1 listopada 2015

The Hound of the Carrow family

1.
Cisza odbijała się od jadalnianych ścian, dookoła stołu swoje miejsca zajmowali członkowie rodu, który był skazany na pewne zapomnienie, a nawet całkowite wygaśnięcie, w wypadku gdyby Octavian nie przedłużył linii potomkiem płci męskiej, oraz rodzina Rosierów. Fakt, że obie familie zebrały się w tym pomieszczeniu wcale nie oznaczał, iż spędzą wspólnie czas przy kolacji, wśród życzliwych uśmiechów i rozmów o spędzonym dniu, o pracy, o nauczaniu najmłodszych potomków. Spotkanie to poniekąd miało na celu, aby obie rodziny porozumiały się i omówiły sytuację panującą w Ministerstwie Magii.
Octavian nie miał pojęcia czego dotyczyć ma rozmowa i kompletnie nie rozumiał tego, dlaczego spotkali się w dworku Carrowów, który nie słynął z organizowania spotkań towarzyskich, a raczej trzymał się zawsze z boku, obserwując i czekając na przychylne sytuacje, by wrócić do łask i zająć należyte im miejsce na czele społeczeństwa. Ponadto siedzenie naprzeciwko samego Jaydena Rosiera, z którym łączyły go raczej dziwne relacje nawet dla niego niezrozumiałe, wiązało się z ciągłym odwracaniem wzroku od jego niewzruszonej twarzy pozbawionej wszelakich emocji. Pilnował się, aby dziadek przypadkiem nie zauważył zafascynowania, z jakim zdarzyło mu się patrzeć na tylko z pozoru obcego chłopaka.
Nagłe powstanie samego Amycusa Carrowa odwróciło niemalże całkowicie uwagę Ocaviana od młodego Rosiera. Punkt jego zainteresowania przeniósł się z Jaydena, na dziadka, który emanował pewnością siebie. W każdym ruchu tego człowieka widoczna była arystokratyczna gracja, czasami uważana przez niego za nazbyt przesadzoną, choć mimo tego sam starał się poruszać jak on, by w każdym calu być jego młodszą kopią.
– Wasze przybycie – bez żadnego podziękowania, bo przecież nie mógł uniżyć się przed gośćmi, rozpoczął swoją przemowę. – oznacza, że przyjęliście moje warunki, i zgadzacie się na doprowadzenie do końca planów powstałych w ostatnich dniach.
Głęboka bruzda pojawiła się między brwiami najmłodszego członka zgromadzenia. Octavian zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, czy Amycus nie przesadza nadto z tajemniczością zawartą w swojej wypowiedzi. Słuchał go nadal z uwagą, próbując zrozumieć, w jakim celu musiał wrócić na weekend do domu.
– Jak większość z was wie, przeciw Ministerstwu formuje się zgromadzenie Mrocznych, pewnie zauważyliście już pewne zamieszki i zagięcia w dotychczasowym funkcjonowaniu naszego społeczeństwa.
Prawda była taka, że rody pokroju Carrowów i Rosierów, które zhańbione po Drugiej Wojnie Czarodziejów, nie zaprzestawały swoich starań by powrócić na dawne, wysokie stanowiska, teraz infiltrując Ministerstwo starały się wypatrzeć wszelkich odchyłów, by w każdej chwili móc je wykorzystać przeciwko władzy. Amycus Carrow od lat wyczekiwał odpowiedniej, przychylnej jego zamiarom sytuacji. I Octavian przeczuwał, że właśnie ten moment nadszedł.
Samo wspomnienie na temat Mrocznych było tylko dla niego potwierdzeniem przypuszczeń, gdyż nawet jeśli nie miał pojęcia kim w rzeczywistości są – miał niemalże stuprocentową pewność, że stoi przed obowiązkiem spełnienia wszelkich wymagań dziadka, by ten mógł przez kilka lat, jakie mu pozostały być kimś ważnym.
– Nadeszła szansa na to, aby zemścić się na naszych wrogach, aby nareszcie odzyskać to, co nam się należy i zaprowadzić porządek w tym świecie! – oznajmił, zakładając ręce na plecach i spacerując w tę i z powrotem pod oknem.
Cierpliwość Octaviana kończyła się, chciał poznać wszelkie plany i zniknąć we własnym pokoju, zamknąć się. Przebywanie w Hogwarcie było dla niego o wiele bardziej komfortowym położeniem, gdyż tylko tam mógł unikać pogardliwych i wymagających spojrzeń, które gotowe były wychwycić każdy jego błąd i zbluzgać go za złe zachowanie.
– I właśnie z tego powodu zaprosiłem was do siebie. Po porozumieniu się z samym inicjatorem, otrzymaliśmy pewne zadania.
Młody Carrow nie mógł uwierzyć własnym uszom. Fakt, że jego dziadek zgadzał się na spełnianie cudzych poleceń świadczyło, że jego determinacja musi być ogromna i nie liczył się dla niego sposób w jaki musiał dojść do celu, a samo jego osiągnięcie. Octavian był pewien, że nawet gdyby musiał polerować buty samego Ministra, aby wkupić się w jego łaski i zrzucić go z podestu, zrobiłby to.
– Jednakże na tę chwilę najważniejszą kwestią do poruszenia jest obowiązek, jaki wypełnić muszą nasi wnukowie, nasi synowie, aby doprowadzić do skutku zaplanowane akcje. – Amycus zatrzymał się, by ze szkatułki leżącej na półce wydobyć cygaro, a jego spojrzenie powędrowało wprost na wnuka, który siedząc po prawicy swojego ojca, ledwo zauważalnie zadarł brodę. Czuł swojego rodzaju wyzwanie i jego cierpliwość sięgała zenitu. – Octavianie, Jaydenie – dwoje imion gładko przemknęły przez usta mężczyzny, na twarzy, którego zagościł szaleńczy uśmiech. – Od dnia dzisiejszego macie za zadanie ze wszelkich sił doprowadzać życzenia samego Hectora Septimusa do skutku, jeśli zażyczy sobie abyście wysłali do nas sowę, robicie to, jeśli zażyczy sobie, abyście rzucili zaklęciem w daną osobę, robicie to, jeśli zażyczy sobie, abyście wyprali mu bieliznę, robicie to. Macie pomóc mu na tyle, na ile on tego wymaga.
Młody Carrow nie zdążył nawet skinąć głową, kiedy jego matka bez pozwolenia przerwała swojemu teściowi.
– Amycusie! – Dziadek nigdy nie pozwolił jej nazywać się ojcem. – Nie mówisz chyba poważnie! Chcesz wplątać w przeklęte zamieszki mojego syna, a swojego jedynego wnuka? Wyobrażasz sobie, co może się z nim stać, jeśli ktokolwiek zauważy jego stosunek do sprawy?
– Drusillo… - barton ojca utrzymany w zdecydowanie zbyt niskim tonie nie miał siły przebicia wśród oburzonego ataku matki Octaviana.
Jednak jego dziadek nie odezwał się ani słowem. W kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od swojej synowej i wymierzył jej siarczysty policzek. Głośny plask rozbrzmiał po pomieszczeniu, ale jego matka nie zareagowała.
- W tej chwili opuścisz to pomieszczenie, no chyba, że nie otworzysz swojej parszywej mordy do końca rozmowy. – Zimny niczym szpile mrozu wbijające się w skórę człowieka głos Amycusa Carrowa był pierwszym dźwiękiem przerywającym ciszę, kolejnym było stukanie obcasów Drusilli o kamienną posadzkę jadalni, zwieńczone głośnym chrząknięciem siwego mężczyzny.

