ALBUS POTTER
Urodzony 4 listopada 2005 roku, wciąż oczekuje swoich osiemnastych urodzin. W wieku lat jedenastu trafił do domu, do którego żaden Potter trafić nie powinien, a jednak jakoś udało mu się ukończyć szósty rok, wciąż nosząc zielone szaty z emblematem węża na piersi. Nieliczni wiedzą, że bogin w obecności chłopaka przyjmuje postać jego samego po rozszczepieniu. Patronusa nigdy nie udało mu się przywołać, mimo że nie raz próbował, machając swoją szesnastocalową różdżką wykonaną z winorośli i włosa jednorożca – bez skutku. I tylko czasami przypomina sobie, że jest wężoustym. Tylko czasami.
Obiecałeś sobie, że kiedyś będziesz kimś. Kimś prawdziwym, nie kolejnym dzieciakiem z nazwiskiem wypisanym na czole. Bo w końcu to głównie z tego cię kojarzą. Z bycia Potterem. Powtarzają, że musiała zajść pomyłka, że Potter w Slytherinie to jak łódź podwodna w kosmosie. Na początku też tak sobie to tłumaczyłeś, jednak dopiero potem udało ci się zauważyć, że gadająca czapka wcale się nie myliła. Jesteś cichy. Nie chcesz ranić uczuć innych, pozwalając ludziom to wykorzystywać. Bezsenność i nieustająca ambicja bycia lepszym weszły ci w krew tak bardzo, że przestałeś zauważać ich obecność. Zainteresowanie czarną magią idzie u ciebie w parze z przekonaniem, że to tylko hobby. Uśmiech i potrzeba ciepła kontrastuje z dziwnym wycofaniem i dystansem do obcych ludzi. Próby uniknięcia kłopotów wiecznie skutkują łamaniem regulaminu. Podkrążone oczy bacznie obserwują otoczenie, a palce zaciskają się na różdżce bez powodu, jakby wojna sprzed pół roku wciąż odgrywała się w twojej głowie na nowo. Kompletna niewiedza odnośnie swojej własnej przyszłości i skrywana chęć zaimponowania skłóconej rodzinie doprowadziły cię do ucieczki z domu do Indii, choć przecież nigdy nie byłeś typem buntownika, prawda? I mimo że nikogo jawnie nie obrażasz, czasem masz wrażenie, że chętnie byś ich wszystkich potraktował Cruciatusem. Bez powodu.
Kim ty właściwie jesteś, Albusie?
Zrobiłam sobie nową kartę, bo tak.
GG: 10309166.
Dla mojej informacji: eliksiry, OPCM, zaklęcia, astronomia.
Wątki (4): Martine, Solene, Addison, Louis.
Cytat w tytule od Twenty One Pilots.
Stara karta
Mistrz Gry mile widziany!
GG: 10309166.
Dla mojej informacji: eliksiry, OPCM, zaklęcia, astronomia.
Wątki (4): Martine, Solene, Addison, Louis.
Cytat w tytule od Twenty One Pilots.
Stara karta
Mistrz Gry mile widziany!
[nie wiem, czy kiedykolwiek Ci o tym wspominałam, ale uwielbiam Twoją wersję Albusa. masz chęć na wątek? <3]
OdpowiedzUsuńMaya Weiner.
[ Zawsze lubiłem Twojego Albusa, a kartę masz jak zawsze świetną <3 ]
OdpowiedzUsuńSilas Mulciber/Rhys Skeeter/Audrey Miller
[Nie tak wyobrażałam sobie zawsze Albusa, ale tak czy inaczej, bardzo podoba mi się ta kreacja! Co prawda, męsko-męskie średnio mi idą, ale jakichś przyjaciół/wrogów wśród facetów też musi mieć, więc zapraszam do siebie jak tylko opublikuję kartę (co się stanie za chwilkę i mam nadzieję, że nie będziesz zła, że cię zakryję!) :)]
OdpowiedzUsuńprawie będący na blogu Noel
[Nasz wątek nadal aktualny mam rozumieć? ;>]
OdpowiedzUsuńjedyny taki Akin
[Witam. Oboje są dość wycofani i stronią od ludzi, więc raczej ciężko będzie ich połączyć. Jakieś pomysły?]
OdpowiedzUsuńIgor
[Myślę, że gdyby Albus jakiś czas temu bezczelnie odbił Igorowi dziewczynę, to wystarczająco by go to podburzyło, by relacje pomiędzy nimi stały się dość napięte.]
OdpowiedzUsuńIgor
[Vee słońce moje, wracam. Odpisze <3 ]
OdpowiedzUsuńSol
[Cześć.
OdpowiedzUsuńKarta piękna, Ash piękny, a że Twenty One Pilots to już mnie zabiłaś. Albus'a nigdy sobie nie wyobrażałam jako synusia tatusia więc kolejny plus dla ciebie. Naprawdę dobrze wykreowana postać, choć nie jestem specjalistką w tej dziedzinie musiałam to napisać. Zapraszamy Cię do siebie, może byśmy coś skleiły chociaż Albus i Agnes to kompletne przeciwienstwa. :)]
Agnes Dolor
[Sprawa jest taka - niestety muszę na czas nieokreślony urwać nasz wątek, co wiążę się z rezygnacją z postaci Akina, bo najprościej świecie chyba się w stosunku do niego wypaliłam, a główny zamysł na postać przepadł. Zabieram się od odpisów od przeszło dwóch miesięcy i mój cały zapał kończy się na otwarciu worda. Najprawdopodobniej musi odsiedzieć swoje w folderze, bym mogła go ruszyć z nowym siłami. Mogłabym rzecz jasna nadal nieudolnie odpisywać, ale wiązałoby się to z całkowitym zatraceniem jego kanonu oraz pogłębieniem niechęci do niego, na co osobiście nie mogę sobie pozwolić, bo bardzo go lubię. Mam nadzieję, że w tym układzie zostanie mi to wybaczone. Zrekompensuję się. Jakoś.]
OdpowiedzUsuńNo kto by pomyślał, że takie niewinne cholerstwo może tak zabujać w głowie - pomyślała blondwłosa Ślizgona patrząc na pustą, trzymaną w dłoni butelkę po ognistej whiskey, której ostatnie krople właśnie rozgrzały jej gardło. Ale przecież jakoś trzeba było uczcić zbliżający się koniec roku, czyż nie? A cóż lepszego w tej podniosłej chwili niż upojenie alkoholowe wraz z dużą grupką swoich rówieśników, do których większości w normalnej sytuacji dziewczyna by się przez wzgląd na swój dość specyficzny charakter nie odezwała. Rozejrzała się dookoła siebie, próbując przeanalizować pomieszczenie, w którym się znajdowali. Zdecydowanie nie była w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Skupiła się, aby obraz przed nią nabrał ostrości i ukazał ściany starej pracowni, do której teraz nikt oprócz nich się nie zapuszczał.
OdpowiedzUsuńNo dobrze, spróbujemy wstać. Papierosek czeka.
Manewr ten miała już w tym stanie opanowany niemalże do perfekcji. Ostatnimi czasy zbyt często lądowała na tyłku upojona alkoholem, równie często samotnie z czerwonymi od płaczu oczami, ledwo wiedząc, gdzie się znajduje, kryjąc się przed wzrokiem innych.
No dobrze... A więc, przemienienie pozycji ze złożonych nóg do klęczenia, lekkie pochylenie się w przód z jednoczesnym wyciągnięciem rąk z rozłożonymi palcami przed siebie, oczywiście w celu asekuracji przed niespodziewanym ewentualnym ruchem w przód... Wyprostowanie się, wdech... wydech i... Hop do góry! I tak samo szybki bęc w dół... Niech to szlak No cóż, grunt to się nie poddawać. Blondwłosa ponowiła manewr i chwiejnym krokiem z małymi turbulencjami doczłapała się do drzwi, wychodząc na zewnątrz na okryty ciemnością i oświetlony jedynie blaskiem księżyca korytarz. Wyjęła papierosa, wsadziła go do buzi i zapaliła, zaciągając się dymem, aby następnie powoli wypuścić go prosto w...
- Albus...
Casilda
krótko, słabo, nie sprawdzałam więc pewnie błędy, ale jestem wykończona dopiero wróciłam wybacz kc maxi <3
[To powiązanie już mamy. Teraz trzeba by się zastanowić nad konkretnym pomysłem na wątek. Jakieś propozycje?]
OdpowiedzUsuńIgor
[ Ale biorę Pottera ♥ ]
OdpowiedzUsuńLouis Wallsh
[ To zapodaj jaka relacja będzie Ci pasować najbardziej i będę coś działać :) ]
OdpowiedzUsuńLouis Wallsh
[ Już mam pomysł na wątek, więc jak uporam się z tym, który właśnie piszę to nam coś zacznę :) ]
OdpowiedzUsuńLouis Wallsh
[ A idź, bo się zarumienię i jeszcze Louis pokocha tego Twojego Pottera xD ]
OdpowiedzUsuńLouis
Wakacje zapowiadały się cudownie. Odkąd tylko Louis zdał do kolejnej klasy, a wszystkie egzaminy kończące klasę szóstą poszły mu bardzo dobrze, to wiedział, że i przerwa od szkoły nie może pójść źle. Pierwsze dwa tygodnie spędził na odpoczynku i regeneracji sił i chęci do robienia czegokolwiek. Przygotowywał się również do wyjazdu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu dostał okazję na wyjazd na wakacje do pewnej szkockiej miejscowości, gdzie mieszkali sami czarodzieje. Oczywiście jego matka musiała zostać w domu, gdyż mugole nie mieli wstępu do osady, co z jednej strony martwiło chłopaka, a z drugiej pozwalało mu zachować nieco niezależności.
OdpowiedzUsuńGdy nadszedł dzień wyjazdu, chłopak wstał bardzo wcześnie. Walizki miał już przygotowane dzień wcześniej, więc teraz jedynym jego zmartwieniem było śniadanie i szybki prysznic. Gdy już to odhaczył, to pozostało mu tylko czekać na transport. Cierpliwość nie była jednak jego mocną stroną. Czas dłużył się niemiłosiernie, a Louis już snuł w myślach plany tego, co będzie robić na wyjeździe. Liczył się z tym, że w osadzie może pojawić się kilka osób ze szkoły, bo w końcu owa wioska była jednym z najatrakcyjniejszych miejsc. Dużo czarodziejów udawało się tam na wakacje. W pewnej chwili w salonie Wallshó pojawił się mężczyzna. Na nikim nie zrobiło to zbytniego wrażenia, gdyż zarówno Louis jak i jego matka, byli już przyzwyczajeni do takich rzeczy. Owym mężczyzną był ojciec koleżanki, z którą wakacje miał spędzać Krukon. Chłopak nie przepadał na teleportacją, bo ten rodzaj transportu powodował, że zawsze kręciło mu się w głowie, ale z drugiej strony było to szybsze niż jazda samochodem. Nie było czasu na zbędę rozmowy i picie kawy, więc chłopak szybko podał mężczyźnie dłoń i w niemal tym samym momencie powietrze zawirowało i całe otoczenie się zmieniło. Zmiana miejsca zajęła ułamek sekundy. Salon zmienił się w rozległą polanę, którą dookoła porastał gęsty i ciemny las. Podobało mu się tutaj. Miejsce to przypominało Hogsmeade. Brukowane uliczki, magiczne sklepy i kawiarenki. W tle majaczył duży budynek hotelu, w którym Louis miał wynajęty pokój. Mężczyzna, który teleportował się tutaj razem z chłopakiem poprowadził go prosto do hotelu i pokazał mu jego pokój. Wallsh cieszył się, że mieszka sam. Jego pokój był przyjemnie urządzony. Najważniejszym było to, że znajdowała się tam osobna łazienka.
Krukon zaczął rozglądać się po pokoju. Zaglądał do szafek i półek. Chciał wiedzieć gdzie co się znajduje i nieco zapoznać się z nowym miejscem. Walizkę położył obok łóżka i otworzył ją. Szybko wypakował wszystko co ze sobą zabrał. Nigdy nie był osobą, która wszystko trzymała w walizkach i w razie potrzeby urządzała poszukiwania rzeczy. Wolał mieć wszystko poukładane i właśnie dlatego ubrania znalazły się w szafie i komodzie, ręczniki w łazience a przedmioty, które chciał mieć przy sobie położył na stoliku nocnym. Po wszystkim spojrzał na zegarek i zdecydował, że dobrze będzie się przespać. Nie kłopotał się nawet tym, żeby rozebrać się czy przebrać w piżamę. Położył się w tym, co miał na sobie i zasnął niemal natychmiast.
Poczuł się dużo lepiej, gdy się obudził. Zawroty głowy i nudności spowodowane teleportacją minęły. Sen był mu potrzebny. Skierował się do łazienki, by zobaczyć w jakim jest stanie. Oprócz opuchniętych i czerwonych oczy i kilku odcisków falbanek na twarzy nie znalazł nic, co spowodowałoby, żeby określił się mianem straszydła. Wykąpał się i przebrał w nowe ubranie, po czym wyszedł z pokoju. W końcu trzeba zwiedzać okolicę.
Idąc przez korytarz dostrzegł na podłodze ulotkę, na której było napisane, że tej nocy organizowane było Święto Koniugacji. Lou z zainteresowaniem przeczytał ulotkę, bo po raz pierwszy spotkał się z nazwą takiego święta. Okazało się, że właśnie tej nocy miało dojść do rzadkiego zjawiska jakim było ustawienie się Wenus, Merkurego, Ziemi i Marsa w jednej linii. Oczywiście Krukonowi takie ustawienie nic nie mówiło i nie wiedział, czy wiązało się to z jakimiś magicznymi wydarzeniami, jednakże szykowała się impreza, a tego przepuścić nie mógł. W końcu w wakacje trzeba się bawić. Zgiął ulotkę i włożył ją w tylną kieszeń spodni. Nie uszedł daleko, gdy poczuł zapach dymu papierosowego. Rozejrzał się dookoła a jego wprawione Krukońskie oczy szybko dostrzegły jasny obłoczek dymu, który wydobywał się zza jednej z kolumn korytarza.
