8 lipca 2016

Szatańska Pożoga

Fred Weasley II

Absolwent
17 kwietnia
Krew czysta
Gryfon
Ścigający Strzał
Łowca talentów
Właściciel Ducha
* Klik! *
KRÓTKA BAJKA O ŻYCIU

Powiązania | Opowiadania - 1, 2, 3
____

Tak, ponownie przyszliśmy was dręczyć. (Znacie mnie lepiej niż ja sama.) Przyjmijcie nas ciepło!
Nie lubimy zaczynać. Kochamy wszystko, co zawiłe.
GG: 46650538 Buźka niby Cameron Dallas. Mistrzu Gry, chodź do nas.
Wątki: Zabini, Roxanne/ 3*
*limity są po to, by je przesuwać

68 komentarzy:

  1. [Ty tam sobie lepiej wpisz od razu co trzeba, w tych wątkach. ♥]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, potworku! Powiem tylko: „A nie mówiłam, że wrócisz?” Wisisz mi w związku z tym wątek, więc szkoda marnować czas... wymyślaj i od razu zaczynaj, hue hue XD #niedziękuj #doceń]

    Arsie/Deucent/Vane

    OdpowiedzUsuń
  3. [Pamiętasz życzliwego chochlika, który podszepnął mi kiedyś, że nie lubisz zaczynać? No, lepiej, żeby Freddie nosił buty na rzepy, bo inaczej teraz będzie mu wiązał sznurówki w supły!]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  4. [Odzieńdobry! Fajnie, że wracacie, naprawdę! Bardzo ciepło przyjmujemy i oczywiście zapraszamy w razie co do nas na jakiś fajnozawiły wątek! :)]

    Lucy Wood/Ethel Covel

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ty paskudniku, ty! ♥ Nadal jestem na Ciebie śmiertelnie obrażona, więc zrekompensuj mi to wątkiem ;3]

    Halliwell

    OdpowiedzUsuń
  6. [Miałam być pierwsza, ale jak zwykle nie wyszło. Kochamy bardzo, jak zwykle ♡
    Także wącimy i bez gadania!]

    Zab

    OdpowiedzUsuń
  7. [Tam, gdzie masz znaczek zapytania, wpisz sobie siostrzyczkę! Kocham kartę, kocham Freddiego i kocham ciebie, chodź wącić <3]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć.
    Nie kojarzę, ale zbyt długo to ja tu nie jestem. Oczywiście Fred fajoski xd a jakżeby inaczej?
    Podoba mi się to, że twój pan jest właśnie taki, a nie inny. :P Wielu wątków i świetnej zabawy!
    W razie chęci wpadaj do nas. :D]
    Logan Linley

    OdpowiedzUsuń
  9. [Yay, dobrze widzieć Freddi'ego znowu z nami na pokładzie! ;) Życzę ci oczywiście wszystkiego dobrego!]

    Jemma/Molly/Maxine/Declan

    OdpowiedzUsuń
  10. [A tam! Niechaj pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie zniknął bez słowa i te sprawy. Bardziej bym się pogniewała, jakbyś postanowiła porzucić tylko nasz wątek i przypadkiem zapomniała mnie o tym poinformować. A tak to sprawy w ogóle nie było i może nawet uda mi się chochlika przekonać, żeby zostawił sznurówki Freda w spokoju (skoro z własnej woli chcesz się tak ładnie rekompensować w dodatku!). ;D]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  11. [Koniecznie musimy mieć jakiś wątek! Skoro nie cierpisz zaczynać, ja z chęcią to zrobię, daj mi tylko znać na jaki wątek miałabyś ochotę. Czekam z niecierpliwością.]

    Charlotte Edwards

    OdpowiedzUsuń
  12. Te kilka miesięcy w Dowcipach Weasleyów nauczyło Zabiniego wielu rzeczy. Używania uroku osobistego do innych rzeczy niż uwodzenie i wymuszanie swojej racji, cierpliwości do ludzi, wielozadaniowości, nie mówiąc już nawet o tym, że George pokazał mu parę ciekawych sztuczek czarodzieja-majsterkowicza. Przede wszystkim jednak Chris utwierdził się w przekonaniu, że – zwłaszcza przy Weasleyach – zawsze warto spodziewać się niespodziewanego.
    Nie powinno go więc zupełnie zdziwić to, że po dobrych dwóch tygodniach od otwarcia filii Magicznych Dowcipów w Hogsmeade, kiedy już pierwsze odwiedziny hogwarckich uczniów w wiosce się odbyły (a dzieciaki wyszły ze sklepiku obładowane prawie tak samo jak z Miodowego Królestwa), po tym jak się zadomowił na poddaszu sklepu, na progu sklepu zjawił się Fred Weasley. A jednak, był totalnie zaskoczony.
    Kiedy w trakcie letnich miesięcy Zabini odbywał intensywny staż na Pokątnej, syn szefa zjawiał się tam kilkukrotnie, za każdym razem wprawiając Christophera w zakłopotanie. Czasem powodem był po prostu szok, innym razem zastanawiające spojrzenie czy dłuższy kontakt wzrokowy, kilkukrotnie przypadkowy dotyk. Te przejścia na zapleczu są dziwnie ciasne… Teoretycznie miał czas przyzwyczaić się do tego, że go widuje, że muszą się czasem do siebie odezwać. W głowie wciąż jednak huczała mu pretensja chłopaka dotycząca jego osoby. Wyrzuty stawiane ojcu co do przyjęcia Zabiniego na staż. Przed oczami stawały mu wspomnienia sprzed kilku miesięcy z Fredem w roli głównej – zamazane obrazy ze Skrzydła Szpitalnego, przytłumione światło odbijające się w tęczówkach Weasleya podczas jakiejś imprezy, wspólnie wypijana w tajemnicy Ognista podczas Balu, rozmowy o wszystkim i niczym, pościel wijąca się jak oni sami w ślizgońskim dormitorium… Przy każdym spojrzeniu na syna George’a, Zabiniemu przychodziło do głowy tysiąc myśli, uderzała w niego feeria uczuć. Nie potrafił z tym walczyć.
    Tym razem w sklepie było pusto. George musiał mieć naprawdę duże zaufanie do Christophera, skoro wysłał go praktycznie samego na nowo otwarty sklep. Teoretycznie filią kierowała Verity, jako że pracowała dla Weasleyów praktycznie od utworzenia sklepu, jednak przez większość czasu nie było jej nawet w Hogsmeade. Załatwiała wszelkie papierkowe sprawy i dostawy, zostawiając dla stażysty wszystko pozostałe. Chłopak wiedział jednak, że mimo całego zaufania, którym obdarzył go szef, będzie musiał być kontrolowany. Do głowy mu jednak nie przyszło, że gracz Strzał ni z tego, ni z owego pojawi się w wiosce czarodziejów.
    Zagryzł wargę, przyglądając się zza lady jak Fred rozgląda się po sklepie. Próbował zignorować nerwowy ucisk w żołądku i przestać pukać opuszkami w blat. Westchnął cicho pod nosem, szybko przeczesał włosy palcami i przywołał – z lekkim trudem – firmowy uśmiech na usta.
    – Cześć, Fred. Co cię tu przywiało? – rzucił lekkim tonem. – Przerwa w sezonie? Gdzie zgubiłeś niebieską szatę? – zapytał żartobliwym tonem, jednocześnie przyglądając mu się z zainteresowaniem. Powoli ruszył w jego kierunku, utrzymując na twarzy uśmiech i próbując odciąć się od szalejących w głowie myśli. – Coś ci podać?