2.
Blade palce zwinnie sunęły po klawiszach pianina ustawionego w bawialni, wygrywając przyjemną dla ucha melodię przesiąkniętą swojego rodzaju tęsknotą do rzeczy, których nigdy nie doświadczył siedzący na stołku chłopak. Jego zamknięte powieki świadczyły o całkowitym oddaniu muzyce. Na spokojnej twarzy widoczny był cień uśmiechu. Octavian pochłonięty wygrywaniu kolejnych nut nie był w stanie zarejestrować nawet szelestu ubrań i cichych kroków zakłócających idealną melodię.
Dopiero delikatny dotyk opuszków palców sunący po skórze na jego karku uświadomił go o obecności osoby trzeciej. Jednak nawet mimo tego nie zaprzestał dalszego grania. Kolejne próby zdekoncentrowania go również spaliły na panewce. Przeczesanie jego włosów, dotknięcie policzka, a w ostateczności wargi przyciśnięte do szyi były równie bezcelowe. Zaledwie wygranie ostatniego dźwięku spowodowało odsunięcie się od instrumentu. Odezwał się dopiero, gdy był pewien, że nie zmąci ostatniego echa pobrzmiewającej nuty.
– Wiesz o tym, że nie powinieneś tego robić – spokojny głos przedarł się przez ciszę.
– Wiem o tym, że lubisz, kiedy robię coś, czego nie powinienem – Jayden Rosier wyminął zgrabnie swoiste oskarżenie. – A ty doskonale wiesz, że ja uwielbiam to robić. – Pomruk jego słów jeszcze przez chwilę wibrował w pomieszczeniu, pieszcząc uszy młodszego chłopaka.
Uśmiech przemknął przez twarz Carrowa, jednak zaraz po wstaniu i odwróceniu się twarzą do towarzysza, zniknął bez śladu. Jego twarz była niczym niezmącona tafla wody, spokojna, delikatna jak u porcelanowej lalki.
– Chodź ze mną.
Wyczuwalna w słowach obietnica miała wystarczająco wabiący wydźwięk, by Rosier ruszył za domownikiem, który pewnie wędrował wzdłuż pomieszczenia, ku schodom prowadzącym na piętro, miejsce, do którego ewentualni goście nigdy nie mieli wstępu. Carrow nie pozwolił starszemu chłopakowi zrównać się z nim. On tu był gospodarzem.
Prowadził chłopaka długim korytarzem i zatrzymał się na samym końcu, otwierając przed nim ciężkie drzwi prowadzące do jego pokoju. Wpuścił go przodem i wślizgnął się zaraz za nim. Nie pozwalając nawet na rozejrzenie się po pomieszczeniu utrzymanym w stonowanych barwach, zamykając za sobą drzwi pchnął go na łóżko i powstrzymując go przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku poza cichym jękiem wylądował na nim, równocześnie przyciskając swoje blade wargi do jego.
– Nie powinieneś mieć racji – mruknął w jego usta, nawiązując do sytuacji przy pianinie. Wyczuwając jego uśmiech, pocałował go ponownie. Nie zaprotestował, gdy ciepłe dłonie Rosiera wyciągnęły z jego spodni idealnie ułożoną koszulę i przesunęły się wzdłuż linii kręgosłupa, wywołując gęsią skórkę na rękach.
– Nie powinieneś mi jej przyznawać – cichy głos zabrzmiał tuż nad jego uchem, w momencie, gdy Jayden chwytając jego pas, przeturlał się na drugi koniec łóżka, by Carrow znalazł się pod nim.
Ulokował się idealnie na jego biodrach i patrząc prosto w oczy młodszego towarzysza, poluzował krawat w niesamowicie seksowny sposób, zmuszając Octaviana do przygryzienia wargi, w celu zapobiegnięcia wypływającego na twarz uśmiechu.