Usuń– No ładnie – zawołał, gdy zauważył znajomą sylwetkę – o ile się nie mylę, to tutaj palić nie można, ale proszę popraw mnie, jeśli jakimś cudem jestem w błędzie – powiedział, krzyżując ręce na piersi i patrząc jak Potter wypuszcza z ust mały obłoczek.
Louis Wallsh
[Hello, hello! Czytając kartę coś takiego przyszło mi do głowy - Albus proszący Jamesa żeby ten przygarnął go do swojego mieszkania na trochę czasu, bo kolejna kłotnia z rodzicami/siostrą dała mu w kość. Chociaż nie wiem, czy to by do niego pasowało. Jeśli nie, gimme something. Jestem otwarta na wszystko!]
OdpowiedzUsuń[ I proszę, odpis już jest :) ]
OdpowiedzUsuńSpojrzał na Pottera uśmiechając się lekko pod nosem. Owszem może kilka(naście) razy przyłapał chłopaka na czymś, czego ten nie powinien robić i wlepił mu parę ujemnych punktów, ale przecież takie miał zadanie jako prefekt. Swoją posadę traktował bardzo poważnie. W końcu spoczywała na nim ogromna odpowiedzialność i musiał się postarać. Co prawda może był nieco bardziej zawzięty dla mieszkańców innych domów, a Krukonom odpuszczał mniejsze przewiny, ale nikt się tego na razie nie czepiał.
– Coś ty taki drażliwy? Papierosy powinny pomóc ci się zrelaksować – mruknął opierając się o ścianę. Ogarnął go przyjemny chłód. Pogoda w Wielkiej Brytanii nie powalała nigdy, ale ostatnio było strasznie gorąco. Deszcz, który zaczął padać, był więc teraz jak najbardziej wskazany. Louis nie przepadał za taką pogodą. On sam uwielbiał, gdy było ciepło i chociaż na wyspach nie za często można było doświadczyć wysokich temperatur, to on wynagradzał to sobie poprzez noszenie swetrów i bluz. Teraz jednak cieszył się, że świeże powietrze napływało do pomieszczenia, wypychając z niego dym papierosowy.
Louisa z Albusem nie łączyła żadna bliższa relacja. Krukon znal czarnowłosego, bo chyba każdy go znał. Cóż, nazwisko zobowiązuje. Mówiono to tu, to tam i nawet taki chłopaczyna jak Wallsh, który nie był wychowywany na czarodziejskich opowieściach wiedział, kim byli Potterowie, a to czy ich lubił i podziwiał to już sprawa drugorzędna. Samego Albusa nie znał prawie wcale, bo poza chwilami w których Prefekt rozdawał minusowe punkty nie mieli chyba okazji porozmawiać bez zgryźliwych uwag. Krukon nie czuł też zbytniej potrzeby aby zmieniać tę relację, jednak teraz Ślizgon był jedyną znaną mu osobą w tym hotelu, a przynajmniej jedyną osobą, z którą można byłoby porobić coś ciekawego, bo z rodziną jego koleżanki i nią samą raczej nie zapowiadało się na ekscytujące przeżycia. W końcu były wakacje, więc kiedy byłaby lepsza okazja do szaleństw, jak nie teraz?
– Słyszałeś o tej Nocy Koniugacji? – zapytał. Domyślał się, że Ślizgon coś wiedział, nie był tylko pewny w jakim stopniu rozległa była jego wiedza na ten temat. Cóż, nawet sam Krukon nie był pewny o co tak właściwie chodziło, ale to nie miało żadnego znaczenia. Wyciągnął ulotkę z kieszeni, by przyjrzeć jej się jeszcze raz. Dopiero teraz zauważył, że rysunek nocnego nieba się zmienia i pojawił się na nim księżyc. Lubił ruchome obrazki, więc taki dodatek spowodował uśmiech na jego twarzy.
– Mają zamiar szukać Kwiatu Paproci – powiedział zaciekawiony. Kilka razy słyszał opowieści o tej magicznej roślinie, która rosła tylko wtedy, gdy zachodziły wyjątkowe warunki. Niestety nigdy nie miał okazji rozmawiać z kimś, kto rzeczywiście widział owe zielsko i nie wiedział czy ono w ogóle istnieje. – Wybierasz się?
Louis
Szedł powoli, wdychając wszechobecny zapach kwiatów i rozkoszując się ostatnią chwilą spokoju nim wejdzie do swojego rodzinnego domu w Dolinie Godryka. Ulica, na której właśnie się pojawił, była mu znana lepiej, niż własna kieszeń. Zauważył kilka nowych twarzy wśród dzieciaków bawiących się w klasy, lecz kilkoro z nich radośnie mu pomachało, pamiętając go jako tego śmiesznego Pana, który tak rzadko tu zagląda.
OdpowiedzUsuńPoprawił torbę, którą zarzucił sobie na ramię i stanął przed swoim rodzinnym domem. W sumie to nikomu nie zapowiadał swojego przyjazdu, ale też i po co? W końcu był synem marnotrawnym, powracającym z banicji na kilka dni do domu. Był pewien, że skoro od roku mama nie dostała pełnego nagany listu od jego opiekuna domu (a to tylko i wyłącznie dlatego, że - cóż - w końcu ukończył szkołę) to będzie bardziej skłonna do karmienia jego gęby przez kilka dni.
Z rozmachem otworzył drzwi frontowe i wkroczył dumnie do środka, jakby co najmniej zdał egzamin na aurora, a nie awansował na barmana w pubie Pod Trzema Miotłami.
-WITAJCIE WSZYSCY - wrzasnął, rzucając torbę w kąt i rozglądając się po zaskakująco cichym domostwie. - WASZ UKOCHANY SYN WRÓCIŁ!
[Krótko, ale nie ma co przeciągać pierdołami.]
[Z wiadomych względów wybiorę Albusa – nie dość, że lubię jego kreację w Twojej wersji, to jeszcze pisanie poprzednim razem nam się nie rozkręciło. Powiedz jak się dzielimy – kto wymyśla, a kto zaczyna? Jeśli mam Ci coś rozpisać to musisz mi podać maila – tam ładniej to rozpiszę ;>]
OdpowiedzUsuńDeucent Faradyne
Zlustrowała Albusa od stóp do głów, zatrzymując się trochę za długo na jego ustach zaciągajacych się właśnie jej papierosem. Kiedy po chwili otrząsnęła się już z zamyślenia, spojrzała chłopakowi prosto w oczy i bez słowa wyjęła mu go z rąk. Jak udało jej się zaobserwować, z papierosa pozostał jedynie nic niewarty niedopałek. Skrzywiła się na ten widok i rzuciła go na ziemię, przygniatając butem.
OdpowiedzUsuń– Wisisz mi fajke Potter. – odparła, lecz na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, spowodowany prawdopodobnie wypitym przed kilkoma chwilami alkoholem. Czuła, że świat wokół niej lekko drga, a może to ona po prostu lekko chwieje się na boki. Kto wie...
Jedno było pewne, wypalone przez nią tytoniowe skręty zdecydowanie zwiększyły efekt. Poczuła wielką chęć owinięcia rąk wokół szyi Ślizgona i to nie tylko dlatego, aby łatwiej było utrzymać jej równowagę. Wyc
iągnęła swoje kończyny górne, oplatając nimi chłopaka i lekko wpadając w jego ramiona.
– Wiesz co Albusik, cholerny z ciebie skurwiel. – mruknęła. Prawda była jednak taka, że to właśnie ten ciemnowłosy obejmowany przez nią wychowanek domu Salazara, stał się ostatnio jej najbliższym powiernikiem. Możliwe, że jego paskudna upartość w tym przypadku do tego doprowadziła. Bo nawet kiedy dziewczyna wyzywała go i zbywała, nie chcąc nic mówić, to ten nie poddawał się.
Możliwe, że to jej stan popchnął ją ku objęciu go, jak ma zamiar utrzymywać, ale coś wewnątrz niej, wbrew niej, popychało ją ku chłopakowi. Coś, czego sama nie potrafiła zrozumieć i czego nie chciała zaakceptować, bo przecież to było zdecydowanie nie na miejscu.
W jednej chwili poczuła, że coś w jej żołądku próbowało się wydostać, napierając na jej wnętrzności. I to zdecydowanie nie chodzi w tym momencie o motylki w brzuchu!
– Durniu, do łazienki, muszę, już... – jęknęła, czując jak jej dzisiejszy podwieczorek pragnie ponownie ujrzeć światło dzienne.
twoja żabcia <3
wybacz zwłokę, ale problemy natury wyższej :*
[Dobra, coś mam. Hope to upierdliwa bestia czasami, co powiesz na to, aby przyczepiła się do Albusa? Przyjaźni się z jego bratem, więc może postanowić, że z i młodszym Potterem się zaprzyjaźni. Na dodatek, może próbować pogodzić go z Jamesem, bo z tego co wywnioskowałam z powiązań, bracia za sobą nie przepadają. Kwestię tego, jak będzie reagował na to Albus pozostawiam tobie :)]
OdpowiedzUsuńHope
Przejęła od Albusa plecak i usiadła za nim na miotle, oplatając chłopaka w pasie. Pozostała im już ostatnia prosta. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie dadzą rady pokonać całej drogi na raz. Ba, dziwiła się Albusowi, że dawał radę tyle lecieć. Musieli lecieć wysoko, żeby żaden mugol nie mógł ich dojrzeć, więc temperatura nie była zbyt wysoka. Martine mogłaby przysiąc, że schodziła nawet poniżej zera. Kiedy zatrzymali się w Turcji, było jeszcze dosyć ciepło, więc szybko się ogrzali. Martine nawet się nie obejrzała, a Albus zdążył usnąć w namiocie. Dziewczyna nie poszła zbyt szybko spać. Usadowiła się wygodnie i oglądała zachód słońca. W tej części świata wszystko wydawało jej się piękniejsze i łatwiejsze. Mimo kilku godzin snu, wstała bez najmniejszego problemu, zrobiła prowizoryczne śniadanie i samodzielnie zatuszowała jakiekolwiek oznaki ich pobytu. Dała Albusowi jak najwięcej czasu na odpoczynek. W końcu był kierowcą.
OdpowiedzUsuńPo następnym przystanku w Iranie, pozostał im już tylko jeden punkt podróży. Indie. Dzieliły ich godziny od celu wyprawy. Martine czuła, że są coraz bliżej. Jej serce biło z każdą sekundą coraz szybciej. Kiedy wylądowali, nie potrafiła spuścić wzroku z horyzontu, gdzie widać było rozświetlony Barmer. Czuła się zupełnie jak ćma, którą ciągnie do światła… Nie potrafiła oprzeć się temu, żeby chociaż na chwilę nie zawitać do miasta. Podczas rozkładania namiotu wbiła kilka kołków nie tak jak trzeba, więc Albus musiał je po niej poprawić. Cały czas spoglądała na ich następny cel. Martine od momentu zejścia z miotły nie odezwała się nawet słowem. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, żeby opisać jak się czuje. Kiedy usiedli na trawie przed namiotem, podkuliła pod siebie kolana i poczuła jak po jej policzku spływają łzy szczęścia. Kiedy Albus się odezwał, wybuchła płaczem i wtuliła się w jego ramię.
- Jestem teraz naprawdę szczęśliwa, Al – powiedziała, kiedy łzy na chwilę ustąpiły.
Nie minęło kilka minut, a zasnęła na jego ramieniu. Następnego dnia obudziły ją promienie wschodzącego słońca. Dzisiaj mieli udać się na eksplorację miasta. Nabyć trochę świeżych owoców i warzyw, zaopatrzyć się w specyfiki na owady, a także poszukać okazji do celebrowania ich zwycięstwa. W końcu w każdym kraju, czeka nas inny alkoholowy specjał, a oni nie mogliby go nie spróbować! Mahoney bez zbędnych ceregieli zaczęła trząść Albusem i coraz to głośniej go nawoływać, aż w końcu był na tyle przytomny, żeby ją zrozumieć.
- Weź świeże ubrania. Idziemy się natychmiast wykąpać do rzeki. Jest niedaleko stąd, a po tylu godzinach w jednych ubraniach robi mi się niedobrze – skwitowała i wyszła z namiotu, łapiąc po drodze przygotowane swoje ubrania. Poczekała przez chwilę na Albusa i wspólnie ruszyli w stronę rzeki, uprzednio jeszcze raz umacniając zaklęcia ochronne. – Jak wrażenia? – zapytała, kiedy przechodzili między konarami drzew.
Brudas numer 1
[ Wybacz, że na razie nie pcham tego zbytnio do przodu, ale muszę się trochę Louisem napisać :P ]
OdpowiedzUsuńByć może Louis przesadzał nieco we swoją nadgorliwością z pilnowaniem porządku w Hogwarcie, jednakże będąc prefektem chcąc czy nie chcąc, musiał spisywać się dobrze. To że był bardziej surowy dla wszystkich poza Krukonami było już inną kwestią. W końcu niebiescy musieli wygrać w klasyfikacji domów, a chłopak się cieszył, że wpisując ujemne punkty Ślizgonom, Gryfonom i Puchonom dawał przewagę Niebieskim. Nie przejmował się jednak faktem, co myślą o tym inni.
Louis również spojrzał na dogasający w kałuży papieros. Chociaż chłopak nie przepadał za paleniem papierosów i nie pochwalał tego, to jak na ironię w amortencji czuje lekki, przyjemnie duszący zapach dymu papierosowego. Nie wiedział skąd się to wzięło, ale już tak było. Ciekawie jednak komponowało się to ze słodkim zapachem gardenii. Na Albusa spojrzał dopiero wtedy, gdy kiep zgasł całkowicie.
– Wydaje mi się, że to jedyna z atrakcji tutaj – powiedział, w głębi duszy miał jednak nadzieję, że się mylił. – Chodzi głównie o bieganie po lesie i szukanie Kwiatu Paproci – wyjaśnił, krzyżując ręce na piersi. Lubił wiedzieć różne rzeczy i pokazywać innym, że się zna na czymś w odróżnieniu od innych. Takie drobne krukońskie przyzwyczajenie, musiał czuć się lepszy, co nie znaczy, że rzeczywiście taki był.