    [Wiem, że nie jest najwyższych lotów – ale chociaż jestem pierwsza, nie? xd
    Ale ja to tu zostawię i sobie grzecznie pójdę pewnie grać z tatą w fifę… xd]

    Oj Ty dobrze wiesz, kto… ;>
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  13. [Widzę tutaj reaktywację Huncwotów, wersja 2.0 Wątek jest koniecznością! Proponuję na początek coś luźnego, zabawnego, co później może przerodzić się w jakąś poważniejszą rozmowę przy Ognistej, kiedy ostatni goście będą opuszczać Trzy Miotły. Może na początek niech Fred wkroczy nonszalancko do pubu, rzucając do Jamesa coś w stylu 'od zawsze czułem, że jesteś stworzony do obsługiwania mnie' i po długim czasie nie widzenia się kuzyni zaczną nadrabiać zaległości. Co ty na to?]

    OdpowiedzUsuń
  14. Śmierć Angeliny zdawała się nie dotknąć Roxanne, która wciąż zdawała się tryskać energią i nosiła dumnie uśmiech doklejony do twarzy. A jednak wszyscy i tak obchodzili się z nią jak z jajkiem – nauczyciele proponowali pomoc na każdym kroku, widząc, jak inteligentna Gryfonka gwałtownie opuszcza się w nauce, przyjaciele co chwilę pytali, czy wszystko w porządku, a kapitan drużyny zaproponowała jej dłuższą przerwę od treningów. Weasleyówna odmawiała jakiejkolwiek pomocy, bez przerwy powtarzając, że jej mama nie zniosłaby widoku swoich załamanych dzieci. Dlatego próbowała ciągnąć swoje życie tak samo, jak robiła to do tej pory. Biegała na koło wróżbiarskie, grała w domowej drużynie jako pałkarz, nawet uczyła się tyle, co zawsze, mimo że wiedza już nie wchodziła jej do głowy tak łatwo, jak wcześniej. Nocami wychodziła z dormitorium do toalety, gdzie potrafiła przesiedzieć godzinę lub dwie, płacząc i podkulając nogi w kącie – byle tylko nie słyszały jej koleżanki z pokoju. Z jakiegoś powodu wykształciła w sobie dziwne poczucie, że musi być normalna, że nie może dać się złamać przez całą tę sytuację. Mimo że była młodsza, miała starszego brata na oku, uśmiechając się do niego tak często, jak się dało, i pytając, jak mija mu dzień. Jakby po pogrzebie Angeliny chciała zatuszować fakt, że kiedykolwiek miała mamę – lub może udawać, że jej rodzicielka wciąż siedzi w domu i rozmawia z ojcem, podczas gdy obieraczka samodzielnie obiera ziemniaki na obiad.
    Nie spodziewała się jednak, że tak głupia rzecz, jak bogin, może ją tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Wszystko działo się zbyt szybko. Jako pierwsza weszła do Sali od wróżbiarstwa i nim się obejrzała, zza szafki wyłonił się niewielki ognik, który w przeciągu parunastu sekund rozprzestrzenił się po Sali, otaczając dziewczynę iluzją płomieni od każdej strony. Na początku gdzieś z tyłu głowy majaczyła jej myśl, że to wszystko to jedynie złudzenie. Że wystarczy wyjąć różdżkę z kieszeni i wymówić odpowiednią formułkę. Straciła jednak panowanie nad sobą, kiedy blizna na łydce zapiekła boleśnie, przypominając jej ogień pożerający jej skórę na trybunach stadionu quidditcha. Przypominając ból, który towarzyszył jej, gdy wyłamywała płonącą deskę, trzask łamanej kości, kiedy spadła na murawę z wysokości kilkunastu metrów, aby ratować życie… Różdżka wypadła jej z ręki i potoczyła się po podłodze, znikając gdzieś w płomieniach zajmujących fioletowy dywanik leżący przy biurku nauczyciela. Pisnęła, gdy ogień buchnął jej przed twarzą i potknęła się o własne nogi, lądując na zimnej posadzce. Jej serce biło stanowczo zbyt szybko, łzy nabiegły do oczu Gryfonki, a całe ciało dziewczyny drżało, nie mogąc zrobić nic, by wyjść z tej sytuacji. Nawet nie zauważyła, że ogień wytworzony przez bogina wcale jej nie parzył – umysł Roxanne był zbyt zaślepiony strachem.
    Nawet nie widziała twarzy nauczycielki wróżbiarstwa. Widziała tylko kilka par nóg, które zgromadziły się wokół niej, słyszała zagłuszone głosy. Czuła, że ktoś bierze ją pod ramię i gdzieś prowadzi, jednak nie miała pojęcia gdzie. Powłóczyła nogami tam, gdzie chcieli, oddychając ciężko i dygocząc na całym ciele. Dopiero w skrzydle szpitalnym dano jej coś do wypicia, sprawiając, że skołatane nerwy Roxanne powoli się uspokoiły i była w stanie wrócić do swojego dormitorium akurat po porze kolacji.

    A jednak łóżko wcale nie stało się bardziej wygodne niż podłoga, na której siedziała, próbując osłonić się przed pożarem. Łzy wcale nie przestały cieknąć na czerwoną poduszkę. Ciche oddechy śpiących współlokatorek nie uspokajały jej i za nic nie była w stanie zasnąć.
    – Fred – szepnęła i pociągnęła nosem, by następnie wstać z łóżka i powoli wyjść z dormitorium, przejść przez pokój wspólny Gryfonów i przemknąć cichaczem na korytarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bratu znała skróty i ukryte przejścia, jednak z nich nie skorzystała. Czuła się pusta w środku i nawet gdyby woźny ją teraz znalazł i chciał zabrać do gabinetu dyrektora, miałaby to w głębokim poważaniu. Szła do brata. Do jedynej osoby, która rozumiała, co czuje, bo przecież jej mamy już z nimi nie było. Gula w jej gardle powiększyła się, kiedy przypomniała sobie nieruchomą twarz Angeliny z pogrzebu. Łzy ciekły jej po policzkach, a ciche chlipanie roznosiło się echem po ścianach zamczyska.
      Nawet nie pukała do drzwi. Po prostu nacisnęła na klamkę, wiedząc, że Fred zaczarował drzwi tak, aby zawsze mogła przyjść. To był pierwszy raz, gdy skorzystała z tej propozycji.

      siostrzyczka <3

      Usuń
  15. [Dziękuję bardzo i cześć! :) Jest może chęć na wątek? Bo tak sobie pomyślałam, że Fred pewnie ogląda każdy trening Quiddticha i każdy mecz, a że Hope też lubi je oglądać, mogłaby siadać tuż obok Freda i wdawać się z nim w pogawędki podczas treningów, zaś podczas meczy wspólnie z nim kibicować :D]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  16. Pogrzeb Angeliny Weasley był jedną z najgorszych chwil w życiu Roxanne. Pierwszy raz poczuła wtedy całkowitą niemoc i brak chęci do walki. Nieruchome ciało matki było zimne i bledsze niż zwykle, i mimo że trumnę otaczali prawie sami biali członkowie rodziny, dziewczyna miała wrażenie, że jej matka wygląda jak ściana w odcieniu kości słoniowej. Najgorsze było jednak to, że gdy wróciła do domu, wciąż widziała ją w odbiciu w lustrze. Patrzyła na siebie, na profil swojej twarzy, i dostrzegała Angelinę. Pełne usta i lekko spłaszczony nos, ciemne oczy oraz kręcone włosy – tak bardzo różniła się od typowego Weasleya. Znacznie bardziej przypominała członków rodziny od strony Johnsonów. Nie mogła wtedy na siebie patrzeć. Doskonale wiedziała, czemu Angelina zginęła – biegła jej na ratunek. Biegła, aby ocalić ją, głupiutką Roxanne, która siedziała bezczynnie na stadionie quidditcha, nie domyśliwszy się, że ktoś może zamknąć ją na nim niczym w rybkę w szklanym akwarium. Czuła się winna. Czuła się winna za stratę, jaką poniósł jej ojciec, brat, aż w końcu ona sama. Może to dlatego właśnie postanowiła, że zastąpi Angelinę, że na nowo wprowadzi do rodziny uśmiech i będzie jej miłym wspomnieniem. Dziedzictwem swojej matki, chodzącą manifestacją istnienia takiej osoby. Doskonale pamiętała moment, w którym Fred nazwał ją „mamą”. Była od niego młodsza, aczkolwiek zdawała się mieć znacznie silniejszą psychikę. Dlatego zamiast położyć się obok niego na podłodze, wtulić w jego tors i rozpłakać się na dobre, postawiła go do pionu. Odgarnęła bratu ciemne włosy z twarzy, otarła łzy i delikatnie zdjęła wymiętolony krawat.
    – Weź się w garść, Fred. Mama nie chce nas takich oglądać – szepnęła wtedy, posyłając mu lekki uśmiech i zabijając w sobie chęć zapadnięcia się pod ziemię, podążenia za matką.
    W końcu była jeszcze dzieckiem, piętnastoletnią dziewczynką o zerowym pojęciu na temat życia. I gdzieś w głębi serca wiedziała, że nastąpi moment, w którym jej prawdziwe ja, owe dziecko, obudzi się do życia i sprawi, że będzie wyć, błagając mamę o powrót. Chcąc poczuć jej ciepło i usta składające pocałunek na czole Roxanne, gdy ta kładzie się spać.

