8 lipca 2016

No tak, Zabini, TY za to masz wybitny talent


...do udawania kogoś, kim nie jesteś.


Christopher Zabini
były Ślizgon | idealny wnuczek | 13.02
Magiczne Dowcipy Weasleyów w Hogsmeade
cis, włókno ze smoczego serca, 13 cali, wyjątkowo giętka
Często widzisz, jak przemyka po zmroku bocznymi uliczkami Hogsmeade. Bystre spojrzenie miga ci co jakiś czas, masz wrażenie, że to on śledzi ciebie, a nie na odwrót. Nie masz pojęcia, czy na jego ustach błąka się uśmiech, czy może raczej grymas pogardy tak typowy dla arystokratów. Chciałbyś dowiedzieć się, co czai się za fasadą tego intrygującego młodego mężczyzny pracującego w obleganym sklepie Weasleyów. Uprzejmą rozmową zabawia klientów i tylko sobie znanym sposobem sprawia, że nikt nie wychodzi stamtąd z pustymi rękami. Idealny handlowiec, czyż nie? Omami urokiem i wciśnie ci nawet najtańszy gadżet. Zapłacisz. Dopiero na ulicy dojdziesz do wniosku, że tak naprawdę tego nie chciałeś. Nie będziesz jednak próbował zwracać. W końcu powiedział, że na pewno ci się jeszcze przyda...
Wiesz, że dopiero co ukończył Hogwart. Prawie wszyscy pamiętają króla każdej imprezy, najlepszego pałkarza w drużynie Slytherinu, legendę szkoły. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby nic go specjalnie nie obchodziło, wszystko przychodziło mu samo z siebie, jakby nigdy w życiu nie musiał się o nic starać. Nie spodziewałeś się, że ktoś taki wyląduje na stażu w Dowcipach Weasleyów...
Chodząca sprzeczność | Ognista najlepszym lekarstwem | Bilard nałogiem
Hipnotyzujące brązowe tęczówki | Podrywacz po babci
poddasze nad sklepem nowym domem
właściciel leminga górskiego

204 komentarze:

  1. [ To wątkujmy ♥ ]

    Silas Mulciber/Audrey Miller/Rhys Skeeter/Louis Wallsh

    OdpowiedzUsuń
  2. [A któż to wrócił do Hogwartu? :D Chyba miałyśmy mieć kiedyś wątek, ale nie wyszło, ale może teraz coś nam wyjdzie, jeśli znajdą się oczywiście chęci c:]

    Arsellus Langhorne/Deucent Faradyne/Vane Pollock

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witamy znów cieplutko, choć nie było okazji się zapoznać. Muszę się zwierzyć i czuję przemożną potrzebę by to zrobić, że musiałam się dwa razy zastanowić, nim zorientowałam się, że bycie podrywaczem po babci jednak jest możliwe. Fajny chłopiec z niego, więc jeżeli masz ochotę na jakiś mega super niebezpieczny pojedynek/atak w Hogsmeade zaraz po tym jak Lucy kupi coś u niego, to chodź się ugadać, bo pokruszyły się nam wątki!]

    Lucy Wood/Ethel Covel

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Cześć! Koniecznie szukam wątków w Hogsmeade, a że Zabini również jest stażystą (to jakaś nowa filia sklepu Weasleyów w miasteczku? :D) to może dasz się namówić na jakiś wątek? Mogą się znać (i pewnie nie lubić) ze szkoły, więc to trochę ułatwia sprawę. ]
    Tia Bowen

    OdpowiedzUsuń
  5. [Miałyśmy mieć kiedyś wątek, ale ktoś zwinął manetki, więc... Chcę wątek! ;3]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  6. [Na pewno bym się nie spodziewała, że ktoś taki wyląduje na stażu w Dowcipach Weasley'ów, ale no cóż.
    Chodź na wątek, bo Logan ostatnio coraz częściej tam wpada, chcąc zmienić swoje nastawienie do życia odrobiną śmiechu. :)]
    Logan Linley

    OdpowiedzUsuń
  7. [O Boziu, Magiczne Dowcipy Weasleyów mają nowego pracownika, kto by pomyślał, że to będzie akurat Zabini! Cieszę się, że znowu jesteś z nami, powodzonka! ;)]

    Jemma/Molly/Maxine/Declan

    OdpowiedzUsuń
  8. O łojej, Zabini <3
    Casilda

    OdpowiedzUsuń
  9. [Myślę, że może postawmy na wakacyjny wąteczek.
    Logan postanowiłby sobie tak pracować po znajomości u Weasley'ów, po znajomości mówię tutaj o twoim panu. A w jego czasach szkolnych bardzo by się nie lubili, wręcz nienawidzili. Wyzywali się i ciągle kłócili. Możemy postawić na to, że Zabini by współczuł trochę, ale oczywiście tylko trochę Logan'owi przez wzgląd na jego sytuacje rodzinną. Trochę by czasu zajęło zanim Zabini zdecydowałby się namówić pracodawce, aby dał szansę Krukonowi. Pracowaliby więc przez jakiś czas razem, a Zabini musiałby mu wszystko wyjaśnić. Co ty na to?;)]

    OdpowiedzUsuń
  10. Tylko jak my ich tu połaczymy żeby nie było nam nudno ?

    OdpowiedzUsuń
  11. [Czytając kartę niemal widziałam jak Charlotte błądzi po Magicznych Dowcipach Wesleyów, szukając peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności i trafia na Zabiniego, który trzy lata temu, kiedy była zaledwie w trzeciej klasie, sprowokował ją do zadania mu ciosu małą pięścią prosto w jego nos. Wtedy była jeszcze dzieckiem, dzisiaj jest już kobietą, chociaż wciąż tak samo zadziorną. Co powiesz na wątek w tym kierunku?]

    Charlotte Edwards

    OdpowiedzUsuń
  12. [Dziękuję pięknie za powitanie. :) Zabini jest bardzo intrygującą postacią i gdyby nie fakt, że kompletnie nie mam pomysłu, pokusiłabym się na wątek... :)
    Życzę całej masy weny!]

    Patience Bennett

    OdpowiedzUsuń
  13. [Miałyśmy mieć wątek, ale z Fredziakową zwinęłyście manatki, więc przychodzę teraz! <3]

    Siostra tej cioty

    OdpowiedzUsuń
  14. [Oh, oh, oh, Colton <3 Czy można zaklepać sobie Zabiniego czy już na to za późno? Bo Hope bardzo chętnie ukochałaby tego pana :D]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  15. [Mam taki kochany pomysł, żeby znali się jeszcze ze szkoły i, jeśli nie masz nic przeciwko, byli czymś na kształt imprezowych znajomych, którzy generalnie działają sobie na nerwy, ale jeśli pograć w pokera przy czymś mocniejszym to pierwsi. Obstawiałabym taką złośliwą sympatię, ale to w gruncie rzeczy sprawa drugorzędna. Chodzi mi w wątku o to, by Zabini po skończeniu szkoły uśmiechnął się do Lu w sprawie nakłaniania uczniów w Hogwarcie do próbowania różnych nowych, nie do końca legalnych w szkole zabawek, poprzez przemycanie ich na imprezy. Generalnie Lu wciska swój nos wszędzie tam, gdzie jej nie chcą, więc odnalazłaby się w roli przemytniczki, a Zabini miałby jeszcze większy obrót. Później oczywiście mogą spotykać się przy piwku żeby omawiać kolejne strategie działania, ale taki początkowy wątek daje sporo możliwości kontynuacji w różne strony, co o tym myślisz?]

    Lu Wood

    OdpowiedzUsuń
  16. [Coś ciekawego mówisz? Nie wiem, może tak Hope kręciłaby się koło niego od dłuższego czasu? Mogła go pocieszać po śmierci babki i wspierać po tym, jak rodzice wyrzucili z domu (tak, przeczytałam opowiadanie i zaraz je skomentuje :D). Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale czy coś między Chrisem a Fredem było? Bo jeśli tak, Chris mógłby zacząć kręcić z Hope, aby chłopaka trochę zdenerwować, o ile w ogóle by to podziałało. Zawsze może też chcieć ją wykorzystać z innego powodu (lubię jak się krzywdzi moje postacie, takie skrzywienie), co Hope może w końcu odkryć, ale zamiast się zdenerwować i go olać, postanowi go zmienić na lepsze. Eh, nie jestem najlepsza w wymyślaniu, możesz to modyfikować jeśli chcesz :)]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  17. [Roxanne na pewno się z Zabinim zna, w końcu jest siostrą jego byłego (?) najlepszego kumpla. Na pewno też zagląda do sklepu ojca, więc spotyka Chrisa i, w przeciwieństwie do Freda, kibicuje mu, aby się spełnił w Magicznych Dowcipach Weasleyów. Kto wie, z czasem Zab może nawet zauważyć, że gówniara Weasley to w sumie całkiem fajna osóbka, a nie tylko upierdliwa młodsza siostra Freda :D]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  18. [Może żeby nie pozostało na życzeniach (za które oczywiście serdecznie dziękuję!) zaczniemy jakiś luźny wątek? W końcu oboje zamieszkują Hogsmeade, a miasto jest małe.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Odezwałam się na maila :3]

    OdpowiedzUsuń
  20. [To właściwie zależy od tego jak bardzo leniwe jesteśmy :D Można by cofnąć się chwilkę w czasie, do czerwca i umieścić naszych małych imprezowiczów na jakimś nudnym przyjęciu w Klubie Ślimaka z okazji pożegnania absolwentów, z którego by się urwali i Zabini mógłby pokazać jej kilka swoich wynalazków. Ewentualnie założyć, że tak się stało i Lucy przyleciała do niego do sklepu zanim zdążyła wrócić do domu na wakacje (albo odwiedza go w trakcie, co jest chyba mniej prawdopodobne :D) i uda się jej namówić zrozpaczoną dziewczynę, żeby rzuciła łajnobombą o przedłużonym działaniu w chłopaka, który ją rzucił i wtedy Zabiniemu zaświta w głowie pewien pomysł. Potem można przejść już na wrzesień, ja postaram się odświeżyć kartę Lu i będziemy działać już nielegalnie na linii Hogwart-Hogsmeade :)]

    Lu Wood

    OdpowiedzUsuń
  21. — Tylko spokojnie.
    Wziął głęboki oddech i zamknął powieki, próbując uspokoić walące nerwowo serce. Wszystko w nim dosłownie krzyczało, cichy głosik w jego głowie nakazywał natychmiastową ucieczkę, a ciało było jak sparaliżowane. Znalazł się w pułapce. Niewielki świstek papieru, który ściskał w dłoniach był już cały pomięty i przepocony, a malutka szaro-brązowa sówka siedząca na szczycie sięgającego mu do pasa płotka przekrzywiała zabawnie główkę, z zainteresowaniem (a może jednak kpiną?) wpatrując się w trzęsącego się przed nią czarodzieja. No, dawaj, Weasley. Nie zachowuj się jak ciota. Fred westchnął raz jeszcze, po czym zdecydowanym krokiem ruszył do przodu, wyciągając dłonie ku czujnemu ptakowi.Trząsł się, przywiązując skrawek kartki do nóżki stworzenia, próbując zrobić to wszystko na oślep. Bał się spojrzeć. Kiedy się w końcu odsunął, dyszał ciężko, zupełnie jakby skończył wykonywać właśnie jakąś niezwykle trudną robotę, a czarodziej stojący na skraju ulicy tuż przed wejściem do Miodowego Królestwa widząc to wszystko, prychnął z pogardą na tyle głośno, że chłopak zdołał go usłyszeć. Wyprostował się i przeczesał włosy palcami, następnie nerwowym ruchem wygładzając koszulę.
    — Leć, Raven. Wiesz do kogo.
    Wiadomość do ojca powinna dotrzeć za kilka godzin. W tym czasie on spokojnie przejdzie się po sklepie, szukając pretekstu, by w trybie natychmiastowym zwolnić Zabiniego. Zobowiązał się pomagać tacie, dopóki mama nie wyjdzie ze szpitala. Musi pracować przecież w odpowiedniej atmosferze.
    Krople deszczu rozpryskiwały się o przybrudzony chodnik, kiedy Fred kluczył między przechodniami, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu sklepiku oznaczonego szyldem z jego własnym nazwiskiem. Przed wejściem kilka razy tupnął, chcąc strącić drobinki błota, które osadziły się na jego czarnych butach, a następnie pewnym ruchem popchnął drzwi i wkroczył do środka. Wesoły dźwięk dzwonka rozległ się nad jego głową, obwieszczając obecnemu w sklepie pracownikowi nadejście klienta. Chłopak rozejrzał się po sklepie na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na firmowych wystawach i ozdobnych półkach, udając, iż kontempluje ich wygląd, podziwia staranność z jaką zostały poukładane. Tak naprawdę odwlekał chwilę, w której będzie musiał na niego spojrzeć. Kropla wody spłynęła z włosów na jego policzek. Wierzchem dłoni otarł skórę, pozwalając by pozostałość po deszczu spłynęła w dół jego ręki, chowając się w rękawie jego koszuli i mocząc delikatny materiał. Ciecz połaskotała go lekko, zostawiając na ciele wilgotny ślad. Czuł, że nie tylko jego spojrzenie powędrowało za tą malutką kropelką. Uniósł wzrok i przekrzywił głowę, mierząc spojrzeniem kroczącego w jego stronę chłopaka. Nienaganna fryzura, zgrabne ruchy i ten wyćwiczony uśmiech. Nic dziwnego, że sprzedaż szła mu tak dobrze. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, dłonie niepewnie wpychając do kieszeni. To za ten wyćwiczony uśmiech Fred tak go nienawidził. Wystarczył jeden drobny gest, delikatne wygięcie warg i we wnętrzu Weasleya momentalnie wybuchał z pozoru dawno już wygasły wulkan, zalewając jego ciało falą gorąca, wywołując drżenie mięśni, o których istnieniu chłopak nie miał pojęcia. Za każdym razem, gdy widział Zabiniego zwyczajnie zbierało mu się na wymioty. Drgania w środku podrywały do lotu stado niespokojnych owadów, które kuły go od środka, drażniły swoimi skrzydłami, dziurawiły jego wnętrzności. Kiedyś zdawało mu się to przyjemne. Teraz było dla niego jedynie torturą.
    — Mama nadal jest w szpitalu. Ktoś musi dopilnować, żebyś nie zrobił tu szalonej balangi i nie puścił naszego sklepu z dymem.
    Zerknął mu w oczy o tę jedną chwilę za długo i dostrzegł w nich ten typowy, figlarny błysk plątający się zwykle ukradkiem gdzieś w jego ciemnych tęczówkach. Był wyjątkowo bardzo widoczny. Weasley szybko wyminął go, podążając wzdłuż najbliższego regału i przyglądając się uważnie wyłożonym na nim towarom. Nienagannie ustawione. Nie ma do czego się przyczepić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Poza tym, nie wiem czy słyszałeś, ale i tak siedzę teraz w Hogwarcie. Prezes klubu nagle stwierdził, że przydałoby się trochę odnowić skład. Podglądam treningi i mecze. Próbuję wychwycić ludzi z potencjałem — wzruszył ramionami i schylił się do najbliższego pudełka, by wyciągnąć z niego błyszczącą przypominajkę. Przerzucił ją z ręki do ręki, obserwując jak barwi się na czerwono. Zmarszczył czoło. — Tata mówił, że ty masz potencjał.
      Uniósł brew, jednocześnie prostując się i przyglądając mu się uważnie. Zmierzył go wzrokiem, czując jak wulkan zaczyna w nim ponownie wrzeć. Musiał to przerwać. Uciąć to. Znaleźć na niego jakiegoś haka i wyjść czym prędzej ze sklepu z nadzieją, że już niegdy więcej nie będzie musiał z nim rozmawiać ani go oglądać. Musiał załatwić to szybko. Zagryzł wargę.
      — Chcesz mnie oprowadzić po swoim - moim królestwie?
      Niech to szlag. Pieprzony z ciebie idiota, Weasley.

      Ta ciota <3

      Usuń
  22. Z ulgą zamknął bar i wsunął klucze do kieszeni dżinsów. Były zdecydowanie wygodniejsze niż szata, którą nosił w Hogwarcie, ale nawet mimo to dziesięciogodzinna zmiana do później nocy potrafiła wyssać z człowieka całe życie. Zacisnął dłonie na butelce Ognistej, którą miał zamiar wypić po pracy, ale nawet na to chęci powoli mu odchodziły. Miał dzisiaj parszywy humor, był zmęczony i poirytowany, że zamiast pogaduszek ze znajomymi, wysłuchiwał dzisiaj cały wieczór monologu Dirty Eda, stałego bywalca gospody. Jak można się domyślać, jego przydomek nie oznaczał tylko tego, że cuchnął, ale też to, że opowiadał najsprośniejsze (a czasami aż najobrzydliwsze) seksualne historie pod słońcem. James był prawie pewien, że to on był odpowiedzialny za rozpowiedzenie przed laty po mieście, że Aberforth Dumbledore czuł mięte do swojej kozy. To pasowało do niego całkiem nieźle.
    Przeczesał palcami swoją czuprynę i spojrzał w nocne niebo, roziskrzone milionem gwiazd i niepełnym księżycem, który nad nimi wszystkimi górował. Ciepłe letnie powietrze otulało jego skórę, a lekki wietrzyk chłodził wciąż rozgrzane pracą policzki. To lato mogłoby być idealne, gdyby nie jego lekki kryzys egzystencjalny, który według jego rodziców trwał już o kilka miesięcy za długo.
    Wcisnął dłonie głęboko do kieszeni, wsadził Ognistą pod pachę i ruszył powoli w stronę mieszkania, które wynajmował. Na szczęście Hogsmeade było małe, więc do domu nie miał daleko. Mimo to wyjął ze zniszczonej czasem papierośnicy jednego papierosa i odpalił, z rozkoszą zaciągając się trucizną. W tym samym momencie zauważył, że nie jest na ulicy sam. Dłoń machinalnie powędrowała mu w stronę różdżki, ale nim zdążyła jej dotknąć, rozpoznał Zabiniego.
    -Chryste, stary, nie skradaj się tak w nocy, bo kiedyś oberwiesz oszałamiaczem - mruknął, uśmiechając się zawadiacko. Wyglądało na to, że jednak spotkał kogoś, z kim będzie mógł obalić butelkę, którą miał pod pachą.

    [Good?]

    OdpowiedzUsuń
  23. Mimo, że Hope lubiła towarzystwo ludzi, nie przepadała jednak za tłumami. Kiedy więc połowa Hogwartu wybierała się na weekend do Trzech Mioteł lub Pubu Pod Świńskim Łbem, Reeves zostawała w szkole i cieszyła się ciszą oraz spokojem jaka panowała w Pokoju Wspólnym. Oczywiście, zazwyczaj sama tam nie była, ale zostawały tylko te osoby, które też chciały trochę odpocząć od hałasu i siadały gdzieś w kącie, aby zająć się swoimi sprawami, dokładnie tak jak Hope. Czasami jednak i ona wychodziła do miasteczka, ale gdy już tam była, starała się zachodzić do miejsc, w których nie było tłumu ludzi i gdzie można było spokojnie porozmawiać, a nie drzeć się i walczyć o miejsce siedzące. Właśnie dlatego na sobotnie spotkanie z Chrisem wybrała Herbaciarnię Pani Puddifoot, gdzie rzadko kiedy lokal był pełen klientów, chyba, że na Walentynki. Poza tym, naprawdę podobał jej się uroczy wystrój herbaciarni i zapach, jaki się w niej unosił. Czasami zastanawiała się czy po Hogwarcie się tam nie zatrudnić, ale miała tyle sam za, co i przeciw, a na dodatek posiadała kilka innych pomysłów na swoją przyszłość, aczkolwiek każdy wydawał jej się nieodpowiedni.
    Wciąż nie do końca mogła uwierzyć, że umówiła się z Christopherem Zabinim. Pamiętała jak w szóstej klasie czasami wodziła za nim wzrokiem, ale już wtedy wiedziała, że nie ma co zagadywać, gdyż byli jak dwa różne światy. On wiecznie imprezował i podrywał dziewczyny, ona wolała trzymać się z daleka od tłumów, a w sprawach damsko-męskich była strasznie nieporadna. Mimo to, nawet kiedy chłopak skończył szkołę i zatrudnił się w Dowcipach Weasleyów, Hope czasami wpadała do sklepu, aby się z nim przywitać, jednak dopiero niedawno nawiązali prawdziwą, dłuższą rozmowę. O dziwo, to ona zagadała pierwsza. Naprawdę współczuła mu śmierci babki i nie mogła się powstrzymać, aby nie powiedzieć na ten temat kilku słów. Skończyło się to na tym, że przegadali razem kilka, a żegnając się, umówili się na kolejne spotkanie. Dziewczynie naprawdę dobrze się z nim rozmawiało, choć do tej pory myślała, że to mało prawdopodobne, aby mieli jakiekolwiek wspólne tematy do rozmowy. Cóż, nie oceniaj książki po okładce, prawda?
    Do herbaciarni przyszła sporo czasu przed umówioną godziną. Wiedziała, że Chris wcześniej nie przyjdzie, gdyż prawdopodobnie jeszcze pracował, więc rozsiadła się przy stoliku i wyjęła z torby mugolskie romansidło, które zaczęła czytać. Zanim jednak otworzyła książkę, zamówiła wiśniową herbatę oraz kawałek ciasta czekoladowego. Hope nie odmawiała sobie niczego i jeśli miała na coś ochotę, najzwyczajniej w świecie to kupowała. Nie obchodziło ją to, że na brzuchu miała trochę za dużo tłuszczyku, a na udach cellulit. Jeszcze jakiś czas temu chciała to zrzucić, ale po dwóch dniach ćwiczeń jej się odechciało i stwierdziła, że nie ma co się przejmować. Bo i po co? Brzydka nie była, kiedyś na pewno w końcu sobie kogoś znajdzie. Bo grunt to być optymistką!

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  24. [Jak go zobaczyłam w KKK powiedziałam, że muszę taki mieć xD Chociaż przyznam się, że trochę mi zajęło, żeby wyglądał tak jak chciałam, więc tutaj wszystkie zachwyty w stronę Dyrekcji ;) Dzięki za powitanie i Tobie życzę tego samego :D Chociaż nie wiem czy muszę...]

    yaxley

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Dobrze, to wpisz sobie Rhysa do limitów. Sądzę, że on by się nadał. Możemy z nich zrobić kuzynów. Mój pan zawsze lubi wtykać nos w nieswoje sprawy i mógłby podokuczać Zabiniemu trochę. Mam śmieszny pomysł. Rhys jest animagiem, zmienia się w kotka i może chciałby się od Zaba czegoś dowiedzieć i siedziałby w sklepie jako kot, a Zab by go sobie wziął, bo myślałby że taki fajny kotek nie może się na ulicy poniewierać. Nie wiedziałby że to jego kuzyn jest. Skeeter by sobie siedział jako ten kot, aż do wieczora. Odmieniłby się kiedyś i Zab musiałby kuzyna odprowadzić do Hogwartu, bo mój pan by się bał wracać sam, no a to co się stanie po drodze, to już wymyślimy w wątku :P ]

    Rhys Skeeter

    OdpowiedzUsuń
  26. [Porywam Twojego maila z cboxa, Zab. Czuj się ostrzeżony, bo jak rozpiszę kilka propozycji na wątek na linii Ars-Zabini, to podrzucę Ci sówkę ;>]

    Ars

    OdpowiedzUsuń
  27. [Wszystko super, niczym się nie przejmuj, jedziemy! :D]

    Wiedziała, że niedługo to zaboli. Wiedziała, że jak spojrzy na te znajome twarze na peronie to się rozklei. Chociaż nie. Lu Wood się przecież nie rozklejała, popłacze w pociągu do domu, rozwiązując cholerne mugolskie krzyżówki. Teraz jednak postanowiła korzystać ile wlezie, złapać raz jeszcze tych ludzi, których być może nigdy więcej nie zobaczy, a którzy wnoszą co nieco do jej barwnego życia. To nie było tak, że żyła na wariata, nie dotykając ziemi. To znaczy było, ale tylko trochę. Gdy przychodziły chwile, gdy rzeczywiście mogła usiąść i wyłączyć tryb mechanicznego życia, w którym robi wszystko na 120 %, to wychodziło na to, że Lucy Wood jest zupełnie inną osobą, niż jawiła się większości osobom w zamku. I chyba tylko Jemma znała Lucy całkiem nieźle. Nie było to wszak nic dziwnego, ludzie wiecznie grali w pozory, bo tak było wygodniej. I dziwiło to dopiero wtedy, gdy człowiek głębiej się nad tym zastanowił.
    Z reguły dobrze bawiła się na spotkaniach, bo zawsze umiała wyhaczyć kogoś, z kim jeszcze nie rozmawiała, albo pociągnąć za ramię kogoś znajomego i przez pół wieczoru śmiać się do bólu. To, co mówił opiekun, a były to długie i dręczące monologi, zwykle wpadało Lucy do jednego ucha, a wypadało drugim. Często wstawała od stołu, ubierała się dziwnie, śmiała się głośno, jakby od małego nie rozumiała pojęcia normy społecznej. Nie była socjopatyczna, czy niewychowana. Po prostu czasem wyraźnie odstawała od sztywnego towarzystwa i robiła rzeczy powszechnie uważane za niemożliwe. W końcu nikt jej nie powiedział, że bycie na przykład najlepszym na świecie producentem magicznych samochodów jest niemożliwe, bo Ministerstwo nie wyrazi zgody.
    W każdym razie siedziała na kanapie, popijając sok o smaku czegoś, czego nazwę nie bardzo chciała poznać. Włosy miała upięte do góry kolorowymi spinkami i w dodatku odstające w różne dziwne strony, a na siebie włożyła jasnozieloną sukienkę, przypominającą nieco paryskie sukieneczki z lat dwudziestych. Wspomniałam, że na nogach miała żółte trampki? Jej uśmiech poszerzył się jeszcze (o ile było to możliwe), gdy ujrzała Zabiniego. Jako znawczyni kuchni Hogwartu, spojrzała krytycznie na szaszłyczka.
    -Jeszcze dobrze nie usiadłeś, a już się nudzisz – odparła wesoło na powitanie, przenosząc wzrok na Ślizgona. Pokręciła lekko głową i odstawiła na stolik swoją szklankę.
    -Ja robię lepsze – oznajmiła ze świętym przekonaniem. W związku z tym, że nie pomagała skrzatom w przygotowaniu jedzenia na przyjęcie, bo wyrzuciły ją z kuchni (panienka nie może tutaj dzisiaj zostać), zamierzała ogłosić strajk głodowy na najbliższe trzy minuty.
    Uważnie zlustrowała chłopaka wzrokiem, widząc jak mruga do niej w ten sposób. Jej wzrok padł na mały prezencik, schowany w kieszeni marynarki Zabiniego. Przez jej twarz przemknął błysk olśnienia.
    -Zabini, jesteś genialny! – wykrzyknęła, przykuwając uwagę kilku osób, do tej pory pogrążonych w rozmowie. – Ale nie schlebiaj sobie, trzeba jeszcze obrać strategiczne miejsce. – zniżyła ton głosu. Wiedziała, że muszą się stąd jakoś wydostać. Zmarszczyła na chwilę brwi, po czym nagle spojrzała na chłopaka, jakby odkryła Amerykę. – Zabini, poproś mnie do tańca.
    Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, miała to gdzieś, bo miała plan. Oczywiście mogli po prostu przemknąć za kotarami, starając się nie być zauważonymi, albo udać ból brzucha, ale tak przecież było o wiele zabawniej.

    Lu Wood

    OdpowiedzUsuń
  28. [aww, dziękuję. mam nadzieję, że się spełni. c:]

    Malvina Vance

    OdpowiedzUsuń
  29. [dziękuję za miłe powitanie. Twoja karta jest bardzo ładna, a ten pan taki ciekawy. <3]

    Sage Fletcher

    OdpowiedzUsuń
  30. Kiedy Addison została poproszona, by dla własnego bezpieczeństwa spakowała swoje rzeczy i opuściła szkołę, nie mogła w to uwierzyć. Dość długo opierała się tej sugestii, unosząc się dumą i brawurą, nie potrafiąc zdecydować się na tak tchórzliwą ucieczkę, ale dzisiejszy incydent sprawił, że w rekordowym tempie zapakowała swój kufer i opuściła Hogwart, nie oglądając się za siebie. Dopiero kiedy pojawiła się w Hogsmeade, a złość opadła, dziewczyna uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie miała dokąd pójść. Przyjaciele Hallawayów albo odwrócili się do nich plecami, gdy dowiedzieli się o powiązaniach z Mrocznymi, albo siedzieli w Azkabanie za udział w III wojnie czarodziejów. Mogła skontaktować się przez sowę z panem Weasley'em, ale nie potrafiła sobie wyobrazić mieszkania w jego domu, nie po wydarzeniach mających miejsce na pogrzebie Angeliny, nie po tym, jak drogi jej i Freda się rozeszły. Jej krewni w większości się ukrywali lub uciekli za granicę. Rodowa skrytka Hallawayów w banku Gringotta została zapieczętowana i zamknięta. Zawsze byli obrzydliwie bogaci, członkowie jej rodziny to chciwe hieny, a na widok kosztowności oczy błyszczały im niczym w gorączce, jednak obecnie Addison została pozbawiona środków do życia przez Ministerstwo Magii i nie stać jej było na pokój nawet w podrzędnej spelunie. Nie miała do kogo się zwrócić.
    Żałośnie snuła się po ulicach Hogsmeade, podczas gdy niebo zasnuwało się ciemnymi chmurami. Wiatr był tak silny, że chwiała się i potykała, a przez grzmoty nie mogłaby usłyszeć nikogo, nawet gdyby stanął koło niej i wrzeszczał jej do ucha. Po dwóch minutach przemokła i przemarzła do szpiku kości, wśród olbrzymich kropel wody dostrzegając barwny szyld Magicznych Dowcipów Weasley'ów. Przystanęła, przegryzając wnętrze policzka, ignorując potrącających ją czarodziejów szukających schronienia przed deszczem. Mogłaby... To nie był dobry pomysł, ale... Nie powinna, wiedziała o tym, jednak z drugiej strony... Tylko co jeśli Zabini..?
    Mieszkanie zostało urządzone nadzwyczaj ładnie i subtelnie, jak na mieszkającego samotnie chłopaka pochodzącego z zamożnej rodziny. Niepewnie ułożyła kufer na dywanie, na palcach zwiedzając kolejne pomieszczenia, zostawiając za sobą mokre ślady na ciemnych panelach, wzdychając cicho i wciąż bijąc się z myślami. Ignorując wyrzuty sumienia, wskoczyła pod gorący prysznic, rozkoszując się ciepłymi strumieniami wody obmywającymi jej spięte ciało. Najchętniej nie wychodziłaby z łazienki, która cała pachniała Zabinim i z jakiegoś powodu ta znajoma woń wpływała na nią kojąco, ale bała się, że lada chwila wróci do mieszkania i ją nakryje. Musiała szybko coś wymyślić.
    Minęło kilkadziesiąt minut, zanim usłyszała ciężkie kroki na schodach. W panice rozejrzała się po salonie, po raz kolejny powtarzając sobie w myślach, że to był beznadziejny pomysł, ale zanim zdążyła się poruszyć, Christopher zatrzymał się na stopniu, wpatrując się w nią z autentycznym zaskoczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nigdy nie byłeś specjalnie bystry, ale nie miałam cię za aż takiego imbecyla - stwierdziła kpiąco Addie, unosząc brew do góry, jakby chciała go sprowokować, by jej się odgryzł - A na co ci to wygląda, Christopherze? Wprowadzam się.
      Właściwie to było niedopowiedzenie. Rozpoczynała w tym mieszkaniu swoje niepodzielne rządy, co dało się zauważyć w każdym pomieszczeniu. Wszystkie zielono-srebrne dekoracje zostały usunięte i zastąpione barwami Hufflepuffu, czyli bogatą żółcią i głęboką czernią, a dodatki przypominające oślizgłego węża teraz przyjęły kształt uroczego borsuka. Zadbała o każdy najmniejszy szczegół, nawet szczotka do kibla miała rączkę wyrzeźbioną tak, by łudząco przypominała symbol Puchonów. Nie chodziło o to, że Addison była aż tak oddana swojemu domowi, była to po prostu część jej strategii mająca za zadanie przekonanie Zabiniego, by pozwolił jej tutaj zostać. Jako najmłodsza z rodzeństwa i jedyna dziewczyna musiała nauczyć się walczyć o swoje prawa. Przez lata doskonaliła swoją technikę podpuszczania starszych braci w taki sposób, by wręcz nieświadomie przystali na jej prośbę, ale odkryła, że zmasowany atak może być najlepszym wyjściem w trudnej sytuacji. Kiedy prosiła czy próbowała przekupić członków rodziny, ci tylko uśmiechali się z pobłażaniem. Jednak kiedy Addison stawiała ich przed faktem dokonanym, a potem zarzucała niekończącą się wiązanką słów, zirytowani do granic możliwości przystawali na jej propozycję, byle tylko dała im już spokój. Co prawda nie dorastała razem z Zabinim, więc nie mogła mieć pewności, że jej plan zadziała, ale wychodziła z założenia, że wszyscy starsi bracia są tacy sami.
      - Jak widzisz, zmieniłam wystrój wnętrz, ta ciemna zieleń była strasznie przygnębiająca, zaburzała moje chi podobnie jak to ustawienie mebli. W ogóle masz same śmieci w lodówce, powinieneś zrobić porządne zakupy. Te kociołkowe pieguski były już stare i niemal twarde jak kamień, omal sobie zębów nie połamałam! A dyniowe paszteciki? Fuj! - Addison zupełnie nie zastanawiała się nad tym, co mówiła. Wpadła w rytm i pozwoliła słowom przepływać przez jej usta, chociaż jej swobodny ton i słowotok tak naprawdę skrywały jej zdenerwowanie. Zabini był jej ostatnią deską ratunku, gdyby nie została przyparta do ściany, nigdy by się do niego nie zwróciła, wiedząc, że łącząca ich relacja nie była na tyle silna, by mogła go prosić o podobną przysługę. Właśnie dlatego nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie potrafiła się też przyznać do tego, jak ciężko było jej się teleportować do tego mieszkania i ile godzin spędziła na chodniku, obserwując sklep z ulicy, walcząc sama ze sobą. Żołądek ścisnął jej się boleśnie z nerwów, jej kark pokrył się zimnym potem i bezwiednie wstrzymywała oddech, czekając na reakcję Chrisa. Jak miała mu powiedzieć, że nie miała gdzie mieszkać? Jak miała mu się przyznać do tego, że jeśli jej nie przyjmie, skończy na ulicy, bo nie miała dostępu do rodzinnej skrytki i nie miała jak zapłacić za pokój w hotelu? Addison czuła zbyt wielki wstyd, by się na to zdobyć, w pamięci mając ich ostatnią kłótnię i zjadliwe słowa, które wtedy padły ze strony byłego Ślizgona. Mimo że łączyły ich więzy krwi, nie traktował jej jak siostry, więc powinna być przygotowana na to, że z hukiem ją stąd wyrzuci, ale nie chciała brać pod uwagę tej ewentualności, jeszcze nie. Przegryzła wargę i niepewnie uniosła wzrok znad cytrynowych tenisówek, w które wpatrywała się przez cały swój monolog, by sprawdzić, jaką minę ma Zabini.
      - Chociaż jedną noc. Potem postaram się coś wymyślić. - Jej słowa nie był głośniejsze od westchnienia i Addie nie miała nawet pewności, czy usłyszał ją przez głośny stukot kropel deszczu uderzających o okna.

      najukochańsza siostrzyczka

      Usuń
  31. [dzień dobry! dziękuję za miłe powitanie. c: mam już jedną uczennicę i tak mnie jakoś naszło, by stworzyć kogoś z Hogsmeade... niekoniecznie absolwenta. :D co powiesz na jakiś wątek?]

    Jessamy Winston

    OdpowiedzUsuń
  32. [hmm... wiesz co... mam zalążek pomysłu, ale sporo zależy tutaj od tego, czy moje przypuszczenia są słuszne, więc jeśli możesz, odezwij się do mnie na maila: pain.osteogenesis.imperfecta@gmail.com :)]

    Jessamy Winston

    OdpowiedzUsuń
  33. - Ranisz mnie. Dlaczego sądzisz, że coś musiało się stać? Chyba mogę wpaść i sprawdzić, co u mojego ukochanego braciszka, a przy okazji zacieśnić trochę więzi, zatrzymując się na kilka dni? - spytała z niewinną miną Addison, przykładając dłonie do klatki piersiowej na wysokości serca, jakby jego bezpodstawne podejrzenia naprawdę sprawiły jej ból. Wyglądało jednak na to, że Zabini nie nabierał się na jej słodki ton głosu, więc wywróciła oczami, wzdychając ciężko i rozkładając ręce. - Zostałam dobitnie poproszona o opuszczenie terenu szkoły na czas nieokreślony dla własnego bezpieczeństwa. Okazuje się, że wielu uczniów nie wierzy w moją niewinność, są przekonani, że jestem szpiegiem Mrocznych lub to zwykła wymówka, żeby zemścić się na mnie za grzechy mojej rodziny. Było kilka incydentów, które... - Addie niespodziewanie przerwała, mocno zaciskając wargi w wąską linię. Wolała, by Chris nie dowiedział się o nieprzyjemnościach, które spotkały ją na przestrzeni kilku ostatnich tygodni. Nie mogła pozwolić, by widział w niej słabą ofiarę niezdolną do obrony. Nie wytrzymałaby, gdyby zaczął odnosić się do niej inaczej.
    Potrzebowała jego złośliwych komentarzy bardziej niż kiedykolwiek.
    - Powiedzmy, że wciąż jestem grzeczną dziewczynką, nie rzuciłam szkoły i mam zamiar jak najszybciej wrócić do Hogwartu. Nauczyciele mieli prawo poczuć się zaniepokojeni tą sytuacją, ale szybko się ona unormuje.
    To, że coś przed nim ukrywała, było dużym niedopowiedzeniem. Addison wychodziła jednak z założenia, że potrafiła sama o siebie zadbać i ta sytuacja była tylko przejściowa. W obecnej chwili była zależna od kaprysów byłego Ślizgona i aż skręcało ją z tego powodu, jednak Zabini był jej ostatnią deską ratunku. Przez pewien okres czasu dogadywali się coraz lepiej, powoli się poznając i oswajając z myślą, że są rodzeństwem, ale wszystko szlag trafił i nie była pewna, czy Christopher nie wyrzuci jej za drzwi, nawet nie wysłuchawszy, co ma mu do powiedzenia. Ich stosunki nie tylko ponownie się ochłodziły, lecz także zewnętrzne czynniki sprawiły, iż ich relacja stała się zbyt skomplikowana, by potrafili na nowo znaleźć wspólny język.
    Addison zamarła.
    - Czy ty powiedziałeś to, co powiedziałeś? - wydukała, niepewnie przechylając głowę na bok i patrząc na chłopaka tak, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. Skoro się tu wprowadzasz... Po chwili wystartowała niczym mała rakieta i wpadła na niego z impetem, zarzucając mu ręce na szyję. Co prawda w jej rodzinie nigdy nie pozwalali sobie na tak zuchwałą bliskość fizyczną i naruszanie czyjejś przestrzeni osobistej, ale była tak zaskoczona, że się zgodził, zanim zdążyła wysunąć większość przygotowanych wcześniej argumentów, że musiała go przytulić. Od wielu dni nikt nie zrobił dla niej niczego równie miłego i niemal bezinteresownego. Kiedy jednak Addie uświadomiła sobie, że prawdopodobnie zareagowała zbyt entuzjastycznie, odsunęła się od niego jak oparzona, spuszczając wzrok. Mimo zawstydzenia na jej twarzy widniał szeroki, zaraźliwy uśmiech, którego nie potrafiła ukryć.
    - Dziękuję... Ale i tak jesteś najgorszym bratem pod słońcem i w ogóle możesz zapomnieć, że będę ci usługiwała. To, że tutaj mieszkam, nie znaczy, że będziesz mógł mnie wykorzystywać! Poza tym zajmuję łóżko!
    Nie przejmując się Zabinim, przebiegła przez pokój i wskoczyła na materac z rozpostartymi dłońmi, lądując twarzą w poduszkę.
    - Nie mam nic przeciwko herbacie - krzyknęła, a jej głos został stłumiony przez materiał.

    zbyt urocza, by się jej pozbyć, upierdliwa siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  34. Chociaż Addison pochodziła z czystokrwistego rodu, którego członkowie od wielu pokoleń w większości należeli do domu Salazara Slytherina, na każdym kroku starała się pokazywać swoją odrębność, jakby właśnie z tej inności czerpała siłę, by przeciwstawić się wygórowanym oczekiwaniom rodziców. Już jako ośmiolatka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była czarną owcą w rodzinie. Jej bezinteresowność, impulsywność, wrażliwość i wewnętrzne ciepło były traktowane jak skaza, ujma na honorze rodziny Hallawayów, nikt nie był jednak w stanie zapanować nad zadziwiająco otwartym charakterem Addie. Może dlatego wybuch radości zamanifestowała mocnym uściskiem, zamiast jak na dziedziczkę znanego czarodziejskiego rodu przystało, chłodnym skinięciem głosy, jakby wręcz wyświadczała łaskę chłopakowi, że się tu wprowadzała.
    Poczuła, jak materac nieznacznie ugina się po jej lewej stronie i spięła wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na ruch Christophera. On jednak tylko się z nią drażnił, do jego głosu wkradł się protekcjonalny ton i dziewczyna wywróciła oczami. Serio myślał, że cokolwiek wskóra? Kiedy dźgnął ją różdżką pod żebra, pisnęła cicho i przeturlała się na drugą stronę łóżka. Złapała za poduszkę, po czym rzuciła ją w stronę oddalającego się do kuchni Ślizgona. Lata treningu oraz doskonały refleks ścigającej sprawiły, że niemal zawsze trafiała tam, gdzie chciała i poduszka uderzyła Zabiniego w tył głowy.
    – Nie jestem twoim skarbem, idioto. I jeśli cokolwiek ugotuję, na pewno nie dla ciebie. Czy ty w ogóle wiesz, jaka jest pogoda za oknem?! Nie ma mowy, że się stąd ruszę, żeby zrobić ci jakieś durne zakupy – poinformowała go Addison, sięgając do jego stolika nocnego, by przeszukać kolejne szuflady. Jej wrodzona ciekawość nieraz okazała się być źródłem jej strasznych kłopotów, ale nadal nie była w stanie nad nią zapanować. – Co tutaj masz? Najnowsze czarodziejskie porno? Chociaż jednak nie chcę wiedzieć, to by było obrzydliwe.
    Z hukiem zatrzasnęła szufladę, patrząc na krzątającego się po kuchni Zabiniego. To był... dziwny widok. Nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała Ślizgona tak rozluźnionego, tak swobodnego. Posiadał wiele masek i każdą z nich miała okazję wielokrotnie oglądać, ale teraz miała wrażenie, że niczego nie udawał. Przegryzła w zamyśleniu dolną wargę. Nie była pewna, co powinna o tym sądzić, ale... podobało jej się to. Jego spokój sprawił, że nie była już tak roztrzęsiona koniecznością opuszczenia Hogwartu, na chwilę zapomniała o nękających ją od kilku tygodniach uczniach.
    – I ty nazywasz to pracą? Pomagałam w sklepie Weasley'ów już jako trzynastolatka, to są właściwie wakacje. Więc równie dobrze możesz zachować się jak dżentelmen i oddać mi łóżko – stwierdziła przymilnie, unosząc się na łokciach. Jej głos był sugestywny i słodki niczym miód, gdy przeciągała się na materacu. Ta kanapa idealnie nadawała się do wystroju wnętrz, ale wątpiła, by była wygodna.
    – Zapomnij, Zabini. Możesz sobie wsadzić tę listę zakupów w dupę – powiedziała Addison, gniewnie mrużąc błękitne oczy. Dopiero teraz z bliska uświadomiła sobie, że ich tęczówki miały taki sam odcień niebieskiego. Jak to możliwe, że się nie zorientowała przez tych siedem lat? Jak wiele podobieństw między nimi przegapiła? Minęło wiele miesięcy, odkąd dowiedzieli się o łączących ich więzach krwi i romansie ich rodziców, a mimo to Addie wciąż nie potrafiła uwierzyć, że miała trzeciego brata.
    Brata, który jej nie chciał. Brata, który choć pozwolił jej się u siebie zatrzymać, tak naprawdę jej nienawidził.
    Jej uśmiech nieco przygasł, ale nie dała po sobie poznać, jak bardzo ta myśl ją zabolała. Rana po ich ostatniej kłótni wciąż była świeża, teraz boleśnie pulsowała gdzieś wewnątrz niej, przypominając jej o tym, że Zabini nigdy nie stanie po jej stronie.

    irytujący chochlik

    OdpowiedzUsuń
  35. Wszystko byłoby w porządku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie była na tyle głupia, aby zapomnieć wziąć zapasowej fiolki eliksiru wielosokowego ze sobą. Kiedy, sprzątając w sklepie, jedno czarne pasmo włosów opadło jej na twarz, przysłaniając widok, wpadła w panikę. Przeszukała kieszenie kurtki, spodni i bluzy, wysypała wszystko z torebki, zajrzała do każdej szuflady za ladą. Gula w jej gardle rosła do niesamowitych rozmiarów, kiedy wybiegła ze sklepu z miotłami na łeb, na szyję, zamykając go tak szybko, jak się dało, i zostawiając wszystkie swoje rzeczy w środku. Popędziła uliczką Hogsmeade, czując, jak kolejne ciemne kosmyki wyrastają jej z głowy. Nos Charlie zmienił kształt, w trakcie biegu wydłużyły się jej nogi, sprawiając, że niemalże nie wylądowała twarzą na wilgotnym chodniku.
    Płuca paliły ją żywym ogniem, a kolka pod lewym płucem kłuła niemiłosiernie. Mimo to nie zatrzymywała się, czując, jak łzy nabiegają jej do oczu. Ktoś podążał tuż za nią i wiedziała, że była w potrzasku. Była niemalże na sto procent pewna, że to posłaniec Ministerstwa, że już nie ma dla niej ratunku. Musiała jedynie dobiec do domu, uciec tylnym wyjściem, wyjechać na drugi koniec Wielkiej Brytanii… W głowie już obmyślała plan B, nad którym tak długo pracowała.
    Urwany krzyk wydobył się spomiędzy warg dziewczyny, kiedy ktoś złapał ją za ramię i pociągnął do tyłu. Żołądek Izzy związał się w supeł, a ciemne oczy napełniły się jeszcze większą ilością słonych łez. Azkaban czekał na nią otworem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
    – Błagam, ja nic nie zrobiłam, musicie mi uwierzyć, ja nic nie… – przerwała gwałtownie, gdy odwróciwszy się, ujrzała twarz Zabiniego.
    Wyrwała rękę z jego uścisku i przyłożyła mu ją do ust, rozglądając się wokół. Drugą dłonią otarła łzy, których teraz zaczęła się wstydzić. Dawno nie dała się tak wyprowadzić z równowagi. A jednak jej zachowanie i wyraz twarzy zmieniły się w przeciągu ułamka sekundy, kiedy ukazała się jej głupkowata twarz byłego Ślizgona.
    – Zamknij się, Chris! – warknęła, marszcząc brwi.
    Chris. Nigdy nie lubiła używać jego nazwiska, mimo że praktycznie wszyscy w Hogwarcie wołali na chłopaka właśnie Zabini. Może to dlatego czuła się tak wyjątkowo, kiedy pozwalał jej mówić do siebie po imieniu. A mimo to nagminnie zdradzał ją z innymi i dopiero teraz, kiedy ponownie musiała spojrzeć mu w oczy, odkryła, że wciąż coś kłuje ją w okolicach serca.
    A myślała, że dorosła.
    Dyszała ciężko, zmęczona biegiem. W momencie, gdy poczuła jego dłoń splatającą ze sobą jej palce, odsunęła się o krok, wyrywając mu rękę.
    – Nic nie musisz wiedzieć, Izzy nie istnieje – powiedziała, mierząc go spojrzeniem ciemnych oczu. – Rozumiesz? Niczego nie widziałeś, niczego nie słyszałeś.
    Oczy Zabiniego były przenikliwe. Czy tego chciała, czy nie, przez krótki moment, ułamek sekundy, znów poczuła się Isobel, nie Charlie. Chcianą Isobel, tak samo jak wtedy, gdy oficjalnie zostali parą i było im dobrze przez jakiś miesiąc, dopóki Chris nie rozsypał jej serca na kawałki po raz pierwszy. I drugi, i trzeci, i czwarty. Prawdopodobnie nawet więcej, jednak wolała o tym nie wiedzieć.
    – Jesteś ostatnią osobą, którą powinno to interesować – szepnęła, czujnie obserwując otoczenie i zbliżając się do niego, aby spojrzeć mu w oczy i upewnić się, że go słucha. – Zniknę o poranku i tyle mnie widziałeś. Jasne?
    Miała nadzieję, że nie zdążył zauważyć jej drugiej twarzy. Miałaby wtedy pewność, że nie wiedział, iż Izzy to ta Charlie, ta sama, która pracowała w sklepie sześć witryn od Magicznych Dowcipów Weasleyów.

    (wcale nie) kochająca Izzy

    OdpowiedzUsuń
  36. [Dziękuję bardzo :) Nawzajem! Jeśli masz ochotę i pomysł, zapraszam do któregoś z moich na wątek :)]

    Charles P.

    OdpowiedzUsuń
  37. Mierzyła go uważnie wzrokiem. Zabini dorósł, zmężniał, rysy jego twarzy się wyostrzyły. Mogła dostrzec, że nieco spoważniał, a jednak wciąż widziała tę iskierkę, która towarzyszyła mu, gdy był na szóstym roku. Iskierkę dziecka, tę samą, która sprawiła, że nie umiał wytrzymać z nią wystarczająco długo i musiał pocieszać się innymi dziewczynami. Wciąż nie rozumiała, czego jej wtedy brakowało.
    Nie była pewna, czy jego słowa sprawiły, że zrobiło jej się ciepło na sercu, czy tylko bardziej raniły. Chyba wolałaby, aby zwyczajnie ją olał, wiedziałaby przynajmniej, że nigdy nie była dla niego ważna. A tak… Tak wspomnienia wracały i zalewały głowę dziewczyny niczym czarna, gęsta smoła. Przełknęła ślinę, marszcząc brwi.
    Odkąd uciekła, nie rozmawiała z nikim jako Izzy. Zdążyła przyzwyczaić się do bycia nazywaną Charlie. W pewnym momencie zdawało jej się nawet, że Isobel Connolly po prostu umarła powolną i stopniową śmiercią. A jednak codziennie rano widziała w lustrze swoje odbicie, widziała ciemne włosy i oczy, długie rzęsy i prosty nos. I przypominała sobie, że naprawdę istnieje, że wciąż kocha quidditcha, że blizny spowodowane licznymi upadkami podczas gier i treningów wciąż zdobiły jej ciało.
    – Jak mam ci ufać? – spytała po dłuższej chwili ciszy, spuszczając wzrok. – Skąd mam wiedzieć, że nie wezwiesz tu Ministerstwa?
    Doskonale zdawała sobie sprawy z plotek na swój temat. Mówili, że była winna, że pomagała Mrocznym, a potem uciekła. Ktoś złożył zeznanie, że widział ją w Zakazanym Lesie, że jakaś ciemnowłosa kobieta na miotle terroryzowała uczniów zaklęciami rzucanymi z powietrza. I wciąż gryzło ją to, że nie wiedziała, ile z tych rzeczy było prawdziwych, a ile nie. Nie pamiętała nic, nie miała nawet małego urywka wspomnień. Albo użyli na niej Imperiusa, albo zmusili ją do działania dla Mrocznych, a potem wymazali pamięć. Nie wiedziała, miała różne teorie, doszukiwała się opcji. I wszystkie szlaki urywały się w Azkabanie.
    – Te twoje cholerne deklaracje – warknęła i pokręciła głową z dezaprobatą, by następnie pociągnąć go za rękę i ruszyć szybkim krokiem w stronę mieszkania. – Nie stójmy tutaj, bo ktoś na serio nas zobaczy.
    Zimny deszcz siekał ją po twarzy, włosy poprzyklejały się do policzków i czoła Izzy. Mknęła przy ścianach, w zacienionych miejscach. Niczym kameleon przemykała ciemnymi uliczkami, ciesząc się w duchu jak małe dziecko, że był już wieczór i światło słoneczne nie wystawiało jej na widok mieszkańców Hogsmeade. Czasem żałowała, że za czasów szkolnych nie skupiała się za bardzo na transmutacji. Być może byłaby teraz w stanie przemieniać się w zwierzę jak inni animagowie, jednak ta bardziej obiektywna strona umysłu Isobel co rusz przypominała dziewczynie, że nigdy nie popisała się żadnymi umiejętnościami na tych zajęciach. Ledwo udało jej się przemienić szczura w kielich, a co dopiero siebie w psa, którym najprawdopodobniej by się stała – tak samo, jak jej patronus.
    Nie używała różdżki od tak dawna, że czasem naprawdę czuła się jak charłak. Właściwie to nietrudno było jej wejść w rolę Charlie. Po prostu schowała różdżkę głęboko do torby, na wypadek, jakby doszło do walki z kimś z Ministerstwa. Prawda była jednak taka, że nie wyciągnęła jej stamtąd od kilku dobrych miesięcy.
    – Zapraszam – szepnęła, rozglądając się ostatni raz i otwierając kluczem drzwi mieszkania.
    Była to skromna, jednopokojowa kawalerka z niewielką kuchnią i łazienką. Isobel zdjęła przemoczone buty, po czym powłóczyła nogami do kuchni, zostawiając na podłodze mokre odciski swoich stóp. Sięgnęła po czajnik i nalała do niego wody, by następnie postawić go na gazie. Odwróciła się w stronę chłopaka, splatając ręce na piersi i na wpół siadając na blacie przy kuchence.
    – Będziesz tam tak stał, czy wejdziesz? – Uniosła jedną brew z rozbawieniem.
    Jakby próbowała ukryć trzęsące się dłonie, wciąż oddające to, jak bardzo przestraszyła się, że ktoś ją zdemaskuje.
    – Nie mam czerwonej herbaty, musisz zadowolić się czarną – dodała.
    Przeklęła w duchu. Czemu wciąż pamiętała, co Chris lubił, a czego niekoniecznie?

    Zmokła kura

    OdpowiedzUsuń
  38. Uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc, jak Zabini opiera się swobodnie o blat. Gdziekolwiek nie wszedł, zawsze był panem danego miejsca, i tak było też teraz. Przygryzła wnętrze policzka, a następnie wypuściła z westchnieniem powietrze. Musiała się uspokoić.
    – Na pewno nie tak przyjemnie, jak w twojej willi, hm? – Uniosła lekko jedną brew, posyłając mu łobuzerskie spojrzenie.
    Nie tęskniła za nim. Był draniem, który nie zasługiwał ani na nią, ani na żadną dziewczynę, z którą ją zdradził. Wiedziała o tym, a mimo to z jakiegoś powodu cieszyła się, że może z nim porozmawiać. Jako Isobel, nie Charlie, bo w końcu nie raz obsługiwał ją w Magicznych Dowcipach, kiedy to Jessamy pokazywała jej czarodziejskie gadżety, myśląc, że ma do czynienia z charłakiem.
    Rzuciła okiem na kanapę widoczną przez otwarte drzwi kuchni. Tak się składało, że sypialnia Isobel znajdowała się vis-à-vis pomieszczenia, w którym właśnie się znajdowali. Spuściła wzrok, patrząc na swoja pasiaste, kompletnie przemoczone skarpetki.
    – Od sierpnia – mruknęła i wzruszyła ramionami. – Ale niewiele się działo w sumie. Myślałam, że będzie ciekawiej.
    Umiała udawać. Nauczyła się tego przez te wszystkie miesiące, kiedy była do tego zmuszona. Udawanie kogoś innego, kompletnie obcego człowieka, weszło jej w krew. Spojrzała na chłopaka kątem oka i dostrzegła w wyrazie jego twarzy jawne zdziwienie. Zaśmiała się cicho, jednak zaraz przestała, bo dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa, gdy usłyszała gwizdanie czajnika. Wyłączyła gaz i zalała herbatę w dwóch kubkach. Podsunęła jeden z nich Chrisowi i popatrzyła na niego podejrzliwie, gdy zorientowała się, że stał bliżej niż parę sekund temu.
    – Nie. – Pociągnęła niewielki łyk herbaty i skrzywiła się delikatnie, gdy ta poparzyła jej język.
    Zawsze robiła to samo, wciąż powtarzała jednakowe błędy.
    Odsunęła się od blatu i usiadła na jednym z krzeseł przy małym stoliku przystającym do przeciwległej ściany. Znajdowało się na nim kilka okruszków po chlebie i pusta szklanka. Wzdrygnęła się lekko, widząc resztki eliksiru wielosokowego na dnie. Chwyciła szybko za naczynie, podniosła się i żwawym krokiem podeszła do zlewu, by wsadzić je pod bieżącą wodę.
    Zaraz potem wróciła na swoje miejsce, oplatając zmarzniętymi dłońmi gorący kubek. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym wbiła wzrok w Zabiniego. Z oklapniętymi włosami wcale nie był aż tak przystojny. Mimo to zdawała sobie sprawę z tego, jak źle musiała sama wyglądać, z mokrymi kosmykami lepiącymi się jej do twarzy i całkowicie przemoczonym ubraniem. Dobrze, że nie trudziła się na tyle, aby się malować – w końcu i tak nakładała maskę każdego ranka.
    – Uczepili się mnie jak rzep psiego ogona – syknęła, marszcząc brwi. – Nic nie zrobiłam – dodała, po czym przygryzła dolną wargę. – Chyba nic nie zrobiłam…
    Brak jakichkolwiek wspomnień wydawał się największą karą, jaką Mroczni jej wyrządzili. Nie miała pojęcia, czy nie zabiła jakiegoś dzieciaka, czy przez nią nie spadł komuś na głowę kawał gruzu z sypiącego się zamku. Czy nie utopiła nikogo w jeziorze albo nie rzuciła akramantulom na pożarcie. Wzdrygnęła się lekko. Chyba wolała być Charlie. Charlie była niewinna i nie miała nic na sumieniu. A Izzy nawet nie wiedziała, czy powinna coś mieć, czy nie, więc obwiniała się na zapas.
    Westchnęła cicho.
    – Prorok zrobił ze mnie zbiega roku, zabawne, co?

    <3

    OdpowiedzUsuń
  39. Wspomnienia związane z Zabinim przebiegały przez głowę Izzy z prędkością światła. Pamiętała, że poznali się, gdy była na piątym roku i podczas meczu dostała tłuczkiem. Do tej pory robiło jej się niedobrze, gdy wspominała ból złamanego żebra. A jednak ten wiecznie niewrażliwy bufon przyszedł do skrzydła szpitalnego, aby upewnić się, że nic jej nie będzie.
    Przełknęła gorącą herbatę, gapiąc się w kubek. Zabini chciał być wtedy miły i zostawił jej paczkę fasolek wszystkich smaków, myśląc, że śpi. Cóż, na pewno udawała dość dobrze, skoro nie zorientował się, iż tak naprawdę wszystko widziała. Prezent też nie do końca mu wyszedł, bo trzy czwarte fasolek miały smak wymiotów, zgniłego jajka albo starej skarpetki, co sprawiło, że jeszcze tego samego dnia zwymiotowała na łóżko, denerwując tym samym pielęgniarkę. Zaśmiała się ponuro. Pięć lat. Tyle czasu minęło, odkąd wszystkie te wydarzenia miały miejsce. Zdawało się jej, że było to może dwa tygodnie temu. Czas leciał jak szalony.
    – Mam gdzieś Proroka – stwierdziła. – Jak mnie złapią, to na sto procent wyląduję w Azkabanie. – Ironiczny uśmieszek pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy uniosła wzrok i popatrzyła Zabiniemu w oczy. – Matka z ojcem mają własne cele, tak samo Elise.
    Starsza siostra Isobel była inteligentna, ale zbyt zafascynowana światem Mrocznych. Dlatego złapali ją jako pierwszą – nawet nie kryła się z tym, że brała udział w wojnie. Podobno na rozprawie z dumą wymieniła kilka szlam, których pozbawiła życia.
    Dziewczyna ze spokojem upiła kolejny łyk herbaty.
    – Próbowałam się dowiedzieć czegokolwiek, Chris, ale prawda jest taka, że nie wiem, co robiłam – powiedziała w końcu. – Są zeznania, że naprawdę ktoś mnie widział jako szaloną Mroczną strzelającą zaklęciami z miotły, więc… – Wzruszyła ramionami i prychnęła.
    Wyrzucenie tego ciężaru na zewnątrz było niczym kolejny kamień milowy jej podróży. Do tej pory kryła wszystko w sobie, dawała ludziom wierzyć we wszystko, co pisał Prorok. Ba, sama zastanawiała się, ile z tego było prawdą, a ile kłamstwem.
    Wywróciła oczami, słysząc jego słowa. Jak zwykle starał się być nadopiekuńczy, a jednak tym razem zdawała sobie sprawę, że to tylko powierzchowna maska. Chris w pewnym sensie był takim samym kameleonem, jak ona sama. Z tym, że nosił przy tym własną twarz, a nie cudzą. Pochyliła się do przodu, opierając brodę na dłoniach, a łokcie na stoliku.
    – A ty co tu robisz, hm? Od kiedy zabawiasz się w sprzedawcę gadżetów? – Posłała mu łagodny uśmiech. – Nigdy nie mówiłeś, że kręcą cię akurat takie zabawki.
    Zorientowała się, jak to brzmi, dopiero po kilku sekundach. Momentalnie spuściła wzrok i znowu wróciła do picia swojej herbaty. Odchrząknęła ledwie słyszalnie, wstając od stołu, i sięgnęła do lodówki po mleko, którego dolała sobie do kubka. Postawiła karton na środku blatu, aby i Zabini mógł się częstować, gdyby miał taką ochotę.
    Kątem oka zerknęła na dolną szafkę, w której trzymała kilkanaście buteleczek wypełnionych eliksirem wielosokowym. Żołądek podskoczył jej do gardła, gdy pomyślała o tym, że jutro znowu będzie Charlie. Już zapomniała, jak to jest być sobą, jak to jest, kiedy inni zwracają się do niej Isobel. Izzy, nie bądź zła, głos Zabiniego przebiegł jej przez głowę. Jak to możliwe, że ta sama osoba piła właśnie herbatę w jej skromnym mieszkaniu? Była taka głupia… Zaprosiła źródło tysięcy łez wylanych w poduszkę przed kilkoma laty prosto do swojego azylu, o którym nikt nie miał pojęcia.

