[Łaaał... zawsze fajnie przeczytać opis tak ciekawej osoby. Tylko zawsze potem zostaje taki niedosyt, chęć, by dowiedzieć się całej reszty. Mam nadzieję, że kiedyś pojawi się notka, wyjaśniająca to i owo ;) Życzę dobrej zabawy z kolejną postacią. Przyda się w Hogsmeade taka ciekawa osóbka :)]
[Troszkę nie rozumiem zamysłu. Wybacz nieogarnięcie, nie jest to dla mnie oczywiste :( To ta sama osoba, jedna wcześniej, a druga później? Wiem, jestem geniuszem :D]
[daj spokój, nie przepraszaj. właściwie to ja również niespecjalnie miałam pomysł. a poza tym jednak to ta Twoja postać mnie najbardziej urzekła. <3 co Ty na to, by zrobić z nich, jeśli nie przyjaciółki, bo Jessamy raczej stara się nie być z nikim blisko, to chociaż dobre znajome? obie są, że tak powiem, z racji nieuczęszczania do szkoły, poniekąd wyrzutkami... jakkolwiek to nie brzmi. po jakimś czasie Winston pewnie nawet by się jej w końcu wygadała, za co ją wyrzucili... no. powiedz mi, co o tym myślisz, i czy masz konkretny pomysł na wątek. <3]
[o cholera, ale trafiłaś. jak się wyda, za co wywalili Jessamy, to pewnie padniesz... :D jestem jak najbardziej za! tylko jakby tu to wszystko zacząć? kto będzie pierwszy odważny? świta Ci w głowie jakiś taki zamysł na to, czy to taki luźny pomysł?]
Gdyby poprosić Jessamy Winston, by opisała samą siebie jednym zdaniem, brzmiałoby ono: "Jestem żywym obrazem tego, jak fałszywe oskarżenia mogą zniszczyć komuś życie". Szkołę od najmłodszych lat traktowała jako ucieczkę od domu rodzinnego, od macochy, która traktowała ją gorzej niż psa; od ojca, który niczego nie zauważał oraz wrednych, pyskatych bliźniaków, jej rówieśników. Cieszyło ją, że Sam i Jessica nie przejawiają ani odrobiny magicznych zdolności. Ich przyrodni, mały braciszek, również wydawał się być całkowitym mugolem. Przynajmniej na razie. To przyrodnia siostra była powodem, dla którego Jessamy znienawidziła zdrobnienie swojego imienia. Jess zaczęło brzmieć nagle okropnie pretensjonalne, a przed oczami stawiało obraz Jessiki, z jej wrednym uśmieszkiem i fałszywymi intencjami. Dziewczyna skumulowała w sobie wszystkie cechy, których panna Winston po prostu nie umiała znieść: chciwość, próżność i totalną ignorancję wobec wszystkiego, co było jej nie na rękę. Macocha jej na to pozwalała; ojciec nie reagował, godząc się ze zdaniem żony. Zawsze, zawsze, zawsze. Jessamy nie mogła znieść myśli, że miałaby wrócić do tego domu. Osiedlenie się w Hogsmeade wydawało się lepszym rozwiązaniem, ale na dłuższą metę okazało się być dosyć problematycznie. Kręciło się tutaj sporo jej szkolnych znajomych, a siedemnastolatka niespecjalnie miała ochotę, by wytykano ją palcami jako tą podstępną, złośliwą żmiję, której na szczęście pozbyli się już ze szkoły. Istniało również ryzyko, że na drodze stanie jej Rachel Brown, a Jessamy obawiała się, że widząc dziewczynę, mogłaby zrobić jej prawdziwą krzywdę: tak, by wreszcie mieć powód, realny powód, dla którego została pozbawiona ucieczki od swojego życia. Przez magiczne zdolności od zawsze ciągnęła się za nią etykietka dziwaczki; później, już w Hogwarcie, cieszyła się, że została zaakceptowana bez względu na wszystko. No cóż, najwyraźniej nie wszystko, pomyślała obojętnie, doprawiając ową myśl odrobiną cynizmu. Wytykany przez swą odmienność człowiek, automatycznie uczy się patrzeć na życie z punktu widzenia cynika, uważać i nie ufać ludziom. Ona również nie ufała i uważała na tych, których przewrotny Los stawiał jej na drodze, przynajmniej do czasu, gdy poznała Charlie i pozwoliła jej zanadto zbliżyć się do siebie. Chociaż nie wyjawiła dziewczynie żadnego ze swoich sekretów, bo nie łączyła ich taka zażyłość, Jessamy niejednokrotnie czuła tą przygniatającą świadomość, że jeśli obie pozwolą, wkrótce dojdzie do wyznania którejś ze stron. A wtedy trzeba się będzie odwdzięczyć... W przyjaźni nie ma miejsca na sekrety. Nie ma miejsca na tajemnice. Mimo to, radość z faktu, że znalazła jakąś bliższą duszę, niż do tej pory, na ogół przyćmiewała czarne myśli, rodzące się w jej głowie. – Hej. – Dziewczyna wsunęła głowę do sklepu, w którym pracowała Charlie. – Skończyłaś już? Idziemy na jakieś piwo?
[wybacz mi. to nie wyszło za piękne. ale obiecuję poprawę.]
Tak naprawdę wcale nie lubiła alkoholu. Rzadko piła; miała słabą głowę i obawiała się, że wygada coś komuś pod wpływam, albo – o zgrozo! – zachowa się jakoś nieprzyzwoicie. Na tyle nieprzyzwoicie, by dać podstawy nowym znajomym do rzucania pochopnych oskarżeń. Wszak nie wszyscy byli przyzwyczajeni do jej stylu bycia, zwłaszcza, że Jessamy tak naprawdę starała się ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Bała się zranień i stłuczeń w relacjach międzyludzkich tak bardzo, iż postanowiła za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Nigdy nikomu nie powiedziała o sobie tylu rzeczy, ile powiedziała Rachel. Teraz żałowała, że zdecydowała się wtedy otworzyć i postanowiła nigdy już nie powtórzyć tego samego błędu. Dlatego właśnie grała; gra przychodziła jej łatwo, z naturalnością snucia opowieści przez bajkopisarza. Była dumną, pewną siebie dziewczyną, miała wspaniałą rodzinę i cudownego chłopaka. Tak, oczywiście, że byłam na Karaibach. Co roku latamy z rodzicami na wakacje. Co? Piramidy? Pewnie, że widziałam. Nie udawała rozpieszczonej panienki, jedynie taką, której życie w nienaturalny sposób oszczędziło cierpień. Bywały takie momenty, gdy zaczynała się zastanawiać, czy tak naprawdę w tym teatrzyku nie zgubiła gdzieś swojego prawdziwego ja, czy nie pochowała go wraz z sercem, które wydawało się być wówczas roztrzaskane na kawałki; czy nie zabłądziła, podążając drogą, o której tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia. Żyła w nieustannym strachu, że ludzie dowiedzą się prawdy o niej samej i o jej małych, słodkich kłamstewkach, których się dopuściła, by w końcu, po raz pierwszy w życiu, pasować do grupy. Została zaakceptowana, więc się udało. I czasem tylko rozmyślała: czy aby na pewno było warto? Poświęciła samą siebie, rzucając własną osobowość na pożarcie piraniom, odrzucając, jak gdyby chirurgicznie usuwała Jessamy Winston z siebie samej, dla znajomych, którzy zniszczyli jej życie. Jej życie. A może jednak nie jej? W końcu cały ten czas starała się być kimś innym... Odsłoniła przed nią skrawek swojej tożsamości, a ona podeptała, pokruszyła, spaliła. Nie zasługiwała nawet na miniaturowy fragment pozostałego z jej uczuć pyłu. Jessamy zauważyła, że wyrobiło się u niej niesamowite, nieobecne przedtem poczucie mściwości. Miała ochotę skrzywdzić Rachel tak mocno, jak ona skrzywdziła ją. Zniszczyć jej wszystkie marzenia i pozbawić złudzeń; zrównać z ziemią, aż nie będzie miała już sił, nawet na to, by zaczerpnąć oddechu. Chwilami sama siebie nienawidziła za takie myśli. Nic jednak nie umiała na to poradzić. Uśmiechnęła się delikatnie, wbijając wzrok w podłogę. Od zawsze unikała patrzenia ludziom w oczy; pod tym względem akurat nic się nie zmieniło. – Gdzie masz ochotę pójść? – Spytała, wyłamując palce. Miała taki odruch, jakby nie potrafiła wysiedzieć czy wystać bez ruchu. Jak gdyby przerażało ją, że przez swoje serce z kamienia, sama również zamieni się w zimny, obojętny głaz, gdy tylko przestanie się ruszać.
Zbliżała się godzina zamknięcia sklepu. Końcówka listopada zapowiadała natłok klientów, szukających pomysłowych prezentów pod choinkę, ilość ludzi przepływających przez sklep jednak zupełnie go zaskoczyła. Zabini uwijał się jak mrówka, podsuwając co ciekawsze gadżety i obsługując z zaangażowaniem każdego po kolei. Nawet on, mistrz życiowego aktorstwa, nie miał pojęcia, że można uśmiechać się tak szeroko przez cały dzień. Ostatni klienci zdawali się ślimaczyć z wyborem jeszcze bardziej niż wszyscy poprzedni, ale jako profesjonalny sprzedawca nie dawał po sobie poznać irytacji na setne pytanie o to samo, od tej samej osoby. Co więcej z chęcią opowiadał coraz więcej szczegółów dotyczących gadżetu, o jaki był pytany, nakręcając się z każdym słowem coraz bardziej. Szczerze wierzył, że jeśli przegada tych ostatnich maruderów, pospieszą się z decyzją i w końcu będzie wolny. Kochał swoją pracę, jednak po całym dniu, zwłaszcza tak intensywnym jak ten, był wykończony i marzył jedynie o rozłożeniu się na swojej wygodnej kanapie. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim klientem obładowanym torbami pełnymi gadżetów na prezenty dla dzieci, Zabini oparł się o ladę i rozejrzał po sklepie. Półki miejscami świeciły pustkami, powinien podostawiać towar, jednak uznał, że należy mu się parę chwil na odsapnięcie. Postanowił, że zamknie sklep, a potem pozwoli sobie na parę chwil relaksu z kubkiem ciepłej herbaty i może kanapeczkami Addie, jeśli tylko uda mu się ją zmusić do ich zrobienia. Podszedł spokojnie do drzwi i wyciągnął różdżkę, by zablokować drzwi zaklęciem (w końcu Weasleyowie nie mogli zdecydować się na zwykłe tabliczki „otwarte” i „zamknięte”; w ich sklepie, jeśli ten był nieczynny, próbujących się do niego dostać klamka miała w zwyczaju gryźć po palcach – a wszystko za sprawą stworzonego specjalnie zaklęcia). Pod nosem zaczął szeptać inkantację, kiedy w oknie mignęła mu podejrzanie znajoma postać. Bez wahania chwycił za klamkę i wybiegł ze sklepu, nie wierząc własnym oczom. Nie zważając na kałuże, które rozchlapywał, brudząc sobie spodnie, podążał za cieniem osoby, której nie spodziewał się już nigdy ujrzeć na oczy. Isobel Connolly. Jedna z jego byłych, ta najwytrwalsza. Szukająca, której losy mimowolnie śledził. Dziewczyna, która wielokrotnie wybaczyła mu to, czego nie powinna była ani razu. Wiedział dobrze, że nigdy na nią nie zasługiwał, ale Izzy miała w sobie coś, co go pociągało. Może właśnie dlatego w listopadowy wieczór jak szalony biegł ulicami, próbując dogonić wspomnienia, napędzany cichą nadzieją, że znów będzie mógł ją zobaczyć. Kiedy ciemne włosy zniknęły mu za winklem, przyspieszył. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się uporczywa myśl, że goni jakąś przypadkową dziewczynę, jednak czuł, że jego pościg wcale nie jest zupełnie bezcelowy. Znane mrowienie na karku nie dawało się zignorować, zdawało się dowodzić racji jego przeczucia i podsycać nadzieję. Przeskoczył kolejną kałużę i już zaraz złapał dziewczynę za łokieć, wciągnął między dwa budynki i obrócił twarzą do siebie. Dyszał przez chwilę, wpatrując się w nią z zupełnym niedowierzaniem w oczach. – Izzy? Co ty tu do cholery jasnej robisz? – szepnął, niepewnie odsuwając jej z twarzy pojedyncze pasmo ciemnych włosów. – Podobno miałaś jakieś kłopoty i… zniknęłaś. – Zagryzł wargę, lustrując ją uważnym spojrzeniem. – Od jak dawna tu jesteś? Musisz mi wszystko opowiedzieć! – Instynktownie złapał ją za dłoń i lekko ścisnął. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ma przed sobą dziewczynę, która wytrzymała z nim najdłużej i z którą dawniej rozmawiał na wszelkie tematy. Nie docierało do niego to, że osoba uznana za zaginioną, poszukiwana, stoi metr od niego. Wydawało mu się to zupełnie niemożliwe, że na wyciągnięcie ręki miał znaną na całym świecie szukającą, z którą przez dłuższy czas łączyło go dość dużo.