3.
Szarobura płachta nieboskłonu zaległa nad Hogwartem, odcinając dostęp promieniom słonecznym pragnącym przedrzeć się przez kołtuny chmur. Gdyby nie pochodnie i żyrandole, w zamku panowałby duszący półmrok. Mimo późno popołudniowej pory, każdemu towarzyszyło nieodparte wrażenie, jakby dzień ustępował miejsca wieczorowi. Z wnętrza Wielkiej Sali rozbrzmiewały wesołe śmiechy i ciche prośby o podanie któregoś z półmisków, tymczasem Octavian Carrow przemykał wśród cieni szkolnych korytarzy, blade palce prawej dłoni zaciskając na swojej różdżce. Poruszał się cicho, niczym dziki kot zbliżający się do swojej ofiary.
Mimo odczuwanego po całym dniu zajęć głodu i zmęczenia, z każdym krokiem oddalał się od możliwości posilenia się, zmierzając ku gabinetowi nauczyciela numerologii. Już od jakiegoś czasu zdarzało mu się przebywać w towarzystwie profesora Septimusa, mimo iż numerologia nie należała do przedmiotów, które darzył specjalnym zainteresowaniem i sympatią. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie odgórne polecenie dziadka, pewnie nawet nie pojawiałby się na zajęciach tak często jak od czasu spotkania w domu.
Zapukał dwukrotnie i bez wyraźnej zgody wszedł do pomieszczenia.
– Octavianie – głos Hectora doszedł do niego z centralnego punktu gabinetu, a jego wzrok od razu po odwróceniu natrafił na ściągniętą w swojego rodzaju zdenerwowaniu twarz nauczyciela.
– Profesorze – odpowiedział, schylając głowę w geście uszanowania.
– Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień opiewa w same sukcesy. – mężczyzna pragnął suchych faktów na temat wypełnienia dzisiejszych poleceń, zarówno Octaviana jak i Rosiera.
Po każdym wykonanym zadaniu musieli meldować się u Septimusa. Pojawiali się u niego na zmianę, aby ich zachowania nie były potraktowane jako podejrzane, choć Carrow upierał się, aby tylko on załatwiał te sprawy. Nie chciał, aby Rosier był na celowniku, gdyby cokolwiek wyszło na jaw. Czuł nieodpartą potrzebę chronienia go za wszelką cenę.
Po pierwszych poleceniach Septimusa, chciał zrezygnować, wiedział jednak, że gdyby to zrobił – nie mógłby już nigdy pokazać się rodzinie na oczy. Uważał, że jeszcze bardziej niż jego dziadek nie znosi być cudzym pionkiem, nawet jeśli zadania zaczęły się od kradzieży ważnych składników do potrzebnego Hectorowi wywaru, co było wyjątkowo prostym do wykonania poleceniem. Poza tym Octavian nie chciał pozostać bez informacji z pierwszej ręki, a odcięcie się od głównego zarządzającego właśnie tym by poskutkowało.
– Akcja przebiegła pomyślnie, dostarczyliśmy paczkę wskazanemu mężczyźnie. – Odparł Carrow, podchodząc do okna. Widok na błonia był dosyć ciekawy z tego miejsca. – Nie widzieliśmy żadnych niepokojących oznak na to, że zostaliśmy zauważeni. – Dodał, spoglądając na wyraźnie zadowolonego mężczyznę. – Co było w paczce?
– Trucizna. – Chłopak nie spodziewał się, że profesor mu odpowie, gdyż dotychczas swoje poczynania traktował jak największą tajemnicę, ujawniając Carrowowi i Rosierowi tylko tyle, ile potrzebne było do sprostania jego oczekiwaniom i wypełnienia polecenia.
– Przeznaczona dla kogoś specjalnego? – gdzieś z tyłu głowy chłopaka przemknęła myśl, że właśnie nadszedł moment na opuszczenie pomieszczenia, zanim sam Septimus poprosi go o wyjście.
– Dla Amycusa Carrowa.
Bicie serca w piersi Octaviana ustało na ułamek sekundy, aby zaraz po tym przyspieszyć do nienaturalnej prędkości i boleśnie obijać się o żebra. Zimne dreszcze przebiegły wzdłuż jego ciała, wywołując gęsią skórkę na rękach i karku. Nie był pewien czy dobrze dosłyszał.
– Przepraszam, jest profesor pewien, że się profesor nie pomylił? – mimo swojego zwyczajowego spokoju na twarzy, oraz bezproblemowego wypowiadania cisnących się na język słów, teraz nie potrafił zapanować nad sobą. Przywódca, czający się na jednego ze swoich – cóż to miało znaczyć?!
– Nie myślisz chyba, że jestem aż tak głupi, ażebym nie potrafił zapamiętać imienia i nazwiska? Nie Octavianie, nie pomyliłem się. Ta trucizna została sporządzana dla twojego dziadka, a raczej przeciwko niemu. I tylko od ciebie zależy czy Amycus Carrow przeżyje kolejne kilka lat, czy zginie śmiercią tragiczną, wypluwając własną wątrobę i żołądek. – Mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby z nadzieją, że ta przerwa pozwoli Octavianowi dokładnie przyswoić jego słowa. – Termin przyjęcia zbliża się nieubłaganie, a ja mam dla ciebie ostatnie zadanie, po wykonaniu którego będziesz mieć pewność, że nic nie stanie się twojej rodzinie.
Przełknięcie rozrośniętej do rozmiarów sporej guli w gardle było niesamowicie trudne i Octavian nie potrafił przez chwilę wydobyć z siebie głosu. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Dopiero po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, udało mu się odezwać.
– Nie rozumiem dlaczego profesor miałby posuwać się do takich drastycznych kroków.
– Jesteś zbyt młody aby zrozumieć wiele rzeczy. W zaistniałej sytuacji twój dziadek jest w każdej chwili gotowy zagrać na dwa fronty, by tylko pozbawić mnie mocy i przejąć aktualne stanowisko. Kieruje nim rządza posiadania czegoś, czego próbowałem dorobić się przez ostatnie lata. Dlatego też jestem pewien, że jeśli zrobisz wszystko, czego sobie życzę, będę gotów darować zdrajcy życie i pozwolić mu na dalszą egzystencję w tym pokręconym świecie. Na wykonanie polecenia masz czas do samego końca balu.
– Co muszę zrobić?
– Zabić Jaydena Rosiera.