    – Fred… – chlipnęła, gdy ten podniósł się z krzesła. – Mogę… Mogę z tobą spać? – spytała cicho, pociągając nosem i zanosząc się płaczem.
    Zadrżała, gdy objął ją ramionami i pozwolił schować nos w fałdach swojego swetra. Jej ramiona unosiły się lekko, a głośny płacz był tłumiony przez materiał pachnący Fredem. Czuła oddech brata na swoim czole, jego ciepłe ręce przylegające do jej ciała. I wiedziała, że zawiodła. Że zawiodła siebie, zawiodła mamę, która przekazała jej swoją twarz, aby Roxanne mogła dalej przypominać światu o donośnym śmiechu Angeliny.
    Przypomniało jej się, że kiedyś ojciec powiedział jej o tym, jak trudny był dla matki poród Roxanne. Jak ryzykowny i bolesny, a mimo to mama wciąż mówiła, że był to jeden z dwóch najlepszych dni w życiu. Zacisnęła zęby, nie mogąc opanować płaczu.
    – Zabiłam mamę, Fred – wydusiła z siebie, po chwili jednak mając nadzieję, że gruby materiał swetra uniemożliwi bratu dosłyszenie tego, co właśnie powiedziała.
    Zabiłam mamę rozbrzmiało w jej głowie z podwójną siłą, sprawiając że zadrżały jej nogi. Nogi, które i tak już były jak z waty, ociężałe od zbyt dużego ciężaru, jaki niósł ze sobą kamień tkwiący gdzieś w piersi Roxanne. Bogin, który przybrał postać ognia, przypomniał jej o tym, czemu tak właściwie zginęła jej mama. I dopiero teraz Weasleyówna zdała sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas bała się jednej rzeczy – że może to ona powinna zginąć w tej bitwie, a wtedy Angelina żyłaby dalej.
    Wybuchła głośnym płaczem, zaciskając palce na grubej wełnie opatulającej bijące ciepłem ciało brata.
    – Ogień był wszędzie, nie mogłam nic zrobić, ja nie… – Chlipnęła. – Nie mogłam nic zrobić, nie umiem nawet poradzić sobie z boginem… Gdybym umiała więcej, nie musiałaby mnie ratować. – Zacisnęła zęby i powieki, bojąc się spojrzeć bratu w oczy.
    Przepraszam.

    panna Rozpacz

    OdpowiedzUsuń
  17. Starał się zignorować przyspieszone bicie serca. Ten drobny uśmiech Freda, który parę miesięcy wcześniej widywał często w pełniejszej krasie, przywołał kolejną falę rozdzierających serce na drobne kawałeczki wspomnień. Czasem chciałby po prostu zapomnieć. Kto by pomyślał, że spełnienie najskrytszych snów nawet w tak drobnej części, jakie w udziale przypadło Zabiniemu, może się okazać nieodparcie bolesne.
    Na słowa chłopaka jedynie cicho westchnął. Owszem, za czasów nauki był ostrym imprezowiczem. Obaj byli. Mimo wszystko miał na tyle przyzwoitości i rozsądku, by w żadnym wypadku nie dopuścić do zniszczenia miejsca, w którym od małego chciał pracować. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby wpaść na tak beznadziejny pomysł jak dzika balanga w filii Magicznych Dowcipów Weasleyów. Ostatnio słowa Freda coraz częściej go raniły. Przecież nie mógłby zrobić czegoś takiego George’owi.
    – Myślisz, że Verity by mi na to pozwoliła? – rzucił, siląc się na beztroski ton. – Musiałbym zaprosić i ją. A nie jestem pewien, czy wtedy nie doprowadziłoby to do zawału twojego ojca…
    Zabini podążył wzrokiem za byłym Gryfonem. Mimowolnie otaksował go wzrokiem, spojrzeniem przejechał po jego ramionach, popieścił spięte plecy, otoczył biodra. Szybko się odwrócił, niby rozglądając się, czy wszystko jest w porządku. Zrobiło mu się cieplej, nieznacznym ruchem rozpiął górny guzik koszuli. Sklepik nagle zaczął wydawać się o wiele mniejszy niż zazwyczaj, bardziej duszny.
    – Nie słyszałem. – Pokręcił delikatnie głową, jednocześnie lekko zakasując rękawy. – Cóż, całkiem sprytnie. Wysłać młodzika znającego szkołę na wylot, by wyłapał wśród byłych znajomych najlepsze perełki. Szybciej ich przekonasz niż jakiś nieznany im trener. – Pokiwał głową z uznaniem. Sam pewnie postąpiłby podobnie.
    Tata mówił, że ty masz potencjał. Uśmiechnął się pod nosem, niedbale wsuwając jedną dłoń do kieszeni, jednocześnie wyrównując krzywo stojące pudełko z mini-łajnobombami. Drobne komplementy co do jego pracy były dla niego najlepszą nagrodą. George co jakiś czas chwalił dobrze wykonaną pracę, co cieszyło Zabiniego. Od Verity również zdarzyło mu się usłyszeć parę ciepłych słów pochwały. Nawet Roxanne wydawała się zadowolona z jego pracy. Co innego było z Fredem…
    Serce zabiło mu szaleńczo w piersi, kiedy wzrok Łowcy Talentów znów się po nim przesunął. Starał się wyglądać jak zwykle, co było dość trudne w obecności gracza Strzał. Pod jego spojrzeniem czuł się o wiele mniejszy i potulniejszy. Wiedział dobrze, że mimowolnie zrobiłby wszystko, czego Weasley by od niego chciał. Nikt nie działał na niego tak jak on.
    Mimowolnie cicho się zaśmiał, słysząc pytanie Freda. Jak dotąd pokazywał co, gdzie i jak jedynie młodym uczniakom. Większość bez problemu jednak się tu odnajdowała. Układ wydawał się intuicyjny i jedyne, co zaskakującego mógłby pokazać to ewentualnie zaplecze czy jego małe mieszkanko na górze. Oprowadzanie syna właściciela po sklepie wydało mu się dość osobliwe, jednak nazwanie tego miejsca jego królestwem było niezwykle przyjemne. Pomijając fakt, że nie miałby nic przeciwko, gdyby ten mały sklepik stał się ich wspólnym królestwem…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jasne. Mało co się tu różni od sklepu na Pokątnej. Musieliśmy się po prostu upchnąć na mniejszej przestrzeni. Tu masz gadżety sprowadzane zza granicy. Po drugiej stronie trochę klasycznych już gadżetów projektu twojego ojca i wujka. – Ochoczo pokazywał odpowiednie regały. – Verity wpadła na pomysł, by ten stojak zaaranżować na nowości, ale na razie mamy tu, jak widzisz, najczęściej kupowane produkty. W życiu bym nie pomyślał, że dzieciakom tak się spodoba Jasnowidzący Breloczek! – Musnął lekko opuszkiem wiszące puchate kuleczki. – Na zapleczu jak zwykle wszystko ustawione tak, by jak najłatwiej było wszystko wyciągać. Nie ma tam może idealnego porządku, bo za każdym razem jak Verity tam wpadnie, nie można potem nic znaleźć – zaśmiał się lekko, zerkając na Freda. Oprowadzając go po sklepiku, czuł się o wiele pewniej, niż rozmawiając z nim ot tak. – Chcesz tam zajrzeć? Tylko uwaga na pudła. Mieliśmy dostawę Zwodnych Mioteł i wciąż nie udało nam się ich zabezpieczyć. – Wzruszył ramionami i przystanął, by przepuścić Weasleya na zaplecze. – Także tak to wygląda… Tam są schody na poddasze, gdzie obecnie mieszkam. Tam też chcesz zajrzeć, Freddie? – Zdrobnienie imienia smakowało czymś zakazanym. Od dawna już go tak nie nazywał. Od wtedy, kiedy ten uciekł z jego łazienki.
      Oparł się o framugę, by jednocześnie móc rozmawiać z gościem i nasłuchiwać pojawienia się klienta. Nie zauważył nawet, że mimowolnie zagrodził chłopakowi drogę ucieczki.