    Głupiutka Izzy

    OdpowiedzUsuń
  40. Cała ta szopka, związek z Zabinim, była jedynie wynikiem zakładu. Dowiedziała się o tym kilka tygodni po pamiętnym zerwaniu, kiedy to Izzy na oczach całej szkoły – podczas śniadania – ze łzami w oczach wparowała do Wielkiej Sali i podniosła go siłą do pionu, ciągnąc za kołnierz szaty. Dyszała wtedy tak ciężko, a cały świat zdawał się zachodzić mgłą. Kątem oka jednak zdołała ujrzeć zawstydzone spojrzenia dziewczyn, z którymi spał. Znała wszystkie nazwiska, jednak to nie do nich miała pretensje. Nie wiedziała, czy bardziej bolało ją złamane serce, czy ręka, gdy z całej siły uderzyła go w twarz z Plaskacza. Miała ochotę krzyczeć, bić go do nieprzytomności, wybić mu wszystkie zęby. A jednak jedyne, co wtedy powiedziała, to: „Nigdy nie myślałam, że ktokolwiek zawiedzie mnie tak bardzo, jak ty”.
    Nie odezwała się ani słowem po tym, jak koleżanka z dormitorium ze smutkiem zdradziła jej, że dowiedziała się od jednego ze Ślizgonów, iż Zabini założył się o jej względy. I nie była pewna, czy pustka, jaką wtedy czuła, była odpowiednią reakcją. Jej serce zdawało się rozbite na tyle kawałków, że nie dało się go zniszczyć już bardziej. A mimo to przesiedziała całą noc na łóżku, chowając twarz w dłoniach i gapiąc się spomiędzy palców w podłogę. Nie płakała. Po prostu egzystowała przez parę godzin, nie wykazując jednak żadnych funkcji życiowych innych niż cichy, niespokojny oddech.

    – Wiem – mruknęła i uśmiechnęła się mimowolnie, po czym zaśmiała się cicho.
    Pokręciła głową z dezaprobatą, wracając do stolika i siadając na nim, zamiast zająć swoje krzesło. Chwyciła kubek w obie ręce i spojrzała na chłopaka z góry. Wieść o śmierci babci Zabini przybiła ją bardziej, niż mogłaby się tego spodziewać. Spotkała tę kobietę jedynie raz w życiu, aczkolwiek ta zyskała jej nieodwracalny szacunek. Była mądra i przebojowa jednocześnie, dawała Izzy rady odnośnie tego, jak postępować z jej upartym i niereformowalnym wnukiem. Cóż, może Isobel nie zastosowała się do nich wystarczająco.
    – Przykro mi, Chris – powiedziała cicho i położyła mu rękę na ramieniu.
    Było jej naprawdę przykro i nawet nie chciała wiedzieć, przez co chłopak musiał teraz przechodzić. Ze wszystkich rzeczy, które o nim pamiętała, najbardziej wspominała jego oddanie i podziw dla babki. Nigdy nie mówił o rodzicach, za każdym razem, gdy pytała o jego rodzinę, opowiadał właśnie o babci. I widziała wtedy te charakterystyczne ogniki w jego oczach, szczery, nieudawany uśmiech.
    Zawahała się przez chwilę, usłyszawszy jego pytanie. Przygryzła dolną wargę, odwracając wzrok i wlepiając go w lodówkę. Nie była pewna, czy może mu ufać. Powinna uczyć się na własnych błędach, powinna wyrzucić go z mieszkania już teraz, zebrać wszystkie swoje rzeczy i zmienić lokum, a następnie nigdy już nie pokazywać się ze swoją własną twarzą.
    – Sprzedałeś mi wczoraj uszy dalekiego zasięgu – szepnęła i upiła łyk herbaty. – Trzy sztuki. A herbatę pijemy teraz, nie wystarcza ci to?
    Głupia, skarciła się w myślach. Coś ciągnęło ją do Zabiniego i nie wiedziała, czy to jedynie sentyment, czy po prostu potrzebowała kogoś, z kim może być szczera. Bez udawania. Popatrzyła na niego, lekko marszcząc brwi.
    – Jesteś takim samym kameleonem jak ja – powiedziała i zacisnęła usta w wąską linię, by następnie zaśmiać się ponuro. – Nigdy się nie zmieniłeś, co?

    Heu heu heu

    OdpowiedzUsuń
  41. Isobel z pewnością się zmieniła. Po części stała się Charlie, jednak małe, charakterystyczne dla niej gesty pozostały, sprawiając, że mimo wszelkich przeciwności i noszonej przez siebie maski wciąż była tą samą Izzy. Ciężko stawiane kroki, szybki chód oraz dbałość o szczegóły. Przesunęła karton mleka odłożony przez Zabiniego tak, aby jego krawędź była niemalże równoległa z krawędzią stołu. Czasem przyłapywała się na takich małych rzeczach, z pozoru kompletnie nieistotnych, a jednak przyprawiających ją o paranoję. Była jak zaszczute zwierzę. Oglądała się za siebie co kilka minut, zawsze upewniała się, że okna jej sypialni były zasłonięte. Jej serce biło stanowczo zbyt szybko i nie raz przyłapywała się na tym, że łapie się za klatkę piersiową oraz opiera o ścianę lub kant biurka, aby nie upaść. Mogłaby łatwo zlikwidować wszystkie swoje przypadłości za pomocą różdżki lub eliksiru, jednak samo warzenie napoju wielosokowego było wystarczająco ryzykowne. Dlatego też mieszkała na najwyższym piętrze i tak dość niskiego – bo trzypiętrowego – budynku. Gdyby sąsiad mieszkający wyżej poczuł odór eliksiru i przypadkiem odkryłby jej obecność w mieszkaniu, byłoby po niej. Zadbała niemalże o każdy szczegół.
    A mimo to wciąż popełniała małe błędy, tak jak dzisiaj. Zapomniała głupiej fiolki, co było niedopuszczalne. Mogła przypłacić to resztą życia spędzoną w Azkabanie. Nawet gdyby wyszła na wolność po kilkunastu latach, doskonale zdawała sobie sprawę, że jej psychika byłaby tak zniszczona, iż nic by po niej nie pozostało – Izzy była zbyt wrażliwa. Prawdopodobnie dlatego dostała się właśnie do Hufflepuffu.
    – Dobrze to słyszeć, choć muszę przyznać, że maska arystokratycznego dupka bywała całkiem zabawna – odparła.
    Doskonale pamiętała, gdy Zabini zgrywał się i wywyższał nad innymi. Na przykład nad prefektami, którzy chcieli odjąć punkty zarówno Puchonom, jak i Ślizgonom, gdy przyłapywali ich całujących się na korytarzach. Możesz wziąć sobie te punkty, tylko nie zdziw się, jak twoi rodzice nagle stracą pracę – zabrzmiało jej w głowie i zaśmiała się cicho. Zawsze mówiła mu, że tak nie można, jednak w głębi serca była mu nawet wdzięczna. Nie znosiła, gdy Puchoni znowu byli spychani na sam koniec, a odejmowanie im kolejnych punktów na pewno nie było pomocne.
    Uniosła jedną brew, patrząc na niego podejrzliwie. Nie była pewna, czy to tylko żart, czy faktycznie miał na myśli to, co właśnie powiedział. Pokręciła głową z dezaprobatą, dopijając herbatę i mierząc go spojrzeniem od stóp do głów.
    – Musisz się obyć bez alkoholu, bo go nie mam – powiedziała z rozbawieniem.
    Miała ochotę wystawić mu język, jakby znowu miała szesnaście czy siedemnaście lat i ganiała się z nim po dormitorium, gdy próbował ją złapać i łaskotać do upadłego. Był jedną z nielicznych osób, które wiedziały o tym, jak wielkie miała łaskotki, i w jakie miejsce na żebrach dziewczyny należy celować, by je wywołać. A może już zapomniał.
    – Gdybym go miała, to piłabym codziennie do upadłego, a wtedy na pewno by mnie złapali – wyjaśniła, zobaczywszy niekryty zawód w jego oczach. – Chwila zapomnienia nie jest warta kilkunastu lat w Azkabanie. Szczególnie że nawet na trzeźwo robię durne błędy.
    Wzięła oba kubki i zeszła ze stolika, by następnie włożyć naczynia do zlewu. Mleko również schowała na swoje miejsce, sprawiając, że kuchnia znów wyglądała praktycznie tak samo, jak gdy do niej weszli. Nie licząc zalegających kubków i odsuniętych krzeseł. Odwróciła się w stronę Zabiniego.
    Miło znów z tobą rozmawiać, przeszło jej przez głowę, jednak nie powiedziała tego na głos. Nie chciała dać się zawładnąć sentymentowi, jaki łączył ją z chłopakiem. Mimo wszystko wciąż pamiętała, jak bardzo bolała każda zdrada. Jak pusta się czuła, gdy dowiedziała się, że to wszystko było wynikiem durnego zakładu. Przełknęła ślinę.

    Isobel niedająca się nabrać na flirt Zaba, o

    OdpowiedzUsuń
  42. Doskonale pamiętała o tym, jak mocną głowę miał Chris. Sama zawsze upijała się dwa razy szybciej od niego i to chyba było głównym powodem tego, że próbowała powstrzymać go przed tak częstym sięganiem do kieliszka. W pewnym momencie jednak faktycznie zaczęła się o niego martwić, bo chodzenie na zajęcia na kacu nie było dla niej normalne. Nie, jeśli robiło się to parę razy w tygodniu, co Zabiniemu się zdarzało. Sobie by na to nie pozwoliła głównie przez treningi quidditcha, na których naprawdę jej zależało, a pozycja szukającej wymagała od niej stuprocentowego skupienia.
    – Jakbym miała butelkę na czarną godzinę, to tylko pogorszyłabym sobie sytuację. – Zaśmiała się, kręcąc głową i patrząc na chłopaka z niedowierzaniem. – Na Merlina, Chris, nie umiałam ci zwiać na trzeźwo, a co dopiero po pijaku.
    Pamiętała, jak kiedyś upili się z Zabinim do upadłego. Znaczy ona się upiła, bo z chłopakiem wcale nie było tak źle. Do tej pory miała ochotę spalić się ze wstydu na wspomnienie jego trzymającego jej włosy, gdy ta wymiotowała do transmutowanego na szybko w wiadro ozdobnego pudełka na ciasteczka. Współlokatorka Izzy nigdy nie dowiedziała się, co stało się z cennym przedmiotem (podobno odziedziczyła go po babci i był zrobiony ze szczerego srebra), jednak panna Connolly z jakiegoś powodu zawsze częstowała ją czekoladowymi żabami do samego końca siódmej klasy. I nikt nie wiedział czemu.
    – Nie umiesz się bawić bez alkoholu? Brak ci wyobraźni – stwierdziła, spoglądając na sufit, z którego zwisał niewielki, ozdobny żyrandol.
    Mimowolnie wyjrzała za okno, upewniając się, że nikogo nie ma pod jej domem. Zaraz potem zasunęła zasłony. Powinna była to zrobić od razu po przyjściu do domu, jednak przez obecność byłego Ślizgona kompletnie zapomniała. Westchnęła cicho, splatając ręce na piersi.
    – Mam rozrywkę każdego dnia – powiedziała wesoło, mimo że wcale nie było jej do śmiechu. – Byłam mistrzynią podchodów, gdy byłam mała, a teraz mogę bawić się w to codziennie. – Wyszczerzyła zęby.
    Dopiero teraz zdała sobie sprawę, na jak poddenerwowaną musiała wyglądać. Chodziła po kuchni, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Pilnowała nieistotnych detali, obserwowała, czy wszystko jest tam, gdzie być powinno, czy każdy cal mieszkania był dokładnie taki, jakim go zostawiła. A jeśli coś było nie tak, to to poprawiała. Natychmiast. Miała zakodowane w głowie, że im dłużej nie utrzymuje porządku, na tym większe ryzyko wystawia samą siebie. Zabawa w kotka i myszkę nie miała końca, a Isobel już tak się do niej przyzwyczaiła, że zaczęła ją traktować jak styl życia. Ba, ucieczka stała się jej życiem.
    Nie spodziewała się rąk Zabiniego na swoich bokach. Pisnęła, czując dreszcz przechodzący przez jej ciało. Łaskotki były jej słabą stroną i gdyby ktokolwiek z Ministerstwa się o nich dowiedział, nie musieliby traktować dziewczyny zaklęciami. Izzy była bezbronna w obliczu łaskotek. Upadła na podłogę, pociągając Chrisa za sobą i nie mogąc opanować śmiechu. Łzy zebrały się w jej oczach.
    – Nie, Chris przestań! – zawołała, chichocząc i próbując mu się wyrwać, wymachując przy tym rękami i nogami. – Chris, złaź ze mnie, to… – parsknęła śmiechem – to boli, spadaj!
    Nagle jej łokieć natrafił na coś twardego. Usłyszała głośne „auuu” i popatrzyła na chłopaka, który przykładał sobie dłoń do czoła. Momentalnie podniosła się do pozycji siedzącej.
    – O matko, przepraszam! – zawołała, zakrywając sobie usta dłońmi. – Cholera, nie chciałam, wszystko w porządku?
    Przyjrzała się jego twarzy, delikatnie zabierając rękę Zabiniego i uważnie obserwując miejsce, w które go uderzyła. Nie miał żadnego siniaka, więc raczej nic mu nie było, jednak mimo to czuła się głupio. Przygryzła wnętrze policzka.

    pani Uważaj-Na-Moje-Łokcie

    OdpowiedzUsuń
  43. – Masz leminga?! – wykrzyknęła Addie, a w jej jasnych oczach zabłyszczała ekscytacja jak u małej dziewczynki. Nawet nie ochrzaniła Zabiniego za ponowne nazwanie jej skarbem, zbyt pochłonięta ideą uroczego zwierzątka. Taka była Puchonka, rzadko kiedy potrafiła dłużej utrzymać swoją uwagę na pojedynczym temacie. Za bardzo roznosiła ją energia, by mogła skupić się tylko na jednej rzeczy. Podniosła się z łóżka i właściwie w podskokach ruszyła w kierunku sofy, opadając na nią i sięgając po gorącą herbatę, która była paskudna, więc dla zabicia smaku przesypała do kubka połowę cukierniczki, kiedy usłyszeli głośne stukanie w okno. Zabini odebrał list, a nagła sztywność w jego postawie i chłód w głosie powiedziały jej wszystko, co chciała wiedzieć.
    – Pieprz się – mruknęła pod nosem Addison, wyrywając mu z dłoni zaadresowaną do niej kopertę i gorzko się uśmiechając. – Mogłam się tego po tobie spodziewać.
    Wyglądało na to, że Zabini potrafił zachowywać się jak upierdliwy, ale troskliwy starszy braciszek zaledwie przez pięć minut, po czym znowu włączał mu się tryb nieufnego dupka. Zmiana była subtelna, ale wyczuwalna, zwłaszcza dla tak wprawnego obserwatora, jakim była Puchonka. Addie odnajdywała drobną przyjemność w czytaniu innych ludzi, szukała ich słabych punktów i nerwowych tików, potrafiła instynktownie rozpoznać drobne sygnały, dostrajając się do emocji drugiej osoby. Były Ślizgon posiadał wyćwiczoną przez lata, pokerową twarz, ale tych kilka minut rozluźnienia, podczas których opuścił gardę się w jej towarzystwie, sprawiło, że nie był w stanie do końca ukryć nagłego dystansu oraz podejrzliwości. Addie była dziewczyną, która starała się szukać jedynie jasnych stron w każdej sytuacji i nikogo nie osądzać, bo każdy musiał się mierzyć z jakimś gównem w swoim życiu, lecz reakcja Zabiniego ją zabolała, dlatego włączyła swój tryb obronny, reagując agresją. Jeszcze kilkanaście tygodni temu trzymałaby język za zębami, uśmiechając się uroczo i próbując wszystko wyjaśnić, jednak teraz... Nagromadzona przez ten czas wściekłość buzowała w jej żyłach, przez co czuła się tak, jakby była na haju. Wystarczyło, by jej tak zwany brat zobaczył stempel Ministerstwa Magii i zaczął podejrzewać ją o najgorsze. Jakby dzięki swojej rodzinie nie straciła wszystkiego. Ile osób miało zamiar jeszcze ją odrzucić tylko ze względu na wzbudzające postrach oraz potępienie nazwisko? Zabini powinien najlepiej wiedzieć, jak to jest żyć z piętnem rodziców, a mimo to wciąż ją oceniał. I może dlatego był najgorszy ze wszystkich.
    – Jedyna rzecz, o której powinieneś wiedzieć, to to, że jesteś moim pieprzonym bratem – syknęła przez zaciśnięte zęby. Addison ruszyła w kierunku kuchni, poszukując chociaż odrobiny prywatności. Początkowo ta otwartość przestrzeni mieszkalnej jej się podobała, lecz teraz czuła się zbyt wyeksponowana. Wciąż odwrócona plecami do chłopaka, rozerwała kopertę, mnąc w palcach pergamin. Wzywano ją na przesłuchanie w związku z nowymi okolicznościami. Ktoś zauważył mężczyznę podobnego do Damiena Hallawaya kręcącego się w pobliżu ich rodzinnego dworu, podobno aurorzy odnaleźli także dużą aktywność czarnomagicznych przedmiotów w zachodnim skrzydle, ale nie mogli przedostać się do środka. Niemal zupełnie zignorowała drugą informację, wciąż na nowo doszukując się między wierszami wiadomości o swoim najstarszym bracie. Jej serce łomotało głucho w klatce piersiowej, a żołądek ścisnął się ze strachu. Nie bała się Damiena, bała się o niego. Dlaczego miałby tak głupio ryzykować? Przecież wiedział, że był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w kraju, jego podobizna wisiała niemal na każdym słupie, a ich dom patrolowano dwadzieścia cztery godziny na dobę, czekając na jego pojawienie się. Jej brat nigdy nie był impulsywny, zawsze był tym najrozsądniejszym z trójki rodzeństwa, nieważne od okoliczności miał zapasowy plan. Jeżeli faktycznie to jego zauważono... Na pewno nie pchnęła go do tego desperacja czy brawura. Musiał zatem istnieć inny powód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Damien był mordercą. Z zimną krwią groził śmiercią także jej najlepszemu przyjacielowi, z którym jadał obiady przy jednym stole. Przez jego działalność została niemalże wyrzucona ze szkoły. Ale nie potrafiła go znienawidzić.
      List ciążył jej w dłoni. Miała stawić się jutro na terenie rodzinnej posiadłości, problem w tym, że Addison nie była pełnoletnia. Brakowało jej ponad miesiąca do przekroczenia magicznej bariery siedemnastu lat, a to oznaczało, że potrzebowała prawnego opiekuna. Po zamknięciu jej rodziców w Azkabanie, prawdopodobnie to Damien był za nią odpowiedzialny, jednak jako zbieg stracił ten przywilej. Nie miała zbyt wielu krewnych, większość uciekła za granicę lub odwróciła się do niej plecami. Podejrzewała, że mogłaby poprosić o pomoc George'a, który nigdy niczego jej nie odmówił, ale nie mogła go w ten sposób angażować, zwłaszcza że stracił żonę w ataku Mrocznych. Nie byli też ze sobą spokrewnieni, nie zdążyliby załatwić formalności. Tak naprawdę jedyna osoba, która mogła z nią pojawić się jutro na miejscu, stała za jej plecami... Ale jak miała poprosić go o pomoc? Po tym, jak wielokrotnie obwiniał ją o działania Hallawayów? W dodatku niewiele osób wiedziało o ich związku, na pewno wybuchłby skandal, chociaż jej mieszane pochodzenie nie mogło jej bardziej zaszkodzić. Już i tak stała się Wrogiem Publicznym Numer Jeden.
      – Jesteś gotowy ogłosić światu, że masz przyrodnią siostrę? – zapytała Addison, a jej głos wydawał się być wyprany z wszystkich emocji, jakby było jej to zupełnie obojętne. Zdradzało ją jednak napięcie mięśni i zmarszczki w kącikach oczu, kiedy podawała mu list.

      zraniona siostrzyczka

      Usuń
  44. Zawsze miała problem z zapanowaniem nad swoimi ruchami. Często zdarzało się tak, że ludzie obrywali od niej z łokcia albo dostawali drzwiami, bo ta ich nie zauważyła. Teraz co prawda robiła to o wiele rzadziej – nauczyła się utrzymywać stuprocentowe skupienie przez cały dzień, nauczyła się obserwować każdy ruch, zarówno swój, jak i innych osób.
    Może to dlatego było jej okropnie głupio, kiedy uderzyła Zabiniego w czoło. Zdawała sobie sprawę z tego, że nic mu nie będzie, a jednak miała wrażenie, że zrobiła mu krzywdę. Zawsze przejmowała się takimi rzeczami aż za bardzo i przepraszała tysiące razy. Teraz jednak siedziała w bezruchu, zaciskając usta w wąską linię. Już kiedyś dostałem od ciebie mocniej, nie? – zagrzmiało jej w głowie. Dlaczego miała wyrzuty sumienia, mimo że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Chrisowi jak najbardziej się należało? Ściągnęła brwi, spoglądając mu w twarz.
    – Zasłużyłeś – bąknęła.
    Brązowe oczy byłej Puchonki powędrowały za ręką Zabiniego, który teraz zaczął bawić się jej włosami. Były cienkie i delikatne, a mimo to nigdy nie miała problemów z farbowaniem ich na ciemny brąz lub czerń. Na wspomnienie swojego naturalnego mysiego blondu przechodziły ją dreszcze – pozbyła się go w wieku lat dwunastu i nigdy nie zamierzała wracać do tej przerażającej fazy swego życia.
    Chris, co robisz? – cisnęło się jej na język, czując jego dłoń na swoim policzku. Nie czuła motylków w brzuchu, jak kiedyś. Nie czuła nic oprócz dziwnego sentymentu, wrażenia, że to jak najbardziej normalne. Jakby znów była w siódmej klasie, a fakt bycia z Zabinim stanowił oczywistą oczywistość. A jednak znajdowała się na podłodze w swojej małej kuchni, mogła zobaczyć pogrążoną w ciemnościach sypialnię i wiszący na szafie warkocz ukradziony przypadkowej mugolce, której włamała się do domu. Ponowne bycie Connolly stało się czymś nienaturalnym, a przy tym tak słodkim i rozkosznym. Kącik jej ust powędrował ku górze, gdy spuściła wzrok, czując na swoim nosie wargi chłopaka. I wiedziała, że to nie on daje jej szczęście, a fakt, że pozwala jej na bycie sobą. Jakby choć na chwilę chciała uciec od ciągłej ucieczki – jak bardzo głupio by to nie brzmiało.
    Wypuściła nosem powietrze, patrząc oddalonemu o parę centymetrów Zabiniemu w oczy. Uśmiechnęła się do niego zadziornie, zupełnie inaczej niż kiedyś. W jej tęczówkach nie było troski, nie było miłości. Jedynie błoga przyjemność z chwilowego zrzucenia ciężaru ze swoich barków. Rozluźnienie.
    Dłoń chłopaka leżąca na jej karku zdawała się zwiększać nacisk i przybliżać jej twarz do twarzy Chrisa. A może to ona? Wolna ręka Isobel spoczęła na boku szyi chłopaka, gdy spojrzała na jego usta. Te same, które zdradzały ją z innymi.
    – Jesteś cholernym dupkiem, Chris – szepnęła, po czym delikatnie przygryzła dolną wargę chłopaka, przyciągając go tym samym do siebie.
    Paznokcie Izzy wbiły się lekko w skórę na szyi chłopaka, gdy pocałowała go tak samo jak wtedy, gdy byli razem. A może inaczej? Dreszcz przebiegł jej w dół kręgosłupa, a serce zabiło szybciej, sprawiając, że na nowo poczuła się żywa. Budząc Isobel do życia i na chwilę usypiając Charlie, która schowała się gdzieś na granicy świadomości dziewczyny. Pierwszy raz od wielu miesięcy jej mięśnie się rozluźniły.

    Panna Niezależna, ale jednak trochę go potrzebuje <3

    OdpowiedzUsuń
  45. [A dziękuję za miłe powitanie <3 Chyba znamy się z BAA, gdzie zostałam pokonana przez sesję i praktyki...
    Ciesze się, że postać się podoba, starałam się, żeby ciekawa była, a równocześnie, żeby nie przesadzić. Nie powiem, kombinuję coś z notką (możliwe, że coś z bratem...), ale najpierw chcę trochę wątki rozkręcić ;)]

    Solange

    OdpowiedzUsuń
  46. Addison zmarszczyła uroczo brwi, przegryzając dolną wargę. Emocje wręcz w niej buzowały, nie potrafiła ustać w miejscu, chciała krzyczeć i coś rozwalić, ale postanowiła go posłuchać. Podeszła jednak do kanapy tak, jakby zbliżała się do niebezpiecznego drapieżnika i usiadła po turecku na samym skraju, jak najdalej od Zabiniego, który rozsiadł się, popijając herbatę, jakby zawiadomienie z Ministerstwa Magii w ogóle go nie obeszło. Oczywiście. Nie interesowało go nic, co bezpośrednio nie dotyczyło jego.
    – Nie wiem, o czym mówisz. Nie mam ci nic do opowiedzenia – warknęła Addie, zakładając dłonie na klatce piersiowej i mocno zaciskając usta w wąską linię. Przez kilka długich, pełnych napięcia minut mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu dziewczyna westchnęła z irytacją, wyrzucając dłonie w powietrze. – W porządku! Chcesz usłyszeć o tym, że nie mam dachu nad głową, bo Ministerstwo zajęło mój dom?! A może o tym, że moja skrytka w banku Gringotta została zamrożona, więc nie mam żadnych pieniędzy i prawdopodobnie nigdy ich nie odzyskam, bo Damien jest zbyt sprytny, by dać się złapać?! A może chcesz posłuchać o tym, jak omal nie zostałam zgwałcona w lochach, bo jestem dziwką Mrocznych?!
    Addison przycisnęła dłonie do twarzy, oddychając głęboko i licząc do dziesięciu. Trzęsła się na całym ciele, a jej policzki pokryły się niezdrową czerwienią. Wiedziała, że musi to dobrze rozegrać, że bardzo wiele zależało od tej rozmowy. Nie mogła pozwolić, by wrodzona impulsywność i gwałtowny temperament nastawiły Christophera przeciwko niej.
    – Posłuchaj, rozumiem, że nie mam prawa niczego od ciebie wymagać. Cholera, przecież oboje doskonale wiemy, że nic nas nie łączy. Przez siedem lat unikaliśmy się jak ognia albo obrzucaliśmy się wrednymi komentarzami, właściwie nigdy nie spędziliśmy pełnej godziny w swoim towarzystwie. Nie wychowywaliśmy się razem. To, że moja matka zdecydowała się na skok w bok z twoim ojcem... To nie czyni z nas rodzeństwa. Nie jesteśmy nim nawet na papierze! – Po tym, jak Blaise znalazł się pod pantoflem oziębłej maniaczki kontroli, czyli matki Zabiniego, na pewno nigdy otwarcie się nie przyzna do romansu i posiadania nieślubnego dziecka, a rodzicielka Addison wylądowała w Azkabanie, więc nie mogła potwierdzić tej wersji. Poza nimi sekret pochodzenia dziewczyny znała tylko ona sama i właśnie Christopher. W akcie urodzenia jako ojca miała wpisanego człowieka, który opiekował się nią przez ostatnie szesnaście lat i nie miała zamiaru udawać, że uznawała kogoś innego za swojego tatę. Jej braćmi byli Damien i Jeremy. Zabini był egoistycznym dupkiem, z którym przez przypadek dzieliła połowę swojego DNA. Przez ostatnie dni Addie czuła się jednak tak samotna i opuszczona, że chciała chwycić się tej iskierki nadziei, iż ktoś z jej rodziny wciąż o nią dba. Nie mogła się jednak oszukiwać. Chris nigdy nie będzie dla niej tym, kim byli dla niej jej ukochani bracia.
    Skrzywiła się, po czym kontynuowała.
    – Jednak znalazłam się w takiej sytuacji, że potrzebuję twojej pomocy. Nie będę udawała, że jestem z tego powodu szczęśliwa i wiem, że tobie też to nie odpowiada. Musimy znaleźć jakiś sposób, by wszystko naprostować, a wtedy każde z nas pójdzie w swoją stronę, więc proszę cię o przysługę. Dopiero za miesiąc kończę siedemnaście lat, a nikt inny nie może w tej chwili odgrywać roli mojego prawnego opiekuna.

    tym razem nie-siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  47. Addison czuła się nieswojo. Oprócz niej i Albusa nikt nie wiedział o próbie, jaką powziął Parrish w mrocznych lochach. Wszyscy powtarzali, że dziewczyna nie powinna samotnie poruszać się po zamku, ale nie chciała uwierzyć w to, że w Hogwarcie grozi jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Krukon czekał tylko na odpowiedni moment, by przycisnąć ją do ściany i wepchnąć jej język do gardła, trochę się z nią zabawić, zanim dokona na niej zemsty za śmierć młodszego brata w III wojnie czarodziejów. Skończyło się na tym, że Parrish trafił do Skrzydła Szpitalnego ze złamanym nosem, pękniętym żebrem i tak wielkim szokiem wywołanym spotkaniem z dementorami, że na czas nieokreślony trafił do Szpitala Św. Munga. Wciąż miała koszmary, a poczucie winy trawiło ją od środka, odbierając radość z małych rzeczy, które zawsze poprawiały jej humor. Podstępny szept powracał w najmniej odpowiednich momentach, powtarzając, że nie różniła się od swojej rodziny tak bardzo, jak sądziła. To, co zrobiła Parrishowi, było okrutne. Ale to, co on próbował zrobić jej, było niewybaczalne. Wciąż jednak nie czuła się usprawiedliwiona. Okoliczności zmusiły ją, by zostawić Parrisha na korytarzu. Gdyby mogła, wróciłaby po niego. Więc dlaczego nie potrafiła pozbyć się pogardy dla samej siebie?
    Czuła na sobie uważne spojrzenie Zabiniego. Gdyby tylko wiedział... Ich kłótnia wciąż była żywa w jej pamięci. Nie zrozumiałby. Potępiłby ją i wyrzucił na bruk jak ostatniego śmiecia. Może faktycznie na to zasłużyła. Może nie była tak niewinna, za jaką chciała uchodzić. Walczyła jednak ze sobą, ze swoimi rówieśnikami, z niemal całym czarodziejskim światem. Była już zmęczona. Tak cholernie zmęczona. Uwidaczniało się to nie tylko w ciemnych workach pod jej zamglonymi niebieskimi oczami, ale także bladością skóry, trzęsącymi się dłońmi i napięciem mięśni.
    Addie drgnęła, jakby wyrwana z letargu i wyprostowała się gwałtownie.
    – Skąd wiesz..? Kto ci powiedział..? – zapytała ostro, mrużąc gniewnie oczy. Nie chciała niczyjej litości i jednocześnie nie mogła sobie pozwolić na utratę reputacji. Jeśli informacje o jej trudnej sytuacji trafią do nieodpowiednich osób... Addison zacisnęła dłonie na kolanach. Chciała znowu cieszyć się słońcem na twarzy i podmuchami wiatru podczas pędzenia na swojej ukochanej miotle, chciała tańczyć całą noc w deszczu po tym, jak wypiłaby za dużo piwa kremowego, chciała o trzeciej nad ranem zakradać się do kuchni i wyjadać ulubione muffinki razem z przyjaciółką, opowiadając jej przerażające historie, chciała wyciskać jak najwięcej z każdego dnia, z każdej minuty, z każdej sekundy swojego życia, a nie zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem jutro nie trafi do Azkabanu za coś, czego nie zrobiła. Bała się, że jeśli ten stan się przedłuży, zupełnie zagubi tę wesołą, pełną życia dziewczynę, która teraz zaszyła się głęboko wewnątrz niej.
    Nie mogła jej stracić.
    Z rezygnacją opadła na poduszki, niespokojnie pocierając szyję.
    – Oczywiście, że ci pomogę. Przynajmniej tyle mogę zrobić, żeby ci się odwdzięczyć. – Jej wargi zadrgały od powstrzymywanego uśmiechu, gdy wspomniał o Magicznych Dowcipach. Uwielbiała to miejsce i nie potrafiła myśleć o nim inaczej niż z czułością oraz radością. Z rodziną Weasley'ów już zawsze będą się wiązały jej najlepsze, choć teraz zabarwione smutkiem, wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie, w porządku – odpowiedziała dziewczyna szybko, zawstydzona odwracając wzrok oraz marszcząc zabawnie nos jak zawsze, gdy było jej głupio i musiała się tłumaczyć ze swojego postępowania. – Kiedy cię nie było, skorzystałam z prysznica. Nie byłam pewna, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by wziąć ciepłą kąpiel.
      Od kiedy Zabini stał się takim dżentelmenem? Nie tylko odstąpił jej miękkie łóżko, ale także zapytał, czy nie miałaby ochoty jako pierwsza skorzystać z łazienki. W innych warunkach doskonale maskowałaby swój wyraz twarzy, by ukryć przed nim swoje uczucia, jednak po raz pierwszy od wielu dni poczuła tak przemożną ulgę, że nie potrafiła zapanować nad mimiką, która wyrażała podejrzliwość wymieszaną z zaskoczeniem. Mimo że znacząco odbiegała zachowaniem od wyrachowanych arystokratek pochodzących z czystokrwistych rodzin, była o wiele bardziej ufna, przez wiele lat wpajano jej podobne zasady co Christopherowi i teraz Addison zaczęła się zastanawiać, czy były Ślizgon dostrzegł w jej sytuacji coś, co mogło przynieść mu profity. Nie zdziwiłaby się, gdyby próbował ją wykorzystać. Wychowankowie domu Salazara Slytherina słynęli z tego, że jeśli tego wymagała od nich sytuacja, potrafili stać się niezwykle czarujący, by podlizywaniem zyskać to, na czym im zależało. Nigdy nie potrafiła do końca rozgryźć Zabiniego i teraz w jej głowie pojawiła się nachalna myśl, że postanowił pójść na ustępstwo, aby coś uzyskać. Była jednak zbyt zmęczona, by próbować zrozumieć naturę jego intencji.
      – Dobrze, tato – mruknęła Addison, wywracając oczami, gdy Chris zaczął mówić o tym, że będzie musiała o wszystkim mu opowiedzieć. Na samą myśl czuła ucisk w klatce piersiowej, instynkt nakazywał jej spakować swoje rzeczy i wynieść się stąd jak najdalej bez oglądania się za siebie. Nie ufała mu. Stal błyszcząca w jego spojrzeniu, szorstkość i tajemnica skryte w uśmiechu... Przypominał drapieżnika naprężonego do skoku, nie miłego chłopaka z sąsiedztwa próbującego jej bezinteresownie pomóc.
      Kiedy Zabini zniknął za drzwiami łazienki, które zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, wyciągnęła z kufra sprany, rozciągnięty podkoszulek oraz krótkie spodenki. Przebrała się w rzeczy do spania i wróciła na kanapę, podciągając nogi pod brodę. Miała wrażenie, jakby wraz z zapadającą za oknem nocą temperatura w pokoju obniżyła się o kilka stopni, jej gołe uda pokryły się gęsią skórką. Zawsze była zmarzluchem. Znalazła miękki, beżowy koc i opatuliła się nim na kanapie, w dłoni ściskając kubek z herbatą i niewidzącym wzrokiem wpatrując się przed siebie, podczas gdy jedynym dźwiękiem wypełniającym mieszkanie był szum lecącej wody.

      Addison, której ja sama nie poznaję

      Usuń
  48. Jej policzki ponownie się zaróżowiły, tym razem powodem nie był jednak gniew. Zdarzało jej się przez dłuższy czas pomieszkiwać z Fredem pod jednym dachem i nierzadko wychodził spod prysznica owinięty jedynie w ręcznik, ale przy Weasley'u czuła się swobodnie, jakby to było zupełnie naturalne. Dorastała razem z nim, jednak jego otwarte zachowanie nie zdołało jej wyleczyć z pruderyjności, która teraz objawiła się w pełni, gdy Addison starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na półnagiego Christophera, który wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że w pokoju znajdował się ktoś oprócz niego. Dziewczyna zagryzła dolną wargę, próbując myśleć o wszystkim, tylko nie o Zabinim, jednak nie udało jej się poskromić własnej ciekawości. Zerknęła na niego z boku, bezwiednie podziwiając jego wyrzeźbione, choć nie onieśmielające mięśnie, po których spływały pojedyncze krople wody zanikające w ręczniku owiniętym nisko na jego biodrach. W tej chwili Addie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak wiele dziewczyn pchało się do łóżka takiego dupka, mimo że nie miały szansy na żaden stały związek. Z tą niewymuszoną, kocią gracją i sprężystością kroków wskazującą na siłę drzemiącą w jego ciele coraz bardziej przypominał jej drapieżnika. Większość kobiet ciągnęło do niebezpieczeństwa, jednak ona nigdy nie należała do tej grupy. Wolała poczucie humoru od mroku, szczerość od sekretów, otwartość od milczenia. Nie potrzebowała złego chłopca do nawrócenia, z litością patrzyła na wszystkie desperatki, które próbowały zmienić nawyki podobnego buntownika, a potem kończyły ze złamanym sercem. Zabini należał do tego typu, każda próbowała go usidlić, żadnej się nie udawało. Częściowo były sobie same winne, ale z drugiej strony jego obojętność względem tych dziewczyn sprawiała, że Addie nie potrafiła powstrzymać się od oceniania go.
    Podobnie jak tych dziewczyn.
    Chociaż w tej chwili może nieco lepiej je zrozumiała. Z tymi rozczochranymi włosami i tuż po gorącym prysznicu Christopher wyglądał seksownie.
    Jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Nie powinna tak myśleć o swoim bracie. Minie jeszcze trochę czasu, zanim się przyzwyczai do wspólnego mieszkania i uznawania go za członka swojej rodziny. Może nigdy jej się to nie uda. Ale miała zamiar próbować.
    Kiedy Zabini wrócił z łazienki, pomogła mu ubrać nową pościel i przenieść się na kanapę. Czuła wyrzuty sumienia na myśl, że wyrzuciła go z łóżka, jednak sofa wyglądała mimo wszystko na wygodną. To było chwilowe rozwiązanie, musieli wymyślić coś lepszego, ale na jedną noc powinno wystarczyć. Kiedy skończyli, zapadła między nimi niezręczna cisza. W końcu uśmiechnęła się lekko, przechylając głowę.
    – Dobranoc – powiedziała w końcu, wślizgując się pod ciepłą kołdrę i opatulając się nią ciasno, tworząc wokół siebie kokon bezpieczeństwa, który jednak nie sprawił, że łatwiej było jej zasnąć. Przez ostatnie tygodnie nauczyła się spać z jednym okiem otwartym i trudno było jej zmienić przyzwyczajenia. Każdy głośniejszy oddech chłopaka dobiegający z sofy, jego poruszenie się lub szelest pościeli sprawiał, że zrywała się z materaca, deszcz bębniący o okno również nie ułatwiał rozluźnienia się w nieswoim łóżku, które całe pachniało Zabinim. Nigdy nie potrafiła usnąć w nowym miejscu pierwszej nocy i nawet napięcie ostatnich dni jej nie zmogło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało jej się zapaść w płytki, niespokojny sen dopiero koło czwartej nad ranem, obudziła się zaledwie trzy godziny później i wiedziała, że nie zaśnie z powrotem. Zamiast tego zabrała drobne z szarego słoika na blacie w kuchni, o którym mówił jej Christopher i wybrała się na zakupy do Hogsmeade. Wiele razy odwiedzała to miasteczko, ale nigdy nie szukała zwykłych produktów spożywczych, co okazało się nie lada wyzwaniem. Kiedy wróciła do mieszkania, Zabini wciąż spał jak zabity na kanapie, chrapiąc głośno. Wyglądało na to, że nawet Irytek zawodzący na cały głos o utraconej miłości, Hermenegildzie, nie byłby w stanie go obudzić, dlatego pozwoliła sobie na jakże dojrzały żart, jakim było dorysowanie mu krętych wąsów, monobrwi oraz penisa na czole niezmywalnym mazakiem. Zbiegła jeszcze do Dowcipów Weasley'ów i zgarnęła kilka najpotrzebniejszych przedmiotów, po czym ugotowała jajecznicę, zrobiła chrupiące tosty i zaparzyła kawę. Chris obudził się akurat w momencie, w którym Addie nakładała dla niego porcję.
      – Cześć – powiedziała z uśmiechem, sadzając go na krześle i podsuwając mu pod nos talerz. – Smacznego!
      Specjalnie nie wspomniała o tym, że w jajecznicy zamiast kiełbasek znalazły się Okropne Frykasy Birdfly'a, czyli odpowiedniki Fasolek Wszystkich Smaków, z tym że wszystkie były ohydne, można było znaleźć smak rzygowin, podeszwy do butów, larw, guanu i wszystkiego, co źle się kojarzyło, natomiast do kawy zamiast cukru dodała specjalny proszek, po którym cały dzień puszczało się niezwykle śmierdzące bąki, od czasu do czasu przybierające postać gorących płomieni. Addison czuła potrzebę powrotu do normalności i nie chciała zaczynać dnia od poważnej rozmowy. Miała zamiar odwlekać to tak długo, jak to możliwe.
      Na pocieszenie mogła powiedzieć, że tostów nie tknęła i były przepyszne.

      najlepsza współlokatorka pod słońcem <3

      Usuń
  49. Zabini był taki naiwny... Patrząc na niego, tak ochoczo pochłaniającego przygotowane przez nią śniadanie, z trudem panowała nad mimiką twarzy, by nie zdradzić się ze swoimi planami. Siedziała koło niego przy stole, popijając o wiele lepszą herbatę i obserwowała go w napięciu spod nieznacznie przymrużonych powiek. Co dziwne, rozmawiali na banalne tematy, ale zupełnie im to nie przeszkadzało, przez tych dziesięć minut nie dał jej nawet jednego powodu, by obrzuciła go przekleństwami i zwyzywała od egoistycznych dupków, jak to miała w zwyczaju. W końcu nadszedł ten upragniony moment, gdy Chris nabrał jajecznicę na widelec. Addie wstrzymała oddech, czekając na jego reakcję, a gdy pobiegł w kierunku łazienki, wybuchnęła radosnym śmiechem. To jeszcze nie koniec. Po chwili usłyszała jego wściekły wrzask, gdy zobaczył swoje odbicie w lustrze i dziewczyna wstała od stołu, trzymając się za bolący od śmiechu brzuch. Oparła się o framugę drzwi, splatając dłonie na klatce piersiowej i patrząc, jak Zabini usilnie próbuje zmyć z twarzy poruszające się rysunki.
    – Nic z tego, jak zapewnia producent utrzymają się co najmniej pięć dni. Będziesz musiał wymyślić inne sposoby na podwyższenie sprzedaży niż flirtowanie z młodymi czarownicami. – Kiedy spojrzał na jej odbicie w lustrze, puściła do niego oko.
    Addison nie była aż tak bezmyślna, jak mógł sądzić Christopher. Do każdego rodzaju markera dopasowany został antymarker, wszystkie leżały ukryte na zapleczu sklepu, bo kto chciałby rezygnować za swojego żartu? Dzięki antidotum mogli zmyć ślaczki z twarzy Zabiniego, które blakłyby przez kilka godzin, jednak miała pewność, że chłopak nie będzie próbował znaleźć antymarkera, o ile w ogóle wiedział o ich istnieniu. Jeżeli wybierze nieodpowiedni rodzaj, czekały go naprawdę paskudne konsekwencje, o wiele gorsze od czarowania klientek ruszającym się, wyginających w różne strony penisem na jego czole.
    – Jestem pewna, że coś wymyślisz, Zabini – odpowiedziała przesadnie słodkim tonem Addison, poklepując go lekko po ramieniu, a z jej twarzy nie schodził kpiący uśmiech – Właściwie powinieneś mi być wdzięczny. Przetestowałam w końcu na tobie kilka produktów i masz pewność, że działają! Nie ma za co, młody.
    Jej współlokatorki z dormitorium były wybitnie nudne, stanowiąc wzór puchońskich cnót, których ona nie posiadała. Punktualne, uczynne i wręcz obrzydliwie uprzejme nie robiły nic, co mogłoby komukolwiek sprawić przykrość lub narazić go na śmieszność i chociaż współlokatorkami były idealnymi, przyjaciółkami dla Addison wręcz beznadziejnymi. Nigdy nie odważyłyby się wyciąć żadnego psikusa osobie, która wykazała się tak ogromną łaską, przyjmując ją pod swój dach. Nawet gdyby dziewczyna wycięła im szalony kawał, nie planowałyby zemsty, były na to zbyt prostolinijne, więc kiedy Christopher obiecał jej wojnę, przez jej ciało przebiegł dreszcz ekscytacji. To przypominało jej... normalność. Przez wiele lat w Hogwarcie wycinała biednym uczniom wyjątkowo wyszukane psikusy, stając się postrachem pierwszorocznych, którzy na jej widok uciekali w popłochu, ale od dłuższego czasu nie mogła się wychylać. Teraz ze skorym do podjęcia wyzwania Zabinim Addie znowu poczuła się lepiej, wiedziała jednak, że od dzisiaj będzie musiała uważać na każdy przedmiot w tym mieszkaniu. Na samą myśl o niezliczonych możliwościach kawałów i skarbach ukrytych w Magicznych Dowcipach, czuła się jak dziecko w Boże Narodzenie.
    Ostrożnie podeszła do Christophera, wyciągając w jego stronę dłoń. Gdy ją uścisnął, wspięła się na palce, przybliżając usta do jego ucha, łaskocząc go ciepłym oddechem w kark.
    – A więc wojna. Niech wygra najlepszy, chociaż chyba nie masz złudzeń, kto to będzie – wyszeptała, po czym odwróciła się na pięcie i nucąc pod nosem, wróciła do kuchni, gdzie stygło śniadanie Zabiniego.

    pewna siebie i swojego zwycięstwa siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  50. Addison zbiegła za chłopakiem po schodach, ignorując pełne współczucia spojrzenie Verity, która pojawiła się w sklepie dwadzieścia minut po otwarciu, by dogadać szczegóły kolejnej dostawy z Zabinim. Mimo że nigdy razem nie pracowali, dość szybko udało jej się znaleźć z Christopherem wspólny rytm i działali jak dobrze naoliwiona machina. On podchodził do klientów, prezentując najnowsze nabytki, ona głównie rozkładała towar i przygotowywała okno wystawowe, przy czym miała mnóstwo frajdy. Co jakiś czas czuła na sobie badawcze spojrzenie chłopaka, jednak nie potrafiła rozszyfrować, co się za nim kryło. Kiedy Zabini po południu dosiadł się do niej, podała mu kubek z parującą kawą. Popatrzył na niego tak, jakby uchwyt miał go ugryźć, kiedy tylko weźmie kubek do ręki i dziewczyna nie mogła opanować śmiechu.
    – Spokojnie, nic nie dodałam – mruknęła i aby udowodnić swoje dobre intencje, upiła łyk gorącego napoju. Skrzywiła się, czując gorycz w ustach, której nie mógł zamaskować nawet cukier. – Nie rozumiem, jak ludzie mogą to pić. Kawa jest ohydna.
    Christopher chyba nie był w nastroju do żartów, więc westchnęła cieżko. Od razu jakby skurczyła się w sobie, nieobecnym wzrokiem lustrowała sklep, podczas gdy jej prawa noga nerwowo podskakiwała.
    – Jak wiesz moi rodzice są w Azkabanie, Jeremy nie żyje, a Damien został uznany za zbiega najwyższej kategorii. Większość naszych krewnych wyjechała za granicę, obawiając się oskarżeń, ta część, która została, wypiera się związku ze mną. Ponieważ mam niewielu sojuszników i niemal nikt nie wierzy w moją prawdomówność, w dodatku jeden z ministrów panicznie boi się zemsty, którą Damien mógłby chcieć na nim powziąć za zamordowanie Jaimie'ego, udało im się zapędzić mnie w kozi róg. Nie mam niczego. To, co znajduje się w moim kufrze... To cały mój dobytek na chwilę obecną. Według nich odcięcie mnie od funduszy i rodzinnej posiadłości było środkiem zapobiegawczym, abym przypadkiem nie zasponsorowała ucieczki czy powrotu ukrywających się Mrocznych, ale kto wierzy w tą bajeczkę? Musieli pokazać społeczeństwu, że nie są bezsilni i tak się składa, że zrobili to moim kosztem. Przyznaję, że po III wojnie byłam prostym celem... Byłam w szoku, nie wiedziałam, że moja rodzina... Wszyscy przyjaciele się ode mnie odsunęli, łatwo było mną manipulować. Tkwię po uszy w bagnie.
    Ciężko było jej się do tego przyznać. Wiedziała o tym, ale wypowiedzenie tego na głos... Przez to jej sytuacja stawała się bardziej rzeczywista. Było jeszcze całe mnóstwo niuansów, o których Zabini nie wiedział, lecz uznała, że lepiej go tym nie obarczać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Z kolejnym głośnym westchnieniem sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej zwitek papieru.
    – Chyba... Chyba powinieneś o tym wiedzieć – dodała cicho Addison, z trudem przełykając ślinę. Nie odważyła się na niego spojrzeć, gdy podawała mu krótki liścik oznaczony pieczęcią Ministerstwa Magii i Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Sowa przyniosła go podczas jej przerwy obiadowej, gdy Zabini był zajęty grupką bułgarskich fanów Quidditcha, którzy podążali szlakiem legendarnego Viktora Kruma. Było to krótkie wezwanie nakazujące stawić jej się dzisiejszego dnia o godzinie dwudziestej na wzgórzu Mapleton, które wznosiło się w odległości dwustu metrów od jej rodzinnej posiadłości. W zawiadomieniu podkreślano, że Addison Hallaway, obecnie jedyna prawowita dziedziczka i właścicielka dóbr Hallawayów, a także Rosierów (jej matka nie miała rodzeństwa, całość została przepisana na nią), miała pojawić się w towarzystwie prawowitego opiekuna, jako że jej spadek uprawomocni się dopiero w dzień siedemnastych urodzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie Ministerstwo Magii próbowało pozbawić ją pozostawionego przez bogatą rodzinę dziedzictwa, tak jak odebrali już wszystkie dobra Damienowi, ale sprawa była w toku, dlatego aurorów wciąż obowiązywało prawo, które uniemożliwiało im wkroczenie do dworu i zbadanie zachodniego skrzydła, które tak bardzo ich interesowało. Gdyby spróbowali zrobić to bez pozwolenia, każdy zdobyty dowód mógłby zostać podważony, zgłosiłaby apelację i odzyskałaby wszystkie ziemie, które powinny do niej należeć. Wymknęłaby się także spod kurateli Ministerstwa, a na to nie mogli sobie pozwolić, wiedząc, że w ten sposób ułatwiliby Addison pomoc najstarszemu bratu.
      Puchonka w końcu spojrzała na Chrisa niepewnie, przegryzając wargę. Ostrożnie położyła dłoń na jego przedramieniu, czując pod palcami napinające się mięśnie.
      – Wiem, że to, o co cię proszę, to cholernie duża odpowiedzialność. Kiedy się wplączesz w te wszystkie sekrety... Zresztą sam wiesz najlepiej – powiedziała, uśmiechając się smutno, gdy przypominała sobie lodowate spojrzenie jego matki i to, że dom Zabinich skrywał niemal tyle samo tajemnic, co jej własny. – Nie masz wiele czasu do namysłu. Może nie ufam ci w stu procentach, ale gdyby nie wierzyła w ciebie choćby malutka część mnie, nie byłoby mnie tutaj. Wiele ryzykuję. Nie mam w zwyczaju prosić, jednak znalazłam się w trudnej sytuacji.
      Nagle powaga wyparowała z jej spojrzenia, gdy wyciągnęła z kieszeni biały antymarker i odbezpieczyła go, zbliżając się do byłego Ślizgona. Uśmiechnęła się lekko, a w jej jasnych oczach błysnęło rozbawienie, kiedy pochyliła się nad nim i ujęła podbródek chłopaka w palce, obracając jego twarz do światła dziennego. W skupieniu przejechała wilgotną końcówką markera po jego czole i górnej wardze. Rysunki z czarnych zmieniły barwę na ciemnoszarą.
      – Gest dobrej woli – poinformowała Addison, mrugając do niego i wracając na swoje krzesło. – Powinny zniknąć do wieczora. Uważam jednak, że ten kutas dodawał ci uroku, Zabini. A przynajmniej wiele mówił o twoim charakterze, bo czasami straszny z ciebie fiut. Chociaż nie zawsze jesteś aż tak okropny, palancie.

      szczera do bólu Addison

      Usuń
  51. Addie tak naprawdę nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby Christopher nie pojawił się z nią na wzgórzu, ale jego zgoda i tak sprawiła, że jej jasne oczy rozszerzyły się pod wpływem szoku. Sapnęła cicho, odwracając wzrok, by nie mógł odczytać wszystkich targających nią emocji. Nie potrafiła powstrzymać się od zachowywania ostrożności w jego towarzystwie; za każdym razem, gdy patrzyła na Zabiniego, budził się w niej pierwotny instynkt, który ostrzegał ją przed zaufaniem chłopakowi, mimo że byli rodzeństwem. Łączące ich więzy krwi powinny stać się gwarantem zaufania, jednak Addie obawiała się tego, co nastąpi, gdy w pełni się otworzy i opuści gardę. Przeczuwała nieuchronne komplikacje. Każdy jego krzywy, nieco drapieżny uśmiech tylko ją w tym utwierdzał. Były Ślizgon to synonim kłopotów. Jako siostra powinna zaakceptować go bezwarunkowo z jego zaletami i wadami, ale intuicja nakazywała jej ucieczkę, szepcząc, że zaufanie mu byłoby największym błędem jej życia, mimo że był jej najbliższą rodziną. To się nie mogło skończyć dobrze.
    Kiedy Zabini poczochrał jej włosy, dała mu lekkiego kuksańca pod żebra, na chwilę opierając się o jego bok i chłonąc w ten sposób jego bliskość. Zawsze czerpała siłę z dotyku, uwielbiała się przytulać nawet z obcymi ludźmi, ale przy Christopherze czuła dziwne onieśmielenie, więc nie odważyła się na więcej. Kolejna rzecz, która przypominała jej o tym, że jej relacja z Zabinim w ogóle nie przypominała jej więzi z Damienem czy Jaimie'm.
    – Oczywiście, że się denerwuję. Tak bardzo, że chce mi się wymiotować. – W pierwszej chwili chciała skłamać, ale uznała, że chłopak zasługuje na jej szczerość. – Szczerze mówiąc, nie wiem, czego powinniśmy się spodziewać. Może będziemy musieli tylko podpisać jakieś papiery zezwalające im na wejście do domu... Ale do tego chyba nie musieliby nas ściągać na miejsce.
    Addison bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, dumnie unosząc podbródek do góry, a jej łagodne spojrzenie nagle stwardniało. Na kilka godzin udało im się zawrzeć nieme porozumienie, jednak wystarczyło wspomnieć o Damienie, by kruchy sojusz ponownie został nadszarpnięty. To już zawsze będzie stało między nimi, niczym niewidzialny mur wzniesiony z bezpodstawnych oskarżeń, ukrytego żalu, niesprawiedliwego poczucia winy i trawiącej wnętrzności złości. Pamiętała każde pogardliwe słowo, które wtedy wysyczał w jej stronę przez zęby, każde wypełnione nienawiścią spojrzenie, jakie jej rzucał, to, jak mocno chwycił ją za ramiona i gwałtownie nią potrząsnął, zostawiając na jej delikatnej skórze rozległe siniaki, które nie zniknęły nawet po upływie tygodnia. Kiedy przypominała sobie lodowatą furię, tak niepasującą do jego oczu w kolorze rozpływającej się, mlecznej czekolady, płonącą w jego rozszerzonych źrenicach, czuła się tak, jakby po raz kolejny musiała stawić czoło Parrishowi. Wypełniał ich ten sam gniew, to samo przekonanie, że odpowiadała za wydarzenia, w których nie uczestniczyła i o których nic nie wiedziała. Addie bezwiednie cofnęła się o krok do tyłu, gdy z letargu wspomnień wyrwał ją ból, za mocno wbiła paznokcie we wrażliwe wnętrza dłoni.
    Objęła się ramionami w pasie, znowu się emocjonalnie wycofując, znowu się zamykając. Nie mogła zapomnieć o tym, że choć Zabini zgodził się jej pomóc, tak naprawdę nigdy nie stał po jej stronie. Aż kusiło ją, by mu to wykrzyczeć w twarz, by zapytać, w co tym razem sobie pogrywa i na co naprawdę liczy.
    Ostatnie tygodnie uczyniły z niej jednak tchórza, skoro nie potrafiła tego zrobić. Uparcie powtarzała sobie, że nie mogła go zdenerwować, bo go potrzebowała...
    Ale tak naprawdę bała się odpowiedzi i tego, jaki zamęt przyniosą jej sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Myślę, że w Ministerstwie pracują idioci – odpowiedziała chłodno, w końcu unosząc wzrok znad cytrynowych tenisówek, które miała na nogach. – A Damien nie jest głupi. Nigdy go nie schwytają.
      Nie była pewna, czy próbowała go wkurzyć, czy przekonać samą siebie, że jej najstarszemu bratu naprawdę uda się uciec.
      Wyszła zza lady i ruszyła w kierunku zaplecza, jasno pokazując, że skończyła rozmowę na ten temat.