Wallsh pragnął wakacyjnej przygody, jak niczego innego, ale niezbyt uśmiechało mu się wychodzenie na taką pogodę. Chciałby pozostać suchy i nie śmieszyło mu się do przeziębienia, a wiedział, że prawdopodobnie właśnie tak się skończy to całe szukanie. Z drugiej jednak strony kusiło go. Nie każdy mógł się pochwalić czymś takim, jak szukanie Kwiatu Paproci. Pamiętał jak uczył się o tej roślinie na pierwszym roku, a potem doczytał coś więcej, gdy przygotowywał referat na Zielarstwo, za którym zbytnio nie przepadał. Był jednak ambitny i uczył się na siłę, a że łatwo wchodziła mu do głowy wiedza, to pamiętał kilka rzeczy z poprzednich lat. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, gdyż Albus skierował się do wyjścia. Krukon chwilę bił się z myślami, co zrobić, ale ostatecznie zadecydował, że jednak da się ponieść odrobinie szaleństwa.
Dogonił Albusa po kilku sekundach. Przez chwilę szli w milczeniu i żadnemu z nich nie śpieszyło się do przerwania ciszy. Pogoda się poprawiała. Przestawało padać i teraz tylko mżyło. Nie było już tak źle i nawet wilgoć dało się znieść. Louis założył na głowę kaptur i spojrzał przed siebie.
– Zgodnie z legendą Kwiat Paproci spełnia życzenie osoby, która go znajdzie – powiedział, przypominając sobie tekst jednego z manuskryptów, znajdujących się w hogwarckiej bibliotece – Heczykiem jest to, że osoba która zerwie kwiat musi mieć czyste serce, bo inaczej roślina się w nie wkręci – dodał szybko, uśmiechając się nieznacznie. Nie wierzył w tego rodzaju bzdetki. Owszem, był czarodziejem i wokół niego działo się mnóstwo rzeczy, w które nie powinien wierzyć i przy których kwiat wrastający w człowieka wcale nie wydawał się takim nieprawdopodobnym zjawiskiem. Westchnął. Na horyzoncie zobaczył nieśmiało połyskujące światełko. Domyślił się, że właśnie tam znajduje się punkt zbiórki. Minęło kilka minut zanim dwójce uczniów udało się dotrzeć na miejsce.
Kilka osób już tam było, ale czarodzieje ciągle się jeszcze schodzili .Do Louisa i Albusa podeszła młoda czarownica, która bez słowa wręczyła uczniom jakieś kartki, które później okazały się być umową. Wallshowi nie spodobał się punkt mówiący o tym, że organizatorzy nie biorą odpowiedzialności za wszelkie uszczerbki na zdrowiu. Przeczytał jednak cały regulamin i umowę, którą szybko podpisał. W końcu miał się bawić. Nie wiedział czy Potter zdecyduje się ostatecznie na zabawę. Wręczył kartki jednemu z organizatorów zabawy i dostał od nich małe pudełko.
Louis Wallsh
Martine zdążyła zdjąć już bluzkę nad brzegiem rzeki, kiedy Albus podszedł bliżej niej. Zaśmiała się, kiedy chłopak wspomniał o rozbieraniu się przed nią. Traktowała go jak brata, którego nigdy nie miała. Wielokrotnie słyszała od koleżanek z dormitorium, czego to nie widziały, mieszkając z rodzeństwem. Nie widziała problemu w zobaczeniu bladego tyłka Ala. Mimo wszystko nieźle się zdziwiła jak bezceremonialnie wskoczył do wody roznegliżowany. Skorzystała z momentu, kiedy nie patrzył w jej stronę i zdjęła resztę swojej bielizny. Nie miała się czego wstydzić. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nawet sam fakt, że była pół-wilą sprawiał, że zawsze wyglądała atrakcyjnie dla mężczyzn. Oczywiście potrafiła to kontrolować i robiła to dosyć często, mając nadzieję, że na dobrze pozbędzie się etykietki złodziejki hogwarckich serc. Póki co, nadal nią pozostawała i nic nie wskazywało na to, żeby miała kiedyś możliwość wszystko odkręcić. Skrzyżowała ręce na piersi, mając nadzieję zakryć się jak najbardziej i wbiegła szybko do wody, mając nadzieję, że Al nie zdąży odczytać wstydu z jej twarzy. Tylko tego jej brakowało, żeby wyśmiał ją za brak pewności siebie.
OdpowiedzUsuńKiedy zanurzyła się już po szyję, poczuła się nieco pewniej. Podpłynęła bliżej Albusa i zaczęła go energicznie chlapać. Może i była już formalnie dorosła, ale nie potrafiła sobie tego odmówić. Dopiero po chwili dosłyszała głos Albusa, zwiastujący zemstę. Martine zaczęła się śmiać i uciekać od chłopaka, mając nadzieję, że uda mu się jej wywinąć. Kiedy już prawie ją doganiał, zanurkowała, podpłynęła pod niczego nieświadomym chłopakiem i znalazła się tuż za jego plecami, kiedy się wynurzyła.
- Nie tym razem! – zaśmiała się i łapiąc go za głowę, zaczęła go podtapiać.
Nigdy nie kąpała się w takich warunkach. Rodzice nie zabierali jej zazwyczaj na tego typu wyprawy. Wybierali tylko najlepsze hotele i najdroższe miasta. Podczas nauki w Hogwarcie również nie miała takiej możliwości. Biwaki kończyły się zazwyczaj na nudzie przy ognisku i wyzywaniu nauczycieli za brak zorganizowania jakichkolwiek atrakcji, więc po pewnym czasie, po prostu przestała na nie jeździć. Jeszcze chwilę się tak ganiali w wodzie. Martine kompletnie zapomniała o tym, że nie mieli na sobie żadnych ubrań. Po pewnym czasie stwierdzili, że to już czas, żeby kontynuować ich podróż i udać się do miasta, więc wyszli na brzeg. Martine odwróciła się do Albusa tyłem i zaczęła ubierać. Całkowicie przypadkiem kilka razy spojrzała się na chłopaka, który miał o dziwo problem z założeniem spodni. Śmiała się pod nosem z niezaradności ślizgona, który powinien wykazywać się sprytem. Kiedy oboje byli już ubrani w świeże ubrania, powoli zaczęli wracać do namiotu. Idąc pod górkę, Martine złapała Albusa pod ramię. Kiedy doszli na miejsce, szybko zebrali swoje rzeczy i byli gotowi do dalszej wędrówki.
- Nie wiem jak ty sądzisz, ale jak dla mnie pierwszym przystankiem w mieście powinno być jakieś stoisko z jedzeniem – powiedziała, łapiąc się za brzuch, który od dłuższego czasu domagał się zaspokojenia.
wstydzioszek
[no proszę, cudowny Albus. <3 i jaka ładna karta!
OdpowiedzUsuńmasz jakiś pomysł na to, jakby ich powiązać? założyłabym, że skoro oboje pochodzą ze znanych rodów, to pewnie się przynajmniej kojarzą... acz chciałabym usłyszeć, jak Ty to widzisz. :)]
Una DeVere
Kiedy tylko zaczęli przemykać uliczkami Barberu, Martine nie mogła napatrzeć się na stoiska pełne świeżych owoców, warzyw, regionalnych przysmaków oraz mięs. Kilka razy minęli nawet na swojej drodze święte krowy. Dziewczyna nie była jednak nimi zainteresowana. Bardziej zastanawiała się, jak zapłacą za cokolwiek do jedzenia w syklach i knutach… O magicznym kantorze mogli pomarzyć. Dopiero teraz Martine dostrzegła, jakim błędem było odkładanie wymiany pieniędzy w Londynie. Mieliby wszystko z głowy, a tak? Będą musieli kraść.
OdpowiedzUsuńPo tym jak Albus zwrócił uwagę Martine, dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i przymknęła lekko powieki. Musiała mocno się skupić, żeby wykorzystać pełnię swoich możliwości. Otworzyła szeroko oczy i wciąż powtarzała sobie, że nikt jej się nie oprze, że teraz może wszystko… Podeszła do sprzedawcy przy stoisku, lekko kołysząc biodrami, jednocześnie wprawiając w ruch swoje długie włosy. Miała nadzieję, że mężczyzna rozumie po angielsku, bo inaczej musieliby się zdać tylko na jej hipnotyczny wygląd.
- Nigdy nie widziałam tak dorodnych owoców… Są na pewno… Soczyste. – każde słowo specjalnie przeciągała, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z mężczyzną, który powoli otwierał coraz szerzej usta. – Musi pan na nich zbijać kokosy! – zaśmiała się, przy okazji łapiąc mężczyznę za ramię. Nie wiedziała nawet czy cokolwiek rozumiał, w końcu tylko gapił się na nią jak oniemiały. Kątem oka, dostrzegła jak Albus ładuje do torby owoce. – Nie sądziłam, że Barberze spotkam tak wyjątkowego sprzedawcę jak pan! – Sama nie wiedziała, co ma jeszcze powiedzieć. Powoli zaczęła czuć się jak jakaś prostytutka, próbująca znaleźć sobie klienta.
W ciągu sekundy stało się kilka rzeczy. Albus upuścił na ziemię kokosa, który narobił hałasu i zwrócił na niego uwagę. Zza mężczyzny wybiegła jakaś dziewczyna, krzycząc coś w języku hindi. Po wzroku przechodniów, wychodziło na to, że krzyczała złodziej. Martine nie miała nawet szans na naprawienie sytuacji. Złapała Albusa za rękę i zaczęła uciekać z nim w stronę, z której przyszli. Nie mogli się aportować wśród bandy mugoli. To jeszcze bardziej zwróciłoby na nich uwagę. Skręcali co rusz w następne uliczki. Kiedy mieli przewagę nad nimi, nagle Martine potknęła się o jakiś kamień, a kiedy wstała z powrotem, nie była w stanie postawić nawet jednego kroku. Spojrzała z bólem na kostkę.
- Chyba ją skręciłam – powiedziała i spojrzała na Albusa rozżalonym wzrokiem – biegnij to ich zatrzymam!
ciamajda
Wielokrotnie się zastanawiała, czy nie ma przypadkiem jakiś zaburzeń ruchu. Nazbyt często wywalała się, nawet prostej drodze. Potrafiła wpaść jakiemuś przystojniakowi w ramiona i uniknąć twardego upadku, chociaż zdarzało się też, podobnie jak teraz, nieźle jej się pokiereszować. Przeklinała pod nosem na Barber i jego krzywy chodnik. Złapała się Albusa i dokuśtykała za nim w jedną z węższych uliczek. Czuła jak bije jej serce. A co jeśli widać im stopy? Albo, że peleryna nagle przestała działać? Nie do końca wiedziała, co robi się w Indiach ze złodziejami. Miała tylko nadzieję, że nie ucinało im się dłoni…
OdpowiedzUsuń- Hej! To nie moja wina! W końcu to ty upuściłeś tego kokosa. Gdyby nie to, wszystko by się udało. – Wciąż rozglądała się na prawo i lewo. Była przerażona tą sytuacją. Czuła się jak małe, bezbronne dziecko. Ręce jej drżały, a ból w kostce pulsował z coraz większą siłą. Zwracają się do Albusa zabrzmiała strasznie chamsko, co dotarło do niej dopiero po chwili. Nie miała zamiaru się teraz z nim sprzeczać, czyja to wina. – Przepraszam. Jestem po prostu strasznie przestraszona. Mój pierwszy napad i już wiem, że nigdy nie zostanę złodziejem. Ty z resztą też. Do więzienia trafilibyśmy po pierwszej akcji… - zaśmiała się i zaplotła ręce na piersi. Nie chciała, żeby chłopak widział, jak jej dłonie się trzęsą. – Tak czy inaczej. Znajdźmy może jakiś bar, pub, spelunę… Cokolwiek. Zgubimy ich. No i muszę się napić. I to porządnie. – Uśmiechnęła się i wyjęła różdżkę zza paska. – Za dużo stresu jak na jeden dzień! Tobie też się przyda.
Skierowała patyk w stronę swojej kostki i zaczęła szeptać pod nosem formułki kilku zaklęć, które powinny zmniejszyć ból i przyspieszyć gojenie się rany. Schowała go z powrotem i poruszała lekko stopą. Czuła się już o niebo lepiej, w dodatku mogłaby teraz normalnie iść.
- Chyba dam radę iść sama... Nie wiem tylko, czy zaklęcia będą działać permanentnie czy chwilowo… Dlatego lepiej się pośpieszmy. Może uda nam się iść razem pod peleryną.
Złapała Albusa pod ramię i zaczęli wspólnie iść w głąb uliczki. W końcu po przecięciu kilku większych alei doszli do tej części miasta, w której warto było mieć towarzystwo. Było tu zdecydowanie ciemniej i brudniej. Wałęsali się tamtędy nieciekawi mężczyźni, kieszonkowcy i prostytutki. Martine patrzyła na ten obrazek z obrzydzeniem. Cieszyła się, kiedy w końcu ich oczom ukazał się jakiś pub o wdzięcznej nazwie Zdechły Świniak. Ze środka słychać było skoczną muzykę. Odór alkoholi pomieszanych z potem nie zachęcał do wejścia do środka, jednak to dzięki zapachowi mięsa, Martine wskazała palcem na pub i zwróciła się do Albusa:
- Może tutaj uda nam się jakoś ugadać coś do jedzenia i picia… - uśmiechnęła się figlarnie i poruszała brwiami, jakby chciała zasugerować coś sprośnego.
panienka if you know what I mean...