      Zabini kochający doprowadzać do dziwnych sytuacji ♡

      Usuń
  18. Po śmieci matki dotarło do niej, że musi dorosnąć. W ciągu kilku dni zmieniła się z małej dziewczynki w młodą, odpowiedzialną kobietę, która co dwa dni słała do ojca listy, miała na oku starszego brata, a w międzyczasie starała się dobrze uczyć i być coraz lepszym zawodnikiem quidditcha. Wstawała rano, kładła się spać o późnych godzinach, wypełniając sobie każdy dzień zajęciami, aby nie myśleć o tym, że straciła swój wzór do naśladowania. Nawet w weekendy starała się odwiedzać Magiczne Dowcipy Weasleyów i dawać znać tacie, jak idzie biznes, choć przecież nigdy jej on nie interesował i dawała o tym znać na każdym kroku, wprost mówiąc George’owi, że nie ma zamiaru bawić się w sprzedaż magicznych zabawek. Chciała grać w quidditcha, jak mama. Chciała być silna, jak mama. A jednocześnie chciała mieć w sobie nieograniczone pokłady pozytywnej energii, które nosił w sobie jej ojciec.
    Twarz Hyuna oświecona zbliżającymi się płomieniami pojawiła się znikąd. Popatrzyła na niego nieprzytomnie, próbując zaczerpnąć powietrze, jednak jej płuca były zbyt wypełnione duszącym dymem. Wyciągnął do niej ręce i uniósł jej wątłe ciało, by następnie ruszyć ku wyłamanemu wyjściu spod trybun. Kręciło jej się w głowie, a ból promieniujący z jej złamanej ręki zdawał się paraliżować pół ciała Roxanne. W ciągu kilkunastu sekund rześkie powietrze uderzyło w jej usmoloną twarz. Poczuła, jak Krukon kładzie ją na trawie. Widziała ciemne niebo i buchające płomienie rozświetlające zamek. Miała wtedy wrażenie, że wszystko wygląda jak fajerwerki, że zaklęcia znikły gdzieś w ułamku sekundy, i została tylko ona oraz płonący stadion.
    – Roxanne! – Głos jej brata rozległ się gdzieś w oddali, wyrywając ją z marazmu.
    Spojrzała kątem oka na Freda, który ukucnął tuż przy niej, zalewając się łzami. Wytrzeszczył oczy, widząc jej rękę wygiętą pod dziwnym kątem. Zakrył sobie usta dłonią, ujrzawszy nogę siostry. Nie wiedziała, jak wygląda. Jedyne, co czuła, to ból i palące pieczenie w klatce piersiowej wypełnionej przez żrący dym.
    Ktoś gwałtownie podniósł ją do pozycji siedzącej, sprawiając, że cała zawartość żołądka podskoczyła jej pod samo gardło. Zaczęła gwałtownie kaszleć, a zaraz potem zwymiotowała na trawnik, jednocześnie płacząc z bólu, który dopiero teraz zdawał się uwolnić w stu procentach. Zerknęła na swoją nogę, by ujrzeć płat spalonej skóry, otoczonej smołą i zdającą się wyglądać jak mięso, które mama zawsze smażyła na sobotni obiad.


    Płacz powoli ustępował, gdy chłonęła każde słowo brata. Chciała uwierzyć, że mówi prawdę. Nieśmiało weszła do pokoju, opuszczając niepewną strefę, jakim stał się próg gabinetu. Gdy Fred zamknął drzwi, jeden z ciążących małych kamyczków spadł jej z serca. Była w bezpiecznym miejscu, miejscu pachnącym męską wodą kolońską i Ognistą Whisky. Wypełnionym rzeczami Freda Weasleya, jedynej osoby, której mogła teraz ufać. Jedynej, która wiedziała, co tak naprawdę czuje. Przełknęła ślinę, starając się zahamować łkanie i obserwując rozpalającą się lampkę nocną. Uśmiechnęła się ledwo widocznie, gdy rzuciły jej się w oczy bokserki wystające spod łóżka oraz skarpetki rzucone gdzieś w kąt. Mama wywaliłaby je przez okno – przeszło jej przez głowę.
    Niepewnie zbliżyła się do łóżka Freda i opadła na nie z westchnieniem, obserwując, jak chłopak siada na swoim krześle.
    – Wolałabym traktor dziadka Artura niż kolejny pożar – szepnęła, spuszczając wzrok.
    Pamiętała, że jej bogin przed bitwą był skrajnie głupi i niewinny. Przyjmował postać wściekłego psa rasy bokser, bo właśnie taki ugryzł ją w rękę, kiedy miała dziewięć lat. Łatwo było wtedy wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie. Nie spodziewała się, że iluzja płomieni sparaliżuje całe jej ciało i uniemożliwi jasne myślenie. Czuła, że robi się coraz słabsza, choć przecież miało być odwrotnie.
    – Napiszesz mi usprawiedliwienie na jutro? – spytała z pobłażliwym uśmiechem, przyglądając się wlewanemu do szklanki trunkowi, którego nigdy nie miała okazji spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była temperamentna i bezustannie łamała szkolny regulamin, wymykając się z dormitorium i przemykając ukrytymi przejściami w zakazane miejsca. A mimo to nikt nie podejrzewałby jej o picie. Ba, ona sama by tego nie robiła, bo w końcu nigdy jeszcze nie miała okazji zasmakować czegoś mocniejszego niż kremowe piwo. Zawsze wytykała Fredowi, że śmierdzi Ognistą Whisky, że robi po niej głupie rzeczy, jednak teraz chyba rozumiała dlaczego. Nie miała tylko pojęcia, co sprawiało, że jej brat wcześniej potrzebował pomocy trunku, aby móc się na chwilę zrelaksować. W końcu przed wypadkiem mamy wszystko było w porządku. A może stan nietrzeźwości jeszcze rok temu był dla niego jedynie formą zabawy?
      Wyciągnęła rękę po szklankę, uśmiechając się pod nosem.
      – Przed zesłaniem błyskawicy wywaliłaby cały ten burdel przez okno, po czym kazałaby ci zmywać naczynia przez tydzień – powiedziała, mierząc go wzrokiem znad szkła trzymanego w jej dłoni. Miała obgryzione paznokcie i ślady długopisu, którego nie mogła domyć, na skórze.
      Zbliżyła szklankę do ust, by następnie upić z niej sporego łyka Ognistej Whisky. Skrzywiła się niemiłosiernie, walcząc z chęcią wyplucia płynu. Przełknęła trunek i poczuła nieznośne palenie w gardle oraz ciepło rozchodzące się po jej żołądku.