4.
Pięść ze świstem przecięła powietrze. Silny ból wstrząsnął ciałem niskiego chłopaka, który wymierzył cios kamiennej ścianie. Jego mięśnie drżały, narządy zaciskały się i rozluźniały, sprawiając wrażenie, jakby jego organizm na zmianę kurczył się i rósł. W głowie kotłowało mu się milion myśli, dylematy, rozterki. Nie mógł uwierzyć w to, przed jakim wyborem został postawiony. Musiał zadecydować na czyim życiu mu bardziej zależy. Rosier, czy jego dziadek. Pierwsza osoba, która uświadomiła mu, że jest czymś więcej niż tylko popychadłem przeciwko autorytetowi. Autorytetowi, który przez całe życie traktował go jak psa. Teoretycznie wybór był prosty, ale nie dla Carrowa. Przywiązanie do rodziny zawsze było dla niego na pierwszym miejscu. Nie potrafił być nieposłuszny, tresura jego dziadka okazała się być doskonała. A teraz aby jego pan nie został zabity musiał rozpocząć zabawę w kosiarza. Miał na chwilę stać się bogiem i zdecydować kto wygra tę cholerną grę. Octavian Carrow, ogar niosący śmierć.
Krew sącząca się z poharatanej dłoni kapała na kamienną posadzkę, powoli tworząc maleńką, czerwoną kałużę, mieszającą się ze spływającymi po policzkach łzami. Pękł. Octavian Carrow po raz pierwszy w życiu pękł niczym porcelana, którą upuszcza się na podłogę. Rozsypał się na drobne kawałki. Opierając się dłońmi o ścianę, pochylił czoło, by oprzeć je o zimne kamienie. Usilne próby zatrzymania potoku łez poprzez zaciskanie powiek nie nastręczały żadnych efektów. Urywany szloch rozbrzmiał w opustoszałym korytarzu. Mimo pulsującego bólu w ręce, zacisnął z całej siły palce na kosmykach czarnych włosów.
Okręcił się i oparł o ścianę. Nie odrywając dłoni od głowy, osunął się na posadzkę, gdzie skulił się, jedną ręką przyciągając kolana do klatki piersiowej. Nie potrafił zapanować nad targanym konwulsjami ciałem.
– Tavvy? – cichy głos dobiegający jakby zza szklanej ściany sprawił, że Carrow otrząsnął się z transu i uniósł głowę, by spojrzeć na stojącego nieopodal chłopaka, który wyraźnie zmartwiony nie odrywał od niego wzroku. Mokre od łez policzki połyskiwały w świetle rzucanym przez różdżkę Rosiera, oczy błyszczały niczym najdroższe klejnoty. Czuł się jak po zderzeniu z tłuczkiem. – Skarbie, co się dzieje?
Nie przywykł do tego, że ktoś zwraca się do niego inaczej niż po imieniu lub nazwisku. Nadal miał problemy z przystosowaniem się do tej sytuacji, do tego, że ściana oddzielająca jego i Rosiera została zburzona, odkrywając przed nimi wszelkie tajemnice. Nie było już oschłego traktowania, nie było morderczych spojrzeń, nie było dystansu, ale za to było coś innego. Coś, czego Octavian nie doświadczył nigdy w swoim dotychczasowym życiu.
Nie kontrolując się, zerwał się na równe nogi i przywarł do piersi chłopaka. Był o wiele niższy od Rosiera, nie musząc się nachylać schował twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem, a dłonie zacisnął na materiale szaty. Głośny szloch zbierający się w jego piersi od dłuższego czasu rozbrzmiał po lochach, odbijając się echem od zimnych ścian.
Palce Jaydena leniwie poruszały się, delikatnie naciskając na skórę głowy Octaviana, a druga dłoń sunęła spokojnie wzdłuż jego kręgosłupa. Sam dotyk starszego chłopaka sprawiał, że czuł się nieco lepiej, jakby nagle świat stał się nieco bardziej kolorowy, albo raczej, jakby dopiero teraz Octavian potrafił je zauważać.
– Powiesz mi co się dzieje?
Octavian nie odpowiadał. Nie reagował, zamiast tego bezustannie trzymał kurczowo szaty chłopaka, jak gdyby mogłoby to sprawić, że wszystkie jego problemy prysnęłyby niczym bańka mydlana. Ale to nie było możliwe. A on musiał sam stawić czoła przeszkodom, nie było możliwości na to, aby Jayden mu pomógł.
– Kocham Cię, Jay, wiesz? – wyszeptał, muskając swoim oddechem skórę na szyi chłopaka. Po raz pierwszy w swoim życiu wypowiedział te słowa i już wiedział, co powinien zrobić.