Łzy dziewczyny brutalnie przypomniały mu wszystkie ich poważne rozmowy, w czasie których wylewnie przepraszał, błagał o przebaczenie, a po których zawsze i tak robił swoje. Nawet nie chciał myśleć, ile nocy przez niego przepłakała, ile wycierpiała. A jednak było w niej coś takiego, że naprawdę chciał za każdym razem do niej wrócić, naprawić to, co zepsuł. Dopóki nie zawalał kolejnej danej mu przez nią szansy, było między nimi zadziwiająco dobrze. Szczerze nie pamiętał, by na którejkolwiek dziewczynie zależało mu tak jak na Izzy. Tylko jej pozwalał mówić sobie po imieniu. Zdrobniale, ale jednak. Westchnął cicho, kiedy wyrwała dłoń. Niepewnie podrapał się po karku, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia. Nie rozumiał, jak ta może chcieć, by zapomniał o tym spotkaniu. Nie widział jej od tak dawna, martwił się – chociaż otwarcie by się nie przyznał – od kiedy dotarła do niego wieść o jej zaginięciu. Od tamtego momentu uważniej śledził wiadomości, z większym skupieniem czytał Proroka – wszystko to w nadziei, że pojawi się tam wzmianka o jego byłej. A teraz kiedy miał ją przed sobą, miałby ot tak rzucić to w niepamięć? Zagryzł wargę, kiedy przed oczami zaczęły mu stawać wspomnienia z Isobel w roli głównej. Nie miał zamiaru dać jej odejść. – Nie, Izzy. Dopóki nie powiesz mi, co właściwie się dzieje… Nie ma mowy, żebym zapomniał. – Z typową dla niego pewnością wpatrywał się intensywnie wprost w jej ciemne oczy, próbując wyczytać z nich to, czego nie chciała mu powiedzieć. – Proszę, Izzy… Cały świat cię szuka, wpadam na ciebie tutaj, w Hogsmeade i… i mam udawać, że nic się nie stało? – Zmarszczył brwi, przyglądając jej się z uwagą. Znał każdy jej drobny gest, wszelkie sposoby uśmiechania się, umiał rozpoznać ją po postawie. Wiedział dobrze, w jaki sposób dosiada miotły, z jakim szacunkiem traktuje sprzęt do quidditcha. Był pewien, że zna ją na wylot. Teraz zdecydowanie widział w całym jej zachowaniu przerażenie i niepewność. Nie wiedział, czy chodzi jedynie o to, że ktoś mógł ją tu zobaczyć, czy bała się, że Zabini może ją wydać. Nie wiedział, czy może nie przeraża jej sama jego bliskość... Oparł dłoń na murze tuż za nią, skutecznie osłaniając ją przed ewentualnym wzrokiem przechodniów. Pogoda jednak była na tyle marna, że wątpił, by ktoś miał ochotę przechadzać się w tej chwili uliczkami Hogsmeade. - Nikomu o tobie nie powiem, obiecuję... Ale proszę, powiedz, co się z tobą działo? - Wpatrywał się w nią z uwagą i niezaprzeczalnie troską. - Martwiłem się - szepnął ledwie słyszalnie, uciekając wzrokiem. Przyznanie się do czegoś takiego jakby nie patrząc dla Zabiniego nie było najprostszą rzeczą.
Chciał ją zapewnić, że jest po jej stronie. Chciał powiedzieć, że jej pomoże. Chciał pokazać, że w jakiś sposób wciąż mu zależy, że może na nim polegać. Wiedział jednak aż nazbyt dobrze, że tyle razy zawiódł jej zaufanie, że zwykłe słowa nic nie zmienią. Zranił ją wielokrotnie – co w tym wszystkim najgorsze, z pełną świadomością. Oblizał lekko dolną wargę, nic nie mówiąc. Przyglądał się jej jedynie stale z uwagą i osłaniał od ulicy – nie chciał, by ktokolwiek mu ją odebrał. Był pewien, że zza jego pleców zupełnie go nie widać, że idealnie odgradza ją od ciekawskiego wzroku pojedynczych przechodniów. Wyglądało na to, że wciąż idealnie wpasowałaby się w jego ramiona. Powstrzymał uśmiech cisnący mu się na usta na jej warknięcie. Zabini często żonglował słowami i dobrze wiedział, że Izzy nie dałaby się już nabrać na żadne jego gierki. Dlatego milczał. Pozwolił jej poprowadzić się ulicami, był niczym jej cień. Stąpał praktycznie po jej śladach, czując pewny uścisk na nadgarstku. Skupił się na nim do tego stopnia, że nie docierały do niego nawet krople tnącego zawzięcie deszczu na twarzy ani te wpływające za kołnierz koszuli. Pędził wraz z dziewczyną, ukrywając się wraz z nią przed najmniejszym światłem, które mogłoby ją zdradzić. Kiedy weszli do jej mieszkania, zamknął za nimi drzwi i rozejrzał się powoli. Lokum było skromne, ale zdawało się przytulne. Wszystko wydawało się być bardzo praktyczne, funkcjonalna kuchnia, urokliwie urządzony pokoik z niezbyt rzucającą się w oczy kanapa sprawiająca jednak wrażenie niezwykle wygodnej. Jego wzrok mimowolnie zahaczył również o długie nogi dziewczyny, zgrabne ciało, zawsze niezwykle przyjemne w dotyku ciemne włosy, prosty nosek, który dawniej przy każdym spotkaniu obdarzał delikatnym całusem i prztyczkiem. Zaraz zrzucił ociekające wodą i błotem buty z nóg, po czym uśmiechnął się ciepło na jej słowa. Wciąż pamiętała. Z zadowoleniem ruszył w jej stronę, by zaraz oprzeć się o blat kilka metrów od niej. – Czarna może być. – Wzruszył lekko ramionami, nie mogąc powstrzymać promiennego uśmiechu. – Ładnie tu masz. Tak… przyjemnie. – Kolejny raz wzrokiem powiódł po kawalerce, mimowolnie dłuższym spojrzeniem obdarzając kanapę. – Od dawna jesteś w Hogsmeade…? Zagryzł wargę, zerkając na nią niepewnie. Jeśli miał być szczery, nie zmieniła się za bardzo od ich ostatniego spotkania. W jej ruchach pojawiła się większa nerwowość i strach, ale zupełnie nie dziwiło go to ze względu na plotki, które na jej temat zaczęły krążyć. Nie mógł im dać wiary. Nie wierzył, żeby ta urocza Puchonka o niezwykle wrażliwym sercu była w stanie stać po stronie Mrocznych z własnej woli. Póki co jednak nie chciał od razu wyciągać tego tematu. Nie wierzył, by mogła mu teraz ot tak zaufać i wszystko powiedzieć. Nie po tym, co jej zrobił, przez co przez niego przechodziła. – Ktoś o tobie wie…? – szepnął niepewnie, przysuwając się nieznacznie, kiedy czajnik zaczął gwizdać.
Mógł policzyć na palcach jednej ręki, ile razy pijąc z nim herbatę, nie poparzyła się. Pamiętał aż za dobrze, jak wielokrotnie żartobliwie przyciągał ją wtedy do siebie i dmuchał czule na oparzone miejsce. Pamiętał jej śmiech i rozbawioną minę. Pamiętał, z jaką uwagą później brała kolejny łyk, a on stroił do niej miny, próbując ją zdekoncentrować, by znów mógł odegrać jej bohatera. Mimowolnie spuścił wzrok i ścisnął mocniej kubek. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo mu jej brakowało, że naprawdę za nią tęsknił. Z nikim nie łączyła go chociaż w jakiejś drobnej części podobna relacja. Brakowało mu jej. Pokręcił jednak jedynie głową i ruszył za nią w stronę stołu. Jego uwagę na dłuższą chwilę przykuła szklanka. Chris głupi nie był, miał świadomość, że Izzy w jakiś sposób musi ukrywać swoją tożsamość. Ułamki sekund zajęło mu połączenie końca z końcem. Kolor resztek napoju w szkle tylko ułatwił mu zadanie. Eliksir wieloskokowy. Zagryzł wargę i postanowił póki co i to przemilczeć. Zajął krzesło naprzeciwko, wzrokiem wodził spokojnie za dziewczyną. Jej sposób chodzenia nagle wydał mu się zupełnie inny. Nie przypominał kroku, jakim zazwyczaj poruszała się jego była. Ale mimo wszystko skądś kojarzył te ruchy. Była zupełnie przemoczona i miał nieodpartą ochotę niczym niańka zwrócić jej na to uwagę. Tymczasowo jednak postanowił trzymać język za zębami i ostrożnie upił łyk gorącego napoju. – Prorok tak już ma. Wyolbrzymią wszystko. – Zmarszczył brwi, przyglądając się jej z uwagą. – Każda taka akcja to dla nich czysty zysk. Jego wzrok na dłuższą chwilę zawisł na jej zagryzionej wardze, zaraz jednak wrócił z uwagą do oczu Izzy. Ciemne spojrzenie okraszone gęstymi rzęsami działało na niego niezmiennie. Poczuł znajome mrowienie w karku, ale postarał się je zignorować. Niepewnie popukał opuszkami w kubek i zaczął zastanawiać się nad jej słowami. Czuł od początku, że oskarżenia rzucane w jej stronę nie mogą być zupełnie prawdziwe. Nie wierzył w żadne słowo, które stawiano przeciwko Isobel. W trakcie ich związku zdążył ją poznać i był pewien, że ktoś taki jak ona, nie mógłby dopuścić się rzeczy, które jej przypisywano. – Wierzę ci – szepnął w końcu, oddechem rozwiewając parę znad kubka. Posłał jej delikatny uśmiech i przeczesał mokre włosy niedbałym ruchem. – Jakoś nie widzę cię w roli oszalałej Mrocznej strzelającej zaklęciami na prawo i lewo… Na pewno nie z własnej woli. Zagryzł wargę i wbił wzrok w kubek. Wiedział dobrze, że jego wyszukiwanie informacji – prawdziwych czy też nie – na temat Connolly mogło podchodzić pod niezdrową fascynację, na swoją obronę jednak stawiał fakt, że byli ze sobą przez dłuższy czas niezwykle blisko. Znał każdą drobną ploteczkę, która obijała się ulicami Hogsmeade na temat zaginionej szukającej. Jej zniknięcie wywołało burzę w mediach i nie mógł przejść obok tego obojętnie. Powoli podniósł na nią spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem, zauważając mokry kosmyk przyklejony ukosem do jej czoła. Wychylił się instynktownie i o mało nie strącając kubka herbaty, delikatnym ruchem odsunął zabłąkane pasmo włosów. Przez moment został w takiej niepewnej pozycji, po czym cofnął się z jakąś niepewnością i posłał jej jakby nieśmiały uśmiech. – Lepiej się przebierz, jeszcze się przeziębisz – rzucił cicho, skupiając spojrzenie na tafli ciemnym gorącym napoju.
