I.
Jago
19
sierpnia 2022 roku
Wyrzucony
wysoko kafel w jednej chwili z dobrze widzialnego stał się
niewidocznym, zanikając w promieniach oślepiającego słońca.
Większość obserwatorów w naturalnym odruchu odwróciła wzrok,
ale zawodnik z numerem dziesiątym na plecach nawet na sekundę nie
stracił z oczu piłki. To było jego czternaste przejęcie w całym
meczu, a kafla przechwycił z taką łatwością, jakby podanie było
skierowane nie do przeciwnika, ale w jego ręce. Nawet nie zwolnił,
by lepiej go ułożyć w dłoniach. Pochylił się mocniej nad
miotłą, by móc jeszcze bardziej przyspieszyć, sprytnym zwodem
wyminął ścigającego z drużyny przeciwnej i stanął oko w oko z
obrońcą, którego pokonał, rzucając wcale nie mocno, ale
technicznie i precyzyjnie.
Sędzia
zagwizdał po raz ostatni w tym meczu i spotkanie inaugurujące nowy
sezon dobiegło końca. Przyzwyczajony do tradycyjnej formuły Jacca
poczuł się zdezorientowany, ale prędko przypomniał sobie, że na
boiskach półamatorskich reguły są nieco inne – gra dobiegała
końca albo z chwilą schwycenia przez szukającego złotego znicza,
albo po upływie dwóch godzin. Dzisiaj nikomu nie udało się się
złapać złotej piłki, ale nie miało to większego znaczenia –
przewaga zwycięzców była tak druzgocąca, że nawet dodatkowe sto
pięćdziesiąt punktów dla przegranych nie sprawiłoby, że by
wygrali. Było to o tyle niespotykane, że będące górą Hipogryfy
z Hoylake były beniaminkami, a zespół, który podjęli, uznawany
był może nie za główną siłę, ale też nie za kandydata do
spadku – ligowy średniak. Bukmacherzy przewidywali zgoła inny
wynik.
Kibice
Hipogryfów opuszczali trybuny z wesołą pieśnią na ustach, ale
wśród nich był jeden człowiek, który nie podzielał ich radości.
Jago Radley, pomimo tego, że był nie tylko sympatykiem drużyny z
Hoylake, ale również jej członkiem, minę miał nietęgą, a
nienawistne spojrzenie wbijał w plecy zawodnika, który zdobył
ostatnie punkty w tym meczu. Oprócz tego, że grali w jednym
zespole, byli również bezpośrednimi rywalami. Walczyli ze sobą o
miejsce w pierwszym składzie.
Jeszcze
kilka lat temu Jago Radley był podstawowym ścigającym w drużynie
Gryffindoru. Nie miał cech odpowiednich dla kapitana, dlatego też
nigdy nie dostał odznaki, ale kiedy był już na boisku,
przeistaczał się w lidera, walecznością i zapałem motywując
kolegów, a kiedy Gryfonom przydarzały się gorsze chwile, potrafił
wziąć ciężar gry na siebie. Był ulubieńcem trybun, a wielu
uznawało za pewnik to, że utalentowany ścigający po skończeniu
szkoły spróbuje sił w profesjonalnym sporcie. Jago zaskoczył
prawie wszystkich, oznajmiając, że po zdaniu owutemów będzie
starał się o rozpoczęcie kursów aurorskich. Udało mu się na nie
dostać, ale już nie ukończyć. Po niezdaniu jednego z ważniejszych
egzaminów proponowano mu tylko udanie się do magicznej policji, ale
wzgardził ofertą i postanowił rozpocząć działalność jako
prywatny detektyw.
Chociaż
wybrał inną ścieżkę zawodową, nie potrafił na zawsze pożegnać
się z quidditchem, dlatego już w połowie trwającego sezonu
dołączył do półamatorskiej drużyny. Przebojem wdarł się do
zespołu, a wolą walki, niebanalnymi zagraniami, dużymi
umiejętnościami i zabójczą skutecznością zaskarbił sobie
sympatię kibiców. Hipogryfy z Hoylake grały wówczas w czwartej
lidze rozgrywkowej, ale ich postawa w meczach wskazywała na to, że
czeka ich nieuchronny spadek do niższej. Dzięki Radleyowi utrzymali się, a w następnym sezonie zdołali już na kilka kolejek
przed zakończeniem awansować. Kibice byli w euforii. Wtedy Jago
zaczął niebezpiecznie pikować w dół. Ze względu na niesportowy
tryb życia i niesubordynację stracił przychylność trenera, który
miał ten komfort, że mógł przestać powoływać najlepszego
zawodnika drużyny, ponieważ kilka przegranych spotkań i tak już
nie mogło zaszkodzić.
Jago
nie przejmował się tym, sądząc, że wraz z rozpoczęciem nowego
sezonu odzyska straconą pozycję. Nie przewidywał, że władze
zechcą sprowadzić do zespołu talent, który zdoła mu zagrozić.
Przetransferowany latem do klubu Michael Sedgwick w spotkaniach
towarzyskich prezentował się na tyle dobrze, że trener postanowił
mu zaufać i wystawić również w meczu o punkty, a młody zawodnik
nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i już w debiucie został
wybrany najlepszym graczem. Sytuacja Jago nie prezentowała się
dobrze.
Jacca
byłby mu nawet współczuł, gdyby nie świadomość, że brat
właściwie sam skazał się na taki los. Mimo wszystko poklepał go
pokrzepiająco po plecach, a Jago wzdrygnął się, jakby właśnie
wybudził się z transu. Z widocznym w oczach skonfundowaniem
odwrócił się, a w chwili, w której spojrzał na Jaccę, wyraz
jego twarzy zmienił się.
–
Więc
jak? – zapytał na tyle głośno, by przekrzyczeć wszechobecny
hałas. – Pomożesz mi?
Jacca
wzruszył ramionami.
Problem
tkwił w tym, że pomimo łączących ich więzów krwi, nigdy nie
byli ze sobą zbyt blisko, a ich kontakty rozluźniły się jeszcze
bardziej, kiedy Jago wyprowadził się z domu rodzinnego. Jacca
czasami się z nim spotykał, nie był nastawiony do brata wrogo i z
pewnością kochał go po swojemu, ale ich stosunki nie należały do
zażyłych. Zapewne było to wynikiem różnicy temperamentów i
rozmijaniu się w zainteresowaniach, a także jednoczesnym byciu do
siebie podobnym w pewnych kwestiach tak bardzo, że stawało się to
nieznośne.
Jago
był specyficznym człowiekiem. Chociaż trudno było nazwać go kimś
niezdarnym, miał w sobie elementy ślamazarności, a coś w jego
oczach sprawiało, że wielu ludzi nie traktowało go jak kogoś w
pełni rozgarniętego. Nie potykał się o własne nogi, ale poruszał
się na tyle niezgrabnie, że czasem wyglądało to tak, jakby zaraz
miał przewrócić się. Jacca czasem podejrzewał, że gdyby już
jego brat upadł, to zamiast wstać, po prostu poszedłby spać.
Nigdzie nigdy się nie spieszył i wszystko robił tak flegmatycznie,
że trudno było uwierzyć, że potrafił wykrzesać z siebie
jakikolwiek zapał. A jednak – kiedy wsiadał na miotłę,
zamieniał się w bestię. Być może jako detektyw przypominał
bardziej boiskową wersję siebie niż tę codzienną.
W
jakiś przedziwny sposób przy całej swojej powolności i niechęci
do mieszania się w sprawy, które wymagały większego
zaangażowania, Jago niezwykle często wpadał w tarapaty.
Współdziałanie mogło wystawić jego wspólnika na
niebezpieczeństwo, a Jacca nie był wcale pewien, czy chce narażać
się na ryzyko.
–
Jesteś
moim bratem – odkrzyknął po chwili milczenia.
Oczywiście,
że mu pomoże.
II.
Jory
21
sierpnia 2022 roku
–
Wysłuchaj
mnie – powiedział, patrząc na niego błagalnie. – Proszę.
Spoczywający
w rogu pokoju człowiek wyglądał jednocześnie tak znajomo i obco,
że Jacca potrafił tylko tępo się w niego wpatrywać z kamienną
twarzą, nie wyrażając ani jednej emocji.
–
Dlaczego
miałbym to zrobić? – zdołał w końcu z siebie wydusić, a jego
głos brzmiał tak chrapliwie, jakby od dawna niczego nie pił. W
rzeczywistości zaledwie kilka minut temu wziął kilka łyków wody,
ale nagle poczuł nieprzyjemną suchość w gardle.