      dziwnie zachowawcza Addie

      Usuń
  52. W jednej sekundzie stali na miękkim dywanie w otoczeniu jasnych ścian i ciepła, w drugiej znajdowali się na szczycie mrocznego wzgórza targani za ubrania przez silne podmuchy wiatru, które w pierwszej chwili wydusiły z jej płuc powietrze. Razem z bezlitosnym smaganiem lodowatego powietrza czuła na twarzy wilgoć marznącej mżawki. Noc była bezgwiezdna, a czerń nieboskłonu tak nieprzenikniona, że wydawała się być nieskończona; stali otuleni przez ciemność, która wydawała się być żywym stworzeniem. Czerń falowała, przybierając kształty rozmaitych koszmarów z dzieciństwa, ale ciepła dłoń chłopaka, której tak kurczowo się trzymała, skutecznie odpierała jej zakusy. W tej chwili potrzebowała czegoś, czego mogłaby się trzymać, co byłoby jej kotwicą i nie pozwoliło na utratę kontaktu z rzeczywistością. Ich splecione razem palce w dziwny sposób koiły jej zszargane nerwy, przypominając, że dzisiaj nie musiała się mierzyć ze wszystkim sama.
    Nie musieli długo czekać, kiedy spomiędzy drzew wyłonił się niski czarodziej z ogromnymi siwymi włosami i niewielkimi, okrągłymi okularami, które cały czas spadały mu na czubek zaczerwienionego nosa. Czubek jego różdżki rozświetlał łagodnym blaskiem pobliskie cienie, tworząc wokół nich bańkę światła o średnicy pół metra. Otaczający ich mrok był tak gęsty, że Addison widziała jedynie twarz przedstawiciela Ministerstwa oraz Zabiniego, dopiero błyskawica przecinająca niebo ujawniła zarys jej rodzinnej rezydencji usytuowanej u podnóża wzniesienia Mapleton.
    – Panna Hallaway? – upewnił się starszy mężczyzna skrzekliwym głosem, po raz kolejny poprawiając okulary na nosie. Bez słowa skinęła głową, miała dziwną gulę w gardle, która uniemożliwiała jej wyduszenie z siebie jakiegokolwiek słowa. Czuła ścisk w żołądku i cała drżała, choć nie potrafiła powiedzieć, czy było to spowodowane jej brakiem tolerancji na niskie temperatury, czy zdenerwowaniem. Czarodziej przeniósł wzrok na Zabiniego i Addie mogła przysiąc, że w jego oczach dostrzegła błysk rozpoznania. W tym przekonaniu utwierdził ją dodatkowo szok w głosie przedstawiciela Ministerstwa Magii. – Panicz Zabini?
    – To mój opiekun prawny – odezwała się w końcu dziewczyna. Zabrzmiało to ostrzej, niż planowała, ale kiedy staruszek ponownie na nią spojrzał, wojowniczo wysunęła podbródek do przodu. Sama wciąż była skołowana faktem, że Christopher był jej bratem, więc przyznawanie się do ich pokrewieństwa przed obcymi było dla niej niekomfortowe i napawało ją strachem. Wiedziała jednak, że nie mogła go okazywać, więc podobnie jak Zabini nałożyła na twarz maskę. Nie lubiła udawać kogoś, kim nie była, jednak Ministerstwo Magii wyrządziło jej tyle niesłusznych krzywd, że miała zamiar odegrać rolę, którą sami jej narzucili; bezdusznej, wyniosłej i rozpuszczonej arystokratki, aroganckiej dziedziczki ogromnego majątku. Tutaj nie było miejsca na słabość, jedynie na pokaz siły oraz pewności siebie.
    – Rozumiem. – Nie rozumiał, widziała to. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł nią czoło, to był tik nerwowy. Częściowo go rozumiała, ona też wolałaby leżeć teraz pod kocem z herbatą i śmiać się z opowieści Christophera o najgorszych klientach w sklepie ever, ale zamiast tego marzła na wzgórzu z utęsknieniem wpatrując się w ciemność w miejsce, w którym powinien stać jej dom. Ścisnęła dłoń chłopaka mocniej.
    Zapadła cisza. Addison czekała bez słowa, starając się zapanować nad dreszczami. W końcu czarodziej odchrząknął.
    – Dobrze, może przejdźmy do posiadłości. Tam wszystko zostanie wytłumaczone. – Staruszek poprowadził ich w dół wzgórza, mamrocząc coś pod nosem o niewychowanych, niewdzięcznych dzieciakach, ale zupełnie go zignorowała, skupiając się na tym, by nie poślizgnąć się na błocie, które utrudniało im wędrówkę po stromym zejściu. Kiedy dotarli dół, od rezydencji dzieliło ich około stu metrów. Wysłannik Ministerstwa zwolnił, rozglądając się z zaskoczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To dziwne – przyznał cicho, nerwowo poprawiając okulary – Aurorzy powinni tutaj na nas czekać. Patrolowali teren nieustannie. I dlaczego ktoś zgasił...
      Staruszek nagle się potknął i wylądował twarzą w błocie.
      – Czy nic się pani nie... – Addison nie zdążyła dokończyć. Kiedy zauważyła, o co czarodziej się potknął, cofnęła się o krok, przykładając dłoń do ust. Na ziemi leżało ciało postawnego mężczyzny, który patrzył nieruchomo przed siebie. Niebo przecięła kolejna błyskawica, ujawniając ciała kolejnych dwóch aurorów.
      – Musimy wszcząć alarm. – Z jego różdżki w niebo wytrysnęły czerwone iskry, rozświetlając na chwilę krwawym blaskiem drzewa. – Chodźcie, w środku będziemy bezpieczniejsi. Pospieszcie się.
      Nie uszli nawet kilku metrów, kiedy w zaroślach Addie zauważyła kolejne ciało. Co tutaj się wydarzyło? Nie widziała nawet śladów walki. To był pogrom.
      – Chyba powinniśmy wrócić. – Powiedziała cicho dziewczyna, nieufnie rozglądając się dookoła. Jej posiadłość otaczały zaklęcia uniemożliwiajace teleportację, dlatego musieli pojawić się na wzgórzu. Nie będą mieli drogi ucieczki, jeśli ten, kto to zrobił, wciąż tutaj był.
      – Nonsens – warknął starszy czarodziej, nie zdążył jednak dodać nic więcej. Nagle ciemność rozdarła zielona błyskawica, która ugodziła mężczyznę z klatkę piersiową. Zanim upadł na ziemię, już nie żył.

      mhrocznie i dramatycznie

      Usuń
  53. Spomiędzy jej ust wydobył się rozdzierający ciszę krzyk, gdy zobaczyła błysk zaklęcia pędzącego w ich stronę. Zabini jęknął, dostrzegła grymas bólu na jego twarzy i zrozumiała, że został ranny.
    – Kurwa, kurwa, kurwa – mamrotała Addison pod nosem, zaciskając palce na własnej różdżce, jednocześnie wpatrując się w rozerwaną skórę chłopaka. Brzegi rany były zwęglone, a w powietrzu unosił się zapach palonego ciała. Musiało go to piekielnie boleć, w dodatku tracił dużo krwi, która pokrywała szkarłatem resztki spalonego rękawa, a mimo to wciąż próbował ją zasłonić. Miała tylko kilkanaście sekund na podjęcie decyzji i wcielenie swojego planu w życie. Wiedziała, że nie spodoba się on chłopakowi, musiała jednak odciągnąć napastnika od miejsca, w którym się skryli, a to oznaczało odgrywanie roli przynęty.
    Zabini zabronił jej ściągać płaszcz, ale... Addie nigdy nie była dobra w wykonywaniu poleceń. Nagrzany od ciała chłopaka materiał przyjemnie ocieplał jej zmarzniętą skórę, uspokajając dreszcze i rozstawanie się z nim było ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić w tych warunkach pogodowych, jednak Christopher potrzebował go bardziej niż ona. Bez słowa zsunęła płaszcz z ramion i naciągnęła go na barki byłego Ślizgona, uważając na jego śliską od krwi rękę, aby nie pogorszyć obrażeń.
    – Przestań – warknęła cicho, gdy próbował pozbyć się okrycia. – Jesteś ranny, poza tym tobie przyda się bardziej niż mnie. Damien mnie nie skrzywdzi.
    Wierzyła w to. Jej brat był uznawany za okrutnego mordercę z sadystycznymi skłonnościami, zatrwożonym szeptem rozmawiano o jego zbrodniach, nie pomijając nawet najbardziej drastycznych szczegółów. Mimo że przez większość swojego szesnastoletniego życia Addie egzystowała w bezpiecznej bańce, do której nie docierały niepokojące informacje, jej rówieśnicy najwyraźniej czerpali chorą satysfakcję z powtarzania jej krwawych opowieści o mrocznych dokonaniach jej brata. Wiedziała, że powinna zmienić swój sposób postrzegania Damiena, ale dla niej to był ten sam chłopak, który spychał ją z pomostu do wody na wakacjach, pozwalał malować flamastrami fantazyjne wzory na nogach, ramionach i twarzy, nauczył ją śmigać na miotle i podarował na dziesiąte urodziny najszybszy model dostępny na rynku, a także w burzowe noce, gdy nie mogła spać, pozwalał jej się wślizgnąć pod swoją kołdrę i śpiewał jej kołysanki tak długo, aż zapadła w sen. Damien nie tylko był jej bratem, był jej ostoją, podczas gdy ona była jego oczkiem w głowie. Nie wyobraziła sobie tych uczuć i wspomnień. To musiało być rzeczywiste.
    Ujęła twarz Chrisa w swoje zimne dłonie, zmuszając go, by na nią spojrzał. Delikatnie, uspokajająco głaskała kciukami jego skórę na policzkach.
    – Poczekaj tutaj. Nic nie mów i pod żadnym pozorem się nie ruszaj, w porządku? Proszę – wyszeptała dziewczyna, ignorując dziwny błysk w jego oczach. Zanim zdążył odpowiedzieć, podniosła się z ziemi i z uniesionymi dłońmi wyszła zza krzaków.
    – Damien? To ja, Addie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Minęło pięć sekund. Dziesięć. Piętnaście. Każda wydawała się być nieskończona, czekała na zielony błysk, który zakończyłby jej życie, ale żaden się nie pojawił. Zamiast tego w ciemności rozbłysł biały punkcik, który szybko się do niej zbliżał, oświetlając zmęczoną twarz. Jego brodę i policzki pokrywał wielotygodniowy zarost, za długie kosmyki włosów wpadały do oczu otoczonych ciemnymi obwolutami. Wyglądał na wyczerpanego i zdenerwowanego, ale to bez wątpienia był Damien. Zatrzymał się tuż na skraju polany, wpatrując się w nią z uwagą. Po chwili rozpostarł ręce, a Addie się nie wahała; pobiegła w jego stronę, z impetem wpadając w jego ramiona. Uniósł ją nad ziemię, jakby nic nie ważyła, okręcił się z nią dookoła osi i powoli postawił z powrotem na trawie, nie wypuścił jej jednak z objęć.
      – Cześć, siostrzyczko. – Jego głos był mocno zachrypnięty, jakby nie używał go od wielu dni. Addison zacisnęła dłonie na połach jego płaszcza, nie chcąc go puścić. Zaszlochała bezgłośnie, pozwalając mu gładzić się po plecach i splątanych włosach w kolorze ciemnych źdźbeł pszenicy. Damien zniżył głowę i zaczął nucić jej do ucha tę samą piosenkę, którą zawsze jej śpiewał, gdy była zdenerwowana jako dziecko. Pewnie powinna się go bać. Jak zauważył Zabini, martwi aurorzy byli zapewnie jego sprawką. Oni też mieli rodziny, plany, marzenia, a Damien w bestialski sposób pozbawił ich tego wszystkiego. Przez swoje powiązania z Mrocznymi sprawił, że została odrzucona przez społeczność czarodziejów, naznaczona i pozbawiona środków do życia. Ale nie potrafiła go puścić, ani tym bardziej przestać się o niego martwić.
      – Nie powinno cię tutaj być. Ministerstwo cały czas obserwuje nasz dom, wszyscy cię szukają. Już dawno temu powinieneś był wyjechać za granicę i gdzieś się zaszyć.
      – Nie martw się o mnie, chochliku. Muszę jeszcze coś załatwić w rezydencji, rodzice zabezpieczyli mnie i Jaimie'ego... – Głos Damiena załamał się, gdy wspomniał o nieżyjącym bracie. Nie mieli szansy przeżyć tej żałoby razem, jak rodzeństwo. – Powinnaś myśleć o sobie. Słyszałem, co te ścierwa z Ministerstwa ci zrobiły. Zasłużyli na o wiele gorszy los niż to, co ich spotkało.
      W szarych oczach mężczyzny zabłysła chłodna stal, gdy z nienawiścią wymalowaną na twarzy spojrzał na leżącego w błocie aurora. Addison mimowolnie zadrżała. W jednej chwili był jej ukochanym bratem, w drugiej jego ekspresja przypominała jej okrutnego Mrocznego, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel.

      rodzinne spotkanko czas zacząć

      Usuń
  54. Addison cała zesztywniała, gdy usłyszała za swoimi plecami głos Chrisa. Co za idiota! Powinien był zostać w ukryciu, aż ona odciągnie Damiena do domu, a potem teleportować się ze szczytu wzgórza do swojego mieszkania. Czemu musiał zachowywać się jak jakiś popieprzony rycerz na białym koniu?! Nie potrzebowała jego opieki. Niczego od niego nie potrzebowała.
    Mimo to nie potrafiła powstrzymać nagłego przypływu ciepła w sercu, gdy chłopak powiedział to, o czym sama myślała. To z winy najstarszego brata znalazła się w tej trudnej sytuacji, a on nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by przyznać się do swojego błędu, by przeprosić za to, do czego doprowadził. Christopher był jednocześnie głupi i odważny, zależało mu wystarczająco, by stanąć w jej obronie. Miała ochotę mocno go przytulić, a zaraz potem trzasnąć go w tył głowy za to nieodpowiedzialne, brawurowe zachowanie.
    Mroczny odsunął się powoli od Addie, patrząc na Zabiniego z mieszaniną pogardy i złości.
    – Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Zajmij się swoimi sprawami, gówniarzu. – Damien przeniósł swoje ciemne spojrzenie z Chrisa na dziewczynę, wyraźnie niezadowolony, że nie wspomniała mu o obecności osoby trzeciej. – Później o tym porozmawiamy, chochliku – powiedział cicho Damien. W jego głosie zabrzmiało coś na kształt urazy połączonej z mrocznym ostrzeżeniem, co wywarło na niej piorunujący efekt. Cofnęła się o krok, mocno zaciskając usta, podczas gdy jej serce nerwowo trzepotało w klatce piersiowej, jakby było ptakiem zrywającym się do lotu. Dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, gdy wciąż patrząc jej w oczy, Damien uniósł hebanową różdżkę i posłał strumień uroków w stronę Christophera. Na chwilę cały świat zamarł, a później wszystko zaczęło się toczyć w spowolnionym tempie. Jej oczy rozszerzyły się pod wpływem strachu, z gardła wyrwał jej się ochrypły okrzyk rozpaczy, gdy pierwsze zaklęcia dosięgły płaszcza Zabiniego. Pod wpływem tak wielu uderzeń chłopak cofnął się o kilka kroków do tyłu, pot perlił się na jego czole z powodu wysiłku, by ustać na nogach, wyglądało jednak na to, że nic mu się nie stało. Twarz Damiena wykrzywiła się w grymasie pełnym okrucieństwa i złości, gdy ponownie uniósł ramię, gotowy wyrzucić z siebie bardziej niebezpieczne klątwy. Addison rzuciła się w jego kierunku, by go odepchnąć i powstrzymać od zranienia Chrisa, ale nie zdążyła; uprzedził ją błysk z różdżki Zabiniego, który uderzył Damiena w brzuch, odrzucając go kilka metrów do tyłu.
    Dziewczyna nie mogła na to patrzeć. Dlaczego jej dwóch braci tak usilnie próbowało się zabić? Z Hallawayem łączyła ją silna więź, która tylko wzmacniała się z upływem lat i wiedziała, że tak jak on był gotowy dla niej umrzeć, tak ona zaryzykowałaby dla niego swoim życiem. Odkryła jednak, że na przestrzeni ostatnich tygodni nauczyła się także ufać swojemu przyrodniemu bratu i martwić się o niego. Stał się dla niej ważniejszy niż początkowo przypuszczała; ważniejszy niż ludzie, których znała od swojego pierwszego dnia w szkole i z którymi przeżyła większość ostatnich sześciu lat.
    Coś ścisnęło ją w gardle. Zabini nie tylko bez wahania zgodził się, by u niego zamieszkała oraz oddał jej swoje łóżko; troszczył się o nią i starał się wspierać, mimo że razem przypominali dwa kable pod wysokim napięciem, które nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć, bo groziło to niekontrolowanym wybuchem. Wszyscy jej wieloletni znajomi odwrócili się do niej plecami, a były Ślizgon, z którym łączyła ją zbyt skomplikowana więź, by dało się to opisać, zaopiekował się nią i nie traktował z wyższością czy z litością, irytując ją swoimi docinkami tak jak zawsze. A ona odpłaciła mu się za to wszystko, wciągając go w zasadzkę zastawioną przez Damiena, który wyglądał na zdeterminowanego, by poważnie uszkodzić Chrisa. Addie w tej chwili nie pragnęła niczego innego niż zapewnić mu bezpieczeństwo. Jak miała to jednak zrobić? Jak mogła zwrócić się przeciwko jednemu bratu, by uratować drugiego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była jak sparaliżowana, nie potrafiła się zmusić, by zareagować, a czas zaczynał jej się kończyć. Płaszcz chłopaka najwyraźniej przestał odbijać zaklęcia, bo kiedy oberwał urokiem w zakrwawione ramię, zawył donośnie. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogła go stracić w ten sposób.
      – Damien, przestań! – krzyknęła, wbiegając na niego z boku i wytrącając mu z dłoni różdżkę. Mężczyzna ogarnięty bitewnym szałem najwyraźniej jej nie rozpoznał; chwycił ją dużą dłonią za gardło, przyduszając ją. W kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy Addison walczyła o życiodajny oddech, krztusząc się i charcząc. Próbowała palcami rozluźnić jego uchwyt na tchawicy, jednak jej dłonie były śliskie od krwi i nie miała dobrego punktu zaczepienia. Więc właśnie tak miała umrzeć? Zamordowana przez ukochanego brata, którego pochłonęła furia tak wielka, że nie był w stanie się powstrzymać?
      Nagle znów mogła oddychać, ucisk zelżał. Pochyliła się do przodu, trzymając się za gardło i kaszląc, gdy powietrze znowu zaczęło docierać do jej płuc. Miała mroczki przed oczami, kręciło jej się w głowie, trudno było jej ustać na miękkich nogach, ale ponownie mogła oddychać.

      Addie między młotem a kowadłem

      Usuń
  55. Addison klęczała w błocie, rozmasowując szyję. Płuca wciąż ją paliły od kilkudziesięciosekundowego braku powietrza, skóra boleśnie pulsowała w miejscu, w którym zacisnęły się na niej długie palce Damiena stworzone do gry na fortepianie, nie do zabijania. Jej spodnie przemokły od kontaktu z mokrą ziemią, rozdmuchane przez wiatr kosmyki włosów przylepiły się do jej spoconego czoła, cała drżała na ciele z zimna, strachu i adrenaliny buzującej w jej żyłach. Nie rozróżniała wściekłych słów Zabiniego ani odpowiedzi Hallawaya, nie zareagowała na grzmot, który rozległ się niebezpiecznie blisko polany, słyszała jedynie szum krwi i dzikie, nieregularne uderzenia serca tętniące jej w uszach. Obraz wciąż rozmazywał jej się przed oczami, gdy próbowała się uspokoić, podejść do całej sytuacji na chłodno i rozsądnie, ale trudno było jej zachować spokój, gdy w głowie pojawiała się tylko jedna myśl: mój brat omal mnie nie zabił. Nogi się pod nią trzęsły, gdy niepewnie podniosła się do góry, z przerażeniem patrząc, jak Damien przesuwa różdżką po szyi Christophera, a następnie wykręca mu zranioną ręką. Zdusiła kolejny okrzyk, powstrzymała się od rzucenia się w kierunku chłopaka, wiedząc, że jej brat tylko na to czekał. Addison musiała udawać, że mimo wszystko wciąż jest po jego stronie, że wciąż mógł na nią liczyć. Potem wystarczy odwrócić jego uwagę na kilka sekund i uciec. W przeciwnym razie nie mieli żadnych szans, więc chociaż w pierwszym odruchu pragnęła pobiec do Zabiniego, ująć jego twarz w dłonie i ukoić nieziemski ból odbijający się w jego oczach, zmusiła się, by stać nieruchomo oraz czekać, mimo że poczucie zdrady, jakie mignęło na twarzy Chrisa, powoli ją zabijało.
    Addie chciała mu powiedzieć, by jej zaufał, ale zamiast tego odwróciła wzrok, wpatrując się w Damiena, który popchnął chłopaka do przodu.
    – Jesteś zdecydowanie zbyt bezczelny. Nie wiesz, kiedy trzymać język za zębami – wycedził Hallaway, mocno zaciskając dłoń na rannym barku Zabiniego i boleśnie dociskając swoją różdżkę do jego kręgosłupa. – Jeden fałszywy ruch i po tobie. Jeszcze mi się przydasz, w zachodnim skrzydle czeka na ciebie mnóstwo miłych niespodzianek.
    Kiedy minęli Addison, spojrzenie jej brata ponownie złagodniało i dostrzegła w nim skruchę. A może tylko jej się wydawało? Może jedynie widziała to, co chciała zobaczyć?
    – Chodź, siostrzyczko. Czas, żebyś poznała część swojego dziedzictwa.
    Nie miała dużego wyboru. Nie wiedziała tylko, czy Zabini będzie w stanie ją zrozumieć.
    Kiedy brnęli przez błoto, omijając kolejne ciała aurorów, w stronę olbrzymiej posiadłości, rozpadało się na dobre. Spadła na nich prawdziwa ściana deszczu, w przeciągu minuty Addie przemokła do suchej nitki, czując jak ziąb przenika wgłąb jej kości. Otoczyła się ramionami, próbując przy sobie zatrzymać choć odrobinę ciepła, miała jednak wrażenie, że chłód pochodził z wnętrza jej duszy i jej próby musiały spełznąć na niczym.
    Pogrążone w mroku wnętrze domu sprawiało, że miała ciarki. Na drogocennym, kryształowym żyrandolu pojawiły się już pierwsze pajęczyny, na meblach w świetle błyskawic błyszczał kurz. Jej matka na pewno dostałaby ataku szału, gdyby zobaczyła tak oczywiste zaniedbanie czystości. Rzeźby rzucały ponure cienie na podłogę, wykładzina subtelnie wyciszała ich kroki, kiedy brnęli korytarzami w stronę zachodniego skrzydła, do którego Addison nie miała wstępu od kilku lat. Jako dziecko nie widziała tam nic szczególnego, więc nie była tam zbyt częstym gościem, jednak zakaz obudził w niej naturalne pokłady ciekawości. Kłamstwa jej rodziców były tak wymyślne oraz pokrętne, że tylko wybitnie naiwna osoba nie zauważyłaby oszustwa. Tygodniami planowała włamanie się do zamkniętej części domu, była już naprawdę blisko, gdy zareagował Damien. Wystarczyło kilka jego słów, zabranie jej na mecz Quidditcha ukochanej drużyny oraz pewna obietnica, by Addison porzuciła swój pomysł, zwłaszcza że nie widziała niczego interesującego w zachodnim skrzydle. Teraz żałowała, że tak łatwo się poddała. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podeszli do wielkich, czarnych drzwi podzielonych na cztery kwadraty. W każdym z nich wyrzeźbiono coś innego; rozpoznała herb swojej rodziny, medalion Salazara Slytherina, dewizę po łacinie otoczoną połyskującymi diamentami układających się w sylwetki węży, a także symbol, którego nigdy wcześniej nie widziała. Damien zaczął pod nosem mruczeć inkantacje w języku, którego nie rozpoznawała. Po chwili drzwi uchyliły się z cichym sykiem, nozdrza Addison zaatakowało stęchłe powietrze niosące odór zgnilizny.
      – Panienki przodem – warknął Hallaway, popychając Zabiniego w kierunku otwartych drzwi. Dziewczyna w ostatniej chwili złapała Chrisa za szatę i szarpnęła w tył, chroniąc go przed spłonięciem w ścianie ognia, która nagle wyrosła z progu. Było tak gorąco, że poczuła swąd palonych włosów i musiała cofnąć się jeszcze kilka kroków do tyłu.

      nie ma za co<3

      Usuń
  56. Błądzenie po sklepie w ślad za Zabinim wydawało się być idealnym sposobem na oderwanie myśli. Tymczasem każdy krok zdawał się rozbrzmiewać głośniej niż powinien, przygłuszając dźwięk wypowiadanych przez byłego Slizgona słów. Każdy ruch dłonią był wyraźniejszy, bardziej powolny, dokładny, staranniej zarysowany. Każdy nawet najdrobniejszy gest wykonany przez Chrisa zdawał się idealnie akcentować te sylaby, które udało się Weasley'owi dosłyszeć pośród szumu szeleszczących ubrań i donośnego odgłosu bijącego nerwowo serca. Fred stawiał ostrożnie nogę za nogą, próbując otrząsnąć się z dziwnego otumanienia, w które popadł, gdy tylko ruszył na tę z pozoru normalną przechadzkę. Miał jednak wrażenie, iż jego ciało wkrótce zacznie odmawiać mu posłuszeństwa. Bał się, że ulegnie, pozwalając kończynom na nagłe omdlenie, lądując twarzą na podłodze, dając Zabiniemu możliwość uratowania go z opresji. Ocalenia przed upadkiem. Spłacenia długu za ratunek na boisku. Może to właśnie o to w tej chorej relacji chodziło? Wodził niespokojnym wzrokiem za sylwetką chłopaka, raz po raz muskając spojrzeniem jego plecy i ramiona. Przyglądał się, jak kąciki jego ust wykrzywiały się delikatnie w momencie, gdy słowami oprowadzał go po wystawie, jak ułożenie jego warg zmieniało się z każdym wypowiedzianym przez niego wyrazem i skupiał się na tym, skupiał się na każdym, najdrobniejszym nawet szczególe mimiki jego twarzy. Zastanawiał się, czym zawinił, że musi użerać się z tym przeklętym Zabinim. Zastanawiał się, czym sobie zasłużył na atencję tego Slizgona i nie potrafił zebrać tego w żadną, chociaż minimalnym stopniu logiczną całość. Wizje plątały mu się jedna z drugą. Monolog Chrisa wpadał jednym uchem i uciekał drugim. Jego słowa do niego nie docierały. Mieszały tylko w głowie, zaburzając tok myślenia. Budziły w nim niezrozumiałego pochodzenia złość, broniąc go również jednak przed koniecznością prowadzenia rozmowy. W jego umyśle wszystko huczało od niepoukładanych faktów. Chciał pozbawić Zabiniego pracy, ale... wydawało mu się, że nie potrafi. Jaki był więc cel jego wizyty?
    Zamrugał kilkukrotnie, słysząc, iż chłopak zadał mu jakieś pytanie i wstrzymał oddech, nie do końca wiedząc jak powinien się zachować. Nerwowo przeczesał włosy palcami i rozejrzał się dookoła, na swoje szczęście zaraz słysząc cichy, gardłowy śmiech swojego rozmówcy. Zabini kontynuował przechadzkę, ochoczo pokazując mu następne regały do czasu, aż nie zatrzymali się przed wejściem na zaplecze. Fred przymknął na moment powieki i zaczerpnął głęboko powietrza, zaciskając jednocześnie pięści. Musiał wziąć się w garść. Uśmiechnął się lekko, zerkając na Chrisa kątem oka i pewnym krokiem ruszył naprzód, przeciskając się między framugą i stojącym zdecydowanie zbyt blisko chłopakiem do środka.
    Omiótł spojrzeniem porozrzucane wszędzie kartony i zaśmiał się pod nosem, unosząc brew. Opuszkami palców przesunął po kolejnych - rozpakowanych i nierozpakowanych - kopiach zwodnych mioteł, a następnie westchnął cicho i przeciągnął się, dłońmi niemalże dotykając sufitu.
    - Nie powiem, zbyt wiele wolnej przestrzeni tu nie macie - obrócił się w miejscu, rozglądając dookoła i omal nie potykając się o zalegające na podłodze pudła.
    Zatrzymał się, słysząc wypowiadane w odpowiedzi przez chłopaka słowa i poczuł jak jego gardło ściska się raptownie, uniemożliwiając mu normalne oddychanie. Jego ciało w jednej chwili przeszył gwałtowny dreszcz, spinając wszystkie jego mięśnie, zalewając najmniejszy fragment powierzchni jego skóry falą gorąca. Zadrżał, mając jednocześnie nadzieję, że zmiana w jego postawie nie została zaobserwowana i spróbował otrząsnąć się z szoku w jaki wprowadziło go wypowiedzenie przez chłopaka dwuznacznej propozycji.
    Tam też chcesz zajrzeć, Freddie?
    Najlepiej sam mnie tam zanieś, Rycerzu.
    Zaśmiał się, kręcąc jedynie przecząco głową i uparcie wbijając zdenerwowany wzrok w powykrzywiane witki jednego z produktów na sprzedaż. Ten okaz nie nadawał się do użytku. Świat wirował mu przed oczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dziękuję, ale może skorzystam z propozycji następnym razem. Nie chcę sprawiać zbyt wielkiego kłopotu. Tata prosił, bym tylko sprawdził czy wszystko jest w porządku i... jak on to ujął... nie przeszkadzał ci w trakcie pracy.
      Odchrząknął, chwytając zepsutą miotłę i cofając się o krok, by objąć wzrokiem całe zaplecze. Zatrzymał się jednak już za chwilę, po raz kolejny w trakcie krótkiej wizyty wstrzymując swój oddech. Jego plecy spięły się momentalnie, podobnie jak ramiona i ręce. Ciepło automatycznie rozeszło się wzdłuż jego boków, stopniowo otulając również szyję i biodra. Obrócił się powoli, wbijając zdenerwowane spojrzenie w jasne, chłopięce tęczówki. Zabini stał tak blisko niego... Wystarczyłby jeden krok żeby... Ostrożnie wyciągnął przed siebie dłoń z niesprawnym gadżetem. Opuszki jego drugiej ręki prędko odnalazły palce chłopaka i zacisnęły je delikatnym ruchem na trzymanym przez siebie drewnianym trzonku. Fred westchnął, mimowolnie wzrokiem ślizgając się po jego twarzy. Skierował oczy na jego wargi i zatrzymał się na nich na krótką chwilę, pieszcząc je nieświadomie spojrzeniem. Kiedy subtelny zapach perfum wślizgnął się do jego nosa, Weasley nie wiedział już zupełnie jak powinien się zachować. Przymknął powieki, próbując uspokoić oddech. Musiał odzyskać kontrolę nad sobą.
      - Miotła... jest zepsuta.
      Odchrząknął, podnosząc powieki i zmuszając się do wykonania kroku w tył. Następnie jeszcze jednego i kolejnego. Nie był pewien, czy Chris zagrodził mu drogę celowo, nie wiedział, dlaczego zamiast poprosić go o przesunięcie się, wracał się właśnie sam wgłąb składziku. Nie rozumiał, dlaczego zatrzymał się tak blisko niego. Nie miał pojęcia, dlaczego jego serce znowu biło tak mocno.
      Za późno poczuł, że coś szeleści mu pod nogami i chwilę później potknął się o jeden z wystających spod półki kartonów. Tracąc równowagę, wyciągnął rękę w bok, próbując chwycić się czegokolwiek, by uchronić przed upadkiem. Zamiast tego już po chwili leżał na ziemi przygnieciony stosem zwodnych mioteł, wpatrując się z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy prosto w stojącego w przejściu Chrisa. Śmiech wydobył się z jego gardła niespodziewanie. Poczuł jak na policzki wkrada mu się pojedynczy rumieniec, więc zagryzł wargę, bezradnie spoglądając na Zabiniego spod stosu gadżetów.
      - Przepraszam cię, Chris. Nigdy nie radziłem sobie z robieniem porządków na zapleczu.
      Uśmiechnął się raz jeszcze, a następnie zaczął się wiercić, starając wydostać się z lawiny drewna i witek. W tamtej chwili marzył tylko o tym, by jak najszybciej zapaść się pod ziemię.

      Usuń
  57. [Hej :)
    Dziękuję za miłe słowa na początek :) Gdyby Zabini się nudził - chociaż nie podejrzewam takiej możliwości - to zapraszam do siebie. Może znajdą wspólną cechę lub wręcz przeciwnie?

    Pozdrawiam ;)]

    Vicky

    OdpowiedzUsuń
  58. W ciemnościach Addie desperacko próbowała odnaleźć jego dłoń, znowu spleść ich palce razem, z tego prostego gestu czerpiąc siłę do przeciwstawienia się Damienowi, jednak czuła tylko chłodny, przemoczony materiał rozdartego płaszcza. Przez jedną sekundę myślała, że musnęła jego ciepłą skórę, ale to wrażenie rozmyło się równie szybko, jak się pojawiło, zastąpione przez pustkę, gdy Mroczny popchnął chłopaka do przodu, przerywając jakikolwiek kontakt fizyczny między nimi i zmuszając, by Addison pozostała z tyłu poza zasięgiem Zabiniego. Od badawczego spojrzenia Damiena miała ciarki, ale udawała, że niczego nie dostrzega. Już wystarczająco mocno obudziła jego podejrzenia, najpierw odpychając jego różdżkę, potem wyciągając Christophera ze ściany ognia. Hallaway mógł się domyślać, że Zabini stał się dla niej kimś więcej niż przypadkowym arystokratycznym dzieciakiem zadzierającym nosa, z którym musieli uczestniczyć w nudnych kolacyjkach organizowanych przez szanowane rody; Addison nie wiedziała jednak, jak jej najstarszy brat zareagowałby na informację, że więzy krwi łączyły ją także z Zabinim. Poza tym zrobiłaby to dla każdego. Nie bez powodu trafiła do Hufflepuffu, domu, w którym najbardziej liczyła się bezinteresowna pomoc oraz sprawiedliwość. Dziewczyna miała gwałtowny, silny temperament, ale niezależnie od warunków zewnętrznych i wychowania w rodzinie Mrocznych, jej dusza pozostawała nieskażona przez podobne zło. Nie była morderczynią.
    Pochodnie przymocowane w równych odległościach od siebie do ściany rozbłysły zielono-białymi płomieniami, ukazując ich oczom niepokojąco wyglądające rzeźby. Za każdym razem, gdy zbyt długo patrzyła w ślepia wymyślnych bestii z kamienia, czuła ucisk za oczami i miała wrażenie, że cienka granica dzieliła ją od popadnięcia w szaleństwo. Powietrze było duszne i wilgotne, przez co trudniej było jej oddychać. Im dalej brnęli tym mrocznym korytarzem pokrytym ciemnoszmaragdową poświatą, tym gorsze przeczucia miała Addie. Instynkt nakazywał jej ucieczkę bez odwracania się za siebie, mięśnie łydek paliły, gdy walczyła z pierwotnym odruchem. Zerknęła przez ramię, oceniając odległość dzielącą ich od drzwi, które zamknęły się za nimi z cichym sykiem. Byli jeszcze wystarczająco blisko, aby mogła wybiec stąd bez walki, korzystając z elementu zaskoczenia. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu, wzrokiem odnajdując Zabiniego. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby go zostawiła na pastwę Damiena. Ścisnęło ją w gardle na myśl, że cokolwiek mogłoby mu się stać i to z jej winy. Jeszcze kilka godzin temu obrzucała go w myślach najgorszymi wyzwiskami, nie potrafiąc znaleźć choćby jednego dobrego słowa, jakim mogłaby go opisać, a teraz chciała się tylko wtulić w jego ramiona, upewniając, że jest bezpieczny. Los uwielbiał tej dwójce płatać figle, tworząc z nich najpierw wrogów, potem aktorów grających we wspólnym teatrzyku ku uciesze jego matki, by następnie uczynić z nich rodzeństwo, które z trudem znosiło swoją obecność w jednym pokoju, aż w końcu ich relacja przekształciła się w coś, co łączyło ze sobą nienawiść i ciche porozumienie, trudną do rozgryzienia sympatię oraz pasję. Ich więź wciąż była trudna oraz pełna wzajemnego żalu, ale Addison nie mogła go stracić. Był w tej chwili jedyną bliską jej osobą, na którą mogła liczyć, a choć wciąż nie potrafiła tego poukładać sobie w głowie, był także jej bratem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Addie z niedowierzaniem patrzyła, jak nagle Christopher zostaje poderwany do góry. Mimo szmaragdowej poświaty rzucanej na ściany przez pochodnie w pierwszej chwili nie dostrzegła zagrożenia, jakim była fioletowa, pokryta śluzem macka owinięta wokół nadgarstka chłopaka. Dopiero gdy druga macka wystrzeliła ze szczeliny w ścianie, omijając jej twarz zaledwie o kilka centymetrów, zrozumiała, gdzie znikały te wszystkie świeżo zabite zwierzęta z kuchni. Ramię olbrzymiego stwora trzasnęło ją pod żebra niczym bicz i z jej gardła wyrwał się cichy okrzyk pełen bólu oraz zaskoczenia. Jej ubranie zostało rozdarte, a na skórze widniała bordowa pręga. Addison w panice próbowała wyciągnąć z kieszeni różdżkę, jednak macka zdążyła już owinąć się wokół jej prawej kostki, unosząc ją w powietrze. Wisiała do góry nogami, próbując wolną stopą kopnąć w oślizgłe ciało owinięte wokół jej kostki, jednak macka zaczęła kręcić nią kołowrotka. Cały obiad podszedł jej do ust, gdy z trudem walczyła o zapanowanie nad zawrotami głowy. Kątem oka wychwyciła, jak ramię trzymające Zabiniego unosi się do góry, uderzając chłopakiem o marmurowy sufit. Jęknęła, wyciągając dłoń w stronę Chrisa, ale szybko została odrzucona w bok przez mackę. W końcu odnalazła swoją różdżkę, jednak mamrotane przez nią zaklęcia odbijały się od pancerza i wydawały się tylko rozwścieczać bestię.
      Stwór był tak zafascynowany swoimi zdobyczami, że Damien zdołał się prześlizgnąć z dala od błyszczących, purpurowych ramion. Sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął małą saszetkę z pomarańczowym proszkiem. Kiedy macka z Addison zbliżyła się do Hallawaya, ten wyrzucił w powietrze pył z woreczka, ramię potwora momentalnie zdrętwiało i sparaliżowane rozluźniło uchwyt na kostce dziewczyny. Upadek na chłodną podłogę wydusił powietrze z jej płuc, obijając mocno jej kość ogonową. Skuliła się, przykładając rozgrzane czoło do posadzki i próbując złapać oddech, spomiędzy jej warg wydobywały się ciche świsty, kiedy jej ciało trzęsło się ze strachu i adrenaliny. Damien pomógł jej się podnieść i pociągnął ją w kierunku kolejnych drzwi, ale Addie zaparła się nogami. Usłyszała kolejny trzask, gdy macka niczym bicz przecięła powietrze, niemal stykając się ze skórą Zabiniego na twarzy.
      - Nie możemy go tak zostawić - wycharczała, próbując wyrwać rękę z uścisku.
      - A właśnie, że możemy. Bambi już dawno niczego nie zjadł, jest trochę rozzłoszczony. Lepiej on niż my. Nikt nie będzie tęsknił za takim skurwielem jak Zabini.
      - Przestań, Damien. On nie zasłużył...
      - Dlaczego tak go bronisz?! - wybuchnął w końcu Hallaway, rozpościerając ramiona. Addison wojowniczo uniosła podbródek do góry, patrząc mu w oczy. Nie mogła się cofnąć.
      - Nie wystarczająco zniszczyłeś mi już życie? Doskonale wiesz, jak trudna jest moja sytuacja. Wyrzucili mnie z Hogwartu, Damien. Zabini jako jedyny zgodził się, żebym z nim zamieszkała. A jeżeli go zamordujesz... Wszyscy uznają, że to moja sprawka i dołączę do rodziców w Azkabanie. Naprawdę tego dla mnie chcesz, braciszku? Miałeś mnie chronić, tymczasem pakujesz mnie w jeszcze większe gówno.
      Minęło kilka długich sekund, które wydawały jej się wiecznością. Słyszała tylko coraz cichsze jęki Zabiniego i coraz głośniejszy szelest macek, gdy w końcu Mroczny bez słowa podał jej woreczek z pyłem. Nie wahała się. Złapała za saszetkę i podbiegła do szczelinie w ścianie, po czym rozpyliła całość.

      superbohaterka ratuje ci życie po raz kolejny

      Usuń
  59. [ Hejo, przybywam z propozycją wątku. Mój pomysł jest taki, aby Chris i Julia znali się od dzieciństwa. Ich babcie się przyjaźniły, jednak rodzice zdecydowanie się nie lubili i zniechęcali ich do siebie. Czasem, przez babcie, mieli okazję się spotkać, ale Julii zawsze wydawało się, że Zabini patrzy na nią z góry. To, że trafił do Slytherinu tylko potwierdziło jej odczucia (ah, te stereotypy!). Później zaczęli grać przeciwko sobie w Quidditcha. I było jeszcze gorzej. Do czasu aż Julia dostała od Chrisa tłuczkiem podczas meczu i wylądowała w szpitalu na dwa tygodnie. Ona nie była zła, ale on czuł się odpowiedzialny i często odwiedzał ją w szpitalu, nawet wtedy, gdy spała. Tak zaczęła się ich burzliwa przyjaźń z wieloma wspaniałymi momentami, ale także wieloma spięciami. Nigdy już jednak nie pokłócili się na tyle, aby nie potrafić do siebie wrócić. Co Ty na to? ;) ]

    Julia Jones

    OdpowiedzUsuń
  60. [ Witam :) Przybywam z propozycją wątku. Co Ty na to, żeby Zabini i Emma znali się praktycznie od brząca? Mimo różnicy wieku mogliby interesować się tymi samymi rzeczami. Zabini mógłby uczyć Emmę latać na miotle, a ona doradzać mu z perspektywy obserwatora. Kontakty mogłyby się trochę rozluźnić i przybrać bardziej nerwowe w momencie, gdy Emma zaczyna czuć do niego coś więcej niż przyjaźń, a on tego nie odwzajemnia lubiąc flirtować z innymi dziewczynami na boku lub po prostu mając kogoś innego na oku. Zmuszeni do ponownych kontaktów mogli by być wtedy, gdy Emmie udałoby się znaleźć pracę na wakacje w Dowcipach Weasley'ów ]

    Emma Stanford

    OdpowiedzUsuń
  61. – Naprawdę nie wiem, Zabini. Nigdy nie byłam w tym skrzydle, zapieczętowali je, gdy miałam dziesięć lat. Nawet nie wiedziałam, że wciąż z niego korzystali za moimi plecami – wymamrotała pod nosem Addison, uważnie wpatrując się brata, który prowadził ich dalej korytarzem. Musiał być naprawdę przekonany o własnej wyższości i jej lojalności, skoro odwrócił się do nich plecami; jakby nie przyjmował do wiadomości faktu, że mogliby być na tyle głupi, by spróbować go zaatakować i uciec. Im dłużej przebywała w towarzystwie Damiena, tym trudniej było jej odnaleźć w nim tak uwielbiane przez nią cechy. Kiedyś była w niego ślepo zapatrzona, wierzyła, że nigdy nie wyrządziłby krzywdy ani jej, ani osobom, na którym naprawdę jej zależało. Był kimś w rodzaju jej bohatera. Czy naprawdę mogła aż tak bardzo się pomylić w swojej ocenie? Człowiek, który przed nią stał, był nie tylko bezwzględny, ale także nieobliczalny. Wciąż czuła jego długie palce zaciskające się na jej gardle, pozbawiające ją tchu i sił do walki. Wciąż widziała przed oczami, jak rzuca mordercze zaklęcia w kierunku Zabiniego, chłopaka, który stał się dla niej wszystkim, gdy nie miała nikogo.
    Kiedy upewniła się, że Damien jest zbyt daleko, by ich usłyszeć, zerknęła z boku na wykrzywioną grymasem bólu twarz Christophera. Zamrugała. Jak to możliwe, że mimo cierpienia odciskającego swoje piętno na jego mimice, wciąż był tak cholernie przystojny? Chyba rozumiała, czemu dziewczyny tak bardzo go pragnęły, mimo że ona widziała w nim jedynie impertynenckiego dupka i nieznośnego brata.
    – Przepraszam – wyszeptała niemal bezgłośnie, po czym musnęła miękkimi wargami jego policzek. Szybko się odsunęła, nieco spłoszona własną bezpośredniością, bo mimo niepodważalnego faktu, że łączyły ich więzy krwi, daleko im było do podobnych, poufałych gestów właściwych dla najlepszych przyjaciół i rodzeństwa. Czasami były jednak takie momenty, gdy Addie zaczynała się czuć naprawdę swobodnie w jego towarzystwie.
    Tak, jak powinna czuć się przy bracie, którego darzyła zaufaniem i bezinteresowną, siostrzaną miłością. Może Zabini nigdy nie stanie się jej tak bliski jak Jeremy czy Damien, ale troszczyła się o niego równie mocno i nie mogła sobie wybaczyć, że to z jej winy znalazł się w tak trudnej sytuacji. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić gorycz, którą teraz odczuwała. Musiała mieć nadzieję, że chłopak zrozumie, co chciała mu przekazać tym gestem.
    Damien narzucił mordercze tempo, wyraźnie było mu w niesmak, że Chris wciąż żył, a teraz z powodu obrażeń ich spowalniał. Addison starała się jak najbardziej pomóc w bratu, ale zawsze była niewysoka, a do tego drobna, przez co Zabini okazał się być dla niej dość dużym ciężarem, znacząca różnica wzrostu także nie pomagała w poruszaniu się. Była zziębnięta, przestraszona i wkurzona, przez co brakowało jej sił, mimo to uparcie podpierała chłopaka z boku, chcąc mu nieco ulżyć.
    Nagle Damien się zatrzymał. Addie zmrużyła oczy, przekonana, że dotarli do kolejnych drzwi, z tym że to przejście było dziwne. Wydawało się... poruszać i miało szkarłatny kolor, tak niepasujący do zielono-srebrnych dekoracji. Dopiero kiedy podeszli bliżej, uświadomiła sobie, że były to gęsto rosnące pnącza. Ta roślina przywoływała jakieś wspomnienie ze szklarni, omawiali ją na Zielarstwie...
    – Uważaj! – krzyknęła Addison, odpychając Christophera. Pnącze gwałtownie ruszyło w ich kierunku, sama próbowała uskoczyć, ale nadaremnie; zdążyło owinąć się wokół jej uda, przebijając materiał spodni i zostawiając na jej skórze krwawe zadrapania. Zaklęła i w panice spojrzała na Damiena. Przypomniała sobie, to była Jadowita Tentakula. Jej kolce były trujące, odpowiednia ilość ukłuć mogła ją wręcz zabić.

    znowu ratująca ci życie Addie

    OdpowiedzUsuń
  62. [ Nie ma problemu :) Niestety o ile powiązanie przyszło mi do głowy w miarę szybko, to na wątek średnio mam pomysł. Możemy próbować na żywioł albo zrobić jakąś burzę mózgów. Masz może jakiś zalążek pomysłu? ;D ]

    Julia Jones

    OdpowiedzUsuń
  63. [ Mail. Już zaraz wysyłam :) ]
    Julia

    OdpowiedzUsuń
  64. "Zabini, ja Cię zabiję" – pomyślała i ruszyła w stronę chłopaka, wyraźnie zdenerwowana. Ale zacznijmy od początku. Sobota. Pub pod Trzema Miotłami. Hogsmeade. Julia wybrała się tam późnym popołudniem, bo umówiła się z Zabinim na kremowe piwo, choć zazwyczaj na tym ich spotkania się nie kończyły. W barze było wyjątkowo dużo ludzi, jakby wszyscy uczniowie ostatniego rocznika wybrali sobie właśnie ten weekend na spotkania towarzyskie. Dziewczynie wyjątkowo udało się pasować na imprezę, bo miała na sobie prostą białą sukienkę i czarne, wiązane sandały na obcasie, więc zdecydowanie przyciągała wzrok chłopców. Gdyby ktoś jej nie znał pomyślałby, że jest z Zabinim na randce i nie mógłby mylić się bardziej. Po pierwsze: to tylko przyjaźń, a ich relację można by podsumować słowami "Jeśli tylko będziesz próbował się do mnie dobierać to zabiję Cię z przyjemnością". Po drugie: Julia była ostatnią osobą, która poszła by na randkę z kimkolwiek, bo uciekała od nich jak z domu ogarniętego pożarem.
    - Pójdę po kolejne. - powiedziała do przyjaciela, wskazując puste szklanki po kremowym piwie, wstała i ruszyła w stronę baru.
    Kiedy czekała na zamówienie podszedł do niej "słodki Puchon". Lu zawsze śmiała się z Julii, że jej się podoba i często był obiektem ich dyskusji w zeszłym roku, kiedy przesiadywały godzinami w bibliotece. Nigdy nie zamieniły z nim jednak nawet słowa.
    Podszedł pewnie, z urzekającym uśmiechem na ustach i usiadł na stołku barowym obok niej. Po pięciu minutach rozmowy, kiedy Julia była już absolutnie pewna, że to jednak podryw, postanowiła uświadomić chłopaka, że jego starania do niczego go nie doprowadzą. Zrobiła to w najbardziej subtelny sposób, w jaki tylko potrafiła.
    - Przepraszam, Julia. - powiedział, marszcząc brwi z uśmiechem na ustach. - Po prostu słyszałem, że jesteś wolna i szukasz chłopaka.
    Otworzyła szeroko oczy, oszołomiona tym co usłyszała.
    - Szukam chłopaka? - zapytała, chcąc się upewnić. - Przepraszam, ale kto Ci powiedział takie bzdury?
    - Zabini. - odrzekł Puchon, zdziwiony taką sytuacją.
    - Wybacz, Jake. - powiedziała z przepraszającą miną. - On jest po prostu strasznym... idiotą.
    Spojrzała w stronę przyjaciela, który akurat w tym momencie odwrócił wzrok.
    - Do zobaczenia w szkole. - odparła z uśmiechem i wzięła szklanki z piwem z blatu.
    "Zabini, ja Cię zabiję" – pomyślała i ruszyła w stronę chłopaka, wyraźnie zdenerwowana. Głośno stukała obcasami o i tak już zniszczoną drewnianą podłogę. Postawiła kufle na stole i skierowała się w stronę wyjścia. Po dwóch krokach odwróciła się.
    - Wychodzimy. Już!
    Nie chciała się z nim kłócić w pubie. Czasem tak bardzo nie znosiła być w miarę dobrze wychowana.
    - Co Ty sobie myślałeś? - spytała wkurzonym tonem, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły. - Ja jestem wolna i szukam chłopaka? Kiedy ostatnio widziałeś mnie szukającą chłopaka? Bo ja siebie w pierwszej klasie, kiedy myślałam, że powinnam.
    Patrzyła mu prosto w oczy, zimnym spojrzeniem, chociaż w środku się gotowała. Nie mogła uwierzyć. Przecież znał ją, wiedział, że ostatnią rzeczą, której obecnie szuka jest związek. Nie wiedziała czy bardziej jest jej przykro czy chce go uderzyć.

    Julia Jones

    OdpowiedzUsuń
  65. [Cześć, dziękuje za powitanie i miłe słowa. :) Może masz ochotę na wątek?]

    Gemma Anderson

    OdpowiedzUsuń
  66. [ No nie? ;D W sensie – też uważam, że jest śliczna. Dzięki za powitanie, niech się spełnią życzenia. ]

    Morgan Demerritt

    OdpowiedzUsuń
  67. Addison była nieprzytomna, ale jednocześnie świadoma tego, co się wokół niej działo. Nie mogła się zmusić do uniesienia ciężkich powiek, jej kończyny wydawały się być niczym z ołowiu i chociaż nie pragnęła niczego bardziej, niż palcami musnąć grzbiet dłoni Zabiniego, dając mu znak, że jest tuż obok, że słyszy go i czuje, nie mogła tego zrobić. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak bezsilna i sfrustrowana, wytężała wszystkie swoje siły, by choćby najlżejszym drgnięciem ukoić nerwy swojego brata; nie chciała, by się o nią martwił. Krążący w jej organizmie jad unieruchomił ją, ale nie zabił. Mimo swojej niewielkiej postury dziewczyna była silniejsza, niż wszystkim się wydawało. Była wojowniczką. A chociaż podobna porcja trucizny mogłaby zabić kogoś o podobnych wymiarach do niej, ona przezwyciężała wszelkie możliwe bariery, walcząc z własnymi, ułomnymi słabościami. Podejrzewała, że gdyby leżała sama w zapomnianym przez Merlina, chłodnym miejscu mogłaby w pewnym momencie się poddać, ale teraz słyszała cichy szept Zabiniego, czuła jego boleśnie naprężone ramiona przyciskające ją delikatnie do twardej klatki piersiowej i wiedziała, że musiała pokonać trującą substancję odbierającą jej zdolność do swobodnego poruszania się, bo ktoś na nią liczył. Ktoś czekał, aż Addie otworzy oczy i powie, że wszystko będzie dobrze.
    Każda sekunda wydawała jej się wiecznością. Uwięziona we własnym ciele zaczynała panikować. Nie była pewna, co się stało z Damienem, była wtedy tak zamroczona, że nie potrafiła rozróżnić słów padających między jej braćmi. Hallaway swoim postępowaniem sprawił, że niemal zupełnie przestała wierzyć w iskrę dobra w jego sercu, nie wątpiła, że korzystając z okazji spróbowałby się pozbyć Zabiniego, który powoli zaczynał odgrywać w jej życiu coraz ważniejszą rolę porównywalną z pozycją, jaką wcześniej zajmował u jej boku Damien. Wiedziała też, że gdyby nie jej obecność, Christopher nie wahałby się i wykończyłby jej najstarszego brata za to, że kiedyś groził Fredowi. Jak to mówią mugole? Z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu. Jej ród stał się znienawidzonym, porzuconym wrakiem, a jej pozostali bracia najchętniej by się pozabijali, podczas gdy jeden z nich leżał martwy głęboko w ziemi. Ta rodzinna sytuacja nie mogła stać się jeszcze bardziej chora i poplątana.
    Addison czuła łagodne kołysanie, gdy chłopak niósł ją z powrotem przez dwór Hallawayów. Jego zapach oraz ciepło ciała otulały ją niczym miękka kołdra. Nagle usłyszała hałas, jej dom wypełnił się męskimi krzykami i świstem zaklęć, przez huk przebijał się głos Zabiniego, który próbował coś wytłumaczyć. Nagle zapadła cisza, pojawiły się zdawkowe pytania aurorów. Na szczęście któryś z nich rozpoznał Chrisa, bo niedawno pracował dla jego ojca i czarodzieje przepuścili go, sami pobiegli wgłąb korytarza, gdzie spodziewali się zastać mnóstwo czarnomagicznych pułapek oraz spetryfikowanego Damiena. Addie zadrżała. Był psychopatycznym mordercą, ale wciąż pozostawał jej bratem i nie chciała, by stała mu się krzywda. Nie miała już zbyt wielu bliskich, nie zniosłaby, gdyby jej kolejny krewny wylądował w Azkabanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyna poczuła na twarzy lodowate smagnięcie wiatru i uświadomiła sobie, że musieli wyjść na zewnątrz. Z nieba wciąż spadała mżawka, przyjemnie chłodząc jej rozgrzaną od gorączki skórę. Zaczynali się kierować pod górę, co znaczyło, że Zabini miał zamiar ich teleportować ze szczytu wzniesienia. Nie wiedziała, jak udało mu się chwilowo uspokoić aurorów, znowu musiała odpłynąć, ale nie miała wątpliwości, że po powrocie będą musieli odpowiedzieć na mnóstwo pytań odnośnie tego, co się wydarzyło. Kolejne przesłuchania w Ministerstwie napawały ją strachem... Ta myśl jednak szybko wyparowała z jej głowy, gdy udało jej się nieznacznie poruszyć kolanem. Po chwili w końcu otworzyła błękitne oczy i zamrugała gwałtownie, próbując przywrócić ostrość widzenia. W końcu przeniosła spojrzenie na zmęczoną, posiniaczoną twarz chłopaka i wzięła drżący oddech.
      - Zabini - wyszeptała. Uniosła dłoń, chłodnymi palcami muskając jego policzek, po czym mocniej wtuliła się w jego tors, gdy świat wokół niej nagle zawirował i otoczyła ich ciemność.

      pyk i zniknęli

      Usuń
  68. [Właśnie James to taka trochę zagadka, ale mimo wszystko dla mnie zawsze był Ślizgonem :D
    Dziękuję za powitanie i oczywiście proponuję wątek. Skoro Zabini pracuje w Dowcipach Weasleyów, to raczej się z Jamesem znają. Może nawet jeszcze ze szkoły.]
    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  69. Addie wiedziała, że jej przyrodni brat był po prostu wykończony i obolały, dlatego starał się pozbyć części swojej frustracji, próbując ją zranić swoimi wyrzutami, więc nie zareagowała. Jedynie westchnęła ciężko, przymykając powieki. Wciąż była taka zmęczona. Najchętniej jeszcze by się trochę przespała...
    Gwałtownie otworzyła oczy. Nie mogła tego zrobić, musiała walczyć z trucizną. A o Damienie porozmawiają później.
    – W takim razie czuję się zaszczycona – mruknęła dziewczyna, podejmując jego grę. Addison przyjęła od niego fiolkę i bez słowa wypiła całą jej zawartość na raz. Twarz Puchonki wykrzywiła się w zabawnym grymasie, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia, gdy gorzki eliksir zaczął palić ją w przełyku. Jej noga wciąż pulsowała niewyobrażalnym bólem, miała wrażenie, jakby ktoś przyłożył rozgrzaną do czerwoności stal do jej uda i rył na jej skórze dziwne znaki. Ucisk materiału spodni na miejsca, w które wbiły się zatrute kolce, tylko pogarszał to uczucie. Wystarczył niewielki ruch, by ciężki dżins ocierał się o jej mocno opuchniętą nogę i wywoływał nową falę cierpienia biegnącą wzdłuż jej kręgosłupa.
    W takich momentach nie było miejsca na skromność.
    Addie rozpięła zamek błyskawiczny i jak najdelikatniej ściągnęła spodnie, zostając jedynie w ciemnych bokserkach. Dziewczyna wstrzymała oddech, widząc swoje zaczerwienione udo. Z drobnych ran po kolcach wypływała ciemna krew wymieszana z lepką ropą, nieprzyjemny odór trucizny i zgnilizny uderzył w jej nozdrza, a noga była niemal dwa razy większa od jej zdrowej kończyny. Mimo to zmusiła się, by zacisnąć mocno zęby i dokuśtykać do Zabiniego. Podparła go z boku, ponownie przerzucając sobie jego nieuszkodzoną rękę przez ramiona i pomagając dotrzeć do łazienki, gdzie przynajmniej mieli nieograniczony dostęp do bieżącej wody. Usadziła go w rogu wanny, gdzie kafelki tworzyły coś w rodzaju szerokiej półeczki, na której mógł wygodnie się rozłożyć. Addison przegryzła mocno wargę, wzrokiem badając ciało chłopaka w poszukiwaniu najpoważniejszych obrażeń, które najbardziej zagrażały jego życiu. Bez wątpienia jego nadpalone, zwichnięte ramię pozostawało najpoważniejszym problemem, jednak Christopher miał mnóstwo innych zadrapań i ran, które budziły jej strach. Czekało ją wiele pracy. Odszukała brązowe spojrzenie chłopaka, wzrokiem próbując mu przekazać to, czego nie ośmieliła się wypowiedzieć na głos: Musisz mi zaufać. Bez względu na wszystko.
    Spośród fiolek Addison wybrała dwie: jedną z białą, kleistą cieczą, drugą z ciemnobrązowym, sypkim proszkiem.
    – Wypij – poprosiła cicho, podając mu naczynię z białym eliksirem. Proszek wymieszała z trzema kroplami wyciągu z aloesu, po czym westchnęła ciężko. Jej noga wciąż mocno jej doskwierała, a nie miała za bardzo gdzie usiąść, by nałożyć prowizoryczną maść na ramię Zabiniego i mruczeć pod nosem zaklęcia. – Ja... Przepraszam, ale muszę usiąść na twoich kolanach.
    Jej policzki pokryły się wstydliwym różem, gdy niepewnie wspięła się na kolana swojego brata, dla wygody opierając się barkiem o jego klatkę piersiową. Czuła we włosach jego ciepły oddech, a jej ciało pokryło się gęsią skórką, kiedy delikatnie ułożyła sobie na nagim udzie jego przedramię, tym samym obracając jego ranne ramię w swoją stronę. Powoli uniosła głowę, napotykając spojrzenie Chrisa i uśmiechnęła się blado.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – To będzie cholernie bolało, Zabini. Ale musisz wytrzymać. To ci pomoże – poinformowała go łagodnym tonem, odgarniając bratu ciemne kosmyki włosów z lepkiego od potu czoła, po czym skupiła się na swoim zadaniu.
      Próbowała ignorować jego jęki pełne cierpienia i ciche błagania, by przestała, ale prawda była taka, że każdy udręczony dźwięk wydobywający się z jego gardła wibrował w jej ciele, przez co nie potrafiła skupić się na niczym innym. Każdy krzyk bólu zostawiał ranę na jej duszy. Przez cały czas mruczała pod nosem przeprosiny, starając się jak najdelikatniej nakładać brązową breję na jego spaloną skórę, ale nie było żadnego sposobu, by umniejszyć jego cierpienie. Kiedy skończyła z maścią, pewnie chwyciła za różdżkę i coraz głośniej zaczęła powtarzać leczniczą inkantację, która powinna uzdrowić jego tkanki i przynieść ukojenie.

      najlepsza pielęgniarka pod słońcem

      Usuń
  70. Dziewczyna odetchnęła, gdy Zabini jej podziękował. Przez jego jęki agonii zaczynała się obawiać, że niepoprawnie wymawiała magiczną inkantację, ale kiedy skończyła, jego blada twarz znowu nabrała odpowiednich kolorów, a ręka wróciła do naturalnej pozycji. Mimo to wciąż oddychał zbyt ciężko, a pot perlił się na jego skroniach. Niepewnie przyłożyła dłoń do jego czoła, sprawdzając temperaturę i zaklęła cicho.
    – Powiedz mi, co cię jeszcze boli – poprosiła, w jej oczach błysnęła panika. Sądziła, że najgorsze mieli już za sobą, ale najwyraźniej wciąż coś było nie tak. Może powinna jeszcze poczekać z wydawaniem osądów, skoro brunatna maść wciąż nie wchłonęła się całkowicie w jego zwęglone tkanki? Wyglądało jednak na to, że Christopher nie zamierzał jej ustąpić, dopóki nie zajmie się jej pokiereszowanym udem. Na jej skórze odbił się czerwony ślad jego palców, gdy w bólu zacisnął dłoń na jej nodze i podejrzewała, że będzie miała brzydkie siniaki, jednak teraz o to nie dbała. Na skraju wytrzymałości, skinęła lekko głową, kiedy Zabini sięgnął po kolejną fiolkę, twierdząc, że ciecz zmniejszy opuchliznę, przez którą trudno było jej się poruszać. Była tak cholernie zmęczona i obolała, że zgodziłaby się na wszystko, byle pozwolił jej na chwilę się o siebie oprzeć i odpłynąć.
    Addison mocno zacisnęła dłoń na zdrowym ramieniu chłopaka, wbijając paznokcie w jego skórę, ale on nawet nie drgnął. Musiała się skupić na wszystkim, tylko nie na bólu. Podziwiała stylowe kafelki pokrywające ściany łazienki, napotykała własne spojrzenie w nisko zawieszonym lustrze, obserwowała pojedyncze krople wody wypływające z kranu i z cichym pluskiem dołączające do kałuży na dnie wanny, jednak nic nie pozwalało jej oderwać myśli od gorączki trawiącej jej udo.
    Przymknęła powieki, próbując uspokoić oddech. Policzyła do dziesięciu, mocno zaciskając zęby, podczas gdy Zabini wcierał ostatnie partie balsamu w jej skórę, zapewniając kojąco, że już za chwilę będzie po wszystkim. Addie załkała, mocniej zaciskając drobne pięści na jego szacie, kiedy zahaczył palcami o ropiejący otwór w jej nodze, ale szybko zamilkła, przypominając sobie, że Christopher musiał przejść podobne męczarnie, jeśli nie większe. Dziewczyna nie znosiła okazywania słabości, dlatego nie przestawała mruczeć pod nosem jestem twarda, dam radę. Gdy skończył, jednocześnie poczuła przemożną ulgę, ale także ukłucie niezadowolenia. Jej udo wciąż nie przestawało boleśnie pulsować, musiała szybko czymś zająć myśli, dlatego chwyciła za najbliższą czystą gazę i namoczyła ją w chłodnej wodzie. Ujęła podbródek Zabiniego i obróciła jego twarz do światła, by lepiej widzieć zadrapania, po czym delikatnie zaczęła oczyszczać jego skórę z krwi oraz pyłu.
    – Przykro mi, że cię w to wciągnęłam – odezwała się po chwili niezwykle cicho, a jej dłoń bezładnie opadła na jego klatkę piersiową, pod palcami czuła silne uderzenia jego serca, które omal nie przestało bić z powodu Damiena. Omal nie straciła dzisiaj drugiego brata. – Mimo że jesteś Ślizgońskim dupkiem, nie zasłużyłeś na to – uzupełniła z bladym uśmiechem, przechylając lekko głowę. Nie dodała jedynie, że dość mocno lubiła nawet tę chamską stronę jego charakteru.

    prywatna klinika doktor Hallaway

    OdpowiedzUsuń
  71. [Ha, no ja jestem pewna, że Sanders z Zabinim jedeną Ognistą by wspólnie skosztowali. Ale pewnie nie masz już miejsca i tego nieszczęsnego czasu na kolejny wątek?]