Taki jeden bar niedaleko z miejsca zauroczył Jessamy swoją odmiennością. Mówi się, że w obecnych czasach oryginalność nie jest już w modzie, ale ją od dzieciństwa przyciągało to, co najbardziej się wyróżniało. Było niekonwencjonalne, łamało stereotypy i pozwalało dostrzec świat z zupełnie innej perspektywy; nie tylko przez obcisłe, za krótkie spodenki i koszulki wielkości stanika. Wnętrze dosłownie ją oczarowało i gdyby tylko była w stanie wyrazić słowami własne uczucia, powiedziałaby, że w takim miejscu zaczyna się żyć. Była zbyt wrażliwa, co skrzętnie ukrywała, aczkolwiek piękno i ludzka dobroć, która powinna być czymś naturalnym, a stała się rzadko spotykanym skarbem, sprawiały, że z miejsca potrafiła się rozkleić jak najgorsza płaksa. Takie niewielki rzeczy, małe gesty, skromnie dawkowane komplementy poruszały ją najbardziej; łatwo dostrzegała w innych ludziach to, co dobre, a jeszcze łatwiej przychodziło jej zachować większość z tych obserwacji dla siebie samej. Nie czuła potrzeby, by z kimkolwiek się dzielić tym, co wie, co widzi. Potencjału rzeczy, które umiała dostrzec, raczej nikt by nie docenił. – Nikomu nie powiem – wymamrotała, ciągle jeszcze pod wpływem uroku lokalu; szybko jednak otrząsnęła się ze stanu rozmemłania, dodając: – I przecież ja nawet z nikim nie rozmawiam – po czym uśmiechnęła się lekko, delikatnie. Tak delikatnie, iż nikt by nawet nie rozpoznał, jak wielką dawkę goryczy skrywa ów uśmiech. Skinęła potakująco głową, siadając i wbijając wzrok w swoje dłonie. Nie chcąc siedzieć bezczynnie, zajęła się oglądaniem paznokci. Czarny lakier powoli schodził; pod powierzchnią odsłaniała się bladoróżowa płytka. Jessamy zanotowała w pamięci, że trzeba będzie zrobić z tym porządek i rozejrzała się dookoła. Praktycznie nikt nie zajmował reszty stolików. Ot, po lewej dwóch staruszków popijało coś z niewielkich szklanek, a pod oknem jakaś zakochana para nastolatków badała językiem ewentualny brak migdałków partnera. Widok związków, które najdynamiczniej rozwijają się w miejscach publicznych, zawsze działał dziewczynie na nerwy. Odwróciła wzrok, odrobinę zażenowana, jak gdyby została przyłapana na czymś niedozwolonym. Korzystając z okazji, wiedziona ciekawością, zamówiła drinka o wdzięcznej nazwie: Pijany Czarodziej. Wysoka szklanka wypełniona była tęczowym napojem, a uroku dodawała mu miniaturowa figurka czarodzieja w szpiczastej tiarze, siedzącego na brzegu naczynia. Jessamy uśmiechnęła się pod nosem, jakby z politowaniem. Czasem świat czarodziejów wydawał jej się nadto przekoloryzowany. Jeśli chodziło o nią, to najbardziej smakowała jej mugolska wódka z sokiem: miała jednolity kolor, smak i wyglądała o wiele naturalniej, chociaż wystarczyło bardzo niewiele, by poczuła skutki alkoholu. – O, jesteś – ucieszyła się, kiedy Charlie wreszcie wróciła z łazienki. Wydawało jej się, jakby spędziła tam co najmniej z pół godziny, podczas, gdy w rzeczywistości mogło minąć maksymalnie pięć minut – a i w to wątpiła. – Pozwoliłam sobie zamówić to... coś... – zerknęła nieufnie na zawartość swojej szklanki, podejrzliwie lustrując wzrokiem całą różnobarwną zawartość. Wydawało jej się, że albo będzie smakował niebiańsko, albo niebywale obrzydliwie i, że znając jej szczęście, trafi na tą drugą opcję. – Czy to jest coś warte? – spytała, marszcząc odrobinę nos. Jednocześnie przeszukała wewnętrzne kieszenie kurtki, chcąc znaleźć papierosy. Stare, dobre mugolskie papierosy. Chociaż uwielbiała świat magii i stawiała go o wiele ponad światem, w którym się wychowała, byłaby nieszczera wobec siebie samej, twierdząc, iż przoduje we wszystkich dziedzinach. Ale może to ja jestem ta dziwna, myślała czasem, obserwując przyjaciółki, które bez problemu wypijały obrzydliwe napoje i nie miały oporów, by garściami pakować sobie do ust Fasolki Wszystkich Smaków. Jessamy na samą myśl o smaku wymiotów lub zgniłego jajka, robiło się wystarczająco niedobrze.
Nie był w stanie wyobrazić sobie Izzy w Azkabanie. W jego oczach wciąż była tą delikatną dziewczyną, którą strącił z miotły podczas meczu gdy był na czwartym roku. Od małego był perfekcjonistą i poświęcał się cały temu, co robił. Kiedy więc dostał się na pozycję pałkarza w drużynie Ślizgonów, nic nie mogło go powstrzymać przed zawziętym machaniem kijem i mierzenia w zawodników przeciwnej drużyny. Jedno celne trafienie pałką, a potem już tylko ciemne włosy rozsypane na wilgotnej po deszczu, zielonej murawie i złoty błysk śmigający mu tuż przed twarzą. Było mu wtedy cholernie głupio. Wiedział, że za bardzo się przyłożył, uderzył stanowczo za mocno i nawet chciał ją przeprosić, ale kiedy doczłapał się do Skrzydła Szpitalnego, zabrakło mu odwagi. Nie poczekał, aż dziewczyna otworzy oczy. Zostawił pudełko fasolek i wyszedł. Może właśnie ze względu na te wydarzenie później tak mocno się nią zainteresował. Była od niego starsza, przykuwała wzrok niebanalną urodą, świetnie radziła sobie na miotle. Pamiętał, jak wielokrotnie przyglądali się jej wraz z kumplami, gdy niczego nieświadoma przechodziła korytarzem. Pamiętał, jak zdarzało im się żartobliwie fantazjować, co by było gdyby… Pamiętał, jak założył się z kumplami, że uda mu się zwrócić na siebie jej uwagę. Nigdy by nie pomyślał, że taki głupi młodzieńczy wybryk rozpocznie najpoważniejszy jak dotychczas związek w jego życiu. Popukał palcami w kubek, zastanawiając się nad jej słowami. Był pewien, że z własnej woli nie skrzywdziłaby nikogo niewinnego. Nie wierzył, by była w stanie dla rozrywki gnębić szlamy, zupełnie nie pasowała mu do stereotypowej Mrocznej. Westchnął jedynie i pokręcił głową. Jeśli zmusili ją, by działała wbrew samej sobie, nie powinna być karana. Cicha chęć pomocy obudziła się gdzieś w jego wnętrzu. Ale co on mógł? Gdyby tylko jego babcia wciąż żyła… – Lubię różne zabawki. Jego twarz przeciął nieco drapieżny uśmiech, a w oczach błysnął dawno już w nich niewidoczny ogień. Wzrokiem zaraz powiódł spokojnie za dziewczyną, dokładnie śledząc jej ruchy. Nawet to, w jaki sposób postawiła karton na stole wydawało mu się znajome, chociaż odbiegało od gestów, które kojarzył z dawną Isobel. Zawsze zwracał uwagę nawet na te najdrobniejsze szczegóły, starał się je zapamiętać i znaleźć sposób, by jakoś ze zgromadzonej wiedzy skorzystać. Mimo że uwolnił się w dużej mierze z rodzinnych pęt, wciąż był wychowanym przez arystokratów kameleonem, którego od małego uczono wykorzystywać w stu procentach każdą najdrobniejszą sytuację. – Nie wiem, czy dotarła do ciebie ta wiadomość, ale moja babka zmarła. – Przesunął z zastanowieniem kubkiem po blacie, wpatrując się w parujący napój. Pamiętał dobrze, że stara podrywaczka jako jedyna z jego rodziny pochwalała ich związek i traktowała Izzy po ludzku. Zawsze wspierała go w jego decyzjach. – Rodzinna willa bez niej to nie to samo. Potrzebowałem jakiejś zmiany, a… od małego lubiłem gadżety Weasleyów. Szczerze mówiąc, praca u nich to było takie moje skryte dziecięce marzenie – wyznał cicho zupełnie szczerze, po czym wzruszył ramionami, sięgnął po karton i dolał mleka do swojej herbaty. Sam tak naprawdę nie wiedział, dlaczego nigdy nie pokazał jej żadnego ze swoich drobnych projektów. Ukrywał przed nią swoją małą pasję, chociaż nigdy nie dała mu ku temu żadnego powodu. Bał się, że ta go wyśmieje? Że powie innym…? Nie miał pojęcia. Między nimi było wiele niedomówień i sporo kłamstw, ale mimo wszystko przecież zawsze jej ufał. – A ty? Kiedy nie ukrywasz się tutaj… gdzie można cię znaleźć? – zapytał swobodnie, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Domyślał się prawdy, ale chciał ją usłyszeć od niej. – Nie wydam cię, spokojnie. Tak, jakbym któregoś dnia cię szukał… żeby napić się z tobą chociażby herbaty?
Autentyczny żal w cichym tonie dziewczyny jakby zdjął nieco z ciężaru, który od śmierci babki Zabini zdawał się dzień w dzień nosić na barkach. Wymięte, głuche kondolencje znajomych arystokratów czy nawet dalszej rodziny zdawały się być niczym, słowami rzuconymi na wiatr. Przykrym obowiązkiem. Kiedy dwie kobiety, które swego czasu były dla niego najważniejsze, spotkały się, od razu wyczuł, że nie miałby żadnych szans z ich zmasowanym atakiem. Puchonka wyraźnie przypadła jego babce do gustu, bez problemu znalazła z nią wspólny język. Te jedno spotkanie upewniło go wtedy, że – gdyby jego serce nie należało już wtedy do kogoś innego – Izzy byłaby dobrą kandydatką na towarzyszkę na resztę jego życia, zostałaby przyjęta w rodzinie jak swoja. Niezależnie od zdania rodziców Chrisa na temat dziewczyny, to babka zawsze miała ostatnie słowo. I był pewien, że bez chwili zawahania stanęłaby za nią murem. Dłoń Isobel na jego ramieniu dodała mu otuchy i jakby go odprężyła. Zerknął na nią łagodniej, a w tęczówkach przez moment było widać jego dawną czystą młodzieńczą fascynację, którą jakby nie patrzeć przez kilka miesięcy darzył Connolly. Spojrzeniem gładko prześlizgnął się po sylwetce brunetki. Siedziała zaledwie centymetry od jego dłoni zaciśniętych na kubku. Wyciągnął rękę i z wahaniem oplótł sobie kosmyk jej włosów wokół palca. Kiedy byli razem, robił to nałogowo. Za każdym razem, kiedy ją obejmował czy nawet jedynie stał obok, nie umiał odmówić sobie przyjemności choćby muśnięcia opuszkami ciemnych pasm. Tak samo było i teraz, mimo czasu który już upłynął od dnia, w którym go rzuciła. Palący policzek zapadł mu w pamięć prawie równie mocno, co szczery ból w oczach dziewczyny. Zagryzł wargę, zastanawiając się, kto poprzedniego dnia odwiedzał sklep. Klientów było całkiem sporo, ale wyraźnie pamiętał zaczepną rozmowę przeprowadzoną z niepozorną dziewczyną od używanych mioteł. Błękitne oczy zdawały się przewiercać go na wskroś, a ruch jakim odstawiła jedno z pudełek przywiódł mu teraz na myśl to, jak Isobel postawiła karton mleka na stoliku. Charlie. Spokojnie upił herbaty i obdarzył dziewczynę delikatnym uśmiechem. Zaufała mu mimo tego, co między nimi się wydarzyło. Poczuł się tak, jakby dostał u niej czystą kartę i na nowo mógł zbudować ich relację. – Chyba nie za wiele się zmieniło pod tym względem… – Westchnął cicho, lekko przechylając głowę. – Ale robię postępy. Podobno już nie zachowuję się tak bardzo jak arystokratyczny dupek. – Wzruszył ramionami. Kącik jego ust drgnął ku górze, sprawiając, że jego nikły uśmiech miał nieco kpiący wydźwięk. Leniwie przeczesał palcami schnące powoli włosy i upił większy łyk herbaty, stale przyglądając się dziewczynie. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Wciąż nie do końca docierało do niego to, że rzeczywiście znów ją widzi, że na wyciągnięcie ręki ma szukającą, o której media stale huczą, że tak blisko niego jest jego była. I to zupełnie przemoczona. Z wahaniem wstał, dopijając chłodny już napój i zagryzł wargę, patrząc na nią dłuższą chwilę. – Zawsze możemy napić się kiedyś czegoś innego niż herbaty. – Uśmiechnął się szeroko, opierając dłoń o kant stolika tuż przy jej udzie. – Powinnaś się przebrać, bo się serio przeziębisz. Jak chcesz to mogę ci pomóc… No i wiesz, coś na rozgrzanie jak nic się przyda. – Mrugnął do niej wesoło. – Masz coś odpowiedniego…? Czuł ogromną potrzebę rozluźnienia atmosfery i przywołania cieplejszego uśmiechu na twarz dziewczyny. Jej położenie wydawało się dość beznadziejne. Zabini jednak, zgodnie z radami babci, w sytuacjach patowych starał się zachować twarz i podejść do wszystkiego z dystansem. A dodatkowo chciał jakoś odprężyć Izzy. Mógł sobie jedynie wyobrażać, przez co przechodziła przez te kilka miesięcy, jaki strach musiała czuć. Należało jej się kilka chwil zapomnienia.