Ideał
sięgnął bruku i tylko o tym był w stanie myśleć. Na podłodze
jego sypialni leżał od trzech lat niewidziany brat, który kiedyś
postanowił porzucić całe swoje dotychczasowe życie dla jakiejś
chorej idei.
Jacca
miał dwóch braci i chociaż obu kochał, to ten najstarszy był
ulubieńcem. Jory był nie tylko jego rodziną, ale również
przyjacielem i autorytetem jednocześnie. Jory był i w zasadzie te
dwa słowa mówiły o nim wszystko. Zawsze znajdował się w
odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i prawie o każdej porze
dnia można było do niego przyjść po radę lub po prostu po to, by
najzwyczajniej w świecie razem pobyć. Służył pomocną ręką, a
na jego silnych ramionach niejeden mógł się wesprzeć. Jacca
zawsze czuł, że od Jory'ego może uczyć się na więcej niż
jednej płaszczyźnie – mógł wiele się od niego dowiedzieć w
sprawach czysto naukowych, ale także czerpać garściami z jego
doświadczenia życiowego. Zawsze imponowało mu to, że jego starszy
brat nigdy nie jest zagubiony. Nie pamiętał sytuacji, w której
Jory nie wiedziałby, co powinien zrobić. Był silny, stanowczy i
zdecydowany, potrafił zorganizować czas sobie i innym, a przy tym
jego władczość zazwyczaj była tak subtelna, że nawet jeśli
dawało się ją dostrzec, rzadko komu ona przeszkadzała.
Jory
miał też duszę rewolucjonisty i był idealistą, więc kiedy
uwierzył w jakąś sprawę, gotów był wiele dla niej poświęcić,
a w tym wszystkim potrafił wykazywać się bezwzględnością. Cały
tragizm krył się w tym, że jego umysłem zawładnęły poglądy,
które tylko w pojęciu ludzi zaślepionych były szlachetne,
właściwe. Jacca wiedział, że Jory był członkiem organizacji,
której działania były szkodliwe w pojęciu wszystkich, tylko nie
ludzi się ich podejmujących. Z tego powodu powinien wygonić
starszego brata z domu, nie wysłuchawszy ani jednego słowa.
Ale
to była jego rodzina, nie potrafił tego zrobić. Tym bardziej, że
Jory wyglądał jak wrak człowieka – jak mógłby go wyrzucić? Im
dłużej patrzył na skulonego w kącie brata, tym bardziej miał
ochotę mu pomóc. Jory ubrany był w zniszczone ubrania, a na tych
częściach ciała, które nie były zakryte łachmanami, widać było
liczne zadrapania. Schudł i był niezdrowo blady, a ręce drżały
mu nieustannie. Chociaż w pomieszczeniu nie było gorąco, pocił
się tak obficie, że jego włosy całe były mokre i przylegały do
głowy. Był zmarnowany, jednak to nie jego fizyczny wygląd
najbardziej przerażał, ale to, co kryło się w oczach – przez to
wyglądał jak zaszczute zwierzę.
Zanim
zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Jacca dodał:
–
Jesteś
ranny? Chcesz się czegoś napić?
Ale
Jory tylko potrząsnął głową.
–
Tylko
mnie wysłuchaj – powtórzył. – Dobrze?
Jacca
podświadomie czuł, że powinien odmówić, ale nie mógł się nie
zgodzić. Niezależnie od tego, z jak złymi ludźmi bratał się
Jory, teraz prosił tylko o wysłuchanie. Co mogło być
niebezpiecznego w słowach? Poza tym, bez względu na to, jak przed
kilkoma laty zostali przez niego potraktowani, wciąż był jego
bratem.
I
było coś jeszcze. Wcześniej Jory po prostu brał to, czego
pragnął, a jeśli nawet używał słowa proszę,
tak naprawdę w jego ustach nigdy nie brzmiało ono jak prośba, ale
jedynie jak nieco grzeczniej wyrażony rozkaz. Dzisiaj w jego głosie
pobrzmiewała tak błagalna nuta, że Jacca nie miał serca jej
zignorować.
Skinął
głową, a wtedy Jory prędko zaczął mówić. Mówił i mówił,
śpiesząc się i połykając niektóre słowa, jakby brakowało mu
czasu albo jakby obawiał się, że Jacca zaraz się rozmyśli i każe
mu zamilknąć. Chociaż w przeszłości był dobrym oratorem, teraz
mówił chaotycznie i tak, jakby zamierzał w kilku zdaniach upchnąć
zbyt wiele informacji.
–
Ty
nie wiesz, jak to jest – mówił. – Żyjesz w bańce, Jacca, ty i
tobie podobni, żyjący bezpiecznie i wygodnie. Zapytasz, czy moim
zdaniem jest to złe. Nie, nie jest, to nie jest źle, absolutnie,
jeśli ktoś ma możliwość żyć godnie, niech z niej korzysta, ale
czasami, Jacca, czasami można spojrzeć nieco dalej, wyjść ze
sfery komfortu i pomóc światu, wiesz, ja miałem właściwie
wszystko, ale to wszystko mi nie wystarczało, bo zawsze, rozumiesz,
zawsze czułem, że jestem przeznaczony do czegoś więcej niż tego,
czego chcieli dla mnie inni. Ciepła posadka w Ministerstwie Magii,
rodzina, udane życie zawodowe i prywatne... Brzmi kusząco? Nie dla
mnie, nie, skoro wiem, że mogę zrobić coś więcej, coś
ważniejszego... Nie chcę przez to powiedzieć, że ludzie, którzy
tak właśnie żyją, są gorsi, ale tak już bywa, że jedni
odnajdują się w tym, a inni w czym innym. Ja zawsze chciałem
poprawić świat, wiesz, Jacca, mówią, że zmienienia świata
powinno się zacząć od siebie, więc i to robię, ale nie mam tyle czasu, żeby poczekać, aż skończę się kształtować, aż będę
gotowy... Idealny... Muszę działać synchronicznie.
Zaczerpnął
powietrza.
–
Ty
nie wiesz, jak to jest, Jacca, nie wiesz, ponieważ idziemy zupełnie
inną drogą. Wyrośliśmy z tego samego materiału, jesteśmy w
końcu rodziną, wychowywaliśmy się w tym samym środowisku, ale
inaczej potoczyły się nasze losy w Hogwarcie... Jacca... Przecież
wiesz, jesteśmy czarodziejami czystej krwi, pochodzimy ze starego
kornwalijskiego rodu... Ale nasz ród nie był zaangażowany w wojnę
– dobrze wiesz, którą wojnę, tę, która zakończyła się długo
przed naszymi narodzinami, ale to nie wystarczyło, nie wystarczyło,
bo i tak jesteśmy jej ofiarami. To, że my też jesteśmy ze starego
rodu i że jesteśmy czystej krwi, nikomu nie przeszkadza, bo
przecież w pojęciu ludzi jesteśmy tylko
Kornwalijczykami,
ale inni... ci, którzy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron,
ale i tak piętno na nich ciąży, ponieważ ich rodzice –
rozumiesz, rodzice!, tak jakbyśmy mieli wpływ na to, co oni robili,
kiedy jeszcze nie mieli dzieci – zdecydowali tak a nie inaczej...
Zaczerpnął
powietrza.
–
Wiesz,
co się o takich mówiło? Że są ze złej krwi, tak, że są gorsi,
że są potomkami skurwysynów, więc i sami muszą być
skurwysynami, że jedenastoletnie dziecko będzie mordercą, ponieważ
jego ojciec nie miał tyle szczęścia, żeby wybrać wygraną
stronę... Bo gdyby wybrał zwycięzców, to nie miałoby znaczenia,
że też mordował, nie byłby uznawany za mordercę, bo przecież
zwycięzców się nie sądzi, prawda? Za to Potterowie, Weasleyowie i
inni wspaniali
muszą
być herosami, bo przecież inni z ich rodzin zostali uznani za
wojennych bohaterów... To wszystko bzdura, Jacca, na wojnie nie było
bohaterów, wszyscy są tak samo...
Zaczerpnął
powietrza.
–
Mugolak
jest lepszy niż czarodziej czystej krwi, co? A właściwie dlaczego?
Tylko dlatego że w przeszłości byli prześladowani, teraz trzeba
wynosić ich na ołtarze? Pieprzone brednie! Czytałeś najnowsze
badania, Jacca? Wiesz, że liczba charłaków wśród nas wzrasta?