    Reece

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Tam miało być NIEJEDNĄ, co to w ogóle jest JEDENĄ? :v Dżizas.]

      Usuń
  72. [Dobra, póki nic mi nie wpadnie, to nic na siłę nie będę kombinować. :D Do usłyszenia!]

    Reece

    OdpowiedzUsuń
  73. Addison każde skaleczenie dla pewności oczyściła kilka razy, kolejne gazy przesiąkły krwią oraz kurzem, ale Zabini się nie skarżył. Była pod wrażeniem tego, że wytrzymał dzisiaj tyle bólu i spotkanie z potężną czarną magią, a mimo to wciąż zachowywał typowe dla siebie, złośliwe poczucie humoru oraz dziwną łagodność, którą coraz częściej zaczynała dostrzegać w jego postępowaniu, gdy kręcił się dookoła niej.
    – Ale musisz przyznać Damienowi rację, trochę jesteś skurwielem – zauważyła dziewczyna z ledwo skrywanym rozbawieniem. Addison wywróciła oczami, dając mu lekkiego kuksańca w bok. Oboje byli fizycznie i psychicznie wykończeni, ta odrobina przepychanek charakterystyczna dla rodzeństwa dawała im chwilę wytchnienia i poczucia normalności. – Miałam powiedzieć, że ja bym za tobą tęskniła, ale zmieniłam zdanie. Nie chcesz mi oddać łóżka, w nocy strasznie chrapiesz, układasz włosy w nieskończoność, zajmując łazienkę i robisz syf w kuchni. Miałabym przynajmniej całe mieszkanie dla siebie!
    Uśmiech jednak szybko zniknął z jej twarzy, jakby ktoś zgasił płomień świeczki. Spuściła wzrok, ale równie szybko go podniosła, gdy zobaczyła swoje zmaltretowane udo. Tak naprawdę do tej pory starannie ignorowała łomoczącą w jej głowie myśl, że Damien prawdopodobnie został schwytany przez aurorów, którzy pojawili się w jej rodzinnym dworze tuż po tym, jak Zabini zabrał jej bratu różdżkę i spetryfikował go zaklęciem. Te zdarzenia dzielił tak krótki odstęp czasowy, że nie powinna się łudzić nadzieją podpowiadającą jej, że poszukiwanemu Mrocznemu udało się uciec doskonale przeszkolonym czarodziejom. Był sparaliżowany i pozbawiony swojej różdżki, na pewno go dopadli i w tej chwili był transportowany do Azkabanu, gdzie prawdopodobnie czekał go pocałunek dementora, ale nie mogła o tym myśleć. Gdy Christopher o tym wspomniał, w dodatku tak łagodnie, a jego oczy stopniały, przyjmując odcień mlecznej czekolady, poczuła, że to naprawdę się stało, że jej rodzina została ostatecznie rozbita. Potrzebowała teraz poczucia bezpieczeństwa i, co zaskakujące, odnalazła je w ramionach swojego przyrodniego brata, którego jeszcze kilka miesięcy temu nienawidziła. Przylgnęła do niego, otaczając ramionami jego szyję, podczas gdy jej ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch. Zabini był jedynym członkiem rodziny, jaki jej pozostał. Jedynym, na którym mogła polegać i który na swój własny sposób chyba nawet się o nią troszczył. Kiedy nazwał ją swoją pielęgniareczką, parsknęła cicho śmiechem i odsunęła się od niego, pociągając nosem. Ostrożnie zsunęła się z jego kolan, niepewnie stając na nogach i przenosząc ciężar ciała z jednej stopy na drugą, by sprawdzić, czy ranna kończyna utrzyma ją w pionie. Zadowolona z efektów leczenia zastosowanego przez Chrisa, skinęła lekko głową, kierując się w stronę prysznica. Teraz tylko marzyła o gorącej wodzie, która zmyłaby z niej krew, ropę, brud oraz wspomnienia dzisiejszego dnia.
    – Potrzebuję ręcznika i jakiś suchych ubrań do spania. Znajdziesz je w moim kufrze – poinformowała, po czym spojrzała na niego pytająco. – Na pewno dasz sobie radę? Wciąż wyglądasz jak śmierć.
    Ten opiekujący się nią Zabini był czymś zupełnie nowym, ale... podobało jej się to. Zaczynała się czuć jak w prawdziwym domu.
    Zdjęła przez głowę poszarpaną koszulkę, którą ze wstrętem rzuciła na podłogę. Miała zamiar jak najszybciej ją wyrzucić, nie chciała, by cokolwiek przypominało jej o tym dniu. Zdjęła także bieliznę i wślizgnęła się pod prysznic, odkręcając najmocniejszy strumień najcieplejszej wody, jaka była dostępna. Pomieszczenie natychmiast utonęło w białej parze.

    dziwnie posłuszna pacjentka

    OdpowiedzUsuń
  74. – Ty już masz ego rozmiarów międzyplanetarnych! Nie mogę ci powiedzieć żadnego komplementu, bo wybuchniesz z powodu zbyt wysokiego mniemania o sobie – stwierdziła jedynie Addie, szczerząc zęby, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. Cicho zamknęła za sobą drzwi, Starała się jak najbardziej skrócić czas, jaki spędzi pod strumieniami wody, by Zabini nie musiał zbyt długo czekać. Oboje marzyli w tej chwili jedynie o chwili zasłużonego odpoczynku.
    Westchnęła z przyjemnością, gdy ciepłe krople ugniatały jej zmaltretowane ciało. Spłukała z siebie resztki piany razem ze wszystkimi emocjami, jakie po kolei przejmowały nad nią władzę dzisiejszego dnia. Pozwoliła odejść złości, przerażeniu, dezorientacji, nienawiści, trosce, nadziei, aż została pustą skorupą, która nie miała niczego do stracenia. Jej umysł bronił się przed nadmiarem wrażeń, wypierając wszystkie wspomnienia dzisiejszego dnia. Będzie miała wystarczająco dużo czasu, by to przemyśleć jutro.
    Dokładnie wytarła się ręcznikiem, po czym zamarła, wpatrując się w przyniesione przez Christophera suche rzeczy.
    – ZABINI! – ryknęła, z hukiem otwierając drzwi od łazienki na oścież. Była przekonana, że w jej garderobie brakowało szmaragdowych koszulek, na którym znajdował się srebrny nadruk będący podobizną samego Christophera. Obraz nieustannie się poruszał, przyjmując różne pozy, a do jego ust był dołączony dymek, w którym nieustannie pojawiały się nowe słowa. Obecnie jej nowy T-shirt głosił Spróbuj dotknąć mojej siostry, a złamię ci obie ręce. Najwyraźniej trafił jej się beznadziejny przypadek nadopiekuńczego braciszka! W dodatku jej szorty niemal w całości odpowiadały stylistyką barwom Slytherinu, a w dodatku po bokach biegły dwie żmije, wydające z siebie ciche syki za każdym razem, gdy zbliżała dłonie do swoich bioder. – CZY TY JUŻ ZUPEŁNIE UPADŁEŚ NA GŁOWĘ?! Merlinie, jaki ty jesteś głupi!
    I bez ostrzeżenia rzuciła się na kanapę, po czym zaczęła okładać go poduszką po głowie. Najchętniej w ogóle by mu nie odpuściła, ale udało mu się jakoś uciec i zabarykadować w łazience. Westchnęła cierpiętniczo, po czym na bosaka ruszyła w kierunku łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę. Była tak zmęczona po przeżyciach dzisiejszego dnia, że sądziła, iż zaśnie w momencie, w którym przyłoży głowę do poduszki, ale tak się nie stało. Wierciła się z boku na bok, próbując uspokoić szalejące myśli. Słyszała wodę lecącą pod prysznicem, obecność Zabiniego obok powinna ukoić jej nerwy, ale stało się coś wprost przeciwnego. Wciąż się o niego martwiła, wyglądał wyjątkowo blado i niepewnie. Prawdopodobnie oboje powinni byli udać się do Szpitala Św. Munga, lecz żadne z nich nie było gotowe na grad pytań, który by ich tam zastał, a teraz Addie zastanawiała się, czy na pewno dokonali odpowiedniego wyboru. Troszczenie się o Ślizgona było czymś zupełnie nowym, ale z niewiadomych jej względów zupełnie jej to nie przeszkadzało. Bardziej napełniało trudnym do zidentyfikowania ciepłem.
    Addison odetchnęła z ulgą dopiero, gdy wyłonił się spod prysznica z wilgotnymi włosami. Wyglądał o wiele lepiej, gdy zmył z siebie szary pył wymieszany z krwią, odzyskał też zawadiacki błysk w oku. Kiedy ruszył w kierunku kanapy, gwałtownie zaprotestowała.
    – Z trudem udało nam się dzisiaj wyjść z zasadzki przygotowanej przez Mrocznych, na którą składała się Jadowita Tentakula, zmutowana, fioletowa ośmiornica i czarna magia. Chyba będziemy w stanie spędzić kilka godzin w jednym łóżku, braciszku – zauważyła kpiąco dziewczyna, unosząc brew i prowokując go do podjęcia wyzwania. Zachęcająco odchyliła kołdrę i poklepała miejsce na miękkim materacu, a jej błękitne spojrzenie złagodniał. – Chodź tutaj. Oboje potrzebujemy snu, żeby się zregenerować. Ta cholerna kanapa jest tak niewygodna, że nawet nieboszczyk nie byłby w stanie się na niej wyspać.

    wyjątkowo troskliwa siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  75. Z gniewnym pomrukiem przewróciła się na drugi bok, gdy chłodne promienie listopadowego słońca przeniknęły do pokoju przez żaluzje, padając na jej zamknięte powieki. Zagarnęła dla siebie kołdrę i zakopała się w niej głębiej, ale apetyczny zapach i ciche szczękanie sztućców sprawiły, że niemal od razu się rozbudziła. Niepewnie otworzyła oczy, próbując przyzwyczaić się do zaskakującej jasności i uniosła się na łokciach, spoglądając w kierunku kuchni, gdzie kręcił się już Zabini. Kto by pomyślał, że czarodziejski Casanova jednocześnie potrafi być takim domatorem! Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem na jego widok, przez chwilę w milczeniu obserwując jego krzątaninę, ciemne włosy zwijające się na jego karku i napinające się mięśnie przedramion, gdy przenosił patelnię. Dzięki tak zwyczajnym czynnościom wykonywanym z rana po raz pierwszy poczuła się bezpiecznie, a jej własne, równo poukładane ubrania leżące w szafie tuż obok jego ciuchów sprawiły, że poczuła się tak, jakby była we właściwym miejscu i trudne do zidentyfikowania ciepło rozlało się w jej klatce piersiowej. To, jak szybko z wrogów przeistoczyli się w sojuszników, wciąż napawało ją zdumieniem, jednak podobało jej się to. Jej przyrodni brat dawał jej dziwne poczucie stabilizacji, której od dawna brakowało w jej życiu. Jakby odzyskała część swojej rodziny.
    Addison zwlokła się z łóżka i udała się do kuchni, niemal wykładając się na stole, bo wciąż potrzebowała snu. Wczorajszy dzień naprawdę dał jej w kość, ale kiedy Zabini odwrócił się w jej stronę, uśmiechnęła się do niego promiennie, mrugając do niego.
    - Mam nadzieję, że nie dodałeś niczego ohydnego do tego śniadania, w przeciwnym razie będę musiała cię zabić - poinformowała go, ziewając. Jakby w odpowiedzi na jej słowa głośno zaburczało jej w brzuchu. Oczywiście nie miała zamiaru rezygnować z ich małej wojny psikusów, ale była tak głodna, że na razie postanowiła odłożyć ją na bok.
    Po chwili między jej brwiami pojawiła się malutka zmarszczka, gdy popatrzyła na niego z troską w oczach, przegryzając nieznacznie dolną wargę, wciąż nieco opuchniętą.
    - Jak twoje ramię, Zabini? Bardzo boli? Może jednak powinniśmy wstąpić do Szpitala Św. Munga?
    Oparła się łokciami o stół i położyła podbródek na splecionych dłoniach, zmrożonymi oczami obserwując chłopaka. Jednak wszystkie myśli uleciały z jej głowy, gdy wręczył jej list z pieczęcią Ministerstwa Magii. Westchnęła ciężko, kręcąc lekko głową. Przecież wiedziała, że prędzej czy później dostaną wezwanie na przesłuchanie, ale liczyła, że nieco przeciągnie się to w czasie. Po wczorajszej nocy miała prawdziwy mętlik w głowie i wolała skupić się na pozytywnych aspektach ubiegłego dnia, nie na tych mrocznych oraz dołujących. Niepewnie otworzyła kopertę, jakby się obawiała, że ze środka wyskoczy na nią jakiś potwór. Kiedy skończyła czytać, papier wypadł z jej dłoni i wylądował na podłodze, a ona ze zdumionym wyrazem twarzy wpatrywała się w ścianę naprzeciwko siebie, próbując to wszystko sobie poukładać. A potem jej usta rozciągnęły się w uśmiechu pełnym ulgi oraz radości. Przeniosła wzrok na Christophera, który spoglądał na nią wyczekująco i aż klasnęła w dłonie, jak małe dziecko, które w końcu dostało upragnioną zabawkę.
    - Mamy się stawić na przesłuchanie - powiedziała lekceważąco, od razu przechodząc do tej ciekawszej nowiny. - Wyobraź sobie, że kiedy aurorzy dotarli do zachodniego skrzydła, Damiena już tam nie było! Udało mu się uciec, rozumiesz to? Nie wiem, jak to zrobił, był spetryfikowany i leżał między Jadowitą Tentakulą a fioletowym potworem, jednak... Merlinie, udało mu się! Wciąż jest na wolności!

    zadowolona, że jej brat morderca uciekł

    OdpowiedzUsuń
  76. Addison z przyjemnością obserwowała krzątającego się po kuchni Zabiniego. Mogłaby się tak budzić każdego ranka, to przypominało jej... normalność, za którą obecnie tak tęskniła. Kiedy jednak chłopak usiadł koło niej przy stole, wspominając o pocałunku dementora i trudnym przesłuchaniu, jej mina zrzedła, a w krystalicznie czystych oczach rozbłysł bezbrzeżny smutek.
    – Hej – szepnęła Addie, łapiąc go za dłoń i lekko ją ściskając. Kciukiem zaczęła zataczać malutkie, uspokajające kółeczka na jego skórze, uśmiechając się do niego pokrzepiającego. – Tak, będzie ciężko. Ale jesteśmy rodzeństwem. Damy radę, Zabini.
    Rozumiała jego obawy. Wbrew temu, że większość Hogwartu uznawała Puchonów za nierozgarniętych, chyba ze wszystkich przedstawicieli różnych domów najbardziej twardo stąpali po ziemi i bezbłędnie dostrzegali konsekwencje swoich czynów. Addison wiedziała, że wydarzenia z wczorajszego wieczora stawiały ich w złym świetle: ciała zabitych aurorów rozrzucone na terenie całej rezydencji, wszyscy umarli mniej więcej w momencie, w którym ona wraz z chłopakiem pojawili się na szczycie wzgórza, otwarte drzwi do zachodniego skrzydła, do którego najlepsi łamacze zaklęć na świecie próbowali się dostać przez kilka tygodni bez skutku, a do tego ucieczka Damiena, choć żaden ślad nie wskazywał na to, by w ogóle pojawił się w okolicy... Addie mogła się założyć, że jej najstarszy brat zmodyfikował pamięć temu, który go spostrzegł niedaleko dworu Hallaway'ów. To tylko pogarszało ich sytuację, tkwili w naprawdę głębokim bagnie po pachy, jednak dziewczyna zawsze była optymistką i próbowała chwytać się jasnych stron życia. Tak jak tych przepysznych omletów, które zajadała z prawdziwą przyjemnością i musiała nagrodzić chłopaka za jego talent kulinarny całusem w policzek. Wychodziła z założenia, że trzeba cieszyć się nawet najdrobniejszymi przyjemnościami, a Chris naprawdę potrafił gotować. Od dzisiaj miała zamiar zmuszać go do tego codziennie, nawet jeśli obawiała się zemsty z jego strony za odpowiednio doprawione przez nią śniadanie.
    – Nie jestem małą dziewczynką. Nie musisz mnie tak bardzo chronić – zaoponowała ostrożnie Addison, marszcząc z niezadowoleniem drobny nosek, kiedy zaczął wychwalać swoje omlety. Tak nagła zmiana tematu wzbudziłaby podejrzliwość nawet u osiłka mającego IQ 70, a co dopiero u niej, jego młodszej siostrzyczki. Dopiero uczyli się jak być rodzeństwem, ale więź, która się między nimi wytworzyła na przestrzeni ostatnich kilku dni, była mocna i niezachwiana. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że to jej nie przerażało, bo nie sądziła, że z kimkolwiek jeszcze będzie tak blisko, lecz jednocześnie to ją fascynowało. Nie zawsze potrafiła zrozumieć Damiena i Jeremy'ego, jak się ostatnio okazało nie znała ich tak dobrze, jakby chciała, jednak mimo że zaczęła dostrzegać w Christopherze brata dopiero niedawno, instynktownie potrafiła zgadnąć, jak się czuje. Dostrzegała w jego spiętej sylwetce i zaciśniętej żuchwie sygnały, na jakie u nikogo innego pewnie nie zwróciłaby uwagi. Ślizgon został nauczony, jak ukrywać swoje emocje, ale Addie powoli uczyła się, jak poruszać się w labiryncie jego subtelnej mimiki i odkrywała jego tajemnice jedna po drugiej. – Wiem, że próbujesz odciągnąć moją uwagę, ale cholera jasna, przestań udawać. Widzę cię, Zabini. Nie ukrywaj przede mną swoich myśli, chcę wiedzieć, co się dzieje w twojej głowie. Nie próbuj mi zamydlić oczu tą lekką rozmową. Oboje musimy być przygotowani na to, co się wydarzy i jeśli mamy temu wspólnie stawić czoła, musisz przestać przede mną grać. Zresztą to i tak na niewiele ci się zda, bo za łatwo potrafię cię przejrzeć.

    spostrzegawcza bestyjka

    OdpowiedzUsuń
  77. [Hahah, a dziękuję bardzo i życzę tego samego :D Na Hogwart przywiało mnie gdzieś po raz czwarty, jak nie więcej i mam nadzieję, że tym razem posiedzę sobie tutaj dłużej :3]

    Adam/Mathias

    OdpowiedzUsuń
  78. [Huśtawki nastrojów, współczuję Zabowi.]

    Był zbyt zaskoczony własnym upadkiem, by poczuć jakikolwiek ból. Jego policzki trawione przez rumieńce z sekundy na sekundę robiły się coraz bardziej czerwone, a ciało milimetr po milimetrze zalewała fala gorąca. Uczucie zażenowania, które nim zawładnęło, zdawało się pożerać każdy skrawek jego duszy, dobierać się do jego wnętrza, zaciskać wokół niego swoje lepkie palce, sycąc się jego bezradnością. Zawstydzony uśmiech, który wślizgnął się na jego twarz zdradzał go jeszcze bardziej niż odcień jego policzków. Śmiechem próbował zatuszować swoje zmieszanie, jednak na próżno. Wiercąc się pod stertą gadżetów, wzrokiem śledził zbliżającego się w jego stronę Zabiniego. Każdy jego krok wyglądał jakby wykonany był w zwolnionym tempie. Spojrzenie byłego Ślizgona przeszywało Weasleya na wskroś. Fred czuł się w tej sytuacji bezradny niczym zwierzyna na polowaniu. I chociaż wiedział, że chłopak nie ma zamiaru rzucić się na niego, gryząc go i drapiąc, gdy ten ukucnął tuż obok niego, otulając go aromatem swoich perfum, mimowolnie zamarł, nie potrafiąc się ruszyć, by choćby pomóc odrzucać na bok przygniatające go miotły. Leżał jedynie oparty na łokciach, wpatrując się w umięśnioną sylwetkę chłopaka i próbując opętać burzę emocji nieznanego pochodzenia, która nagle rozhulała się w jego wnętrzu.
    — Spokojnie, wszystko w porządku — słysząc jego głos, odchrząknął cicho, raptownie odwracając spojrzenie i wbijając je w lśniącą czystością podłogę. No proszę, Zabini nawet pod tym względem musiał być perfekcyjny.
    Pewnym gestem, próbując przerwać passę swojej ciamajdowatości, chwycił wyciągniętą w jego stronę rękę chłopaka i jednym szybkim ruchem wstał z podłogi, starając się nie stracić równowagi. W momencie, gdy przeniósł ciężar całego ciała na lewą nogę, jego kostkę przeszył niemiłosierny ból. Skrzywił się, sycząc i klnąc cicho pod nosem. Nieświadomie, zaciskając mocno powieki, uczepił się ramienia Chrisa, opierając o nie także swoje czoło i z całej siły zagryzając policzki od wewnętrznej strony. Zadrżał, czując ciepło bijące od ciała Zabiniego i mimowolnie westchnął, pozwalając cierpieniu i oszałamiającej woni Ślizgona opętać jego zmysły. Nie był w stanie zaprotestować, gdy ten bezceremonialnie porwał go na ręce i zaczął nieść w kierunku schodów prowadzących na poddasze. Usilnie próbował nie wtulić się w chłopaka, chociaż w tamtej chwili była to tak naprawdę jedyna rzecz, na którą miał ochotę. Rytmiczne i głośne bicie serca Zaba zdawało się tłumić dźwięk jego kroków, pulsując równomiernie z promieniującym w nodze Freda bólem. Czuł się jak ostatnia ciota, nie będąc w stanie poradzić sobie z prawdopodobnie skręconą kostką. Ale o dziwo w tamtej chwili nie grało to dla niego najmniejszej roli.
    Pod koniec wędrówki Weasley stopniowo zaczął rozróżniać otoczenie. Po podniesieniu powiek obrazy nie zlewały się już w jedną, wielką, czarną masę jak do tej pory, Fred był więc w stanie wyodrębnić kolejne kolory i kształty. Uniósł wzrok, trafiając spojrzeniem bezpośrednio na brązowe tęczówki Zabiniego. Widząc drwiący wyraz twarzy Chrisa, odruchowo uderzył ręką w bok, celując pięścią w jego brzuch i roześmiał się, zaraz pokazując mu środkowy palec. Zupełnie jakby nigdy się nie pokłócili.
    — Pieprz się, Chris — rzucił żartobliwie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej — pogadamy, jak ci się przypomni, że ciebie też kiedyś ktoś niósł do skrzydła szpitalnego na rękach. Teraz, widząc jak dobrze się bawisz, aż żałuję, że to nie byłem ja — zaśmiał się, widząc, że chłopak zwalnia i wpatruje się w przestrzeń przed sobą jakby z niewielkim wahaniem. — Będziesz mnie teraz przenosił przez próg? — zagryzł wargę, a następnie prowokująco oblizał wargi, drocząc się z nim. —Noc poślubna bez wesela, gdzie tu prawidłowość, tygrysie? Żadnych kwiatów, czekoladek, randki? Wina? Whisky? Kolacji przy świecach? Gorącej kąpiel? Czegokolwiek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiejąc się, wyciągnął dłoń i opuszkiem palca musnął jego szczękę, przesuwając nim powoli przez jego szyję, długość jednego obojczyka aż zatrzymał się na klatce piersiowej, pociągając za krawędź jego koszulki.
      — Nie bój się, nie zgłoszę cię aurorom za porwanie. Będę grzeczną panną młodą.
      Wytknął mu język, wiercąc się w jego ramionach. Odchylił głowę w bok, uważnie przyglądając się chrisowemu mieszkaniu i nie mogąc wyjść z podziwu, że tak niewielką przestrzeń da się zagospodarować w tak piękny i oryginalny sposób. Fred z przyjemnością ślizgał się wzrokiem po jasnych meblach, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Wszędzie pojawiał się jakiś ślizgoński motyw. Wkraczając do przestronnego pomieszczenia, poczuł się jakby odkrywał kolejną z licznych tajemnic Zabiniego. Jednocześnie jego żołądek wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni, wyczuwając w tym wszystkim podobieństwo do odwiedzanej przez niego do nie aż tak dawna sypialni. Po plecach przeszły mu ciarki, gdy dostrzegł łóżko, w stronę którego zmierzali i momentalnie poczuł potrzebę natychmiastowego ozdrowienia. Nie wypadało tak… no jak to? Wierzgnął się niekontrolowanie, zsuwając się na dywan tuż koło miejsca do spania i zaklął, mając wrażenie, że jego kostka właśnie ponownie eksplodowała od środka. Na oślep wyciągnął przed siebie ręce, tracąc równowagę, w ostatniej chwili chwytając się koszulki Chrisa. Przewrócił się, lądując na miękkim materacu, omotany bólem, przygnieciony słodkim ciężarem chłopięcego ciała. Jego dłonie wbiły się w boki Zabiniego, chcąc zamortyzować choć odrobinę jego upadek. Zaraz poczuł ciepły oddech na swojej szyi i zamarł, nie mając pojęcia jak powinien się zachować. Jęknął, nie wiedząc czy to z bólu czy z nadmiaru emocji, w duchu przeklinając swoje własne kalectwo.
      Hm. A może jednak mu dziękując?

      Sama wiesz kto!

      Usuń
  79. [Cześć! Napisałabym chodź na wątek, ale widzę, że limit wyczerpany, więc nie męczę, aczkolwiek jeśli miejsce się zwolni to wpadaj, a nuż coś wymyślimy :)]
    I dziękuję! :3]

    Tatiana

    OdpowiedzUsuń
  80. Ciepły oddech musnął jego szyję, a czas stanął, pozwalając Fredowi skraść dla siebie podświadomie wyczekiwaną, upragnioną chwilę bliskości. Całą siłą woli musiał powstrzymać się od zaciśnięcia zębów na płatku Chrisowego ucha, które znajdowało się w tamtym momencie dosłownie milimetry od jego spragnionych warg. Serce waliło mu jak oszalałe. Zacisnął powieki, zastanawiając się czy przyciskający go do materaca chłopak jest w stanie to poczuć. Czy nierównomiernie unosząca się klatka piersiowa faktycznie tak łakomie ociera się o jego tors. Czy opuszki jego palców rzeczywiście tak mocno wbijają się w jego boki. Czy wyduszony podczas uderzenia o łóżko jęk zabrzmiał tak niecierpliwie jak mu się zdawało. Były Ślizgon zachowywał się, jakby tego nie zauważał. Kocim ruchem powoli podniósł się znad niego, umyślnie bądź nie, zahaczając dłońmi o krawędź jego koszulki. Eksplozja gorąca przeszyła ciało Freda, wymuszając na nim następne ciche syknięcie. Był wdzięczny swojej niezdarności – skręcona kostka skutecznie maskowała prawdziwy powód znacznego podwyższenia temperatury jego ciała. Mógł do woli jęczeć, krzyczeć, bluźnić i piszczeć, zrzucając winę na bolącą nogę, podczas gdy każde warknięcie i skamlenie tak naprawdę wyrażało niepohamowaną chęć przyciągnięcia chłopaka z powrotem do siebie. Mógł udawać, że ma gorączkę, że jest mu niedobrze, że uderzył się w głowę, choć tak naprawdę wszystkie reakcje jego organizmu były po prostu nieudolną próbą okazania wydobywających się wreszcie na zewnątrz, od długiego czasu skrywanych emocji. Zaskakującym był dla niego fakt, że wszystko, czego od dawna próbował się wyprzeć, uderzyło w niego i to ze zdwojoną siłą akurat w tej chwili. Nie mógł nadziwić się delikatności z jaką traktował go Chris. Nie potrafił odepchnąć od siebie nieprzyzwoitych myśli, których przecież już kiedyś udało mu się pozbyć ze swojego umysłu. Nie chciał zaakceptować tego stanu rzeczy, ale niepokojąca bliskość na nowo zaczynała zniewalać jego zmysły. Tęsknił za tym. To, co najbardziej budziło w nim niepokój, powoli okazywało się być tym, czego naprawdę pożądał.
    — Obiecuję, że ci nie ucieknę.
    Nie tym razem. Uśmiechnął się do niego ciepło, następnie głodnym spojrzeniem odprowadzając jego oddalającą się w kierunku kuchni sylwetkę. Podciągnął się nieco wyżej na łokciach, by znów móc wygodnie leżeć na plecach i mieć całe mieszkanie w zasięgu wzroku, i z kącikiem ust łagodnie skierowanym do góry obserwował poczynania Zabiniego. Zagryzł wargę, widząc jak ten obraca się co parę kroków, zupełnie jakby chciał sprawdzić, czy Fred na pewno nie zniknął z jego łóżka i z trudem powstrzymał westchnięcie, kierując wzrok na opięte z tyłu męskie spodnie, gdy schylił się, sięgając do dolnej szafki po medykamenty. Śmiech Freda przeciął dzielącą ich przestrzeń, gdy zauważył z jakim zadowoleniem były Ślizgon kieruje się ponownie w jego stronę, z prawdziwą dumą dzierżąc w dłoni słoiczek podejrzanie wyglądającej maści. Zmarszczył nos i zakaszlał. Nieprzyjemna woń ulotniła się z odkręconego pojemnika, jednocześnie szczypiąc go w oczy. Chwilę później palce chłopaka ostrożnie musnęły jego skórę w celu wsmarowania śmierdzącego specyfiku, na co wszystkie gryfońskie mięśnie zareagowały gwałtownym spięciem. Fred wstrzymał oddech, mrugając kilkukrotnie i niekontrolowanie wyginając plecy w niewielki łuk. Ból eksplodował w jego nodze, zalewając jego ciało następną falą gorąca.
    — Mmm… prywatny pielęgniarz chyba lubi jak jęczę — szepnął, z trudem powstrzymując się od syknięcia.
    Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, próbując uspokoić bijące nerwowo serce. Tępe pulsowanie rozchodziło się od kostki, stopniowo otulając również łydkę i kolano. Zapach maści mącił mu w głowie, ale nie był już aż tak dokuczliwy jak z pierwszym wziętym wdechem - przynajmniej dało się normalnie oddychać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego stopa spoczywała na podłodze czule opatrzona przez pracownika Magicznych Dowcipów Weasley’ów, którego jeszcze tego samego dnia z głupich, egoistycznych pobudek planował zwolnić, a dłonie niespokojnie mięły skrawek kołdry należącej do tego chłopaka, z którym kilka godzin temu nie chciał mieć już nigdy więcej nic wspólnego. Oddech powoli wracał do normy. Fred uspokajającym gestem przeczesał włosy palcami i zerknął kątem oka na uśmiechniętego Zabiniego. Poczuł ukłucie wdzięczności i wyrzutów sumienia gdzieś w okolicach serca, i poważnie zastanawiając się nad postawionym przed nim wyborem, oblizał językiem spierzchnięte wargi. Czując przypływ wracających do niego sił, wyszczerzył się zawadiacko, ochoczo wyciągając dłoń w kierunku butelki z lśniącą zawartością.
      — Wiesz jak mnie zaspokoić.
      Opuszkami palców przesunął po smukłej szyjce, jednocześnie posyłając Chrisowi jeden z najbardziej czarujących uśmiechów, na jakie tylko było go stać. Jednym gestem pozbawił Ognistą Whisky nakrętki i niczym najznakomitszy koneser zaciągnął się ulatniającym się ze środka zapachem. Zaraz parsknął śmiechem, zahaczając wargami o krawędź butelki i pozwalając, by złocisty płyn wślizgnął się do jego gardła, następnie przyjemnie paląc przełyk i wywołując dreszcz ekscytacji na jego karku. Wyciągnął dłoń z trunkiem ponownie w kierunku Zabiniego, oblizując usta i podał mu alkohol, niby przypadkiem na ułamek sekundy opuszczając rękę prosto na jego kolano. Ciepło stopniowo zalewało jego klatkę piersiową, przyjemnie rozluźniając wcześniej spięte mięśnie. Obrzucił Chrisa uważnym spojrzeniem. Prześlizgnął nim po jego szyi, muskając idealnie zarysowaną szczękę, pieszcząc ucho, zatrzymując się na kościach policzkowych. Palił nim jego ubranie, darł materiał, strzępił krawędzie, próbując dokopać się do tego, co skryte pod spodem. Co kiedyś miał na wyciągnięcie ręki, a teraz było niczym zakazany owoc. Do tego, dla czego byłby w stanie zgrzeszyć.
      — Wiesz, Chris… — szepnął, unosząc jeden kącik ust w górę i nachylając się delikatnie w jego stronę. Jego serce znowu zaczęło przyspieszać, reagując na zmniejszającą się między nimi odległość. Ognista Whisky paliła wnętrzności, wywołując rumieńce na jego policzkach. — Pamiętam, że ostatnim razem, kiedy to ja smarowałem cię maścią również piliśmy alkohol — zaśmiał się, nieznacznie przesuwając dłoń po materacu w jego stronę. — I chyba pamiętam, że udało mi się odkryć coś ciekawego.
      Wyciągnął rękę i nieśmiało musnął nią jego kark. Jego spojrzenie powędrowało na usta Zabiniego, zaraz szybko wracając do hipnotyzujących, brązowych tęczówek. Oddech uwiązł mu w gardle, puls znacznie przyspieszył. Opuszki palców powoli prześlizgnęły się w dół na jego ramię, zadziornie zahaczając o kołnierzyk jego koszulki. Drasnęły prawą łopatkę i pewnie przesunęły się na miejsce pod nią. Jego twarz przeciął wyraz satysfakcji. Zagryzł wargę, widząc jak chłopak drży delikatnie pod wpływem jego dotyku i szybkim gestem zabrał dłoń, opierając ją ponownie na miękkim łóżku. Westchnął, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, zaraz znowu poważniejąc i raz jeszcze odnajdując wzrokiem jego spojrzenie. Przechylił głowę, zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co tak naprawdę miał zamiar mu przekazać.
      — Hm… zabrzmi to dziwnie, ale… pamiętam, Zab. Pamiętam więcej niż może ci się wydawać, więcej niż z pewnością wcześniej sam chciałem pamiętać. Ja… — prychnął, niespodziewanie się denerwując — tyle razy miałem cię tak blisko siebie i jak ostatni idiota byłem gotów zaprzepaścić to wszystko. Zostawiłem cię w tej łazience i… Merlinie, sam nie wiem, co robię.
      Ignorując palący ból w kostce, gwałtownie przysunął się w jego stronę, jedną dłonią ujmując jego twarz, drugą opierając na jego biodrze. Zatrzymał się kilka centymetrów od jego twarzy, ciepłym oddechem otulając jego wargi.
      — Zwyczajnie nie mogę tego wytrzymać, nie mogę wytrzymać tego, że siedzisz tak blisko.
      Sapnął.
      — Jeśli chcesz, pocałuj mnie.
      Zacisnął usta.
      — Jeśli nie chcesz… chociaż wybacz.

      Ja nie wiem, co tu się odjaniepawliło.
      To Fred, nie ja.

      Usuń
  81. To nie był pocałunek, o którym marzył. Jęknął cichutko, czując drapieżne szarpnięcie na swoich włosach i warknął prowokująco, lekko unosząc wargę w górę, tym samym niby groźnie odsłaniając zęby. Jego dłoń bez oporu momentalnie wślizgnęła się pod cienki materiał eleganckiej koszuli, podążając bez wahania, jakby sobie doskonale znanym szlakiem, w górę. Palce sunęły po rozgrzanej skórze pleców, paznokciami znacząc umięśnione ciało szybko blednącymi, różowymi smugami, wprawiając tym samym w drżenie każdy muśnięty, rozpalony fragment. Sapnął, pozwalając chłopakowi bez opamiętania plątać kosmyki swoich ciemnych włosów, samemu opuszkami wolnej ręki przesuwając po jego torsie, niekontrolowanie mnąc i gniotąc gładką tkaninę jego koszuli. Język Zabiniego subtelnie musnął jego dolną wargę, doprowadzając go tym samym do kresu wytrzymałości, a z jego ust wydobyło się kolejne ciche westchnięcie. Opuścił prawą dłoń, opierając ją z drugiej strony na jego boku, odruchowo unosząc biodra i przesuwając się po materacu jeszcze bliżej niego. Przygryzł jego wargę, jednocześnie zębami delikatnie skubiąc koniuszek jego języka i jęknął po raz ostatni, kiedy obiekt jego pożądania niespodziewanie zerwał się z łóżka, boleśnie zwiększając dzielącą ich odległość. Fred zamarł, wyciągniętą ręką chwytając powietrze. Ciche sapnięcie przerodziło się w nieme skamlenie, gdy obserwował jak chłopak odwraca się do niego plecami, bolesną wiązanką słów odgradzając się od szalejących w pomieszczeniu emocji. Twój ojciec nie płaci mi za siedzenie z tobą w łóżku. Wygnieciona koszula uniosła się delikatnie do góry i Fred całą siłą woli musiał powstrzymać się przed poprawieniem jej. Chciał wstać. Chciał do niego podejść, objąć go od tyłu, wargami musnąć kolejno jego kark i zgięcie jego szyi, by następnie obrócić go przodem do siebie, ustami przejechać po idealnie zarysowanej linii szczęki, trącić nimi jego nos, policzek, płatek ucha, ponownie szyję, zostawić na niej widoczny, czerwony ślad, by każdy, kto na niego spojrzy, wiedział, że należy do niego. Że on jest jego. Chciał go pocałować, pogłębić niewinny gest, zacisnąć dłonie na jego pośladkach, przyprzeć go do ściany, otrzeć się o niego, ugryźć go, polizać i podrapać, by on sam nie mógł o nim zapomnieć, by zasypiał z myślą o nim i wstawał, tęskniąc do niego. Chciał czule ująć jego podbródek, spojrzeć mu w oczy na dłuższą chwilę, przeczesać palcami jego włosy i przytulić, zwyczajnie go przytulić, pozwolić mu schować się w jego ramionach lub samemu się skryć, żeby czuł się bezpiecznie, żeby był tego pewien, żeby był pewien… czego? Chciał powiedzieć mu, że mu na nim zależy. Chciał wyznać, że się w nim zakochał, chciał raz jeszcze go przeprosić. Ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Po prostu siedział, wpatrując się w zarys oddalających się męskich pleców i nie był w stanie się ruszyć. Nie potrafił wykonać nawet jednego kroku w jego stronę. Ból w nodze nagle eksplodował pozbawiony najlepszego środku znieczulającego jakim był dotyk Zabiniego i Fred, żeby go zagłuszyć, szybkim ruchem sięgnął po butelkę Ognistej. Kilkoma potężnymi łykami opróżnił jej zawartość, a następnie, będąc gdzieś na granicy świadomości i snu, położył się na miękkim łóżku z twarzą wtuloną w białą poduszkę, wdychając jedyne, co pozostało po obecności byłego Ślizgona, ciesząc się ostatnim śladem, dowodem tego, że siedział tu przed chwilą, leżał tuż nad nim, całował go, że nie był jedynie sennym marzeniem, że istniał naprawę – jego zapachem; zapachem swojej własnej amortencji.
    * * *
    Przestał się trząść. Z prawie nieprzespanej nocy pamiętał głównie niedające mu spokoju dreszcze i cień widmo, troskliwie otulający jego ramiona puchowym kocem, gdy udawał, że śpi. Kubek gorącej kawy przyjemnie parzył wewnętrzną stronę jego dłoni, a dźwięk jajek skwierczących na patelni sprawiał, że niespokojne drżenie ciała ustawało. Fred oparł się nonszalancko o blat kuchni i westchnął cicho, po raz kolejny lustrując niewielkie mieszkanie wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie był do końca pewien, czy to, co wydarzyło się poprzedniego popołudnia, nie było tylko jednym z jego realistycznych snów. Jego noga była już w pełni sprawna, cały ból zniknął. Smak pamiętnego pocałunku rozmył się za sprawą gorzkiej kawy i pasty do zębów. Po czułym dotyku zostało tylko słodkie wspomnienie. Westchnął, nakładając gotową jajecznicę na talerz i kierując się w stronę prowizorycznego salonu. Z cichym stuknięciem postawił śniadanie na stoliku tuż obok filiżanki z parującym napojem i z niewielkim wahaniem zbliżył się do stojącej nieopodal śnieżnobiałej sofy. Zagryzł wargę, z rozczuleniem wpatrując się w zwiniętą na kanapie sylwetkę pogrążonego we śnie Zabiniego. Ukucnął tuż obok niego, ściskając dłonie w pięści. Żołądek skręcił mu się z nerwów, serce zaczęło bić szybciej niż powinno. Słodki zapach ponownie otulił jego zmysły, zawłaszczając go sobie, przejmując nad nim kontrolę. Powinien go obudzić. Przecież nie chce stracić pracy. Nieśmiało wyciągnął rękę w stronę Chrisa, opuszkami ostrożnie muskając jego policzek. Wstrzymał oddech, widząc jak kącik ust śpiącego chłopaka delikatnie drży, jakby miał zamiar się uśmiechnąć, zadowolony z pełnej czułości, subtelnej pieszczoty. Z nietypowym skupieniem przesunął dłonią po jego gładkiej skórze, wsuwając palce w jego włosy, nieco mocniej ściskając pojedyncze kosmyki, plącząc je, sycąc się ich miękkością. Zadrżał, wyczuwając, że chłopak się przebudza i kciukiem nieśmiało przesunął po płatku jego ucha, zaraz obrysowując nim jego szczękę, pozostałymi palcami gładząc jego szyję, by następnie powolnym gestem z pełną nerwów fascynacją i pożądaniem powolutku przeciągnąć nim po jego dolnej wardze. Odetchnął, spojrzeniem pieszcząc całą jego sylwetkę, spokojnie unoszącą się w rytm oddechów klatkę piersiową, kołdrę otulającą jego ciało. Nie zabrał dłoni. Pochylił się niepewnie do przodu, zwilżył usta językiem, z trudem powstrzymując się od pocałowania go.
      — Wstawaj, śpiąca królewno, bo wystygnie ci śniadanie — szepnął, nieumyślnie muskając jego ucho wargami.

      Kupa, nie podoba mi się, gwiazdkuję, bo mogę.
      Ale i tak się jaram, o.

      Kochający

      Usuń
  82. Jest nieidealnie i w sumie krótko, ale z miłością i o.

    Jego dłoń delikatnie zacisnęła się na miękkiej pościeli, a serce na ułamek sekundy przestało bić, jakby on sam nie mógł uwierzyć w to, co miało za chwilę nastąpić. Gorący oddech, który musnął jego wargi, wprawił całe jego ciało w drżenie. Nerwowe oczekiwanie przeciągało się w nieskończoność. Milimetry dzielące go od źródła rozkoszy nagle stały się kilometrami, palce łapczywie ściskające jego koszulę zahamowały przepływ powietrza do jego płuc. Nie był w stanie oddychać. Zapach Zabiniego brutalnie namieszał mu w głowie, wstrzymał akcję serca, usidlając jednocześnie jego zmysły i zawłaszczając go. Wyparł powietrze z jego płuc, wtłaczając do nich swoją esencję, omamiając go nią, uwodząc i prowokując. Łagodny pocałunek był spełnieniem jego najgłębiej skrywanych marzeń. Stado motyli w jego brzuchu natychmiast poderwało się do lotu, kiedy miękkie wargi na kilka chwil zetknęły się z jego ustami. Mógłby budzić go tak co dzień. Szarpnięcie za koszulę sprawiło, że wyciągnął przed siebie dłoń, gotów porwać leżącego pod nim chłopaka w swoje ramiona. Przyciągnąć go do siebie. Pogłębić pocałunek. Dłońmi badać dotąd niezmierzone szlaki, pieścić te doskonale znane, nęcić go, prowokować i kusić. Przyprzeć go do materaca, przycisnąć go do niego słodkim ciężarem swojego ciała, zedrzeć z niego kołdrę, ogrzać własnym ciepłem i kolejnymi pocałunkami rozpalić do czerwoności bladą skórę.
    —Skoro ty robiłeś mi za pielęgniarza, ja mogę pobawić się w gosposię. Jesteś pierwszą osobą, której przyniosłem śniadanie prawie do łóżka. Doceń to.
    Oblizał wargi, lekko unosząc kąciki ust w górę i zaśmiał się cicho, łakomie przyglądając się powoli podnoszącemu się z kanapy chłopakowi. Zacisnął dłoń na oparciu śnieżnobiałej sofy, bez pytania siadając na jej brzegu i z lekko uniesionymi brwiami i rozbawieniem wymalowanym na twarzy śledził dumną wędrówkę praktycznie nagiego chłopaka po niewielkim mieszkaniu. Gorące dreszcze raz po raz zalewały jego ciało, wywołując drżenie każdej komórki w jego organizmie. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielki wpływ może mieć na niego jedno muśnięcie warg. Ile jest w stanie zdziałać dotyk tego Ślizgona. Tego, z którym niegdyś rywalizował. Tego, za którym nie przepadał, tego, który dziwnym trafem, tajemniczym, nieznanym mu sposobem zawrócił mu w głowie. Przez tyle czasu nie potrafił się do tego przyznać. Siedział na kanapie w prowizorycznym salonie Zabiniego, uczucia wypalały go od środka, sprawiały, że nie mógł wytrzymać w miejscu, a on paradował przed nim w samych bokserkach, nic nie robiąc sobie z tego, że jednym pocałunkiem właśnie postawił cały jego świat na głowie.
    Podniósł się do góry, delikatnie zaciskając dłonie w pięści. Wziął głęboki oddech, próbując powstrzymać drżenie kończyn i niepewnym krokiem ruszył w kierunku kuchni. Nie miał pojęcia, co nim kierowało. Jego serce biło własnym, przyspieszonym rytmem, zagłuszając myśli i zdrowy rozsądek. Chris stał przy jednej z szafek, uważnie przeglądając jej zawartość i jakby celowo nie zwracał szczególnej uwagi na obecność Weasleya w jego domu. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Bez większego pośpiechu przesuwał kolejne pudełka i słoiki, przyglądał się etykietkom, mrucząc coś pod nosem. Idealnie pasował do tego sielankowego obrazka: do lśniącej kuchni, promieni wschodzącego słońca nieśmiało wpadających przez uchylone okno. Emanował spokojem, podczas gdy Fred coraz gorzej radził sobie z panowaniem nad szalejącą w jego wnętrzu burzą emocji. Potrzeba bliskości omamiała jego zmysły. Oblizał wargi, nerwowym spojrzeniem jeszcze raz mierząc sylwetkę Chrisa i wstrzymując powietrze, stanął tuż za nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Instynkty wzięły nad nim górę. W jednej chwili przysunął się do niego, przyciskając swój tors do jego nagich pleców i opuszczając drżące dłonie na jego biodra. Powolnym ruchem przesunął nimi po jego kościach miedniczych, sycąc się ich seksowną wypukłością i splótł palce ze sobą tuż przed jego brzuchem. Przyciągnął go nieznacznie do siebie, nosem wodząc po jego karku i nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, po prostu go przytulił. Jego oddech nęcąco musnął skórę chłopaka, wywołując dreszcze na jego ciele. Mruknął cicho, delikatnie uszczypnął zębami skórę na barku byłego Ślizgona, by następnie z czułością złożyć w tamtym miejscu subtelny pocałunek. Ociągając się, oparł brodę o jego ramię i w bezbronnym geście wtulił policzek w zgięcie jego szyi. Przymknął powieki, spodziewając się gwałtownej, natychmiastowej reakcji ze strony chłopaka i nieśmiało po raz ostatni zaciągnął się jego zapachem.
      — Naprawdę? Dżem? — szepnął z niedowierzaniem, śmiejąc się cicho, opuszkami palców sunąc w górę po jego ciele prosto do klatki piersiowej i zachowując się tak, jakby kompletnie nic się nie stało, jakby w jego postępowaniu nie było absolutnie niczego zaskakującego. Westchnął, lekko oblizując wargi. — Przygotowuję ci z pewnością najlepsze śniadanie jakie kiedykolwiek w swoim życiu jadłeś, a ty wyskakujesz mi z jakimś dżemem? Ranisz, Chris. Wisisz mi za to coś więcej niż kawę.

      Bezbronny kociak

      Usuń
  83. [Dziękuję za ciepłe powitanie!
    Skoro Zabini jest legendarnym pałkarzem, Adam mógłby mniej lub bardziej skutecznie starać się zdobyć od niego jakieś porady, co i raz pojawiając się w sklepie. Co ty na to?]
    Adam Lee

    OdpowiedzUsuń
  84. [Jeśli masz słabość do Scamanderów to zapraszamy na wątek. Niczego się nie boimy, wszystkiego się podejmiemy, może oprócz intensywnego wymyślania, bo jakoś krucho u nas z tym, wybacz.]
    Lorcan

    OdpowiedzUsuń
  85. Dzięki, dzięki, dzięki! A Christophera to pamiętam jeszcze z zamierzchłych czasów... no dobra, może nie aż tak zamierzchłych, ale był wtedy uczniem, a tu proszę, pomieszkuje sobie teraz w Hogsmeade. Dziękuję za życzenia, wyrażenie opinii o postaciach i przywitanie. No i oczywiśie szczęścia w grze dla Ciebie i Twojej parki bohaterów!

    Alexei & Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  86. Jego oddech delikatnie łaskotał szyję byłego Ślizgona, a dłonie z czułością sunęły po nagiej skórze, dotykiem przyjemnie drażniąc jej właściciela. Westchnął cicho, wdychając nęcący, subtelny zapach jego ciała i przytulił się do niego mocniej, wkładając w ten gest całą swoją niewypowiedzianą wcześniej tęsknotę. Ciężko było mu zasnąć. Świadomość tego, że go całował, tak zupełnie sam z siebie, że nareszcie odważył się go przeprosić, w pewnym sensie dając mu do zrozumienia, czego od niego oczekuje, czego oczekuje od nich obu, dręczyła go przez całą noc. Rozmaite wizje przeplatały się ze sobą, nakładały się na siebie, a zmęczony bólem i myśleniem umysł Gryfona nie potrafił do końca ich przetworzyć i wyłonić z nich ich znaczenia. Poranny pocałunek wlał w niego nową dawkę energii. Kolejną porcję nadziei. Doskonale znał tę technikę uwodzenia, wielokrotnie stosował ją na imprezach. Obojętność działała niczym zastrzyk motywujący do działania. Najpierw chwila prowokacji, później brak kontaktu. Pobudzenie drapieżnika. To właśnie dlatego postanowił się do niego zakraść. Właśnie to było przyczyną jego zachowania. Subtelny pocałunek złożony na barku, słodka bliskość, jego zęby na jego ciele. Taka była kolej rzeczy. Tak być powinno. O tym mówiła Roxanne. W swoich założeniach była tak daleko od prawdy, że Fredowi przez ułamek sekundy cała sytuacja wydała się nawet śmieszna. Karma wraca. Czego on się spodziewał? Ucisk dłoni na jego nadgarstkach sprawił, że na chwilę zamarł, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie działo. Chwyt był delikatny i niepewny, jakby Zabini przez moment jeszcze walczył z tym, czy postępuje słusznie, dla Freda był jednak niczym innym niż bolesnym ciosem wymierzonym prosto w policzek. Czuł jak jego ręce opadają w dół prowadzone tam przez byłego Ślizgona. Jego serce na ułamek sekundy przestało bić, by za moment przyspieszyć gwałtownie tempa, wprowadzając go w stan otumanienia. Sens słów chłopaka docierał do niego z opóźnieniem. Nie mam pojęcia, co kombinujesz, ale w ten sposób tego nie osiągniesz. Oskarżał go o próbę wykorzystania? Podważał jego wczorajsze wyznanie? Której części przeprosin nie zrozumiał? Chłód ogarnął jego ciało, kiedy pracownik Dowcipów Weasley’ów odsunął się od niego gwałtownie, mijając go z impetem niczym nic nieznaczącą rzeźbę. Jakby stał się niewidzialny. Mocno zagryzł dolną wargę, zaciskając dłonie w pięści, nie pozwalając na to, by Chris dostrzegł ich drżenie. Miał go za nic. Christopher Zabini miał go za nic.
    Westchnął, opanowując nerwy i ignorując delikatne kłucie, które nagle pojawiło się w jego sercu. Odrzucenie jeszcze nigdy nie bolało go tak bardzo. Powoli odwrócił się przodem do jedzącego chłopaka, przeczesując włosy palcami. Nie miał pojęcia jak powinien skomentować zaistniałą sytuację. A już miał nadzieję, że w końcu ich relacja zacznie nabierać sensownego toru. Niepewnie oblizał usta.
    — Nie dziękuję, nie będę jadł śniadania. I lepiej już pójdę. I tak jestem spóźniony do pracy — mruknął.
    Skoro mają grać, jakby nic się nie stało, to proszę bardzo. Będą. Nie zaszczycając chłopaka nawet jednym spojrzeniem ruszył w stronę wyjścia, minął jasną framugę i z impetem zaczął zbiegać po drewnianych schodach, jakby huk stawianych przez niego kroków mógł zagłuszyć ból nastały w jego wnętrzu. Przeszedł przez składzik z poukładanymi miotłami, nie poświęcając im nawet chwili uwagi i z wściekłością przemierzył sklep, z nieopisaną ulgą dopadając klamki. Naparł na drzwi całym ciężarem swojego ciała, błagając w myślach, żeby się otworzyły. Szarpnął je w swoją stronę, następnie popchnął raz jeszcze i znowu, ale jak na złość najwidoczniej nie miały zamiaru ulec. Zaklął siarczyście na cały głos, nie przejmując się tym, że siedzący na górze chłopak może jeszcze go słyszeć. Odsunął się, oddychając ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł do wieszaka, na którym wisiał jego płaszcz i powolnym gestem zarzucił go sobie na ramiona. Próbował się uspokoić. Nie mógł uwierzyć, że gdyby nie zamknięte drzwi wyszedłby na ten ziąb bez wierzchniego okrycia. Dysząc trochę mniej wyciągnął różdżkę z kieszeni i drżącą dłonią wycelował jej końcówką w zamek.
      — Alohomora.
      Powoli nacisnął klamkę i naparł. Drzwi ani drgnęły.
      — Kurwa mać!
      Cisnął różdżką o podłogę, odsuwając się od wejścia i mierząc tabliczkę z napisem zamknięte morderczym spojrzeniem. Wsunął dłonie we włosy, zaciskając na nich palce i wziął głęboki oddech, zagryzając z nerwów wewnętrzną stronę policzka. Rozejrzał się dookoła, szukając jakiejkolwiek deski ratunku, ale doskonale wiedział, że nawet tak zwyczajny sklep jak Dowcipy Weasley’ów jest wyposażony w porządny system zabezpieczeń. Oparł się o ścianę, przymykając powieki i wsunął dłonie do kieszeni, próbując oddychać spokojnie. Złość miała zagłuszyć cierpnie. Nie wyszło.
      — Zabini, mógłbyś tu zejść i mnie wypuścić? Chyba masz klucze?
      Chciał stamtąd wyjść i nigdy więcej nie wracać. Nie po tym jak bardzo zrobił z siebie idiotę.

      Smutny kociak, którym targają emocje

      Usuń
  87. [ Mnie też kupiło, więc pewnie nieprędko zostanie zmienione. :D Takie matki bywają utrapieniem, ale jakież nudne byłoby życie bez nich! Chociaż nasze postaci nieczęsto (jeśli kiedykolwiek) tak na to patrzą?