Addison siedziała w najbardziej odległym kącie biblioteki, skryta za regałami przed wzrokiem innych. Mnóstwo opasłych tomisk leżało na jej stoliku, niemal zupełnie zasłaniając Addison, która podpierała podbródek na dłoni, z irytacją wpatrując się w niemal pusty pergamin. Na przyszły piątek miała napisać esej na trzy strony na temat różnic w ważeniu i zastosowaniu Eliksiru Euforii oraz Eliksiru Rozśmieszającego, ale łapała się na tym, że jej myśli uciekały w zupełnie innym kierunku. Pewien Ślizgon nie dawał jej spokoju i bezwiednie głowiła się nad tym, co teraz robił Albus. Prychnęła pod nosem, uświadamiając sobie ze złością, że przy barwie Eliksiru Euforii zamiast słonecznie żółty wpisała tajemniczo zielony, bo akurat pomyślała o oczach Pottera. Zaczęła notować potrzebne składniki do wywaru, zatapiając nos w podręczniku w poszukiwaniu niezbędnych informacji o pancerzykach chrzabąszczy czy muszkach siatkoskrzydłych, jednak czarne litery nie chciały się układać w słowa, zamiast tego zastanawiała się, gdzie obecnie znajdował się chłopak i z kim przebywał. Addie zacisnęła palce na piórze tak mocno, że zbielały jej kłykcie, tym razem zdeterminowana, by skupić się na zadaniu, ale jej wzrok padł na puste krzesło stojące przy stoliku i zaklęła pod nosem. Powinien tutaj być. Powinien siedzieć rozparty na krześle, kołysząc się na jego nogach i w zamyśleniu marszczyć brwi, uroczo przegryzając dolną wargę jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiał i zupełnie się wyłączał. Ona z kolei marudziłaby, że to za dużo roboty i dla odmiany powinni zrobić coś dla zabawy, zamiast tylko ślęczeć nad podręcznikami, a potem narzekałaby na jego gburowatość tak długo, aż pociągnąłby ją za włosy i kazał się zamknąć. Addison zawsze uważała się za niezależną dziewczynę, która nie potrzebowała nikogo ani niczego do szczęścia, tymczasem Albus Potter podstępem wkradł się w jej myśli, przez co nie mogła skupić się na pracy. Przez ostatnie tygodnie zdążyła tak przywyknąć do jego obecności obok siebie, że przez jego nieobecność czuła się nieswojo. To poczucie dezorientacji narastało w niej od tygodnia, czyli od momentu, w którym niczym ostatni tchórz zaczęła unikać Ślizgona, wynajdując beznadziejne wymówki dla swojego zachowania czy chowając się w pustych klasach, gdy akurat zmierzał w jej kierunku korytarzem. Takie ucieczki nie były w stylu bezpośredniej, momentami bezczelnej Puchonki, ale Addie nie wymyśliła jeszcze, co powinna mu powiedzieć. Jednak im dłużej odseparowywała się od Albusa, tym bardziej idiotycznie się czuła. Jego wyznanie nie sprawiło, że w jej oczach stał się nagle zupełnie nowym człowiekiem. Potter był wciąż tym samym nieznośnym, głupim, irytującym matołem, z którym musiała odsiadywać wyroki po kolejnych psikusach. Z tego powodu jedna informacja nie powinna była zmienić sposobu, w jaki go postrzegała i kiedy wsłuchiwała się w siebie, nie potrafiła podać ani jednego logicznego argumentu, dla którego tak nagle zaczęła go unikać. Ale... był wężoustym. Nawet w jej rodzinie o takich czarodziejach mówiono nabożnym, choć zatrwożonym szeptem. Spanikowała. Czuła się z tego powodu jak kretynka i wstyd wywołany jej pierwszą reakcją uniemożliwiał jej spojrzenie Albusowi w oczy. A im bardziej to odwlekała, tym trudniej było jej do niego podejść.
OdpowiedzUsuńMimo to nie potrafiła skupić się na eseju. Na gacie Merlina, kiedy wszyscy się od niej odwrócili, Potter jako jedyny uwierzył w jej wersję i mimo że wtedy specjalnie za sobą nie przepadali, dla jej bezpieczeństwa towarzyszył jej na szkolnych korytarzach, odprowadzając pod drzwi klasy i wzbudzając powszechną konsternację. A teraz ona tak mu się odwdzięczała! Czuła się okropnie. Wpatrywała się w pergamin i czuła narastającą w niej wściekłość do samej siebie. Nic dziwnego, że zawsze miała wrażenie, iż Albus wiele przed nią ukrywa - skoro tak zareagowała na pierwszy poważny sekret, jaki jej zdradził, miał pełne prawo do zatrzymania swoich tajemnic. Była taka głupia!
Addison z hukiem zatrzasnęła Eliksiry dla zaawansowanych i w pośpiechu zaczęła pakować swoje książki do torby. Musiała znaleźć Pottera i przynajmniej spróbować z nim porozmawiać. Szybko wyszła z biblioteki, ignorując krzyczącą w ślad za nią bibliotekarkę i zbiegła po stromych schodach, próbując w głowie ułożyć sobie słowa przeprosin, chociaż jej duma aż skręcała się na samą myśl o tym, że Addie kogoś przeprosi.
UsuńKorytarze wydawały się być opustoszałe, echo jej kroków głośno odbijało się od wilgotnych ścian w lochach. Większość osób pewnie wciąż napawała się ucztą w Wielkiej Sali (przez ostatnie dni Puchonka podkradła porcje bezpośrednio z kuchni od skrzatów domowych, by uniknąć spotkania z Albusem przy wspólnych posiłkach - tak, była żałosna), ale miała nadzieję, że złapie Pottera, gdy będzie zmierzał do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Była tak zatopiona w swoich myślach, że nie zauważyła dwóch dryblasów skradających się za jej plecami ani wyłaniającego się zza zakrętu chłopaka, który zastapił jej drogę. Addison uniosła wzrok i zamarła.
- Parrish - powiedziała z niesmakiem, kręcąc głową, jakby ją rozczarował - Twoja przewidywalność zaczyna mnie męczyć. Co tym razem? Znowu spróbujesz mi wysadzić nogę za pomocą łajnobomby? Tak w ogóle, to był beznadziejny pomysł.
Pewnie nie powinna z nim pogrywać i tylko bardziej go nakręcać, nie kiedy jego przystojną twarz szpecił okrutny, zadowolony uśmiech. Ale Addison musiała zyskać trochę czasu, ostrożnie kątem oka rozglądała się po korytarzu, szukając czegoś, co mogłoby jej pomóc. W tym samym czasie jej dłoń niewinnie zbliżała się do wybrzuszenia w torbie, które było jej różdżką. Może jej się wydawało, ale zielonkawe, upiorne latarnie nieco przygasły, zostawiajac ich w sugestywnym półmroku.
- Twoja rodzina odebrała mi wszystko, a ty się włóczysz po zamku, jakbyś nim rządziła? Wszyscy wiemy, że tak naprawdę jesteś Mroczną. Wykonamy dobry uczynek, gdy się ciebie pozbędziemy - wysyczał, wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw na temat Hallawayów. Addie mocno zacisnęła zęby, próbując nie wybuchnąć, gdy wymyślał jej rodzinie, ale złość w niczym by jej teraz nie pomogła. Parrish zaczął się do niej zbliżać z gracją drapieżnego kota i bezwiednie się skuliła, kiedy spojrzał na nią z góry z nienawiścią w oczach, ale też dziwnym błyskiem. - Jesteś ładniutka, Hallaway. Może najpierw sam zabawię się z dziwką Mrocznych, a potem cię wykończę?
Parrish mocno chwycił ją za włosy, przytrzymując jej twarz, mimo że wiła się i kopała w jego uścisku. Brutalnie rozchyliły jej usta językiem, napawając się jej dreszczami obrzydzenia, podczas gdy drugą dłonią nachalnie błądził po jej krągłościach, przypierając ją do ściany. Na szczęście odwróciło to jego uwagę od różdżki. Addison pewnie chwyciła ją w dłoń, po czym ugryzła chłopaka w język. Poczuła metaliczny posmak krwi, kiedy Parrish zawył z bólu i rozluźnił uchwyt na jej włosach. Rąbnęła go kolanem w podbrzusze, po czym przetoczyła się pod jego ramieniem, gdy próbował ją złapać.
- Nox! - wrzasnęła, biegnąc korytarzem. Wszystkie latarenki zgasły i Addie musiała zwolnić, by przypadkiem nie wpaść na jakąś ścianę. W ciemności słyszała postękiwania i wściekłe przekleństwa, a następnie ciężkie kroki. Nie chciała uciekać, chciała walczyć, chciała, by Parrish wił się jej u stóp, czując to samo upokorzenie, jakie ona czuła, gdy wepchnął jej język do gardła, ale odkąd posłała do Skrzydła Szpitalnego pewnego Krukona, który również próbował wyrównać z nią rachunki, znajdowała się na okresie warunkowym. Nie mogła żadnego z nich trwale uszkodzić, a gdyby próbowała ich rozbroić, czuła, że mogłoby ją ponieść
Addison
Addison nieznacznie wychyliła się zza rogu, obserwując całe zajście. Zaklęła w myślach. Nie, nie, nie. Tylko nie Albus. Kiedy jeden z dryblasów wykręcił mu ramię, z trudem powstrzymała zaskoczony okrzyk. W pierwszym odruchu chciała wyskoczyć ze swojej kryjówki i mu pomóc, ale chłopak sam poradził sobie z napastnikami. Kiedy ruszył biegiem w jej stronę, policzyła do trzech i złapała go za ramię, wciągając w zagłębienie.
OdpowiedzUsuńAlbus bez słowa zgasił światło i znowu otuliła ich ciemność, która wydawała się być żywym stworzeniem; nieprzenikniona czerń falowała, przybierając kształty rozmaitych koszmarów z dzieciństwa, ale bliskość chłopaka, ciepło jego ciała oraz jego łagodny oddech łaskoczący Addie we wnętrze dłoni skutecznie odpierały jej zakusy. Puchonka czuła, jak serce obija jej się o żebra w nieregularnym rytmie, adrenalina krążąca w żyłach popychała ją do działania, jednak zmusiła się, by stać nieruchomo i słuchać. Odgłosy uderzeń. Jęki bólu. Kolejne wyzwiska. Ciężkie kroki oraz chlupot wody, którą Potter zalał korytarz. Trzy, jasnobłyszczące punkciki oświetlające twarze osiłków minęły zagłębienie, w którym się schowali, ale nawet gdy ich pokrzykiwania ucichły, Addison ani drgnęła, wciąż zasłaniała Ślizgonowi usta dłonią. Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie mimo ciemności i wyrzuty sumienia wypełniły jej myśli, na chwilę wypierając wściekłość oraz strach wywołany atakiem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Albus otoczył ją ramionami w talii, przyciskając jej drżące z powodu nagromadzonego napięcia ciało do swojej klatki piersiowej. Ostrożnie zabrała rękę, niezgrabnie wymykając się z jego objęć i cofając się o krok.
— Spadajmy stąd — zaproponowała cicho, wracając na pogrążony w mroku korytarz. Kierowali się w stronę oświetlonej klatki schodowej, gdy zmaterializował się przed nimi Irytek, który żonglował w powietrzu zapalonymi pochodniami, wyraźnie rozczarowany, że nie znalazł żadnego ucznia, którego mógłby w ten sposób postraszyć. Kiedy zobaczył Addie i Albusa, wydał z siebie wysoki, charkotliwy, pełen radości dźwięk, przez co stracił kontrolę nad pochodniami, które spadły do kałuży. Ubrany w krzykliwe kolory poltergeist unosił się nad nimi, krzyżując nogi i z szerokim, złośliwym uśmiechem wpatrując się w nastolatków.
— Chyba jaja sobie ze mnie robicie — mruknęła pod nosem.
— Albus-Smarkus i Addison-Wredson. Bawimy się w chowanego? — Jego głos zawsze przypominał jej pisk towarzyszący przesuwaniu paznokciami po tablicy. Skrzywiła się, niespokojnie rozglądając się dookoła, ale korytarz był pusty.
— Proszę, Irytku, bądź cicho. Przepuść nas.
On jedynie się zaśmiał i przeleciał przez zbroję, która z hukiem runęła na ziemię. Hełm rycerza potoczył się pod jej nogi, gdy złapała Ślizgona za rękę i pociągnęła go za sobą.
— Albus-Smarkus i Addison-Wredson przy północnym wyjściu z lochów! Albus-Smarkus i Addison-Wredson przy północnym wyjściu z lochów! — Wrzeszczał duch na całe gardło, od czasu do czasu wybuchając piskliwym śmiechem. Hallaway usłyszała pokrzykiwania Parrisha i na moment skamieniała. Nie odeszli tak daleko, jak jej się wydawało i w tym przekonaniu utwierdziło ją zaklęcie, które świsnęło tuż koło jej ucha, odbijając się rykoszetem. Z sufitu nad schodami posypał się tynk oraz duże kawałki gruzu, które zatarasowały przejście. Przez pył unoszący się w powietrzu zaczęła kaszleć. Kolejna klątwa uderzyła w latarenkę, z której posypały się iskry; lampion rozpadł się na kawałeczki. Addison nie zdążyła się zasłonić, odłamki szkła przerysowały jej skórę tuż pod prawym okiem oraz na czole. Z rozcięć sączyła się ciepła, jasnoczerwona krew, lecz nie zwracała na nią uwagi. Odwróciła się i posłała w kierunku napastników oślepiający, niebieski błysk, mimo to Ashton zdołał się uchylić przed jej zaklęciem.
— Al, wyprowadź nas stąd — wychrypiała, a w jej oczach błysnęła ledwie tłumiona panika. Czuła się jak zaszczute zwierzę. Nie przywykła do roli ofiary i chociaż wiedziała, że powinna zachować spokój, by uciec z zastawionej na nią pułapki, wciąż czuła napastliwy, penetrujący język Parrisha i miała wrażenie, jakby jego dłonie nadal nachalnie błądziły po jej ciele. Jeśli ich złapie... Nie chciała, nie mogła brać pod uwagę tej ewentualności. Sama myśl sprawiała, że chciała zwymiotować.
UsuńAddie
Nawet tak drobna i niewymagająca osoba jak Martine nie najadłaby się zwykłymi owocami. Może nie wyglądała, ale potrafiła zjeść tyle, co trzech facetów, w dodatku bez popijania! Nieraz bywało tak, że dojadała za swoich kolegów, kiedy wychodzili na spotkanie do Hogsmeade. Teraz, kiedy nie jadła od kilkunastu godzin, jej głód można było porównać do głodu wojska. W brzuchu burczało jej tak, jakby gdzieś obok przechodziła akurat burza. Oczywiście przy akompaniamencie żołądka Albusa! Martine zastanawiała się tylko, jak uda im się wyprosić tyle jedzenia, żeby się oboje najedli.