Jak myślisz – dlaczego? Może dlatego że w świecie musi istnieć
równowaga, a więc jeśli ten, który wedle wszelkich praw nie
powinien mieć żadnej magicznej mocy, a jednak ją ma, to ten, który
wedle tych samych praw powinien ją mieć, nie ma? I jeszcze to
Ministerstwo! Jacca, widzisz, co się tam dzieje, prawda? Nic
dobrego, a wszyscy ciągle mają cudowne plany naprawy, z których
gówno wychodzi, a wiesz, kurwa, dlaczego? Bo mieszają idee! Pewnych
rzeczy nie wolno krzyżować, Jacca, co by się, cholera, nie działo,
NIE WOLNO. Jeśli eliksir tojadowy zmieszasz z rozpulchniającym, nie
zdziałasz nic dobrego... A człowiek nie sprawi, że z krzyżówki
kota z psem wyjdzie pół-pies, pół-kot... Niektórych idei nie
powinno się mieszać, naprawdę, Jacca. Czy kiedykolwiek współpraca
czarodziejów z mugolami wyszła komukolwiek na dobre, pomyśl, było
tak? Z mugolami, nie mugolakami... Mugole boją się magii, a nasza
moc nie współgra z ich technologiami. To nie jest ani dobre, ani
złe, Jacca, po prostu tak już jest i nie powinno się tego
zmieniać. Niech oni trzymają się swojego świata, my naszego.
Zaczerpnął
powietrza.
–
Problem
tkwi w mugolakach, Jacca, bo oni tak naprawdę nie należą ani do
naszego, ani do tamtego świata, są na pograniczu, Jacca, ja wiem,
że ty zawsze lubiłeś złoty środek, ale tak się nie da żyć,
trzeba się zdecydować, przejść na jedną stronę. Mugolacy nie
mogą być albo mugolami, albo czarodziejami, są ich mieszanką.
Więc wchodzą do naszego świata z głową już ciężką od tego,
co uczyli ich mugole, a potem, gdy już dorastają, próbują mieszać
mugolskimi ideami w czarodziejskim porządku świata. Z tego nie
wynika nic dobrego i dlatego... dlatego mamy bałagan i chociaż
prawie nikomu nie jest źle, nikomu też nie jest dobrze. Nie tak
dobrze, jak powinno.
Zaczerpnął
powietrza.
–
Chcę
to zmienić, ale w pojedynkę niczego się nie zdziała, więc i nie
działam sam, ale potrzebujemy też innych ludzi... A ja, Jacca,
potrzebuję ciebie. Pomóż mi, bracie, błagam cię o to. Nie
wpuszczą mnie do archiwum, ty wejdziesz tam bez problemu... Nie
proszę o wiele, sprawdź tylko Ederna Negusa, błagam cię, muszę
go znaleźć, a informacje tam zawarte na pewno mi pomogą...
–
Kto
to jest? – zapytał beznamiętnie Jacca.
–
Mój
przyjaciel, mój drogi przyjaciel, niejednokrotnie mi pomógł, a
teraz ja muszę pomóc mu, ale on tej pomocy nie chce przyjąć, a
bez niej długo nie przetrwa... Poszukują go zaślepieni ludzie,
chcą zrobić z nim straszne rzeczy... Tylko dlatego że... Jacca,
nie zrozum mnie źle, ufam ci, ale nie wiem, czy mogę ci to
zdradzić... Społeczeństwo jest straszne. Dobrze. Negus jest
dyskryminowany za to, kim się stał, a nie miał na to wpływu...
Przez niektórych nawet nie jest uważany za człowieka, wyobrażasz
to sobie?! Ale on jest jednym z nas, jest czarodziejem, ale...
–
Kto
to jest?
–
Jest...
Jacca, jest wilkołakiem, ale czy to coś zmienia? Uważasz, że
pokrzywdzeni tą straszliwą chorobą nie mają prawa do życia? To
śmieszne, nazwisko wielkiego Remusa Lupina pojawia się w
podręcznikach do historii i gdy ktoś źle się wyrazi o tym
bohaterze,
uznawany jest za nietolerancyjnego potwora, a... Może to jest tak,
że potrafimy szanować tylko tych wilkołaków, którzy są już
martwi? Ale ja nie mogę pozwolić, żeby Edern był martwy,
ponieważ... Bo inaczej... A ty musisz mi pomóc, bo inaczej...
–
Bo
inaczej co? Zabijesz mnie?
–
Czy
zabiję? – zapytał i roześmiał się jak obłąkaniec. – Nie,
ciebie nie.
III.
Sylvie
20
sierpnia 2022 roku
Biuro
Jago Radleya zabezpieczone było takimi zaklęciami, że nie można
było teleportować się bezpośrednio do środka. Jacca nie był z
tego powodu zadowolony, ponieważ oznaczało to, że musi przedrzeć
się przez wyjątkowo nieprzyjemną część Londynu, by dostać się
do brata. Szybkim krokiem maszerował ciasnymi uliczkami i starał
się nie zważać na wszechobecny brud. Gdyby tylko zamknięcie oczu
nie groziłoby wpadnięciem na coś, niechybnie by to zrobił, byleby
nie musieć na to patrzeć. Mógł jedynie zatkać nos i oddychać
tak płytko, jak to było możliwe, żeby jak najmniej czuć smród
miasta. Jeśli stolicę uznać za serce Anglii, to teraz Jacca
spacerował po jej trzewiach – które może i były niezbędne do
prawidłowego funkcjonowania, ale ich woń były nieznośna.
Kiedy
dostał się w końcu do lokum brata, ponuro stwierdził, że jest
tam niewiele czyściej niż na zewnątrz. Przynajmniej trochę lepiej
pachniało – pewnie nie każdy przepadał za zapachem alkoholu i
substancji, których prawo zabraniało spożywać, ale lepsze to niż
odór jak od gnijących zwłok. Jacca tylko dziwił się, że Jago ma
jakichkolwiek klientów, skoro jego biuro jest w takim stanie,
dookoła kręcą się podejrzani ludzie, a sam, pożal się
Merlinie!, detektyw nie wygląda, jakby znajdował się w dobrym
stanie psychicznie.
–
Więc
co robimy? – zapytał pełen złych obaw Jacca.
–
Teleportujemy
się do moich klientów – odparł Jago, który nie zwrócił uwagi
na sceptycyzm brata. – Ja porozmawiam z panią domu, a ty masz
tylko rozejrzeć się... To nie ich, he-he, mam śledzić, ale dla
nich, mimo to coś czuję, że i oni są podejrzani, więc warto mieć
oczy dookoła głowy.
–
Czego
mam konkretnie szukać?
–
A
bo ja wiem? Po prostu... rozejrzyj się.
–
Mam
błądzić po omacku? Co z ciebie za detektyw?
–
Najlepszy
na świecie. I mam nawet prochowiec.
Jago
złapał Jaccę za ramię i za pomocą teleportacji łączonej
przenieśli się przed bramę posiadłości klientów najlepszego na
świecie detektywa, który kręcił się przez chwilę przed furtką
i nie wyglądało to tak, jakby jego działanie miało jakikolwiek
cel.
–
Co
ty robisz? – zapytał Jacca.
–
Mają
świra na punkcie bezpieczeństwa, dom jest tak poczarowany, a
wnętrze obstawione antyczarnoksiężnickimi... czy jak to się
mówi... rzeczami, że dzięki tym sprzętom zobaczą, że ktoś im
się przed chatą kręci. Zaraz mnie wpuści, bo mnie zna, o,
widzisz, nie mówiłem?
Furtka
sama się otworzyła i Jago pewnie przez nią przeszedł, ciągnąc
za sobą Jaccę. Kiedy maszerowali przez ścieżkę prowadzącą do
wejście, drzwi frontowe otworzyły się i wychynęła z nich jakaś
kobieta.
–
Doberek,
pani Grant! – wykrzyknął z daleka Jago. – Chciałbym z panią
jeszcze kilka słów zamienić, można?
Najwyraźniej
można było, bo kilka minut później Jago zniknął z gospodynią w
jednym z pokojów, a Jacca został sam w pokaźnym salonie. Stanowczo
nie podobało mu się to pomieszczenie. Chociaż było urządzone
tak, że wszystko ze sobą współgrało i chociaż wcale nie było
ciasno, Radley miał wrażenie, że wszystko tutaj jest tak ciężkie
i toporne, że można było się udusić. Najchętniej by wyszedł,
ale miał się rozejrzeć, więc to robił. Zaczął od przyglądania
się obrazom powieszonym na ścianach. Właśnie kontemplował do
granic absurdu kiczowaty widoczek, kiedy usłyszał, że ktoś zbiega
po schodach. Ledwo zdążył się obrócić, a już istota, którą
przed chwilą tylko słyszał, stała na parterze.