Wiedział dobrze, że Isobel musi pamiętać o jego bezsprzecznej miłości do Ognistej. Wielokrotnie na jego uporczywe prośby mu ją przemycała, kiedy jeszcze oficjalnie sam nie mógł kupować. Pamiętał, jak próbowała go zniechęcić do whisky, ile razy usiłowała odciąć go od alkoholu. Nie to, że był uzależniony. Zabini po prostu lubił sobie wypić. No, może trochę za często... - Powinnaś mieć zawsze jedną butelkę na czarną godzinę. - Wzruszył ramionami, kontemplując jej delikatny rozbawiony uśmiech. - Na wypadek gdybyś chociażby... przemokła. - Wyszczerzył się i oparł o stolik. - Od łyczka nic by ci się nie stało. Pamiętaj, że najważniejszy jest umiar! Ostatnie zdanie wałkowała mu tysiące razy co do różnych aspektów. Pilnowała, by nie upijał się za często. Tłumaczyła, że nawet treningi quidditcha trzeba porcjować, żeby się nie przetrenować. Potrafiła wyskoczyć z łóżka w najmniej odpowiednim według niego momencie, tylko po to żeby mu oznajmić, że co za dużo, to niezdrowo. Jakkolwiek by go to nie zadowalało. - Ale masz rację. Upijanie się w twojej sytuacji nie byłoby zbyt rozsądnym wyjściem. Chociaż lampka wina może nie byłaby taka zła, co? Odepchnął się od stołu i ruszył lekko w jek kierunku. Kiedy była ten jeden raz u niego pokusili się o podkradnięcie butelki wina z kolekcji jego ojca. Doskonale pamiętał, jak uderzyło im ono do głowy i jak dobrze się wtedy bawili. Mimo złości rodziców, wspominał wizytę dziewczyny z niesłabnącym sentymentem. Wsunął ręce do kieszeni, zaraz oparł się o blat tuż przy zlewie i zerknął na Isobel kątem oka. - Należy ci się trochę rozrywki. Musisz być cholernie zestresowana. Od kiedy cię złapałem, uśmiechnęłaś się zaledwie kilka razy. Jako Charlie też zbyt często tego nie robisz... Wiesz, brakowało mi ciebie, Izzy. Ciebie i twojego śmiechu... - westchnął cichutko, wbijając wzrok w wilgotne szare skarpetki. Jednak zaraz jego twarz rozjaśnił szeroki zadziorny uśmieszek, kiedy jak dawniej rzucił się z zaskoczenia w jej kierunku i zaczął łaskotać. Pamiętał doskonale, gdzie celować. Jego palce tańczyły po jej żebrach w dawnym rytmie, jakby od ostatniej takiej zabawy minęło kilka godzin a nie miesięcy. Sam parsknął śmiechem, gdy razem padli na podłogę, jednak wytrwale nie przerywał łaskotania.
Czuł się dosłownie jak te kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy łaskotanie Puchonki było na porządku dziennym. Do jej boków dobierał się, kiedy tylko mógł. Uwielbiał słyszeć jej niewinny chichot, błagania o przestanie, patrzeć na jej bezsilną walkę o wyrwanie się spod jego palców. To, że później często chodziła kilka minut śmiertelnie na niego obrażona, że zdarzało mu się oberwać za takie zabawy po łapach – nie miało znaczenia. Kochał to i wtedy nie miał zamiaru porzucać tej rozrywki. Nie spodziewał się ciosu w czoło. Jej śmiech wciąż dźwięczał mu w uszach, kiedy odsunął się od niej lekko z cichym jękiem na ustach, oparł o szafkę i przycisnął dłoń do bolącego miejsca. Nie uderzyła go mocno, ale łokieć Isobel mimo wszystko potrafił dać popalić. Wiedział o tym już o wiele wcześniej. Wielokrotnie czuł jego moc, gdy obrywał nim po żebrach za nieodpowiednie zachowanie czy głupie odzywki. Czasem nie potrafił utrzymać języka za zębami i w trakcie ich związku systematycznie narażał się przez to na poważne rozmowy na temat jego zachowania. Mimo wszystko wydawał się wtedy być jedynie niereformowalnym arystokratycznym dupkiem nieco mięknącym pod spojrzeniami swojej dziewczyny i nic nie wskazywało, by miał się zmienić. Teraz jednak był kimś łagodniejszym, wrażliwszym i bardziej prawdziwym. Przymknął oczy, kiedy odsunęła jego dłoń od czoła. Przez głowę niczym huragan zaczęły mu się przewijać wspomnienia, w których dziewczyna pochylała się nad nim w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy podczas meczu po mistrzowsku sam przywalił sobie pałką, kiedy spił się w trupa na swoich własnych siedemnastych urodzinach, kiedy kolejny raz zaciągnął ją do swojej sypialni, kiedy jak zwykle ubrudził się przy jedzeniu deseru… Na jego usta wkradł się uśmieszek. – Nic mi nie jest, Izzy. Już kiedyś dostałem od ciebie mocniej, nie? – Oczywiście, że żartował. Prawy kącik ust nieco mu zadrżał, jakby nie patrzeć ich efektowne zerwanie było nie do zapomnienia. – W najgorszym wypadku będę chodził jak jednorożec przez kilka dni. – Zaśmiał się lekko. Wzruszył ramionami, leniwym ruchem wyciągając dłoń i powoli nawijając sobie kosmyk jej włosów na palec. Miał ją tak blisko siebie. Nikt nie wytrzymał z nim tak długo jak ona. To, co ich łączyło było skomplikowane i mimo że ze strony Zabiniego daleko było temu do czystej miłości, nie mógł zaprzeczyć, że Connolly zajmowała ważne miejsce w jego popapranym sercu. Delikatnym ruchem założył jej pasmo za ucho, opuszkami delikatnie muskając skórę dziewczyny. Sam był zaskoczony uczuciem, które nagle zrodziło się w jego piersi. Naprawdę mu jej brakowało. Tęsknił za nią, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie zastanawiając się szczególnie nad tym, co właściwie wyprawia, przesunął dłoń na jej policzek, kciukiem zataczając koło po delikatnej skórze. Jego ciało zadziałało instynktownie, jakby leżał spity czy obity po treningu quidditcha na murawie z pochyloną nad nim dziewczyną, a nie tak jakby dostał przed momentem z łokcia w czoło od swojej byłej, która aktualnie ukrywała się pod inną twarzą w wiosce czarodziejów. Ruchem dawniej codziennie powtarzanym tak często, że nieodwracalnie wszedł mu w krew, wsunął rękę w jej włosy i przyciągnął ją nieco bliżej siebie. Jego wargi dawnym zwyczajem musnęły lekko czubek jej nosa, po czym ułożyły się w łagodny łuk szczerego uśmiechu. Kiedy była tak blisko niego, nie mógł powstrzymać fali przyjemnych wspomnień zalewających jego umysł. Jego druga dłoń bez wahania odnalazła palce Isobel, by nieco niepewnie – jakby jednak nieco wyszedł z wprawy – spleść je ze swoimi. Zawahanie nadeszło dopiero, kiedy zaledwie milimetry dzieliły ich usta. Co on właściwie wyprawiał?
Doskonale wiedział, że wtedy zdecydowanie zasłużył. Był pewien, że na całym świecie ciężko byłoby znaleźć drugiego takiego samego dupka. Wielokrotne zdradzanie takiej dziewczyny jak Isobel powinno być karalne…! Prawda jednak była taka, że serce Zabiniego zostało już dawno skradzione i tak jak bardzo chciał przez długi czas stłumić te uczucie, tak ono rozrastało się, pochłaniając go stopniowo po kawałeczku, by pożreć całego. Nie potrafił się od tego uwolnić. Nie potrafił pozostać wiernie przy czyimkolwiek boku, bo miał świadomość, że to nie jest ten jeden ukochany bok. Nie potrafił zatrzymać dzikiej pogoni, w którą wpadł, całując kolejne nic nie znaczące usta. Potrafił za to patrzeć prosto w oczy Connolly i wielokrotnie ją okłamywać, że jest jedyną i że więcej się to nie powtórzy. – Wiem, że zasłużyłem – zdążył cicho szepnąć, nim ich usta się spotkały. Pocałunek miał smak tych miesięcy, które bezpowrotnie upłynęły. Znajome wargi zdawały się całować jak wtedy, jednak coś było inaczej. Paznokcie Izzy na jego skórze nie były już wynikiem uczucia, które się między nimi kłębiło, mimo że ich nacisk zdawał się być identyczny jak dawniej. Nawet jej zapach zdawał się być podobny, chociaż teraz zdecydowanie wyczuwał w nim nutkę rdestu ptasiego… Miał wrażenie, że oboje woleliby wrócić do tamtego czasu i odsunąć wszystko – lub prawie wszystko – inne z dala od siebie, jakby nie miało miejsca. Czuł pod palcami, jak dziewczyna się rozluźnia, jak gdyby ktoś ściągnął z jej barków ogromny ciężar. Odrobina cielesnej rozkoszy potrafiła zdziałać cuda. Zabini wiedział o tym jak nikt. Znajoma przyjemność rozlewała się po jego ciele, rozgrzewając zmarznięte członki lepiej niż herbata. Lekko ścisnął jej dłoń, po czym przeniósł rękę na jej bok, by stamtąd przesunąć ją na plecy dziewczyny. Delikatnie opuszkami przejechał po linii jej kręgosłupa, muskając przy okazji miejsca, w których dotyk – jak doskonale pamiętał – sprawiał jej najwięcej przyjemności. Mając w ramionach osobę, którą – jak mu się zdawało – znał na wylot, czuł się nadzwyczaj swobodnie. Jego ciało samo wiedziało, co robić. Dawny rytm jakby nigdy w nich nie ustał, wargi znajdowały wargi, dłonie sunęły doskonale znaną sobie drogą. Było prawie jak te kilkanaście miesięcy wcześniej. Czuł jednak, że to wszystko jest tym razem oparte na czymś zupełnie innym. Usta Isobel nie szukały ugaszenia płonącego w sercu uczucia, a jedynie czegoś, co pomogłoby jej się rozluźnić, kilku chwil zapomnienia. Zmiana była ledwie wyczuwalna, ale Zabini znał dziewczynę dość dobrze, by to dostrzec. Mimo wszystko gdzieś w głębi poczuł nieprzyjemne uczucie – utracił coś bezpowrotnie, chociaż dotarło to do niego dopiero teraz. Jego dłonie same powolnie powędrowały w dół jej pleców. Nawet specjalnie nie musiał myśleć nad tym, co robi. Całowanie Isobel było przez długi czas jego codziennością. Był prawie pewien, że doskonale pamięta, co lubiła, a za czym nie przepadała. Pozwolił ciału działać jak dawniej. Izzy należało się kilka chwil odprężenia, a – jak już zdążył zauważyć – mógł je jej dać. Delikatnie przesunął językiem po jej wargach, odsuwając się na zaledwie kilka centymetrów, by spojrzeć jej uważnie w oczy. – Wciąż cię podniecam, Izzy…? – szepnął jedynie, dłonie delikatnie zaciskając na jej pośladkach.
Chris, do którego dopiero teraz dociera, kogo stracił :v
[Łaaał... zawsze fajnie przeczytać opis tak ciekawej osoby. Tylko zawsze potem zostaje taki niedosyt, chęć, by dowiedzieć się całej reszty. Mam nadzieję, że kiedyś pojawi się notka, wyjaśniająca to i owo ;) Życzę dobrej zabawy z kolejną postacią. Przyda się w Hogsmeade taka ciekawa osóbka :)]
OdpowiedzUsuńPark Chaerin
[Vee, chapeau bas. Świetna postać.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi życzyć weny, powodzenia i żeby ludzie się jej nie wystraszyli!]
Zabini
[Ja chcę być byłym chłopakiem ;_____;
OdpowiedzUsuńKocham, podziwiam, jaram się. Z resztą ty wiesz <3
Wpadaj do mnie, bo mam za dużo czasu na odpisy!]
okrutnik
[Bardzo podoba mi się koncept na postać i samo wykonanie. Chodź do mnie, baby. <3]
OdpowiedzUsuńHalliwell/Alastair
[wow.