      kochająca siostra

      Usuń
  19. robimy wątek ;3 narazie mam mały zastój bo problemy rodzinne ale robimy <3

    Casilda

    OdpowiedzUsuń
  20. Serce przestało jej na moment bić, gdy we wrześniu ponownie dostrzegła Freda. Ziemia lekko zadrżała, a czas się zatrzymał. Srebrnowłosa dziewczyna stała w osłupieniu i czerwieniejąc na twarzy ze złości, wpatrywała się w nie-rudego Weasley’a nie mogąc uwierzyć w to, co się wówczas działo. Jakim prawem zawitał do Hogwartu, dlaczego nie mógł po tym wszystkim po prostu zniknąć z jej życia, nie pojawiając się w nim już nigdy więcej? Szczęście w tym było takie, że nie pojawił się w zamku jako stażysta od żadnego przedmiotu, na który uczęszczała. Gdy dyrektor przedstawił powód obecności byłego gryfona, Avalon skomentowała tylko w myślach, w jakim to beznadziejnym celu się tutaj pojawił. Zabawne było to, w jak bardzo szybkim czasie przestała nagle lubić quidditcha, a cały zamek wydał jej się nagle jakiś taki… Mniej radosny. Nie mogła jednak zawracać sobie głowy niechęcią do Freda i myślami o tym, jak pięknie by było, gdyby opuścił Hogwart. W końcu obok niej był Arsellus, jej chłopak. Chociaż początkowo nie była pewna tej znajomości w tym momencie nie żałowała ani jednej chwili spędzonej u boku Ślizgona. Miała u boku kogoś, w kogo towarzystwie czuła się naprawdę dobrze, z kim mogła się śmiać i posiedzieć w milczeniu, a przede wszystkim Arsie pomagał jej przezwyciężać własne lęki, co po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce w życiu dziewczyny, było dla niej naprawdę ważne. Poza tym, ojciec nawet go lubił – chyba głównie ze względu na to, że gdy pani Moore jeszcze żyła, ich rodzice się przyjaźnili, a oni sami, wspólnie się bawili – co było po prostu miłe, chociaż Avalon nie dzieliła się już z nim wszystkimi nowinami.
    Srebrnowłosa zdecydowanie nie miała ani zamiaru, ani powodu do zaprzątania sobie myśli Fredem. Co prawda nie wyobrażała sobie ich konfrontacji, bojąc się własnej reakcji, bowiem Fred Weasley naprawdę ją zranił – a tamtej pamiętnej nocy płakała naprawdę dużo i mocno, nie była w stanie nad sobą zapanować, nawet Jemma w żaden sposób nie mogła jej uspokoić, a babeczki, które podstawiała jej pod nos… nie była w stanie ich przełknąć. Cholerne wiśniowe babeczki, sprawiały, że z jej oczu płynęły kolejne łzy, ponieważ Fred zawsze kupował mi wiśniowe ciastko u madame Puddifoot. Kolejny dzień nie był lepszy, jednak każdy następny sprawiał, że jej oczy były mniej podpuchnięte a policzki nie były ciągle różowe. W dodatku, w pewnym momencie pojawił się Langhorne – przed którym początkowo się broniła – sprawiając, że na jej ustach ponownie zagościł uśmiech. Ten szczery, niewymuszony. Po prostu radosny. Nie miała jednak pojęcia, że wszystko, tak szybko będzie mogło się zmienić… I to w dodatku jednym listem. Listem, który w ogóle nie powinien powstać.
    Gdy czytała kolejne słowa napisane przez ojca miała ochotę zapaść się pod ziemię – jakim prawem w ogóle utrzymujesz kontakt, z Fredem?, - jednocześnie chciała nakrzyczeć na ich obu i udowodnić im, że już sobie świetnie radzi sama, że tak naprawdę żaden z nich, nie jest jej potrzebny. A ta nagła decyzja ojca wydała jej się po prostu śmieszna. Czy oni stroili sobie z niej żarty? Była pewna, że Fred wiedział o tym szybciej, w końcu ojciec nie pytał jej nawet o zdanie, po prostu oświadczył, jak to będzie wyglądać. Nie umiała zrozumieć dlaczego jej ojciec, ledwo po zakończeniu tematu jednego ślubu, już decyduje – za nią!! – kto taki będzie jej świadkiem, wyraźnie zaznaczając, że niezależnie z kim będzie ten ślub, Fred Weasley będzie twoim świadkiem. Nie rozumiała dlaczego ani po co. Przecież to nie miało żadnego, najmniejszego sensu. Poza tym… Dlaczego ojciec pisał do Freda, skoro tak bardzo go nienawidził, bojąc się, że to właśnie przez niego pokrzyżują się jego plany?
    Zacisnęła mocno dłonie na kawałku pergaminu, gniotąc go przy tym, czując jak jej serce bije niczym oszalałe. W gardle czuła nieprzyjemny ucisk utrudniający jej oddychanie. Była zła. Na ich dwójkę i z chęcią, wydrapałaby im oczu. Teraz, już, natychmiast.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie myśląc długo, zgniotła list i trzymając go w zaciśniętej pięści opuściła wieżę Ravenclawu i ostrożnie stawiając kroki ruszyła przed siebie. Niby chciała pójść prosto do gabinetu Freda i rzucić w niego jakimś niegroźnym zaklęciem, szybko jednak się opanowała i odrzuciła te myśli. Powinna wrócić, jak najszybciej do wieży, usiąść w dormitorium i po prostu zająć się czymś innym, udając, że żaden list nigdy do niej nie dotarł. I pewnie by tak właśnie zrobiła… Gdyby nie postanowiła użyć jednego z sekretnych przejść, które pokazał jej kiedyś Langhorne. Była pewna, że przechodząc właśnie tym przejściem, znajdzie się znacznie szybciej w pobliżu pokoju wspólnego Krukonów, ale… Zdecydowanie musiała coś pomylić. Zmarszczyła delikatnie wychodząc na główny korytarz i rozejrzała się dookoła. Wyciągnęła różdżkę i szepnęła ciche lumos by oświetlić sobie drogę. Była już taka godzina, podczas której uczniowie nie powinni opuszczać już pokoi wspólnych, wściekła Avalon nic sobie z tego nie zrobiła opuszczając wieżę Krukonów, jednak teraz, gdy przez krótki spacer ochłonęła bardzo żałowała swojego postępku. Spacerowanie nocą po Hogwarcie z Arsellusem zdecydowanie należało do przyjemności, ale samotne szwendanie się po zamku… To nie było tym, co Avie lubiła najbardziej. Każdy krok stawiała więc z ogromną starannością, rozglądając się dookoła i uważnie przysłuchując unoszącym się dźwiękom. Od swojego chłopaka nauczyła się, by różdżką ze światełkiem na jej skraju, zawsze celować w podłogę, by nie obudzić żadnego z portretów, które z pewnością narobiłby hałasu, a tego bardzo nie chciała. Miała też na uwadze fakt, że w każdej chwili mógł się wyłonić zza zakrętu jakiś prefekt, nauczyciel czy też woźny. Próbowała już sobie wymyślić odpowiednie usprawiedliwienie dla jej nocnych spacerów, zdawała sobie jednak sprawę, że to na marne. Jeżeli ktokolwiek ją nakryje to i tak pozbawi swój dom kilku punktów i zarobi szlaban. Avalon Moore i szlabany… Nie do pomyślenia! Wszystko szło tak pięknie, wręcz idealnie. W oddali widziała już ruszające się schody (chociaż była świadoma, że to nie nimi powinna iść, nie pamiętała jednak sekretnego przejścia, dzięki któremu byłaby w stanie je ominąć) i jak do tej pory nikt nie wszedł jej w drogę, a żaden z portretów nie został obudzony.
      Słysząc w oddali roznoszący się odgłos stukania butów, sama odrobinę przyspieszyła kroku mając nadzieję umknąć dyżurującemu. Słysząc stukot coraz wyraźniej, spanikowana machnęła delikatnie dłonią i wypowiadając odpowiednią inkantację, pozbyła się światła ze swojej różdżki i wstrzymując powietrze przystanęła najbliżej ściany, jak tylko się dało tuż obok jednej ze zbrój. Przywierając do ściany, wstrzymując powietrze i zaciskając pięści w napięciu oczekiwała, co takiego się wydarzy. Gdy odgłos zaczął się oddalać, Avalon westchnęła cicho i z ulgą odsunęła się od ściany, ponownie używając lumosa ruszyła dalej. W końcu musiała jak najszybciej wrócić do wieży i o ile nie była w tym momencie tak bardzo zła samym listem, zaczynała się denerwować, że przez tę dwójkę wpakuje się w jakieś kłopoty – bo to była przecież wina ojca i Freda, inaczej nigdy w życiu nie opuściłaby sama pokoju wspólnego po wyznaczonej przez dyrekcję godzinie.
      Weszła na schody i z widoczną ulgą na twarzy uśmiechnęła się. Była coraz bliżej niżeli dalej. Z radością obniżyła ramiona i już miała wejść na kolejny fragment, gdy z dołu dostrzegła delikatne światełko wydobywające się z cudzej różdżki. Długo nie myśląc weszła w korytarz, do którego dobiły właśnie schody i stanęła w zagłębieniu drzwi, ponownie tej nocy wstrzymując powietrze.
      Z trudem powstrzymała głośny krzyk, gdy nagle, na ramieniu poczuł cudzą dłoń. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało. No to pięknie. Pomyślała i powoli, odwróciła się przodem do osoby, która przyłapała ją na gorącym uczynku, gdy usłyszany głos dotarł do jej uszu, zacisnęła mocno pieści i wyrwała się z uścisku dłoni.