Dziewczyna.
Rozpoznał ją natychmiast – to była Sylvie, dwa lata starsza
Puchonka.
–
Cześć
– powiedział szybko Jacca. – Jestem tu z bratem, jest
detektywem, zdaje się, że go wynajęliście, nazywa się Jago
Radley. Ja jestem Jacca, właściwie chodziliśmy razem do Hogwartu,
ale pewnie nawet mnie nie kojarzysz.
–
Pamiętam
– powiedziała ku zdziwieniu Jakki. Uśmiechnęła się lekko. –
Pisałeś listy miłosne do mojej koleżanki, ale ona nie potrafiła
odczytać twojego pisma. Pomagałam jej.
–
A,
no ta... Czytałaś moje listy?!
W
tej chwili Jacca nie mógł widzieć swojej twarzy, ale był
przekonany, że na jego policzkach wykwitł rumieniec wstydu. W duchu
pocieszał się tylko tym, że listów miłosnych zaadresowanych do
Sylvie nigdy ostatecznie nie wysłał.
W
tej dziewczynie najbardziej pociągało go jej dziwactwo. Była
niezwykle ładna, na co każdy zwracał uwagę, ale nie miała
wianuszka adoratorów, a przynajmniej ci nie ujawniali.
Prawdopodobnie potencjalnych absztyfikantów odrzucało to, że
Sylvie zachowywała się bardzo specyficznie, a z odczytywaniem jej
emocji mieli problemy nawet ci, którzy chełpili się, że w tej
dziedzinie osiągnęli mistrzostwo. Jednocześnie była tak
bezpośrednia i otwarta, że jej towarzystwo mogło się okazać
niezręczne.
–
Pewnie,
że tak – roześmiała się. – Były piękne.
–
A...
aha. Więc... – Jacca przestąpił z nogi na nogę. – Co
właściwie robisz? Tak ogólnie, po ukończeniu Hogwartu?
–
Nic
szczególnego – wzruszyła ramionami. – Jeszcze niedawno uczyłam
mojego brata. Był twoim rówieśnikiem, ale...
–
Masz
brata? – zawołał zaskoczony Jacca. – W moim wieku? Dlaczego nie
kojarzę go ze szkoły?
Nigdy
nie przyjaźnił się z Sylvie, ale, tak jak większość uczniów,
miał trochę informacji na temat jej rodziny. Chociaż rodzice
Sylvie, tak jak i ona, byli czarodziejami, to dziewczyna wcale nie
była czarownicą czystej krwi. Zarówno ojciec, jak i jej matka
pochodzili z rodzin mugolskich i być może dlatego aktywnie walczyli
o to, by ułatwiać aklimatyzację w świecie magii młodym
mugolakom, a także o to, aby powiększyć liczbę godzin
mugoloznawstwa w szkole. Pan Grant, co było powszechnie znane, w
końcu był ważną postacią w Ministerstwie Magii, twierdził, że
tak naprawdę jedyna przewaga czarodziejów nad mugolami tkwi w
magii, ale w większości kwestii to magowie powinni uczyć się od
tych, którzy tego daru byli pozbawieni, nie odwrotnie.
–
Felix
nie chodził do Hogwartu – odparła Sylvie. – Charłaków nie
przyjmują.
–
Och.
– Jacca miał ochotę powiedzieć, że jest mu przykro, ale w
ostatniej chwili ugryzł się w język. Sylvie nie powiedziała tego
tak, jakby było to coś wstydliwego. I pewnie miała rację. –
Zaraz... dlaczego mówisz o nim w czasie przeszłym?
Zrobiła
wielkie oczy.
–
To
ty nie wiesz, dlaczego w ogóle wynajęliśmy twojego brata? –
zapytała, a kiedy Jacca pokręcił głową, odparła prosto: –
Chcemy dorwać jego mordercę. Likaona.
IV.
Mama
22
sierpnia 2022 roku
Jacca
kochał prawie wszystkie kobiety, które miały (nie)szczęście
stanąć na jego drodze, a najbardziej ze wszystkich kochał własną
mamę. Naturalnie, nie były to miłości identyczne – w różnych
kobietach, dziewczynach się zakochiwał, adorował je i uwielbiał
na płaszczyźnie romantycznej, mamę kochał tak, jak dziecko kocha
rodzica. I chociaż ojca również darzył tak samo mocnym uczuciem,
te dwie więzi były od siebie bardzo różne.
Mama
opiekowała się nim i otaczała ciepłem, a dzisiaj Jacca czuł, że
to on powinien martwić się o nią, nie na odwrót. Chciał ją
chronić i to pragnienie sprawiło, że nie powiedział nic o tym, o
co poprosił go Jago, słowem nie zająknął się, że kiedy nikogo
w domu nie było, w odwiedziny przyszedł Jory.
Być
może troska ta brała się z pamięci o przeszłości. Kiedy Jacca
był małym chłopcem, jego mama chorowała i chociaż nikt mu o tym
wprost nie mówił, wyczuwał to. Nikt nie zdoła w takich sprawach
syna oszukać, niezależnie od tego, jak nieobeznany w świecie
dorosłych by nie był. Wystarczyło spojrzeć w porażająco smutne
oczy mamy, by wiedzieć, że coś jest nie w porządku.
Czasami
do domu przychodziła ciotka. Krzyczała, dużo krzyczała i wciąż
powtarzała, że mama powinna wziąć się w garść. Mama tłumaczyła
się, coś obiecywała, ale najbardziej – płakała. Jacca nigdy
nie był człowiekiem, w którym negatywne emocje przeważały nad
pozytywnymi, ale tej ciotki nie cierpiał. Do tej pory nie poznał
człowieka, którego potrafiłby znienawidzić bardziej niż siostrę
mamy.
Chyba
nikt nie potrafił płakać w sposób miły dla ucha, ale nie istniał
bardziej rozdzierający dźwięk niż rozpacz własnej mamy. Więc
Jacca obiecywał sobie, że nigdy nie zrobi niczego, co wydusi z niej
łzy smutku. Dlatego też nie zdradził prawdziwego powodu odwiedzin
w archiwum poświęconym czarodziejom z Kornwalii, w którym
pracowała. Udawał, że jest tu w związku z wakacyjną pracą
domową na historię magii. Mówił, że to mały projekt, ma napisać
o jakimś szerzej nieznanym, ale zasłużonym czarodzieju. W tych
teczkach kryły się informacje o wielu takich.
Prawdziwy
powód był całkiem inny. Jago opowiadał mu, że musi znaleźć
Likaona, bo tego życzą sobie jego klienci. W trakcie śledztwa
wykrył ciekawą relację z pewnym Kornwalijczykiem, Victorem
Marrackiem. Jago liczył, że w kartotece Marracka będzie można
znaleźć coś powiązanego z Likaonem. Kiedy brat o tym mówił,
Jacca nie uważał, że sprawdzenie tych papierów cokolwiek da.
Teraz był pewien, że to bezcelowe, dla spokoju sumienia jednak
odnalazł właściwą teczkę i ją przejrzał. Miał rację, Victor
Marrack nie był właściwym tropem.
A
nawet gdyby był, nie miało to większego znaczenia. Po co szukać
Likaona za pośrednictwem innych osób, skoro Jacca wiedział, kto
kryje się za tym pseudonimem?
Edern
Negus.
V.
23
sierpnia 2023 roku, noc
Tata
Wrócił
z imprezy w środku nocy. Wiedział, że rodzice o tej porze będą
już spali, więc starał się zachowywać cicho, aby ich nie
pobudzić. On miał wakacje, oni rankiem musieli wstać, by pójść
do pracy. Nikt nie powinien im przeszkadzać.
Szedł
w samych skarpetkach po podłodze i krzywił się na każdy szelest,
który powodował. Przemieszczał się w ślimaczym tempie, ale w
końcu udało mu się dotrzeć do kuchni bez robienia rumoru. Zapalił
światło. I krzyknął.
–
Cicho
– powiedział tata. – Obudzisz mamę. Pozwól jej na spokojną
noc, niech jeszcze się nie martwi...