    Cześć! Dzięki za powitanie. ]

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  88. [zmarzniesz@gmail.com
    Email musi nam wystarczyć, bo moje hasło do gadu-gadu umarło dawno temu. Wysilmy mózgownicę i stwórzmy wątek stulecia.]
    Lorcan

    OdpowiedzUsuń
  89. [Puchońskie ziemniaczki są najfajniejsze :D Cześć współpracowniku z Dowcipów Weasleyów i dziękuję bardzo za powitanie. Html faktycznie potrafi być złośliwy, powodzenia zatem w walce z bloggerem!]
    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  90. [Właśnie miałam wrażenie, że Zabini na doradcę się nie nadaję, tym bardziej więc chciałam wepchnąć do wątku upór Adama. Natomiast jeśli wolisz Sky, to na pewno z tego da się coś sklecić - są w tym samym domu i w podobnym wieku - może zrobić z nich po prostu przyjaciół?]
    Adam Lee

    OdpowiedzUsuń
  91. Odgłos zbliżających się kroków stawał się coraz głośniejszy. Oddech Freda przyspieszył nieznacznie, dłonie zacisnęły się w pięści, a serce zaczęło bić odrobinę szybciej. Jego policzki pokryły się ciemnym rumieńcem, jeszcze zanim Zabini zdążył zbiec ze schodów na dół i przekroczyć próg nagle wyglądającego na ciasne pomieszczenia. Chciał stamtąd wyjść. Bał się tego, co mógłby usłyszeć, gdyby został jeszcze chwilę dłużej. Nie mógł znieść myśli, że obraz szczęśliwej, beztroskiej przyszłości dla ich dwojga, który powstał poprzedniej nocy w jego umyśle okazał się być jedynie chorym, niemożliwym do spełnienia marzeniem. Nie miał pojęcia na kogo był bardziej wściekły. Na Roxanne za udzielanie mu głupich, nieprowadzących go donikąd rad, na Christophera za dawanie fałszywej nadziei, którą to sztukę najwidoczniej postanowił wykorzystać w ramach zemsty na nim za wszystko, co mu zrobił przed wakacjami czy na samego siebie. Jak mógł być tak ślepy, by nie zauważyć, że to wszystko było tylko jego wymysłem. Że on tak naprawdę go nie pragnie? Że nie zależy im na tym samym?
    W ustach mu zaschło, na czole zaczęły pojawiać się drobne kropelki potu. Oblizał wargi, starając się uspokoić oddech i szalejące w jego wnętrzu nerwy. Nie był już wściekły. Złość gdzieś wyparowała, zastąpił ją wstyd i natychmiastowa chęć ewakuacji. Potrzeba ucieczki. Bał się. Miał nadzieję, że Zabini szybko załatwi sprawę z drzwiami, pozwoli mu wyjść na chłodne, poranne powietrze, uwolni go od konieczności stawienia czoła własnym lękom. Zwolni go z obowiązku tłumaczenia się.
    Wypuścił ze świstem powietrze. Powoli tracił kontrolę nad swoim oddechem. Dreszcze przeszyły jego ciało, kiedy cichy głos rozległ się niemalże tuż koło jego ucha, wprawiając go w stan otumanienia. Niepewnie uniósł powieki, obracając głowę w jego stronę i ponownie zagryzł policzek od wewnętrznej strony, czując nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi na języku. Serce zabiło mu mocniej. Czy on nadal był bez koszuli?
    — Zab, ja…
    Powinien był mu natychmiast odmówić. Brązowe oczy wpatrywały się jednak w niego w ten wyjątkowy sposób, z pewnego rodzaju błaganiem, któremu Fred zwyczajnie nie potrafił się oprzeć. Niby beztrosko odepchnął się nogą od ściany, nerwowo przebierając palcami w kieszeniach płaszcza. Rozejrzał się po pomieszczeniu, obrzucił niepewnym spojrzeniem sufit i podłogę aż w końcu przypomniał sobie o różdżce, którą z wściekłością cisnął gdzieś w głąb sklepu jeszcze parę chwil temu. Odwrócił głowę w kierunku Chrisa, posyłając mu jeden z wyuczonych, czarujących uśmiechów. Próbował zachowywać się naturalnie, tuszując szalejącą w jego wnętrzu burzę. Już się nie bał. Był przerażony. Zsuwając z ramion czarny płaszcz, schylił się po magiczny przedmiot leżący nieopodal kasy i jak gdyby nic się nie stało, wsunął go z powrotem do tylnej kieszeni spodni.
    — Nie do końca wiem czy mamy o czym rozmawiać.
    Kąciki jego warg uniosły się w lekkim uśmiechu, ale tym razem nie było w nim cienia wesołości. Zwiesił delikatnie głowę, wzdychając nieznacznie. Odłożył ciepłe okrycie na ladę i wahając się już tylko przez moment, ruszył powolnym krokiem w stronę chłopaka, mierząc go uważnym wzrokiem. Intensywny zapach Zabiniego wyczuwalny nawet z tej odległości, nawet tuż po wstaniu mącił mu zmysły. Zatrzymał się o krok od Christophera, krzyżując ręce na torsie i w milczeniu niepewnie przestąpił z nogi na nogę. Uniósł spojrzenie, wbijając je bezpośrednio w ciemne, hipnotyzujące chłopięce tęczówki. Musnął nim jego włosy, popieścił wargi i nagą klatkę piersiową. Westchnął.
    — Po pierwsze nie mam zamiaru jeść jajecznicy z dżemem. Boję się o swój żołądek, więc dla własnego bezpieczeństwa lepiej podziękuję.
    Odchrząknął, pozwalając sobie na kolejny uśmiech i chwilę rozluźnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Po drugie… — niepewnie przeczesał włosy palcami, przekrzywiając głowę i za zamyśleniem zagryzając usta — …chcę znać odpowiedź na tylko jedno pytanie. Potem możesz mnie stąd wypuścić i zapomnimy o całej sprawie. Zapomnimy, że kiedykolwiek tu byłem i że przygotowałem ci z pewnością najlepsze śniadanie, jakie kiedykolwiek w życiu jadłeś.
      Głos zadrżał mu delikatnie, jego spojrzenie stało się trochę bardziej smętne i zamyślone. Opuścił dłonie, palcami skubiąc brzeg swojej koszuli. Nie próbował zakładać kolejnej maski.
      — Dlaczego mnie wczoraj pocałowałeś?

      Totalnie zagubiony kociak i beznadziejny odpis

      Usuń
  92. Zadrżał, czując delikatny dotyk dłoni na swoim nadgarstku. Ta nagła bliskość, niewielki, czuły gest tak go zaskoczył, że na pewien moment zawiesił się, nie do końca skupiając się na wypowiadanych przez stojącego naprzeciw niego chłopaka słowach. Po porannej akcji nie spodziewał się, że ten Zabini kiedykolwiek jeszcze będzie chciał go dotknąć. Nie oczekiwał, że poczuje kiedyś ponownie ciepło bijące od jego ciała ani tym bardziej, że będzie to celowy zabieg spowodowany zachowaniem byłego Ślizgona. Oblizał wargi, spojrzeniem muskając smukłe palce zaciśnięte na jego ciele. Prześlizgnął wzrokiem ponownie po jego ustach, idealnie zarysowanej szczęce, ostatecznie wbijając wzrok w hipnotyzujące, brązowe tęczówki. Nie miał pojęcia, co się z nim działo.
    Zaczerpnął łapczywie oddech, z niedowierzaniem wsłuchując się w głos Christophera. Dreszcz ekscytacji i niewypowiedzianego pożądania prześlizgnął się po jego kręgosłupie, przejmując kontrolę nad jego organizmem. Fred momentalnie wykonał niewielki krok do przodu, dyskretnie zmniejszając odległość między nimi. Jego policzki płonęły, a serce obijało się o klatkę piersiową w szaleńczym tempie, jakby miało zamiar wyrwać się z niej raptownie i wpaść prosto w objęcia stojącego naprzeciw niego chłopaka. W głowie delikatnie szumiało mu od nadmiaru emocji. Oblizał lekko spierzchnięte usta, próbując odzyskać panowanie nad swoim ciałem, ale nie potrafił poskładać logicznie myśli. Umysł go zawodził. Westchnął, unosząc brwi w pytającym geście.
    — Wydaje ci się, że dlaczego złożyłem ci taką propozycję? — rzucił cicho z ledwo wyczuwalną nutką rozbawienia, ale i żalu w głosie. Pokręcił głową delikatnie, z ociąganiem wyciągając wolną dłoń przed siebie i niepewnie, z wielkim wahaniem opierając ją o drzwi, tuż za głową Zabiniego. — Wszystko, co powiedziałem tamtej nocy, mówiłem szczerze — wyszeptał, zagryzając wargę i z trudem tłumiąc ciche jęknięcie, które chciało wydostać się z jego gardła na widok wyrazu twarzy Christophera. — Wszystko, co powiedziałem którejkolwiek nocy zawsze mówiłem szczerze.
    Wypuścił cicho powietrze, grając na czas, próbując poukładać swoje myśli. Zacisnął powieki, starając się uspokoić. Dłoń trzymana przez chłopaka zadrżała delikatnie. Nieśmiałym gestem ujął jego rękę, powoli opierając ją na swoim biodrze. Wykonał następne pół kroku do przodu, kciukiem niepewnie muskając płatek jego ucha. Spojrzał na Zabiniego, lekko wzruszając ramionami. Nie docierało do niego to, że Roxanne miała rację. Nie pojmował tego, że faktycznie to, o czym śnił od kilku miesięcy mogło okazać się prawdą. Nie potrafił zaakceptować tego stanu rzeczy ani wpuścić go do swojego umysłu. Nie umiał jednak także powstrzymać samego siebie.
    —Christopherze Zabini… jestem idiotą. Ślepym i głupim, nierozumiejącym bardzo wielu rzeczy. Niewidzącym wielu rzeczy. I to wcale nie jest tak, że powtarzam teraz słowa mojej siostry — uśmiechnął się delikatnie. — Ale o paru sprawach wiem — westchnął, nachylając się łagodnie i ściszając głos do czułego szeptu. — Wiem, że od ostatniego razu nie mogę spać spokojnie, budząc się z dziwnym wrażeniem, że leżysz obok mnie. Wiem, że próbowałem wyrzucić to z głowy aż w końcu się poddałem, poszedłem porozmawiać z siostrą i uznałem, że mówi głupoty, od której to myśli odwiodłeś mnie wczorajszej nocy. Wiem, że jeśli chciałbyś mnie bliżej, wystarczyłoby jedno słowo, a pewnie poddałbym ci się bez najmniejszego zawahania. Wiem też, że się boję. I że dzieje się tu coś, co w praktyce nie powinno mieć miejsca, ale jest szósta rano, jestem cholernie głodny, twój zapach mnie rozprasza, a na górze czeka na mnie kubek kawy i pyszna jajecznica, więc aktualnie nie za bardzo obchodzi mnie to, co ludzie uznają za właściwe, a co nie. Ale jeśli w tym momencie czujesz, to co ja, a ja nie mam bladego pojęcia, co się ze mną dzieje, to chyba znak, że jednak nie idziemy w złym kierunku. Bo to uczucie jest dobre. Zdecydowanie zbyt dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarumienił się, zaciskając lekko wargi, by następnie roześmiać się cicho w geście zażenowania. Kiedy stał się taki miękki?
      — Najchętniej rzuciłbym się teraz na ciebie, ale po tym, co zafundowałeś mi rano, trochę boję się twojej reakcji — zwiesił delikatnie głowę, unosząc kąciki ust w górę w geście rozbawienia. — Musisz mi najpierw pozwolić.
      Serce zabiło mu nieco szybciej. Uśmiechnął się szeroko, prowokująco oblizując językiem zęby i spojrzeniem muskając pieszczotliwie jego wargi. Trącił jego nos nosem, przechylając nieznacznie głowę w bok. Westchnął niepewnie.
      — Mogę?

      Romantyczny kociak, który boi się, że zmienia się w kobietę

      Usuń
  93. [Lecimy, chyba że coś jeszcze chcesz dodać. Jeśli nie - zacznę może jeszcze dzisiaj, albo jutro, w zależności od tego ile rodzina zwali mi na głowę]
    Adam Lee

    OdpowiedzUsuń
  94. [Hej ho i wielkie dzięki! Wyjce zawsze się przydadzą, acz aby je dostać trzeba dać rodzicom powód. :<]

    Harvey

    OdpowiedzUsuń
  95. [Och, Zabini, ten sławny Zabini! No i tak patrzę i patrzę, a potem czuję, że w sumie to mogłaby ich połączyć astronomia, co ty na to? Zabini ma jakiegoś partnera do skomplikowanych i profesjonalnych badań nad strukturą nieba?]

    Gideon Finnigan

    OdpowiedzUsuń
  96. [Dziękuję, to naprawdę miłe! C:
    Leming górski podbił moje serce. <3 W razie chęci zapraszam do siebie, czy to do Sol, czy do Sweeneya...]

    Soleil Yaxley | Sweeney Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  97. [Yay, dzięki! <3 Starzy wyjadacze, chyba nigdy na dobre nie opuszczą Hogwartu.
    Wydaje mi się, że kiedyś jakiś tam wątek miałyśmy (choć raczej nie z Bellsem), ale za daleko to on nie zabrnął xD]

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  98. Każdy oberwałby po głowie, gdyby próbował ubrać Olivię Greengrass w czapkę renifera. I nie ma że święta. Nie ma, że luz i świąteczne światełka we wszystkich kolorach tęczy. Nie ma, że jemioła, love is in the air i inne urocze cuda, z których wynika, że w tym wspaniałym czasie nie można na siebie krzyczeć. W tym przypadku Liv zdecydowanie porzuciłaby ukochany kocyk, lekkie oderwanie od rzeczywistości i bardzo realnie walnęłaby tego kogoś w łeb. Ale to był Zabini - jedyny człowiek, którego była w stanie, zupełnie bez wahania, nazwać swoim przyjacielem. Nawet, kiedy wciskał jej na głowę rogi, więc tylko zmroziła go wzrokiem, ale zaraz na jej twarzy i tak pojawił się ciepły uśmiech.
    To było ciekawe przyjęcie, bo zupełnie inne niż zazwyczaj. Tak jakby święta robiły z tych pełnych powagi i przesadnej kultury arystokratycznych robotów, prawdziwych ludzi. Ludzi z krwi i kości, którzy rzeczywiście mieli uczucia. I nawet pani Dafne Greengrass – matka Liv, zazwyczaj zimna, pozbawiona jakiejkolwiek wrażliwości kobieta, w czasie tych tradycyjnych okołoświątecznych kolacji, organizowanych już w mniejszym gronie, dawała się swojej córce lubić. Z trudem, ale jednak, choć wciąż nie na tyle, aby spędzać w jej towarzystwie cały wieczór, więc Liv z niemałą ulgą przyjęła pomysł Chrisa* na ewakuację. Zorganizowali tylko wspomagacz w postaci grzanego wina i zaraz zniknęli za drzwiami salonu.
    Olivia od razu odetchnęła z ulgą, ciesząc się z ciszy i zupełnego spokoju, po czym rozsiadła się na kanapie przed kominkiem, dla większej wygody podkulając nogi. Spojrzała na przyjaciela, a jej twarz od razu rozświetlił uśmiech na widok tego charakterystycznego błysku w jego oczach, który potrafił poprawić jej humor zawsze, niezależnie od okoliczności. Był jej jedynym prawdziwym przyjacielem, ale nigdy nie potrzebowała więcej. W dziewięćdziesięciu pięciu procentach przypadków jakoś radziła sobie sama, a dopiero w pozostałych pięciu pojawiał się on, nawet jeśli nie musiał, ale to dzięki niemu była w stanie poczuć, że nie musi być całkowicie niezależna, bo przecież ma na kogo liczyć.
    Zmrużyła oczy, uśmiechając się tak, jakby była zawstydzona, ale zaraz wybuchnęła śmiechem, odbierając od chłopaka kufel wypełniony grzanym winem.
    – Wesołych Świąt. – odpowiedziała, gdy już odzyskała nieco powagi i chwilę patrzyła na przyjaciela, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Na laski naprawdę działa coś takiego? – zapytała w końcu, marszcząc brwi, chociaż zupełnie nie byłaby zaskoczona odpowiedzią twierdzącą.
    Nie chciała się do tego przyznać, ale jej samej zrobiło się w środku nieco cieplej w reakcji na takie spojrzenie i takie słowa, nawet jeśli padły z ust jej przyjaciela, które to stanowisko zapewniało mu swego rodzaju nietykalność z jej strony. Może niesłusznie…

    * [ mogę Chris, czy tylko Tobie wolno? ]

    Make my wish come true...
    Liv

    OdpowiedzUsuń
  99. Olivia nigdy nie widziała w nim zimnego dupka, nawet jeśli usilnie starał się zachowywać w ten sposób. Ale w takich chwilach kręciła tylko głową, przewracała oczami, uderzała się w czoło otwartą dłonią, ale tak naprawdę nigdy nie wierzyła, że to jest prawdziwy on. Może dlatego, że ona była znacznie bliżej tego, żeby wiedzieć, a nie tylko wierzyć, tak jak wszyscy, w jakąkolwiek wersję osobowości tego chłopaka. Ona była blisko, dopuścił ją bardzo blisko siebie, a ona nie czuła się z tym źle i co więcej, była w stanie odwdzięczyć mu się tym samym. Mógł być zimnym dupkiem dla całego świata, ale dla niej był najwspanialszą osobą na ziemi, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami, z których zdawała sobie sprawę.
    Patrzyła na niego leniwym, acz uważnym wzrokiem, obserwując każdy, najdrobniejszy ruch i widziała doskonale to, co inne dziewczyny, czy też chłopcy, mogli w nim dostrzec. To coś, co w jakiś magiczny sposób potrafiło ludzi do niego przyciągnąć i potem zupełnie nie mogli się oprzeć. Ona mogła. Nawet jeśli patrzył w jej oczy przez chwilę tak, jakby nic wokół nie istniało.
    – Aww! – mruknęła, uśmiechając się szeroko, po czym przyłożyła dłoń od klatki piersiową i z cichym westchnięciem uniosła głowę ku górze, obrazując tym samym niezbyt szczery zachwyt. Chociaż…
    Dopiero kiedy Chris stuknął swoim kuflem o jej, przypomniała sobie o tym, że w ogóle trzyma go w dłoniach, więc od razu upiła kilka małych łyków gorącego napoju, czując jak ten rozlewa po jej ciele przyjemne ciepło.
    – Tobie to z pewnością nikt się nie oprze. – odparła, patrząc mu uparcie w oczy i powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, co ostatecznie skończyło się tylko delikatnym uniesieniem jednego kącika ust, przez co wyglądała nawet bardziej łobuzersko. Szybko schowała się jednak za kuflem, pozbawiając go kolejnego łyku napoju.
    – Też się cieszę. – odpowiedziała, nieco poważniejąc na jego słowa. Przymknęła oczy na moment i odetchnęła, jakby z ulgą. – Trochę już miałam dość bycia miłą bez powodu dla ludzi, którzy zazwyczaj usilnie chcą traktować mnie jak towar, którym można dowolnie rozporządzać. Jak skończysz Hogwart, to przyjdziesz do mnie na staż. albo w skrajnych przypadkach: Umówię Cię z moim synem. – powiedziała, udając głosy tych idealnych pracodawców i idealnych ojców, po czym już normalnie dodała: – I zupełnie nie obchodzi mnie Twoje zdanie… Także wiesz… Wolę salon, kominek i Ciebie. Zdecydowanie. – uśmiechnęła się lekko, ostatnie zdanie wypowiadając już wolniej i cieplejszym tonem, ze wzrokiem utkwionym spokojnie w oczach przyjaciela.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  100. Każde z tych arystokratycznych dzieci musiało, mniej lub bardziej, udawać. Niektórzy zostali przez rodziców całkowicie przekonani do ich światopoglądu i stylu życia, a niektórzy, tak jak Olivia i Zab, zapierali się rękami i nogami, żeby nie podążać całkowicie wytartą ścieżką. Chociaż Chris był tu zdecydowanie lepszym przykładem, bo on wydawał się chcieć kłócić ze wszystkim, czego otoczenie od niego wymagało. Liv była inna. Brała z arystokracji tylko to, co jej pasowało i co mogła wykorzystać w realizowaniu własnego pomysłu na siebie, uparcie odrzucając wszystko inne. I zupełnie nie przejmowała się tym, że to czasem wygląda jak hipokryzja. Po prostu szła przed siebie, nie obawiając się trupów pozostawianych za swoimi plecami, bo najważniejszy był plan i jego realizacja. Aż dziwne, że po drodze miała czas i ochotę na coś takiego jak uczucia, jak przyjaźń, jak Christopher Zabini.
    Wzruszyła ramionami na jego pytanie, które chyba było pytaniem retorycznym. Oczywiście ich rodzice zachowywali się, jakby zupełnie nie wierzyli w swoich potomków i ich szanse na osiągnięcie życiowego sukcesu, ale jednocześnie wydawali się zupełnie nie brać po uwagę czarnego scenariusza. Byli przekonani, że ich dzieci zajmą wysokie stanowiska, będą pomnażać rodową fortunę, poślubią czarodzieja czy czarownicę czystej krwi, z dobrego domu, spłodzą idealne dzieci i będą kontynuować wszelkie tradycje przechodzące z pokolenia na pokolenie od zdawałoby się, że setek lat. I nie ma innej opcji. Po prostu nie ma.
    Niemal zakrztusiła się winem, słysząc, że nagle oni mogliby stać się obiektem swatania.
    ¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬¬– Nie. – odpowiedziała zdecydowanie, kręcąc głową. – Chociaż… – zastanowiła się chwilę patrząc gdzieś w bok. – Nie. Moja matka Cię nie znosi. – zaśmiała się i delikatnie trąciła chłopaka w ramię.
    Nie wyobrażała sobie być swataną ze swoim najlepszym przyjacielem, skoro wkurzało ją to nawet gdy dotyczyło to jakichś dalszych znajomych. Ale w tym przypadku nie było takiej możliwości, bo jej matka nigdy nie zaczęłaby tego tematu z Państwem Zabini, a nawet gdyby inicjatywa pojawiła się z ich strony, zaraz coś by wymyśliła, żeby w delikatny i niezauważalny sposób do tego nie dopuścić. Tymczasem Olivia musiała zmagać się z innymi pomysłami co do jej przyszłych życiowych partnerów.
    – Avery. – odpowiedziała, przewracając oczami. – Przystojny. Ale nie ma mowy. Po prostu nie. Nie i koniec.
    Zaśmiała się, bo to wszystko było naprawdę absurdalne. Kto w XXI wieku swata swoje dzieci? Ach tak! Czystokrwiści czarodzieje!
    – A Tobie nie znaleźli jeszcze żony w te święta? – zapytała z kipiącą z jej głosu ironią i uniosła brwi, patrząc na chłopaka.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  101. Na pytanie o matkę wzruszyła tylko ramionami. Nie miała pojęcia, jak ta kobieta potrafiła się mu oprzeć, skoro wszystkie inne matki były w nim dosłownie zakochane i o niczym nie marzyły bardziej, niż o wydaniu swoich córek za Christophera Zabiniego. Olivia nie mogła się im dziwić, chłopak rzeczywiście potrafił być czarujący na tych wszystkich bankietach, ale gdyby miały okazję obserwować go w Hogwarcie, pewnie zaczęłyby się o swoje niewinne córeczki bać. Słusznie.
    – Tak, to zdecydowanie najlepszy wybór. – odpowiedziała, wracając do tematu jej tegorocznego ‘wybranka z przymusu’ – Po Crabbie rok temu każdy byłby wspaniały, ale Avery odpada. Poza Tobą to jest najmniej zainteresowana mną w ten sposób osoba na świecie i vice versa. Ale chyba dla jego rodziców to bez różnicy. – rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami, po czym wypiła kilka łyków wina.
    Prawda była taka, że Artair Avery pełnił określoną funkcję w jej życiu i żadne z nich nie planowało tego zmieniać. Spędzali razem czas, bunkrowali się w opuszczonych salach, czasem, jak już naprawdę było trzeba zaszywali się razem w jakimś kącie biblioteki, czasem robili głupie żarty przestraszonym pierwszakom, ale Liv nawet nie spodziewałaby się, że Art w ogóle traktuje ją jak dziewczynę. Była jak kumpel. I tyle. I dobrze, bo akurat w tym przypadku, nigdy nie chciała być nikim więcej, nawet na moment.
    – Tobie to dobrze. – mruknęła pod nosem, ale wiedziała, jakim kosztem mógł mieć teraz spokój i już chyba wolała użerać się ze wszechobecnymi swatkami. – Ależ oczywiście, że jedna nieobecność zrujnuje nam życie. Ja już nie mogę doczekać się urodzin Ministra. To dopiero będzie impreza. – jej głos ociekał ironią, więc zaraz uśmiechnęła się słabo.
    Może to wino, może to ten nudny bankiet, może ciepło płynące z kominka, a może wszystko naraz, ale poczuła, jak oczy jej się zamykają, więc odstawiła kufel na stolik i przekręciła się tak, że jej głowa znalazła się na kolanach Chrisa, a kostkę jednej nogi oparła o zgiętą drugą.
    – Tylko na moment. – powiedziała, całkiem uroczym głosem, patrząc na chłopaka z dołu lekko przymrużonymi oczami. – Wiesz, że masz najwygodniejsze kolana na świecie?

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  102. [Ja bym chętnie nie dorastała, a tu już ćwierćwiecze się zbliża. :<
    Dziękuję, dziękuję. C: Cząstka dziecka na pewno gdzieś w głębi Hugona została, bez obaw! W końcu kto z nas nie lubi czasem porobić dziecinnych głupot?]

    Hugo Weasley

    OdpowiedzUsuń
  103. Jego ciało przeszył dreszcz, gdy wargi Zabiniego powoli zbliżyły się do jego własnych, drażniąc je delikatnym oddechem, kusząc i prowokując, by następnie przedłużając nęcącą torturę, powoli złączyć ich usta w słodkim pocałunku. Fred przymknął powieki, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo. Przyciągnięty bliżej, przywarł blisko do ciała Chrisa, nie potrafiąc nasycić się jego dotykiem. Dłoń błądząca pod koszulą nie wystarczała. Pragnął go więcej. Przycisnął go do drzwi, jedną dłonią plącząc, głaszcząc i szarpiąc miękkie kosmyki jego włosów. Drugą sunął po jego plecach i boku, śledząc opuszkami każdą wypukłość drżących mięśni. Otarł się o jego klatkę piersiową, nosem trącając jego nos. Odrywając się od Zabiniego, nadal czuł jego dotyk na swoich wargach. Podniósł powieki, wbijając wzrok w brązowe, błyszczące tęczówki i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, speszony tym zaskakującym, wywołującym istne rozczulenie widokiem szczęśliwego blondyna, pochylił głowę, chowając twarz w zgięciu jego szyi. Westchnął odruchowo, wdychając jego zapach i czując zaciskające się na jego pośladkach dłonie, mimowolnie skubnął zębami jego skórę, zaraz składając na obojczyku jeden delikatny pocałunek. Mruknął cicho, słysząc, że chłopak się uśmiecha i wtulił się w niego nieco bardziej, pozwalając zamknąć mu się w szczelnym uścisku.
    Dzień wcześniej nie powiedziałby, że to, co do tej pory nękało go tylko w snach, okaże się być jego jawą. Zagryzł wargę, czując jak zalewa go fala nagłego strachu. Zamarł w ramionach Zabiniego, pozwalając mu ująć się za rękę i nawet poprowadzić kawałek w stronę schodów wiodących z powrotem na górę. Ścisnął palce chłopaka, niepewnie skłaniając go jednak do zatrzymania się. Na powrót spuścił głowę, licząc na to, że burza ciemnych włosów zdoła odgrodzić go od oskarżycielskiego spojrzenia Chrisa. Od widoku jego zawiedzionej twarzy. Będzie jego osobistą tarczą, którą osłoni się przed nadchodzącymi wyrzutami sumienia, ponowną falą nienawiści do samego siebie, która dzień w dzień zalewała go z każdej strony od momentu śmierci jego mamy. Od momentu, kiedy zaczął odsuwać od siebie wszystkich, z byłym Ślizgonem na czele, nie pozwalając mu do siebie dotrzeć, mimo że podświadomość ewidentnie nakazywała mu to zrobić. Mimo że jego natura domagała się wyjścia na światło dzienne.
    — Zrobię ci nową jajecznicę — szepnął, unosząc wzrok, z trudem starając się utrzymać z chłopakiem kontakt wzrokowy. Ponownie musiał zepsuć nastrój, który wspólnie stworzyli, ponownie musiał zepsuć ich sielankę, którą tak trudno było wywalczyć. — Mam nadzieję, że zrobię ci jeszcze niejeden raz niejedną jajecznicę — uśmiechnął się delikatnie, wyciągając drugą rękę w jego stronę i ujmując nią jego wolną dłoń. — Ale skoro mamy wyjść na czysto musimy być ze sobą szczerzy — westchnął, zagryzając dolną wargę. Bał się. Mało. Był przerażony tym, co miało za moment nastąpić. — Jestem cholernym egoistą, Chris. Przez cały ten czas myślałem tylko o sobie, mając kompletnie w nosie, co czujesz — ścisnął delikatnie jego prawą rękę. — Może nie wyjdzie mi to na dobre, ale chcę, żebyś to wiedział. Wolę, żebyś usłyszał to ode mnie niż od kogoś innego… wczoraj nie przyszedłem dlatego, że chciałem naprawić nasze relacje. Chciałem cię zwolnić — prychnął, wbijając wzrok w podłogę. — Chciałem… chciałem się ciebie pozbyć — pokręcił głową, czując rosnące w jego wnętrzu obrzydzenie do samego siebie. Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego jak zachowywał się przez ten cały czas. — Byłem ślepym durniem. Siostra powtarzała mi, że nie mogę się kłócić z tym, co czuję, nie mogę kłócić się z tym, że brakuje mi ciebie, że brakuje mi twojego wsparcia, chociażby twojej przyjaźni, ale ja nie słuchałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałem pozbawić cię marzeń i dobrego życia, pewnej, dobrej posady, znaleźć coś, co robisz źle i poinformować o tym ojca, tylko po to, żeby się od ciebie odciąć, ponieważ liczyłem, że wyjdzie mi to na dobre… problem był tylko taki, że robisz wszystko idealnie. Nie znam nikogo bardziej idealnego od ciebie — wstrzymał oddech, znowu szukając wzrokiem jego spojrzenia. — Kurwa, Chris. Jak długo ty… od jak dawna… czujesz do mnie to wszystko?
      Zacisnął usta, powoli się cofając. Niepewnie puścił jego dłonie, robiąc krok w tył i przechylając lekko głowę. Skrzyżował ręce na torsie i westchnął, delikatnie wzruszając ramionami. Miał wrażenie, że zaczyna robić mu się słabo, ale tak naprawdę to nadmiar emocji zaczął dawać mu się we znaki. Odczekał chwilę, próbując pozbierać wszystkie myśli w jedną, chociaż odrobinę logiczną całość i uśmiechnął się smutno, przestępując z nogi na nogę.
      — Możesz uznać, że dramatyzuję, a ja nigdy nie sądziłem, że to kiedyś powiem. Ale prawda jest taka, że na ciebie nie zasługuję — powoli oblizał górną wargę, mierząc go czułym spojrzeniem. Znowu prychnął, przymykając powieki. — Chciałbym, żebyś był mój. I nikogo innego. Ale nie jestem pewien czy dla ciebie to będzie dobre. Jestem toksyczny, Chris. Nie zasługuję na nikogo.
      Opuścił dłonie, zaciskając je w pięści.

      Dramatyzujący kociak, bo przecież nie może być spokojnie. Wgl to głupi jakiś ten odpis.

      Usuń
  104. No tak, co by nie mówić o szanownym Panie Ministrze, przyjęcia urządzał wręcz żałosne. Mimo usilnych starań Liv i towarzystwa Zaba, nie dało się dobrze bawić, bo pierwsza zasada, jaką rządziły się arystokratyczne imprezy brzmiała: im więcej ludzi, tym bardziej sztywno i nudno, a u Ministra byli po prostu wszyscy ważni magicznego świata.
    – Nie pogardzę. – potwierdziła, kiedy wspomniał o Ognistej i uśmiechnęła się lekko, bo rzeczywiście mogło to być delikatnym rozwiązaniem ich problemów, a przynajmniej w tym przypadku. Ale to jeszcze nic. Ochrona od swatek… to dopiero ulga. – To idealny deal, Zab. Poza tym, że nikt nie uwierzy, że jesteśmy razem. – odparła, uśmiechając się trochę kpiąco i opadła na kolana przyjaciela.

    Jego głos ją uspokajał. Leżała z głową nieznacznie obróconą w stronę jego brzucha i oddychała tak spokojnie, jak dawno nie miała okazji, powoli wciągając do płuc powietrze, pachnące jego perfumami, za którymi też zdążyła ostatnio zatęsknić. Przymknęła oczy, a na jej twarz wkradł się subtelny uśmiech, taki, który pojawiał się bez najmniejszego wysiłku i tylko w chwilach, kiedy było tak zwyczajnie dobrze.
    Otworzyła oczy, dopiero gdy ponownie usłyszała jego głos.
    – Stęskniłam się. – odpowiedziała tylko, marszcząc lekko nosek i patrząc Chrisowi w oczy.
    Tylko przy nim potrafiła zachowywać się jak mała dziewczynka, nawet jeśli trzy minuty wcześniej musiała rozmawiać z szefem jakiegoś departamentu Ministerstwa jak dorosła kobieta. Żonglowała różnymi wersjami siebie, bo mogła, bo Zabini i tak znał większość z nich.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  105. [Lecimy z tym naszym wątkiem, który miałaś nam zacząć jeszcze w ubiegłym roku? Ja wiem, że to może brzmieć jak zgryźliwość, ale to nie jest zgryźliwość. Serio! :D]

    Panienka Moore

    OdpowiedzUsuń
  106. [O rany, dziękuję ślicznie, jestem zachwycona tak miłym komentarzem! Jeżeli zatem masz ochotę, to serdecznie zapraszam do Meredith na jakiś wątek. c:]

    Nymphea Meredith

    OdpowiedzUsuń
  107. Liv miała prawo wyglądać przy Zabinim jak bezbronna kilkulatka, bo mogła sobie pozwolić na bycie bezbronną. Był jedyną osobą, której niemal całkowicie ufała i była pewna, że w razie potrzeby skoczy za nią w piekielny ogień i ją z niego wyciągnie, w dodatku z uśmiechem na ustach. To sprawiało, że wierzyła w ich przyjaźń i nie przeszkadzało jej, jeśli mieli przez jakiś czas ograniczony kontakt, bo przy kolejnym spotkaniu i tak było jak zawsze. Tęskniła, jasne. Często z bólem mijała go na korytarzu, nie mając nawet kilku minut na rozmowę. Ostatnio rzadziej też wpadali na siebie w Pokoju Wspólnym, rzadziej nawiedzała go w jego dormitorium, wszystko było rzadziej i niby gorzej, ale przecież tak naprawdę było tak samo. Między nimi było wciąż dokładnie to samo i to przyjęcie, ten wieczór był tego idealnym przykładem.
    Słuchała go uważnie, patrząc na niego na początku z rozbawieniem i lekką kpiną, ale już po chwili pozostały tylko nieco zmrużone oczy i delikatny, łobuzerski uśmiech, odrobinę poważniejszy niż zwykle, bo nagle przestała być kilkuletnią, bezbronną dziewczynką. Nie mogła udawać, że zupełnie nie działa na nią to jego spojrzenie i ten głos, którym mógł wypowiadać największe głupoty świata, a połowa dziewcząt w Hogwarcie rozpłynęłaby się bez wahania. I nawet ona, niby odporna na jego czar, tym razem chyba dała się złapać. A może po prostu nigdy go względem niej nie używał? Nigdy, aż do teraz.
    Zabini, idioto, przestań ze mną flirtować!!!
    Wytrzymała jego długie spojrzenie, chociaż było trudniej niż kiedykolwiek. I nie chodziło o to, że chciała się zaśmiać. Po głowie chodziło jej zupełnie co innego, coś tak niemożliwego, że aż paradoksalnie zaczęło mieć to jakiś sens. Podniosła się powoli i usiadła tak, że była w stanie przybliżyć się do Chrisa na tyle, że jej usta znalazły się na wysokości jego ust, nie oddalone o więcej niż kilka centymetrów.
    – Nikt w to nie uwierzy… skarbie. – mruknęła trochę prowokująco, jednocześnie przybliżając się do niego bardzo powoli, ale skutecznie, bo ostatnie słowo wypowiedziała, delikatnie, niby przypadkiem, muskając wargi chłopaka. Ona też miała swoje sposoby.

    <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  108. Jego sposoby tak naprawdę wręcz nie miały prawa na nią działać, bo była jego najlepszą przyjaciółką, niemal siostrą, dziewczyną, którą znał prawie od zawsze i jakoś nigdy nic się między nimi nie działo i nawet ich rodzicom nie przyszło do głowy, że cokolwiek mogłoby się dziać. I nawet to, że w dzieciństwie wielokrotnie urządzano im wspólne kąpiele, nie rzuciło się cieniem na ich znajomość. Ona zwyczajnie nie miała prawa nic poczuć. Nic! I powinna leżeć na tych jego niesamowicie wygodnych kolanach i śmiać się do rozpuku z jego nieudolnych prób flirtowania. Ale, cholera, one były udolne. Jeszcze jak.
    Uśmiechnęła się szerzej, kiedy zdjął z jej głowy rogi renifera i sama nie niepewnie, a spokojnie i bardzo powoli wplątała palce w jego włosy, wcześniej przesuwając ich opuszkami po ciepłej skórze jego szyi. To wszystko wydawało się zupełnie nierealne, oderwane od rzeczywistości i może przez to potrafiła zbyt wiele o tym nie myśleć. Tak jakby wystarczyło mrugnąć i już będzie jak wcześniej.
    Czuła jak powoli jej oddech staje się płytszy, a przyjemne ciepło rozlewa się po jej ciele. Jej wzrok skupił się już wyłącznie na twarzy Chrisa, podczas gdy wszystko wokół zdawało się rozmazywać. Zaśmiała się krótko i niemal bezgłośnie, kiedy poczuła jego dłoń na swoim udzie, ale zaraz rozchyliła bardzo delikatnie wargi, przyjmując tak nienachalny i łagodny, że niemal czuły pocałunek.
    – Ciiii… – szepnęła, kiedy zaczął mówić, bo naprawdę nie miała ochoty tego przerywać. Było dobrze. Zbyt dobrze jak na dwójkę najlepszych przyjaciół, siedzących przy kominku w salonie, w trakcie rodzinnego przyjęcia świątecznego. Ale kto by się przejmował…
    Pokręciła głową nieznacznie na jego kolejny komentarz i znów z uśmiechem przyjęła kolejne muśnięcie jego warg. Za dużo gadasz, Zabini. – chciała powiedzieć, kiedy znów odsunął się odrobinę, aby coś powiedzieć. Teraz chciała mieć go blisko siebie, nic więcej. Bliżej niż kiedykolwiek, chociaż na moment, bo… było fajnie. Po prostu.
    – Myślę, że zdecydowanie musimy poćwiczyć. – mruknęła i pocałowała go ponownie, już znacznie mniej niewinnie niż jeszcze przed chwilą.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ KATH, TO BYŁO DAWNO I NIEPRAWDA!!! PROSZĘ NIE BYĆ ZAZDROSNYM KOCIAKIEM (i wymyślić nam wątek, bo ja chcę i się nie mogę doprosić) <3 ]

      Usuń
    2. [Hahahahah, wszyscy wiedzą, że nie ma na tym świecie bardziej zazdrosnego kociaka od Freda (ode mnie XD), ale obiecuję, że postaram się go jakoś uspokoić! Za to trudne zadanie jak już wymyślę wątek, to mi zaczniesz, bo tego robić nie lubię xD Nie wiem czemu piszę to pod kartą Zaba, ale tak. Ślę uściski i buziaczki, chociaż pewnie nie tak chętnie jak Zab. (ZERO ZAZDROŚCI.)]

      Może tylko trochę wkurzony kociak xd

      Usuń
  109. nked -> Musiałam to wysłać. To bardzo ważny element pliku „Zabini”. Musi być udokumentowany.

    Tak niesamowicie odświeżająco i przyjemnie było całować jego, wykrzywione w szczerym uśmiechu, usta, bo zazwyczaj w takich chwilach było raczej poważnie. Czuło się w powietrzu jakąś romantyczną atmosferę i coś co sprawiało, że to wszystko nie było tylko grą czy zabawą. Teraz było, ale też ciężko o tym mówić jak o czystej przyjemności, bez czegokolwiek więcej, bo może w tym przypadku ‘czymś więcej’ nie była chemia, pociąg, który ma jakiekolwiek normalnie uzasadnienie, a przyjaźń sprawiająca, że paradoksalnie to miało sens. Chodziło o rozkosz, przekraczanie granic, burzenie ich dla zabawy, tylko dlatego, że tak wolno.
    Ona też się uśmiechała, coraz bardziej zatapiając się w tym szaleństwie, bo naprawdę z każdą chwilą chciała więcej. Jego dłoń, sunąca po jej udzie przesyłała elektryzujące ciepło do całego jej ciała, sprawiając przy tym, że jej oddech stał się płytszy, a każdy pocałunek czy dotyk, odczuwała intensywniej. Odetchnęła głęboko, gdy w pośpiechu oderwał się od jej ust i zaraz usiadła na jego kolanach, na które sam ją przeniósł, opierając kolana, tuż przy jego biodrach. Odwzajemniła typowy zabowy łobuzerski uśmiech, nieświadomie mrużąc lekko oczy i patrząc prosto w jego. Westchnęła cicho, powoli i niespiesznie wplatając palce we włosy chłopaka, tuż za jego uszami i nakierowując jego twarz na swoją. Zaśmiała się bezgłośnie, kiedy trącił czubek jej nosa swoim i przyjęła kolejny pocałunek z niemniejszą radością, nagle zaczynając w pełni rozumieć, dlaczego dziewczęta (i nie tylko) szalały za jej najlepszym przyjacielem.
    Odsunęła się słysząc jego propozycję, ale tylko na kilka centymetrów, tyle żeby móc swobodnie spojrzeć mu w oczy. Uniosła lekko brwi, wykrzywiając usta w wyraźnie rozbawionym uśmiechu i może rzeczywiście wyglądała, jakby się jeszcze zastanawiała, bo w pewnym momencie chłopak zaczął używać bardziej przekonujących metod perswazji. Odchyliła głowę na bok, tak że jego pocałunki naturalnie przeniosły się na delikatną skórę jej szyi, ale nawet taka ‘chwila wytchnienia’ nie uspokoiła jej przyspieszonego oddechu. Odsunęła się powoli, zsuwając się z kolan Zaba z lekką niechęcią, po czym złapała go za rękę i wstała, pociągając go za sobą w stronę wyjścia z salonu. Zatrzymała się jeszcze przed samymi drzwiami i spojrzała Chrisowi w oczy.
    Skarbie… – powtórzyła po nim z rozbawieniem, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, po czym wspięła się odrobinę na palce, żeby jeszcze raz przed wyjściem go pocałować. – Chyba od dzisiaj wolę Twoje usta od kolan. – mruknęła, stając już stabilnie na ziemi i wyszła za drzwi, które otworzył przed nią Zab.
    Szybkim krokiem ruszyli w stronę schodów na górę, starając się przemknąć tak, żeby nikt ich nie zauważył i nie zmusił do powrotu na przyjęcie, bo w tym momencie to było chyba ostatnie, o czym myśleli. Już po chwili zniknęli za drzwiami pokoju Chrisa i… reszta jest milczeniem.

    Let’s talk about sex, baby
    Let’s talk about you and me

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  110. To był jeden z tych scenariuszy, w które nigdy się nie wierzy, dopóki nie zamienią się w rzeczywistość. Jeśli ktoś by Olivii o tym wcześniej powiedział, nawet jakiś zaznajomiony jasnowidz, wybuchłaby śmiechem i nigdy więcej nie skorzystałaby z jego wątpliwej jakości usług. To po prostu nie miało prawa się stać. Teoretycznie. A że z teorią różnie bywa, to wyszło jak wyszło.
    Wspólnie doprowadzili łóżko do poprzedniego stanu, rzucając sobie przy tym szczerze rozbawione uśmiechy. Może powinni być poważni… Może powinni się martwić o to, co teraz będzie z ich przyjaźnią, ale przecież nie wydawała się ona nadszarpnięta w choćby najmniejszym stopniu. Po prostu było inaczej. Ale przecież nie gorzej, skoro oboje cieszyli się do siebie jak dwa głupki. Czyli jak zawsze.
    Kiedy Zab wprowadzał jeszcze ostatnie poprawki w sposobie ułożenia poduszek na swoim łóżku (ekhm… co za pedant!), Liv stanęła przy lustrze i zrobiła wszystko co możliwe, aby jej fryzura zaczęła wyglądać po tej całej zabawie w miarę podobnie do poprzedniej wersji. Była pewna, że jej matce nie umknąłby nawet najmniejszy odstający w dziwnym kierunku kosmyk i z pewnością od razu zlustrowałaby córkę surowym spojrzeniem, zauważając przy tym również ponadprzeciętną ilość zagięć na materiale koszuli i wciąż wyraźnie rozszerzone źrenice. Nie wszystko dało się ukryć ot tak.
    Odwróciła się, kiedy zobaczyła w lustrze zbliżającego się przyjaciela i uśmiechając się leniwie na jego słowa, objęła go lekko w pasie, po czym uniosła głowę, aby złożyć na jego ustach jeszcze jeden, tym razem delikatny i zaskakująco spokojny pocałunek.
    – Usta. – szepnęła, odsuwając się odrobinę. – Chociaż chyba zmieniam zdanie w zależności od okoliczności.
    Trąciła nosem jego nos, tak jak on czasem miał w zwyczaju i uśmiechnęła się szerzej, słysząc jego słowa. Taaak, zdecydowanie miała ochotę wrócić do tych ćwiczeń.
    – Moja matka i tak znosi Cię od tych kilkunastu lat, więc w gruncie rzeczy nie jest najgorzej. – odparła, wzruszając ramionami i cofnęła się o pół kroku, po czym powoli, niespiesznym ruchem wygładziła kołnierzyk koszuli Zaba.
    Kiedy skończyła, chłopak otworzył przed nią drzwi, a ona skinęła mu lekko głową w podziękowaniu i wyszła na zewnątrz. Poczekała na niego moment i razem zeszli na dół, aby dołączyć do świątecznego przyjęcia, które odbywało się w jadalni. Okazało się, że pojawili się chyba w najlepszym z możliwych momentów, bo akurat podano ciasto, ale był to przez to również moment najgorszy, bo goście siedzieli przy stole i gdy Liv i Zab weszli do środka, wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę na parę długich sekund. Dziewczyna uśmiechnęła się nieco sztucznie, ale czarująco (choć tylko jedna osoba znała ją tam na tyle, by tę sztuczność zauważyć) i przeszła na jedyne wolne miejsca w sali. Ociepliła uśmiech mijając babcię Chrisa i zatrzymała się dwa miejsca od niej. Zab w mgnieniu oka odsunął Liv krzesło, a kiedy usiadła, zajął miejsce obok. Puściła mu oczko i jak gdyby nigdy nic wzięła się za jedzenie ciasta, bo zdecydowanie potrzebowała uzupełnić kalorie.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  111. Zawsze znikali, ale czy kiedykolwiek wrócili patrząc na siebie takim wzrokiem, jakby właśnie podpalili żywopłot przed domem i co gorsze, byli z tego powodu niesamowicie zadowoleni? Czy kiedykolwiek aż tak tryskali entuzjazmem, a ich oczy równocześnie miały wyraźnie rozszerzone źrenice? Czy kiedykolwiek wrócili w pomiętych ubraniach, skoro tylko rozmawiali swobodnie i pili przemycaną whisky? Nigdy! Dlatego Liv czuła się, jakby wszyscy byli w stanie dostrzec te szczegóły, więc jak najszybciej chciała uciec z centrum uwagi zgromadzonych w jadalni gości. Miała ochotę schować się za plecami Zaba, zrzucić na niego wszelką odpowiedzialność i udawać, że nic nigdy się nie wydarzyło, chociaż jednocześnie miała świadomość, że prawdopodobnie nikogo i tak zbytnio to nie obchodziło. To towarzystwo widziało już wszystko, każdy skandal prędzej czy później powszedniał, a dwójka zabawiających się ze sobą ‘dzieciaków’ z zaprzyjaźnionych arystokratycznych rodzin to jeszcze nie koniec świata i skandal o wiele mniejszy niż te, które niektórzy z obecnych na przyjęciu gości mieli za uszami. Może nawet obyłoby się bez przymusowego ślubu? Kto wie…
    Kiedy usiedli, Olivia zabrała się za kawałek tarty cytrynowej, znajdującej się tuż przed nią, i jadła ją powoli, co jakiś czas zerkając z rozbawieniem na siedzącego obok Zabiniego – winowajcę całego tego niedoboru kalorii, który wydawał się nie mieć z tego powodu choćby najmniejszych wyrzutów sumienia. Dokończyła ciasto, jednym uchem przysłuchując się rozmowie jej matki z ojcem Chrisa, ale kiedy okazało się, że rozmawiają wyłącznie o sprawach zawodowych, wyłączyła się zupełnie. Zaraz jednak dotarł do niej chłodny dźwięk głosu babci Chrisa. Lubiła tę kobietę, naprawdę, mimo wszystko. Może ze względu na niego, jego cudowne opowieści o niej i to, że pozwolił Liv dostrzec w tej z pozoru surowej kobiecie coś, co zarezerwowane było tylko dla oczu jej wnuczka – jakieś nieprawdopodobne ciepło i radość. Tak dziwne, a jednocześnie zupełnie uzasadnione.
    – Oczywiście, że nie odmówię. – odpowiedziała, patrząc na nią i uśmiechnęła się promiennie. To był ten jej czarujący uśmiech w szczerym wydaniu, na które naprawdę mało komu udało się zasłużyć.
    Nie miała ochoty na wino, właściwie nie miała już ochoty na nic, co sprawiłoby, że jej nogi jak z waty, znajdowałyby się w tym dziwnym stanie jeszcze dłużej. Chyba, że siedzący obok niej pan Zabini zechciałby sam doprowadzić ją do tego stanu po raz kolejny, bo wtedy prawdopodobnie byłaby zachwycona. Ale tymczasem musiała tylko wzruszyć w myślach ramionami i opróżnić grzecznie stojący przed nią kieliszek, który Zab przed chwilą wypełnił tym niezbyt smakowitym trunkiem. Zdecydowanie wolałaby whisky. Uniosła naczynie i wypiła z niego łyk, po czym zerknęła na siedzącego obok przyjaciela i przewróciła delikatnie oczami na ten… interesujący błysk w jego spojrzeniu. Miała wrażenie, że doskonale wie co chodzi mu po głowie. Może dlatego, że jej oczy błyszczały dokładnie w ten sam sposób.
    On okazał się jednak dość nieprzewidywalny, bo gdy tak sobie siedzieli i z grzesznymi myślami grzecznie popijali wino z jego babcią, jego dłoń nagle, jak gdyby nigdy nic, znalazła się na udzie Olivii. Dziewczyna subtelnie zmroziła go spojrzeniem, ale zaraz i tak kąciki jej ust uniosły się w ledwie zauważalnym uśmiechu, bo szczerze podobała jej się ta cała gra. Nawet jeśli była surrealistyczna i być może nie powinni w niej uczestniczyć. Westchnęła prawie bezgłośnie, kiedy palcami powoli i bardzo delikatnie przesunął po jej udzie, sprawiając tym samym, że jej ciało napięło się w charakterystycznie przyjemny sposób, który jednocześnie działał na nią niesamowicie odprężająco. Nie potrzebowała więcej wina. Nogi miała jak z waty i najwidoczniej miały pozostać w tym stanie jeszcze trochę dłużej, bo jej najlepszy przyjaciel chyba nie zamierzał tak łatwo dać jej zapomnieć o tym jak cudownie zbezcześcili ich przyjaźń tego wieczoru.
    Odwróciła się w jego kierunku i pochyliła lekko, po to by wyszeptać mu wprost do ucha:
    – Zostaję dziś na noc, skarbie.

    OdpowiedzUsuń
  112. Grę mieli we krwi. Z mlekiem matki przyjęli perfekcjonizm, pokerową twarz i zestaw uśmiechów na każdą okazję; naturalną zdolność do manipulacji, tworzenia pozorów, budowania siatki mniejszych lub większych kłamstewek, aby ostatecznie móc postawić na swoim i osiągnąć zamierzony cel, który nikomu poza nimi mógł nie przynosić korzyści. Umieli doskonale naginać rzeczywistość, balansować na krawędziach ludzkich słabości, aby ostatecznie zawsze to ich było na wierzchu. Liczyli się tylko oni – trochę zepsuci, trochę egoistyczni, trochę narcystyczni – przekonani, że świat powinien tańczyć jak mu zagrają.
    Nie każde z tych arystokratycznych złotych dzieciaków umiało wykorzystać potężny arsenał, który miało w swoich rękach. Niektórzy, zagłaskani w dzieciństwie niemal na śmierć, umieli tylko żądać, nie potrafiąc sprawić, by ktoś zwyczajnie chciał działać pod ich dyktando. Żyli sobie spokojnie z klapkami na oczach, nie widząc, że ten świat wyższych sfer to coś więcej niż ogromne rezydencje, najdroższe wina, idealnie skrojone szaty i skarbce, wypełnione złotem po brzegi, będące dla nich, już od dziecka, obietnicą dożywotniego bogactwa. Biegli przed siebie, widząc tylko swoją drogę i potykając się co chwilę, niby przez przypadek, o niewidzialne nitki.
    Oni jednak byli pająkami, mistrzami w swoim fachu. Zdarzało się, że okazywali się nawet lepsi od swoich rodziców, bo zastawiali swoje sieci w doskonale zaplanowanych miejscach, a nie wszędzie, gdzie tylko się dało. I nikt nie wiedział, że to oni. Przecież mieli swoje maski, pokerowe twarze i zestaw uśmiechów na każdą okazję. Grę mieli we krwi.
    Co z tego, że czasem nie chciało im się grać. To też był ich wybór. Może wszystko tak naprawdę było grą…

    Nikt tak naprawdę nie patrzył i nikt tak naprawdę nie widział, że dłoń młodego Zabiniego już dawno zniknęła pod stołem, przesunięta lekko w prawo i poruszająca się powoli po udzie, siedzącej obok niego Olivii Greengrass. Tylko wprawny obserwator zauważyłby między tą dwójką jakiekolwiek oznaki erotycznego napięcia, niemalejącego z każdą kolejną minutą, bo ich twarze zdradzały cokolwiek tylko w krótkich, rzadkich momentach. I sami pewnie nie spodziewali się, że atmosfera może być jednocześnie tak chłodna i tak gorąca, ale przy całej satysfakcji, jaką im to dawało, działało to na nich również nieco drażniąco, wywołując myśli, które zdecydowanie nie nadawały się na świąteczne przyjęcie.
    Dlatego kiedy goście zaczęli się powoli zbierać, wstając po kolei z krzeseł, Olivia wypuściła z drżących lekko płuc rozgrzane powietrze, które zdawało się zalegać tam przez ostatnie kilkadziesiąt minut i podniosła się, zrzucając jednocześnie dłoń Zabiniego ze swojego uda. Nagle poczuła tę samą dłoń na swoim lewym nadgarstku, więc odwróciła nieco głowę w jego kierunku, ale nawet nie spojrzała mu w oczy. Na jego słowa uniosła tylko jeden kącik ust, po czym okrążyła swoje krzesło, niezauważalnie wyswobadzając rękę z uścisku chłopaka, po czym stanęła naprzeciwko chłopaka tak, że jej prawe ramię stykało się z jego lewym.
    – Zniesiesz. – powiedziała cicho, odwracając głowę w jego kierunku. – A później będę cała Twoja. – dodała ledwie słyszalnym szeptem, po czym ruszyła w stronę wyjścia z jadalni, przez przypadek zahaczając swoją chłodną dłonią o jego dłoń.
    Nie miała ochoty na stanie w holu przez kolejne, w najlepszym razie, piętnaście minut, ale zdawała sobie sprawę, że jest to konieczne. Lepiej, żeby nikt nie wiedział, że zostaje u Zabinich na noc, a ich ciekawskie spojrzenia nie wyłapały jak znika z Chrisem na schodach, prowadzących na górę. Bezpieczniej było nie siać nawet najmniejszych podejrzeń, bo nie wiadomo kiedy jeszcze przyda im się całkowita dyskrecja. Musieli zachowywać się tak jak zwykle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddaliła się od chłopaka, wymieniła uprzejmości, sztuczne uśmiechy i uściski dłoni z kilkoma osobami, które wychodziły jako pierwsze a gdy dostrzegła, że jej matka skończyła żegnać się z gospodarzami, podeszła do niej spokojnym krokiem.
      – Hej. – przywitała się z lekkim uśmiechem. Jakimś sposobem nawet bycie miłą dla własnej matki nie sprawiało jej tego wieczoru większego problemu, a to dlatego że pewien niesamowicie przystojny i czarujący osobnik wprowadził ją w wyjątkowo dobry nastrój, który nie opuszczał jej już od ponad dwóch godzin. – Ja zostaję na noc, okej? – spytała, chociaż i tak już było postanowione.
      – Okej. – odpowiedziała kobieta i odwzajemniła uśmiech córki. Po paru kieliszkach wina naprawdę dało się ją lubić. – Ale pamiętasz o jutrzejszym przyjęciu? – spytała, nagle nieco poważniejąc. No tak, przecież trwał świąteczny maraton wystawnych przyjęć. Pamiętała. Sukienki i obcasy już czekały w szafie.
      – Tak. – odparła, kiwając lekko głową. – Wrócę najpóźniej po południu.
      – Dobrze. – podsumowała jej matka, ścisnęła lekko ramię Olivii i ruszyła żegnać się z kolejnymi osobami.
      Liv rozejrzała się po pomieszczeniu, a kiedy udało jej się po chwili złapać spojrzenie Zaba, puściła mu oko z łobuzerskim uśmiechem na ustach, po czym wróciła do żegnania się z resztą gości.

      Liv

      Usuń
  113. Rozmawiała z opuszczającymi przyjęcie gośćmi z wyjątkową jak na siebie lekkością i niemal nie powodującym dyskomfortu wymuszonym uśmiechem. To było jak gra, Zab ją tego nauczył, i zawsze lepiej to wszystko jej wychodziło, kiedy podchodziła do tego w ten sposób, a to z kolei było łatwiejsze, kiedy on był obok. Teraz czuła jego obecność niemal całą sobą, jakby siła jego jednego spojrzenia wdzierała jej się w ciało przez wszystkie pory skóry, po której jeszcze niedawno błądziły jego dłonie. Uśmiechała się wewnętrznie, gdy myślała o tym jak… ciekawy wieczór ich czekał, a to od razu sprawiało, że ten widoczny uśmiech wyglądał na jej twarzy o wiele bardziej autentycznie. Każdy by w niego uwierzył, w tę jej nieszczerą uprzejmość, na którą względem większości ludzi wcale nie miała ochoty. Odetchnęła więc z ulgą, kiedy wszyscy goście, poza nią, opuścili rezydencję i po zamienieniu jeszcze kilku zdań z ojcem Chrisa, odwróciła się i powoli, podeszła do jego syna, patrząc mu nieco prowokacyjnie w oczy. Pokręciła głową, gdy zapytał o jej matkę i uśmiechnęła się, jakby tryumfalnie.
    Piękną córkę – prychnęła na jego kolejne słowa i przewróciła oczami. – Może moja matka po prostu wie, że ten okropny, zły chłopak nie ma u mnie żadnych szans. – dodała uśmiechając się szerzej.
    Stanęła nawet mniej niż pół kroku od Zabiniego, więc od razu uniosła ręce i zaczęła poprawiać jego i tak idealnie ułożony wcześniej kołnierzyk. Wszystko po to, by w razie czyjegoś pojawienia się w holu, cokolwiek było w stanie bez problemu wytłumaczyć tę ich niestandardową, mimo wszystko, bliskość.
    Ich życie to gra. Gra, która wydawała się nie mieć końca. Gra, w której każdy gra z każdym i nawet we własnym domu trzeba udawać, jeśli chce się osiągnąć swój cel.
    Olivia odwróciła się gwałtownie, słysząc za plecami głos babci Zaba i odwzajemniła jej uśmiech. Zmarszczyła pytająco brwi, kiedy powiedziała o kultywowaniu tradycji, ale zaraz jej wzrok podążył we wskazanym przez kobietę kierunku i zatrzymał się na wiszącej nad ich głowami jemiole. Uśmiechnęła się ciepło do starszej pani, a potem spojrzała na ciemnozielone tęczówki chłopaka. Nigdy nie zwracała aż takiej uwagi na ich kolor, ale przez ostatnie parę godzin zdążyła zauważyć, jak niesamowicie się on różni w zależności od światła. Za chwilę jej wzrok skupił się na ustach Chrisa, które, stojąc pod jemiołą, powinna niby pocałować i naprawdę chciała, ale wzrok babci Zabini, który czuła na swoich plecach, skutecznie ją powstrzymywał. Nagle usłyszała jego słowa. Czy on naprawdę, ale to naprawdę, chciał się całować w holu swojego domu, na oczach babci i z dużą szansą, że nagle mogę tędy przejść jego rodzice? Spojrzała mu w oczy z lekkim zdziwieniem, czując jak na jej policzkach momentalnie zaczynają pojawiać się rumieńce. Uśmiechnęła się, wyraźnie zawstydzona. Był to tak rzadki widok, że naprawdę powinno się go uwiecznić. Olivia się nie rumieniła. Po prostu nie. A teraz wywołał to u niej zabójczy duet babcia i wnuczek Zabini.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  114. Prawdą było, że Zabini znał ją na wylot. Wiedział o niej więcej, niż ktokolwiek i czasem nawet więcej niż ona sama wiedziała o sobie. Widział jej najszczerszy i najbardziej udawany uśmiech, widział jak krzyczy, jak skacze z radości, widział jej łzy, widział strach, widział najlepiej skrywany wewnątrz smutek, widział wyrzuty sumienia, widział jej potrzebę bliskości, którą zawsze w sobie tłumiła. Widział wszystko, czego nikomu innemu nie pozwalała w sobie dostrzec. I widział jej rumieńce.
    Musiała wyglądać przeuroczo. Nie zadarła nawet głowy, a tylko patrzyła na niego z dołu, marszcząc lekko brwi i uśmiechając się, wyraźnie zawstydzona. Nie przypominała już dziewczyny, która jeszcze niedawno szeptała mu coś prowokacyjnie do ucha. Tak jakby cała jej pewność siebie zapadła się nagle pod ziemię, a i ona sama chętnie by się gdzieś teraz ukryła. Ale nie ruszyła się nawet na krok.
    Skrzywiła się jeszcze mocniej, czując jego subtelny dotyk na swoim policzku, bo to był jednoznaczny dowód na to, że zauważył. I jeszcze ten jego drwiący uśmieszek… Nawet nie mogła nic zrobić. Normalnie pewnie trzepnęłaby go w łeb, ale przy jego babci było to wykluczone. Co ta kobieta w ogóle wymyśliła… Jemioła? Kultywowanie tradycji? O, matko! Samo całowanie najlepszego przyjaciela jest przecież potwornie nieprzyzwoite, ale na oczach jego babci? Toż to zdecydowane przekraczanie granicy absurdu! Jakiejkolwiek granicy! Ale… przecież chciała go pocałować, oczywiście, że chciała. Tylko ta chęć zaczęła mieszać się z zawstydzeniem i ostatecznie nie mogła nic zrobić. Nie całuje się przyjaciela pod jemiołą na oczach jego babci. Koniec dyskusji.
    Na szczęście on miał gdzieś zasady i granice, a wszystko to zdawał się traktować jak niesamowicie zabawne wyzwanie. Kiedy przesunął językiem po dolnej wardze, westchnęła cicho, kręcąc lekko głową, jakby chciała powiedzieć: Nawet nie próbuj., ale doskonale wiedziała, że tak naprawdę chce, żeby spróbował. Spoważniała nieco, kiedy zaczął się do niej przybliżać, a gdy nosem lekko trącił jej nos, automatycznie uniosła głowę, ułatwiając mu dostęp do swoich ust. Wiedziała, że się uśmiecha, więc sama w końcu też uśmiechnęła się delikatnie, i zaakceptowała ciepło zalewające całe jej ciało, gdy jego wilgotne jeszcze wargi dotknęły jej skóry tuż nad kącikiem ust. Przez chwilę nie czuła wzroku babci Zabini na swoich plecach, który wcześniej uwierał ją i kłuł w boki. Czuła tylko oddech jej wnuka na swoich ustach, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie oboje myślą w tej chwili o tym samym. Zamrożeni w bezruchu milimetry od siebie, daleko, a nawet bardzo daleko za granicą przyjaźni, której powinni strzec jak świętości. Podobno.
    Odsunęli się od siebie w tym samym momencie, nieświadomie sprawiając wrażenie, jakby oboje traktowali to całe kultywowanie tradycji wyłącznie jako wyzwanie. Mina Liv mówiła jednak co innego. Zmrużyła lekko oczy, wpatrując się w obłędnie czekoladowe tęczówki Zaba, a kącik ust, który on przed chwilą prawie całował, uniosła ku górze. Ewidentnie wróciła poprzednia wersja Liv - ta, która się nie rumieni, która kusi szeptem, która rozpływa się, gdy on dotyka jej uda, nie przejmując się, że babcia patrzy. Niech patrzy.
    Zerknęła przez ramię chwilę po tym, jak Zabini zameldował babci wykonanie zadania, a kiedy zobaczyła, że w końcu są sami w holu, wybuchła cichym śmiechem, który stał się głośniejszy, gdy dotarła do niej propozycja chłopaka. Nowy, wspaniały pomysł. I nawet nie zamierzała protestować, kłócić się, czy przesadnie opierać. Poddała mu się zupełnie. Poza czapką. Czapkę zdjęła od razu.
    – W takim razie zmarzniemy. – powiedziała swobodnie, tonem jakby właśnie omawiali co zjedzą na kolację.
    Puściła chłopakowi oczko, ale mimo poważnych planów na zmarznięcie wsunęła ręce do rękawów płaszcza, który już zaoferował jej pan dżentelmen Zabini. Kiedy on również się ubrał, złapała go szybko za rękę i zaciągnęła jeszcze z powrotem pod jemiołę. Musieli coś załatwić przed wyjściem. I to koniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Zrób to jak trzeba. – mruknęła, uśmiechając się szerzej i uniosła głowę ku wiszącej nad nimi roślince. – Wiesz… te wszystkie obyczaje, tradycje, arystokratyczny konserwatyzm. Poza tym, chyba zasłużyłam na prawdziwy pocałunek pod jemiołą, prawda?