      Usuń
    2. Fred też pewnie jej od razu nie rozpoznał. Była pewna, że gdyby jednak ją rozpoznał, nie trzymałby chwilę temu dłoni na jej ciele. Odskoczyła jak oparzona i zmierzyła go od góry do dołu surowym spojrzeniem. O ile jeszcze chwilę temu była pewna, że złość jej przeszła widząc teraz przed sobą Weasley’a poziom wściekłości ponownie w niej wzrastał. Nogi zaczęły jej drżeć z nerwów, a sama srebrnowłosa szybko zaczęła rozwijać list, ściskany do tej pory cały czas w dłoni.
      — Co to ma niby znaczyć!? — Fuknęła znacznie głośniej niż zamierzała, wymachując mu przed twarzą listem. Ponownie poczuła nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez jej drobne, filigranowe ciało — no powiedz mi co to niby jest!? — odezwała się ponownie, wciskając kawałek pergaminu w jego dłonie i od razu cofając się o krok do tyłu. Nie miała zamiaru przebywać zbyt blisko tego drania, dla pewności więc zrobiła kolejny krok w tył i odwróciła wzrok, czując jak jej oczy ponownie zachodzą łzami. Obiecała sobie, że Weasley już nigdy więcej jej nie zobaczy płaczącej, a tym czasem… Już prawie płakała. — Nie dość ci po ostatnim!? Naprawdę musisz ciągle… Być gdzieś obok!? — Dodała, wciąż na niego nie patrząc — Daj mi w końcu, spokój, co? — wysyczała przez zaciśnięte zęby, w końcu na niego spoglądając. Była pewna, że jej ojciec od tak, sam nie wpadł na tak absurdalny pomysł.


      Nie umiem ostatnio w pisanie. Avie to jest wściekła, że Fredziak wrócił, ale autorka bardzo się cieszy, oj bardzo. Chociaż dobrze o tym wiesz! ♥

      Usuń
  21. [no, dałam mu drugą szansę i jak widać opłacało się xD Znamy się, choć wątku nie prowadziłyśmy. Przyznam się, że burza była tutaj kwestią zasadniczą, bo czemu nie wprowadzić trochę tajemnicy? >:D supcio, że się podoba, bo przeszedł... remanent lub udoskonalenie. Czasu każdemu braknie, ale jak widać potrafimy go dobrze wykorzystać... Nawet zmarnować heh dzięki!]

    yaxley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [hehe no spoko. jak ogarnę odpisy, zaczęcia to wpadnę, przeczytam wszystko jeszcze raz i już przyjdę z porządnym gotowym pomysłem, co będzie miał ręce i nogi. a jak nie... no to cóż. zobaczy się xD]

      Usuń
  22. W pierwszym iście nerwowym odruchu miał ochotę roztrzaskać miotłę o murawę boiska i ewentualnie prosić o wsparcie odpowiedniego do tego zaklęcia, ale jego formułka zapewne znów utknąłby mu w gardle, więc w ostateczności wolałby sobie oszczędzić tego wstydu. Wylądował zatem dość niezgrabnie wściekły na siebie, ale przede wszystkim na cały świat, jakby on zawinił najbardziej pod każdym możliwym względem. By zademonstrować swoją złość zaklął pod nosem popisując się swoją znajomością łaciny kuchennej i zmierzwił dłonią włosy, by choć trochę z wyglądu przypominać człowieka zanim złość mu to całkowicie uniemożliwi. Starał się ignorować rudą szumowinę, która od początku treningu bacznie obserwowała wydarzenia na boisku. Jego obecność wcale nie poprawiła Holly nastroju. Działała na niego stresująco, niczym czerwona płachta na byka. Nie lubił tego nie-rudego przedstawiciela rodziny Weasleyów, którzy skądinąd powinni być już dawno zaliczeni do klęski żywiołowej. Tego przychlasta w osobie Freda to wcale nie powinno tu być. Utracił status ucznia na rzecz zakończenia edukacji. Holly z tego tytułu życzył mu wszystkiego co najgorsze ZA murami Hogwartu. Nie rozumiał więc dlaczego ta mała pchła miała czelność pojawiać się na początku września w jego gmachu i jeszcze bezkarnie przyglądać się ich prywatnym treningom. Niby nikt nie protestował, bo to miało jakiś związek z jego aktualnie wykonywanym zawodem, ale Halliwell przekonany o swojej naturalnej, niewzruszonej zajebistości i słuszności był pewien, że ten półgłówek robił to specjalnie i teraz szydził z jego braku formy. Sam Vermilion czuł się z tego powodu wypompowany, jakby wrodzony talent do uprawienia tego sportu go opuścił, a przecież zawsze osiągał zadowalający z niego wynik.
    Nerwowym gestem zgarnął pot z twarzy rękawem, ignorując Viggo, który coś do niego mówił o samodyscyplinie i olewczym stosunku do gry. Co prawda pałkarz miał ochotę zatrzeć te obelgi z twarzy swojego kapitana, najlepiej przy użyciu pięści, ale krew w tym przypadku mogła być gwoździem do trumny i paliwem napędowym do jego niezbyt ludzkich odruchów, więc ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru z cichym „Pierdol się”, które nie miało szans nawet w szczątkowej wersji dolecieć do uszu wyższego pozycją rówieśnika. By zająć czymś myśli, popełnił najgorszy błąd w swoim życiu i zerknął kątem na tę nie-rudą gnidę, która zaczęła się śmiać z niego otwarcie i wściekłość Vermiliona w tym momencie osiągnęła apogeum. Co prawda nie można było tu mówić o przerwaniu żyłki na skroni w pełnym znaczeniu tego słowa, ale to nie zmieniało jednak faktu, że nerwy go opuściły.
    Szybko pokonał dzielącą go odległość od tego palanta, który zajmował nadal miejsce na trybunach i złapał za kołnierz koszuli tej przybłędy. Z perspektywy postronnego obserwatora mogło to wyglądać na kolejną sprzeczkę na linii Ślizgon-Gryfon, ale teraz chodziło o coś zgoła innego, zwłaszcza że Freddie oficjalnie znajdował się na pozycji personelu. Pociągnął w swoim kierunku tego wymoczka, wymuszając tym samym kontakt wzrokowy. Najprawdopodobniej w zielonych oczach Vermiliona paliły się ogniki najprawdziwszej furii, ale o to mógł stwierdzić na tę chwilę tylko ich adresat. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów, co z daleka było obleczone dwuznacznością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Szybko przeszedłeś z roli życiowego nieudacznika do spierdoliny społecznej, gratuluję — warknął mu prosto w twarz i zwolniwszy uścisk, z gracją go wyminął, uświadamiając sobie, że ten zakale społecznej o to właśnie chodziło.
      Oczywiście to żadna nowość, że jego skupienie na boisku zdechło i każdy niepowołany, niemożliwy do zarejestrowania przez zwykłego przedstawiciela ludzkiej rasy dźwięk go rozpraszał, co w efekcie było prostą drogą do popełnienia błędu. Dziś jednak brak jego koncentracji przybrał całkiem inny wymiar, przez co stanowił zagrożenie nie tylko dla siebie, a dla swoich kolegów z drużyny. Jeden oberwał tłuczkiem tak dotkliwie, że ostatecznie musiał zostać oddelegowany po konsultacje do Skrzydła Szpitalnego najprawdopodobniej z przestawionym barkiem.
      „Niech to wszystko szlag trafi”, mruczał w myślach jak mantrę, mocniej zaciskając dłoń na rączce miotły. Powoli brakowało mu pomysłów jak reanimować swoje emocje.
      Ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej od stadionu i trybun. Właściwie byle jak najdalej od kogokolwiek.