Ojciec
w pidżamie siedział przy blacie kuchennym i prosto z gwinta popijał
Ognistą Whisky. Chociaż Jacca nie potrafiłby wskazać, na czym
polega konkretna różnica, jego tata wyglądał inaczej niż jeszcze
rankiem. W ciągu kilku godzin postarzał się, a jego oczy... Takie
oczy mieli tylko ci, którzy widzieli testrale.
Tata
był optymistą i rzadko pił alkohol.
Teraz
wlewał w siebie Ognistą i był załamany.
–
Co
się stało? – zapytał z niepokojem Jacca.
–
Jutro
przeczytasz o tym w Proroku... – odparł smętnie. – Bjorn
Peterson ustąpił ze stołka.
Jacca
wstrzymał oddech. Bjorn Peterson był człowiekiem, w którego jego
ojciec wierzył od początku i w którego pewnie będzie wierzył aż
do końca. Kiedy przed kilkoma laty szerzej nieznany Peterson
postanowił starać się o posadę Ministra Magii, prawie nikt nie
widział w nim poważnego kandydata. Ale ojciec Jakki najwyraźniej
potrafił dostrzec w nim coś, czego nie widzieli inni, i gorąco
zapragnął, aby właśnie ten człowiek objął rządy w
Ministerstwie Magii. Pasco Radley był piekielnie zdolnym specjalistą
od PR-u, więc wykorzystał wszelkie swoje umiejętności, pokłady
kreatywności i kontakty, by zrobić Petersonowi odpowiednią
kampanię.
Była
genialna. Zwróciła uwagę ludzi, a to był już sukces. Zaczęto
patrzeć na Petersona z zainteresowaniem, a to mu wystarczyło –
wiedział, co powinien zrobić, kiedy wszystkie oczy skierowane były
na niego. Został Ministrem Magii, a Pasco Radley jego nieoficjalną
prawą ręką.
Peterson
bez Radleya nie zdołałby tyle osiągnąć. Radley bez Petersona nie
miał żadnych wpływów w Ministerstwie Magii. Teraz obaj tracili
wszystko.
–
Mówią,
że nowym Ministrem Magii zostanie Frank William Brian Howard –
kontynuował tata. – Bjorn nie zrezygnowałby sam... Nie, skoro
wiedział, że ma jeszcze wiele do zrobienia. Nie wiem, co się
właściwie dzieje, w Ministerstwie już od jakiegoś czasu... Jacca.
– Tata obrócił się i spojrzał na Jaccę tak, jak jeszcze nie
patrzył nigdy. – Nie wiem, co mam robić.
Był
ostoją, opoką, najtwardszą osobą, jaką znał. A teraz załamał
się.
VI.
23
sierpnia 2022 roku, dzień
Valancy
Edern
Negus był Likaonem.
Jacca
nie mógł wykraść papierów, na których ten człowiek został
opisany. Archiwum było zabezpieczone magią, więc nie mógł także
za pomocą czarów zrobić ich kopie. Dlatego odpowiednio wcześniej
pożyczył od kolegi mugolaka stary aparat fotograficznym, którym
wykonał wiele zdjęć. A kiedy te zdołano wywołać, zafiukał
niezwłocznie do Jago z informacją, że znalazł to, co było
potrzebne.
–
Świetnie
– mruknął brat, który chyba całkiem niedawno wstał. – To
przyjdź do mnie i mi je daj... Albo nie! Za dwie godziny. W Mungu.
Stary Grant tam pracuje, od razu poinformuję go o moim... ekhm,
naszym... sukcesie.
Jacce
było całkowicie obojętne, jak sprawę przedstawi Jago. Cieszył
się tylko, że na tym kończył się jego udział w całej sprawie.
Kiedy spotkał brata w szpitalu, z ulgą przekazał w jego ręce zgromadzone dokumenty, a potem szybkim krokiem ruszył w stronę
wyjścia.
Kątem
oka ją dostrzegł. Znajdowała się pod ścianą i wyglądała tak
niedbale, że mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile czasu
musiała poświęcić na to, by wyćwiczyć sprawianie wrażenia
osoby, która niczym się nie przejmuje. Była w takiej pozycji, że
nie mogła czuć się komfortowo, ale jej mina wskazywała na to, że
nie może być nic wygodniejszego od siedzenia na twardej posadzce,
opierając się o chłodną, chropowatą ścianę.
Jacca,
który potrafił zauroczyć się w prawie każdej dziewczynie z
Hogwartu, kiedyś ze zdziwieniem spostrzegł, że Valancy Edgeworth
ma w sobie coś takiego, co sprawia, że w niej zakochać się –
choćby na kilka minut – nie może. Sprawiło mu to ulgę, bo
okazywało się, że życie bez darzenia uczuciem każdej dziewczyny
było możliwe. To, że nie mógł zadurzyć się w Valancy,
sprawiło, że poczuł gwałtowny przypływ ciepłych uczuć w
stosunku do niej, a nim się spostrzegł, już wpadł po uszy. Ale
wystarczyło jedno spojrzenie, by mu przeszło.
Aktualnie
nie wiedział, co o niej myśli. Na pewno nie darzył jej antypatią,
ale czy zaliczyłby ją do grona lubianych koleżanek? Tego nie
wiedział, ale nie potrafił przejść bez słowa. (Co byłoby
możliwe, Valancy miała półprzymknięte powieki, więc pewnie
nawet by go nie dostrzegła.)
–
Cześć
– powiedział. – Co tutaj robisz?
–
Siedzę
– odpowiedziała. Nawet nie otworzyła oczu.
–
To
akurat widzę.
–
To
po co pytasz?
–
Zawsze
musisz być tak niesympatyczna?
Westchnęła,
ale przynajmniej na niego spojrzała.
–
Czekam
na Fentona, został przewieziony do Munga, chcą go poskładać w
całość, żeby jak najszybciej przetransportować do Wizengamotu.
–
O
rany, co się wydarzyło?
–
Nic,
będzie tylko sądzony, pewnie się od Azkabanu nie wywinie.
Jacca
nie był pewien, co w tym wypadku powinien odpowiedzieć. Kojarzył
Fentona, czyli ojca Valancy. Nigdy z nim nie rozmawiał i nie miał
pojęcia, czym ten człowiek się zajmuje, ale widział go na Peronie
9 i 3/4. Był wielki. Nie był otyłym mężczyzną, ale wysokim i
potężnie zbudowanym, kiedyś miał gęstą czuprynę, a przez tę
dość niechlujną fryzurę Jacca nie mógł oprzeć się wrażeniu,
że Edgeworth jest nieokrzesany. Jednak ostatnim razem, kiedy go
zobaczył, mężczyzna był łysy, najwyraźniej zrezygnował z
hodowania owłosienia na głowie na rzecz tego na brodzie. Tak czy
inaczej, od zawsze było w nim coś tak groźnego, że Radley nie
byłby zaskoczony, gdyby któregoś dnia dostrzegł jego zdjęcie na
plakacie z podpisem POSZUKIWANY.
–
To
był żart. – Valancy szturchnęła Jaccę w bok. – Będzie tylko
zeznawał.
–
No
tak, zapomniałem.
–
Zapomniałeś?
Niby o czym?
–
Że
twoje żarty nie śmieszą nikogo poza tobą, a to, co wzbudza
powszechną wesołość, nie śmieszy ciebie.
Wzruszyła
ramionami i nic nie odpowiedziała.
To
był jego problem z Valancy Edgeworth – tak właściwie nigdy nie
mógł być pewien, czy ona w ogóle ma ochotę na rozmowę. Nie
podtrzymywała konwersacji, o funkcji fatycznej może kiedyś
słyszała, ale najwyraźniej postanowiła jej nigdy nie używać. Z
drugiej strony, gdyby nie chciała rozmawiać, dałaby wyraźny znak,
a ona jednak słuchała i odpowiadała.
Drugi
problem był taki, że chyba po prostu nie należała do najmilszych
osób.
–
A
co się stało, że twój ojciec wylądował w Mungu? – spróbował
jeszcze raz.
–
Zazwyczaj
w szpitalu lądujesz, kiedy nie jesteś w najlepszej kondycji
fizycznej, prawda? Myślę, że Fenton znajduje się tutaj z właśnie
takiego powodu.
–
Martwisz
się?
–
Nie,
to tylko mój ojciec, dlaczego niby miałabym się martwić? –
prychnęła. – Będzie dobrze.
–
Też
tak myślę, tak właśnie mówiłem sobie przed sumami... O, dobrze
widzę, że ty właśnie się uśmiechnęłaś?