OdpowiedzUsuńKiedy spojrzała w prowizoryczne menu, które raczej przypominało zużyty papier toaletowy, wybałuszyła oczy. Co jak co, ale w przeliczaniu była mistrzynią, a ceny w tej zatęchłej dziurze okazały się nadzwyczaj wysokie. Westchnęła pod nosem i się rozejrzała. W barze przesiadywali sami mężczyźni. Kiedy jakiś chuderlawy chłopiec do nich podszedł, zaczęli zamawiać to, na co mieli ochotę. Martine na odchodnym kelnera zatrzepotała jeszcze rzęsami i nachyliła się nad jego uchem, szepcząc uwodzicielsko. Wystarczyły trzy zdania, a chłopiec pokiwał głową i odszedł. Właśnie załatwiła im jedzenie za darmo i chociaż zaczęła mieć wyrzuty sumienia, bo przecież właśnie przez nią mogą wywalić chłopaka z pracy, to zajadała się ich obiadem z takim apetytem, jakby znajdowali się w jednej z lepszych restauracji. Tymczasem ziemniaki, przypominały ciemną breję, mięso w kilku miejscach było niedosmażone, a sałatka skrywała kilka nieznanych i nieciekawie wyglądających składników, więc Martine postanowiła jej nie ruszać, bez względu na to, jak bardzo głodna była. Wszystko popijała jakimś niezwykle mocnym trunkiem, którego wcześniej nie miała okazji spróbować. Wydawało jej się, jakby była to tequilla wymieszana z whiskey lub rumem. Nie zmieniało to jednak faktu, że smakowało okropnie.
- Mam nadzieję, że tylko w Barmerze takie rarytasy podają… - wypiła kolejny łyk alkoholu i wzdrygnęła się. Powoli czuła jak zaczyna na nią działać. Od razu poczuła się lepiej. – Wiesz, że cały czas nie mogę uwierzyć, jakim cudem się tutaj znaleźliśmy? No i jakim cudem jeszcze nas nie znaleźli. Dobrze, że tylko tobie powiedziałam o Indiach. Nikomu wcześniej nie powiedziałam o tym małym marzeniu… Chciałam zostawić je dla siebie i z nikim się nim nie dzielić. – Uśmiechnęła się, przesuwając wskazującym palcem po krawędzi szklanki. Wpatrywała się w swoją sałatkę, obserwując, jak spod jednego liścia wychodzi mały robaczek. Cieszyła się, że jednak nie tknęła jej…
W pewnym momencie swój wzrok skierowała za Albusa, gdzie dopiero teraz dostrzegła szafę grającą - całe szczęście nie na pieniądze. Wyszczerzyła się jak małe dziecko i podbiegła do niej omiatając wzrokiem listę piosenek do wyboru. Były tam głównie stare piosenki, które słabo znała, oraz hity bollywoodzkie, których nie potrafiła nawet przeczytać. W oczy od razu rzucił jej się utwór, który pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. Wcisnęła przycisk, a z głośników zaczęło lecieć Stayin’ Alive. Niektórzy spojrzeli się w jej stronie w dziwny sposób, tak jakby ktoś pierwszy raz użył maszyny. Martine nie przejmowała się tym i zaczęła tańczyć w rytm muzyki. Już po kilku sekundach złapała za rękę Albusa i spróbowała wyciągnąć go na parkiet.
- Nie daj się prosić! – Zrobiła szczenięce oczy i miała nadzieję, że Albus jej ulegnie. Sama tańczyła tylko po alkoholu, który zdążył nieźle już w nią wejść. Jeszcze chwila, a dziewczyna nie będzie miała już żadnych zahamowań. Jeszcze chwila, a przestanie panować nad swoim wilowym urokiem.
tancereczka pierwsza klasa
Biegli bez wytchnienia, szczęśliwie uchylając się przed mrocznymi klątwami. Addison kłuło w boku, a łydki paliły żywym ogniem, gdy razem z Albusem ścinała zakręty, próbując zyskać kolejne sekundy przewagi nad napastnikami. Była tak rozpędzona, że cudem uniknęła rozpłaszczenia się na ścianie, która wyrosła jakby znikąd. Addie szczyciła się mianem specjalistki od poruszania się po zamku, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek zwiedzała tę część lochów. Znaleźli się w potrzasku. Z niemym przerażeniem w oczach zwróciła się w stronę Pottera, lecz on już otoczył ją ramionami, zasłaniając przed gruzem. Dziewczyna postanowiła, że jeżeli wyjdą z tego żywi, wygłosi całą wściekłą tyradę na temat zgrywania bohatera przez Pottera, który starał się na każdym kroku podkreślać swoim zachowaniem, że jest przeciwieństwem ojca, podczas gdy momentami podejmował równie wielkie, wręcz brawurowe ryzyko.
OdpowiedzUsuńNiezgrabnie prześlizgnęła się przez otwór, jej szaty zahaczyły o wystający, kamienny odłamek i w powietrzu rozległ się głośny odgłos rozdzieranej tkaniny. Zignorowała poszarpaną dziurę na ramieniu, ostrożnie stawiając kroki w ciemności. Potrafiła poruszać się niemal bezszelestnie po szkolnych korytarzach, udoskonaliła tę zdolność przez lata włóczenia się po zamku w nocy i zastawiania pułapek-psikusów. Addie przylgnęła plecami do chłodnej ściany, szukając cieni, w których mogłaby się schować. Cisza okazała się być o wiele bardziej przerażająca od pełnych nienawiści gróźb Parrisha; słyszała jedynie mocne bicie własnego serca. Bezwiednie wyciągnęła rękę w bok, aż znalazła w ciemnościach dłoń Albusa i splotła ich palce razem, by dodać sobie otuchy. Strach zalewał ją lodowatymi falami, wspinał się w górę po jej ciele, powoli zamykając się wokół jej klatki piersiowej. Była tak zdenerwowana, że miała mdłości, zimna kropla potu spłynęła jej wzdłuż kręgosłupa, a ramiona pokryły się gęsia skórka. Z trudem przełknęła ślinę, ocierając się barkiem o bok Pottera, jakby chciała się upewnić, że na pewno jest materialny i wciąż delikatnie, ale stanowczo prowadzi ją przez mrok. Nie słyszała za sobą żadnych kroków, postękiwania ani nawet głośniejszego oddechu i to zaczynało ją poważnie martwić. Nie wierzyła, że Parrish i jego przyboczni przestali ich gonić, to była zbyt dobra okazja, by ją zmarnować, a Addison nigdy nie popełniała dwa razy tych samych błędów. Nie, musieli wciąż ich ścigać. Więc dlaczego tak nagle zamilkli?
Z czasem wilgotny korytarz zaczął się zwężać. Mogłaby też przysiąc, że łagodnie prowadził ich w dół, wgłąb szkoły. Przejście stało się tak wąskie, że musieli iść gęsiego; Albus szedł przodem, wciąż trzymając ją za rękę. Była na tyle niska, że nie musiała się schylać, ale chłopak skulił ramiona i pochylił głowę, aby nie uderzyć nią o strop. Addie co chwila odwracała się do tyłu, sprawdzając, czy zza zakrętu nie wyskoczy zaraz Ashton i jej nie zaatakuje, jednak wciąż słyszała jedynie własny zmęczony oddech i przytłumione mamrotanie prowadzącego ją Ślizgona. Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, korytarz ponownie zaczął się rozszerzać. Nagle zapłonęły pochodnie i Addison aż podskoczyła, gdy poraziła ją jasność. Zamrugała powiekami, próbując przyzwyczaić oczy do światła, po czym jęknęła cicho. Znajdowali się w niewielkim, zaledwie kilkumetrowym pomieszczeniu, od którego nie odchodziła żadna inna droga. Kolejny ślepy zaułek. Uniosła głowę, ale sufit był zbyt daleko, by mogła go dostrzec, a przed nimi znajdowała się pusta ściana, nie licząc ogromnego koła wykonanego z granitu nałożonego na ścianę. Addie podeszła do niego nieufnie, badając dłońmi zaokrąglenie, aż jej palce natrafiły na srebrne zawiasy.
– To właz – szepnęła zaskoczona. Próbowała wymacać klamkę, ale żadnej nie znalazła. Cofnęła się i wycelowała różdżką w ścianę. – Alohomora! – Zero reakcji. Addison przegryzła wargę, mrużąc oczy. – Bombarda! – Ściana nawet nie zadrżała. Każde zaklęcie odbijało się od dziwnie wyrzeźbionego przejścia, nie dając żadnych efektów. Im dłużej tutaj stali, tym gorsze miała przeczucia. Parrish ze swoją zgrają już dawno powinien był ich dogonić, tymczasem korytarz był mroczny i cichy, przypominał grobowiec. Nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że zaraz wydarzy się coś bardzo złego, a w tej chwili byli łatwym celem. Z frustracją popatrzyła na Albusa, otwierając usta, gdy powietrze przeszył wysoki krzyk, łudząco podobny do wrzasku Ashtona. Nie był to jednak odgłos triumfu, raczej strachu i bólu. Włoski zjeżyły jej się na karku, a kolejne okrzyki, w których pobrzmiewało cierpienie, sprawiły, że jej mięśnie napięły się do granic możliwości. Gorączkowo zaczęła badać drzwi, próbując zapanować nad trzęsącymi się dłońmi. Była tak zdenerwowana, że za pierwszym razem omal nie przegapiła srebrnego uchwytu, który sparzył jej skórę swoim chłodem. Przybliżyła twarz do metalu, który został kunsztownie wyrzeźbiony na podobiznę niewielkiego węża, którego szmaragdowe oczy pięknie lśniły. Addison mogłaby przysiąc, że gad zaczął się poruszać i wysunął długi język, ale gdy mrugnęła, był już w tej samej pozycji, w której go znalazła.
Usuń– Musisz powiedzieć coś w mowie węży – poinformowała Albusa, gwałtownie odsuwając się od włazu. Wzdrygnęła się, słysząc kolejny krzyk, jednak tym razem dochodził on z mniejszej odległości. Z niepokojem spojrzała w wąskie przejście i zobaczyła biegnącego w ich stronę Parrisha.
– Incarcerous! – Chłopakowi jakimś cudem udało się ominąć jej zaklęcie i teraz przeciskał się w ich stronę, szczerząc zęby. – Szybciej, Al!
błyskotliwy Sherlock w spódnicy
– Al, zrób to! – syknęła przez zaciśnięte zęby, gdy Parrish wpadł na nią całym impetem ciała, posyłając ją na ziemię. Przecież zawsze mogli na niego rzucić Zaklęcie Zapomnienia. Potter wydawał się jednak jej nie słyszeć, miotał się po niewielkim pomieszczeniu, mamrocząc coś z wściekłością, a ona nie miała czasu powiedzieć nic więcej, bo musiała się uchylić przed ciosem, który prawdopodobnie pozbawiłby ją przytomności. Napastnik usiadł okrakiem na jej biodrach, próbując ją unieruchomić. Walczyła dzielnie, jednak miał nad nią znaczną przewagę masy i chociaż próbowała go z siebie zrzucić, jedyną odpowiedzią na jej działania był głośny śmiech chłopaka, przez który przebiły się głośne syknięcia. Parrish gwałtownie uniósł głowę do góry, wyraźnie zaskoczony słowami wypowiedzianymi w wężowym języku przez Pottera. Addie wykorzystała moment, w którym blondyn zagapił się na Albusa i z całej siły rąbnęła go pięścią w szczękę. Jego głowa odskoczyła do tyłu i rozluźnił uścisk na jej ramionach na tyle, by zdołała sięgnąć po różdżkę i wycelować ją w chłopaka, który trzymał się za żuchwę.
OdpowiedzUsuń– Petrificus totalus – warknęła Addison. W jednej chwili Parrish zesztywniał na całym ciele i sparaliżowany upadł na podłogę koło dziewczyny. Puchonka niepewnie uniosła się na rękach, pochylając głowę tak, że niesforne kosmyki włosów wymknęły się spod wiążącej je gumki, zasłaniając jej twarz. Objęła się ramionami, przymykając oczy i tkwiła w tej pozycji przez kilkadziesiąt sekund zupełnie nieruchomo, przypominając marmurową rzeźbę. Strach wciąż ściskał ją za gardło, przez co jej oddech był świszczący i urywany, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które otarła gniewnie rękawem szaty. Panika, która jeszcze przed chwilą sprawowała nad Addie kontrolę, została zastąpiona przez równie obezwładniające uczucie – wrzącą wściekłość. Hallaway podniosła się z klęczek, a ogarniająca ją furia była tak potężna, że zamazywał jej się obraz przed oczami. Zanim mogła się zastanowić nad tym, co robi, z całej siły kopnęła leżącego chłopaka w bok, po czym zaczęła okładać go pięściami.
– Podoba ci się, śmieciu?! Co?! Teraz ty nie możesz się bronić, teraz ty jesteś zdany na moją łaskę i mogę cię skrzywdzić na tyle różnych sposobów... Co ty na to?! – Parrish nie mógł się ruszyć ani odezwać, mimo to jego milczenie z jakiegoś powodu jeszcze bardziej rozwścieczyło Addie. Jej ciosy stawały się coraz bardziej agresywne, pragnienie zemsty zupełnie ją zaślepiło. Zapomniała o wężowym włazie, o piekącym rozcięciu pod okiem, o tym, co mogło wywołać rozpaczliwe krzyki Ashtona, zapomniała nawet o Albusie... Do momentu, w którym nie chwycił jej za ramiona i nie odciągnął od sparaliżowanego Parrisha, powstrzymując jej kolejne ciosy przed dosięgnięciem celu. Addie próbowała mu się wyrwać, kopała na oślep oraz krzyczała, ale Potter trzymał ją pewnie i mocno, czekając, aż się uspokoi. Jej klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała, gdy patrzyła na swoje dzieło – blondyn miał rozbitą wargę, krew ze złamanego nosa kapała na śliską posadzkę, jego prawe oko powoli zaczynało puchnąć... Puchonka trzęsła się na całym ciele, jednocześnie odczuwając chorą satysfakcję i brzydząc się tym, co zrobiła. Mrok żyjący w jej duszy wydawał się być zadowolony, widok krwawiącego z jej winy człowieka pociągał go i fascynował, ale Addie zdusiła te uczucia w sobie. Zniżyła się do poziomu Parrisha i gardziła sobą za to.
Tama pękła.