OdpowiedzUsuńpo prostu.
chylę czoła. genialna postać.]
Una DeVere
[Troszkę nie rozumiem zamysłu. Wybacz nieogarnięcie, nie jest to dla mnie oczywiste :( To ta sama osoba, jedna wcześniej, a druga później? Wiem, jestem geniuszem :D]
OdpowiedzUsuńS. Tobin
[daj spokój, nie przepraszaj. właściwie to ja również niespecjalnie miałam pomysł. a poza tym jednak to ta Twoja postać mnie najbardziej urzekła. <3
OdpowiedzUsuńco Ty na to, by zrobić z nich, jeśli nie przyjaciółki, bo Jessamy raczej stara się nie być z nikim blisko, to chociaż dobre znajome? obie są, że tak powiem, z racji nieuczęszczania do szkoły, poniekąd wyrzutkami... jakkolwiek to nie brzmi. po jakimś czasie Winston pewnie nawet by się jej w końcu wygadała, za co ją wyrzucili...
no. powiedz mi, co o tym myślisz, i czy masz konkretny pomysł na wątek. <3]
Jessamy Winston
[o cholera, ale trafiłaś. jak się wyda, za co wywalili Jessamy, to pewnie padniesz... :D
OdpowiedzUsuńjestem jak najbardziej za! tylko jakby tu to wszystko zacząć? kto będzie pierwszy odważny? świta Ci w głowie jakiś taki zamysł na to, czy to taki luźny pomysł?]
Jessamy Winston
Gdyby poprosić Jessamy Winston, by opisała samą siebie jednym zdaniem, brzmiałoby ono: "Jestem żywym obrazem tego, jak fałszywe oskarżenia mogą zniszczyć komuś życie". Szkołę od najmłodszych lat traktowała jako ucieczkę od domu rodzinnego, od macochy, która traktowała ją gorzej niż psa; od ojca, który niczego nie zauważał oraz wrednych, pyskatych bliźniaków, jej rówieśników. Cieszyło ją, że Sam i Jessica nie przejawiają ani odrobiny magicznych zdolności. Ich przyrodni, mały braciszek, również wydawał się być całkowitym mugolem. Przynajmniej na razie.
OdpowiedzUsuńTo przyrodnia siostra była powodem, dla którego Jessamy znienawidziła zdrobnienie swojego imienia. Jess zaczęło brzmieć nagle okropnie pretensjonalne, a przed oczami stawiało obraz Jessiki, z jej wrednym uśmieszkiem i fałszywymi intencjami. Dziewczyna skumulowała w sobie wszystkie cechy, których panna Winston po prostu nie umiała znieść: chciwość, próżność i totalną ignorancję wobec wszystkiego, co było jej nie na rękę. Macocha jej na to pozwalała; ojciec nie reagował, godząc się ze zdaniem żony. Zawsze, zawsze, zawsze.
Jessamy nie mogła znieść myśli, że miałaby wrócić do tego domu.
Osiedlenie się w Hogsmeade wydawało się lepszym rozwiązaniem, ale na dłuższą metę okazało się być dosyć problematycznie. Kręciło się tutaj sporo jej szkolnych znajomych, a siedemnastolatka niespecjalnie miała ochotę, by wytykano ją palcami jako tą podstępną, złośliwą żmiję, której na szczęście pozbyli się już ze szkoły. Istniało również ryzyko, że na drodze stanie jej Rachel Brown, a Jessamy obawiała się, że widząc dziewczynę, mogłaby zrobić jej prawdziwą krzywdę: tak, by wreszcie mieć powód, realny powód, dla którego została pozbawiona ucieczki od swojego życia.
Przez magiczne zdolności od zawsze ciągnęła się za nią etykietka dziwaczki; później, już w Hogwarcie, cieszyła się, że została zaakceptowana bez względu na wszystko. No cóż, najwyraźniej nie wszystko, pomyślała obojętnie, doprawiając ową myśl odrobiną cynizmu. Wytykany przez swą odmienność człowiek, automatycznie uczy się patrzeć na życie z punktu widzenia cynika, uważać i nie ufać ludziom.
Ona również nie ufała i uważała na tych, których przewrotny Los stawiał jej na drodze, przynajmniej do czasu, gdy poznała Charlie i pozwoliła jej zanadto zbliżyć się do siebie. Chociaż nie wyjawiła dziewczynie żadnego ze swoich sekretów, bo nie łączyła ich taka zażyłość, Jessamy niejednokrotnie czuła tą przygniatającą świadomość, że jeśli obie pozwolą, wkrótce dojdzie do wyznania którejś ze stron. A wtedy trzeba się będzie odwdzięczyć... W przyjaźni nie ma miejsca na sekrety. Nie ma miejsca na tajemnice.
Mimo to, radość z faktu, że znalazła jakąś bliższą duszę, niż do tej pory, na ogół przyćmiewała czarne myśli, rodzące się w jej głowie.
– Hej. – Dziewczyna wsunęła głowę do sklepu, w którym pracowała Charlie. – Skończyłaś już? Idziemy na jakieś piwo?
[wybacz mi. to nie wyszło za piękne. ale obiecuję poprawę.]
Jessamy Winston
Tak naprawdę wcale nie lubiła alkoholu.
OdpowiedzUsuńRzadko piła; miała słabą głowę i obawiała się, że wygada coś komuś pod wpływam, albo – o zgrozo! – zachowa się jakoś nieprzyzwoicie. Na tyle nieprzyzwoicie, by dać podstawy nowym znajomym do rzucania pochopnych oskarżeń. Wszak nie wszyscy byli przyzwyczajeni do jej stylu bycia, zwłaszcza, że Jessamy tak naprawdę starała się ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Bała się zranień i stłuczeń w relacjach międzyludzkich tak bardzo, iż postanowiła za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Nigdy nikomu nie powiedziała o sobie tylu rzeczy, ile powiedziała Rachel.
Teraz żałowała, że zdecydowała się wtedy otworzyć i postanowiła nigdy już nie powtórzyć tego samego błędu. Dlatego właśnie grała; gra przychodziła jej łatwo, z naturalnością snucia opowieści przez bajkopisarza. Była dumną, pewną siebie dziewczyną, miała wspaniałą rodzinę i cudownego chłopaka. Tak, oczywiście, że byłam na Karaibach. Co roku latamy z rodzicami na wakacje. Co? Piramidy? Pewnie, że widziałam. Nie udawała rozpieszczonej panienki, jedynie taką, której życie w nienaturalny sposób oszczędziło cierpień.
Bywały takie momenty, gdy zaczynała się zastanawiać, czy tak naprawdę w tym teatrzyku nie zgubiła gdzieś swojego prawdziwego ja, czy nie pochowała go wraz z sercem, które wydawało się być wówczas roztrzaskane na kawałki; czy nie zabłądziła, podążając drogą, o której tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia. Żyła w nieustannym strachu, że ludzie dowiedzą się prawdy o niej samej i o jej małych, słodkich kłamstewkach, których się dopuściła, by w końcu, po raz pierwszy w życiu, pasować do grupy. Została zaakceptowana, więc się udało. I czasem tylko rozmyślała: czy aby na pewno było warto? Poświęciła samą siebie, rzucając własną osobowość na pożarcie piraniom, odrzucając, jak gdyby chirurgicznie usuwała Jessamy Winston z siebie samej, dla znajomych, którzy zniszczyli jej życie.
Jej życie. A może jednak nie jej? W końcu cały ten czas starała się być kimś innym...
Odsłoniła przed nią skrawek swojej tożsamości, a ona podeptała, pokruszyła, spaliła. Nie zasługiwała nawet na miniaturowy fragment pozostałego z jej uczuć pyłu.
Jessamy zauważyła, że wyrobiło się u niej niesamowite, nieobecne przedtem poczucie mściwości. Miała ochotę skrzywdzić Rachel tak mocno, jak ona skrzywdziła ją. Zniszczyć jej wszystkie marzenia i pozbawić złudzeń; zrównać z ziemią, aż nie będzie miała już sił, nawet na to, by zaczerpnąć oddechu. Chwilami sama siebie nienawidziła za takie myśli.
Nic jednak nie umiała na to poradzić.
Uśmiechnęła się delikatnie, wbijając wzrok w podłogę. Od zawsze unikała patrzenia ludziom w oczy; pod tym względem akurat nic się nie zmieniło.
– Gdzie masz ochotę pójść? – Spytała, wyłamując palce. Miała taki odruch, jakby nie potrafiła wysiedzieć czy wystać bez ruchu. Jak gdyby przerażało ją, że przez swoje serce z kamienia, sama również zamieni się w zimny, obojętny głaz, gdy tylko przestanie się ruszać.
Jessamy Winston
Zbliżała się godzina zamknięcia sklepu. Końcówka listopada zapowiadała natłok klientów, szukających pomysłowych prezentów pod choinkę, ilość ludzi przepływających przez sklep jednak zupełnie go zaskoczyła. Zabini uwijał się jak mrówka, podsuwając co ciekawsze gadżety i obsługując z zaangażowaniem każdego po kolei. Nawet on, mistrz życiowego aktorstwa, nie miał pojęcia, że można uśmiechać się tak szeroko przez cały dzień. Ostatni klienci zdawali się ślimaczyć z wyborem jeszcze bardziej niż wszyscy poprzedni, ale jako profesjonalny sprzedawca nie dawał po sobie poznać irytacji na setne pytanie o to samo, od tej samej osoby. Co więcej z chęcią opowiadał coraz więcej szczegółów dotyczących gadżetu, o jaki był pytany, nakręcając się z każdym słowem coraz bardziej. Szczerze wierzył, że jeśli przegada tych ostatnich maruderów, pospieszą się z decyzją i w końcu będzie wolny. Kochał swoją pracę, jednak po całym dniu, zwłaszcza tak intensywnym jak ten, był wykończony i marzył jedynie o rozłożeniu się na swojej wygodnej kanapie.
OdpowiedzUsuńKiedy drzwi zamknęły się za ostatnim klientem obładowanym torbami pełnymi gadżetów na prezenty dla dzieci, Zabini oparł się o ladę i rozejrzał po sklepie. Półki miejscami świeciły pustkami, powinien podostawiać towar, jednak uznał, że należy mu się parę chwil na odsapnięcie. Postanowił, że zamknie sklep, a potem pozwoli sobie na parę chwil relaksu z kubkiem ciepłej herbaty i może kanapeczkami Addie, jeśli tylko uda mu się ją zmusić do ich zrobienia. Podszedł spokojnie do drzwi i wyciągnął różdżkę, by zablokować drzwi zaklęciem (w końcu Weasleyowie nie mogli zdecydować się na zwykłe tabliczki „otwarte” i „zamknięte”; w ich sklepie, jeśli ten był nieczynny, próbujących się do niego dostać klamka miała w zwyczaju gryźć po palcach – a wszystko za sprawą stworzonego specjalnie zaklęcia). Pod nosem zaczął szeptać inkantację, kiedy w oknie mignęła mu podejrzanie znajoma postać. Bez wahania chwycił za klamkę i wybiegł ze sklepu, nie wierząc własnym oczom. Nie zważając na kałuże, które rozchlapywał, brudząc sobie spodnie, podążał za cieniem osoby, której nie spodziewał się już nigdy ujrzeć na oczy. Isobel Connolly. Jedna z jego byłych, ta najwytrwalsza. Szukająca, której losy mimowolnie śledził. Dziewczyna, która wielokrotnie wybaczyła mu to, czego nie powinna była ani razu. Wiedział dobrze, że nigdy na nią nie zasługiwał, ale Izzy miała w sobie coś, co go pociągało. Może właśnie dlatego w listopadowy wieczór jak szalony biegł ulicami, próbując dogonić wspomnienia, napędzany cichą nadzieją, że znów będzie mógł ją zobaczyć.
Kiedy ciemne włosy zniknęły mu za winklem, przyspieszył. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się uporczywa myśl, że goni jakąś przypadkową dziewczynę, jednak czuł, że jego pościg wcale nie jest zupełnie bezcelowy. Znane mrowienie na karku nie dawało się zignorować, zdawało się dowodzić racji jego przeczucia i podsycać nadzieję. Przeskoczył kolejną kałużę i już zaraz złapał dziewczynę za łokieć, wciągnął między dwa budynki i obrócił twarzą do siebie. Dyszał przez chwilę, wpatrując się w nią z zupełnym niedowierzaniem w oczach.