–
Wydaje
ci się. I oczywiście, że się martwię. Jak mogłeś pomyśleć,
że mój ojciec trafi do Azkabanu? To już ja szybciej tam wyląduję.
–
Co
masz na sumieniu?
–
Rujnuję
magiczne skłoty, ale przed tym dobrze bawię się z ich
mieszkańcami, zostawiam znajomych w dżungli i nie oddałam książki
do biblioteki. Przynajmniej nie bawię się w te polityczne bojówki.
–
A
kto się niby bawi?
–
No,
nie wiem, na przykład nasi znajomi? Cholerni idioci.
–
Masz
zaskakującą łatwość osądzania innych. To nie był komplement.
–
Co
za różnica. Nazywam rzeczy po imieniu. Niezależnie, po której
stronie barykady się opowiadają, pro- czy antymugolskiej,
prezentują podobną wizję świata. Biało-czarną. To idiotyzm.
–
Nie
chciałabyś do nich dołączyć? Tak jest chyba łatwiej...
Radykalizowanie się jest kuszące, przynajmniej wiesz, w co masz
wierzyć, a przywódca powie, co masz zrobić. A potem... To nie
człowiek rzuca zaklęcia, to wina różdżki?
–
Wolę
złoty środek.
Poruszył
się niespokojnie.
–
Jeśli
tylko potrafisz go znaleźć... – mruknął niewyraźnie. – A
twój ojciec?
–
Co
z nim?
–
Jego
obecność tutaj i przyszła rozprawa powiązane są z tymi
bojówkami?
–
Nie.
Z jego pracą, jest dość niebezpieczna. – Na chwilę zasępiła
się, ale już po chwili wypogodniała. – Kojarzysz Likaona? Prorok
się o nim rozpisywał, Ministerstwo go szukało... Kolejny, który
zapragnął stworzyć armię wilkołaków, ale... Zresztą, pewnie
wiesz.
–
Hm.
Tak.
–
Fenton
go złapał, Ministerstwo przejęło, będą go sądzić. Mam
nadzieję, że zgnije w Azkabanie.
VII.
26
sierpnia 2022 roku
Bjorn
Peterson
Potrzebował
rozrywki, aby przestać myśleć o braciach. O tym, któremu pomógł,
ale na nic to się zdało, ponieważ Likaon został pochwycony
wcześniej, więc Jago nie mógł go złapać i oddać w ręce
żądnych zemsty Grantów. I o tym, któremu nie pomógł i nie był
pewien, jakie mogły być tego konsekwencje. Potrzebował rozrywki,
aby przestać myśleć o braciach. Jeszcze wczoraj powtarzał
znajomym, że jutro pójdą na Festiwal Filmowy w Dolnie Godryka, a
całe wydarzenie było tylko przykrywką dla działań chorych ludzi.
Dwie strony, promugolska i antymugolska, jedna nie lepsza od drugiej.
Jacca cieszył się tylko, że nikomu z jego znajomych nie stało się
nic złego. Nie miał jednak czasu, by o tym rozmyślać. Nie miał
też czasu na poszukiwanie złotego środka, bo kiedy tylko wrócił
do domu, coś innego okazało się ważniejsze.
Mama
oczy miała suche, ale zaczerwienione. Jacca wiedział, że niedługo
przed jego powrotem do domu płakała. Położył rękę na jej
ramieniu, ale nawet wtedy nie przestała ugniatać ciasta. Wiedział,
że wcale nie planowała przygotowywać wypieków, chciała jedynie
coś robić. Skoro myśli i tak nie potrafiła zająć, mogła
chociaż dłonie.
–
Co
się stało? – zapytał cicho. – Gdzie tata?
–
Magiczna
policja go wezwała. Na przesłuchanie. Bjorn Peterson popełnił
samobójstwo – powiedziała, a właściwie wypluła z siebie
wiadomości, zdanie po zdaniu, a mechaniczny ton, którym to zrobiła,
nadał wszystkiemu jeszcze bardziej przerażającego wydźwięku.
Zdołał
ją przekonać, aby z kuchni przeszła do salonu i usiadła na
kanapie. Zaparzył zioła w dużym kubku i zaniósł jej napój, a
następnie usadowił się obok.
Bjorn
Peterson popełnił samobójstwo? Były Minister Magii, przyjaciel
ojca popełnił samobójstwo? Nie potrafił w to uwierzyć. Nie był
zwolennikiem teorii spiskowych, ale w tym przypadku nie mógł oprzeć
się wrażeniu, że to ktoś postarał się, aby śmierć Petersona
wyglądała na samobójstwo.
Mama
milczała. Chyba nie była gotowa rozwinąć tematu, bo kiedy się
odezwała, mówiła o zupełnie czymś innym:
–
Powinieneś
się ostrzyc.
–
Nawet
o moje włosy się martwisz?
–
Martwię
się... – wyszeptała dziwnym głosem i przez chwilę jednocześnie
zbyt krótką, by zdołać coś wtrącić, ale jednocześnie zbyt
długą, by jej nie dostrzec, wpatrywała się w milczeniu w jakiś
odległy punkt. Potem potrząsnęła głową i uśmiechnęła się,
ale to była tylko niewiele warta mina, fizyczne uniesienie kącików
ust, zupełnie brakowało radości. – Martwię się, ale o ciebie
nie muszę... prawda? – W jej głośnie pobrzmiewała błagalna
nuta, jakby prosiła, by Jacca potwierdził.
Był
najmłodszy i rodzice zawsze się o niego troszczyli – być może
nawet bardziej niż o starszych braci. Jory był mądry,
charyzmatyczny i odpowiedzialny, spodziewali się po nim naukowej lub
politycznej kariery, miał być powodem dumy. Jago był mniej
rozgarnięty, ale za to mógł zasłynąć jako światowej klasy
ścigający. Każdy sądził, że poradzą sobie w życiu, więc się
nie martwili. Może powinni.
–
Jesteś
inteligentny i dobry – mówiła mama. – Nie sprowadzisz na
siebie... ani na nikogo... kłopotów.
Jago
był dziwnym prywatnym detektywem, którego biuro znajdowało się w
podejrzanej dzielnicy i który narkotyzował się sproszkowanymi
kłami smoków. Jory znajdował się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo,
co właściwie robił. Najgorsze było to, że Jacca nawet nie chciał
wiedzieć, czym konkretnie brat się zajmował, bo obawiał się, że
ta wiedza byłaby zbyt przerażająca.
–
Bjorn
Peterson nie żyje – mówiła mama. – Twój ojciec stracił
pracę. Jago nie ma prawdziwej pracy i nie zależy mu na znalezieniu
jej, a Jory...
–
Mamo...
–
Nie
chciałam nikomu mówić, ale był tutaj wczoraj. Nie chciał wejść
do środka. – Ręce jej się tak trzęsły, że napar ziołowy
zaczął wylewać się z kubka, więc Jacca zabrał naczynie. Nawet
nie zauważyła. – Wyglądał strasznie i... Prosił o
przebaczenie.
konkurs: III wojna/6075 wyrazów
Twoja kwietniowa notka była jednym z najdłuższych konkursowych opowiadań, o ile nie najdłuższym, a tutaj wcześniejszy rekord pobity. Te ponad sześć tysięcy słów, które początkowo pewnie mogą lekko przerazić, czytało się jednak szybko i przyjemnie, a duży objętościowo tekst nie jest ani trochę przytłaczający. Każdy kolejny ponumerowany akapit wciągał i zaciekawiał coraz bardziej, chociaż pomimo dobrze przemyślanej fabuły, dobrego poziomu i uzupełniających ją szczegółów pozostaje ten wojenny niedosyt, ale ze względu na to, że każdy podchodzi do tematu inaczej, nie mogę się przyczepić. Pierwszoplanowa historia rodziny Jakki w jakimś stopniu przeplata się z klimatem wojny, nie porusza go bezpośrednio ale mimo to całość robi wrażenie, od kreacji trójki braci po połączenie ze sobą motywów z każdego fragmentu, głównie tych odnoszących się do Likaona. Armii wilkołaków nie posiadał nawet sam Voldemort, a mając takich sojuszników Mroczni pewnie mieliby większe szanse na zawładnięcie światem. Na plus przedstawienie relacji obowiązujących w rodzinie Radleyów, każdy z braci pokazany jest jako odmienna i indywidualna jednostka, ale sądząc po tym, że Jacca bez żadnego ale zgodził się im pomóc, muszą się dogadywać. Czarodziejski detektyw i uwikłany w związane z bitwą problemy Jory swoimi charakterami działają na korzyść opowiadania, chociaż Jacca jako ten główny bohater też nie wypadł przy nich blado, szczególnie po opisach jego zachowania względem pani Radley.