      Halliwell

      Usuń
  23. Addison gwałtownie zamrugała. Błysk płonących pochodni odbijający się w złotych monetach, wypolerowanych kamieniach szlachetnych i srebrnych zastawach, które z uporem maniaka zawsze kolekcjonowała jej matka, oślepił ją na kilka sekund, sprawiając, że w kącikach jej oczu zebrały się łzy. Spod przymrużonych powiek rozejrzała się po skrytce, rozpoznając absurdalne ilości bogactwa jako własne dziedzictwo. To pomieszczenie wydawało się nie mieć końca, ściany zostały zasłonięte przez góry drogocennych przedmiotów, które sięgały wysoko zawieszonego stropu zaklętego tak, by imitował wysadzaną diamentami i kością słoniową kopułę. Addie z obrzydzeniem spojrzała na uroczą grzechotkę wykonaną z białego złota, wysadzaną rubinami i szmaragdami. Podejrzewała, że z jej sprzedaży dostałaby wystarczająco dużo Galeonów, by mieć zapewniony byt na kilkanaście następnych lat. Jako jedynej z rodu Hallawayów oczy nie świeciły jej się niczym w gorączce, gdy widziała coś błyszczącego, za to reszta jej rodziny polowanie na drogocenne przedmioty traktowała jako swego rodzaju hobby. Chociaż brzydziła się ich słabością, Addison sama nierzadko korzystała z krypty, jako dziecko poznając wartość bogactwa. Każdy miał swoją cenę, każdego można było kupić. Wystarczyło pomachać mu przed twarzą absurdalnie kosztownym przedmiotem, by zaczął łasić się do jej stóp i przymykać oko na niektóre jej wybryki lub uniżenie zaoferować swoją pomoc. Ich majątek otwierał równie wiele dróg, co niszczył wiele żyć.
    Nie zmieniało to jednak faktu, że Addie nie miała pojęcia, jak się tutaj znalazła.
    Ostatnie, co pamiętała, to bieg na trening Quidditcha. Zbliżał się ich pierwszy mecz w tym sezonie przeciwko Krukonom. Ich kapitan uparła się, by trenować pięć razy w tygodniu, ogarnięta obsesją wygrania Pucharu Quidditcha. Addie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że z każdego treningu wracała przemoczona do suchej nitki, listopad nie rozpieszczał ich przyjemną pogodą. Kiedy wybiegała z zamku w kierunku boiska, niebo było zasnute czarnymi chmurami, wiatr był tak silny, że chwiała się i potykała, a przez grzmoty nie mogłaby usłyszeć nikogo, nawet gdyby stanął koło niej i wrzeszczał jej do ucha. Po dwóch minutach przemokła i przemarzła do szpiku kości, wśród olbrzymich kropel wody dojrzała jednak jasny błysk, a potem... Ciemność. Nie pamiętała niczego, a gdy otworzyła oczy, znajdowała się w rodzinnej skrytce, zdezorientowana i zagubiona. Była też sucha. Spojrzała w dół i spostrzegła, że nie miała na sobie kanarkowożółtej szaty treningowej, a przylegające do ciała, czarne ubrania. Robiło jej się też coraz jaśniej w głowie, czuła się tak, jakby przebudziła się ze snu i choć jej myśli były wciąż zamglone, powoli dostrzegała coraz więcej szczegółów. Drzwi do skrytki były otwarte, tuż przed nimi na kamiennej posadzce leżały dwa ciała. Addison zadrżała, ale postanowiła zastanowić się nad nimi później, chociaż wyobraźnia już podsuwała jej mroczne, krwawe obrazy. Pod jej bluzką szeleścił papier, więc bezwiednie sięgnęła do stanika i wyciągnęła z niego złożoną kartkę. Zamarła. Była tak zszokowana widokiem znajomego pisma i tego, że wiadomość od tej osoby znajdowała się w jej biustonoszu, mimo że przecież od wielu miesięcy nie miała z nią żadnej styczności, że nie zauważyła, kiedy brzegi kartki stanęły w płomieniach. W panice próbowała odczytać słowa, które nie zostały jeszcze strawione przez ogień: uniknąć akromantuli poprzez... chimera strzegący przejścia blisko.... Eliksir Słodkiego Snu! ... południowa strona... Zawalony strop! ... zaklęta woda... pułapka z inferiusami... straszna klątwa... Nie patrz w lustro! ... kwintopedy ukryte w... nie idźcie tym rozwidleniem. Każda z tych wskazówek mogła ocalić życie i żadna nie miała sensu bez ciągu dalszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Addison zaklęła, ale już po chwili jedynym śladem po papierze była kupka popiołu, który uzbierał się u jej stóp. Powoli pierwszy szok zaczął ustępować i w jego miejsce pojawiła się przemożna panika. Miała tylko kilka sekund, by zapoznać się z wiadomością, ale była pewna, że to pismo Damiena. Tylko dlaczego ją tutaj wysłał? I co z mężczyznami pod drzwiami skrytki, którzy zaczęli się wybudzać? Co on chciał osiągnąć?
      Właśnie wtedy usłyszała głos zza góry Galeonów i serce w niej zamarło. Zamknęła oczy, oddychając głęboko, powtarzając sobie, że to niemożliwe, że Damien nie posunąłby się aż tak daleko, nie mógł być aż tak okrutny... Ale to był Fred. Spomiędzy jej warg wydobyło się kolejne przekleństwo, a gdy jej wzrok padł na to, co Weasley przyciskał do klatki piersiowej niczym najcenniejszy przedmiot na świecie, zamarła w pół kroku. Jego spojrzenie było zamglone, jednak w oczach odbijał się w nich ten sam szok, co u niej. Nieprzytomnie popatrzył na jej twarz, jakby jej nie rozpoznawał, a potem na trzymaną w dłoniach szkatułę. Została ona wykonana z najczarniejszego kawałka hebanu, jaki Addie widziała w życiu. Czerń wydawała się być nieskończona, falowała i przyzywała cichym, kojącym szeptem. Im dłużej się w nią wpatrywała, tym mroczniejszymi myślami wypełniała jej umysł, zdawała się wysysać całe powietrze z pomieszczenia, przez co dziewczynie kręciło się w głosie. Bezwiednie postawiła chwiejny krok, pragnąc zbliżyć się do przyzywającej jej szkatuły, która lśniła tym mocniejszym, zielonym blaskiem, im bardziej Addison się do niej zbliżała. Odwrócenie wzroku okazało się być niemal nadludzkim wysiłkiem, musiała wykorzystać każdy skrawek siły woli, by zmusić się do spojrzenia w inną stronę, by wyrwać się z transu, jednak nawet wtedy przed oczami stawały jej misternie wykonane zawijasy pokrywające szkatułę. Wciąż słyszała jej kuszące szepty nawołujące do otwarcia czarnego pudełka, do uwolnienia tego, co się w niej kryło. To były czułe obietnice kochanka, słodkie słówka mające złamać jej opór.
      - Freddie - wymamrotała cicho, mimo że z trudem zbierała myśli, gdy szkatuła wciąż do niej przemawiała, odciągając jej uwagę od wszystkiego, co ją otaczało. Przemawiała do Weasley'a jak do dziecka. - Musisz się tego pozbyć. Ale bardzo ostrożnie, to potężny, czarnomagiczny przedmiot. Odłóż czarne pudełko tam, skąd je zabrałeś, dobrze? Bez gwałtownych ruchów.
      Tu działo się coś bardzo, bardzo złego.
      W ciszy panującej w skarbcu Addie usłyszała jęk. Nie mieli wiele czasu. Mężczyźni znajdowali się już na skraju przytomności.