– Izzy? Co ty tu do cholery jasnej robisz? – szepnął, niepewnie odsuwając jej z twarzy pojedyncze pasmo ciemnych włosów. – Podobno miałaś jakieś kłopoty i… zniknęłaś. – Zagryzł wargę, lustrując ją uważnym spojrzeniem. – Od jak dawna tu jesteś? Musisz mi wszystko opowiedzieć! – Instynktownie złapał ją za dłoń i lekko ścisnął.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że ma przed sobą dziewczynę, która wytrzymała z nim najdłużej i z którą dawniej rozmawiał na wszelkie tematy. Nie docierało do niego to, że osoba uznana za zaginioną, poszukiwana, stoi metr od niego. Wydawało mu się to zupełnie niemożliwe, że na wyciągnięcie ręki miał znaną na całym świecie szukającą, z którą przez dłuższy czas łączyło go dość dużo.
ten zuy, który zaciągnie biedną Izzy do łóżka
Łzy dziewczyny brutalnie przypomniały mu wszystkie ich poważne rozmowy, w czasie których wylewnie przepraszał, błagał o przebaczenie, a po których zawsze i tak robił swoje. Nawet nie chciał myśleć, ile nocy przez niego przepłakała, ile wycierpiała. A jednak było w niej coś takiego, że naprawdę chciał za każdym razem do niej wrócić, naprawić to, co zepsuł. Dopóki nie zawalał kolejnej danej mu przez nią szansy, było między nimi zadziwiająco dobrze. Szczerze nie pamiętał, by na którejkolwiek dziewczynie zależało mu tak jak na Izzy. Tylko jej pozwalał mówić sobie po imieniu. Zdrobniale, ale jednak.
OdpowiedzUsuńWestchnął cicho, kiedy wyrwała dłoń. Niepewnie podrapał się po karku, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia. Nie rozumiał, jak ta może chcieć, by zapomniał o tym spotkaniu. Nie widział jej od tak dawna, martwił się – chociaż otwarcie by się nie przyznał – od kiedy dotarła do niego wieść o jej zaginięciu. Od tamtego momentu uważniej śledził wiadomości, z większym skupieniem czytał Proroka – wszystko to w nadziei, że pojawi się tam wzmianka o jego byłej. A teraz kiedy miał ją przed sobą, miałby ot tak rzucić to w niepamięć? Zagryzł wargę, kiedy przed oczami zaczęły mu stawać wspomnienia z Isobel w roli głównej. Nie miał zamiaru dać jej odejść.
– Nie, Izzy. Dopóki nie powiesz mi, co właściwie się dzieje… Nie ma mowy, żebym zapomniał. – Z typową dla niego pewnością wpatrywał się intensywnie wprost w jej ciemne oczy, próbując wyczytać z nich to, czego nie chciała mu powiedzieć. – Proszę, Izzy… Cały świat cię szuka, wpadam na ciebie tutaj, w Hogsmeade i… i mam udawać, że nic się nie stało? – Zmarszczył brwi, przyglądając jej się z uwagą.
Znał każdy jej drobny gest, wszelkie sposoby uśmiechania się, umiał rozpoznać ją po postawie. Wiedział dobrze, w jaki sposób dosiada miotły, z jakim szacunkiem traktuje sprzęt do quidditcha. Był pewien, że zna ją na wylot. Teraz zdecydowanie widział w całym jej zachowaniu przerażenie i niepewność. Nie wiedział, czy chodzi jedynie o to, że ktoś mógł ją tu zobaczyć, czy bała się, że Zabini może ją wydać. Nie wiedział, czy może nie przeraża jej sama jego bliskość... Oparł dłoń na murze tuż za nią, skutecznie osłaniając ją przed ewentualnym wzrokiem przechodniów. Pogoda jednak była na tyle marna, że wątpił, by ktoś miał ochotę przechadzać się w tej chwili uliczkami Hogsmeade.
- Nikomu o tobie nie powiem, obiecuję... Ale proszę, powiedz, co się z tobą działo? - Wpatrywał się w nią z uwagą i niezaprzeczalnie troską. - Martwiłem się - szepnął ledwie słyszalnie, uciekając wzrokiem. Przyznanie się do czegoś takiego jakby nie patrząc dla Zabiniego nie było najprostszą rzeczą.
ten, któremu i mu ulegnie ♡
Chciał ją zapewnić, że jest po jej stronie. Chciał powiedzieć, że jej pomoże. Chciał pokazać, że w jakiś sposób wciąż mu zależy, że może na nim polegać. Wiedział jednak aż nazbyt dobrze, że tyle razy zawiódł jej zaufanie, że zwykłe słowa nic nie zmienią. Zranił ją wielokrotnie – co w tym wszystkim najgorsze, z pełną świadomością. Oblizał lekko dolną wargę, nic nie mówiąc. Przyglądał się jej jedynie stale z uwagą i osłaniał od ulicy – nie chciał, by ktokolwiek mu ją odebrał. Był pewien, że zza jego pleców zupełnie go nie widać, że idealnie odgradza ją od ciekawskiego wzroku pojedynczych przechodniów. Wyglądało na to, że wciąż idealnie wpasowałaby się w jego ramiona.
OdpowiedzUsuńPowstrzymał uśmiech cisnący mu się na usta na jej warknięcie. Zabini często żonglował słowami i dobrze wiedział, że Izzy nie dałaby się już nabrać na żadne jego gierki. Dlatego milczał. Pozwolił jej poprowadzić się ulicami, był niczym jej cień. Stąpał praktycznie po jej śladach, czując pewny uścisk na nadgarstku. Skupił się na nim do tego stopnia, że nie docierały do niego nawet krople tnącego zawzięcie deszczu na twarzy ani te wpływające za kołnierz koszuli. Pędził wraz z dziewczyną, ukrywając się wraz z nią przed najmniejszym światłem, które mogłoby ją zdradzić.
Kiedy weszli do jej mieszkania, zamknął za nimi drzwi i rozejrzał się powoli. Lokum było skromne, ale zdawało się przytulne. Wszystko wydawało się być bardzo praktyczne, funkcjonalna kuchnia, urokliwie urządzony pokoik z niezbyt rzucającą się w oczy kanapa sprawiająca jednak wrażenie niezwykle wygodnej. Jego wzrok mimowolnie zahaczył również o długie nogi dziewczyny, zgrabne ciało, zawsze niezwykle przyjemne w dotyku ciemne włosy, prosty nosek, który dawniej przy każdym spotkaniu obdarzał delikatnym całusem i prztyczkiem. Zaraz zrzucił ociekające wodą i błotem buty z nóg, po czym uśmiechnął się ciepło na jej słowa. Wciąż pamiętała. Z zadowoleniem ruszył w jej stronę, by zaraz oprzeć się o blat kilka metrów od niej.
– Czarna może być. – Wzruszył lekko ramionami, nie mogąc powstrzymać promiennego uśmiechu. – Ładnie tu masz. Tak… przyjemnie. – Kolejny raz wzrokiem powiódł po kawalerce, mimowolnie dłuższym spojrzeniem obdarzając kanapę. – Od dawna jesteś w Hogsmeade…?
Zagryzł wargę, zerkając na nią niepewnie. Jeśli miał być szczery, nie zmieniła się za bardzo od ich ostatniego spotkania. W jej ruchach pojawiła się większa nerwowość i strach, ale zupełnie nie dziwiło go to ze względu na plotki, które na jej temat zaczęły krążyć. Nie mógł im dać wiary. Nie wierzył, żeby ta urocza Puchonka o niezwykle wrażliwym sercu była w stanie stać po stronie Mrocznych z własnej woli. Póki co jednak nie chciał od razu wyciągać tego tematu. Nie wierzył, by mogła mu teraz ot tak zaufać i wszystko powiedzieć. Nie po tym, co jej zrobił, przez co przez niego przechodziła.
– Ktoś o tobie wie…? – szepnął niepewnie, przysuwając się nieznacznie, kiedy czajnik zaczął gwizdać.
troskliwy łamacz serc
Mógł policzyć na palcach jednej ręki, ile razy pijąc z nim herbatę, nie poparzyła się. Pamiętał aż za dobrze, jak wielokrotnie żartobliwie przyciągał ją wtedy do siebie i dmuchał czule na oparzone miejsce. Pamiętał jej śmiech i rozbawioną minę. Pamiętał, z jaką uwagą później brała kolejny łyk, a on stroił do niej miny, próbując ją zdekoncentrować, by znów mógł odegrać jej bohatera. Mimowolnie spuścił wzrok i ścisnął mocniej kubek. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo mu jej brakowało, że naprawdę za nią tęsknił. Z nikim nie łączyła go chociaż w jakiejś drobnej części podobna relacja. Brakowało mu jej. Pokręcił jednak jedynie głową i ruszył za nią w stronę stołu. Jego uwagę na dłuższą chwilę przykuła szklanka. Chris głupi nie był, miał świadomość, że Izzy w jakiś sposób musi ukrywać swoją tożsamość. Ułamki sekund zajęło mu połączenie końca z końcem. Kolor resztek napoju w szkle tylko ułatwił mu zadanie. Eliksir wieloskokowy. Zagryzł wargę i postanowił póki co i to przemilczeć. Zajął krzesło naprzeciwko, wzrokiem wodził spokojnie za dziewczyną. Jej sposób chodzenia nagle wydał mu się zupełnie inny. Nie przypominał kroku, jakim zazwyczaj poruszała się jego była. Ale mimo wszystko skądś kojarzył te ruchy. Była zupełnie przemoczona i miał nieodpartą ochotę niczym niańka zwrócić jej na to uwagę. Tymczasowo jednak postanowił trzymać język za zębami i ostrożnie upił łyk gorącego napoju.
OdpowiedzUsuń– Prorok tak już ma. Wyolbrzymią wszystko. – Zmarszczył brwi, przyglądając się jej z uwagą. – Każda taka akcja to dla nich czysty zysk.
Jego wzrok na dłuższą chwilę zawisł na jej zagryzionej wardze, zaraz jednak wrócił z uwagą do oczu Izzy. Ciemne spojrzenie okraszone gęstymi rzęsami działało na niego niezmiennie. Poczuł znajome mrowienie w karku, ale postarał się je zignorować. Niepewnie popukał opuszkami w kubek i zaczął zastanawiać się nad jej słowami. Czuł od początku, że oskarżenia rzucane w jej stronę nie mogą być zupełnie prawdziwe. Nie wierzył w żadne słowo, które stawiano przeciwko Isobel. W trakcie ich związku zdążył ją poznać i był pewien, że ktoś taki jak ona, nie mógłby dopuścić się rzeczy, które jej przypisywano.
– Wierzę ci – szepnął w końcu, oddechem rozwiewając parę znad kubka. Posłał jej delikatny uśmiech i przeczesał mokre włosy niedbałym ruchem. – Jakoś nie widzę cię w roli oszalałej Mrocznej strzelającej zaklęciami na prawo i lewo… Na pewno nie z własnej woli.
Zagryzł wargę i wbił wzrok w kubek. Wiedział dobrze, że jego wyszukiwanie informacji – prawdziwych czy też nie – na temat Connolly mogło podchodzić pod niezdrową fascynację, na swoją obronę jednak stawiał fakt, że byli ze sobą przez dłuższy czas niezwykle blisko. Znał każdą drobną ploteczkę, która obijała się ulicami Hogsmeade na temat zaginionej szukającej. Jej zniknięcie wywołało burzę w mediach i nie mógł przejść obok tego obojętnie.
Powoli podniósł na nią spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem, zauważając mokry kosmyk przyklejony ukosem do jej czoła. Wychylił się instynktownie i o mało nie strącając kubka herbaty, delikatnym ruchem odsunął zabłąkane pasmo włosów. Przez moment został w takiej niepewnej pozycji, po czym cofnął się z jakąś niepewnością i posłał jej jakby nieśmiały uśmiech.
– Lepiej się przebierz, jeszcze się przeziębisz – rzucił cicho, skupiając spojrzenie na tafli ciemnym gorącym napoju.
taki nagle niby nieśmiały
Taki jeden bar niedaleko z miejsca zauroczył Jessamy swoją odmiennością. Mówi się, że w obecnych czasach oryginalność nie jest już w modzie, ale ją od dzieciństwa przyciągało to, co najbardziej się wyróżniało. Było niekonwencjonalne, łamało stereotypy i pozwalało dostrzec świat z zupełnie innej perspektywy; nie tylko przez obcisłe, za krótkie spodenki i koszulki wielkości stanika. Wnętrze dosłownie ją oczarowało i gdyby tylko była w stanie wyrazić słowami własne uczucia, powiedziałaby, że w takim miejscu zaczyna się żyć.