OdpowiedzUsuńPlusów na koncie opowiadania uplasowało się dużo, a co do błędów: Pasco Radley był piekielnie zdolnym specjalistą od PR-a, od PR-u, PR, był piekielnie zdolnym PR-owcem, tylko nie z końcową -a. Udało się również wyłapać parę literówek: przenieśli się przed bramę posiadłości klientów najlepszego na świecie detektywa, która kręcił się [...]; Kiedy spotkał brat w szpitalu [...]; Nie mam tylu czasu [...] tyle czasu brzmiałoby poprawniej, i jedno powtórzenie: Dzięki Radleyowi zdołali się utrzymać, a w następnym sezonie zdołali [...]
Powodzenia w konkursie!
Naprawdę długi tekst co może odrobinę przerażać takich jak ja, w szczególności. Ale zawzięłam się, mówiąc sobie, że przecież tak bardzo chciałam przeczytać wszystkie opowiadania. Tak więc jestem. Trwało to odrobinę, ale muszę przyznać, że czytając Twoje opowiadanie nic się nie dłuży. Co prawda nie uwinęłam się z tekstem w kilka minut, w dodatku przeczytałam wszystko dwa razy aby być pewną tego co chcę napisać i... Myślałam, że znalazłam już swojego faworyta we wcześniejszej notce, jednak Twoje opowiadanie podoba mi się bardzo, bardzo. Literówki, które pojawiły się w tekście w ogóle mi nie przeszkadzają przez to, że cała historia jest taka spójna. W ogóle, czytając Twój post, miałam wrażenie, że poznajemy bardziej Jaccę (tym bardziej, że nie miałyśmy przyjemności powątkować wspólnie), jego stosunek do rodziny. W ogóle, świetnie wyszło Ci jego wykreowanie, jest taki... Prawdziwy.
OdpowiedzUsuńDługość mnie przyprawiła o zazdrość, a przez treść już w ogóle mam ochotę usunąć swoje opowiadanie. Wyszło ci naprawdę świetnie, czytało mi się ani za szybko, ani zbyt ciężko, tak w sam raz i czerpała z tego dużą przyjemność.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się i podejście Jago, i szaleństwo Jory'ego – to drugie nawet bardziej – a Jacca jest tak naturalny, że aż brak mi słów. Ogólnie kreacje wszystkich postaci są zróżnicowane i doskonałe, serio.
Jeśli miałabym komuś kibicować, to padnie właśnie na ciebie, bo pomimo braku drastycznych scen – poza "samobójstwem" byłego ministra, rzecz jasna – całość trzymała w napięciu.
Achy i ochy, już się zamykam. :D
Dość długi tekst, ale potrafisz pisać tak, że chce się czytać i naprawdę nie jest to męczące, choć przyznam, że tych sklejonych fragmentów było - jak na mój gust - troszkę za dużo, nie udało mi się przebrnąć przez całość bez powracania i zastanawiania, o co tak właściwie chodzi (chociaż to też moja wina, tak dziwnie wyszło, że udało mi się przeczytać opowiadanie trochę nie po kolei i trzeba było potem ogarniać jeszcze raz :c).
OdpowiedzUsuńCoś mi nie gra w rozmowie z Jorym. Wtrącenie Zaczerpnął powietrza. jest dość ciekawe i specyficzne, ale jakoś tak... zniszczyło dramatyzm wypowiedzi brata przez to, że wystąpiło aż tyle razy.
Valancy jest trochę... dziwna. Nawet nie tyle niesympatyczna, co odrealniona. Takie mam wrażenie, jak czytam dialog Valancy z Jaccą, jakby ona z księżyca spadła i ciężko było się z nią komunikować :D Ale to pewnie taka kreacja postaci.
Muszę przyznać, że troszkę za dużo tych opisów charakteru i zachowania braci, a także tego, co siedzi w głowie Jakki - mam wrażenie, że spokojnie dało się to skrócić o połowę i opowiadanie nadal byłoby dobre.
Jakieś drobne błędy wskazała Dyrekcja, ja dodam jeszcze to, co mnie się rzuciło w oczy:
Nie wpuszczą cię do archiwum, ty wejdziesz tam bez problemu... - chyba powinno być nie wpuszczą mnie, wtedy miałoby to sens.
Ale Jory tylko potrząsnął głowę. - głową.
Parę rzeczy jest dla mnie zupełnie niezrozumiałych, ale przypuszczam, że to kwestia mojego nierozgarnięcia i będę bardzo wdzięczna, jeśli spróbujesz mi to wyjaśnić :)
1. Nie bardzo łapię, o co chodzi z Likaonem... dlaczego zamordował Felixa? Skąd Jacca wie, że Edern Negus to Likaon? Postać wydaje się ważna w całej historii, a jakoś tak mało się o nim wyjaśnia.
2. Co tak właściwie Jory myślał o mugolakach i mugolach i co chciał z nimi zrobić? Dość niejednoznaczne było to, co mówił.
A teraz wychwalę (to znacznie ważniejsza część, tamtą możesz pominąć): zarówno w poprzednim, jak i w tym Twoim opowiadaniu podoba mi się to, z jaką łatwością budujesz ten cały świat i kleisz długie opisy - nigdy mi to nie wychodzi. Albo masz bardzo dużą wiedzę o potterowskiej rzeczywistości, albo sprawiasz takie wrażenie - nie wiem, ale zawsze czuję respekt przy czytaniu tego, co napiszesz, bije od tego taki spokój, jakbyś bardzo dużo wiedziała :D Podoba mi się to, że tyle uwagi poświęcasz relacjom rodzinnym i opisujesz je w taki ciekawy sposób. Plus to, co powiedziano powyżej: Jacca został bardzo fajnie wykreowany.
Powodzenia!
Thomas Spencer
Pozwolę sobie odpowiedzieć wszystkim w jednym komentarzu. ;D
OdpowiedzUsuń@Dyrekcja
Zdaję sobie sprawę, że mało tutaj wojny w wojnie, ale taki był zamysł. Wojny nigdy nie wybuchają z niczego, więc, moim zdaniem, opisanie tego tuż przedwojennego stanu, gdy jeszcze nic nie jest wiadome, ale już pojawia się niepokój, również jest ważne. Tak poza tym... nie chciałam wkraczać w to, co działo się w Noc Duchów, skoro to część wątku grupowego. Mogłyby zajść jakieś nieścisłości. Z drugiej strony, żadna z moich postaci nie jest nikim ważnym (tj. ani to dzieciaki z mugolskich rodzin, ani potomstwo którejkolwiek ze stron mocniej zaangażowanych w tę wojnę), poza tym siedzą w mniej-więcej bezpiecznym Hogwarcie, więc teoretycznie – aż do tej wspomnianej Nocy Duchów – są niezagrożeni i tak naprawdę zajęci sprawami codziennymi. Stąd też opowiadanie jest niejakim wstępem do wojny.
Jeśli chodzi o długość – o rany, być może to wygląda tak, jakby przedkładała ilość nad jakość i specjalnie pisała tak, aby jak najdłużej wyszło. Być może prawdą jest, że jeśli cokolwiek może tu zaimponować, to nie poziom, ale ilość – jednak zaręczam, że to nie było moim celem! Piszę i po prostu samo tak wychodzi. Mam jakiś upośledzony zmysł szacowania i zazwyczaj to sama jestem zdziwiona pod koniec, że tyle tekstu mi wyszło. :D
Tak w zasadzie to Jacca nie zgodził się pomóc obu braciom, przystał na prośbę Jago, Jory'emu nie pomógł (chociaż odmowy nie zawarłam w tekście; potem sprawdził co prawda tego, o którym opowiadał najstarszy brat, ale tym, co tam przeczytał, podzielił się nie z Jorym, ale z Jagonem), ale nie dlatego że źle życzył bratu. Po prostu wiedział, że pomagając Jory'emu przysłużyłby się złej sprawie.
W każdym razie, w tym opowiadaniu chciałam przedstawić Jaccę w konkretnych rolach społecznych – jako syna i brata. Sądząc po tym komentarzu, jakoś mi się to udało, z czego się cieszę.