5.
Cicha muzyka klasyczna sączyła się z ogromnego gramofonu ustawionego w kącie Wielkiej Sali. Octavian rozpoznawał każdy utwór po kolei, nawet jeśli nie był dziełem wielkiego kompozytora. Poprawił poły rozpiętej marynarki, idealnie dopasowanej do jego drobnego ciała. Perfekcyjnie zawiązany srebrnozielony krawat zwisał z jego szyi, doskonale prezentując się na białej koszuli. Wydawał się być zupełnie rozluźniony, uśmiechnął się nawet na widok zbliżającego się ku niemu Jaydenowi.
– Przez te włosy czuję się jeszcze niższy – mruknął niby obrażony, na widok ułożonej nieco inaczej grzywki chłopaka, choć bardziej chodziło o jego niemalże godzinne spóźnienie. Zachodził w głowę, gdzie mógł się podziewać przez ten cały czas.
– Za chwilę wyrzucisz mi to, że moje buty mają za wysoką podeszwę. – Odparł z rozbawieniem, a Octavian nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem na obuwie Jaydena.
– A nie są? – bąknął, zakładając ręce na piersi i odwracając głowę w prawo rozejrzał się po obecnych na Sali ludziach.
Zdążył już zauważyć Ministra Magii, zamienił nawet słowo z dyrektorem i widział kilka ważnych osób. Przekładając swoją uwagę na obserwację obcych ludzi, odciągał swoje myśli od rozkazu Septimusa. Samo patrzenie na Rosiera sprawiało, że widział siebie popełniającego największy błąd swojego życia. Nagle w małym tłumku zauważył swoich rodziców. Nie spodziewał się ich obecności w tym miejscu, choć w gruncie rzeczy byli dość znanymi osobami.
– Chodźmy – odezwał się cicho, skubiąc mankiet koszuli wystającej lekko spod ciemnej marynarki Jadydena. Nie pozwolił sobie na pochwycenie jego dłoni, nie chciał ich narażać. Powoli oddalali się od pochłoniętych rozmową rodziców Octaviana z jakimś nieznanym mu mężczyzną.
Próbował się nie denerwować, próbował nie poszukiwać maleńkich oznak na to, aby za chwilę miało rozpętać się piekło na ziemi. Chciał na chwilę zapomnieć o ciążącym na nim obowiązku. Zerknął na idącego z nim ramię w ramię chłopaka, a spomiędzy jego lekko uchylonych warg uleciało ciche westchnienie.
Nagły huk był oznaką rozpoczynającej się akcji. Zachwiał się, ogłuszony hałasem. Jego dłoń machinalnie sięgnęła po schowaną w wewnętrznej kieszeni marynarki różdżkę. Sala wypełniła się kolorami błyskających w tę i z powrotem zaklęć. Octavian zapragnął nagle opuścić to miejsce, znaleźć się z dala od bitwy.
– Chodźmy stąd! – krzyknął, z nadzieją, że Jayden dosłyszy jego słowa i że przyzna mu rację. – Nie musimy brać w tym udziału! – chciał żeby oboje byli bezpieczni. Błagalne spojrzenie jakie posłał chłopakowi najwyraźniej nie było potrzebne, gdyż ten zdążył już spleść ich palce razem i pognać ku wrotom prowadzącym do wyjścia.
Panująca w Wielkiej Sali wrzawa skutecznie dezorientowała go. Nie potrafił skupić się na jednym punkcie i w zamian za to, jego oczy wirowały, próbując ogarnąć całą sytuację. Chciał zobaczyć jak najwięcej. Chciał dojrzeć twarze, chciał odnaleźć rodziców i dowiedzieć się czy są bezpieczni, ale przede wszystkim chciał stąd uciec.
Jednak ucieczka nie była mu pisana. Materializująca się przed nimi postać zagrodziła im drogę do wyjścia i Carrow był już gotowy rzucić w Mrocznego zaklęciem, przynajmniej do czasu rozpoznania w nim swojego dziadka. Twarz starego mężczyzny pokrywała maska szaleńca. Krew odpłynęła z policzków najmłodszego z rodu. Konfrontacja z dziadkiem była najbardziej przerażającą perspektywą. Octavian puścił dłoń Jaydena, ażeby mężczyzna nie dowiedział się o łączącej ich więzi.
– Septimus wmawiał mi, że będziesz idealnym przedłużeniem linii Carrowów. Powtarzał, że nie widział nigdy tak doskonałego dziecka, tak utalentowanego i posłusznego. – Gęsia skórka pojawiła się na ramionach chłopaka. – Ale ja wiedziałem, czułem, że coś jest nie w porządku, że nie jesteś wystarczająco dobry, chłopcze. Zauważyłem to po twoim powrocie do domu. Jesteś nikim, Octavianie, nie tak cię wychowałem, mój synu.
– Czego ode mnie chcesz, dziadku? – Odważył się przerwać jego wypowiedź.
– Chcę posłuszeństwa, Octavianie.
Młody Carrow skrzywił się nieznacznie na słowa dziadka, swojego największego oprawcy. Dopiero teraz zrozumiał kim był naprawdę, zrozumiał jak bardzo zatruł życie jego rodzinie, podporządkowując pod siebie zarówno Octaviana jak i jego rodziców. Trucizna, którą wtłaczał w ich dom, sprawiła, że nigdy nie byli prawdziwą rodziną, bo Amycus Carrow nie potrafił zapomnieć o przeszłości. O cienkiej nici łączącej go z tym, co kiedyś miało miejsce.
– Byłem posłuszny przez całe szesnaście lat, i jestem nadal, nie rozumiem o co ci chodzi. – Kłamstwo gładko przeszło przez jego usta.
Amycus Carrow zaczął się śmiać. Przeraźliwy, szatański śmiech zawibrował w jego piersi, a głowa odchyliła się. Octavian jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Nagle ucichł. Ucichł i opuścił głowę, a spojrzenie, w którym odbijała się rządza mordu wbił w swojego wnuka.
– Ty byłeś mi posłuszny, Octavianie? Ty?! – wrzasnął, ale krzyk utonął gdzieś pośrodku wrzawy panującej w Wielkiej Sali. Siwy mężczyzna ruszył ku swojemu wnukowi. – Dlaczego więc nie zabiłeś tego cholernego Rosiera, ażeby uratować swojego dziadka? – warknął, będąc już wystarczająco blisko nich. – Dlaczego nie posunąłeś się do morderstwa, żeby ratować własną rodzinę?!
Chciał mu przerwać. Chciał mu powiedzieć, że zamierzał zabić go pod koniec bitwy, ale to byłoby kolejne kłamstwo.
– Ja ci powiem dlaczego. Ponieważ zawrócił ci w głowie. Obcy. W dodatku chłopak! Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że mój wnuk tak bardzo splugawi nasze nazwisko! Jesteś nikim, chłopcze. Powinieneś zginąć wraz z resztą zdrajców krwi, a wraz z tobą powinien zginąć ten gnojek, który odebrał mi ciebie!
Amycus zachowywał się tak, jakby obok Octaviana w ogóle nie było Jaydena.
– Już dawno powinienem was zabić, już dawno powinieneś patrzeć na to, jak twój cholerny chłoptaś dławi się własną krwią! – dyszał, jak gdyby przebiegł maraton, a Octavian zrozumiał, że jedyną opcją przeżycia jest pozbycie się swojego dziadka. Jednak dłoń którą zaciskał na różdżce nie chciała go słuchać i bezwładnie zwisała wzdłuż jego ciała. – Diffindo! – wrzasnął, celując w Jaydena.
Dla Octaviana czas jakby zwolnił. Nie miało dla niego znaczenia czy zaklęcie może zabić, czy też tylko zranić Rosiera. Jego instynkt podpowiedział mu, że niezależnie od wszystkiego musi go obronić przed swoim dziadkiem. Odepchnął chłopaka, a silne zaklęcie, ostre jak brzytwa przecięło na pół jego krawat, koszulę i skórę na piersi. Nie potrafił powstrzymać głośnego jęku.
– Nie pozwolę ci krzywdzić osób, które pokazały mi czym jest prawdziwe przywiązanie – warknął, przykładając dłoń do piersi. Nie kontrolował się. Furia wrzała w jego żyłach, umożliwiając poruszenie dłonią trzymającą różdżkę. – Nie pozwolę ci już nigdy na to, abyś niszczył naszą rodzinę! – wrzasnął. – Avada… – nie zdążył wypowiedzieć do końca zaklęcia, gdyż zielone światło zdążyło już błysnąć, a oczy Amycusa Carrowa stały się jakby puste. Mężczyzna osunął się na kamienną posadzkę, różdżka wypadła mu z dłoni i poturlała się wprost pod nogi zszokowanego Octaviana.
Przez chwilę wpatrywał się w leżącego dziadka. Jego bezwładne ciało wyciągnięte pod dziwnym kątem. Nie mógł znieść spojrzenia, które cały czas w niego wbijał. Odwrócił się w kierunku Jaydena, który nie patrzył na niego, lecz przed siebie. Odszukał osobę, którą tak bardzo zainteresował się Rosier.
I zamarł.
Na widok własnego ojca, zaciskającego palce na długiej różdżce.