OdpowiedzUsuńByła zbyt wrażliwa, co skrzętnie ukrywała, aczkolwiek piękno i ludzka dobroć, która powinna być czymś naturalnym, a stała się rzadko spotykanym skarbem, sprawiały, że z miejsca potrafiła się rozkleić jak najgorsza płaksa. Takie niewielki rzeczy, małe gesty, skromnie dawkowane komplementy poruszały ją najbardziej; łatwo dostrzegała w innych ludziach to, co dobre, a jeszcze łatwiej przychodziło jej zachować większość z tych obserwacji dla siebie samej. Nie czuła potrzeby, by z kimkolwiek się dzielić tym, co wie, co widzi. Potencjału rzeczy, które umiała dostrzec, raczej nikt by nie docenił.
– Nikomu nie powiem – wymamrotała, ciągle jeszcze pod wpływem uroku lokalu; szybko jednak otrząsnęła się ze stanu rozmemłania, dodając: – I przecież ja nawet z nikim nie rozmawiam – po czym uśmiechnęła się lekko, delikatnie. Tak delikatnie, iż nikt by nawet nie rozpoznał, jak wielką dawkę goryczy skrywa ów uśmiech.
Skinęła potakująco głową, siadając i wbijając wzrok w swoje dłonie. Nie chcąc siedzieć bezczynnie, zajęła się oglądaniem paznokci. Czarny lakier powoli schodził; pod powierzchnią odsłaniała się bladoróżowa płytka. Jessamy zanotowała w pamięci, że trzeba będzie zrobić z tym porządek i rozejrzała się dookoła. Praktycznie nikt nie zajmował reszty stolików. Ot, po lewej dwóch staruszków popijało coś z niewielkich szklanek, a pod oknem jakaś zakochana para nastolatków badała językiem ewentualny brak migdałków partnera. Widok związków, które najdynamiczniej rozwijają się w miejscach publicznych, zawsze działał dziewczynie na nerwy. Odwróciła wzrok, odrobinę zażenowana, jak gdyby została przyłapana na czymś niedozwolonym.
Korzystając z okazji, wiedziona ciekawością, zamówiła drinka o wdzięcznej nazwie: Pijany Czarodziej. Wysoka szklanka wypełniona była tęczowym napojem, a uroku dodawała mu miniaturowa figurka czarodzieja w szpiczastej tiarze, siedzącego na brzegu naczynia. Jessamy uśmiechnęła się pod nosem, jakby z politowaniem. Czasem świat czarodziejów wydawał jej się nadto przekoloryzowany. Jeśli chodziło o nią, to najbardziej smakowała jej mugolska wódka z sokiem: miała jednolity kolor, smak i wyglądała o wiele naturalniej, chociaż wystarczyło bardzo niewiele, by poczuła skutki alkoholu.
– O, jesteś – ucieszyła się, kiedy Charlie wreszcie wróciła z łazienki. Wydawało jej się, jakby spędziła tam co najmniej z pół godziny, podczas, gdy w rzeczywistości mogło minąć maksymalnie pięć minut – a i w to wątpiła. – Pozwoliłam sobie zamówić to... coś... – zerknęła nieufnie na zawartość swojej szklanki, podejrzliwie lustrując wzrokiem całą różnobarwną zawartość. Wydawało jej się, że albo będzie smakował niebiańsko, albo niebywale obrzydliwie i, że znając jej szczęście, trafi na tą drugą opcję. – Czy to jest coś warte? – spytała, marszcząc odrobinę nos. Jednocześnie przeszukała wewnętrzne kieszenie kurtki, chcąc znaleźć papierosy.
Stare, dobre mugolskie papierosy.
Chociaż uwielbiała świat magii i stawiała go o wiele ponad światem, w którym się wychowała, byłaby nieszczera wobec siebie samej, twierdząc, iż przoduje we wszystkich dziedzinach. Ale może to ja jestem ta dziwna, myślała czasem, obserwując przyjaciółki, które bez problemu wypijały obrzydliwe napoje i nie miały oporów, by garściami pakować sobie do ust Fasolki Wszystkich Smaków. Jessamy na samą myśl o smaku wymiotów lub zgniłego jajka, robiło się wystarczająco niedobrze.
mały przestępca
Nie był w stanie wyobrazić sobie Izzy w Azkabanie. W jego oczach wciąż była tą delikatną dziewczyną, którą strącił z miotły podczas meczu gdy był na czwartym roku. Od małego był perfekcjonistą i poświęcał się cały temu, co robił. Kiedy więc dostał się na pozycję pałkarza w drużynie Ślizgonów, nic nie mogło go powstrzymać przed zawziętym machaniem kijem i mierzenia w zawodników przeciwnej drużyny. Jedno celne trafienie pałką, a potem już tylko ciemne włosy rozsypane na wilgotnej po deszczu, zielonej murawie i złoty błysk śmigający mu tuż przed twarzą. Było mu wtedy cholernie głupio. Wiedział, że za bardzo się przyłożył, uderzył stanowczo za mocno i nawet chciał ją przeprosić, ale kiedy doczłapał się do Skrzydła Szpitalnego, zabrakło mu odwagi. Nie poczekał, aż dziewczyna otworzy oczy. Zostawił pudełko fasolek i wyszedł. Może właśnie ze względu na te wydarzenie później tak mocno się nią zainteresował. Była od niego starsza, przykuwała wzrok niebanalną urodą, świetnie radziła sobie na miotle. Pamiętał, jak wielokrotnie przyglądali się jej wraz z kumplami, gdy niczego nieświadoma przechodziła korytarzem. Pamiętał, jak zdarzało im się żartobliwie fantazjować, co by było gdyby… Pamiętał, jak założył się z kumplami, że uda mu się zwrócić na siebie jej uwagę. Nigdy by nie pomyślał, że taki głupi młodzieńczy wybryk rozpocznie najpoważniejszy jak dotychczas związek w jego życiu.
OdpowiedzUsuńPopukał palcami w kubek, zastanawiając się nad jej słowami. Był pewien, że z własnej woli nie skrzywdziłaby nikogo niewinnego. Nie wierzył, by była w stanie dla rozrywki gnębić szlamy, zupełnie nie pasowała mu do stereotypowej Mrocznej. Westchnął jedynie i pokręcił głową. Jeśli zmusili ją, by działała wbrew samej sobie, nie powinna być karana. Cicha chęć pomocy obudziła się gdzieś w jego wnętrzu. Ale co on mógł? Gdyby tylko jego babcia wciąż żyła…
– Lubię różne zabawki.
Jego twarz przeciął nieco drapieżny uśmiech, a w oczach błysnął dawno już w nich niewidoczny ogień. Wzrokiem zaraz powiódł spokojnie za dziewczyną, dokładnie śledząc jej ruchy. Nawet to, w jaki sposób postawiła karton na stole wydawało mu się znajome, chociaż odbiegało od gestów, które kojarzył z dawną Isobel. Zawsze zwracał uwagę nawet na te najdrobniejsze szczegóły, starał się je zapamiętać i znaleźć sposób, by jakoś ze zgromadzonej wiedzy skorzystać. Mimo że uwolnił się w dużej mierze z rodzinnych pęt, wciąż był wychowanym przez arystokratów kameleonem, którego od małego uczono wykorzystywać w stu procentach każdą najdrobniejszą sytuację.
– Nie wiem, czy dotarła do ciebie ta wiadomość, ale moja babka zmarła. – Przesunął z zastanowieniem kubkiem po blacie, wpatrując się w parujący napój. Pamiętał dobrze, że stara podrywaczka jako jedyna z jego rodziny pochwalała ich związek i traktowała Izzy po ludzku. Zawsze wspierała go w jego decyzjach. – Rodzinna willa bez niej to nie to samo. Potrzebowałem jakiejś zmiany, a… od małego lubiłem gadżety Weasleyów. Szczerze mówiąc, praca u nich to było takie moje skryte dziecięce marzenie – wyznał cicho zupełnie szczerze, po czym wzruszył ramionami, sięgnął po karton i dolał mleka do swojej herbaty.
Sam tak naprawdę nie wiedział, dlaczego nigdy nie pokazał jej żadnego ze swoich drobnych projektów. Ukrywał przed nią swoją małą pasję, chociaż nigdy nie dała mu ku temu żadnego powodu. Bał się, że ta go wyśmieje? Że powie innym…? Nie miał pojęcia. Między nimi było wiele niedomówień i sporo kłamstw, ale mimo wszystko przecież zawsze jej ufał.
– A ty? Kiedy nie ukrywasz się tutaj… gdzie można cię znaleźć? – zapytał swobodnie, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Domyślał się prawdy, ale chciał ją usłyszeć od niej. – Nie wydam cię, spokojnie. Tak, jakbym któregoś dnia cię szukał… żeby napić się z tobą chociażby herbaty?
zuy cwaniaczek
Autentyczny żal w cichym tonie dziewczyny jakby zdjął nieco z ciężaru, który od śmierci babki Zabini zdawał się dzień w dzień nosić na barkach. Wymięte, głuche kondolencje znajomych arystokratów czy nawet dalszej rodziny zdawały się być niczym, słowami rzuconymi na wiatr. Przykrym obowiązkiem. Kiedy dwie kobiety, które swego czasu były dla niego najważniejsze, spotkały się, od razu wyczuł, że nie miałby żadnych szans z ich zmasowanym atakiem. Puchonka wyraźnie przypadła jego babce do gustu, bez problemu znalazła z nią wspólny język. Te jedno spotkanie upewniło go wtedy, że – gdyby jego serce nie należało już wtedy do kogoś innego – Izzy byłaby dobrą kandydatką na towarzyszkę na resztę jego życia, zostałaby przyjęta w rodzinie jak swoja. Niezależnie od zdania rodziców Chrisa na temat dziewczyny, to babka zawsze miała ostatnie słowo. I był pewien, że bez chwili zawahania stanęłaby za nią murem.
OdpowiedzUsuńDłoń Isobel na jego ramieniu dodała mu otuchy i jakby go odprężyła. Zerknął na nią łagodniej, a w tęczówkach przez moment było widać jego dawną czystą młodzieńczą fascynację, którą jakby nie patrzeć przez kilka miesięcy darzył Connolly. Spojrzeniem gładko prześlizgnął się po sylwetce brunetki. Siedziała zaledwie centymetry od jego dłoni zaciśniętych na kubku. Wyciągnął rękę i z wahaniem oplótł sobie kosmyk jej włosów wokół palca. Kiedy byli razem, robił to nałogowo. Za każdym razem, kiedy ją obejmował czy nawet jedynie stał obok, nie umiał odmówić sobie przyjemności choćby muśnięcia opuszkami ciemnych pasm. Tak samo było i teraz, mimo czasu który już upłynął od dnia, w którym go rzuciła. Palący policzek zapadł mu w pamięć prawie równie mocno, co szczery ból w oczach dziewczyny.
Zagryzł wargę, zastanawiając się, kto poprzedniego dnia odwiedzał sklep. Klientów było całkiem sporo, ale wyraźnie pamiętał zaczepną rozmowę przeprowadzoną z niepozorną dziewczyną od używanych mioteł. Błękitne oczy zdawały się przewiercać go na wskroś, a ruch jakim odstawiła jedno z pudełek przywiódł mu teraz na myśl to, jak Isobel postawiła karton mleka na stoliku. Charlie. Spokojnie upił herbaty i obdarzył dziewczynę delikatnym uśmiechem. Zaufała mu mimo tego, co między nimi się wydarzyło. Poczuł się tak, jakby dostał u niej czystą kartę i na nowo mógł zbudować ich relację.
– Chyba nie za wiele się zmieniło pod tym względem… – Westchnął cicho, lekko przechylając głowę. – Ale robię postępy. Podobno już nie zachowuję się tak bardzo jak arystokratyczny dupek. – Wzruszył ramionami. Kącik jego ust drgnął ku górze, sprawiając, że jego nikły uśmiech miał nieco kpiący wydźwięk.
Leniwie przeczesał palcami schnące powoli włosy i upił większy łyk herbaty, stale przyglądając się dziewczynie. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Wciąż nie do końca docierało do niego to, że rzeczywiście znów ją widzi, że na wyciągnięcie ręki ma szukającą, o której media stale huczą, że tak blisko niego jest jego była. I to zupełnie przemoczona. Z wahaniem wstał, dopijając chłodny już napój i zagryzł wargę, patrząc na nią dłuższą chwilę.