UsuńWszystkie nagromadzone przez nią w ostatnich tygodniach emocje – strach, gniew, frustracja, niepewność, poczucie zdrady i odrzucenia, samotność, smutek, żal, rozgoryczenie – znalazły ujście tej nocy. Addison nie potrafiła dłużej grać. Nie potrafiła dłużej udawać, że niczym się nie przejmuje, że głęboko w duszy nie cierpi, że wszystko jest w porządku, podczas gdy tak naprawdę była w rozsypce. Nie mogła dalej dumnie unosić podbródka do góry i szeroko się uśmiechać, kiedy słyszała złośliwe szepty, które odbierała niczym uderzenia pięścią w brzuch. Jej świat, niegdyś wypełniony żywymi barwami, oślepiającym światłem, beztroskim śmiechem przypominającym brzęczenie dzwoneczków poruszanych wiatrem przestał istnieć, a chociaż starała się zachować jakieś jego okruchy, było to niemożliwe i musiała się z tym pogodzić. Nie była już tą samą osobą, chociaż najmniej w tym zawiniła.
Z gardła Addie wyrwał się rozdzierający serce szloch. Łzy, które powstrzymywała od momentu powrotu do szkoły, teraz nieskrępowanie płynęły po jej policzkach, gdy obróciła się twarzą do Albusa. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w jego ramiona, łkając bezgłośnie. Płakała za rodziną, którą utraciła, a której być może nigdy tak naprawdę nie miała. Płakała za wszystkie te tygodnie, podczas których była szykanowana, wyzywana oraz prześladowana i nie mogła się bronić. I w końcu płakała za siebie, bo w momencie, w którym pozwoliła, by wściekła bestia przejęła nad nią kontrolę, utraciła pewną część siebie.
królowa dramaturgii
Była już skłonna prosić Albusa na kolanach. Kiedy spróbowała się trochę schylić, tak jej się zakręciło w głowie, że jednak spasowała i pogodziła się z wolą chłopaka. Ognista Whiskey niczym nie przypominała mugolskiego alkoholu, a tym bardziej tego, serwowanego w Zdechłym Świniaku. Ten był zdecydowanie mocniejszy i szybciej dawał o sobie znać, sprawiając że świat zaczynał wirować. Martine lubiła to uczucie, jakby znajdowała się na karuzeli. Nigdy nie potrafiła wytłumaczyć tego dziwnego upodobania. Z Ognistą było nieco inaczej. Musiałbyś wypić zdecydowanie więcej, żeby doprowadzić się do takiego stanu, w jakim byli właśnie Martine i Albus.
OdpowiedzUsuńMahoney zdążyła jeszcze dopić to co zostało w jej szklance i od razu została porwana przez Albusa na zewnątrz. Albo jej się wydawało, albo obijała się o wszystko, co możliwe. Ściany, wózki straganowe, ludzi i przede wszystkim Albusa. Mimo wszystko szła wciąż się uśmiechając i trzymając Ala za ramię. Co chwila musiała odgarniać swoje włosy do tyłu. Zachód słońca był już bliski, jednak za nic nie daliby rady go zobaczyć z miejsca, w którym się znajdowali. Gdzie by się nie obejrzeli stały przed nimi wysokie budynki, zasłaniające połowę nieba.
- Stwierdzam, że mugolski alkohol jest milion razy lepszy – powiedziała, w dodatku tak szybko, że z trudnością można było ją zrozumieć. – Albus – odezwała się stanowczo, zatrzymując się na jednym ze skrzyżowań uliczek. – Chcę zobaczyć zachód słońca. Nie chciałeś tańczyć, to masz mi załatwić zachód słońca. Nie przyjmuję odmowy ani wymówek. Chcę zobaczyć cholerny zachód słońca w tym cuchnącym mieście – mówiła, gestykulując energicznie, co rusz wskazując w stronę nieba. – Dopóki mi go nie załatwisz będę się turlać, śpiewając przy tym Stayin’ Alive. Taki jest mój odwet za odmowę tańca! – Kiedy skończyła mówić usiadła na ziemi, rozłożyła nogi, następnie położyła się na podłożu i zaczęła turlać. Czuła jak jej żebra obijają się o twardy chodnik. Śpiewała jak najgłośniej umiała i nie przejmowała się tym, czy Albus roześmieje się, albo czy zwróci na siebie uwagę gapiów. Miała to po prostu gdzieś. Chciała zobaczyć zachód słońca i nic nie miało jej w tym przeszkodzić.
turlu turlu
Ramiona Albusa były jedyną rzeczą, która nie pozwoliła jej się rozpaść na malutkie kawałeczki. Scalał jej pokrytą bliznami duszę uspokajającym szeptem i własną bliskością, podczas gdy ona kurczowo zaciskała palce na jego szacie, jakby była rozbitkiem unoszącym się na falach, a on rzuconym w jej stronę kołem ratunkowym. Wiedziała, że jutro będzie zawstydzoną tym, że tak bardzo go potrzebowała, zażenowana utratą kontroli nad sobą, ale teraz... Teraz jedynie chciała, by trzymał ją przy sobie i gładził po plecach, powtarzając, że wszystko się jakoś ułoży.
OdpowiedzUsuńByła tak zagubiona, że nie zauważyła, gdy do środka wtargnęły boginy. Dopiero gwałtownie odsuwający się Albus uświadomił jej, że coś jest nie tak. Odwróciła się gwałtownie w stronę wejścia i zauważyła swoje sobowtóry. Powłóczyły one nogami, z ich szat spływała brudna woda, w jasne kosmyki zaplątały się wodorosty, błękitne oczy wyblakły, puste i martwe, podczas gdy usta były szeroko rozwarte w niemym krzyku. Addison uniosła różdżkę, wypowiadając zaklęcie, ale choć bogin zniknął, jej gardło wypełniło się morską wodą. Zgięła się wpół, łapiąc się za gardło i charcząc. Wspomnienie rozbłysło w jej pamięci. Bawili się w wodzie. Jeremy miał jej pilnować, ale odpłynął do kolegów grających w piłkę. Nagle przykryła ją wysoka fala, zabierając wgłąb morza, nie dotykała tam dna. Próbowała wołać o pomoc, ale kolejne fale wpychały ją pod wodę, nie mogła nabrać tchu. Walczyła z silnym prądem morskim, jednak miała zaledwie osiem lat i potęga żywiołu ją pokonała. Uratował ją Damien. On sam omal nie został zabrany przez falę, mimo to powtarzał jej, że musi płynąć, nie wolno jej było się poddać.
Teraz też nie mogła się poddać.
Ponownie uniosła różdżkę, lecz nagle Albus złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku wężowego włazu. Wepchnął ją do przejścia, sam wskakując do środka. Otwór zamknął się za nimi z cichym sykiem, odcinając od straszliwych wizji. Na razie. Była pewna, że ta sytuacja jeszcze wielokrotnie powróci do niej w nocnych koszmarach.
Za wrotami zostawili sparaliżowanego Parrisha. Samego. Z jego największym postrachem. Może powinna mu współczuć, ale nie potrafiła tego zrobić.
Addie oparła się plecami o ścianę, po czym ześlizgnęła się po niej na dół, aż usiadła na podłodze koło Albusa. Ich ramiona stykały się ze sobą, jednak nic nie mówili, jakby nie zauważali swojej obecności, po prostu patrzyli przed siebie. Podciągnęła kolana pod brodę, zaciskając dłonie w pięści. W pierwszym odruchu chciała przytulić chłopaka i zapewnić go, że są już bezpieczni, jednak sama musiała poradzić sobie z własnymi koszmarami. Przed chwilą stanęła oko w oko ze swoim największym lękiem i była zupełnie bezsilna, nie mogła nic zrobić. Nie mogła walczyć. Wiedziała, że powinna spróbować zmierzyć się z tym, co się wydarzyło, ale zamiast tego zepchnęła wszystkie myśli na bok. Atak boginów wciąż na nowo odgrywała w myślach; woda wlewająca jej się do płuc, przez którą nie mogła krzyczeć o pomoc ani oddychać, obezwładniająca panika, słony posmak w ustach i chęć wymiotów, przekonanie, że jest już za późno i umiera, nie dokonując w życiu niczego ważnego, nie zostawiając po sobie niczego wartościowego. Musiała to wszystko odrzucić i skupić się na tym, co było rzeczywiste.
Odchrząknęła cicho.
– Kiedy staliśmy przed włazem... Zawahałeś się. Nie chodziło tylko o Parrisha – Addison mówiła powoli, ostrożnie dobierając kolejne słowa, jakby bała się, że ostrzejszy ton głosu i przebijające się przez niego oskarżenie sprawią, iż Albus ponownie postanowi coś przemilczeć. Na początku był dla niej jedynie wywyższającym się Ślizgonem, który maskował swoją fałszywość pod chłodnym dystansem, ale teraz niemal każda myśl związana z chłopakiem wzbudzała nieznane dotąd ciepło w klatce piersiowej. Mimo to miała nieodparte wrażenie, że Potter wiele przed nią zataja. Addie czuła, że do pewnych aspektów jego życia nie miała dostępu. Zamykał się przed nią, sprytnie ukrywał za półprawdami i tak wymownym dla niej milczeniem. W przypadku każdej innej osoby wycofałaby się z podobnego układu, bo szczerość była dla niej podstawą każdej relacji, ale... Tajemnice Albusa ją fascynowały, nie odpychały. Czasem stawał się zupełnie nieobecny, patrzył w dal, a jego zniewalające, zielone tęczówki zasnuwała mgła, której nie potrafiła rozproszyć. Ciekawiło ją, co w takich chwilach działo się w jego głowie, ale nigdy nie odważyła się zapytać, bo wiedziała, że otrzymałaby jedynie kłamstwo, a byłoby ono niczym sztylet wbity w jej serce. Nigdy dotąd żadna osoba nie okazała się być dla niej jednocześnie tak frustrująca i intrygująca. W większości potrafiła czytać jak w otwartej księdze, wynajdywanie słabych punktów stało się z czasem czymś w rodzaju zajmującego hobby, jednak Albus wydawał się być złożony z samych szeptów, cieni i sekretów.
Usuń– Wiesz, gdzie jesteśmy. – To nie było pytanie. W przeciwieństwie do tego, co ludzie sądzili, widząc przed sobą drobną, impulsywną blondynkę z uśmiechem wiecznie przyklejonym do twarzy, Addison nie była głupia. Potrafiła dostrzegać rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydawały się być niewidoczne i trafnie wyciągała wnioski. – Co się dzieje, Albusie?
zgadnij kto to
Addison poderwała gwałtownie do góry, a jej oczy rozszerzyły się pod wpływem szoku.
OdpowiedzUsuń– Komnata Tajemnic? – powtórzyła szeptem, z niepokojem rozglądając się po tunelu. Tę historię powtarzały sobie kolejne pokolenia uczniów Hogwartu, a każdy rocznik dokładał swoją cegiełkę, rozbudowując oficjalną wersję o mrożące krew w żyłach szczegóły. Doskonale wiedziała, że większość informacji była wyssana z palca; sama do legendy owiewającej to przerażajace miejsce dołożyła opowieść o zielonej lawie otaczającej legowisko ogromnego węża, a także zapewnienia, że potwór zdążył zaciągnąć do krypty nie jedną, a siedem osób. Jedynym człowiekiem, który znał dokładny przebieg wydarzeń, był osławiony Harry Potter, nikt nie był jednak na tyle głupi, by próbować wyciągnąć z niego informacje na temat jego starć z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Pewną wiadomością było za to, że Komnata Tajemnic została porządnie zapieczętowana przez najzdolniejszych czarodziejów ostatniego wieku, oprócz tego dostępu do niej miały bronić niezliczone pułapki i najniebezpieczniejsze magiczne stworzenia. Krypta będąca grobowcem Bazyliszka podobno została zamknięta w sposób uniemożliwiający dostanie się do jej wnętrza nawet najpotężniejszemu czarownikowi, a jednak ona i Albus właśnie znaleźli się w środku. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Teoretycznie nie mieli czego się bać; olbrzymi wąż nawiedzający Hogwart został zabity na długo przed ich narodzinami, mimo to Addison czuła unoszący się w powietrzu duszący zapach czarnej magii, przez który miała wrażenie, jakby ktoś usiadł jej na klatce piersiowej. Komnata Tajemnic nie potrzebowała straszącego w niej potwora, by wzbudzać respekt i grozę.
Złapała wyciągniętą w jej stronę dłoń Pottera, który podciągnął ją na nogi. Uśmiechnął się do niej delikatnie, jakby chcąc dodać jej otuchy, ale nie potrafiła odpowiedzieć takim samym gestem. Zamiast tego mocniej ścisnęła jego rękę, zanim ją wypuściła i ruszyła za nim wgłąb korytarza. Musiała liczyć na to, że Albus dokładnie przestudiował rysunki swojego ojca i pamiętał rozłożenie tuneli wystarczająco dobrze, by ich stąd wyprowadzić. Nie chciała przebywać w tym miejscu dłużej, niż to konieczne. Miała wrażenie, że mijane posągi węży wpatrują się w nią nieruchomymi ślepiami, traktując ją jak intruza. Była czystej krwi, jej rodzina od wielu pokoleń należała do domu Salazara Slytherina, ale Addison jako jedna z nielicznych wyłamała się ze schematu. Nie potrafiła patrzeć z góry na mugolaków czy charłaków. Były dni, gdy nie uważała się za lepszą nawet od niemagicznych osób. Może dlatego według kamiennych rzeźb nie okazała się godna, by przekroczyć próg Komnaty Tajemnic.
Nie była pewna, jak długo szli. Z czasem zaczęły boleć ją stopy, od spotkania z boginami gardło wciąż ją piekło, jakby naprawdę przełknęła hektolitry słonej wody. W dodatku trzęsła się na całym ciele, choć nie potrafiła powiedzieć, czy była to wina napięcia, czy raczej wilgoci i chłodu panującego w tych korytarzach. Powoli nasilał się także zapach rozkładu, więc musieli zbliżać się do martwego cielska bestii. Podejrzewała, że zastaną jedynie szkielet, ale i tak na samą myśl robiło jej się niedobrze. Kiedy Albus nie widział, patrzyła na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy. Nie była pewna, co czuł spacerując po tunelach, którymi niegdyś poruszał się olbrzymi wąż na usługach Voldemorta, następnie zabity przez jego zaledwie dwunastoletniego ojca. Dumę? A może żal i gorycz? Ich relacja zawsze była skomplikowana, doskonale o tym wiedziała. Harry nie rozumiał syna, na pewno nie w sposób, w jaki Puchonka potrafiła go zrozumieć i w jaki dostrzegała to, co starał się przed nią ukryć. Chłopak mógł próbować zataić przed nią swoje prawdziwe ja, wtopić się w tłum pozostałych Ślizgonów, ale błyskotliwe, błękitne oczy Addie zawsze przekazywały mu tę samą wiadomość: widzę cię.