konkurs: III Wojna Czarodziejów, 3765 słów 
Nie mam żadnej znajomej bety, więc mogłam pominąć jakieś błędy.

8 komentarzy:

  1. Zadanie, które Septimus narzucił Octavianowi przypomina trochę to, które poprzednik Hectora lata wcześniej powierzył Malfoyowi i może dzięki temu podobieństwu już na początku czytania można było domyślić się, że Carrow nawet nie weźmie pod uwagę zabicia Rosiera. Ale to nie znaczy oczywiście, że opowiadanie było przewidywalne, przeciwnie, chociaż po ostatnim zdaniu czwartej części te przypuszczenia zaczynały się potwierdzać. Swoją drogą opisana w tamtym fragmencie relacja łącząca Tavvy'ego i Rosiera wyszła cudownie, wygląda na to, że sporo ze starych czarodziejskich rodów nie doczeka się przedłużenia linii, jeśli większość wnuków Śmierciożerców będzie dobierała się w pary w taki sposób c:
    W akapicie pierwszym trzy razy powtarza się zwrot członkowie rodu, tak samo w zdaniu: Ruszył za domownikiem, który pewnie ruszył wzdłuż pomieszczenia [...], poza tym pojawiło się kilka niepotrzebnie wstawionych przecinków, ale na tekst to w żadnym stopniu nie wpłynęło, bo przebrnięcie przez opowiadanie było bardzo przyjemne i chętnie przeczytałoby się więcej notek z udziałem tej dwójki, zwłaszcza że sam styl pisania dodatkowo skłania ku oczekiwaniu na kontynuację.
    Powodzenia w konkursie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię! Błędy już poprawiam! :)