      All I want for Christmas is you!
      Liv

      Usuń
  115. Oczywiście, że stosowali wobec siebie podobne techniki, w końcu przez parę lat wymieniali się nimi, nawet nieświadomie, a potem używali ich na wszystkich, których akurat chcieli owinąć sobie wokół palca. Zazwyczaj okazywały się bardzo skuteczne. W końcu grę mieli we krwi, potrzebowali tylko praktyki, ale dość szybko nawet kwestie, które kiedyś wymagały przemyśleń, chłodnej analizy sytuacji, stały się intuicyjne i teraz oboje byli w stanie oszukać każdego bez większego wysiłku. Każdego, tylko nie siebie nawzajem.
    Przewróciła oczami na jego komentarz, ale zaraz znów spojrzała na niego z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
    – Wal się, Zabini. – zakpiła i westchnęła cicho, kiedy objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
    Przycisnęła lewą dłoń do jego torsu, tuż pod obojczykiem, podczas gdy prawą ułożyła na jego szyi. Po całym jej ciele rozchodziły się przyjemne, rozgrzewające ją od środka dreszcze i gdyby nie pocałował jej od razu, prawdopodobnie nie powstrzymałaby się i zrobiła to sama. Rozkosz zalewała jej umysł, nie pozwalając jej myśleć o niczym innym jak o miękkich wargach Zabiniego, muskających jej wargi i o słowach, które wypowiedział parę godzin wcześniej: Cholera, czemu nie próbowaliśmy wcześniej? No właśnie!
    Pogłębiając pocałunek, mocniej wbiła palce w jego kark, pozostawiając na nim delikatne ślady po paznokciach. Całowała go z typowym dla siebie wyczuciem, ale również z zachłannością, jak gdyby na nic innego nie czekała przez te ponad dwie godziny, od kiedy opuścili jego sypialnię. Bo było tak dobrze… A że doskonale zdawała sobie sprawę na co go stać, to on sam chyba nie spodziewał się, że mógłby ją usatysfakcjonować ten poprzedni całus pod jemiołą. On ją tylko rozdrażnił, zniecierpliwił i spowodował, że chciała więcej. I dostała to.
    Dostałaby nawet więcej, gdyby nagle do ich uszu nie dotarł zdziwiony głos, przechodzącego akurat obok ojca Zaba. Liv niechętnie oderwała usta od ust chłopaka, ale poza tym nie odsunęła się zbytnio, licząc, że pan Zabini zaraz zniknie jednak za drzwiami salonu, nie chcąc im przeszkadzać. Jego obecność nie krępowała Olivii tak, jak obecność jego matki, bo chociaż lubiła tę starszą panią, to jakoś trudno jej było, mimo wszystko, złapać z nią jakąkolwiek nić porozumienia. Tak jakby jedyną osobą, która tak szczerze i całkowicie miała do niej dostęp, był jej wnuk. Z panem Zabinim było inaczej. Liv zawsze lubiła z nim pożartować, porozmawiać o jakichś głupotach, a czasem nawet, po paru lampkach wina, już pod koniec przyjęcia, zdarzało im się nawet czasem przejść na jakieś poważniejsze, może nawet filozoficzne tematy. To było dziwne, oczywiście, że tak, ale gdyby nie to, to teraz być może odskoczyłaby od Zaba gwałtownie i schowała twarz w dłoniach, starając się ukryć zawstydzenie. Zamiast tego zaśmiała się lekko, patrząc chłopakowi w oczy z mieszanką rozbawienia i niedowierzania.
    – Za późno. – szepnęła niemal bezgłośnie, w odpowiedzi na słowa jego ojca, a zaraz pochyliła się, aby na moment ukryć twarz w zagłębieniu przy szyi chłopaka, i jęknęła cicho, śmiejąc się przy tym z rozpaczy.
    To chyba była jedna z najbardziej absurdalnych sytuacji, jakie kiedykolwiek wydarzyły się w jej życiu, ale oczywiście na tym się nie skończyła, bo zaraz za plecami Blaise’a pojawiła się jeszcze jego matka. I po co im to było? Trzeba było iść i lepić grzecznie tego bałwana…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Przepraszam, ale czy mama naprawdę chce zostać prababcią? – zapytał pan Zabini, odwracając się na chwilę plecami do Liv i Chrisa, co dziewczyna od razu wykorzystała, skradając przyjacielowi ostatniego całusa, po czym niechętnie odepchnęła go od siebie i stanęła z nim w ramię w ramię, patrząc z powątpiewaniem i rozbawieniem na tatę Zabini i babcię Zabini, dyskutujących o tym kto bardziej nabroił w życiu, co kto robił w wieku 17 lat i w ogóle skąd się biorą dzieci. Kabaret. Po prostu kabaret.
      Nagle w holu pojawiła się jednak mama Zabini, a wtedy wszyscy, w jednym momencie zamilkli.
      – Ewakuacja? – spytała cicho Liv, pochylając się w stronę Zaba, a kiedy ten kiwnął głową, spojrzała na resztę zgromadzonych i uśmiechnęła się uroczo. – To my idziemy lepić bałwana. – oznajmiła już głośniej. – Wesołych Świąt!

      Liv

      Usuń
  116. Olivia nie czuła zażenowania, wiedziała jak to wygląda w tych rodzinach – w ich rodzinach. Wszystko zawsze zamiatane było pod dywan, a kiedy już jakimś cudem wychodziło na powierzchnię, potrafiła wybuchnąć wielka awantura. Tym razem było całkiem spokojnie i chyba ich obojga bardziej to bawiło niż martwiło. Może dlatego, że problemy swoich rodziców rzadko byli w stanie traktować jak własne. Czasem wydawały się tak bezsensowne, napompowane i oderwane od rzeczywistości… Tak jakby dzieciaki lepiej wiedziały jak wygląda życie.
    Cisza jeszcze nie była w tamtym momencie najgorsza. Najgorsze było lustrujące spojrzenie matki Zaba, wwiercające się w każdego, jakby jedynym jej celem było odgadnięcie myśli zgromadzonych, skoro nikt sam z siebie nie chciał jej nic powiedzieć. I słusznie. Bo ta kobieta wydawała się mistrzynią nadinterpretacji, wyginania faktów tak, by pasowały do jej wizji świata i tworzenia gierek, w które mało kto był w stanie wygrać. Olivia jej nie znosiła. Udawała miłą, uśmiechała się sympatycznie, uprzejmie podawała jej sosjerkę przy stole, ale w głębi siebie miała ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami i nigdy więcej nie widzieć tej pani na oczy. Zab wiedział o tym doskonale i chyba w jakimś stopniu podzielał jej punkt widzenia, i pewnie dlatego był w stanie zrozumieć jej ogromną potrzebę natychmiastowej ewakuacji.
    Kiedy pociągnął ją do wyjścia, spojrzała jeszcze na wszystkich zgromadzonych i chciało jej się śmiać jeszcze bardziej. Na twarzy Astrid Zabini widać było zdziwienie i irytację, bo nie udało jej się jeszcze nic dowiedzieć, Blaise ewidentnie chciał się do nich odezwać i na wszelki wypadek opowiedzieć coś o bezpiecznym seksie, a babcia Chrisa stała spokojnie, chyba nieco rozbawiona. Dom wariatów. Jak każdy w ich świecie.
    Gdy tylko drzwi się zamknęły, Liv wybuchła śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. W najśmielszych snach nie wpadłaby na to, że ten wieczór tak będzie wyglądał. Wszystko było dziwne. Od tej dziwnej afery przed chwilą, poprzez brak Ognistej Whisky na świątecznym stole, aż do najdziwniejszego, czyli zaskakującej, ale wyjątkowo korzystnej zmiany w ich relacji. Było świetnie. Naprawdę idealnie. Ktoś by powiedział, że może powinni czuć wyrzuty sumienia i lęk o przyszłość swojej przyjaźni, ale oni nie bali się ani trochę. Było mocniej, lepiej, intensywniej i wiedzieli, że mogą to przerwać w każdej chwili, jeśli będą chcieli. Ale na razie nie chcieli.
    Wzruszyła ramionami na jego słowa, bo naprawdę nie miał się czym przejmować. Wiedziała jak to jest. Rozumiała te gierki, zasady i dziwne zachowania. Nie musiał jej za nic przepraszać. Po prostu dobrze, że stamtąd uciekli. Niech tamci kłócą się sami. A oni tymczasem…
    – Uważam. Nie lubię, kiedy psuje mi się plany. – odpowiedziała, zamieniając poprzedni rozbawiony uśmiech na nieco poważniejszy, choć przecież daleko jej było do powagi.
    Patrzyła przyjacielowi w oczy, kiedy jej plecy, pod wpływem jego łagodnego popchnięcia, dotknęły zimnej ściany budynku, ale nie było jej zimno, ani trochę. Znów niemal wrzała od wewnątrz, kiedy znalazł się tak blisko, że słyszała dokładnie każdy jego oddech, widziała najdrobniejszy ruch i była w stanie poczuć jego zapach, który tworzył teraz chorą mieszankę przyjacielskich wspomnień z przebłyskami rozkoszy, zalewającej jej ciało i umysł, przy każdym pozbawionym niewinności dotyku z jego strony.
    Kiedy przeniósł spojrzenie z jej oczu na wargi, miała wrażenie jakby w jednej chwili zapłonęły żywym ogniem. Rozchyliła je delikatnie, wciągając mroźne, zimowe powietrze do drżących płuc, ale zanim zdążyła je uwolnić, Zabini zablokował mu drogę swoimi ustami. Zamknęła oczy, a dłonie przycisnęła do muru, aby przypadkiem nie powędrowały za daleko. Teraz liczyły się tylko jego mieszające jej w głowie pocałunki, jego oszałamiający zapach i przyspieszone bicie serca w klatce piersiowej, którą przyciskał ją do ściany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szli do ogrodu, a Olivia objęła Zaba w pasie, wślizgując się pod jego ramię. Wyglądali zupełnie normalnie. Jak zawsze, jak gdyby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło. Poza tym, że ich usta niemal pulsowały jeszcze pod wpływem tych kilku chwil czystej przyjemności, które sobie zapewnili przy samych drzwiach rezydencji. Ale dalej byli tylko przyjaciółmi. Nic się nie zmieniło. Po prostu znaleźli dla siebie odpowiednie zajęcie na każde nudne przyjęcie i wszystkie momenty, w których mogą potrzebować odskoczni. Mieli siebie. A w końcu przyjaciele są po to, żeby sobie pomagać. Albo wrzucać się w zaspy.
      – Mogę Cię przerobić na bałwana, proszę? – spytała słodko, kiedy chłopak wylądował już na miękkim, białym puchu, a ona na nim.
      Biegali po dworze od dobrych piętnastu minut, ale żaden śnieżny stworek z tego szaleństwa nie powstał. Ganiali się tylko w kółko, obrzucali śnieżkami, chowali za drzewami, a ich największym celem było wrzucenie się nawzajem w śnieg, bo czemu nie?

      Liv

      Usuń
  117. Przesadnie wystawne świąteczne bankiety zawsze kończyły się dla nich zabawą w śniegu, bo żadne dziecko nie wytrzymałoby na takim do końca. Przeziębienia też były normą, bo ganiali się po dworze tak długo, aż w końcu zupełnie trzęśli się z zimna, a komuś z dorosłych przypomniało się, że mają jakieś tam dzieci i może lepiej sprowadzić je do domu. Ale Liv musiała przyznać, że chorowanie w towarzystwie Chrisa było całkiem przyjemne. Matka zazwyczaj i tak nie miała dla niej czasu, więc zostawiała ją u Zabinich, często nawet na tydzień, wpadała tylko wieczorem na chwilę, a tak to zajmowała się nimi babcia chłopaka. Dobrze się bawili. Naprawdę. Mimo że wysmarkiwali tysiące chusteczek, trzęśli się z zimna albo zalewali potem z przegrzania, czasem któreś traciło głos i musieli porozumiewać się na migi, ale wszystko wydawało się wtedy takie łatwe. Najważniejsze było posłuchanie kolejny raz tej samej bajki, wypicie szalonej ilości herbat i kakao, i śmianie się ze wszystkich głupot, które przychodziły im do głowy. Tak, było wtedy prościej. Nikt nic od nich nie chciał, właściwie czasem zdawało się, że myli się ich z powietrzem, ale to było dobre. Dopiero później zaczęły się chore oczekiwania, zasady, to wypada, a tego nie, plany, które koniecznie musieli w przyszłości zrealizować, nawet jeśli nie były ich. Nikt nie rozumiał, że przyszłość, którą rysowali sobie w głowie, a nawet teraźniejszość, wyglądała zgoła inaczej. Ważne, żeby udawać. Udawać perfekcyjnie. Tak jak świat ten jest perfekcyjny.
    Liv nie miała nawet zamiaru stać tak jak zazwyczaj nad Zabem i śmiać się jeszcze przez chwilę, zanim dołączyłaby do niego na śniegu. Już miała dość tego ganiania się i uciekania, bo poza faktem, że czuła jakby miała już wypluć płuca, ewidentnie tego dnia wkradła się między nich jakaś ponadmagiczna siła, która przyciągała ich do siebie niczym magnes. I za cholerę nie dało jej się poskromić.
    – Jeszcze nie. – mruknęła i podniosła się, siadając na chłopaku tak, że jej łydki przyciśnięte były do jego bioder. – Ale jak zrobię z Ciebie bałwana to będę musiała Cię tu zostawić, więc chyba jednak zrezygnuję.
    Uśmiechnęła się z zadowoleniem, czując jego dotyk na swoich udach i ułożyła swoją dłoń na jego, podczas gdy drugą oparła mu o tors. Delikatnie, tak że potem bez problemu był w stanie podnieść się na łokciach, a wtedy pochyliła się nad nim tak, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry. Pokręciła głową w odpowiedzi na jego pytanie i wyziębionymi wargami musnęła kącik jego ust. Po jego kolejnych słowach zaśmiała się cicho.
    – Jak mnie przelecisz w świąteczny wieczór to też Ci nie daruje. – zauważyła z rozbawieniem, składając ledwie wyczuwalne pocałunki na krawędziach ust chłopaka. – Może po prostu przestańmy się przejmować moją matką, hmm? – mruknęła i w końcu złączyła swoje wargi z jego, ale musnęła je tylko i delikatnie przygryzła, po czym odsunęła się szybko. Wstała, uśmiechając się łobuzersko i wyciągnęła rękę do przyjaciela, którego miała zamiar zaprowadzić wprost na górę. Chyba, że znowu w holu wydarzy się coś nieprzewidzianego...

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  118. Patrzyła na Zabiniego, leżącego przed nią na śniegu i nie mieściło jej się w głowie jak ten chłopak mógł mieć jakiekolwiek kompleksy, a zwłaszcza takie, w które mogłaby go wpędzić jej matka. Był perfekcyjnym dżentelmenem, zawsze potrafił się zachować, miał nienaganne maniery, umiał nalewać wino, potrafił być największym wsparciem na świecie, był wrażliwy i twardy jednocześnie, a jakby ktoś potrzebował czegoś więcej do szczęścia to był jeszcze niesamowicie przystojny. Był marzeniem wszystkich matek i córek, które niemal mdlały, gdy zaszczycił je spojrzeniem swoich oczu w odcieniu głębokiego brązu lub uśmiechem, od którego robiło się ciepło na sercu. Jak taki chłopak mógł mieć kompleksy? Jak? Zwłaszcza z powodu Dafne Greengrass. Ona go nie lubiła z zasady, bo jego największym grzechem było chyba zajmowanie jej córce czasu na przyjęciach i zamiast zawierać nowe, wartościowe znajomości, ona skupiała się na… przyjaźni? To zupełnie nie miało sensu. Powinna zadbać o swoją przyszłość, o swoją pozycję w tym arystokratycznym światku, ale na pewno nie biegać po śniegu jak siedmioletnie dziecko. To zdecydowanie nie było zachowanie godne szesnastoletniej dziewczyny o nazwisku Greengrass. Co z każdym dniem wydawało się coraz bardziej idiotyczne.
    – Zabini i kompleksy… – westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową i uścisnęła lekko dłoń przyjaciela, przysuwając się bliżej.
    Czy nadal to była po prostu przyjaźń? Kim właściwie dla siebie byli? Czy tak naprawdę zupełnie, ale to zupełnie nic się nie zmieniło? Ze strony Liv nie, miała wrażenie, że jest tylko… ciekawiej, zabawniej i w końcu zaczynała czuć coś na kształt spokoju oraz ulgi, których ostatnio tak cholernie potrzebowała. Ale nie wiedziała co Zab o tym myśli i na razie wolała nie pytać. Zwłaszcza, że nie podejrzewała go o to, że nagle by się w niej zakochał, w sumie było to całkowicie nierealne, mógłby chcieć jakiegoś związku na dziwnych zasadach, ale właściwie po co? Nawet o to jakoś trudno jej było go podejrzewać, a znała go doskonale. Po prostu czuła, że coś się zmieniło, przeskoczyli sobie zgrabnie na ten poziom wyżej, ale jednocześnie nie zmieniło się nic. Byli przyjaciółmi. Jak zawsze. Tylko lepiej.
    Jakimś sposobem udało im się przemknąć na górę bez wywołania kolejnej awantury. Prawdę mówiąc Olivia najbardziej obawiała się spotkać Blaise’a, ponieważ on chyba wiedział co się święci i niezbyt mu się to podobało. Chociaż właściwie nie mógł nic zrobić. Nawet jeśli wyperswadowałby Liv spanie w pokoju gościnnym, to i tak prędzej czy później zakradłaby się do sypialni jego syna, więc jeśli nie siedziałby na korytarzu niczym cerber, strzegąc cnoty Christophera, to nic by ich nie powstrzymało przed wspólnym rozgrzewaniem się. Zdecydowanie za bardzo się wyziębili przez tę zimę, śnieg i plany ulepienia bałwana, które skończyły się fiaskiem. Zdecydowanie potrzebowali teraz trochę ciepła.
    Gdy tylko zamknęli drzwi sypialni, na twarzy Liv pojawił się delikatnie łobuzerski i pełen satysfakcji uśmiech. Otoczyła ramionami szyję chłopaka, czując jego dłonie zaciskające się na jej biodrach, i poddała się mu zupełnie. Pozwoliła gorącymi pocałunkami przycisnąć się do ściany, błądząc jednocześnie dłońmi po jego karku i szyi oraz wplatając zziębnięte palce w jego mokre od śniegu włosy. Zabini całował doskonale. Potrafił idealnie rozkładać napięcie, pozwalając zarówno na chwile intensywnej rozkoszy, jak i na momenty oddechu. Czuła, jakby nawet w takich, zupełnie dla nich nowych sytuacjach, rozumiał ją doskonale, wiedział dokładnie co lubi, czego potrzebuje i kiedy. Nie była rozdrażniona, a po prostu spokojna. Mogła skupić się na przyjemności i nie myśleć za dużo, bo on wiedział wszystko. Nie pytając prawie o nic.
    Odchyliła delikatnie głowę na bok, kiedy Zab przesunął pocałunki na jej szyję. Jego miękkie, ale wciąż chłodne wargi pieściły jej skórę, wywołując tym samym cudowne dreszcze i skoncentrowane w podbrzuszu napięcie. Objęła nogami biodra chłopaka, bo i tak przyciskał ją do ściany na tyle mocno, że nie miała możliwości się zsunąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Łóźko. – odpowiedziała, otaczając ramionami szyję chłopaka. – A później prysznic.
      Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy oderwał ją od ściany i wciąż trzymał pewnie i stabilnie, nie pozwalając jej upaść, aż nie znaleźli się przy krawędzi łóżka. Wtedy rzucił ją lekko na miękki materac, po czym pochylił się, aby powoli, niespiesznie zacząć rozpinać guziki jej koszuli. Jeden po drugim, jeden po drugim, delikatnie, niby to przez przypadek, muskając przy tym jej nagą skórę i sprawiając, że fale ciepła rozlewały się po jej ciele. Mogła zapomnieć o śniegu i wietrze oraz drżących z zimna mięśniach. Teraz miały drżeć z powodu zupełnie innych doznań.

      Liv

      Usuń
  119. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, aby przyjemne dreszcze przeszły wzdłuż jej kręgosłupa. Patrzył na nią tak, jak jeszcze nigdy w życiu, jakby widział w niej teraz znacznie więcej niż kiedykolwiek, a chciał dostać wszystko - pełen obraz, doskonale zdając sobie przy tym sprawę, że ona da mu to bez najmniejszego problemu. Dlatego się uśmiechał, a ona zdawała sobie sprawę, że jest to uśmiech pełen satysfakcji, a przy tym niesamowitej pewności, która to towarzyszyła również jej samej. Była pewna, że będzie jej teraz dobrze. Była pewna, że zaspokoi wszystkie jej pragnienia. Była pewna, że później nie będzie oczekiwał od niej niczego, czego nie byłaby mu w stanie dać. Była pewna, że bezczeszcząc przyjaźń, są jednocześnie bardziej przyjaciółmi niż byli dnia poprzedniego. Tylko czy to była głupia pewność czy po prostu pewność?
    Trwało to wieczność, a jednocześnie niesamowicie krótko, żeby jej idealnie biała koszula wylądowała na podłodze. Uśmiechnęła się lekko, kiedy Zab znów znalazł się bardzo blisko niej, a jego dłonie zaczęły przesuwać się łagodnie po jej ciele, powodując subtelne, ale przyjemne drżenie mięśni. Nie dotykała go na razie, ściskając nad swoją głową miękką pościel, żeby jej dłonie nie powędrowały zbyt szybko w jego kierunku. Chciała na chwilę dać mu pełną kontrolę. Nad sobą, nad sytuacją, nad każdym ruchem i każdym odczuciem, jakie wywoływał w jej, a także swoim organizmie. Odwzajemniała tylko jego, na razie delikatne, pocałunki, rozsmakowując się w ustach, które zaskakiwały ją w każdym momencie, bo nie były to przecież usta, które obiektywnie powinna całować.
    Na jego pytanie pokręciła głową, uśmiechając się łobuzersko, przez co od razu było widać, że tylko się z nim drażni. Mimo zimnych rąk i chłodnej skóry niemal całego ciała, było jej wręcz gorąco, a on sam z każdym kolejnym dotykiem rozpalał ją jeszcze intensywniej, jeszcze mocniej i na jeszcze dłużej. Powoli przesunęła zębami po dolnej wardze, patrząc jak chłopak zdejmuje z siebie koszulę w pośpiechu, a zaraz bez wahania pozwoliła mu złapać się za nadgarstki i przenieść dłonie na jego tors. Najpierw wpiła lekko palce w jego rozgrzaną skórę, a potem rozluźniła je i przesunęła nimi w dół, aż dotarła do linii jego spodni. Szybkim ruchem rozpięła guzik, a wtedy chłopak znów pochylił się nad nią, aby złożyć na jej ustach kolejny pocałunek, znacznie bardziej namiętny niż poprzedni.
    Jej dłonie wciąż błądziły po jego ciele, badając tereny, których nie zdążyła poznać dostatecznie dobrze, a miała ochotę nauczyć się ich na pamięć. Jej plecy wygięły się zaraz w lekki łuk, po to by mogła znaleźć się jeszcze bliżej niego i chłonąć ciepło jego ciała, choć przecież jego pocałunki rozgrzewały ją już dostatecznie. Jej wargi bardzo szybko przestały być zziębnięte i wydawały się płonąć żywym ogniem, tak samo jak podbrzusze, które robiło teraz w jej ciele to całe zamieszanie, wysyłając wszędzie sygnały, że chce więcej i mocniej i bardziej Zaba niż kiedykolwiek.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  120. Liv i Zab niemal od zawsze byli najlepszymi przyjaciółmi. Pozwolili, aby ich życia przeplatały się w taki sposób, że coraz trudniej było wyobrazić je sobie osobno. Byli jak dwa przeciwne kolory z palety barw, ponieważ obecność jednego wzmiacniala ten drugi, czyniąc go najpiękniejszą, najbardziej wyraźną wersją samego siebie. Znali swoje wszystkie tony, drobne przebłyski, które trudno było dojrzeć gołym okiem, znali się w każdym możliwym oświetleniu, wiedzieli co do nich pasuje, a co zawsze będzie się z nimi kłócić. Wiedzieli o sobie wszystko. Malowali więc tymi farbami zapierający dech w piersiach obrazek, który aż szokował swoją szczerością i zadziwiającą odmiennością od tego, co znało otoczenie. Dla większości ludzi Liv była skrajnie zimnym kolorem, być może przywodzącym na myśl burzowe chmury, ale dopiero przy Zabie uwydatniało się jej prawdziwe ciepło, ukryte nieco głębiej, niecierpliwie czekając na odkrycie. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić co jest prawdą, gdy patrzyło się z boku, ale lekkość, ulga i spokój, jakie Chris potrafił jej zapewnić, sprawiała, że nie dało się bez zająknięcia powiedzieć, że ta przyjaźń też jest oszustwem, tak jak niemal cała reszta chorych, jednostronnych relacji, które Liv wokół siebie tworzyła. On był ważny naprawdę. I był jedyną osobą, przed którą ciągle rozdzierała swoją duszę, wiedząc, że on jej nie skrzywdzi.
    To, co wydarzyło się między nimi tego świątecznego wieczoru, wydawało się być wybuchem, który nagle rozświetlił przed nimi niewykorzystane dotąd możliwości. Ale przecież one były tam zawsze, więc dlaczego nie skorzystali z nich wcześniej, a zamiast tego tonęli w ramionach kogokolwiek, by rozładowywać napięcie i po prostu dobrze się bawić? Dlaczego?
    Bo... przyjaźń zawsze była dla nich święta, traktowali ją jak cud, który wydarzył się w ich życiu, chronili ją przed wiatrem, deszczem i wszystkim, co mogło jej zaszkodzić, bo była dla nich ważna i niesamowicie im potrzebna. Teraz jednak, choć obydwoje jeszcze nie do końca sobie uswiadamiali, że to jest właśnie powód, w ich życiach wydarzyło się coś, co sprawiło, że ktokolwiek już przestał wystarczać, aby móc oderwać się od problemów, które ich dręczyły. Nie byli w stanie o tym zapomnieć przez kolejne dotykane ciała i całowane usta, bo wszystko to było zwyczajnie za mało, by oderwać się od rzeczywistości choć na moment. I to właśnie popchnęło ich w swoje ramiona, okazując się być dobrym tymczasowym rozwiązaniem, które zasłaniało problem o wiele lepiej niż nawet Ognista Whisky.
    Oni jednak nie zdawali sobie z tego jeszcze sprawy. Zastanawiali się dlaczego to nie wydarzyło się wcześniej, dlaczego tak długo nie wpadli na to, że może właśnie w takim układzie byłoby im dobrze. Układzie nazywanym friends with benefits, który nigdy nie wykroczyłby poza ustalone ramy, będąc tylko narzędziem zapewniającym chwilową przyjemność, dobrą zabawę i lekarstwo na nudę. Dla nich to jeszcze było proste. Tonęli wśród niesamowitych pocałunków, rozgrzewającego dotyku i rozkoszy, zalewającej umysł, myśląc, że to wszystko jest proste. Nie było.
    Jego język, przesuwający się po jej wargach nawet w najmniejszym stopniu nie gasił ognia, który przed chwilą chłopak rozpalił swoimi gorącymi pocałunkami. Uśmiechnęła się jednak lekko, powoli oblizując usta, aby posmakować go jeszcze raz, kiedy na moment nieco się oddalił, a potem poszerzyła uśmiech z wyraźną satysfakcją, widząc jak Zab momentalnie wykorzystał jej wygięte w łuk plecy, aby przesunąć na nie swoje dłonie, zahaczyć palcami o zapięcie jej stanika, a w końcu rozpiąć go i odrzucić na bok, co sprawiło, że jej serce przyspieszyło momentalnie, zdając się chcieć przebić przez mostek. Czuła na sobie jego pełne pożądania spojrzenie i wygrzewała się pod nim, niczym kotka, ciesząca się gorącymi promieniami słońca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnęła cicho, gdy przygryzł jej obojczyk, ale uparcie pokiwała głową w odpowiedzi na zadane przez niego pytanie.
      - Jest mi bardzo, bardzo zimno. - mruknęła, zaciskając powieki, aby odbierając sobie jeden zmysł, zintensyfikować doznania reszty i uniosła jedną rękę do góry, podczas gdy druga wciąż ściskała delikatnie kark chłopaka, czasem mocniej wpijając się w jego skórę, ale wciąż podążając za każdym jego ruchem.
      Jego niecierpliwe wargi błądziły po jej skórze i dawały jej cudowną rozkosz, ale powodowały też ogromny wzrost przyjemnego napięcia, które w końcu będą musieli przecież rozładować. Wydawało jej się jednak, że teraz sama zbliża się powoli do granicy, mimo że obydwoje byli przecież jeszcze w połowie ubrani, ale każdy dotyk Zabiniego, każdy jego pocałunek przyspieszał to wszystko, zmuszając jej ciało do reakcji, których nie była w stanie powstrzymać. Jęknęła cicho z zadowoleniem, kiedy jej ciało zalała w końcu tak silna fala przyjemności, że jej plecy wygięły się jeszcze mocniej. W końcu opadła lekko na materac, po czym przyciągnęła do siebie Zaba tak, żeby móc wpić się z wdzięcznością w jego gorące już usta i całować go tak namiętnie, żeby choćby w niewielkim stopniu sam poczuł tę rozkosz, którą przed chwilą jej zapewnił.
      - Nadal mi zimno. - szepnęła, gdy udało jej się przesunąć z pocałunkami w okolice ucha chłopaka. - Chcę się rozgrzać razem z Tobą. - dodała, delikatnie przygryzając jego płatek i zaraz zdjęła z Zaba swoje dłonie, aby mógł swobodnie się podnieść i jak najszybciej pozbyć się spodni. Ona w tym czasie szybko ściągnęła swoje, razem z bielizną, a potem cofnęła się na środek łóżka i spojrzała na przyjaciela wyczekująco, unosząc się na łokciach, zginając nogi w kolanach i rozchylając je tak, by zaraz mógł się między nie idealnie wpasować. Gdy to zrobił, spomiędzy jej rozchylonych warg wydobyło się ciche westchnięcie i od razu mocno objęła nogami jego biodra, przyciskając go do siebie. Wyciągnęła ręce, by dłońmi zacząć wędrówkę po idealnym ciele chłopaka, rozpoczynając od jego boków, a następnie przechodząc na plecy, po których przyciągnęła palcami, z pewnością pozostawiając na nich lekkie ślady. Było jej lepiej niż dobrze, czuła więcej niż zwykłą przyjemność i po raz pierwszy od dawna rzeczywistość zniknęła dla niej na moment. Chciała dać jemu dokładnie to samo.

      Liv
      i moje przestrzeganie własnego regulaminu
      ...

      Usuń
  121. Wydawało się niemożliwym, aby którakolwiek ze stron wyszła z tego poszkodowana, pomimo, że byli najlepszymi przyjaciółmi, ale jednocześnie właśnie dlatego, że byli najlepszymi przyjaciółmi. Przecież znali się na wylot, wiedzieli wszystko o swoich przyzwyczajeniach, o swoich typowych oraz zupełnie nietypowych zachowaniach, o swoich ambicjach, o swoich potrzebach i rozumieli się przy tym niemalże bez słów. Czasem nawet wystarczało jedno spojrzenie, żeby ta druga osoba wiedziała co się mniej więcej dzieje i intuicyjnie od razu umiała jakoś pomóc. Poza tym, oni zawsze dużo rozmawiali i wszelkie sprzeczki wyjaśniali od razu, nie pozwalając niczemu zostać zamiecionym pod dywan, żeby przypadkiem nie wydostawało się stamtąd później i nie psuło wszystkiego prawie bez kontroli. Dlatego właśnie szanse na to, że ktokolwiek wyjdzie z tego szaleństwa poszkodowany były niewielkie, bo obydwoje wiedzieli, że to jest tylko szaleństwo, dodatek do przyjaźni, a nie zmiana ich relacji i że to jest naprawdę tylko duża dawka przyjemności, której niesamowicie potrzebowali, bo nikt inny nie mógł im teraz zapewnić więcej. Swoją drogą to ciekawe, że było im ze sobą tak dobrze, że w jednej chwili zapomnieli o innych możliwościach, bo Liv, myśląc o jakichkolwiek przyjęciach, na jakich będą się musieli pojawić w następnych dniach, nie umiała już wyobrazić sobie siebie w innym towarzystwie niż Christopher Zabini, bo jeśli tylko on będzie miał ochotę powtórzyć te ich gierki, ona go nie powstrzyma, a przywita z radością, bo nikt nie dał jej do tej pory czegoś takiego. Nikt.
    Widziała jak na nią patrzy i był to wzrok, którym nigdy, przenigdy nawet nie śmiał ją obdarzyć, ale ona jego również. Zawsze był tylko przyjacielem i teraz może trudno było uwierzyć w to, że stał się kochankiem, ale jednocześnie czuła się w tej sytuacji zaskakująco dobrze i naturalnie. Jakby ich gorące pocałunki były normalne. Jakby przyjemne iskry pojawiające się w jej ciele pod wpływem każdego jego dotyku były normalne. Tak samo jak jęki i westchnięcia z rozkoszy i wszystkie dźwięki, które chcieli słyszeć, choć powinni je tłumić, aby wszystko to wciąż mogło pozostać ich słodką tajemnicą. I jeszcze to jego niesamowicie kuszące ciało, wciskające ją w materac łóżka, w którym spali dziesiątki, jeśli nie setki razy, nawet nie myśląc, że kiedyś mogłoby się w nim cokolwiek wydarzyć. I uderzające w nich fale gorąca, zabijające wcześniejszy chłód, i krew dudniąca mocno w żyłach, i płytki, przyspieszony oddech, i przyjemnie napięte mięśnie, i głowa niemal zupełnie pozbawiona zbędnych myśli. Wszystko to wydawało się być normalne.
    – Wow! – westchnęła, gdy leżeli już tylko obok siebie, starając się odrobinę ochłonąć. Oddychała ciężko przez rozchylone wargi, bo to wszystko było naprawdę wykańczające, ale jednocześnie niesamowite i zdecydowanie warte zużytej energii, więc zaraz już tylko uśmiechała się z satysfakcją, czekając aż jej ciało odrobinę się uspokoi. Wtedy podniosła się i pochyliła lekko nad Zabem, aby złożyć na jego ustach gorący, choć delikatny pocałunek.
    All I want for Christmas is you. – wyszeptała powoli, uśmiechając się przy tym delikatnie, po czym podniosła się i zerknąwszy jeszcze przez ramię na przyjaciela, podeszła do szafy, aby wyjąć z niej swoją koszulkę do spania, którą zawsze miała u chłopaka, razem ze szczoteczką do zębów i innymi rzeczami, potrzebnymi do spontanicznego nocowania. Ubrała się bez pośpiechu, skinęła do Chrisa, żeby poszedł za nią i sama ruszyła w stronę łazienki, gdzie od razu wzięła się za mycie zębów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopak za moment do niej dołączył, zaznaczając swoją obecność subtelnymi pocałunkami, które zaczął składać na jej rozgrzanym karku, szyi i ramieniu. Poczuła jak jej nogi miękną jeszcze mocniej pod wpływem jego wilgotnych ust muskających z wyczuciem jej wyjątkowo wrażliwą teraz skórę. Wydawało jej się, że jeszcze moment i nie będzie w stanie stać o własnych siłach, więc, mimo że trochę niechętnie to odetchnęła z ulgą, gdy chłopak odsunął się, by udać się pod prysznic. Nie minęła jednak chwila, kiedy usłyszała jego głos, wydobywający się z kabiny, a wtedy nie mogła się już powstrzymać. Wyjęła szczoteczkę z ust i spojrzała na przyjaciela, mrużąc lekko oczy, jakby jeszcze się zastanawiała. Nie zastanawiała się jednak nawet przez chwilę, bo jego seksowny głos przekonał ją już od pierwszego dźwięku. Przepłukała szybko, ale dokładnie usta, po czym znów odwróciła się do Zaba i powoli, specjalnie się ociągając zaczęła zdejmować z siebie koszulę nocną. Gdy ta już leżała na podłodze, Liv przeciągnęła sugestywnie wzrokiem po całym ciele chłopaka i z nieco łobuzerskim uśmiechem podeszła do niego. Stanęła w kabinie prysznicowej kilka centymetrów od niego, czując jakby między ich nagimi ciałami przeskakiwały iskry, które momentalnie zmieniały się w czyste pożądanie, które dostawało się do krwiobiegu i szybko zaczynało mącić im w głowie. Patrzyła chłopakowi w oczy z lekkim rozbawieniem, ale zaraz, nieco poważniejąc, przeniosła wzrok na jego usta, na których zatrzymała się na dłuższą chwilę, by później zsunąć się niżej na jego umięśnioną klatkę piersiową, brzuch i ramiona.
      Wyciągnęła lekko ręce, by dotknąć nadgarstków Chrisa, a zaraz zaczęła przesuwać opuszkami palców wyżej, aż dotarła właśnie do ramion, które zaczęła delikatnie masować. Jej ciepłe i suche dłonie kontrastowały z jego wychłodzoną przez zimną wodę skórą, ale nie przeszkadzało jej to nawet w najmniejszym stopniu, bo wiedziała jakie reakcje ten dotyk może wywołać w jej przyjacielu. Patrzyła mu w oczy i widziała jak powoli jego źrenice zaczynają się rozszerzać z ekscytacji, a wtedy przeniosła dłonie na szyję chłopaka i kusząco oblizując wargi, przysunęła się bliżej, by zaraz przywrzeć do jego nagiego ciała i wpić się w jego chłodne usta.

      Liv

      Usuń
  122. W tamtej chwili nie potrzebowała wiele. Wciąż czuła się przyjemnie rozgrzana po niedawno minionej rozkoszy i wystarczyło tylko kilka słów i jedno spojrzenie, którym rozbierał ją zanim zrobiła to sama, by pożądanie wróciło, przyciągając ją do niego z niepohamowaną siłą. Nic więc dziwnego, że tak szybko znów znaleźli się w swoich ramionach, znów zupełnie nadzy, znów głodni własnych ciał i rozkoszy, która już wiedzieli, że potrafi uzależnić, bo oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że na tym wieczorze nie skończą. Będą korzystali z okazji tak długo jak będzie taka możliwość, dopóki korzyści będą przewyższały koszty, gdyż była to zwykła, chłodna kalkulacja, tak jak zawsze. Chociaż nie dało się ukryć, że tym razem coś się zmieniło. Doszła nutka niebezpieczeństwa, adrenaliny, bo chyba pierwszy raz nie mogli w swojej zabawie martwić się tylko o siebie, ponieważ na szali położyli swoją wieloletnią przyjaźń i tym razem musieli dodatkowo uważać, by się nawzajem nie skrzywdzić. Teraz jednak był czas na zabawę, nie na przedwczesne zmartwienia.
    Ogromną przyjemność dawało jej obserwowanie najdrobniejszych reakcji jego ciała. Z satysfakcją wpatrywała się w jego roziskrzone od pożądania oczy, masowała delikatnie drżące pod skórą mięśnie, niemal liczyła powoli przyspieszające oddechy, a każdy uśmiech był dla niej jak nagroda, chociaż zdecydowanie płomienniej reagowała na pocałunki, którymi od razu zaczął ją obdarzać, gdy tylko połączyła ich usta w jedno. Otoczyła ramionami jego szyję, zatracając się w tych namiętnościach i choć wydawałoby się, że to jego gorące wargi dają jej największą przyjemność, dreszcze biegnące wzdłuż jej kręgosłupa, a koncentrujące się w lędźwiach, nie byłyby tak silne, gdyby nie chłodny dotyk jego dłoni, przesuwających się po jej ciele. Westchnęła cicho wprost w jego usta, gdy zacisnął palce na jej pośladkach, a jej oddech przez chwilę obijał się o jego wilgotne jeszcze wargi, aż w końcu on przesunął nimi po jej policzku aż za ucho. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, słysząc jego szept i była bardzo zadowolona, że impreza już dawno się skończyła i żadne z nich nie musi trzymać rąk przy sobie. Mogą błądzić nimi, gdzie tylko im się podoba i badać miejsca, które do tej pory były przez nich nieodkryte, choć przecież nie zakazane, może po prostu święte, bo ich przyjaźń była święta.
    – Nie musisz. – odpowiedziała powoli i zaraz jęknęła cichutko, gdy przycisnął ją do siebie mocniej. Zaczęła oddychać ciężej i szybciej, zdecydowanie gotowa, a nawet już zniecierpliwiona oczekiwaniem na większą przyjemność. On jednak nie kazał jej czekać długo, bo czytał z niej jak z otwartej księgi i doskonale wiedział, czego pragnie. Popchnął ją w kierunku ściany, ale nawet zimne, nieprzyjemne kafelki nie były w stanie ostudzić ognia, który w niej rozpalił, a teraz zaczął podsycać go również kolejnymi pocałunkami. Gdy tylko dotknął jej uda, ochoczo przycisnęła je do jego biodra, spodziewając się, że już za moment jej przyjaciel znajdzie dla siebie miejsce między jej nogami i da jej (i sobie) spełnienie, którego oboje oczekiwali, ale on tylko całował spokojnie jej szyję i błądził dłońmi po jej ciele, by zaraz zacząć zsuwać się niżej, i niżej, i niżej. A ona drżała pod wpływem przyjemności jaką jej dawał, wiła się, ledwo będąc w stanie ustać na nogach, wzdychała i jęczała, tworząc prawdziwą symfonię wypełnionych rozkoszą dźwięków, których tak pragnął, aż w końcu wplotła dłoń we włosy chłopaka, delikatnie za nie pociągając. Zrozumiał ją od razu, więc zaraz podniósł się, uruchamiając przy okazji prysznic, spojrzał z satysfakcją w jej roziskrzone oczy, po czym przycisnął ją do ściany i uniósł lekko, pozwalając jej objąć się mocno nogami w biodrach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy jego ruch sprawiał, że jej plecy ocierały się boleśnie o twarde i niezbyt gładkie płytki, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi. Patrzyła mu w oczy z takim zachwytem, jakby wcale nie znała go od kilkunastu lat, ale przecież to wszystko było w innej rzeczywistości – w takiej, gdzie przyjaźń ma określone, nieprzekraczalne ramy i nie ma od tego wyjątków. Teraz ewidentnie z tej rzeczywistości uciekli, złamali wszystkie zasady, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
      Gdy w końcu nadeszło spełnienie, stłumiła głośny jęk, chcący wyrwać się z jej gardła i odebrała Zabowi łapany z trudem oddech, zamykając mu usta namiętnym, choć już spokojniejszym pocałunkiem. Obejmując go za szyję, powoli opuściła nogi na ziemię, a gdy już poczuła się odrobinę stabilniej, odsunęła się nieznacznie i oparła lekko o ścianę, a wtedy poczuła piekący ból w okolicy łopatek. Dotknęła jednej z nich, a gdy zobaczyła odrobinę krwi, mieszającej się z płynącą z prysznica wodą, tylko się uśmiechnęła.
      – Warto było. – mruknęła, zerkając na Zaba z rozbawieniem i wzruszyła ramionami. Cóż… przecież nadal korzyści były większe niż koszty.

      Liv

      Usuń
  123. Słysząc jego słowa, również się roześmiała, a potem wsunęła dłoń pod strumień wody, by oczyścić ją z resztek krwi i móc objąć chłopaka w pasie, kiedy jego silne ramiona przyciągnęły ją delikatnie, ale pewnie do jego torsu. Wtuliła twarz w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, wdychając przyjemny zapach jego skóry, mocno rozgrzanej, mimo kropli chłodnej wody, które co chwilę po niej spływały. Czuła się doskonale. Jej sumienie nie odezwało się jak do tej pory ani razu, tak jakby naprawdę wierzyła, że to wszystko co robią jest w porządku i mogą bawić się dalej, bez szkody dla własnej przyjaźni. Wydawało się, że odnaleźli układ idealny, gdzie symbiotycznie mogli czerpać coś od siebie, oddając coś w zamian, nie wierząc i nawet nie oszukując się, że kiedykolwiek stworzą jeden, wspólny organizm. Nie będzie Liv i Zaba jako „oni”. Zawsze miała być tylko „ona” i „on”. Nic więcej.
    – Zaaaaab… – jęknęła przeciągle i odsunęła się, aby móc spojrzeć na niego z lekkim politowaniem. – Nie martw się moją matką, bo i tak bez jej wiedzy pieprzysz jej córkę, a ona nie znosi być niedoinformowana. – powiedziała, nie odrywając wzroku od jego ciemnobrązowych tęczówek. – Ale tak, z pewnością by Cię zabiła. – dodała i przywołała na twarz delikatny, choć wyraźnie rozbawiony uśmiech.
    Zmarszczyła lekko brwi, kiedy się odsunął, ale zaraz uniosła nieco kącik ust, gdy obrócił ją ostrożnie plecami do siebie, by dotknąć zranień, których był przyczyną. Skrzywiła się wtedy odrobinę, a jej mięśnie napięły się pod jego palcami, ale zaraz uspokoiła się już całkowicie, słysząc jego miękki głos i czując subtelne muśnięcia jego warg na swojej podrażnionej skórze. Wciąż odwrócona sięgnęła po jego dłoń, którą on zmienił na drugą, a potem otworzył kabinę i wypuścił ją z niej przed sobą.
    Nie czuła się skrępowana przechodząc z jego łazienki do pokoju, bo zdecydowanie nie była jedną z tych dziewcząt, które najpierw oddają się chłopakom w całości, a potem chowają za każdym skrawkiem materiału, jaki znajdą na swej drodze. Z resztą, widziała doskonale jak na nią patrzył i chciała czuć ten jego wzrok na swojej nie okrytej niczym skórze jeszcze przez jakiś czas.
    Odsunęła się trochę od krawędzi łóżka i obserwując przyjaciela usadowiła się wygodnie, zginając jedną nogę, a drugą podciągając pod brodę. Zaczekała chwilę aż chłopak usiądzie za nią, a wtedy przekręciła głowę, aby móc zerkać na niego przynajmniej kątem oka. Po pierwszym zdaniu, które wypowiedział, spojrzała na niego lekko obrażona, bo jej te zadrapania wcale nie wydawały się brzydkie i normalnie pewnie nie chciałaby wcale stosować na nie niczego, co przyspieszyłoby ich zniknięcie, ale miał rację. Czekał ją maraton okołoświątecznych przyjęć i na pewno nawinie jej się jakaś sukienka z odkrytymi plecami, na którą bardzo będzie miała ochotę i zacznie żałować, że zostawiła sobie strupki na łopatkach na pamiątkę wspaniałego seksu.
    Po jego kolejnych słowach zaśmiała się, hamując się przy tym mocno, bo wiedziała, że nie powinna się ruszać, kiedy Zab z taką dokładnością aplikuje na jej skórę maść.
    – Nie będą. – odpowiedziała, wyraźnie rozbawiona i przesunęła zębami po zwilżonej wcześniej dolnej wardze, przymykając przy tym oczy i rozkoszując się delikatnymi muśnięciami ust chłopaka na swoich ramionach. – Idziemy do Malfoyów na kolację przedświąteczną, gdzie wszyscy będziemy ustalać menu i dyskretnie dowiadywać się co kto chciałby dostać pod choinkę. Więc nie, nie nałożę kiecki z odkrytymi plecami. – odwróciła się lekko, tak, że jej usta dość szybko znalazły się tuż przy jego, dokładnie tak jak chciała. – I nie, nikt się na mnie nie rzuci. – dodała znacznie ciszej i pocałowała czule kącik jego ust. – Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała czy to co powiedział było oznaką zazdrości czy teraz rozmawiali zupełnie jak przyjaciele i po prostu się o nią martwił, ale w tym przypadku nie miało to znaczenia, bo każda z tych opcji była w jakiś sposób miła. Już ustalili, że Liv potrzebuje kogoś, kto odpędzi od niej swatki i podrzucanych jej kandydatów, ale chyba oboje wiedzieli wtedy doskonale, że nie byliby najlepszym duetem w tym przypadku. Nie chcieli przecież być razem i chyba nie chcieli udawać, że są razem, zwłaszcza że teraz jeszcze nawet nie ustalili czy fakt, że nie są razem, ale pewne rzeczy robią razem, chcą ukrywać czy też nie. Ale jeśli zwyczajni był zazdrosny to na razie pozostawało jej się tylko uśmiechnąć i chyba cieszyć, bo i tak nie zamierzała dawać mu powodów. Na razie oszalała na jego punkcie w jakiś dziwny, bardzo niebezpieczny, choć wydawało się, że kontrolowany sposób i zamierzała szaleć aż zabraknie jej sił albo aż ta ucieczka od rzeczywistości spełni swoją funkcję. Bo przecież o to chodziło, prawda? Żeby zatłuc, zakrzyczeć uczucia, których się nie chce. Wrócić do normalności. Tylko co było normalne po takim czasie?

      Liv

      Usuń
  124. Odwzajemniła jego łagodny uśmiech i zaczęła uważnie obserwować każdy jego ruch, bo doskonale wiedziała, że leciutki pocałunek w kącik ust, jakim go obdarowała, zdecydowanie nie był tym na co liczył i pewnie nie potrwa to długo aż wyciągnie rękę po więcej. Patrzyła na niego nieprzerwanie przez dłuższą chwilę, napawając się widokiem jego mięśni, napinających się lekko pod skórą, której bardzo chciała dotknąć i znów posmakować.
    Nigdy wcześniej nie myślała o nim w ten sposób. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że ma bardzo przystojnego przyjaciela, nie była ślepa, a też wiedziała co się o nim mówi, ale nigdy nie było to dla niej coś, do czego miałaby przykładać szczególną wagę. Jednak teraz zaczęła zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły – nie tylko jego zapach, który przywoływał piękne wspomnienia, nie tylko jego uśmiech, którym poprawiał jej humor, nie tylko dźwięk jego głosu, którym był w stanie ją uspokoić, kiedy świat denerwował ją za bardzo. Teraz widziała jego oczy z tak bliska jak jeszcze nigdy i mogła wyczytać z nich jego pragnienia i potrzeby, żeby później je spełnić. W końcu dostrzegła drobniutką bliznę na jej ramieniu, która mogła być nawet jej zasługą, bo kiedyś była tak miła i ze złości rzuciła w Zaba wazonem, co oczywiście nie skończyło się najlepiej. Zwracała uwagę na piękno jego sylwetki i mogła błądzić po niej dłońmi i całować ją, ile tylko chciała. Nie był jej i wiedziała, że nigdy nie będzie, ale jednocześnie był bardziej jej niż kiedykolwiek, a ona była bardziej jego. I parę godzin później, budząc się w jego ramionach, wiedziała już doskonale, że dobrze zrobiła i właśnie tego potrzebowała, bo od dawna nie przespała spokojnie nocy.
    Zaśmiała się, kiedy w końcu znalazł się obok niej i przyciągnął ją do siebie, a wtedy odwzajemniła ochoczo jego pocałunki, wplatając dłoń w jego włosy, podczas gdy drugą niezbyt stabilnie opierała się o łóżko. Nic więc dziwnego, że gdy tylko naparł na nią mocniej, poleciała do tyłu razem z nim, a wtedy żadne z nich nie było w stanie tak po prostu tego przerwać i grzecznie pójść spać.

    Tej krótkiej nocy Olivii nie dane było podbijać świat w marzeniach sennych, ani też walczyć ze smokiem lub natrętnym adoratorem. Spała spokojnie, odpoczywając po poprzednim, intensywnym wieczorze, licząc że rano to wszystko nie okaże się tylko głupim snem o głupich pomysłach, ale przecież to nie był sen. Obudziła się wciąż w jego ramionach, nadal niemal czując smak jego ust na swoich. Jego dłoń delikatnie sunęła po jej boku, ale wtedy nie otworzyła jeszcze oczu, licząc, że zatrzyma ten moment na nieco dłużej. Zaraz jednak usłyszała słowa przyjaciela, a wtedy momentalnie zerwała się z łóżka.
    – Ty naprawdę chcesz się narazić mojej matce… – mruknęła ze śmiechem, zbierając swoje ubrania, porozrzucane właściwie po całej podłodze, po czym podeszła do Zaba i wcisnęła mu w dłonie swoją nieprzyzwoicie pomiętą koszulę. – Idę się myć, a Ty uprasuj mi to, jeśli chcesz przeżyć. – powiedziała nieco władczym, ale dziwnie rozbawionym tonem i pocałowała chłopaka w taki sposób, jakby świat zaraz miał się skończyć, a ona musiała biec i go ratować, ryzykując życie. Właściwie nie mijało się to z prawdą aż tak, bo pani Dafne Greengrass potrafiła mścić się w najmniej nieprzewidzianych momentach (nawet na własnej córce), wiec lepiej było jej się nie narażać. Zaraz jednak oderwała się od jego zdecydowanie zbyt kuszących ust i biegiem udała się do łazienki. Doprowadzenie się do możliwego do zaakceptowania stanu zajęło jej prawie pół godziny, bo jej włosy nijak nie chciały się ułożyć, a był to pierwszy element, na który jej matka zwróciłaby uwagę. W końcu, gdy wyglądała już zadowalająco, była czysta i pachnąca, wróciła do pokoju, ale z lekkim zawodem zauważyła, że Chrisa w nim nie ma. Zastała za to pięknie pościelone łóżko (tak jakby nic się tam nigdy nie stało), a na nim leżała jej idealnie wyprasowana koszula.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nałożyła ją szybko, wpuściła w spodnie, skontrolowała jeszcze swój stan w lustrze, a potem zeszła na dół, kierując się do kuchni, z której dobiegały dźwięki ożywionej rozmowy Zaba z babcią. Weszła do środka, przywitała się i uniosła brwi w niemałym zaskoczeniu, widząc, że jej przyjaciel przygotował dla niej śniadanie.
      – Czym sobie na to zasłużyłam? – spytała z rozbawieniem i usiadła przy wolnostojącym na środku blacie, po czym sięgnęła po sok dyniowy, do którego jak się okazało, chłopak dodał odrobinę Ognistej. Znał ją lepiej niż ona sama…
      Śniadanie zjadła w pośpiechu, z trudem unikając zdecydowanie zbyt sugestywnego wzroku Zaba, starając się nie zwracać uwagi na spojrzenie jego babci, która zdawała się wiedzieć o wszystkim, spojrzenie jego ojca, który wydawał się szukać dowodów zbrodni, jaką mogło być naruszenie cnoty jego syna, a potem także spojrzenie jego matki, którą wyraźnie zszokowało, że jej syn zajął się śniadaniem. W końcu, gdy jej talerz był już pusty, podziękowała wszystkim, pożegnała się i w towarzystwie Zaba skierowała się w stronę wyjścia.
      Zerknęła tylko z rozbawieniem na wiszącą po drodze jemiołę, ale musiała zignorować myśli, które pojawiły od razu jej się w głowie, bo naprawdę każda kolejna minuta zbliżała ją do śmierci z rąk własnej matki. Złapała kurtkę, narzuciła ją na siebie i podeszła bliżej przyjaciela, upewniając się wcześniej, że reszta jego rodziny nadal jest w kuchni. Ułożyła dłoń na jego policzku i pocałowała go, uśmiechając się przy tym lekko, ale Zab ledwie to odwzajemnił, więc zaraz spoważniała i odsunęła się.
      – Co się dzieje? – spytała, patrząc na niego nieco zmartwiona. – Tylko mi nie mów, że żałujesz. – dodała z uśmiechem, chociaż zdecydowanie jej dobry humor gdzieś zniknął.

      Liv

      Usuń
  125. To nic takiego.
    To nic takiego? Liv nie uwierzyła w to nawet na sekundę. Byłaby w stanie uwierzyć, że nie żałuje tego co między nimi zaszło, ale stała zbyt blisko, by nie dostrzec, że tak czy inaczej coś jest nie w porządku i zdecydowanie nie chodzi tu o jej matkę. Nigdy nie chodziło o jej matkę, bo przecież Zabini nie był osobą, która realnie by się tym przejmowała.
    Dafne Greengrass nie lubiła przyjaciela córki właściwie bez wyraźnego powodu, tak jakby samo takie stanowisko nie powinno istnieć, bo Olivia nie powinna mieć prawdziwego przyjaciela. Mogła mieć mnóstwo zwykłych znajomych, obecnych w jej życiu, bo są albo mogą być potrzebni, ale przyjaźń to za dużo, to niepotrzebne zaangażowanie i strata czasu. Jak bardzo ta kobieta nic nie rozumiała… To nigdy nie był wybór Olivii. Ona naprawdę była idealną córką, robiła wszystko, czego matka od niej chciała, żyła tak jak chciała, ale gdzieś po drodze okazało się, że po prostu nie jest swoją matką i nie może prowadzić dokładnej kopii jej życia. A Zabini był jej jak zwrotnica, która nagle pojawiła się na jej drodze i sprawiła, że musiała zmienić nieco tor i nie jechać już po tym, który miała wytyczony, mimo że może tak by było łatwiej, ale tak naprawdę potrzebowała tej zmiany. Potrzebowała kogoś, kto w przyszłości będzie dla niej kimś więcej niż uroczym (że co?) chłopcem, z którym bawiła się w dzieciństwie. Potrzebowała mieć w nim przyjaciela na całe życie, bo był jej bratnią duszą i to on rozumiał ją najlepiej i tylko jemu na to pozwoliła.
    Spuściła wzrok i ze zmarszczonymi brwiami obserwowała jak chłopak zapina powoli zamek jej kurtki, aż jej spojrzenie, jakby połączone z metalowym suwakiem znów uniosło się i spoczęło na twarzy Zaba. Teraz już jej nie bawiły te jego żarty, ale mimo wszystko uśmiechnęła się, chociaż przecież wiedziałam, że dla siebie nawzajem nie potrafią być perfekcyjnymi kameleonami, tak jak dla reszty świata.
    – Będę grzeczna. – obiecała, ściskając delikatnie dłoń przyjaciela, po czym minęła go, ruszając w stronę podłączonego do sieci Fiuu kominka. I po cholerę jej była ta kurtka… – Jutro. – dodała i rozluźniła palce, by zaraz zanurzyć je w magicznym proszku. – Proszę, nie przejmuj się moją matką. – mruknęła jeszcze, patrząc uważnie na Chrisa, po czym cisnęła proszek w kierunku swoich stóp, wypowiadając szybko własny adres. I widząc Zabiniego, znikającego za ścianą zielonych płomieni, nie była już niczego pewna. Ani tego, że nic takiego się z nim nie dzieje, ani że nie żałuje, ani że zrozumiał, że gdy mówiła mu, żeby się nie przejmował, wcale nie miała na myśli swojej matki. I zniknęła mu sprzed oczu z bólem, ściskającym jej żołądek, bo on był jedyną (czy aby na pewno?) osobą, wobec której czuła tak ogromną empatię, że choćby subtelny cień w jego spojrzeniu, sprawiał jej ból. Ból, którego nienawidziła, bo chciała się go pozbyć i kochała, bo był dowodem na to, że to wszystko ma jakąkolwiek wartość, której nie dało się w żaden sposób zmierzyć, choćby jej matka bardzo tego chciała.