Ona i Albus byli podobni. Dwie czarne owce, choć z zupełnie różnych powodów. W rodzinie Potterów ślizgońskie zapędy Albusa i jego wężoustość były traktowane tak, jakby chłopak był zły do szpiku kości. Dla rodu Hallawayów z kolei bezinteresowność, impulsywność oraz ciepło Addison były niczym skaza, ujma na honorze. Pochodzili z innych środowisk, a mimo to ich doświadczenia pokrywały się ze sobą, choć w takich momentach uświadamiała sobie, że to nie do końca prawda. Młody Potter musiał radzić sobie z o wiele większą presją, jaką nakładało na jego barki sławne nazwisko. Chciałaby mu ulżyć, jednak wiedziała, że była to kolejna część życia Albusa, do której nie miała dostępu. Na razie. Za bardzo jej zależało, żeby tak po prostu odpuścić, chociaż nie potrafiła się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Nie mogła sobie pozwolić na kolejny błąd i zaufanie komuś, kto nie był tego wart.
UsuńTunel był jednostajnie nudny, żadnych rozwidleń, żadnych pułapek ani krwiożerczych stworów (za to akurat była wdzięczna). Każda rzeźba z czasem wydawała jej się być taka sama. Addison była już zmęczona, coraz bardziej powłóczyła nogami, a jej koncentracja pozostawiała dużo do życzenia. Jej ciało dawało znaki, że potyczkę z Parrishem i boginami opłaciło ogromnymi stratami energetycznymi, lecz dziewczyna nie odważyła się głośno narzekać. Bała się naruszyć ciszę tego miejsca. Jednak kiedy nagle dotarli do rozwidlenia, zrozumiała, że nie da rady dalej iść. Nie była nawet pewna, ile godzin spędzili już w tym cholernym tunelu, który wydawał się ciągnąć i zakręcać pod całym Hogwartem.
– Al, musimy zrobić przerwę – mruknęła cicho, w myślach przeklinając swoją słabość. Podeszła do Pottera, który z zamyślonym wyrazem twarzy przypatrywał się trzem odnogam tunelu. Dopiero teraz w jaśniejszym świetle dobiegającym z góry zobaczyła, w jakim stanie był chłopak. Jego twarz była blada i zroszona zimnym potem, a cały jego kołnierzyk był zakrwawiony. – Jesteś ranny. – Zanim zdążył się odsunąć, uniosła dłoń do jego głowy, pod palcami wyczuwając ciepłą krew, która powoli sączyła się z jego potylicy. Z doświadczenia wiedziała, że rany głowy zawsze krwawiły obficie, mimo to poczuła ogromny niepokój, że ta dalej się nie zasklepiła. – Ty uparty idioto, nie powinieneś był mnie zasłaniać! Co ty sobie myślałeś?!
Przesadzała. Była jednak tak zaskoczona tym, że Albus został poszkodowany i ani słowem o tym nie wspomniał, że pozwoliła sobie na tę odrobinę histerii. W tej chwili niewiele było osób, które mogła nazwać bliskimi, a choć zapierała się przed tym rękami i nogami, Potterowi udało się przedostać przez barierę, którą się otoczyła. Nie mogła znieść myśli, że coś mu się stało przez nią. Kolejny poszkodowany. Niszczyła wszystkich, na których jej zależało.
Nie zdążyła się nawet rozkręcić ze swoją gniewną tyradą, gdy nagle usłyszała trzask. Spojrzała w dół i na kamiennej posadzce dostrzegła białe, kruche odłamki. Zmarszczyła zabawnie nos. Nie wyglądało to na kości, więc co to było? Schyliła się, by sprawdzić, kiedy z lewego rozgałęzienia dobiegł ich niski syk.
– Słyszałeś to? – zapytała głosem o oktawę wyższym od normalnego. Zanim chlopak zdążył jej odpowiedzieć, w ciemności zalśniły żółte ślepia.
<333
Addison zacisnęła mocno usta, próbując się powstrzymać przed rzuceniem jakiegoś kąśliwego komentarza. Zawsze, gdy była bardzo zmęczona, wchodziła na wyższy poziom rozdrażnienia i stawała się skora do kłótni z każdego, nawet najbardziej błahego powodu. W dodatku wciąż czuła ogromne napięcie i szukała sposobu, by jakoś je rozładować, a krzyk wydawał się być najprostszym rozwiązaniem. Albus nie zasłużył jednak na to, by się na nim wyżywała. Wiedziała, że chciał dobrze. Potrzebowali odpoczynku, musieli się zregenerować i...
OdpowiedzUsuńPotter bez ostrzeżenia złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą wzdłuż korytarza. Przez pierwszych kilka minut szaleńczego biegu udawało jej się dotrzymać mu kroku, dzięki kondycji wyćwiczonej na boisku do Quidditcha, jednak chłopak był od niej sporo wyższy i stawiał dwa razy większe kroki, więc tempo okazało się dla niej zabójcze. Nie miała siły, by dalej uciekać, mięśnie paliły ją coraz bardziej, kłuło ją też pod żebrami. W pewnym momencie omsknęła jej się noga na śliskiej nawierzchni i gdyby Albus nie pociągnął jej za sobą, prawdopodobnie upadłaby z łoskotem na podłogę. Starali się utrzymywać równe, szybkie tempo, jednak nieuchronnie zwalniali, a syki stwora stawały się coraz bardziej wściekłe. Nagle tunel obniżył się o kilka metrów, następnie rozszerzył, ukazując ogromną komnatę, Addie nie miała jednak czasu, by podziwiać wystrój wnętrz.
Wielometrowe truchło Bazyliszka leżało nieruchomo, a fetor zgnilizny był tak mocny, że Addison nie mogła oddychać, w kącikach jej oczu błyszczały łzy wywołane silnym odorem. Cielsko potwora uległo częściowemu rozkładowi, jednak z powodu braku czynników zewnętrznych szkielet wciąż pokryty był grubą warstwą miejsca, gdzieniegdzie uchowały się także ciemnozielone, zmatowiałe łuski. Oczodoły ziały pustką, oznaczone zaschniętą krwią i podłużnymi bruzdami, które były śladami po pazurach feniksa. Ogromny wąż był martwy od ponad dwudziestu lat, mimo to na jego widok poczuła, jak ze strachu zaciska jej się żołądek. Nie potrafiła patrzeć na Bazyliszka bez grozy, ale także bez podziwu. W latach swojej świetności, z wypolerowanymi łuskami i tym ogromnym cielskiem, musiał być piękny. Addison czuła jednocześnie fascynację i odrazę, zupełnie jak wtedy, gdy okładała pięściami Parrisha, a jego twarz pokrywała się fantazyjnymi, krwawymi wzorami. To, co się w niej obudziło, było złe. Ta mroczna część jej duszy, teraz przyzywana przez czarną magię doskonale wyczuwalną w Komnacie Tajemnic, wręcz rwała się, by odpowiedzieć na wezwanie i pogrążyć się w destrukcji. Z niepokojem spojrzała na Albusa kątem oka. Gdyby wiedział, jaką walkę toczyła wewnątrz siebie... Czy dalej patrzyłby na nią tak samo? Może jednak nie różniła się od swojej rodziny tak bardzo, jak sądziła? Może...
Na szczęście nie miała zbyt wiele czasu, by skupić się na swoich rozterkach. Po raz kolejny zepchnęła niechciane myśli wgłąb świadomości, uciekając przed koniecznością zmierzenia się z nimi. Zawsze tak robiła: ignorowała problemy tak długo, jak mogła, starannie unikając tematów, które ją przerażały, denerwowały czy smuciły, zamiast stawić im czoła.
Odgłos pełzania i niezrozumiałe dla niej syki nasilały się, co znaczyło, że wąż się do nich zbliżał. Addison w popłochu rozejrzała się po komnacie, próbując znaleźć coś, co dałoby im przewagę w starciu z nową bestią zamieszkującą to miejsce, jednak niczego nie znalazła. Kończył im się czas, a jej wzrok z uporem powracał do martwego Bazyliszka, gdy w jej głowie zarysował się pewien pomysł. Nie uda im się pokonać niebezpiecznego gada, na pewno nie w walce. Ale mogli spróbować go oszukać.
– To będzie obrzydliwe – mruknęła, jednak nie miała czasu do stracenia. Podniosła z lśniącej, czarnej posadzki ostro zakończony kamień i podeszła do truchła Bazyliszka. Mocno wbiła skalny odłamek w cielsko bestii, po czym pociągnęła go w dół. Cuchnące, zgniłe płaty mięsa oderwały się od masywnego szkieletu, tworząc wąską dziurę, przez którą mogli się przecisnąć wprost do wnętrza Bazyliszka. U gadów najsilniejszy był zmysł powonienia, a fetor rozkładającego się trupa powinien zamaskować ich zapach. Przynajmniej na to liczyła. Kiedy spojrzała na Albusa, nie wydawał się być przekonany do jej pomysłu, jednak jeśli nie miał w zanadrzu odpowiedniego zaklęcia, tylko tak mogli uniknąć pożarcia żywcem.
Usuń– Masz lepszy pomysł? – syknęła Addie przez zaciśnięte zęby. Nawet jeśli miał, nie było już czasu na dyskusję, wąż pojawił się u wejścia tunelu.
W środku cuchnęło tak bardzo, że musiała przyłożyć palce do ust, aby powstrzymać wymioty. Musieli znaleźć się w pobliżu żołądka, bo pod jej stopami zachrzęściły kości pochłoniętych zwierząt, na wpół sfermentowane resztki tylko pogłębiły odór rozkładu. Było parno i wilgotno, niemal niczego nie widziała, ale nie odważyła się sięgnąć po różdżkę. Starała się oddychać jak najciszej, by nie zwrócić na nich uwagi ogromnego węża, który sunął teraz po posadzce w Komnacie Tajemnic.
Dla Addie to też nie była komfortowa sytuacja – w końcu znajdowała się w gnijących wnętrznościach potwora będącego na usługach Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – ale znosiła smród i na wpół strawione resztki zwierząt lepiej od Albusa, który za jednym razem zwrócił całą kolację. W pierwszych odruchu chciała pocieszająco pogładzić go po plecach, gdy walczył z torsjami, jednak wiedziała, że ego Ślizgona ucierpiało już wystarczająco mocno w momencie, w którym jego żołądek się zbuntował, dlatego taktownie odwróciła wzrok. W tej chwili była wdzięczna okropnej ciotce Flavii za jej cuchnącą galaretkę, do której jedzenia była zmuszana w dzieciństwie. Podejrzewała, że ten obrzydliwy przysmak w tej chwili uchronił ją przed wymiotami, bo niepokojąco przypominał jej konsystencją i wonią rozkładające się mięso Bazyliszka.
OdpowiedzUsuńAddison zaklęła, gdy Potter przecisnął się z powrotem przez dziurę w ciele węża. Serio nie mógł wytrzymać jeszcze kilkudziesięciu minut?! To był ich najlepszy kamuflaż. Chciała go z powrotem zaciągnąć do środka, ale wtedy na jej ramię spadła kropla. Z jej skóry uniosła się biała para, a ona krzyknęła z powodu nagłego bólu, który nie przypominał niczego innego, co do tej pory przeżyła. Zatoczyła się, mając wrażenie, jakby jej ramię płonęło żywcem, kwas żołądkowy potwora wypalił ślad w jej delikatnej skórze, ale nie odważyła się na nie spojrzeć. Ogień ją pochłaniał, centymetr po centymetrze zagłębiając się coraz bardziej w kolejne warstwy ciała. Zaszlochała, po czym wsadziła pięść do ust, by powstrzymać wydobywające się z jej gardła odgłosy. Nie mogła zwrócić uwagi węża, nie mogła.
Albus pomógł jej się wydostać ze środka, ale obróciła się tak, by nie mógł zobaczyć jej rany. Musieli teraz się skupić na wydostaniu się z tej cholernej Komnaty Tajemnic w taki sposób, by uniknąć starcia z olbrzymim gadem. Jednak przez ból paraliżujący jej zmysły, nie potrafiła się na niczym skoncentrować, miała mroczki przed oczami, a jej myśli były splątane, w dodatku z trudem stała na nogach, cały czas się zataczając, jakby była pijana.
Wąż nagle obrócił głowę i kłapnął szczękami w powietrzu tuż nad ich głowami. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z klatki piersiowej. Gad zastygł w tej pozycji na kilkanaście sekund, a ona wstrzymała oddech, nie odważyła się nawet bezgłośnie westchnąć. Na szczęście ogromne zwierzę ponownie zaczęło sunąć po ciemnej posadzce, zataczało jednak mniejsze kręgi wokół Bazyliszka.
– Nie wyczuje nas – powtórzyła kpiąco Addie, złośliwie parodiując głos Albusa, który zmusił ich do opuszczenia kryjówki. Mimo to powoli podążała za nim w kierunku korytarza, trzymając się jak najbliżej martwego potwora z Komnaty Tajemnic. Ramię piekło ją niemiłosiernie i tylko dzięki silnej woli powstrzymywała się od wykrzyczenia kolejnych przekleństw. Nie sądziła, by wrzaski ukoiły ból, jednak był on tak silny, że nie potrafiła zdusić w sobie pełnych cierpienia jęków za każdym razem, gdy choćby nieznacznie poruszyła ręką.
– Nie możesz go odwołać? Kurwa, w końcu jesteś wężoustym – wysyczała Addison przez zaciśnięte zęby, kiedy wąż prześlizgnął się wyjątkowo blisko jej nóg. Musiała cofnąć się do tyłu, plecami opierając się o truchło Bazyliszka, którego odór wydawał się nasilać z każdą sekundą. – Po gówno ci takie umiejętności, skoro nie potrafisz nawet zapanować nad tym cholernym wężem!