      Usuń
  2. Nie jestem jakimś tam mistrzem komentarzy, a w dodatku mój pies leżący na klawiaturze nieco mi przeszkadza xD ale chamski ten dziadek. Od razu powiem, że ogarnęłam tylko pierwsze 4 części HP, więc nie mam pojęcia o zadaniu czy cd jak pisze Dyrekcja. Nie ogarniam relacji homoseksualnych, więc przemilczę. Iii jedziemy dalej… Bardzo podobał mi się 3 fragment mimo, że wiele napisane tam nie było z samej akcji. Jednak podoba mi się język, którym piszesz. I wgl dziękuję za sformatowanie tekstu! Przed chwilą czytałam coś innego, nie na blogu, i tekst był koszmarnie ogarnięty. Lub w sumie wgl nie był ruszony. Ale potem już nie wiem, co komentować, bo się zaczytałam. No i super daddy! :D to musiało być piorunujące wejście i jak widać po efekcie było. Dla mnie zaskakujące zaskoczenie, bo myślałam że właśnie Octavian zabije dziadka. I co do błędów to jak wyłapałam tylko 'barton' zamiast 'baryton'. Skupiłam się na treści, a nie błędach ;) Bardzo miło się czytało i chciałoby się powiedzieć, że czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę nie mam nic do homoseksualistów, ale czemu tak dużo tego ostatnio? No, nieważne... Ruszam z komentarzem i do razu dziękuję Ci za oszczędzenie mi szczegółów uczucia między dwójką. Nie chodzi o to że dlatego że faceci. Raczej ogólnie przejadły mi się romanse xD A ja powiem, że wgl nie czytałam książki, więc chyba jestem jakimś wyrzutkiem tutaj hah. Akcja bardzo ładnie rozpisana, trzymająca w napięciu do ostatniej chwili i bardzo mi się podobał zwrot akcji na samym końcu! Gdyby Octavian zabił dziadka byłoby coś Wow. Zrobił to. Graty, ale przez to że wtrącił się nagle ojciec to teeego się nie spodziewałam! Gratulacje! Wyszedł mi słaby komentarz, ale jestem zmęczona po dzisiejszym dniu :/ Mam nadzieję, że wybaczysz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomysł na opowiadanie jednocześnie ciekawy, jak i niezbyt dobry. Wiem, że powyższe zdanie brzmi bezsensownie, ale taka jest moja opinia i oczywiście postaram się ją uzasadnić.
    Może i pisanie tekstu, który opiera się na wyborach, z których tak właściwie nie da się odpowiednio dobrze wybrnąć, dokonywanych przez głównego bohatera nie jest czymś niezwykle oryginalnym, ale to przecież żaden minus. Pewnie już każdy motyw się gdzieś pojawił, więc... Poza tym nawet z najbardziej wyświechtanego da się wyciągnąć coś świeżego. W każdym razie, przepadam za takimi wątkami, więc podobało mi się ultimatum postawione Octavianowi (tj. zabij Jaydena albo ja zabiję twojego dziadka!), podoba mi się też konflikt "wychowanie/posłuszeństwo vs postępowanie wg zasad, które się uznaje za słuszne", ale problemem jest dla mnie to, jak to wszystko zostało rozwiązane.

    Jayden lub dziadek – jakkolwiek by mi się to nie podobało, tak zastanawiam się, czy nie jest to jednak naciągane. Stary Carrow jest postacią przerysowaną, taki Dziadek Samo Zło. W tekście właściwie nie widziałam znaków, które świadczyłyby o przywiązaniu Twojego bohatera do tego człowieka. Z kolei Jayden to chyba jedna z najważniejszych osób w życiu Octaviana. Nad czym tutaj się zastanawiać? Ale okej, załóżmy, że wierzę – dziadek to jednak rodzina, może kiedyś dla Octaviana był ważny i tak dalej. ALE. To, kogo ocali Octavian, było tak oczywiste, że cały ten wybór itd. nie wzbudził we mnie napięcia.
    (Btw. Septimus też prezentuje się wyjątkowo płasko, papierowo.)

    Odrzucenie wpajanego od zawsze posłuszeństwa, zdjęcie klapek z oczu – mogło to wypaść świetnie, ale... za mało miejsca poświęciłaś temu wątkowi, nie został rozwinięty, przez co i jego wiarygodność spadła, bo wszystko wydarzyło się tak szybko.