    Nie miała ochoty na kolację u Malfoyów. Jej myśli były skupione na czymś zupełnie innym, niesamowicie oddalonym od świątecznych potraw albo szpiegowania choinkowych preferencji. Całe przedpołudnie myślała o Zabie, całe popołudnie walczyła z myślami o Edenie, a cały wieczór starała się nie myśleć o niczym, skupić się na tych pieprzonych prezentach, pić doskonałe wino, wyglądać wspaniale, by potem wrócić i spędzić kolejną bezsenną noc, przewracając się z jednego boku na bok i uświadamiając sobie powoli, że chyba poprzedniej nocy udało jej się znaleźć na ten problem antidotum, które to miało szansę wymordować te emocje, których wiedziała, że nie powinna i chyba nawet nie chciała czuć. Bo ona przecież nie miała sumienia… A dziwne, bo zaczęło się dość głośno odzywać. Krzyczeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjęła z szafy czarną sukienkę – krótką, obcisłą i być może zdecydowanie zbyt seksowną jak na ten wieczór, ale chciała wyglądać pięknie dla niego i kusić go przy każdym ruchu i spojrzeniu. Pragnęła jak najszybciej mieć go przy sobie, więc egoistycznie kazała sobie uwierzyć w „To nic takiego.”, bo prawda była taka, że potrzebowała go w tak egoistyczny sposób jak nigdy dotąd, w niczym nie odbiegający od tego, co robiła zazwyczaj komukolwiek innemu. Tylko bardziej. Tylko gorzej. Tylko bardziej ryzykownie.

      W końcu ich spojrzenia się spotkały, a wtedy na jej twarzy automatycznie pojawił się promienny uśmiech i już wiedziała, że nie potrafi tak po prostu… być zimna, nieczuła i egoistyczna, bo Zab nie był dla niej kimkolwiek. Był kimś więcej niż ktokolwiek (czy aby na pewno?). Przeprosiła więc towarzystwo, w którym się znalazła i ruszyła pewnie w jego kierunku, by zatrzymać się zdecydowanie bliżej niż powinna, zważywszy na otoczenie i zdecydowanie dalej niżby chciała.
      – Witam Pana. – mruknęła, wspinając się lekko na palce by złożyć na policzku chłopaka pocałunek na powitanie. Oparła przy tym dłoń o jego klatkę piersiową i momentalnie poczuła, jakby w miejscu, w którym jej skóra stykała się z materiałem jego koszuli, między ich ciałami ponownie przepływały przyjemne iskierki. I zgodnie z wcześniejszym planem, już teraz pewnie robiłaby coś, by już za moment znaleźli się gdzieś tylko sami, ale… zmieniła zdanie. Czekała na jego decyzję, jego ruch, jak w szachach. Jak w pieprzonej grze, w którą nie mogli przestać grać. Przecież mieli ją we krwi.

      Liv

      Usuń
  126. Nie potrafiła udawać, że nie widzi jak na nią patrzy, bo jego głodne spojrzenie wwiercało się w nią, sprawiając, że przez jej ciało przepływały kolejne fale ciepła, tak jakby z każdym krokiem zbliżała się do ich źródła. On nim był. Po raz pierwszy tak wyraźnie. I tak naprawdę dopiero wtedy dostrzegła różnicę między ich przyjaźnią od lat a jej nową (i chyba udoskonaloną) wersją, a także między właśnie tym, co było nowe a jakąkolwiek inną relacją, która z pozoru polegała na tym samym. Z pozoru, bo tak naprawdę nic innego nie było dla Liv podobne do tej chwili, mimo że głodne spojrzenia płci przeciwnej czuła na sobie nie raz i też nie raz sama je prowokowała. Teraz było inaczej, bo jednocześnie o to jej właśnie chodziło i tego chciała, gdy nakładała tę nieprzyzwoicie obcisłą sukienkę, a z drugiej strony w tamtym momencie, patrząc na Zaba, wiedziała, że to tak naprawdę nie ma aż takiego znaczenia. Bo nigdy nie miało. Zawsze byli dla siebie nawzajem czymś więcej niż tylko gorącymi ciałami i dobrą zabawą. Czymś znacznie ważniejszym, najważniejszym, mimo że teraz poplątali to w aż niesamowicie prosty sposób, bo nawet w tym byli w stanie się idealnie dogadać. Okazało się bowiem, że jako przyjaciele pasowali do siebie aż za dobrze i potrafili sobie pomóc również w kwestii, o której nigdy nawet by nie pomyśleli, gdyby nie nieco przypadkowy, zbyt odważny ruch. Przeklęta prowokacja, nieprzemyślany dotyk, rogi renifera odrzucone gdzieś na bok i pocałunek, którego nie żałowali nawet przez moment. Bo właśnie tego potrzebowali – każde egoistycznie szukające własnej odskoczni, a jednocześnie pragnące przy tym podarować sobie nawzajem jak najwięcej. Chora przyjaźń? Być może.
    Uśmiechnęła się lekko, mrużąc przy tym oczy w dość uroczy sposób, kiedy Zab objął ją w talii i nachylił do jej ucha. Starała się być spokojna i w żaden sposób nie dać po sobie poznać, że to nie jest tylko zwyczajne przywitanie. W końcu wcześniej zdarzało im się kończyć na przybiciu piątki, radosnym rzuceniu się sobie w ramiona, a w bardziej formalnych sytuacjach jak ta (i właściwie wszystkich, w których serio im nie odwalało) – szybkim buziaku w policzek. Teraz jednak każda sekunda wydawała się trwać wieczność, a każdy, nawet subtelny dotyk chłopaka czuła na sobie jeszcze przez moment. I nie mogła dopuścić do tego, aby ktokolwiek domyślił się jak bardzo nie chce, żeby Zabini się od niej odsuwał, bo wszakże nie rozmawiali o tym, ale oboje widzieli, że nie chcą, aby rodzice uświadomili sobie nagłą zmianie charakteru ich relacji. Matki zaczęłyby wariować, planować ślub albo jakąś inną głupotę, jak ich wspólna świetlana przyszłość, a oni tego nie chcieli. A przecież nijak nie dadzą rady wytłumaczyć swoim rodzinom, że ot tak zaczęli ze sobą sypiać, ale nadal są tylko przyjaciółmi. Po prostu nie. Pozwoliła mu się więc odsunąć i zerknęła mu w oczy z lekkim rozbawieniem.
    – Dla Ciebie wyglądam kusząco. Dla matki wyglądam po prostu ładnie. – wyjaśniła i zaraz ruszyła z nim do stołu z przekąskami, choć raczej nie z głodu, a potrzeby ucieczki ze środka sali.
    Odebrała od chłopaka kieliszek z białym winem i uśmiechnęła się promiennie, słysząc ten wyjątkowy toast, którego przekaz zamierzała bardzo sumiennie zrealizować, więc wypiła małego łyka trunku , jakby tym miała to postanowienie przypieczętować.
    – Ja też. – szepnęła w odpowiedzi, ledwie słyszalnie, więc zapewne umknęło to uszom Zaba, ale oczom już raczej nie, bo nadal nie odrywał od niej wzroku i z pewnością bez problemu mógł wyczytać to proste zdanie z ruchu jej ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona też patrzyła na niego jak zaczarowana, jakby świat wokół nie istniał, mimo że wciąż bardzo uważała na to, by zachować dyskrecję i grać najlepiej jak potrafi. Problem był taki, że już chyba nie pamiętała jak zachowywała się wcześniej. Co właściwie robili? Stali tak po prostu? Jak daleko od siebie? Czy cały czas rozmawiali? Jak często i na jak długo na siebie zerkali? Wszystko to zdawało się jej umykać, bo nigdy przy Zabie nie musiała nic udawać, ani grać w jakikolwiek sposób, chyba że obydwoje grali w to samo. W arystokratyczną grę, w której trzeba być nieco zimnym, trochę zdystansowanym, uprzejmym w taki dziwny, skomplikowany sposób… Właśnie! Przecież to było tak naprawdę dokładnie to samo. Znów musieli zachowywać się nieco inaczej (oh, bardzo inaczej) niż gdyby byli sami, ale było to to samo, co zawsze, to samo, co znali od dziecka.
      – Idealnie. – odpowiedziała i wypiła kolejny łyk wina, które to jakoś nigdy jej nie pasowało do spędzania czasu z Zabinim. Ich drinkiem była Ognista i miało tak pozostać na zawsze i na wieczność, chociaż niestety kłóciła się ona z arystokratycznymi bankietami jak ten. Trudno. Na wszystko był ostatecznie czas, bo kiedy wskazówki zegara nieubłaganie zbliżały się do północy, towarzystwo rozchodziło się po domach, ona i Zab wykradali butelkę whisky i ukrywali się z nią gdzieś, tylko dlatego że chcieli i mogli. Chociaż „mogli” to w tym przypadku kwestia dyskusyjna, zwłaszcza gdy raz zdarzyło się, że zostali przyłapani przez rodziców. Wtedy to dopiero były dyskusje…
      Rozejrzała się po pomieszczeniu i szybko uświadomiła sobie jak bardzo nie chce tam być. Chciała… wyrwać się stamtąd, zmienić menu na whisky, naprawdę przestać tęsknić i sprawić, żeby koniec wieczoru był lepszy niż mogli to sobie wyobrazić.
      Wróciła więc szybko wzrokiem do przyjaciela i widząc uniesiony kącik jego ust, również się uśmiechnęła, tym razem znacznie bardziej łobuzersko.
      – Matka tak łatwo mnie stąd nie wypuści. – westchnęła, unosząc jednak brwi, tak jakby mimo wszystko miała plan jak to obejść. – Ale coś czuję, że niedługo bardzo zacznie mnie boleć głowa. Odeskortujesz mnie do domu? – wypiła jeszcze łyk wina, aby ukryć zadowolony z siebie uśmiech, a chwilę później odeszła (niechętnie) od Zaba dla niepoznaki, by porozmawiać ze znajomymi ze szkoły, wymienić parę słów z ich rodzicami i robić to wszystko, czego matka od niej oczekiwała na tego typu przyjęciach, bo przecież nie chodziło o dobrą zabawę. Chodziło o tworzenie sieci znajomości, które w późniejszym życiu miały fundamentalne znaczenie, by stworzyć doskonale działającą sieć oddawania i wykorzystywania przysług, dzięki którym dało się załatwić niemal wszystko.

      Liv

      Usuń
  127. Na moment dosłownie przestała oddychać, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Powietrze utknęło jej w płucach i dopiero za chwilę wypuściła je powoli przez lekko drżące wargi, nie odrywając wzroku od bosko czekoladowych oczu Zaba i jego uśmiechu, który w tym kontekście wydawał się aż zbyt sugestywny. Pokiwała więc powoli głową i zaraz odwróciła się, by zniknąć w tłumie ludzi, z którymi nawet nie miała ochoty się spotykać, ale i tak przez następną godzinę uśmiechała się pięknie i rozmawiała ze wszystkimi, z którymi porozmawiać powinna. W międzyczasie wpadła gdzieś na mamusię, którą to poinformowała, że źle się czuje, ale sprytnie odmówiła na razie powrotu do domu. Zamiast tego trochę poopierała się o ścianę, odwzajemniając rzucane w jej kierunku uśmiechy, czasem zamieniając z kimś kilka słów, mimo że tak naprawdę jej myśli były zupełnie gdzie indziej, związane z kimś zupełnie innym. Kimś, kto przez cały wieczór nie mógł oderwać od niej spojrzenia, rzucanego jednak tylko ukradkiem.

    – Christopherze, czy mógłbyś odeskortować Olivię do domu? – spytała Dafne Greengrass, delikatnie zatrzymując chłopaka dotknięciem jego przedramienia, kiedy to akurat absolutnie przypadkiem przeszedł obok, gdy rozmawiała z córką. – Źle się czuje, nie chcę, żeby sama wracała, a ja muszę jeszcze zostać. – w jej głosie wyjątkowo nie było słychać władczego, apodyktycznego tonu. Można było nawet dojść do wniosku, że jest miła, bo w istocie prosiła o przysługę, i to osobę, która, mimo wszystko wiedziała, że zadba o jej córkę równie dobrze. Nie wiedziała jak dobrze…

    Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy Zab objął ją ramieniem i przysunęła się nieco bliżej. Wiedziała, że w tym akurat nie ma nic dziwnego, bo przecież byli przyjaciółmi. Przyjaciele się obejmują i nie jest to szczególnie nadzwyczajne, nawet dla kogoś niepowołanego, kto mógłby ich obserwować.
    Zerknęła na chłopaka, kiedy zaraz się odezwał i zmarszczyła brwi w zaciekawieniu, a potem wybuchnęła śmiechem, gdy usłyszała o karocy, koniach, woźnicy i… Nie, nawet jak na państwa Zabini było to wyjątkowo absurdalne. Wsiadła jednak do pojazdu, obdarzając przystojnego księcia najpiękniejszym uśmiechem jaki widział tego wieczoru i zaczekała, nieco zniecierpliwiona aż do niej dołączy.
    Gdy tylko znalazł się obok, na twarzy Liv pojawił się kolejny uśmiech, zupełnie inny niż te, które mogli zobaczyć uczestnicy przyjęcia, z którego to właśnie udało im się wyrwać. Nie było w nim cienia gry czy nieszczerości, a tylko gdzieś pomiędzy ulgą a radością kryło się pożądanie, które to z każdą chwilą mocniej dawało o sobie znać. Było spokojnie, byli sami, odseparowani od kierowcy ciemną szybką i w końcu mogli… przestać tęsknić i robić to na co tylko mieli ochotę.
    Moment, kiedy Zab nachylał się w jej kierunku sprawił, że czuła się jakby czas się zatrzymał, a świat po raz kolejny zniknął i to właśnie tego uczucia potrzebowała i to za nim bezskutecznie goniła od tygodni, nie potrafiąc się całkowicie odciąć i zapomnieć o tym, o czym zapomnieć chciała. Teraz jednak to wszystko uciekało gdzieś, skrywało się w najciemniejszych zakamarkach umysłu, bo bliskość Zaba i dotyk jego ust na jej własnych, był tak uzależniający jak ta przyjemna bezmyślność.
    – Na cokolwiek. – odpowiedziała cicho wprost w jego wargi, wplotła dłoń w jego włosy, przylgnęła do jego ciała i mimo że jej serce biło już jak oszalałe, to nie zamierzała pozwolić mu zwolnić, bo nie chciała rezygnować z tego zastrzyku namiętności, który koił nie tylko ból głowy.
    To Zab odsunął się pierwszy i mimo że było to zaledwie kilka milimetrów to jeszcze zanim się odezwał wiedziała, że coś nie gra, ale odrzuciła tę myśl. Odsunęła przyjaźń na bok dla własnych celów, zachowując się w taki sposób, którego w końcu będzie musiała pożałować. Zmarszczyła brwi i z premedytacją, muskając przy tym wargi chłopaka, spytała:
    – Teraz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Teraz? – w jej głosie wyraźnie słychać było rozczarowanie, mimo że była niemal pewna, że na rozmowie się to nie skończy, a przynajmniej nie teraz. – Bo naprawdę bardzo boli mnie głowa. – mruknęła spokojnie, powoli sunąc dłonią najpierw po rozgrzanym karku Zaba, a później po jego ramieniu i międzyczasie powędrowała ustami nieco niżej na linię jego żuchwy i szyję, na których to składała krótkie, pojedyncze pocałunki. – Jestem pewna, że możemy o tym porozmawiać później. – odsunęła się odrobinę i wróciła na wysokość jego ust, zerkając mu przy tym w oczy. I kolejny raz czekała na jego decyzję, pomimo że ta już dawno zapadła i jej biedny przyjaciel nie miał nad nią najmniejszej kontroli.

      Usuń
  128. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła owijać go sobie wokół palca i traktować jak kogokolwiek innego, kto przemknął przez jej życie, ale nie miał w nim najmniejszego znaczenia, bo był tylko chwilowym oderwaniem od rzeczywistości i zabawą, niczym więcej. Nie chciała tak traktować swojego najlepszego przyjaciela, ale w tym momencie czuła, że musi, bo okropnie potrzebowała odskoczni, a teraz on był jej odskocznią.
    Gdyby potrafiła zachować się jak przyjaciółka, wysłuchałaby go od razu i rozmawialiby tak długo jak byłoby to konieczne, a potem mogliby leczyć wspólnie bóle głowy, tęsknotę i pieprzony ból, który rozdzierał ich serca. Ale ona zepchnęła przyjaźń gdzieś na bok jak coś zupełnie nieistotnego, chociaż była to najważniejsza relacja w jej życiu. I swojego przyjaciela traktowała jak pionek we własnej, nie wspólnej, grze.
    Uśmiechnęła się delikatnie i z satysfakcją zerknęła na dłoń, którą Zab ułożył na jej nagim udzie, po czym przekręciła się nieco tak, by zaraz móc plecami opaść na miękką kanapę pod wpływem napierających na nią pocałunków chłopaka. Odwzajemniała je z namiętnością, choć paradoksalnie również z dużą dozą spokoju, a przy tym błądziła dłońmi po jego plecach, przyciągając go do siebie jeszcze mocniej. I chłonęła jego bliskość, kojącą ból, którego nie chciała czuć, i tonęła w rozkoszy, która pozwalała jej na jakiś czas nie myśleć, zapomnieć, oderwać się, być tylko tu i teraz.
    Ale najgorsze było to, że czuła się cudownie. Rozkoszowała się każdym jego dotykiem, czerpiąc z tego wszystkiego absolutnie skupiony tylko na niej rodzaj przyjemności. Odpychała wybijające się powoli na wierzch wyrzuty sumienia, zagłuszała głos rozsądku i zatracała się w tym, co dla niej samej było w tym jednym momencie najlepsze. Choć było sprzeczne ze wszystkim, co do tej pory miało dla niej znaczenie i w co jeszcze poprzedniego dnia wierzyła.
    – Taki był plan. – mruknęła, uśmiechając się łobuzersko i poczuła falę gorąca, która przeszła przez jej ciało, skupiając się w podbrzuszu, kiedy Zab podciągnął jej sukienkę do góry, układając na moment dłonie na jej biodrach, by zaraz przesunąć jedną z nich na jej udo. Słysząc jego pytanie, prychnęła cicho i spojrzała mu w oczy z ewidentnym rozbawieniem. – Nie doceniasz się, Zabini. – odpowiedziała i powoli, niespiesznie, tak jakby rzeczywiście wierzyła, że te kilka minut wystarczy, sięgnęła do guzika jego spodni. – A przede wszystkim mnie nie doceniasz. – przygryzła lekko dolną wargę, na moment znów patrząc mu w oczy, które lśniły teraz przepięknym odcieniem gorzkiej czekolady. – Bo ja też mam na Ciebie cholerną ochotę i kilka minut zdecydowanie mi wystarczy.

    Ujęła delikatnie dłoń Zaba i wysiadła z karocy, uśmiechając się przy tym z rozbawieniem, a potem otoczona jego ramieniem ruszyła leniwym krokiem w kierunku drzwi wejściowych jej rodzinnego domu. Otworzyła je i weszła do środka, po czym znów złapała chłopaka za rękę i przyciągnęła go do siebie, aby złożyć na jego ustach ostatni [Słowo! Ostatni. (tego wieczoru) Chociaż w sumie nie wiem…] pocałunek.
    – Mieliśmy pogadać – przypomniała, marszcząc brwi w zmartwieniu i pogłaskała go lekko po policzku.
    Zadziwiające jak doskonałym była kameleonem. Z najgorszej przyjaciółki roku w jeden moment zmieniła się w taką, którą była zawsze i było to o tyle dziwne, co przerażające, ale przede wszystkim tak zdecydowanie być nie powinno, nie przy nim.
    Przeszli do salonu i kiedy Zab jednym szybkim zaklęciem rozpalił ogień w kominku, oboje usiedli na dywanie przed nim, by nieco się rozgrzać. Do pomocy mieli również Ognistą Whisky Ogdena, do której przynieśli sobie dwie szklaneczki i niewielki kubełek, w którym lód nie miał prawa się rozpuścić. To był dla nich idealny wieczór. Nie głupie przyjęcie, okropne wino, zdecydowanie zbyt dużo ludzi i plastikowe uśmiechy. Nie to było ważne. Chociaż ze stwierdzeniem co jest ważne i trzymaniem się tego, Liv miała ostatnio ewidentny problem.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  129. Tak, byli swoimi wzajemnymi odskoczniami i dzięki temu (ale również przez to) Liv w towarzystwie Zaba skupiała się tylko na tych kilku chwilach z nim, nie zauważając wszystkiego wokół. Eden uciekał dzięki temu z jej głowy, wyrzuty sumienia również, a także świadomość tego, że tak naprawdę teraz to Zaba wykorzystuje w taki sposób, w jaki akurat jego nie powinna. Bo mimo że oboje wiedzieli, że to nie jest związek, a tylko dodatek do przyjaźni, to chłopak nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Liv tego chce i nie wiedział, że tak naprawdę tego potrzebuje, a więc nie jest to dla niej wyłącznie zabawa. Potrzebowała bowiem odskoczni tak silnej, że – jak się okazało – tylko jej najlepszy przyjaciel potrafił jej ją zapewnić. Nie chciała więc rezygnować, bo potrzebowała jej rozpaczliwie, żeby nie rozpaść się na kawałki.
    Powinien o tym wiedzieć, ale Liv nie chciała przyznać nawet przed samą sobą jak bardzo dotknęło ją to, co się stało i mimo że bolało okrutnie, wolała przekonywać się codziennie, że tego bólu nie ma, zagłuszać go na wszelkie możliwe sposoby, bo prawda była taka, że nie umiała sobie z tym radzić. W mechanizmie obronnym zwyczajnie musiała odepchnąć od siebie te wszystkie emocje, które były dla niej nowe, a na pewno w takiej ilości. Ale tak, Zab powinien wiedzieć o wszystkim, tak jak wiedział o wszystkim zawsze, zwłaszcza, że teraz dotyczyło go to tak, jak nigdy wcześniej.
    Milczeli. Patrzyli w ogień, trzaskający w kominku, powoli sączyli Ognistą i nie odzywali się do siebie nawet słowem. Liv czekała właściwie aż Zab rozpocznie rozmowę, w końcu to on chciał pogadać, ale nie czuła przy tym zniecierpliwienia. Za dobrze się znali, żeby móc nazwać dyskomfortem chwilową ciszę, bo przecież w ich przypadku była ona absolutnie normalna, przyjemna i na pewno potrzebna. Zwłaszcza, że na arystokratycznych bankietach było dość głośno i potrzebowali po nich momentu spokoju, odpoczynku i właśnie milczenia.
    Tym razem jednak powinna zauważyć, że coś jest inaczej, ale przymknęła na to oczy, bo nie chciała wracać do rzeczywistości, chciała trwać najdłużej jak to możliwe w tej iluzji spokoju, która pojawiała się po tym jak dawali sobie nawzajem ryzykowną rozkosz, tak silną, że nikt inny nie mógł jej im zapewnić. Nie teraz. Więc wolała nie przerywać ciszy, mimo że przecież wiedziała, że coś nie gra, ale znów w towarzystwie Zaba była bardziej egoistyczna niż kiedykolwiek.
    Zdziwiła się, kiedy nagle delikatnie, ale zdecydowanie przyciągnął ją do siebie tak, że plecami opierała się o jego tors i objął ją, niemal rozpaczliwie trzymając ją bardzo blisko siebie. Zerknęła na niego kątem oka, marszcząc przy tym lekko brwi, ale za moment już rozluźniła się, przesunęła nosem po policzku chłopaka i zaczekała aż w końcu coś powie, bo powoli naprawdę zaczynała się martwić. Mimo wszystko.
    Jednak, gdy to zrobił, gdy tylko wyszeptał jej imię, zadrżała nieco i znów poczuła jak nieprzyjemne napięcie rozchodzi się po jej ciele. Ale znów czekała, mimo serca szalejącego w piersi i myśli, które goniły tak szybko, że trudno było je zrozumieć. I nie zaśmiała się, kiedy niby zażartował, tylko realnie, szczerze zestresowana, obróciła się lekko w jego kierunku, wciąż jednak nie uciekając z jego objęć. Spojrzała mu na moment w oczy, a potem sięgnęła po butelkę z Ognistą i dolała trochę do opróżnionej już szklaneczki w dłoni przyjaciela.
    – Po prostu pij. – powiedziała i delikatnie stuknęła o jej brzeg swoją szklaneczką, a potem wypiła kilka łyków rozgrzewającego, czasem uspokajającego, czasem wręcz przeciwnie, a czasem dodającego odwagi trunku. – I mów, bo zaraz zwariuję z nerwów. – dodała, chociaż tak naprawdę w jakiś sposób nie chciała wiedzieć, bo najzwyczajniej w świecie bała się tego, co usłyszy. Bo Zabini i wyrzuty sumienia to rzeczywiście nieco dziwna mieszkanka, tak samo jak wyrzuty sumienia i Olivia Greengrass, a te z każdą sekundą niepewności coraz bardziej wychodziły na zewnątrz. Bo przecież on też powinien o czymś wiedzieć…

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  130. [Rufus nie lubi się tulić, a tu takie tłumy, no, no. :D
    Hej, dziękuję za powitanie. Bardzo chętnie naskrobię jakiś wąteczek z którąś z Twoich postaci. c:]

    Rufus Riddell

    OdpowiedzUsuń
  131. Świat Liv dziwnie zaczął się kruszyć i pękać w ostatnich tygodniach. Stało się coś, czego nigdy nie byłaby w stanie przewidzieć, bo to ona zaskoczyła samą siebie. Potrafiła przewidywać zachowania innych ludzi, wykorzystywać je w grze, w którą zawsze umiała wygrywać, ale tym razem przegrała i bolało bardziej niż cokolwiek w jej życiu, bo nie przewidziała nic. Nie pomyślała nigdy jak daleko to wszystko zaszło i jak bardzo ona sama zaczęła się zmieniać, choć nie powinna i chyba nie chciała. Więc musiała od tego uciec, ale też nigdy nie pomyślałby, że to ją w ogóle może zaboleć. Przecież nigdy nie bolało. Już była w takich sytuacjach. Już słyszała takie słowa. I zawsze odwracała się bez mrugnięcia okiem, zapominała, bo wiedziała, że taka jest kolej rzeczy. Oni przychodzili i obchodzili jak zabawki, które zaczynają się zużywać. Jeśli nie ma się do nich sentymentu, lądują w koszu bez problemu. Właśnie, bez problemu. A tym razem bolało, mocniej niż była to w stanie znieść, bo słowom, które podświadomie cisnęły jej się na usta, nie pozwoliła wyjść z gardła, więc weszły głęboko i stały się trucizną.
    I ta trucizna rozchodziła się po jej organizmie, sprawiając, że wszystko zaczęło się zmieniać. Trudniej jej było normalnie funkcjonować. Trudno jej było każdego dnia spychać wyrzuty sumienia w kąt. Trudno jej było zapomnieć i spać w nocy. Trudno jej było być w pełni tą samą osobą, którą była wcześniej, bo w samoobronie odcięła się od zbyt wielu emocji. Bo emocje bolały. I przez to odcięła się też od jedynej osoby, która mogłaby jej w tym pomóc, dzielić na pół ten cały ból i zrozumieć absolutnie wszystko, co ją samą pogrążało w chaosie. Mógł być obok, i w milczeniu trzymać ją w objęciach, i sprawić, że w końcu zaśnie, i w końcu zapomni. Chyba. A może nie tym razem... Może tym razem to było za mało... Więc zaczęła go unikać, co okazało się aż idiotycznie łatwe i szukała zapomnienia gdzie indziej, starając się zabić ból pustą rozkoszą, oczywiście na dłuższą metę bezskutecznie.
    Więc siedząc wtedy przed kominkiem, w końcu w objęciach swojego przyjaciela, którego bardzo potrzebowała, ale nie umiała się przyznać do własnej głupoty i największej słabości, uświadamiała sobie bardzo powoli, dlaczego to ona rzuciła się w jego objęcia. A przez to fala wyrzutów sumienia zaczynała ją zalewać, odbierając jej oddech, gdy słuchała tego, co Zab ma do powiedzenia. I zdawało się jakby każde jego słowo było dla niej jak lustro, które ktoś stawia jej przed nosem, mimo że ona tego nie chce, a przez to jej wszystkie emocje wracają - niechciane, bo bolesne.
    Na początku jednak nie rozumiała. Zerkała na niego w lekkim zdziwieniu, bo nie wiedziała, że jej unikał, skoro sama wolała go w tamtym okresie nie widzeć. I nie wiedziała przez to, że coś u niego jest nie tak, skoro jej własne oczy, pod którymi na stałe pojawiły się okropne cienie, stały się też bezbarwne i zimne, bo wszelkie emocje chciała zabić. Jak przez ten chłód miała dostrzec jego ból, skoro jej własny zjadał ją od środka?
    Gdy zapytał czy żałuje, nie czekając na odpowiedź (przecież wiedział, że nie), pokręciła jednak powoli głową, chociaż w istocie już nie była pewna. Zaczęło bowiem docierać do niej, że sama wylądowała z nim w łóżku, bo potrzebowała ekstremalnych emocji, której przygodny seks nie był jej już w stanie dać. Potrzebowała emocjonalnego ryzyka, a rzucenie się w ramiona najlepszego przyjaciela, zdecydownie tym było, zwłaszcza, że działało niemal doskonale.
    Gdy usłyszała, że nie chciał, aby poczuła się jakby była jego zabawką, dotarło do niej, że ona nie tylko sprawiła, że mógłby się ostatecznie tak poczuć, ale ewidentnie zachowywała się momentami, jakby nie był niczym więcej. I chociaż wiedziała, że między nimi rzeczywiście było to coś zupełnie innego, to zachowywała się i myślała w taki sposób, jakby nie było. Wciąż przecież traktowała go jak zabawkę. Lepszą, ciekawszą, taką, którą zabawa więcej daje, ale wciąż niemal tylko zabawkę. Jak mogła w tej sytuacji zupełnie nie poczuć wyrzutów sumienia, skoro traktowała w taki sposób jedyną osobę, na której jej zależało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zesztywniała więc ledwie zauważalnie w jego ramionach i zrobiło jej się nieprzyjemnie gorąco, ale nie ruszyła się, pozwalając Zabowi wtulać się w jej ciało i siać spustoszenie w jej głowie, mimo że to przecież nie była jego wina. Wszystko było przez nią.
      Gdy jednak usłyszała o co chodziło, dlaczego Zab ją unikał i dlaczego się z nią przespał, w jej głowie pojawiło się znajome uczucie, które nie było bólem, nie było wyrzutami sumienia, bo te na moment odsunęła się na bok. Było empatią. Najpiękniejszą formą zrozumienia, której nie czuła wobec nikogo innego, tylko wobec niego. Wplotła więc palce w jego dłonie, ułożone lekko na jej brzuchu i pozwoliła mu mocniej się do siebie przytulić. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, ale nie umiała. Własne wyznanie cisnęło jej się na usta, ale umysł cofał je bardzo szybko. Milczała więc przez kilka długich sekund, by w końcu po prostu zapytać:
      - Co się stało, Zab?

      Liv

      Usuń
  132. Uścisk jego dłoni na jej własnych przywrócił ją do rzeczywistości. Tak samo jak delikatnie wyczuwalne drżenie jego ciała, i wrażenie, że wszystkie jego mięśnie są napięte, jakby walczył sam ze sobą, i bicie jego serca, które to wydawało się uderzać o jej plecy, kiedy rozpaczliwie przytulał ją do siebie, i jego łamiący się głos, i ta cholerna świadomość, że gdyby tylko na niego spojrzała, ujrzałaby w jego oczach prawdziwy ból.
    Znała go od urodzenia i wiedziała, że zna go najlepiej, bo była przy nim zawsze i zawsze była dla niego. Mógł na nią liczyć, powiedzieć jej o wszystkim i być pewnym, że zostanie wysłuchany, a jego problemy nie zostaną zignorowane, bo Liv zależało na nim tak jak na nikim innym. I choć normalnie uznawała relacje, które wiązały się z głębszymi uczuciami za słabość to Zab był tym stałym elementem jej życia, dzięki któremu była silna i dzięki któremu zauważała wiele spraw, na które środowisko, w którym się wychowała zamykało oczy. Zab był kimś, kto nigdy jej nie oceniał, a jednocześnie mówił co myśli, ale też wiedział co ona myśli i czuje, nawet w momentach, gdy przybierała jakąś maskę i myślała, że oszuka wszystkich. Jego nie dało się oszukać, bo znał ją lepiej niż ona sama. I wiedziała doskonale, że to przy nim jest najlepszą wersją siebie. Ale nie chciała nią być zawsze. Wtedy byłaby to słabość.
    Słuchała go uważnie, czując jak wielka gula rośnie jej w gardle z każdym jego kolejnym słowem, bo… „on tam był”. Każda historia, która zaczynała się od postaci Freda Weaseya, sprawiała, że u opanowanej zazwyczaj dziewczyny pojawiało się zdenerwowanie. Zbyt wiele razy słyszała o tym jak łamał serce osobie, na której zależało jej najmocniej. Zbyt wiele razy patrzyła na jej ból.
    Na moment jednak uśmiechnęła się, kiedy usłyszała o pocałunku, ale tak samo jak Zab dała się zwieść. Po raz kolejny na początku było dobrze i słodko, a potem znów serce chłopaka rozdzierał ból, a gdy już doszło do tego elementu historii, Liv wypuściła powoli powietrze, które nieświadomie zatrzymała w płucach i odwróciła się, by zamknąć przyjaciela w swoich objęciach. W międzyczasie jednak wyłapała, że jego oczy błyszczą od łez, a jej wnętrzności ścisnęły się wtedy boleśnie. Wplotła delikatnie palce w jego włosy, tak jakby bała się każdego ruchu i zaczęła bawić się nimi, starając się uspokoić jego i siebie. Robiła to powoli, zupełnie bez pośpiechu, mimo że nerwy zjadały ją od środka. I mimo, że wróciła do rzeczywistości to nie była w stanie myśleć ani o Edenie, ani o samej sobie, ani o czymkolwiek innym. W tamtej chwili była tam tylko dla niego. Taka jak była przy nim zawsze.

    Po bardzo długiej chwili, kiedy poczuła już, że Zab nieco się uspokaja, zsunęła się delikatnie na dywan, a plecami oparła o jego zgiętą w kolanie nogę. Jej głowa opadła zaraz na jego obojczyk i tylko czasami Liv unosiła ją, by pociągnąć ze szklaneczki kolejny, niewielki łyk Ognistej, który z każdym łykiem dawał jej paradoksalnie większą świadomość.
    – Nie przepraszaj. – szepnęła w końcu po bardzo długim milczeniu, odwołując się do tego co mówił wcześniej. Nie miał za co ją przepraszać. Powinien powiedzieć jej wcześniej, to jasne, ale nie ze względu na nią. Ze względu na to, że jemu by było łatwiej.
    Nie chciała jednak, żeby ją przepraszał, bo byłby to szczyt egoizmu, z racji, że coraz bardziej docierało do niej, że sama robiła mu to samo. Tylko gorzej. Ale nie umiała mu tego powiedzieć, bo nie była na tyle odważna, żeby wyrzucić z siebie dlaczego robiła to wszystko. Nigdy przecież nie przyzna się do tego, że kogoś pokochała. Miłość to słabość. Miłość to pieprzona słabość, której nigdy nie powinna poczuć.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  133. Liv w tamtej chwili była przeciwieństwem spokoju. To co usłyszała od Zaba bardzo mocno ją ruszyło, a patrzenie na jego łzy było znacznie trudniejsze niż można by stwierdzić po jej zachowaniu czy choćby wyrazie twarzy. Każda kropla wydawała się jednak wypływać jego oczu i wsiąkać nie w jego własną koszulę, a w jej kamienne z pozoru serduszko, które wiło się i syczało pod wpływem tego płynu pełnego smutku. I normalnie pewnie jakoś by to zniosła, gdyby nie to, że z każdą chwilą dodatkowo powoli uświadamiała sobie wszystko, co zrobiła. Każdy pieprzony błąd, któremu nie mogła zaradzić albo nie chciała tak mocno, że to aż bolało. Każdy rozstaj dróg, gdzie żadna nie była dobra. Każdą przemilczaną sprawę. Każdą łzę, której nie pozwoliła wypłynąć. Każdą nieprzespaną noc, której powodem była ona sama, nie on. I to, że przecież właśnie to ona była wszystkiemu winna. I to, że nigdy nie powinna się w nim zakochać, ale tak się stało. I choć kiedyś już usłyszała to przeklęte „kocham”, to jeszcze nigdy tak bardzo się tego nie przestraszyła. Zawsze potrafiła po prostu to skończyć, bez mrugnięcia okiem, bez zwrócenia uwagi, że robi komuś krzywdę, bo dla niej nie miało to znaczenia nawet przez moment. Ale on był inny. Przy nim potrafiła być trochę bardziej sobą niż przy reszcie świata [poza Zabem, that’s obvious], przy nim czasem nie chciało jej się grać, z nim rozmawiało jej się jak z nikim innym [poza Zabem, that’s obvious], a każde jego spojrzenie powodowało, że czuła się jakby była wyjątkowa. I nie zauważyła w tym wszystkim, że dopadła ją ta straszna choroba, którą zwykło nazywać się miłością. Nie wiedziała tego aż do momentu, kiedy usłyszała z ust swojego przyjaciela słowa „Miłość robi z człowiekiem różne głupie rzeczy. Mam nadzieję, że Ty nie wplączesz się w nic tak durnego…”. Wtedy już wiedziała, że to było to, bo wplątała się właśnie w w coś tak durnego.
    Nie dotarło już do niej nic z tego, co Zab powiedział później i dopiero ostatnie zdanie zadźwięczało jej w głowie, robiąc w niej jeszcze większy bałagan. Czuła się jakby właśnie rozpadła się na kawałki i stało się dokładnie to, z czym tak walczyła, a jednocześnie przecież siedziała nieruchomo, przytulona do swojego przyjaciela, bawiącego się leniwie jej włosami. Popijała powoli whisky, choć miała ochotę opróżnić na raz całą butelkę. I tworzyła maskę, której nawet Christopher Zabini nie znał.
    – Zaraz wrócę. – szepnęła, odstawiając szklaneczkę na bok, uniosła się lekko, by pocałować chłopaka w policzek, a potem wstała i ruszyła w stronę schodów na górę. Wbiegła po nich tak jak zwykle i weszła do łazienki połączonej z jej pokojem, przekręciła klucze w obu zamkach, po czym usiadła na podłodze, opierając się plecami o wannę, a po jej policzkach, pierwszy raz od wielu lat, zaczęły płynąć łzy. A przecież Olivia Greengrass nie płacze.

    Zeszła na dół po kilkunastu minutach, kiedy już doprowadziła się do takiego stanu, że wyglądała w miarę normalnie. Gdy pojawiła się w salonie, nie usiadła już jednak w ramionach przyjaciela, a przeszła do kuchni, wyjęła z lodówki butelkę wody i nalała trochę do szklanki, by zaraz opróżnić ją w całości.
    – Zostaniesz na noc? – spytała Zaba i również jemu przyniosła butelkę wody, nie chcąc, aby rano narzekał na skutki wypicia zbyt wielu łyków Ognistej. – Mama powinna niedługo wrócić, ale możesz zostać. Zawsze możesz. – dodała i usiadła na pobliskim fotelu, wpatrując się łagodnie, ale jakby w skupieniu w chłopaka. I choć nie mogła przestać myśleć o kimś zupełnie innym, a wszystko aż ją bolało od nadmiaru emocji, to żadnej z nich nie było po niej widać, tak jakby zawiesiła się na punkcie, w którym umiała być dobrą przyjaciółką i być dla swojego przyjaciela tu i teraz, bez żadnego „ale”.

    Liv (albo to co z niej zostało)

    OdpowiedzUsuń
  134. Znał ją za dobrze. I znał ją zdecydowanie za długo, żeby nie zauważyć absolutnie nic. Oczywiście prawdą było, że tym razem przybrała inną maskę od tych, które miała w swoim standardowym arsenale, inną niż te, które znał i pod którymi wiedział co się kryje. Teraz to było coś, z czym nigdy nie miał do czynienia, bo ona również nie miała, ale mimo wszystko widział, że nie jest to prawdziwa ona. Był w końcu jej najlepszym przyjacielem. I mimo tej nowej sytuacji wiedział, że normalnie wróciłaby szybciej, i wróciłaby w jego ramiona, i byłaby znacznie, znacznie bliżej.
    Jednak teraz nie potrafiła, bo za mocno walczyła z tym, żeby nie dać po sobie poznać jak bardzo cierpi. Przecież sama chciała w to wierzyć, żeby w ogóle jakoś to znieść. To, co było zbyt niestabilne dla osoby, w której życiu niemal wszystko zawsze było stałe i poukładane.
    Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy zamiast wylądować znów w jego ramionach, przeszła do kuchni. I już wtedy obawiała się, że coś zauważył, jednak nie była pewna, ale chwilę później już tak. Uniesienie brwi, wstanie z podłogi i to jego spojrzenie, jakby szukał swojej przyjaciółki w siedzącej naprzeciwko niego Olivii Greengrass. Ona jednak doskonale wiedziała, że nie jest jeszcze gotowa na to, żeby powiedzieć mu wszystko, żeby powiedzieć mu cokolwiek, bo jej świat się sypał w sposób, który dopiero udało jej się zrozumieć. Przed chwilą zaledwie udało jej się bowiem uświadomić sobie co konkretnie ją niszczy i jak wiele w tym jest jej winy, a przy okazji zauważyła również jak traktowała najbliższą jej osobę, bo skupiona była tylko na wygłuszaniu swojego bólu, w tym przypadku z wykorzystaniem jego i na dłuższą metę prawdopodobnie jego kosztem, a jeśli nie to na pewno kosztem prawdy.
    Zmarszczyła brwi słysząc jego odpowiedź i wiedziała już, że musi zrobić coś, czym zburzy jego czujność. Musi zaryzykować. Zbliżyć się, ale uważać, żeby się nie poparzyć. A przy tym oszukać go po raz kolejny.
    Wstała powoli z fotela i ruszyła za Zabem do kuchni. Podeszła do niego, gdy stał przy blacie, a kiedy obrócił się w jej kierunku, uniosła wzrok, by spojrzeć w jego uważnie skupione na niej oczy.
    – Wolę, żebyś został. – mruknęła, brzmiąc, jakby nadal coś było nie tak, ale tak brzmieć miało. – Martwię się o Ciebie, Zab. – Delikatnie dotknęła dłonią jego policzka i opuszkami palców pogładziła jego skórę. – Więc jeśli chcesz… to po prostu zostań. – Wzruszyła lekko ramionami i zwilżyła wargi, czekając na jego odpowiedź. Wiedziała, że da radę, że musi dać radę.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  135. Uważała, żeby nie dostrzegł jak wielkie napięcie czuje w całym swoim ciele i jak mocno musi się starać, by nie rozpaść się na kawałki. Patrzyła w jego cudownie czekoladowe oczy, czekając na jego ruch i z pewnością wydawała się zmartwiona, ale spokojna, choć przecież była kłębkiem nerwów. A przesuwając lekko palcami po jego policzku, czuła jakby ten dotyk naprawdę ją parzył, gdyż znalazła się za blisko i zaraz mocno tego pożałuje. Nie powinna bowiem brnąć w te kłamstwa, skoro i tak wyrzuty sumienia rosły w niej z każdą chwilą, powodując, że czuła się chyba najgorzej w całym swoim życiu, a w dodatku była z tym absolutnie sama, nawet jeśli on stał tak blisko niej. Odsunęła go od tego na własne życzenie. I wiedziała, że bardzo mocno tego pożałuje, jednak teraz musiała walczyć o siebie, nie patrząc na koszty.
    Uniosła delikatnie kąciki ust w słabym uśmiechu i pokiwała głową, kiedy w końcu odpowiedział, ale jego dotyk, który nastąpił po tej chwili, sprawił, że łzy znów zaczęły cisnąć jej się do oczu i cała spięła się, na szczęście ledwie zauważalnie, by cofnąć je z powrotem w głąb siebie. To było znacznie trudniejsze niż podejrzewała...
    Zaraz jednak, gdy zapytał o jej matkę, prychnęła niemal automatycznie, tym razem w szczery i niezaplanowany sposób, po czym pokiwała głową i mimo że wciąż jego dotyk parzył jej obolałe serce i drażnił krzyczące głośno sumienie, pozwoliła mu pocałować się w czoło, a zaraz przytulić.
    - Przestań martwić się moją matką. - mruknęła i odsunęła się delikatnie, by zaraz wspiąć się na palce i powoli zbliżyć się do jego ust, nie odrywając wzroku od jego pięknych oczu, w których wiedziała, że już niedługo będzie miała okazję dostrzec największe rozczarowanie na jakie go skazała. Ale musiała to zrobić. Więc przymknęła powieki i musnęła jego ciepłe wargi, bo potrzebowała tych ekstremalnych emocji, które czuła przy nim, a wiedziała, że w tym momencie nie zrobi mu tym krzywdy. Mogłaby jednak zrobić krzywdę samej sobie, gdyby tylko pozwoliła mu jeszcze dłużej trzymać się w objęciach tak, jakby rzeczywiście była jego przyjaciółką, choć dawno przestała zasługiwać na to miano.
    Zaraz nieco pewniej przylgnęła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję, a jej pocałunki stały się bardziej intensywne, bardziej namiętne. I czuła, że jest jej lepiej, mimo że jednocześnie sumienie zjadało ją od środka coraz szybciej. I wiedziała, że długo już tak nie wytrzyma, ale nie umiała tego przerwać. Oddała się więc pocałunkom, które mieszały jej w głowie w taki sposób, jakiego teraz potrzebowała. Wiedziała, że pożałuje każdej sekundy tego wieczoru, tego jednego była pewna, bo wszystkim co zrobiła, wszystkim co robiła nadal, psuła sobie relację z kimś, na kim zależało jej najmocniej. Dla którego powinna skoczyć w ogień i poświęcić siebie. Którego powinna chronić. Nie umiała go jednak uchronić przed samą sobą.

    Tak, mnie też boli ten odpis.
    Liv

    OdpowiedzUsuń
  136. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego jak tamtego wieczoru przy nim. Nigdy wcześniej dotyk nikogo innego nie powodował u niej tak sprzecznych doznań, bo z jednej strony czuła bardzo płytką przyjemność, z drugiej iluzję niesamowitej bliskości, którą mógł jej dać tylko przyjaciel, z trzeciej wyrzuty sumienia, bo traktowała go tak, jak zdecydowanie nie powinna, a z czwartej ulgę, bo to wszystko było tak ekstremalne, że przynajmniej na moment przyćmiewało pieprzony ból złamanego serca. Więc jego dotyk jednocześnie ranił i dawał przyjemność jak najbardziej perwersyjna fantazja, która tym razem jednak wydawała się dla Liv koniecznością, bo była zwyczajnie najprostsza.
    Spijała więc zachłannie to wszystko z jego warg o smaku whisky, i błądziła dłońmi po jego ciele, i chłonęła również jego dotyk, aż zabrał jej to wszystko cichy trzask dobiegający z przedpokoju. Cofnęła się momentalnie, poprawiła w pośpiechu podwiniętą nieprzyzwoicie wysoko sukienkę i usiadła na blacie, tuż obok zlewu, w którym to chłopak zaczął myć szklanki. Zerknęła tylko na stojacą na blacie butelkę whisky, ale uświadomiła sobie, że aż trudno jej sobie przypomnieć moment, w którym było to dla jej matki jakimkolwiek problemem. Akurat tego jednego się nie czepiała, może dlatego, że w takich chwilach zawsze obok był Zabini, a już on sam był wystarczającym powodem do czepiania się, choć trzeba było przyznać, że Dafne Greengrass starała się powstrzymywać. Tym razem jednak przeszła samą siebie. Po tym jak pogłaskała Liv po główce i dowiedziała się jak się czuje, podziękowała grzecznie Zabowi, obdarzyła go jednym z tych swoich rzadkich, szczerych uśmiechów, a potem wyjęła wodę z lodówki i grzecznie poszła do siebie, wyrażając jeszcze swoją nadzieję, że chłopak zechce zostać ich gościem tej nocy. Liv zaskoczona zaskoczyła z blatu i złapała go za rękę, by zaraz zaprowadzić go do pokoju gościnnego i ułożyć w łóżku. A widząc go w takim stanie, kiedy alkohol już dość dobrze zadziałał w jego organizmie, wiedziała, że ani nie uda im się dokończyć tego, co zaczęli, ani nawet porozmawiać. Usiadła więc przy jego łóżku i spokojnie wsłuchiwała się w jego uspokajający się powoli oddech, kiedy zasypiał. A po jej policzku spłynęły dwie, malutkie strużki łez, bo wiedziała, że tego wieczoru zrobiła coś, czego prawdopodobnie nigdy sobie nie wybaczy i czego być może on nigdy nie wybaczy jej.

    Powiedzieć, że było niezręcznie to jak nie powiedzieć nic. Następnego poranka Liv była milcząca jak nigdy, a przynajmniej nie w tak spokojny sposób jak zazwyczaj. Teraz milczała, ale wciąż wyznanie prawdy cisnęło jej się na usta, choć wiedziała, że nie powie ani słowa. Nie wyzna mu tego nigdy w życiu. W końcu przyzwyczai się do tego uczucia, ale nigdy nie powie Zabowi tego, co może zniszczyć ich przyjaźń. I liczyła naiwnie, że jakoś to będzie.
    Dodatkowo przy tym wszystkim matka Liv, która obudziła się z kacem, była zła na wszystko i wszystkich, ale tym razem dziewczyna czuła z tego powodu ulgę, bo taki stan rzeczy przynajmniej trzymał Zaba cicho. Wszyscy zjedli więc śniadanie, niemal nic nie mówiąc, a zaraz po nim, chłopak udał się do domu. Kiedy jednak wychodząc, w przedpokoju przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował, odwzajemniła jego pocałunek, ale wiedziała już, że tego nie wytrzyma. A skoro nie chce wyznać mu prawdy to sama musi to skończyć, bo inaczej będzie musiała dalej go oszukiwać i przez to jeszcze mocniej cierpieć. Musiała zacząć znów go unikać, bo tak było lepiej niż nawzajem się niszczyć, a właściwie lepiej niż gdyby ona dalej niszczyła swoim zachowaniem siebie i jego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To były niespokojne święta. Liv starała się skupić na tych wszystkich głupotach jak świąteczne ozdoby, światełka, prezenty, potrawy i cokolwiek innego, co miałoby uczynić ten jeden wieczór w roku idealnym, ale prawda była taka, że ze świątecznych rzeczy myślała tylko o jednym prezencie, który leżał w szufladzie jej biurka i nigdy miał zostać niewręczony, bo ona podjęła już decyzję i nie zamierzała jej zmieniać. Nie mogła dłużej manipulować kimś, na kim zależało jej tak mocno. Nie mogła kłamać mu prosto w oczy. Nie mogła go całować, chociaż bardzo tego pragnęła, kiedy jej usta zatrute były wyrzutami sumienia. Nie mogła na niego patrzeć, bo bez niego nie umiała czuć mniej. Przy nim czuła zbyt dużo, albo wiedziała, że rani go bardziej niż on zdawał sobie z tego sprawę.

      Była przerażona perspektywą przyjęcia, które miało odbyć się w jej domu dwa dni po świętach, bo oczywiście rodzina Zabinich jak zwykle została zaproszona, a ona nie mogła teraz widzieć Zaba, po prostu nie mogła. Musiała wbić sobie tę decyzję mocniej do głowy, bo jeszcze znów zacznie go krzywdzić, dlatego że nie będzie umiała tak po prostu funkcjonować bez niego. Musiała się nauczyć i to bardzo szybko. Ech, głupia, nie miała zielonego pojęcia, że o ile serce można złamać, można je łamać wielokrotnie, to nie można sobie samodzielnie wyrwać z piersi jego części...
      Ale starała się mocno. Uciekała przed Zabinim od samego początku, starała się uczestniczyć w tych wszystkich ożywionych rozmowach, których nie wypada przerwać, dolewala gościom wina, chowała się po kątach, wychodziła na pusty teras, zamykała się w pokoju, biegała w tę i z powrotem, byle tylko nie dać się złapać. I choć widziała go wielokrotnie, to udawała, że wcale nie, tak jakby wcale nie istniał, bo tak było lepiej dla nich obojga, choć on nie miał o tym pojęcia.

      Liv

      Usuń
  137. Nie dostrzegła go. Straciła czujność. Przemykając gdzieś między ludźmi, starając się umknąć przez jego spojrzeniem, nagle przegrała, bo znalazł się tuż obok niej, a zanim zdążyła uciec bez słowa, złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Zadrżała. Jej ściśnięty z nerwów żołądek, ścisnął się jeszcze mocniej, a przy tym całe jej ciało napięło się nieprzyjemnie. I znów czuła dokładnie to samo, co przy ich ostatnim spotkaniu, a od czego tak bardzo starała się oderwać – beznadziejne poczucie winy, niemal obezwładniające, takie, które potrafi niszczyć, a wiedziała to, bo już bolało jak cholera.
    – Moja mama jest gospodynią. – mruknęła, marszcząc brwi ze wzrokiem utkwionym w jego dłoni zaciśniętej na jej nadgarstku. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, bo wiedziała, że wtedy nie wytrzyma. Nie potrafiła zrezygnować aż tak łatwo, ale była zdeterminowana, by jednak to zrobić, bo wiedziała, że każda inna opcja jest znacznie gorsza. – Przepraszam, muszę donieść kilka butelek wina. – dodała tak chłodnym tonem, że zmroziła nim nawet własne serce, po czym wyszarpnęła dłoń z uścisku Zaba i ruszyła w kierunku kuchni. Tak bardzo za nim tęskniła… Tylko jakie to miało teraz znaczenie?

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  138. Nie zdążyła nawet sięgnąć po wino, kiedy usłyszała, że ktoś wszedł za nią do kuchni, a zaraz dotarł do niej jego głos. Jej serce momentalnie przyspieszyło. Dłonie zacisnęły się mocniej na krawędzi blatu. Krew dudniła w skroniach ze zdenerwowania, a przez głowę myśli biegły jak oszalałe, ale jedyne co czuła, to bezsilność. Jak mucha, złapana w pajęczą sieć, która może walczyć, ale nie ruszy się już na centymetr. Tak samo ona, nie wiedziała jak uciec, i nie wiedziała jak zostać. Co zrobić, żeby nie zniszczyć ani siebie, ani tego przeklętego pająka, na którym tak mocno jej zależało?
    Przez dłuższą chwilę wpatrywała się we własne dłonie, ale zaraz sięgnęła po niską szklankę, a później po butelkę whisky, która nie ruszyła się z miejsca od momentu, gdy Zab ją tam zostawił. Powinna być odważna tak jak on, powiedzieć mu wszystko, mimo strachu o konsekwencje, zaufać mu na tyle, by wierzyć, że mimo wszystko pozostanie przy niej.
    Wystarczyło kilka łyków, rozgrzewających szybko jej przełyk, by opróżniła szklankę i odstawiła ją na blat, a potem w końcu, po zdecydowanie zbyt długim czasie, odwróciła się w kierunku kogoś, kogo nawet we własnych myślach nie umiała już bez wahania nazwać przyjacielem. Przyjaźń to relacja obustronna, a ona zdecydowanie nie była przyjaciółką, na jaką zasługiwał, bo znała go bardziej niż ktokolwiek i wiedziała, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. Na absolutnie wszystko.
    Uniosła wzrok i mimo ogromnego strachu, spojrzała mu w oczy, których widok sprawił, że w jeden moment nagle poczuła, jakby zaczęła się rozpadać albo jakby ziemia osunęła jej się spod stóp. Jej oddech przyspieszył gwałtownie, gardło ścisnęło się boleśnie, a wszystkie uczucia, które usiłowała w sobie tłumić przez ostatnie tygodnie, zaczęły wypełzać na powierzchnię, sprawiając jej przy tym potworny ból. Patrzyła jednak dalej w jego błyszczące lekko oczy, sama powstrzymując płacz. Nie mogła go dłużej ranić, nie mogła, choćby miała zniszczyć siebie, nie mogła pozwolić mu uronić choćby jednej łzy z jej powodu.
    Po dłuższej chwili pokiwała lekko głową, a potem ruszyła w kierunku drzwi, którymi z kuchni można było przejść na taras. I nie dbała o to, że śnieg dopiero co przestał padać, było potwornie zimno, a w środku odbywało się przyjęcie, na którym powinna być. Oparła się o ścianę budynku i zaczekała aż Zab do niej dołączy, a wtedy milczała jeszcze przez długą chwilę, tak jakby nic wokół nie miało znaczenia. Jej pusty wzrok obserwował błyszczący w świetle księżyca śnieg, ale nawet takie głupie zjawisko wydawało się krzyczeć do niej, że musi mu powiedzieć. To z nim w mroźne zimowe noce obserwowała niebo. To z nim tarzała się w śniegu, nawet gdy wydawało się, że już z tego wyrośli. To on siedział przy niej całymi dniami, jeśli po takich wybrykach zdarzyło jej się zachorować. To on rozumiał ją jak nikt inny. To on zawsze był ramionami, w które mogła uciec i przestać udawać. To przy nim nie musiała być jedynym rozwiązaniem wszystkich problemów. To on… był jej najlepszym przyjacielem. I zasługiwał na wszystko. Nawet na prawdę, która wykańczała ją powoli, minuta po minucie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie umiała mu tego powiedzieć. Za każdym razem, gdy chciała otworzyć usta, czuła jakby słowa uciekały jej w popłochu, albo miała je na końcu języka, ale właściwie nie wiedziała jak zacząć. Miotała się przez kilka długich chwil, walcząc sama ze sobą, starając się choć odrobinę uspokoić, co nie było proste, bo jej serce szalało w piersi, a oddech wariował. Nagle jednak poczuła jego dłoń, powoli przesuwającą się po jej plecach. Zamarła, a wszystkie jej mięśnie spięły się jeszcze mocniej i wtedy on momentalnie przerwał dotyk, jakby poczuł, że sprawia jej jakiś dyskomfort. Jednak to nie było to. To było po prostu to straszne poczucie winy, które znów wstrząsnęło jej ciałem. Nie chciała tego czuć. Nigdy więcej przy nim, a też nigdy więcej nie chciała przed nim uciekać. Musiała mu powiedzieć.
      – Zabierz mnie stąd. – szepnęła łamiącym się głosem, delikatnie wplatając swoją dłoń w jego. I w tamtej chwili była już pewna, że nigdy więcej nie chce poczuć, że przy nim to nie jest jej miejsce.
      Cichy trzask szybko zabrał ich z punktu, w którym się znajdowali, ale zaraz z takim samym trzaskiem pojawili się niewiele dalej, w małej altance, znajdującej się na końcu ogrodu. Kiedyś stała niemal przy samym domu, ale pani Greengrass uznała, że trzeba zastąpić ją nową i stara wylądowała na dalekim końcu posiadłości. Ale to w niej Olivia i Zab potrafili przesiadywać całymi dniami, niezależnie od pory roku i grać w jakieś gry, których pewnie nawet oboje już nie pamiętali. Siedzieli tam nawet w zimie, kiedy to mama Olivii zgodziła się wyczarować im małe ogniki, które krążyły wokół, aby ich rozgrzać. Identyczne jak te, które zaraz wyczarował Zab, których światło odbijało się w jego błyszczących, skupionych, ale wyraźnie zmartwionych oczach oraz w jej oczach, w których czaił się taki ból, którego chłopak chyba jeszcze nigdy nie widział.
      Puściła jego dłoń, równie powoli jak wcześniej ją ujęła i spojrzała na niego, jakby to miało jej pomóc podjąć decyzję o tym czy powinna mu powiedzieć. Wiedziała, że tak, bo dłużej już tego nie wytrzyma. Powie mu wszystko i to on zadecyduje czy dalej chcę ją znać. Nie powinna nigdy myśleć, że może zrobić to za niego.
      Rozejrzała się wokół, tak jakby wcale nie znała każdego centymetra tej altanki na pamięć, ale i tak usiadła w tym samym miejscu, w którym siadała niemal zawsze.