Uciekała dzisiaj przed prześladującymi ją dryblasami, z których jeden najwyraźniej miał ochotę ją zgwałcić, walczyła z boginami, od których odbijały się zaklęcia, sprawiając, że jej największy lęk wydawał się być rzeczywistością, włamała się do Komnaty Tajemnic, która powinna była zostać zniszczona wieki temu, w końcu był to pomnik niezdrowej fascynacji Salazara Slytherina czarną magią i jego nienawiści do mugolaków, uciekała przed ogromnym wężem, który jednym kłapnięciem mógł połknąć ją w całości i siedziała we wnętrznościach gnijącego Bazyliszka, którego kwas żołądkowy prawdopodobnie wyżarł jej połowę ramienia.
UsuńChyba miała prawo być rozdrażniona.
trochę więcej niż rozdrażniona Addie
– Naprawdę, Albusie? Naprawdę?! – warknęła dziewczyna, czując jak jej policzki pokrywają się niezdrowym rumieńcem, a kosmyki włosów przylepiają do spoconego czoła. Nie potrafiła jednak stwierdzić, czy to nagłe uderzenie gorąca było wywołane kwasem palącym jej skórę, czy może nagromadzoną wściekłością. Nie była zła na Pottera (przynajmniej tak jej się wydawało), ale był jedyną osobą w pobliżu, więc jej furia ukierunkowała się w jego stronę. Ślizgon miał stać się piorunochronem dla buzującego wewnątrz niej huraganu negatywnych emocji. – Nigdy nie powiedziałam, że twoja wężoustość mi przeszkadza. Musiałam to przemyśleć, poukładać sobie w głowie. Może chcesz mi powiedzieć, że ty od razu zaakceptowałeś ten fakt bez mrugnięcia okiem?! Ty też początkowo nie chciałeś mi wierzyć, może o tym porozmawiamy, co?!
OdpowiedzUsuńAddison nie powinna go winić o to, że miał do niej żal. Naprawdę zachowała się jak idiotka, bez słowa wyjaśnienia zrywając z nim kontakt na kilka dni i postępując jak tchórz, jednak przyznawanie się na głos do swoich błędów nigdy nie było jej mocną stroną, zwłaszcza gdy tak otwarcie, wręcz napastliwie była krytykowana. Kiedy zeszła do wilgotnych lochów, próbując go odszukać, była gotowa przełknąć swoją dumę, ale teraz czuła się zapędzona w kozi róg, dlatego reagowała agresją. Ani razu nie wypominała mu przeszłości, kiedy traktował ją z góry, ale skoro zaczął ją atakować...
Addie syknęła. Nie myślała jasno, przez palące ramię stała się jeszcze bardziej nerwowa i impulsywna. Nie powinna wyżywać się na Albusie, który jako jeden z nielicznych nie wbił jej jeszcze noża w plecy z mrocznym uśmiechem. Uparcie stał u jej boku. Nie zawsze się dogadywali, czasami miała ochotę go udusić. Ale zawsze był.
Wyciągnęła zdrową rękę, by złapać dłoń Pottera w ramach niemych przeprosin, ale zamarła w połowie ruchu, czując na sobie kpiące spojrzenie żółtych ślepi. Gad zasyczał nisko, w odpowiedzi z gardła Ślizgona wydobył się głęboki, nieludzki dźwięk w mowie węży, bestia nie wydawała się jednak usatysfakcjonowana wytłumaczeniem Albusa, który wciąż niepostrzeżenie próbował się przybliżyć do szerokiego korytarza. Addison instynktownie wyczuwała, że tam znajdowało się wyjście z tej diabelskiej komnaty, ale przejścia strzegły grube, ciemnozielone sploty ciała węża. Wiedziała, że powinna panikować, bo właściwie sekundy mogły ją dzielić od śmierci, w jej żyłach zamiast krwi powinna płynąć czysta adrenalina napędzająca ją do działania i poszukiwania wyjścia z ich tragicznego położenia, tymczasem czuła jedynie pustkę. Była zrezygnowana, zupełnie jak wtedy, gdy omal nie utonęła. Olbrzymi gad wysunął język, który ominął jej bladą twarz zaledwie o kilka centymetrów, a ona nawet nie zadrżała, tępo wpatrując się przed siebie. Wszystkie jej myśli, wspomnienia, to, kim była i kim mogła się stać, uleciały, zostawiajac nieruchomą, bezbronną skorupę, która mogła myśleć jedynie o bólu i o tym, że niczego bardziej nie pragnęła niż zakończenia nieludzkiego cierpienia, które tylko się wzmogło, kiedy Albus pociągnął ją za zranioną rękę. Przed oczami wybuchły jej fajerwerki, a z gardła wyrwał się zwierzęcy wrzask, szybko urwany, gdy straciła oparcie pod nogami. Bez ostrzeżenia runęła w dół, pęd powietrza wpychał jej włosy do ust i oczu, ale już po chwili boleśnie zderzyła się z ziemią.
Upadek gwałtem wydusił powietrze z jej płuc, fala tępego bólu przepłynęła przez jej ciało, nie mogła się jednak równać z parzącym gorącem biegnącym wzdłuż jej ramienia. Zwinęła się w kłębek na zakurzonej posadzce, oddychając z coraz większym trudem. Przy każdym świszczącym wdechu czuła kłucie między żebrami, jakby przebiegła maraton, żółć podchodziła jej do gardła. Słuch jej się stępił, a widok rozmazał, rozbiegane myśli nie mogły połączyć się w całość. Jedyną rzeczą, która wydawała się być rzeczywista, był narastający ból, pochłaniający kolejne centymetry jej jestestwa. Łkała bezgłośnie, coraz bardziej zapadając się w sobie.
UsuńChłodne palce na podbródku na chwilę wyrwały ją z maligny, skupiła wzrok na zielonym, poważnym spojrzeniu. Kilkanaście sekund zajęło jej zrozumienie, czego Albus od niej chciał, a kilka kolejnych próba znalezienia odpowiednich słów.
– W żołądku Bazyliszka... Kropla... – Nagle z krzykiem wygięła plecy w łuk, rzucając się po podłodze i płacząc – Proszę, Albusie, niech to się skończy! Nie wytrzymam tego! Niech to się już skończy!
Płonęła.
Z trudem wstała z ziemi. Nie mogła przestać się śmiać, w głowie kręciło jej się tak, że bała się postawić chociażby jeden krok. Oczy miała już lekko przymrużone. Typowa Mahoney po procentach. Nie zdziwiłaby się, gdyby następnego dnia wstała i nie pamiętała połowy nocy, albo przynajmniej miałaby niezłego kaca. Spójrzmy prawdzie w oczy. Martine niewiele piła podczas siedmiu lat w Hogwarcie. Standardowo na przymusowych biwakach szkolnych, ale nigdy za wiele. Wolała być tą, która będzie wszystkich kryła i ogarniała osoby, które nie dają już rady. Chciała chyba w ten sposób pokazać, że nie wykorzystuje ludzi. Że tak samo jak inni, może zostać wykorzystana. Nie wiedzieć czemu, chciała być wykorzystywana.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niezbyt zaufaną drabinkę prowadzącą na górę. Może to alkohol, a może jej ślizgońska natura, ale nie miała żadnego problemu w tym, żeby postawić stopę na pierwszym szczebelku, a potem następnym i następnym. Gdzieś w połowie drogi na górę, kiedy zauważyła, że Albus jest dosłownie za nią, postanowiła zrobić mu małego psikusa i udała, że się zsuwa. Zapiszczała, jakby zaraz miała polecieć w dół, ale od razu potem zaśmiała się. Albusowi nie było do śmiechu. Widziała to po jego twarzy pełnej skupienia i oczach wlepionych we własne dłonie. Nie spojrzał nawet w górę, co dosyć ją zaciekawiło. Czemu nie rzucił nawet jednego spojrzenia?
Kiedy dotarli na samą górę, Martine od razu usadowiła się po drugiej stronie budynku, tak żeby być jak najbliżej zachodu. Podciągnęła pod siebie nogi i skrzyżowała dłonie na kolanach. Wlepiła swój wzrok w jeden z piękniejszych widoków. Na horyzoncie nie było widać miejskich budynków – byli na obrzeżach miasta. Tylko niezbyt bujna roślinność, rzeka nad którą się kąpali i słońce, tak wielkie, jakby było nierealne – namalowane. Kiedy Albus usadowił się obok niej, przysunęła się do niego, splotła swoje palce z jego i położyła głowę na jego ramieniu.
- Mówię to już chyba po raz setny w ciągu tych kilkunastu godzin, ale jestem naprawdę szczęśliwa, Albus. I mogę śmiało powiedzieć, że tylko przy tobie się tak czuję. Nie czułam tego przy Felixie. Ani żadnej innej osobie… - po policzku spłynęła jej łza. Płakała ze szczęścia, co zdarzało jej się ostatnio nadzwyczaj często. Podniosła się lekko i spojrzała Albusowi w oczy. – Sprawiasz, że chcę wstawać każdego dnia. Wywołujesz uśmiech na mojej twarzy. Jesteś przy mnie wtedy, kiedy najbardziej ciebie potrzebuję. – Słowa same wypływały jej z ust. Nie przeszkadzało jej nawet to, że musiała mówić na tyle wolno, żeby nie bełkotać. Czuła się tak lekko, jakby to wszystko siedziało jej w głowie od lat. Jakby przygotowywała się do wypowiedzenia tych słów. A jeśli to tylko dzięki mugolskiemu alkoholowi, to czarodzieje powinni przypisać mu jakieś magiczne właściwości. – Al. – Spojrzała na usta Albusa, które zachęcały ją do tego, by ich skosztować. Serce biło jej coraz szybciej i nie potrafiła myśleć już jasno. Przestała, kiedy zaczęła swój monolog. Spojrzała Alowi w oczy jeszcze raz. – Dziękuję.
Nie panowała już nad sobą. Sama nie wie, kiedy ich usta połączyły się i stworzyły jedność. Kiedy zamknęła oczy i zaczęła rozkoszować się każdym przypływem ciepła spowodowanym pocałunkiem. Całowała go tak, jakby był powietrzem, bez którego nie potrafi żyć. Zbliżyła się, obróciła bardziej w jego stronę i zatopiła dłoń w jego ciemnych włosach. Coraz trudniej było jej oddychać. Jej płuca błagały, żeby przestała i zaczerpnęła powietrza, ale reszta ciała chciała więcej i więcej. W końcu Martine usiadła okrakiem na Albusie i dalej go całowała. Jedną dłoń dalej miała zatopioną w jego włosach, a drugą błądziła po jego plecach. Nie potrafiła przestać. Nie chciała. I nie myślała nawet o tym, że to Al. Chłopak, którego uznawała za brata. Chciała go całować. Być tak blisko niego jak tylko się da.
kiss, kiss alert!
[ Witam! :) Skoro chcesz prowadzić maks 5 wątków i w sumie jednego Ci brakuje to chciałabym spróbować z Tobą coś sklecić. Sądzę, że mogłoby wyjść coś fajnego z relacji Albusa i Emmy. Jeżeli masz ochotę, zapraszam! ]
OdpowiedzUsuńEmma Stanford
Bardzo ceniła sobie kulturę osobistą innych ludzi. Sama zachowywała się ściśle podług wpojonych jej zasad dobrego wychowania, więc siłą rzeczy oczekiwała tego w zamian. Czasami musiała ją na innych wymusić, czasami ktoś zdążył dziewczynę wyprzedzić. Skutkowało to lepszym zdaniem o danej osobie, a także poprawieniem humoru samej Solene. Tym razem nie było inaczej, bo serdeczny uśmiech wykwitł na twarzy blondynki, ukazując rządek jasnych zębów, które całe szczęście nie zalśniły od ledwo widocznego światła dawanego przez różdżki. Coś takiego zwykle źle się kojarzyło. W spokoju i z lekkim zaciekawieniem przyglądała się swojemu towarzyszowi, gdy ten w dosyć zwinny sposób znalazł się na dole. Patrzyła na to z małym podziwem, ponieważ od czasu, kiedy zerwała z quidditchem zdolności sportowe Sol trochę ubolewały. Z drugiej strony jednak nie było aż tak źle. Zgodnie z poleceniem Albusa usiadła na skraju skarpy, by po chwili ześlizgnąć się na dół trochę zbyt wcześnie, niż planowała. Poskutkowało to cichym piskiem wydobywającym się z gardła prefekt, która już chwilę później znalazła się w ramionach przyjaciela. Zanim jeszcze oddaliła się od niego nerwowo nasłuchiwała okolicę wokół, czy aby przypadkiem tym bezsensownym dźwiękiem nie zbudziła czegoś czego nie powinna. Całe szczęście do uszu Solene nie dotarło nic niepokojącego, dlatego w końcu zrobiła krok w tył, puszczając przy tym ramiona Pottera. Końcówki sznurówek przybrudziły się błotem, jak i połowa butów, które miała na sobie. Dziewczyna jednak zdawała się zupełnie tym nie przejmować, bo jedyne, co zrobiła, to strzepanie resztek ziemi z jej własnych ubrań.
OdpowiedzUsuń- Nie muszę, nie są moje – odpowiedziała Albusowi, jednocześnie przyświetlając różdżką drogę przed sobą. Buty nie należały do Mulciber. Po prostu zabrała je swojej współlokatorce, ale to tej, która zawsze ją denerwowała. Wszystkim. Zatem żadna strata, rodzice kupią jej nowe. – Mądralo, mówisz? – odwróciła się, natrafiając na wzrok kompana. Ledwo co go widziała, dlatego powróciła ponownie do niego, zatrzymując się kilka centymetrów od jego twarzy. Zdecydowanie przekroczyła przestrzeń osobistą Pottera i nie miała pojęcia, jak zareaguje. Tak już miała, że czasami ją trochę ponosiło. – Skoro wiesz lepiej, to może nami pokierujesz? – szepnęła pytanie, a następnie machnęła ręką za siebie – Proszę, wybierz którąś trasę. - Każda coś za sobą kryła i Solene mniej więcej wiedziała, co konkretnie. Czekała tylko na wybór Albusa, który mógłby skończyć się dla nich dobrze, kiepsko i paskudnie.
nie wiem kto, nie przyznaję się
[Cześć brat, jak życie? <3]
OdpowiedzUsuństarszy braciszek
[Hehej, stwórzmy coś szalonego!]
OdpowiedzUsuńJeremy Morgan
[Cześć, ciulku :3]
OdpowiedzUsuń