    A teraz pytanie, czy pomysł, na którym opiera się całe opowiadanie, ma rację bytu? Moim zdaniem nie. ;/ Jakim cudem Amycus Carrow nie gnije w Azkabanie tylko sobie łazi na wolności? Po co w ogóle zwoływał całe to śmieszne zebranie, skoro i tak za wiele do powiedzenia nie ma? Równie dobrze Septimus mógłby powiedzieć Octavianowi, że ten ma mu służyć i to życzenie jego dziadka itp. Czemu w ogóle uczeń w czasie roku szkolnego został z Hogwartu ot, tak wypuszczony? Nie potrafię uwierzyć też w to, że Septimus, czyli tak właściwie sprawca tego zamieszania, jest tak mało rozgarnięty, że potrzebowałby ucznia do zabicia Carrowa, zamiast samemu go sprzątnąć. (Btw. czemu Octavian za pewnik przyjął, że zginie albo jego dziadek, albo Jayden? Dlaczego nie szukał w ogóle innego rozwiązania? Chyba znał przecież tę truciznę, którą podano jego dziadkowi, nie mógł poszukać antidotum?)

    Zakończenie jest o tyle fajne, że pozostawia furtkę do kontynuacji, no i opis relacji Rosiera i Carrowa na plus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za opinię, jednak muszę w pewnym sensie wyjaśnić moje intencje, związane z tym opowiadaniem. Fakt, że Tavvy uratuje Rosiera, miał być przewidywalny. Bo tak jak napisałaś - Jayden jest najważniejszą osobą w jego życiu i w sumie prawdą jest też to, że zbyt słabo ukazałam relację i powód, dla którego Tav chciał również uratować swojego dziadka.

      Motyw zdjęcia klapek z oczu może też faktycznie mógł być lepiej opisany, ale z racji tego, że nie miałam zbyt wiele czasu na napisanie tego opowiadania, nie wyszło mi tak jak powinno. I tak naprawdę tu też jest to tylko i wyłącznie moja wina.

      Jednak, muszę wytknąć Ci pewną nieuwagę w czytaniu. Przede wszystkim - Amycus Carrow nie gnije w Azkabanie, gdyż po poprzedniej Wojnie Czarodziejów udało mu się zbiec, ukryć, spłodzić syna i wychować go według własnych zasad, oczekując na zemstę, ale o tym akurat nie wspomniałam w opowiadaniu, gdyż nie widziałam takiej potrzeby. Ale teraz przejdźmy do rzeczy - mówisz o braku jakiegokolwiek wpływu Amycusa i braku zdania - ale cała akcja z trucizną była podstępem samego dziadka Tavvy'ego, aby dowiedzieć się czy jego wnuk jest faktycznie mu posłuszny. Trucizna była czymś wymyślonym, co wydaje mi się, idzie wywnioskować z ostatniej rozmowy dziadka z wnukiem. Zabicie Rosiera było sprawdzeniem czy jego i Tavvy'ego łączy faktycznie coś więcej, niż obowiązki. :)

      Usuń
  5. Miałam dać serduszko, więc daje ♥, a teraz na poważnie. Uwielbiam czytać te wszystkie opisy nieba, pogody i nastrojów, w szczególności kiedy są ładnie ubrane w słowa. Motyw bardzo banalny, ale odświeżony został w twoim opowiadaniu, podobała mi się końców, ale brakowało ciągu dalszego - chociażby dlaczego ojciec Tavy'ego zabił Amycusa :v ale otwarte zakończenie to też dobre rozwiązanie. Zastanawiam się, czy Jayowi zabrakło języka w gębie, że tylko stał i był obecny podczas tej całej rozmowy z dziadkiem na korytarzu?:D Jak dla mnie jednak za mało wojny w wojnie. Za dużo relacji, za mało akcji. Ale powodzenia w konkursie, leci jeszcze jedno serduszko ♥
    Marcus

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja zacznę od błędów.
    Bardzo często brakowało przecinka. Żądza, a nie rządza. Nie mam pewności, czy dzień mógł opiewać w sukcesy... Usilne próby zatrzymania potoku łez poprzez zaciskanie powiek nie nastręczały żadnych efektów. - coś może nastręczać np. trudności, efektów raczej nie, nie przynosiły byłoby lepsze. Sam dotyk starszego chłopaka sprawiał, że czuł się nieco lepiej, jakby nagle świat stał się nieco bardziej kolorowy, albo raczej, jakby dopiero teraz Octavian potrafił je zauważać. - coś jest nie tak z tym zdaniem, lepiej byłoby np. [...] jakby dopiero teraz Octavian potrafił to zauważać/dostrzec. Właściwie więcej nie rzuciło mi się w oczy.
    Niezbyt podobają mi się te opisy bólu i drżących mięśni oraz gry na pianinie, jakieś to trochę sztuczne, tak samo jak wypowiedzi dziadka na koniec. Zdanie Teoretycznie wybór był prosty, ale nie dla Carrowa. we fragmencie przedstawiającym rozterki bohatera jest trochę dziwne, wybór zdecydowanie nie jest prosty :D

    Muszę za to pochwalić ogólny pomysł i jego realizację, a także czwarty fragment tesktu (i ogólnie przedstawienie relacji między chłopakami, nie ma tych wyzwisk, darcia mord i czego tam jeszcze :D). Tak mi stanęła przed oczami ta scena, te emocje bohatera... w taki delikatny sposób to opisałaś. Nawet nie chodzi o tę konkretną sytuację, sam obrazek: zrozpaczony bohater znajduje ukojenie w ramionach bliskiej osoby... Dobra, starczy tego :)
    W sumie to Twoje opowiadanie poruszyło mnie i wciągnęło najbardziej (a zostało mi do przeczytania jeszcze tylko jedno!

    Powodzenia w konkursie! :)

    Thomas Spencer

    OdpowiedzUsuń