      Usuń
    2. – Eden powiedział mi, że mnie kocha. – powiedziała nagle po kolejnej chwili milczenia, zaskakująco spokojnie, licząc, że rozpoczęcie w miarę od początku będzie najlepszym rozwiązaniem. – Dlatego się rozstaliśmy. Miał być tylko zabawką jak każdy… jak zawsze. Więc to jak zawsze musiało oznaczać koniec. – odetchnęła głęboko i choć siedziała nieruchomo, to jej oczy poruszały się niespokojnie, błądząc po wszystkich znajomych elementach tego miejsca. – Ale… ja nigdy nie czułam czegoś takiego. Było mi przykro i miałam wrażenie, że ranię tym nie tylko jego, ale też siebie. A już samo to, że w ogóle pomyślałam o tym, że go ranię… – spojrzała na Zaba, marszcząc przy tym mocno brwi, jakby z bólu i pokręciła lekko głową. – Do naszej ostatniej rozmowy nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego nie mogłam spać po nocach, dlaczego Cię unikałam, tak jakbym bała się Ci o tym wszystkim powiedzieć… To dlatego nawet nie zauważyłam, że Ty też mnie unikasz. – kąciki jej ust uniosły się lekko w ironicznym uśmiechu, bo aż zabawnym było jak bardzo byli do siebie podobni i jak podobne błędy popełniali. – W międzyczasie starałam się zapomnieć o tym wszystkim, bo… czułam się jakbym coś straciła, a przecież nie powinnam się tak czuć, on miał być tylko zabawką, Zab, nikim więcej. – w jej głosie wyraźnie było słychać złość i bezsilność wobec własnych uczuć, z którymi do tej pory sobie nie poradziła. – Rzucałam się więc na inne zabawki, ale to pomagało tylko na moment, czułam tylko chwilę ulgi, a potem znów czułam się strasznie, znów nie mogłam spać i… właściwie nie przespałam ani jednej nocy w całości, do czasu aż… z Tobą przespałam całą noc, Zab. – odetchnęła głęboko i w tym jednym momencie naprawdę wydawało się, że tym razem żałuje, tego co się wydarzyło między nimi. Żałowała każdej sekundy, bo wiedziała, że nie miała czystych intencji i on mógł nigdy jej tego nie wybaczyć. – Byłeś moją kolejną zabawką. – przyznała, mówiąc to powoli i z wyraźnym trudem. – Jedyną, która naprawdę zadziałała. – zacisnęła zęby na dolnej wardze, bo w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. To było znacznie trudniejsze, niż myślała. – Ale ten pierwszy raz to nie był mój plan… Nigdy świadomie bym na to nie pozwoliła, wiesz o tym, prawda? – zawahała się na moment, ale nie czekała na odpowiedź. – Stało się. I było cudownie, ale poza tym… w końcu poczułam ulgę i nie umiałam przestać za nią gonić, nawet kosztem naszej przyjaźni…. Ale to co wydarzyło się ostatnio, to… nie powinno tak być. Powinnam pozwolić Ci od razu ze mną porozmawiać, a nie gonić za uczuciem ulgi, ale bałam się tego i słusznie. Bo gdy tylko powiedziałeś mi o wszystkim, o Fredzie, o nas… Uderzyło we mnie poczucie winy. Poczułam się okropnie z tym, że Cię tak potraktowałam, chciałam Ci o wszystkim powiedzieć, ale nie potrafiłam, nie byłam gotowa, bo dopiero chwilę wcześniej uświadomiłam sobie, że ja go… kocham. – oddychała szybko, w niesamowitym napięciu, starając się nie pozwolić łzom wypłynąć. Nie chciała, żeby widział jak płacze. Nigdy. Zwłaszcza w takiej chwili. Chciała go przeprosić, wyjaśnić jakoś to wszystko, jakoś się usprawiedliwić, ale wiedziała też, że to chyba nie ma znaczenia. Nie miała prawa do usprawiedliwiania się po tym wszystkim. Ale nawet przeprosiny, utknęły jej w gardle i nie była już zdolna powiedzieć nic więcej. Spojrzała tylko na chłopaka, niemal błagalnym wzrokiem i czekała na najgorsze, bo niczego innego nie śmiała się spodziewać.

      Liv

      Usuń
  139. Kiedy jego ciepłe dłonie splotły się z jej dłońmi, które z kolei były zimne jak lód, tak jakby cała krew odpłynęła z nich by wspierać dudniące w piersi w szalonym tempie serce, delikatnie zadrżała. Nie było to jednak spowodowane różnicą temperatur ich ciał, ani też tym, że jego dotyk mógłby powodować u niej jakikolwiek dyskomfort. Już nie, już wyrzuciła z siebie wszystko i choć wciąż czuła się z tym wszystkim strasznie, to w końcu patrząc na Zaba, przynajmniej przestała się czuć jak kompletny oszust. Teraz już wiedział i mógł z tym zrobić, co tylko chciał. Mógł być zły, mógł krzyczeć, odejść bez słowa, milczeć w nieskończoność, nie chcieć jej już więcej znać, ale tego nie zrobił. On wplótł swoje cudownie ciepłe dłonie w jej, niemal zdrętwiałe z zimna i był przy niej całym sobą. I choć wciąż czuła się okropnie, to kąciki jej ust drgnęły delikatnie, unosząc się ku górze na krótki moment.
    Przez cały czas, kiedy milczał, jej wzrok skupiony był właśnie na splocie ich dłoni i spokojnych ruchach jego kciuka na jej skórze. Chciała zsunąć się wtedy na ziemię i przytulić go chociaż na moment, tak jakby nic się nie stało, ale wiedziała, że nie ma prawa, więc czekała, cała spięta w niepewności, bo choć wiedziała, że nie będzie tak źle, w końcu nadal tu był, bardzo blisko niej, to wciąż gdzieś krył się w niej niepokój, że nie będzie też dobrze. Nie mogło być, nie po tym, co mu zrobiła i jak go potraktowała.
    Kiedy jednak usłyszała pierwsze jego słowa, była zupełnie zaskoczona. Jej usta rozchyliły się delikatnie i zaczęła kręcić głową, by zaraz zaśmiać się kpiąco. I nawet nie zauważyła momentu, w którym łzy, czające się od dawna w jej oczach, wypłynęły z nich, a niewielkie kropelki zaczęły sunąć po jej policzkach, pozostawiając na nich mokre ślady. Momentalnie odwróciła wzrok, ale zaraz Zab podniósł się i zamknął w swoich objęciach, tak jakby to ona potrzebowała pocieszenia. Nie potrzebowała. Nie chciała nigdy przy nim płakać, nie chciała słyszeć, że cudownie być zakochanym, bo nie, nie było cudownie. Nie chciała, żeby musiał ją uspokajać, ani patrzeć na jej słabość. Chciała umieć poradzić sobie ze wszystkim sama, tak jak zawsze, ale… nie umiała.
    Objęła go lekko w pasie i dłońmi powoli wodziła po materiale jego koszuli, tak jakby to jego chciała tym uspokoić. Zaraz jednak zaprzestała tego, oparła głowę na jego ramieniu i słuchała tego, co mówił, cała spięta tak, że było to niemal nie do zniesienia. Mimo że chyba mogła być pewna, że on nadal chce być jej przyjacielem i prawdopodobnie jej to wszystko wybaczy, chociaż nie powinien. Zrobiła coś, co wydawało się, że kompletnie ich przyjaźń zniszczy. Ale on był silniejszy niż to. Niż uderzenie, którym dostał od niej prosto w serce.
    Kiedy skończył, odsunęła się jednak gwałtownie i szybko otarła własne łzy z policzków. To nie był czas na płacz. Nie teraz i nie przy nim.
    – Nie jesteśmy podobni. – odparła ostro, kręcąc zdecydowanie głową. – Ty chcesz być zakochany w tym idiocie, chcesz z tego powodu cierpieć, chcesz myśleć o nim cały czas, ale ja o Edenie nie chcę. – zmarszczyła brwi, jakby sama myśl o tym powodowała u niej dyskomfort. – Bo nie jest cudownie być zakochanym. Gdybym uważała to za cudowne, to bylibyśmy razem, a nie jesteśmy i nie będziemy. To okropne. Odbiera kontrolę nad wszystkim…
    Patrzyła mu uparcie w oczy przez dłuższą chwilę, chcąc, żeby w końcu uzmysłowił sobie, że może i są do siebie podobni, są podobni w wielu kwestiach, ale ta jedna niesamowicie ich różni. Dla Liv miłość była jak choroba, która nagle ją dopadła, a ona musiała z nią walczyć i ją wytępić. Dla Zaba była to magia większa niż cokolwiek innego, coś co go definiowało, coś co raniło go zdecydowanie zbyt często, ale on wydawał się sądzić, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie jesteśmy kwita. – dodała jeszcze, chcąc od razu wyjaśnić wszystkie nieścisłości. – Nie zrobiliśmy sobie tego samego. Ja potraktowałam Cię na równi z każdym innym chłopakiem, który był tylko zabawką. Z każdym. – przerwała na moment, czekając aż może w końcu dotrze do niego, że powinien być na nią zły, że właśnie do tego ma prawo. – Chociaż zawsze byłeś dla mnie kimś więcej. Dlatego to przy Tobie w końcu było mi lepiej. I dlatego nie mogłam dłużej Ci tego robić. Bo wobec Ciebie nie chcę zachowywać się głupio i egoistycznie, a to zrobiłam. – westchnęła ciężko i opadła na ławkę, stojącą za jej plecami. Na moment przymknęła oczy, ale zaraz otworzyła je i spojrzała na Zaba z całą tą swoją bezsilnością, która wydawała się tak do niej nie pasować. – To nie jest czysty układ, Zab. To najbardziej ryzykowny układ w naszym życiu.

      Liv

      Usuń
  140. Liv doskonale pamiętała, kiedy ostatnio Zab widział ją jak płakała, bo… nigdy się to nie wydarzyło. Nigdy nie płakała w towarzystwie nikogo. Nigdy nikt nie widział jej łez. Nie chciała okazywać słabości, ani nadmiaru uczuć, tak samo jak nie chciała, żeby ktokolwiek poznał ją zbyt dobrze. Jedyną taką osobą był Christopherem Zabini. Jemu pozwoliła niemal na wszystko, on dostał od niej prawo do przekroczenia niemal wszystkich granic, a teraz już nie było niemal, bo po tych wszystkich latach przyjaźni, właśnie w tamtym momencie, kiedy łzy spływały po jej policzkach, wiedziała już, że nie ma takiej części jej samej, z której on nie zdawałby sobie sprawy. Znał ją doskonale, a ona nie chciała znów bardziej się od niego oddalać, bo to zwyczajnie bolało. Czuła się, jakby go traciła, świadomie, choć niekontrolowanie, mimo że z własnej winy, ale go traciła.
    Patrzyła na to jak powoli coraz mocniej opanowuje go złość i wiedziała, że sama do tego doprowadziła, a choć widok ten łamie jej serce, to zasłużyła na niego w stu procentach. I chyba w jakiś chory sposób również na to liczyła, bo nie mogła pogodzić się z tym, że Zabini mógłby jej to wszystko wybaczyć tak po prostu, jakby nic strasznego się nie wydarzyło. A ona naprawdę czuła się z tym, co zrobiła okropnie, więc nawet jeśli nie był w stanie na nią nawrzeszczeć, to jakikolwiek sygnał z jego strony, że nie spłynęło to po nim zupełnie, był potrzebny, chociażby po to, aby Liv umiała kiedyś wybaczyć sobie.
    Odetchnęła głęboko po jego pierwszych słowach i zerknęła na niego, kiedy usiadł obok. Miał rację. Zrobili to z podobnych powodów i byli do siebie podobni przynajmniej w takim sensie, że tak samo leczyli swój ból. I co zabawne, przy tym podobieństwie, okazali się dla siebie jedynym skutecznym lekarstwem, tak jakby to, co pojawiło się między nimi, było nie tylko układem ryzykownym, ale również idealnym. I Liv nie była taka pewna czy chce z niego rezygnować, choć w tej chwili to było ostatnie o czym myślała, bo przede wszystkim nie chciała rezygnować z przyjaźni. Poza tym, teraz już to nie była jej decyzja.
    Kiedy poczuła na sobie jego ramię, momentalnie przysunęła się bliżej, wtulając się w niego lekko. Ciepło jego ciała i jego cudowna bliskość, sprawiły, że w kilka chwil poczuła się lepiej, stabilniej i bezpieczniej. Tak jakby on, to miejsce, te urocze ogniki krążące wokół, by nie pozwolić im zmarznąć, były właśnie tym czego potrzebowała i dzięki czemu mogła nieco się uspokoić bez odrywania się od rzeczywistości, tak jak wcześniej. Teraz była obiema nogami w bolesnej rzeczywistości, ale nie była w niej sama. I to było piękne.
    – Wiem. – szepnęła, uśmiechając się w tak słodki sposób, że jeszcze moment i na jej policzkach z zawstydzenia pojawiłyby się rumieńce, bo to co powiedział Zab było stanowczo zbyt urocze.
    Zaraz jednak spoważniała. Tak trudno jej się było przyznać do uczuć nawet przed samą sobą, jakoś je sklasyfikować, poukładać, nazwać, ale w tamtej chwili jedno wiedziała od razu – słuchanie o jego cierpieniu łamało jej serce. I choć, kiedy on mówił, że zrobiłby wszystko, żeby nie była smutna, brzmiało to żartobliwie, to wiedziała doskonale, że zrobiłaby dla niego to samo.
    – Wiesz, że ja go nie znoszę? – spytała zaczepnie, nawiązując do wspomnianego idioty z Gryffindoru. Wiedziała, że wie. Zbyt wiele razy nazwała Freda Weasley’a idiotą. Ale był idiotą. Największym idiotą na świecie. Chociaż… czy można złościć się na kogoś za to, że nie zabłysnęły w nim pewne uczucia? Za to, że nie był w stanie kogoś pokochać? Ale ej, nie chodziło o kogoś. To był Zabini. ZA-BI-NI.

    Tak. Fred Weasley był kompletnym idiotą.
    – Chcesz jeszcze pogadać o „tym wszystkim”? – spytała niepewnie, zerkając chłopakowi w oczy. – Ostatnio przecież nie byłam najlepszą przyjaciółką na świecie i raczej niezbyt skutecznym wsparciem, więc jeśli chcesz coś dodać, dopowiedzieć, ponarzekać, zalać łzami moją boską sukienkę, pozwolić mi Cię upić albo… cokolwiek, to droga wolna. – uśmiechnęła się delikatnie, w końcu w pełni czując, że już jest dobrze.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  141. W końcu, kiedy wplótł swoją dłoń w jej własną, nie poczuła się tak, jakby jego skóra parzyła. Tym razem ciepło powolutku przedostawało się z jego rąk, ogrzewając jej zmarznięte palce i wchodząc głębiej. Mówi się, że tylko zimno dociera (niby to) do szpiku kości, ale ona w tamtej chwili czuła coś przeciwnego. Jak gdyby gorący płyn rozlewał się po całym jej ciele i dawał jej taki rodzaj poczucia spokoju i bezpieczeństwa, jaki znajduje się zazwyczaj siedząc przy trzaskającym w kominku ogniu. Tym razem wystarczyła ta altanka, kilka krążących w powietrzu ogników i on – ten, który potrafił wybaczyć jej, że zachowała się tak jak przyjaciółka nigdy nie powinna.
    To nie tak, że Liv nie lubiła Freda Weasleya. W końcu to nie była jego wina, nie aż tak jak chciałaby, żeby była. On po prostu nie czuł tego samego, co Zabini i jakkolwiek dla niej to było głupie, idiotyczne, bezmyślne, to nie mogła go przez to tak po prostu nie znosić. Nie znosiła sytuacji, to na pewno. Nie znosiła słuchać jak ten kretyn kolejny raz był powodem smutku jej przyjaciela, jak kolejny raz był dla niego zawodem. Ale wiedziała, że gdyby to z Fredem usiadła przed kominkiem i usłyszała to wszystko z jego perspektywy, pewnie również byłaby w stanie go zrozumieć. Co nie zmieniało faktu, że wciąż bez najmniejszych oporów rzucała pod jego nazwiskiem wyzwiskami, przy każdej możliwej okazji.
    Zmarszczyła brwi, słysząc słowa Zaba, bo nie umiała się pogodzić z tym, że mogła być dla niego wspaniałym wsparciem, podczas gdy jej myśli krążyły chyba wyłącznie wokół niej samej. Chyba… wyłącznie… A może wcale nie, może tamtego wieczoru jednak martwiła się także o niego…? Trudno jej było sobie przypomnieć, bo wciąż miała wrażenie, że tego dnia w jej głowie był tylko ból i chęć ucieczki od niego, a później walka, by nie okazać słabości. Tylko tyle, a jednocześnie więcej niż była w stanie znieść.
    Kiedy skończył, zerknęła na niego wyraźnie niezadowolona, ale tym razem wyłącznie z siebie samej.
    – Jednak jesteśmy podobni. – szepnęła, uśmiechając się delikatnie, by po chwili spoważnieć i spuścić wzrok na ich splecione dłonie. – Przepraszam, że mnie nie było. Że nie wyrwałam Ci Ognistej z rąk albo nie piłam z Tobą. Że nawet nie zauważyłam, że coś u Ciebie nie gra i że teraz znów chciałam uciec, tylko po to, by nie musieć mówić Ci prawdy. – odetchnęła głęboko i znów wróciła spojrzeniem do jego czekoladowych tęczówek. – A przede wszystkim chyba muszę Cię przeprosić za to, że się z Tobą przespałam. – zmarszczyła brwi, bo dziwnie trudno jej było to mówić. – Powinnam być Twoją przyjaciółką, pamiętać, że Ty jesteś moim przyjacielem i nie wchodzić w jakieś dziwne układy między nami. Powinniśmy porozmawiać, od samego początku. – znów odwróciła wzrok, by zaraz z subtelnie uniesionymi kącikami ust, przy ewidentnym zmartwieniu, widocznemu w jej oczach, zerknąć znów na chłopaka. – Ale nie będę za to przepraszać.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  142. Miał rację. Tak jak zawsze zgrali się we wszystkim doskonale, bo jak się okazało nawet serca poranili sobie w tym samym czasie, a później w tym samym momencie się unikali, w tym samym momencie potrzebowali pewnego rodzaju ucieczki od rzeczywistości i w tym samym momencie trafili na siebie, by sobie tę ucieczkę zapewnić. Byli bratnimi duszami i to nie tylko w takim sensie, że znali się doskonale i bardzo dobrze rozumieli. Między nimi było coś jeszcze, co bardzo trudno jest uchwycić i jednoznacznie określić – coś jakby pewnego rodzaju przypadek, który sterował ich losami, splatał je ze sobą przepięknie, kalkował pewne zdarzenia, myśli, sposoby postrzegania świata, by wciąż stawiać ich sobie na drodze i pozwalać mimo ogromu podobieństw, dawać sobie za każdym razem coś nowego, piękniejszego, jeszcze bardziej potrzebnego w codziennym funkcjonowaniu.
    Pokiwała głową już z nieco spokojniejszym uśmiechem na ustach, ale zaraz nagle na moment wstrzymała oddech, gdy Zab przeskoczył na kolejny temat. Jednak uśmiech szybko powrócił i wydawał się nawet całkiem wesoły, bo po raz kolejny musiała się ze swoim przyjacielem zgodzić. Jej też to pomogło i chyba właśnie dzięki temu szybciej znaleźli się w tym punkcie, w którym w końcu poznali trudną prawdę o ostatnich tygodniach. Więc pomogli sobie, mimo że układ był nieco dziwny i niestabilny. I może rzeczywiście na tym powinien się skończyć. Skoro dał im na tyle ulgi, by w końcu mogli ze sobą porozmawiać.
    – Mi też to pomogło, przecież wiesz. – odparła cicho. – I było fajnie. Nawet bardzo. – uśmiechnęła się tajemniczo, a kącik jej ust uniósł się jakoś tak łobuzersko. – A poza tym potwierdziły się plotki o Tobie. Jesteś dobry. – zaśmiała się cicho i położyła drugą dłoń na jego dłoni, która to wciąż głaskała jej udo. – Ale może rzeczywiście nie powinniśmy.
    Nie była przekonana i chyba tak naprawdę nie do końca tego chciała, ale to wydawało się jedynym możliwym rozwiązaniem. Bo co? Mieli być razem, cholera wie czemu? Czy ot tak wskakiwać sobie do łóżka co jakiś czas? W tamtej chwili wszystko to sprawiało dla niej wrażenie czegoś zupełnie odrealnionego.
    – Pomogliśmy sobie jedno… kilku- razowo i to było nam potrzebne. Może już wystarczy tego ryzyka? – delikatnie, wręcz ledwie zauważalnie zsunęła jego dłoń ze swojego uda i od razu wplotła w nią palce. – Może już zwykłe zabawki i inne odskocznie nam wystarczą? – uniosła lekko brwi, zerkając na przyjaciela. Nie była przekonana do tego rozwiązania, ale w przypadku czegoś tak ważnego dla niej jak przyjaźń z Zabinim, zdecydowanie odznaczała się sporą awersją do ryzyka.

    pisałam ledwo patrząc na oczki, nie sprawdziłam, nie wiem, nie rozumiem, idę spać...
    kocham, Liv.

    OdpowiedzUsuń
  143. Im bliżej się znajdował, tym trudniej jej było mieć tę pewność, którą miała przed chwilą. Im ciszej mówił, im mocniej czuła jego zapach, im bardziej jego dotyk rozluźniał jej ciało… Aż obawiała się na niego spojrzeć, czy wykonać jakikolwiek ruch, bo wiedziała, że jest bardzo bliska przekroczeniu granicy, którą właśnie między sobą ustawiali. I chyba musieli ją ustawić, bo żadne nie wyobrażało sobie zostać w tym dziwnym układzie na dłuższą metę, a pomimo że oboje często lubili ryzykować, to ich przyjaźń była tą jedną świętością, której nie chcieli nigdy kłaść na szali. A Liv nie była w stanie stwierdzić z pełnym przekonaniem, że będzie dobrze, dadzą radę i ta nowa gra ich nie zniszczy. Było dobrze do tej pory, może lepiej tego nie ruszać?
    Więc zignorowała serce, które przyspieszyło nagle, kiedy chłopak wtulił twarz w jej włosy. Zignorowała dreszcz, który przebiegł po jej kręgosłupie, kiedy jego cichy szept wpadł jej do ucha. Jednak słowa, które wypowiadał skutecznie studziły jej emocje, bo ona również nie chciała stracić jego, jej też zależało za bardzo. Wydawało się więc, że na tę chwilę wstrzymała oddech, pozwalając powietrzu uciec z płuc, dopiero gdy Zabini odrobinę się odsunął. Uniosła niepewnie wzrok i choć mimowolnie zatrzymał się on na jego ustach, to szybko uciekła nim, skupiając się na jego pięknych, brązowych tęczówkach, choć i z ich widokiem wiązało się już wiele wspomnień, o których powinna powoli zapominać. Zwłaszcza, że teraz wciąż wydawały się ją hipnotyzować i przyciągać do ich właściciela. (Głupie tęczówki!)
    I już chciała zbliżyć się, wyszeptać wprost w jego usta, żeby dali sobie jeden, ostatni raz, potem pocałować go z całą tą pasją, która się w niej tłukła, wpleść palce w jego włosy, pozwolić ułożyć się na tej wąskiej drewnianej ławce i tonąć w rozkoszy, której nigdy nie powinni sobie dawać.
    Odetchnęła jednak głęboko i pokiwała głową.
    – Chyba tak. – odparła i mimowolnie przygryzła lekko dolną wargę, powoli wypuszczając ją spomiędzy zaciśniętych zębów.
    To się nie mogło udać. Ale musiało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka kolejnych dni sprawiło, że nieco bardziej przekonała się do tego wcześniej niezbyt przekonującego pomysłu niesypiania ze swoim najlepszym przyjacielem. Zauważyła w tym nieco większy rozsądek, nastawiła się pozytywnie, na najbliższą imprezę wybrała sukienkę za kolano i może zapomniała o nie najgrzeczniejszym dekolcie oraz odkrytych plecach, ale chyba miała nadzieję, że jej przyjaciel nie zauważy. W końcu to w stronę jej zasłoniętych teraz ud jego dłonie pchały się najczęściej…
      Liv! Przestań myśleć o tym, gdzie Zabini pchał swoje łapki! Po prostu przestań!
      Przyjęcie sylwestrowe u Ministra zawsze było największym ze wszystkich tych, które organizowane były w okresie świątecznym. Byli na nim wszyscy liczący się w brytyjskim magicznym świecie ludzie, a także ich dzieci, które w przyszłości miały stać się równie wpływowe jak ich rodzice. Ach! Nowe zabaweczki! Liv, zamknij się!
      Olivia i Dafne Greengrass pojawiły się więc elegancko spóźnione, przywitały się z gospodarzami, a potem Liv uciekła w swoją stronę, by odnaleźć Zaba. W końcu mieli plany… Dostrzegła go szybko, kręcącego się gdzieś w okolicy baru (a ten akurat był dobrze zaopatrzony, nie tylko w to głupie wino), więc podeszła i dłonią delikatnie przesuwając po jego łopatkach, wyszła zza jego pleców.
      – Cześć. – przywitała się, unosząc lekko głowę, by pocałować chłopaka w policzek. Wyglądał za dobrze. Zdecydowanie za dobrze. I patrzył na nią tak… Liv, ogarnij się i idź pić. – Ognistą na lodzie, poproszę. – odparła, uśmiechając się w stronę barmana. Właściwie on też był przystojny… Tylko niestety wciąż kręcił ją mniej niż jej przyjaciel, który w tamtym momencie stał kilka centymetrów od niej. – To co? Rozpoczynamy polowanie? – spytała, brzmiąc jakby rzeczywiście tego chciała. Pieprzony kameleon.

      Liv
      i ja

      Usuń
  144. Ledwie zauważalnie przewróciła oczami, słysząc jego powitanie, ale uśmiechnęła się przy tym promienie, bo nie umknęło jej uwadze jego spojrzenie, które zatrzymało się na jej dekolcie odrobinę dłużej. I prawdopodobnie normalnie nigdy nie zwróciłaby na to uwagi, ale teraz wyłapywała każdy szczegół, tak jakby chciała to widzieć. Bo sama nie chciała musieć patrzeć na niego tylko jak na przyjaciela, ale przy tym doskonale wiedziała, że inne opcje są absurdalne, wręcz niemożliwe. Z resztą sami tak ustalili. Przyjaźń ponad wszystko!
    Odebrała od barmana szklaneczkę z whisky na lodzie i również odwróciła się w kierunku sali, opierając się plecami o krawędź baru. Wypiła powoli kilka małych łyków trunku, rozglądając się przy tym po zgromadzonych już gościach.
    – Ja dla Ciebie, Ty dla mnie, tak? – spytała, dla jasności, a po chwili wskazała Zabowi wchodzącą właśnie do pomieszczenia dziewczynę. I nie musiała się dłużej zastanawiać, bo już po pierwszych kilku sekundach stwierdziła, że będzie ona idealna. Miała piękne, jasne włosy opadające jej falami na ramiona, figurę tak perfekcyjną, że każdy mężczyzna mógłby o niej śnić, a przy tym wszystkim nie sprawiała wrażenia ani wrednej, ani tym bardziej przesadnie grzecznej, w końcu takiej również nie chciała dla Zaba. Właściwie wiedziała, że zdobycie jej nie będzie dla niego wyjątkowo trudne, ale nie chciała podkładać mu kłód pod nogi. Nie tego wieczoru. Tego wieczoru musieli zapomnieć, że sami kiedykolwiek pozwolili sobie na coś więcej,
    Spojrzała na niego, unosząc pytająco brwi, a kiedy kiwnął głową, zaczęła znów rozglądać się po sali, czekając aż Zab wskaże kogoś dla niej. W końcu to zrobił.
    – No dobra, to powodzenia. – powiedziała, uśmiechając się łobuzersko, dopiła Ognistą do końca i puszczając wcześniej oczko do Zaba ruszyła w kierunku swojej przyszłej nowej zdobyczy. Chwilowej. Takiej o której w przyszłym roku nie będzie już pamiętać.
    Nazywał się Aiden. Był przystojny. Miał piękne dłonie. Pił wino. Ubrany był w idealnie skrojony garnitur. Miło się z nim rozmawiało. Był dwa lata starszy. Ale to wszystko okazało się cholernie nieistotne, bo już po kilku minutach Liv zauważyła, że to w jego oczy ciągle zerka. Oczy w kolorze czekolady, których subtelnych, a zarazem dla niej wyjątkowo ważnych szczegółów nie umiała przestać porównywać do oczu jej najlepszego przyjaciela. Coraz częściej więc zaczęła spoglądać w jego kierunku.
    Z każdą chwilą było tylko gorzej. Ognista delikatnie, bardzo przyjemnie rozgościła się w jej organizmie, ale nawet to nic nie zmieniło. Wciąż jej myśli i wzrok uciekały od Aidena do kogoś, kto w przeciwnym rogu sali dotrzymywał towarzystwa pięknej blondynce. Co jakiś czas zmieniali położenie, aż w końcu przez nieuwagę spotkali się we czwórkę przy barze. Kiedy wszyscy zostali już sobie przedstawieni i usiedli na wysokich stołkach, Liv czuła jakby między ich ramionami, które dzieliło zaledwie kilka centymetrów, przeskakiwały iskry.
    Nic nie było w stanie tego powstrzymać. Ani Ognista na lodzie, ani Aiden, ani piękna blondynka, której imię wypadło Liv z głowy sekundę po tym jak je usłyszała. W jej myślach był tylko Christopher Zabini, jego cudowne pocałunki, bliskość jego ciała, dotyk jego dłoni błądzących po jej ciele. Nie potrafiła tego powstrzymać.
    Przeprosiła więc towarzystwo na chwilę, a kiedy wróciła, usiadła na zaledwie kilka sekund, bo zaraz zaproponowała Aidenowi taniec. Zgodził się od razu. Ujęła jego dłoń i pozwoliła pociągnąć się w stronę parkietu, szybko przekazując jeszcze Zabowi swoją szklaneczkę z whisky. I nikt na pewno nie dostrzegł, że do boku szklanki przyciśnięta była mała, złożona na dwa kartka. Na wierzchu drobnym druczkiem napisane było tylko jedno pytanie: Zaryzykujesz jeszcze raz?, a w środku mniej (a może bardziej) tajemniczy napis: 22:00, 2 piętro, 4 drzwi po prawej.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  145. „Zaryzykujesz jeszcze raz?” – spytała, choć znała odpowiedź właściwie od pierwszej chwili. Kiedy jej dłoń powoli przesuwała się po jego plecach, kiedy poczuła jak całe jego ciało napięło się ledwie zauważalnie, kiedy jego dłoń dotknęła na moment jej boku w momencie, gdy ona składała na jego policzku zupełnie niewinny pocałunek na powitanie. Znała odpowiedź, jednak jakaś nuta niepewności wciąż błąkała się po jej głowie, bo przecież nie powinni. Ale była niemal pewna tego jak skończy się ten wieczór, chociaż usilnie próbowała sobie wmówić, że nie tego pragnie. Że wybierając bieliznę wcale nie myślała o nim, a już na pewno nie wtedy, gdy jednak decydowała się na jej brak. Że nakładając tę, a nie inną sukienkę, te buty, układając włosy w ten konkretny sposób i wykonując ten makijaż, nie przeszło jej przez myśl, że robi to tak dlatego, by usłyszeć komplement z jego ust, nikogo innego. A kiedy ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, nie potrafiła już długo nad sobą zapanować. Starała się od tego uciec, wpaść w ramiona kogoś innego, ale nie chciała nikogo innego. Chciała jego. Od początku to on miał być tego wieczoru jej zdobyczą, to na niego polowała, on miał być jej zabawką, chociaż to fakt, że zawsze był kimś więcej powodował, że było tak dobrze, tak wyjątkowo, tak upajająco. I nie chciała być tej nocy z nikim innym, a także patrzeć jak on wychodzi nie z nią u swego boku. Pragnęła zbyt wiele, ale nie była w stanie się powstrzymać. I usprawiedliwiała to tylko świadomością, że pod koniec dnia on również nie będzie mógł.
    Kącik jej ust drgnął delikatnie, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, ale nie odwróciła się. Obserwowała parę, która mimo mrozu i śniegu opadającego powoli na ziemię, spacerowała bez płaszczy po pięknym ogrodzie przy rezydencji Ministra. Jednak z każdym ułamkiem sekundy obraz ten umykał jej coraz bardziej. Przestała się na nim skupiać, przestała go analizować, bo w jej myślach był już tylko ktoś, kogo twarz była dla niej tak znajoma jak żadna inna, której szczegóły znała na pamięć, mimo że ostatnio zaczęła odkrywać ich jeszcze więcej. I to na nim chciała się skupić, nie na obcych ludziach, którzy po prostu lubili marznąć.
    Jej żołądek ścisnął się niemal boleśnie, kiedy usłyszała jak wyszeptał jej imię. Bała się. Pierwszy raz w jego obecności tak cholernie bała się zrobić coś, czego bardzo mocno pragnęła. Nie umiała się powstrzymać i wydawało się, że wszystko tego wieczoru miało doprowadzić ich do tego momentu, mimo że starali się zmienić bieg wydarzeń. Najwidoczniej żadne nie chciało tego dostatecznie mocno. A powinni, bo byli tylko i aż przyjaciółmi i właśnie w tym miejscu musieli postawić granicę. Dla dobra swojej przyjaźni, której przecież nie chcieli stracić.
    Liv wiedziała to wszystko doskonale. A mimo to na każdym kroku czuła, jakby nie tylko przegrywała, ale jednocześnie wygrywała coś, o co było warto walczyć, co dawało jej przyjemność i ulgę tak wielką, że trudno było odpuścić. Więc ignorowała rosnący z każdą chwilą strach.
    Kiedy nagle znalazł się przy niej i jego ramiona objęły ją szczelnie, skuliła się w sobie, choć tak naprawdę skuliła się w nim – ukryta w jego objęciach, całkowicie bezpieczna, nawet jeśli każdy ich gest przepełniony był ryzykiem. Zacisnęła dłonie na jego przedramionach i przycisnęła je do siebie nieco mocniej, czując jak z każdą chwilą jej serce przyspiesza, czy to z przerażenia czy z ekscytacji. Nigdy nie bała się tak bardzo, ale też nigdy niczego nie pragnęła w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego słowa idealnie oddały wszelkie wątpliwości, które miała, ale jednocześnie dzięki nim wiedziała już, że nie ma odwrotu. Obydwoje chcą tego bardzo mocno, chcą ryzykować mimo wszystko. I być może był jeszcze moment na to, by się wycofać, moment, w którym byłaby jeszcze w stanie to zrobić, ale kiedy jego gorące usta, o których niemal śniła, zaczęły błądzić po jej szyi, wywołały w jej ciele wybuchowe reakcje i uruchomiły mechanizmy nie tak łatwe do powstrzymania. A poza tym chciała tego – już z pełną świadomością, zdając sobie sprawę z tego co nimi kieruje, znając jego myśli, odczucia, wiedząc o bólu, który odbierał mu wewnętrzny spokój, wiedząc o wszystkim, od czego pragnął uciekać w jej ramiona, by odnaleźć choć chwilową ulgę. Chciała jego. Chciała czuć jego dłonie na swoim ciele, jego pocałunki, jego ciepły oddech, chciała z nim uciekać od rzeczywistości, chciała zabrać choć na chwilę cały ból, który czaił się w jego spojrzeniu, chciała zapomnieć o swoim. Chciała wejść w najbardziej niebezpieczny układ w swoim życiu, ryzykując wszystko i godząc się na wszelkie ewentualne konsekwencje. Chciała tego dla niego i dla samej siebie.
      Skierowała głowę w prawą stronę i wsuwając dłoń w jego włosy, nakierowała jego usta na swoje. Zawahała się na moment, ciepłym oddechem wysuszając wilgoć jego warg, ale już po chwili wciągnęła powietrze do wciąż drżących jeszcze ze strachu płuc, pokiwała leciutko głową, patrząc mu uważnie w oczy, by zaraz zamknąć swoje i wpić się w jego usta rozpaczliwie, zachłannie, nie hamując już żywiołu, który w niej szalał. Obróciła się ostrożnie w jego objęciach, a już za moment wsunęła dłonie pod materiał jego marynarki, która szybko znalazła się na ziemi. Ich pocałunki z każdą chwilą zyskiwały na intensywności i wydawało się, że zupełnie nie pozostawiały miejsca na oddech, ale oni radzili sobie doskonale, idealnie zgrani w każdym ruchu. Ich ciała wydawały się zupełnie nieprzypadkowym splotem, tak jakby każdy element był na swoim miejscu, tak jakby umieli przewidzieć kolejny ruch drugiej osoby, nawet jeśli później całkowicie ich zaskakiwał. Liv nigdy w życiu nie czuła czegoś takiego i właśnie dlatego na moment wybijało jej to z głowy Edena, pozwalało zapomnieć o jego ustach (które kochała), o dźwięku jego głosu (który kochała), o jego bliskości (którą kochała), o wszystkim, co w nim kochała, a czego pokochać nigdy nie powinna. Zab miał być na to lekarstwem. On wybijał jej z głowy i Edena, i miłość, i sprawiał, że bolało jakby mniej. A teraz, kiedy dodatkowo wiedział już o wszystkim, co czuła, miała wrażenie, że wszystko to jest bardziej świadome, szczere i znacznie silniejsze.
      Przerwała na moment pocałunki, by spojrzeć mu w oczy, za których widokiem z tak bliska tak mocno tęskniła. I jednocześnie chciała powoli rozkoszować się tym wszystkim, przypomnieć sobie jego bliskość, spokojnie doprowadzać ich ciała na skraj wytrzymałości, za którym nadchodzi długie, cudowne spełnienie, ale jej krew niemal gotowała się w żyłach, błagając ze zniecierpliwieniem o więcej. Bo pragnęła Zabiniego – swojego najlepszego przyjaciela, którego znała od urodzenia (i jakby nie patrzeć najlepszego kochanka, jakiego miała).
      — Nie powinniśmy. — szepnęła, uśmiechając się przy tym łobuzersko, a jej dłonie, zupełnie nie zgadzając się ze słowami, zaczęły powoli rozpinać kolejne guziki jego koszuli. Później, wciąż zerkając mu w oczy, wyjęła z jej mankietów spinki, które, jak dostrzegła po chwili, były tymi, które dała mu w prezencie gwiazdkowym kilka lat wcześniej. Uśmiechnęła się szerzej i kręcąc z niedowierzaniem głową, odłożyła je na parapet. Już nie chciała się spieszyć. Po raz pierwszy w jego towarzystwie nie chciała się spieszyć ani trochę i była w stanie powstrzymać palącą żyły krew. W tym momencie wiedziała już, że ma kontrolę, że to jej decyzja, to nie pożądanie wepchnęło ich sobie w ramiona. Znaleźli się tu, bo tego chcieli. Nie byli ani ofiarami, ani drapieżnikami. Byli jednym i drugim po trochu w idealnych proporcjach.

      Usuń
    2. Przygryzła delikatnie wargę i przysunęła się jeszcze bliżej, przywierając drażniącym od cekinów materiałem górnej części sukienki do jego torsu. Musnęła jego wargi, potem kolejny raz i jeszcze jeden, leciutko dotykając ich koniuszkiem języka, tak jakby nie mogła się powstrzymać i nie mogła od niego oderwać. Zaraz jednak odsunęła się i obróciła tak, że stała plecami do chłopaka, ułatwiając mu dostęp do zamka jej sukienki. Pięknej sukienki, pod którą nie miała absolutnie nic.

      Liv

      Usuń
  146. Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy jego dłonie zacisnęły się na jej biodrach. Pamiętała taki sam dotyk, choć wtedy te same dłonie były zimne jak lód. Pamiętała jak przycisnął ją do ściany w swojej sypialni, jak rozgrzewał ją cudowną namiętnością, której nie umiała i nie chciała się oprzeć. Pamiętała jego włosy, lekko wilgotne od śniegu, o czym przekonała się, gdy wplotła w nie palce.
    Odetchnęła głęboko, gdy jego ciepłe wargi dotknęły jej karku, starając się odrobinę uspokoić ciało, które zdawało się płonąć od wewnątrz żywym ogniem. Pamiętała taki sam pocałunek i to jak w tamtym momencie nogi niemal się pod nią ugięły. Pamiętała jak jego wilgotne usta sunęły po jej skórze, jak czuła na niej jego oddech. Pamiętała zapach pasty do zębów, choć gdy tylko on znalazł się obok, to jego zapach zdominował rzeczywistość.
    Przesunęła zębami po dolnej wardze, gdy opuszki jego palców dotknęły jej łopatek, sprawiając tym samym, że jej mięśnie spięły się na moment. Pamiętała jak wcześniej dotknął zadrapań jakie w tym samym miejscu spowodowały te przeklęte kafelki pod prysznicem w jego łazience. Pamiętała jak krew mieszała się z wodą. Pamiętała jak zamknął ją w swoim uścisku. Pamiętała jego uśmiech. Pamiętała satysfakcję. Pamiętała jego spokojny głos, gdy siedząc za jej plecami aplikował maść na jej zranienia, których przecież był przyczyną.
    Pamiętała jak po tym dniu, dniu od którego wszystko się zaczęło, zasnęła spokojnie w jego objęciach. Bez bólu, bez tęsknoty i jeszcze bez wątpliwości. I choć wiedziała – oboje wiedzieli – że na tym ta pełna namiętności historia powinna się skończyć, nie byli już w stanie tego powstrzymać, bo było zbyt dobrze, zbyt skutecznie w leczeniu bólu i stanowczo zbyt uzależniająco…
    Przymknęła oczy, mimo roztaczającego się za oknem pięknego widoku na ogród ministra, który pokryty był warstwą niezadeptanego jeszcze śniegu. Przymknęła oczy, bo chciała powoli, spokojnie rozkoszować się dotykiem ust Zabiniego na swojej skórze. W pewnym momencie do jej uszu dotarł cichy dźwięk przesuwanego w dół zamka, a gdy sukienka opadła na ziemię, jej serce przyspieszyło gwałtownie, a nagły, choć łagodny ucisk w podbrzuszu dał znać o jej pragnieniach.
    Zaraz jednak usłyszała głos przyjaciela i pokręciła delikatnie głową, lekko rozbawiona.
    — Zrobiłam to specjalnie. — przyznała cicho i uśmiechnęła się szerzej, kiedy jego dłonie znalazły się na jej bokach. Wciąż jednak nie odwracała się, pozwalając mu w pełni kontrolować sytuację, bo w tej chwili była jego. Tylko jego. A tak naprawdę była jego przez cały wieczór. — Ale nie wiedziałam, że tak to się skończy.
    Nagle delikatnym ruchem obrócił ją tak, że stała przodem do niego, a wtedy fala przyjemnego napięcia rozlała się po całym jej ciele, kiedy jego wzrok przesuwał się po nim pożądliwie. Jednak nie było to spojrzenie wulgarne, nieprzyjemne, ani takie, jakim mężczyźni potrafią patrzeć na ciało kobiety, kiedy jest ono jedynym elementem, który ma znaczenie. On aż zaskakująco szybko powrócił wzrokiem do jej oczu. Bo wiedział, że to ciało da mu największe spełnienie jakie będzie w stanie, ale to nie jej ciała, a bliskości potrzebuje. I choć nie chcieli być już tylko przyjaciółmi, to obydwoje wiedzieli, że to by w pewnym sensie wystarczyło. A to co robili teraz… to była tylko zabawa. Zabawa, która dawała im przyjemność większą niż kiedykolwiek mogliby przypuszczać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałam, żeby się tak skończyło. — szepnęła, przysuwając się nieco bliżej, a jej dłonie delikatnie, niemal niezauważalnie dotknęły jego torsu. Błądziły po jego skórze, jakby chciały przypomnieć sobie jej ciepło, jej fakturę, jej miękkość, kontrastującą z twardymi mięśniami tuż pod nią. — Ale wiedziałam, że nie powinniśmy i zamierzałam się tego trzymać, tyle że… — zawahała się, tak jakby dostrzegła, że powiedziała dwa słowa za dużo. Wypuściła powietrze zalegające w płucach i zmrużyła zabawnie oczy, jakby mimo uśmiechu, udawała, że jest zła. — …myślałam tylko o Tobie. — dokończyła, a zanim zdążyła opuścić wzrok, zażenowana tym przedziwnym jak na nią – jak na nich oboje – wyznaniem, on ujął jej twarz w dłonie i wpił się w jej usta z taką namiętnością, że nogi po raz kolejny się pod nią ugięły, po raz kolejny płonęła od rozpalającego krew w żyłach pożądania i po raz kolejny chciała więcej.

      Liv

      Usuń
  147. Nie chciała uciekać z jego ramion. Ani wracać na sylwestrowe przyjęcie. Nie chciała pić nawet najlepszego białego wina, bo zdecydowanie wolała whisky. Nie chciała tańczyć w przepięknej sukience na wielkim parkiecie, bo lepiej bawiła się bez niej tutaj. Nie chciała uważać na każdy ruch i najdrobniejszy dotyk w kierunku przyjaciela, bo potrzebowała mieć go przy sobie bardzo blisko i korzystać z tego w pełni, póki mieli taką możliwość i póki nie dotarło do nich po raz kolejny, że przecież nie powinni.
    Nie chciała rezygnować z tego uczucia, którego nikt inny nie był w stanie jej dać. Przygodne zabawy zawsze były tylko momentem, tylko jakąś iskrą w jej życiu, która była przyjemna, ale nawet poświata po niej znikała bardzo szybko. Przy nim czuła, jakby to było wieczne. Oczywiście nie ten niebezpieczny, choć idealny układ, ale wszystko co poza tym. Świadomość, że człowiek w którego objęciach tonie rozumie każdą jej myśl, każdy lęk, każde pragnienie i akceptuje to. I zawsze będzie obok. Tak samo jak ona będzie dla niego. Więc nic dziwnego, że zamieniłaby każde sometimes na forever [musiałam to dodać]
    Musieli w końcu zejść na dół, bo oboje wiedzieli doskonale, że nie mogą tak leżeć w swoich objęciach w nieskończoność i w końcu muszą wrócić do rzeczywistości. Liv jednak, mimo pełnej świadomości tego co powinna, nie zamierzała robić w tym kierunku absolutnie nic. Więc tylko leżała obok niego na brzuchu, podparta na łokciach i lekko zamglonym wzrokiem wpatrywała się w to jak spokojnie oddycha, chociaż jeszcze niedawno serce dudniło mu w piersi jak szalone. W dodatku z jej powodu.
    Zastanawiała się jak wiele zmieni się, gdy zegar wybije północ, obwieszczając tym samym rozpoczęcie kolejnego roku. Czy wtedy opamiętają się, a ten wieczór uznają za kolejny głupi wybryk i nigdy do tego nie wrócą? A może Zab, mówiąc „Chcę z Tobą ryzykować”, rzeczywiście miał na myśli „ryzykować”, a nie „zaryzykować”? Może od początku wiedział, że to się nie skończy tej nocy?
    — Myślisz, że zauważą jeśli nie wrócimy na szampana, fajerwerki, życzenia i chyba jeszcze tort? — spytała z delikatnym, łobuzerskim uśmiechem, który od jakiegoś czasu rozgościł się na jej twarzy.
    Zerknęła na zegar i wiedziała, że spędzili w tym łóżku zdecydowanie za dużo czasu i istniało już spore zagrożenie, że ktoś dostrzegł ich nieobecność. Ale czuła się, jakby miała najpiękniejsze halucynacje w życiu i cholernie bała się mrugnąć, żeby po nich nie powróciła szara i bolesna rzeczywistość.
    Przechyliła się na bok, opadając lekko na jego klatkę piersiową i zaczęła składać na niej delikatne pocałunki, ze śmiechem przesuwając się ku górze, w kierunku jego ust. Zatrzymała się jednak na jego lewym obojczyku, westchnęła cicho i ukryła twarz w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem. Tak bardzo nie powinni. Tylko skoro nie powinni, to dlaczego czuła się tak doskonale?

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  148. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy usłyszała o tym, co mogłoby się stać, jeśli ominąłby ich najważniejszy moment tego wieczoru. Nie miała jednak ochoty wracać na dół. Tak było jej obecnie najlepiej i zdecydowanie wolała zostać w łóżku ze swoim najlepszym przyjacielem, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało. Ale musieli wrócić, bo jeszcze bardziej niż nie chciała stąd iść, nie chciała być swatana z Zabinim. Przecież to był tylko układ, nic więcej i nikt nie powinien o nim wiedzieć, zwłaszcza, że reakcje ich rodzin z pewnością byłyby mocno przesadzone.
    Kiwnęła lekko głową, gdy zaproponował, że mogą tu wrócić i już po chwili zaczęła składać delikatne pocałunki na jego torsie, już nieco bardziej ucieszona perspektywą kontynuacji tego wszystkiego. Wiedziała jednak, że pragnie więcej. Była przyzwyczajona do tego, że niemal zawsze dostaje to, czego chce, ale w tym przypadku nie mogła nawet o to prosić. Nie miała prawa.
    Jego dotyk uspokajał ją. Tak jak jeszcze niedawno potrafił ją rozpalać i doprowadzać niemal na skraj wytrzymałości, tak teraz delikatne ruchy jego dłoni, które czuła na swoim ciele, powodowały, że wszystkie problemy i wątpliwości uciekały w kąt. Ale tak naprawdę, dopiero kiedy znów się odezwał, była w stanie poczuć, że nie ma się czego obawiać. On chciał dokładnie tego samego, co ona. Chciał nie patrząc na konsekwencje wyciągać rękę po coś, po co nie powinien. Chciał ryzykować z kimś, z kim nie powinien. Chciał całować usta, których nie powinien. Chciał szeptać wprost do jej ucha słowa, których ona nigdy nie powinna od niego usłyszeć. Chciał, żeby patrzyła na niego w taki sposób, jakby świat wokół nie miał znaczenia. Chciał wmówić sobie, że naprawdę go nie ma, a osoba, którą kocha nie zraniła go po raz kolejny. Chciał zapomnieć o dźwięku zatrzaskiwanych drzwi i choć na chwilę zastąpić go w swojej głowie jękami rozkoszy, westchnięciami przyjemności i jej niespokojnym oddechem, któremu nie pozwalał nawet na moment wytchnienia, dopóki oboje nie utonęli w spełnieniu.
    I nie, nie powinien jej tak dotykać, nie powinien mówić do niej "słońce", nie powinien mówić żadnej z tych rzeczy. A ona nie powinna tak niesamowicie chcieć to usłyszeć. Ale chciała, i gdy usłyszała, delikatny uśmiech od razu wkradł się na jej twarz.
    Zadrżała lekko, kiedy nagle dotknął opuszkami palców jej twarzy, odsuwając z niej włosy. Uniosła nieco głowę, a gdy tylko spotkała jego wzrok i usłyszała jego pytanie, poczuła coś zupełnie innego niż motylki w brzuchu, które potrafił wywoływać w niej Eden (i jak dotąd tylko on). Poczuła ucisk w podbrzuszu, poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, poczuła najbardziej prymitywne, choć przepiękne reakcje swojego organizmu, który sam już cieszył się, wiedząc, że to nie jest jego ostatni raz w ramionach Zaba. I dotyk jego ust na swoich nigdy nie rozpalił jej mocniej.
    Chciała powiedzieć więcej, ale zdobyła się jedynie na kiwnięcie głową, a zaraz wpiła się w jego wargi z kontrolowaną zachłannością i namiętnością, by oderwać się od nich dopiero po dłuższej chwili, tylko po to by swobodnie przerzucić nogę przez jego biodro. Nie miała dość. Nie umiała mieć dość chłopaka, którego nigdy nie powinna pożądać. Ale nie umiała też zapomnieć chwili, kiedy zsunął z jej głowy te przeklęte rogi renifera i w cudownym pocałunku złączył ich usta ze sobą. Nie umiała zapomnieć jak pierwszy raz wykradł Edenowi miejsce w jej głowie, wyrzucając go z niej chociaż na jakiś czas. Nie umiała zapomnieć jak bardzo potrzebowała by był przy niej i to w dokładnie taki sposób. Więc nie umiała też powstrzymać tego ognistego spojrzenia, którym go w tamtej chwili obdarzała i absolutnie nie chciała powstrzymać wprawnych ruchów bioder, którymi to dość szybko wyrwała spomiędzy jego kuszących warg głośne westchnięcie spełnienia.
    To wszystko chyba miało oznaczać "tak". Tak, chcę dalej z Tobą ryzykować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z subtelnym uśmiechem podała mu jego spinki, które wcześniej odłożyła na parapet, zaczekała moment aż wciśnie je w mankiety, a wtedy odwróciła się, by zapiął zamek od jej sukienki. W momencie, gdy tylko go dotknął, drzwi od sypialni nagle się otworzyły, a ich oczom ukazał się szanowny pan wiceminister z koszulą rozpiętą niemal do połowy, a dłonią splecioną z dłonią kobiety, która z pewnością nie była jego żoną. Liv najpierw uniosła w zdziwieniu brwi, ale zanim jej żołądek zdążył zrobić fikołka ze zdenerwowania, zorientowała się, że to ona i Zab są tu na wygranej pozycji. Złapała go więc lekko za rękę i uśmiechnęła się uprzejmie, by zaraz powoli ruszyć w kierunku wyjścia.
      - Tu już wolne. - powiedziała w taki sposób, jakby nie było w tym zupełnie nic dziwnego i obrzuciła swoim nadal roziskrzonym wzrokiem pościel, która była potwornie zmięta, a oni nie zdążyli jej nawet elegancko rozłożyć. - Miłej zabawy. - dodała jeszcze znacznie ciszej, mijając w drzwiach wiceministra z towarzyszką, którzy stali tam bez ruchu, chyba całkowicie zszokowani. No trudno. Wiedziała, że zasada sekret za sekret zadziała tu bez zarzutu.

      Liv

      Usuń
  149. Wyglądała na opanowaną, kiedy przy wejściu do pokoju gościnnego, trzymając Zaba za rękę, mijała wiceministra z kochanką. Uśmiechała się nawet uprzejmie, chociaż oczywiście sama sytuacja wymuszała na niej drobną nutę ironii. Spojrzała dużo starszemu mężczyźnie w oczy, w pełni świadoma, że w tym momencie to ona ma przewagę. Obrzuciła dumnym wzrokiem jego towarzyszkę, tak jakby okazywała nieco pogardy, że tak łatwo komuś udało się odkryć ich sekret. Ale tak naprawdę, mimo tych wszystkich masek i pozornego spokoju, była zła, bo przecież ich sekret również został odkryty.
    Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, spojrzała na Zaba, marszcząc przy tym brwi i jednocześnie unosząc je w lekkim zdziwieniu. Jak mógł popełnić taki szkolny błąd, skoro tak bardzo zależało im na dyskrecji? Jak mogło go to bawić? To była tylko kwestia przekręcenia klucza w zamku, taka prosta sprawa! Liv była pewna, że to zrobił i dlatego była spokojna, ale on zupełnie bezmyślnie pominął ten szczegół, który mógł ich zdemaskować.
    Chciała być na niego zła, ale kiedy przyciągnął ją delikatnie do siebie, kiedy poczuła jego zapach, jego oddech na swojej delikatnej skórze, pokręciła tylko głową z niedowierzaniem i nieco się rozluźniła.
    — Będzie w stanie idealnym, jeśli znów nie zamkniesz drzwi. — odparła głosem mniej zimnym, niż byłby on jeszcze przed chwilą, ale zdecydowanie nie takim jak zwykle. Nie zabrzmiało to jednak szczególnie groźnie, gdyż już za moment spomiędzy jej rozchylonych warg wydobyło się ciche westchnięcie i odchyliła głowę, ułatwiając chłopakowi dostęp do swojej szyi. Nie mogła tego powstrzymać…
    Na jego słowa uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała w jego roziskrzone czekoladowe oczy. Powoli zwilżyła wargi i wypuściła rozgrzane powietrze z płuc. Wiedziała doskonale, że Chrisopher Zabini jest jedyną osobą na tym przyjęciu, którą chciałaby pocałować o północy.
    — Nie wiem. Może po prostu zakręcę się pod jemiołą. — mruknęła, wzruszając ramionami i zrobiła krok w kierunku chłopaka, by zaraz pocałować go czule w kącik ust. Powoli przesunęła się do jego ucha i muskając je lekko wargami, szepnęła: — Do zobaczenia na dole. — po czym wyminęła go i nie oglądając się za siebie, przeszła przez korytarz, a zaraz zniknęła na schodach.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  150. Nie szukała go. Jej myśli niemal bezustannie uciekały w jego kierunku, ale wzrok skupiony miała na zadaniu. Każdy jej krok był przemyślany, każda osoba, do której odezwała się choć słowem nie była tam przypadkowo, wszystko stanowiło element układanki, której ona nadawała kształt, by służył tylko jej celowi. Spokojnym krokiem poruszała się po sali, rozmawiała z najbliższymi znajomymi swojej matki, kilka długich minut spędziła z jej asystentką, by w razie czego ta zupełnie straciła pewność gdzie może znajdować się córka jej szefowej. Projektowała rzeczywistość w taki sposób, by ucieczka z tego przyjęcia tuż po północy pozostała niezauważona. Wiedziała, że jej matka będzie bardzo zajęta i wystarczająco pijana, by córki nie szukać, ale miała wokół siebie ludzi, którym z pewnością w jakimś momencie zada pewne pytania o nią. Liv wolała, żeby nie musieli wtedy milczeć.
    A nie chciała być szukana, bo wiedziała, że nikt jej wtedy nie znajdzie. Nie będzie jej na sali, ani na parkiecie, nie znajdą jej w ciemnych korytarzach, w których młodzi ludzie pod wpływem zbyt wielu kieliszków wina, hmm... poznawali się lepiej, nikt nie wpadnie już na nią w okolicach czwartych drzwi po prawej na drugim piętrze. Nie będzie jej tu. Podczas gdy jej matka pewnie jak co roku znalazła sobie nowego i bardzo przystojnego albo chociaż wpływowego kochanka, ona działała mniej strategicznie. Pozwalała sobie na impulsywność, na działanie, które dawało jej przyjemność i niesamowitą ulgę, której potrzebowała, by się nie rozpaść. Tak jakby tylko jego ramiona były w stanie trzymać ją wystarczająco mocno. I mogło to wyglądać ja strategia, ale dla niej to było bardziej jak spadanie w przepaść i kurczowe trzymanie się liny, która jak się okazało biegła tuż obok.
    Jej myśli ciągle uciekały w jego kierunku, ale nie szukała go, do czasu aż wzrok wszystkich zgromadzonych skupił się na wskazówkach zegara przesuwających się powoli ku północy. Wtedy zaczęła przemieszczać się po sali, starajac się pozostać przy tym niezauważoną. Na szczęście nikt nie chciał przegapić pierwszych fajerwerków, więc nikt nie gonił wzrokiem za dziewczyną, która była tym wszystkim zaskakująco niezainteresowana.
    Nie mogła znaleźć Zabiniego, ale w końcu udało jej się znaleźć jemiołę, przytwierdzoną wysoko do sufitu i właściwie ledwo widoczną. Pozostało im jednak tylko trzydzieści sekund, by się odnaleźć, więc pozostanie w miejscu, w którym powiedziała, że będzie, wydawało jej się najbardziej rozsądne. Podążając za tłumem, uniosła głowę do góry, by patrzeć na zegar, ale jej wzrok wciąż uciekał na boki, by móc skupić się na osobie, której usta niemalże wciąż czuła na swoich. A może tak bardzo chciała je czuć...
    Kiedy już tylko piętnaście sekund dzieliło ich od Nowego Roku, jej serce przyspieszyło gwałtownie, a w jej głowie zaczęły pojawiać się głupie myśli. Co jeśli uznał, że rozsądniej będzie pocałować o północy tę piękną blondynkę, którą Liv sama dla niego wybrała? Wydęła dumnie wargi, zła sama na siebie, ale już za moment delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy, kiedy kątem oka dostrzegła Zaba stojącego tuż obok niej. Ekscytująca fala ciepła zalała jej ciało, a jego subtelny dotyk dodatkowo nasilił to odczucie. Odwróciła się lekko, by móc swobodnie na niego spojrzeć i wskazała na wiszącą wysoko nad nimi roślinę, starając się powstrzymać łobuzerski uśmiech, który cisnął jej się na usta.
    5...
    Kusząco przesunęła zębami po wargach, z satysfakcją obserwując jego rozszerzające się źrenice.
    4...
    Odetchnęła głęboko, nie mogąc oderwać wzroku od jego cudownie czekoladowych oczu, jednak ten bardzo szybko uciekł na usta.
    3...
    Jej wyobraźnia szalała, a Liv miała wrażenie, jakby byli sami w tej dusznej sali, a między ich ciałami znów przeskakiwały iskry pożądania. Co im się stało...?
    2...
    Jej wargi same rozchyliły się delikatnie, a jej oddech znów gwałtownie przyspieszył. Widziała doskonale, że Christopher Zabini jest jedyną osobą, którą chciałaby pocałować o północy...
    1...
    ...jednak do północy pozostało zaledwie jedno mrugniecie powiek.

    Liv

    OdpowiedzUsuń