@czekoladowa masa
Cóż... Podzieliłam tekst na segmenty, więc miałabyś ułatwioną sprawę, gdybyś zechciała sobie czytanie rozłożyć w czasie i opowiadanie podzielić na części. :D Cieszę się jednak, że długość Cię nie przeraziła i że zostawiłaś komentarz. Bardzo mi miło z powodu Twojej opinii, szczególnie o Jacce. Moim celem było opisanie go nie tyle jako Jaccę ogólnie, ale jako syna i brata, więc na jego kontaktach z rodziną się skupiłam. I potem miałam wrażenie, że osobowościowo wypadł słabo, blado. Dlatego trochę mi ulżyło, że nie uznajesz go jako kogoś nijakiego!
@cogtio
Oj tam, oj, jesteś zbyt skromna. :D
Trochę się spodziewałam, że większość skupi się już na trwającej wojnie, ja chciałam podejść do tematu od trochę innej strony – od początku – co zresztą pasowało mi do mojej postaci. Dlatego też drastycznych scen raczej nie ma, a akcenty chyba padają bardziej niż na akcję, to na rodzinę Jakki i relacje w niej panujące.
Dzięki za komentarz!
@zupełne beztalencie
1. Jacca po prostu dodał dwa do dwóch. Jago opowiada mu Likaonie, czyli wilkołaku, który zamordował dziecko klientów Radleya. Mówi też o tym, że Likaon prawdopodobnie jest powiązany z kornwalijskimi czarodziejami, których wcale nie ma tak wielu. Potem przychodzi Jory i też mówi o jakimś wilkołaku, który jest Kornwalijczykiem i nazywa się Edern Negus. Jacca nie wierzy, że to zbieg okoliczności, w archiwum więc sprawdza tego Negusa i z tego, co tam wyczytał, wnioskuje, że to Likaon. Co i tak się na niewiele zdało, bo ktoś inny Likaonem się zajął.
O Likaonie wiele nie wiadomo, bo tak naprawdę nie on był tutaj najważniejszy – no, a na pewno nie jako jednostka, raczej jako część czegoś większego. Konkretnie czego? Jacca, za którym narracja podąża, przecież nie jest w tym wszystkim doskonale zorientowany, więc...
2. A tutaj akurat nie będę dopowiadać. Jory powiedział to, co powiedział, na razie niech tyle wystarczy. :D
Jeśli chodzi o to wtrącenie... Rozumiem, że może przeszkadzać, mnie pasuje, bo wprowadza jakiś rytm, element stały w tej chaotycznej przemowie, no i dzięki temu monolog Jory'ego nie jest ścianą tekstu, przez którą pewnie ciężko byłoby przebrnąć. Obdziera z dramatyzmu? Hm, może to dobrze!
Za dużo opisów itd.? Hm, być może masz rację. Wolę zastrzec, że nie pisałam tego w ten sposób, aby było jak najwięcej tekstu i celowo rozpychałam opowiadanie. Po prostu... samo tak wyszło. Tyle że oczywiście jestem głupia i chociaż na napisanie opowiadania czasu było mnóstwo, zabrałam się do pracy ostatniego dnia. Przez to nie miałam już czasu na dokładne sprawdzenie. Gdybym była mądrzejsza, skończyła całość wcześniej, pozwoliła tekstowi odleżeć i zabrała się za jego korektę, to wtedy (oprócz tego, że opowiadanie uboższe byłoby w literówki itp.) pewnie bym powycinała niepotrzebne sceny czy dłużyzny.
UsuńTeraz będę dokonywała tylko poprawek kosmetycznych, ilość słów zostanie taka jest, bo ucinanie czegoś byłoby moim zdaniem zbytnią ingerencją w opublikowany już tekst. :)
@WSZYSCY
Dziękuję wszystkim za przeczytanie i skomentowanie, a także za wytknięcie błędów! (Za które bardzo przepraszam.) Na dniach to poprawię, ale na razie mam tak dość tego opowiadania, że muszę od niego odpocząć. Potem wrócę, przeczytam od nowa i pozamieniam to, co mi wytknęliście i to, co sama jeszcze znajdę, bo podejrzewam, że takich chochlików jest tutaj więcej.
Ja tam w ogóle nie poprawiam już opublikowanych tekstów... :P Miłego pisania! :)
UsuńOkej, obiecałam sobie, że pozostawię komentarz, jak już przeczytam notkę, więc... Oto jestem!
OdpowiedzUsuńUwielbiam sposób, w jaki zapisujesz dialogi. Tak naprawdę w całym opowiadaniu właśnie to podobało mi się najbardziej (nie twierdzę tym samym, że notka jest zła, skąd) — są naturalnie, nienapuszone, wyciągnięte z realnego świata, a każda z postaci wypowiada się w zupełnie inny sposób, co mi się bardzo podoba.
Przedstawienie bohaterów niemal wzorcowe! Jedynie imiona obu braci mi się mieszały (och, czy one muszą być takie podobne), za to ich charakter wcale. Przez to musiałam wciąż podjeżdżać na górę, by rozróżnić z fragmentów Jory'ego od Jago (Jagi?), ale wcale nie sprawiało mi to wielkich problemów.
Mam problem jednak z Jaccą (oprócz odmiany imienia), a mianowicie jego charakter jest dla mnie kompletną zagadką. Pokazuje się jako osoba twarda i nieustępliwa w rozmowie ze starszym bratem, a byle absolwentka Hogwartu jest w stanie wprawić go w popłoch. Tak samo przy rozmowie z Valancy, gdzie wydaje się znów być zupełnie opanowany... Nie kupuję tej jego kochliwości, niestety.
Ogólnie podobał mi się zamysł opowiadania. Nie rozlewasz krwi, nie biadolisz nad ciężkim losem, nie pokazujesz bitwy, za to wprowadzasz nas powoli w ten stan napięcia przedwojennego. Mnie kupiłaś kompletnie, jestem zakochana w Twoim stylu pisania, a przez ten cały czas odnosiłam wrażenie, że czytam fragment wyrwany żywcem z jakiejś książki.
Stuprocentowo zasłużone pierwsze miejsce :D
Jory, Jago, Jacca... No, może te imiona są nieco zbyt podobne, ale tak jakoś zachciało mi się nazwać ich kornwalijskimi imionami na j, ale przepraszam za ten efekt, przez który się mylą. :D Co do odmiany... Jago jest raczej niepopularnym imieniem, więc ciężko znaleźć zaufane źródło, które pokazałoby, jak powinno się to imię odmieniać, więc sama nie jestem tego pewna. W tekście chyba pisałam tak, aby Jago zawsze było w mianowniku, ale jak już odmieniam, to tak samo, jak odmienia się np. Bruno (a przynajmniej powinno) czy Draco. Czyli Jago, Jagona, Jagonowi, Jagona, Jagonem, Jagonie, Jago. Jeśli chodzi o Jaccę, to – Jacca, Jakki, Jacce, Jaccę, Jaccą, Jacce, Jacco. Okej, wiem, że w sumie niepotrzebnie to piszę, ale, no nie wiem, może interesujesz się deklinacją. :D
UsuńW sumie nie dziwi mnie Twój problem z Jaccą i charakterem, ponieważ, jak już pisałam w innym komentarzu, akcenty rozłożone są tak, że Jacca, chociaż niby jest głównym bohaterem, gdzieś ginie między innymi postaciami i wypada blado, nieciekawie. Ale! Mimo trochę się potłumaczę, chociaż pewnie nie powinnam.
Ogólnie to ten fragment o kochliwości nie był pisany całkowicie na poważnie, raczej trochę z przymrużeniem oka. Jasne, Jacca nierzadko się zadurza, czasem zakochuje, ale bez przesady – nie zaczyna uwielbiać każdej napotykanej przez siebie kobiety. :D
Jeśli chodzi o jego zachowanie przy Sylvie. Hm, moim calem nie było go przedstawienie w tej sytuacji jako kogoś płochliwego – jeśli tak to odbierasz, to po prostu musiałam coś schrzanić. ;/ Ale prawdą jest, że nie był tak pewny, jak w kontaktach z innymi. Dla mnie to całkiem zrozumiałe – znajdował się na nieznanym dla siebie terenie, rozmawiał z osobą, której zbyt dobrze nie znał, a która czytywała miłosne listy, które pisywał (a w których mógł wypisywać naaprawdę różne rzeczy!)... Co nie zmienia faktu, że jeśli wypadł jak strachliwa firanka, to niczym swojego błędu nie wytłumaczę.
Może kiedyś napiszę o nim coś jeszcze i wtedy być może wypadnie lepiej.
Dzięki za przeczytanie i komentarz! :D