– Zawsze możemy napić się kiedyś czegoś innego niż herbaty. – Uśmiechnął się szeroko, opierając dłoń o kant stolika tuż przy jej udzie. – Powinnaś się przebrać, bo się serio przeziębisz. Jak chcesz to mogę ci pomóc… No i wiesz, coś na rozgrzanie jak nic się przyda. – Mrugnął do niej wesoło. – Masz coś odpowiedniego…?
Czuł ogromną potrzebę rozluźnienia atmosfery i przywołania cieplejszego uśmiechu na twarz dziewczyny. Jej położenie wydawało się dość beznadziejne. Zabini jednak, zgodnie z radami babci, w sytuacjach patowych starał się zachować twarz i podejść do wszystkiego z dystansem. A dodatkowo chciał jakoś odprężyć Izzy. Mógł sobie jedynie wyobrażać, przez co przechodziła przez te kilka miesięcy, jaki strach musiała czuć. Należało jej się kilka chwil zapomnienia.
ja nie wiem co ten Zab xd
Wiedział dobrze, że Isobel musi pamiętać o jego bezsprzecznej miłości do Ognistej. Wielokrotnie na jego uporczywe prośby mu ją przemycała, kiedy jeszcze oficjalnie sam nie mógł kupować. Pamiętał, jak próbowała go zniechęcić do whisky, ile razy usiłowała odciąć go od alkoholu. Nie to, że był uzależniony. Zabini po prostu lubił sobie wypić. No, może trochę za często...
OdpowiedzUsuń- Powinnaś mieć zawsze jedną butelkę na czarną godzinę. - Wzruszył ramionami, kontemplując jej delikatny rozbawiony uśmiech. - Na wypadek gdybyś chociażby... przemokła. - Wyszczerzył się i oparł o stolik. - Od łyczka nic by ci się nie stało. Pamiętaj, że najważniejszy jest umiar!
Ostatnie zdanie wałkowała mu tysiące razy co do różnych aspektów. Pilnowała, by nie upijał się za często. Tłumaczyła, że nawet treningi quidditcha trzeba porcjować, żeby się nie przetrenować. Potrafiła wyskoczyć z łóżka w najmniej odpowiednim według niego momencie, tylko po to żeby mu oznajmić, że co za dużo, to niezdrowo. Jakkolwiek by go to nie zadowalało.
- Ale masz rację. Upijanie się w twojej sytuacji nie byłoby zbyt rozsądnym wyjściem. Chociaż lampka wina może nie byłaby taka zła, co?
Odepchnął się od stołu i ruszył lekko w jek kierunku. Kiedy była ten jeden raz u niego pokusili się o podkradnięcie butelki wina z kolekcji jego ojca. Doskonale pamiętał, jak uderzyło im ono do głowy i jak dobrze się wtedy bawili. Mimo złości rodziców, wspominał wizytę dziewczyny z niesłabnącym sentymentem. Wsunął ręce do kieszeni, zaraz oparł się o blat tuż przy zlewie i zerknął na Isobel kątem oka.
- Należy ci się trochę rozrywki. Musisz być cholernie zestresowana. Od kiedy cię złapałem, uśmiechnęłaś się zaledwie kilka razy. Jako Charlie też zbyt często tego nie robisz... Wiesz, brakowało mi ciebie, Izzy. Ciebie i twojego śmiechu... - westchnął cichutko, wbijając wzrok w wilgotne szare skarpetki.
Jednak zaraz jego twarz rozjaśnił szeroki zadziorny uśmieszek, kiedy jak dawniej rzucił się z zaskoczenia w jej kierunku i zaczął łaskotać. Pamiętał doskonale, gdzie celować. Jego palce tańczyły po jej żebrach w dawnym rytmie, jakby od ostatniej takiej zabawy minęło kilka godzin a nie miesięcy. Sam parsknął śmiechem, gdy razem padli na podłogę, jednak wytrwale nie przerywał łaskotania.
łaskotkowy podrywacz-dręczyciel
Czuł się dosłownie jak te kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy łaskotanie Puchonki było na porządku dziennym. Do jej boków dobierał się, kiedy tylko mógł. Uwielbiał słyszeć jej niewinny chichot, błagania o przestanie, patrzeć na jej bezsilną walkę o wyrwanie się spod jego palców. To, że później często chodziła kilka minut śmiertelnie na niego obrażona, że zdarzało mu się oberwać za takie zabawy po łapach – nie miało znaczenia. Kochał to i wtedy nie miał zamiaru porzucać tej rozrywki.
OdpowiedzUsuńNie spodziewał się ciosu w czoło. Jej śmiech wciąż dźwięczał mu w uszach, kiedy odsunął się od niej lekko z cichym jękiem na ustach, oparł o szafkę i przycisnął dłoń do bolącego miejsca. Nie uderzyła go mocno, ale łokieć Isobel mimo wszystko potrafił dać popalić. Wiedział o tym już o wiele wcześniej. Wielokrotnie czuł jego moc, gdy obrywał nim po żebrach za nieodpowiednie zachowanie czy głupie odzywki. Czasem nie potrafił utrzymać języka za zębami i w trakcie ich związku systematycznie narażał się przez to na poważne rozmowy na temat jego zachowania. Mimo wszystko wydawał się wtedy być jedynie niereformowalnym arystokratycznym dupkiem nieco mięknącym pod spojrzeniami swojej dziewczyny i nic nie wskazywało, by miał się zmienić. Teraz jednak był kimś łagodniejszym, wrażliwszym i bardziej prawdziwym. Przymknął oczy, kiedy odsunęła jego dłoń od czoła. Przez głowę niczym huragan zaczęły mu się przewijać wspomnienia, w których dziewczyna pochylała się nad nim w najróżniejszych sytuacjach. Kiedy podczas meczu po mistrzowsku sam przywalił sobie pałką, kiedy spił się w trupa na swoich własnych siedemnastych urodzinach, kiedy kolejny raz zaciągnął ją do swojej sypialni, kiedy jak zwykle ubrudził się przy jedzeniu deseru… Na jego usta wkradł się uśmieszek.
– Nic mi nie jest, Izzy. Już kiedyś dostałem od ciebie mocniej, nie? – Oczywiście, że żartował. Prawy kącik ust nieco mu zadrżał, jakby nie patrzeć ich efektowne zerwanie było nie do zapomnienia. – W najgorszym wypadku będę chodził jak jednorożec przez kilka dni. – Zaśmiał się lekko.
Wzruszył ramionami, leniwym ruchem wyciągając dłoń i powoli nawijając sobie kosmyk jej włosów na palec. Miał ją tak blisko siebie. Nikt nie wytrzymał z nim tak długo jak ona. To, co ich łączyło było skomplikowane i mimo że ze strony Zabiniego daleko było temu do czystej miłości, nie mógł zaprzeczyć, że Connolly zajmowała ważne miejsce w jego popapranym sercu. Delikatnym ruchem założył jej pasmo za ucho, opuszkami delikatnie muskając skórę dziewczyny. Sam był zaskoczony uczuciem, które nagle zrodziło się w jego piersi. Naprawdę mu jej brakowało. Tęsknił za nią, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie zastanawiając się szczególnie nad tym, co właściwie wyprawia, przesunął dłoń na jej policzek, kciukiem zataczając koło po delikatnej skórze. Jego ciało zadziałało instynktownie, jakby leżał spity czy obity po treningu quidditcha na murawie z pochyloną nad nim dziewczyną, a nie tak jakby dostał przed momentem z łokcia w czoło od swojej byłej, która aktualnie ukrywała się pod inną twarzą w wiosce czarodziejów. Ruchem dawniej codziennie powtarzanym tak często, że nieodwracalnie wszedł mu w krew, wsunął rękę w jej włosy i przyciągnął ją nieco bliżej siebie. Jego wargi dawnym zwyczajem musnęły lekko czubek jej nosa, po czym ułożyły się w łagodny łuk szczerego uśmiechu. Kiedy była tak blisko niego, nie mógł powstrzymać fali przyjemnych wspomnień zalewających jego umysł. Jego druga dłoń bez wahania odnalazła palce Isobel, by nieco niepewnie – jakby jednak nieco wyszedł z wprawy – spleść je ze swoimi. Zawahanie nadeszło dopiero, kiedy zaledwie milimetry dzieliły ich usta. Co on właściwie wyprawiał?
ten debil
Doskonale wiedział, że wtedy zdecydowanie zasłużył. Był pewien, że na całym świecie ciężko byłoby znaleźć drugiego takiego samego dupka. Wielokrotne zdradzanie takiej dziewczyny jak Isobel powinno być karalne…! Prawda jednak była taka, że serce Zabiniego zostało już dawno skradzione i tak jak bardzo chciał przez długi czas stłumić te uczucie, tak ono rozrastało się, pochłaniając go stopniowo po kawałeczku, by pożreć całego. Nie potrafił się od tego uwolnić. Nie potrafił pozostać wiernie przy czyimkolwiek boku, bo miał świadomość, że to nie jest ten jeden ukochany bok. Nie potrafił zatrzymać dzikiej pogoni, w którą wpadł, całując kolejne nic nie znaczące usta. Potrafił za to patrzeć prosto w oczy Connolly i wielokrotnie ją okłamywać, że jest jedyną i że więcej się to nie powtórzy.
OdpowiedzUsuń– Wiem, że zasłużyłem – zdążył cicho szepnąć, nim ich usta się spotkały.
Pocałunek miał smak tych miesięcy, które bezpowrotnie upłynęły. Znajome wargi zdawały się całować jak wtedy, jednak coś było inaczej. Paznokcie Izzy na jego skórze nie były już wynikiem uczucia, które się między nimi kłębiło, mimo że ich nacisk zdawał się być identyczny jak dawniej. Nawet jej zapach zdawał się być podobny, chociaż teraz zdecydowanie wyczuwał w nim nutkę rdestu ptasiego… Miał wrażenie, że oboje woleliby wrócić do tamtego czasu i odsunąć wszystko – lub prawie wszystko – inne z dala od siebie, jakby nie miało miejsca. Czuł pod palcami, jak dziewczyna się rozluźnia, jak gdyby ktoś ściągnął z jej barków ogromny ciężar. Odrobina cielesnej rozkoszy potrafiła zdziałać cuda. Zabini wiedział o tym jak nikt.
Znajoma przyjemność rozlewała się po jego ciele, rozgrzewając zmarznięte członki lepiej niż herbata. Lekko ścisnął jej dłoń, po czym przeniósł rękę na jej bok, by stamtąd przesunąć ją na plecy dziewczyny. Delikatnie opuszkami przejechał po linii jej kręgosłupa, muskając przy okazji miejsca, w których dotyk – jak doskonale pamiętał – sprawiał jej najwięcej przyjemności. Mając w ramionach osobę, którą – jak mu się zdawało – znał na wylot, czuł się nadzwyczaj swobodnie. Jego ciało samo wiedziało, co robić. Dawny rytm jakby nigdy w nich nie ustał, wargi znajdowały wargi, dłonie sunęły doskonale znaną sobie drogą.
Było prawie jak te kilkanaście miesięcy wcześniej. Czuł jednak, że to wszystko jest tym razem oparte na czymś zupełnie innym. Usta Isobel nie szukały ugaszenia płonącego w sercu uczucia, a jedynie czegoś, co pomogłoby jej się rozluźnić, kilku chwil zapomnienia. Zmiana była ledwie wyczuwalna, ale Zabini znał dziewczynę dość dobrze, by to dostrzec. Mimo wszystko gdzieś w głębi poczuł nieprzyjemne uczucie – utracił coś bezpowrotnie, chociaż dotarło to do niego dopiero teraz.
Jego dłonie same powolnie powędrowały w dół jej pleców. Nawet specjalnie nie musiał myśleć nad tym, co robi. Całowanie Isobel było przez długi czas jego codziennością. Był prawie pewien, że doskonale pamięta, co lubiła, a za czym nie przepadała. Pozwolił ciału działać jak dawniej. Izzy należało się kilka chwil odprężenia, a – jak już zdążył zauważyć – mógł je jej dać. Delikatnie przesunął językiem po jej wargach, odsuwając się na zaledwie kilka centymetrów, by spojrzeć jej uważnie w oczy.
– Wciąż cię podniecam, Izzy…? – szepnął jedynie, dłonie delikatnie zaciskając na jej pośladkach.
Chris, do którego dopiero teraz dociera, kogo stracił :v
Cześć!
OdpowiedzUsuńByłabym zainteresowana przejęciem młodszego brata Charlie. Możesz odezwać się na maila? c:
regulaodwyjatku@gmail.com
Będę bardzo wdzięczna!