      najukochańsza, wytęskniona i jedyna w swoim rodzaju

      Usuń
  24. [Wybaczam, ja zawsze wszystko wybaczam. Spiesz się powoli, spokojnie. ;)]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  25. [Trochę mnie nie było, ale wracam i mówię: super pomysł! Jestem jak najbardziej za takim wątkiem yolo, także postaram się zacząć jak najszybciej :D]

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  26. [ Sądzę, że mógłby wyjść jakiś ciekawy wątek między naszymi postaciami ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  27. Oddech uwiązł jej w gardle, gdy przyjemnie chłodne palce Freda musnęły jej rozgrzaną skórę, łagodnie ujmując jej nadgarstek. Kciukiem zataczał niewielkie kółeczka w miejscu, w którym biło mocne tętno i Addison momentalnie poczuła, jak jej napięte mięśnie nieznacznie się rozluźniają pod wpływem tego prostego gestu, który zawsze wpływał na nią kojąco. Niepewnie uniosła głowę, odnajdując jego spojrzenie, spodziewając się ujrzeć trudną do opanowania złość trawiącą go od wewnątrz lub zawód boleśnie wypisany na jego twarzy, tymczasem dostrzegła jedynie zaskoczenie, dezorientację, ale także ciepło. Jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca, jakby podświadomie nie obwiniał jej wciąż za śmierć Angeliny, jakby nie odtrącał jej od siebie przez wiele miesięcy, za każdym razem zadając jej cios prosto w serce, jakby między nimi nie powstał mur zbudowany z niedopowiedzeń, ukrytego żalu, tajemnic oraz niesłusznego poczucia winy. Mimo że byli otoczeni górami złota, u wejścia do skrytki leżeli przedstawiciele Ministerstwa, a instynkt podpowiadał jej, że coś tutaj nie grało, przez kilka sekund poczuła się tak, jakby nic się nie zmieniło. On nie istniał bez niej, ona nie mogła żyć bez niego. Kończyli nawzajem swoje zdania i potrafili czytać sobie w myślach, wystarczyło jedno spojrzenie w oczy, by odkryć wzajemne sekrety. Był pierwszą osobą, z którą Addie chciała podzielić się każdą nowiną, niezależnie od tego, czy mówiła o upierdliwym Silasie Hardwicku, któremu wybuchnął w twarz eliksir z kociołka i przez najbliższy tydzień będzie chodził z obrzydliwym śluzem na policzkach, czy przekazywała mu najskrytsze, najbardziej osobiste przemyślenia, których nikomu nie odważyłaby się powierzyć. Był też ostatnią osobą, o której myślała przed zaśnięciem. Przez kilka sekund rozkoszowała się myślą, że oddzielająca ich od siebie bariera runęła.
    Ciche, mrukliwe przekleństwa od strony drzwi szybko wyrwały jednak Addison z tej złudnej iluzji. Zerknęła przez ramię, ale nie zdążyła zareagować; Freddie stanowczo popchnął ją do tyłu, przyciskając własnym ciałem do ściany za pozłacanym posągiem. Przylegał do niej tak ściśle, że nie pozostawił między nimi nawet milimetra wolnej przestrzeni. Dziewczyna wzięła drżący oddech, zaciskając usta w wąską linię i obrzucając go morderczym spojrzeniem. Nieustannie pozwalał sobie na zbyt wiele, ale wiedział, że mu wybaczy. Zawsze mu wybaczała. Niemal wszystko. Gdyby Weasley spróbował czegoś takiego na korytarzach Hogwartu, nie zawahałaby się przed bolesnym uderzeniem go pięścią w brzuch lub solidnym kopnięciem w jaja i po figlarnym spojrzeniu Freda domyśliła się, że właśnie czegoś takiego się po niej spodziewał. Addie wywróciła oczami, kąciki jej ust nieznacznie drgnęły od powstrzymywanego uśmiechu. Typowy Fred. Mieli przerąbane, a on wciąż się psocił.
    Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy przejechał nosem po płatku jej ucha. Ignorując palącą myśl, że robili coś złego, przesunęła dłonią wzdłuż jego boku, by ostrożnie wsunąć ją do kieszeni na tyłku Freda. Starając się narobić jak najmniej hałasu, wydobyła różdżkę, zaciskając na drewnie palce tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. Pod żebrami boleśnie wbijała jej się krawędź czarnej szkatuły, którą chłopak wciąż tulił do siebie niczym najcenniejszy skarb, co mocno ją zaniepokoiło. To, co kryło się w środku... Nie bez powodu hebanowe pudełko zostało ukryte w najlepiej strzeżonej skrytce w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Jej brat wyraźnie pożądał tego czarnomagicznego przedmiotu, a Freddie wyglądał tak, jakby bez chwili namysłu pozwoliłby sobie amputować nogę, byle tylko zatrzymać szkatułę przy sobie. Nie mogła na to pozwolić, ale szamotanina w tym momencie była beznadziejnym pomysłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysunęła usta do ucha chłopaka, jej gorący oddech łaskotał go w kark.
      - Pod żadnym pozorem nie otwieraj szkatuły. Mówię poważnie, Freddie. Niezależnie od tego, co będzie się z nami działo, w jak bardzo rozpaczliwej sytuacji się znajdziemy, nie wolno ci tego zrobić. Obiecaj mi to. Nawet jeśli w zamian będziesz mógł uratować moje lub swoje życie, cena, jaką trzeba będzie ponieść... Nic nie jest tego warte. Obiecaj mi.
      Addison wspięła się na palce, wyglądając znad ramienia chłopaka na skarbiec. Dwóch mężczyzn już się obudziło, teraz przygarbieni przesuwali się wgłąb skrytki jak najbliżej ściany, uważnie obserwując otoczenie w poszukiwaniu intruzów. Jeden z czarodziejów stał zaledwie trzy metry od nich, wciąż nieświadomy ich obecności, pozostawało to jednak tylko kwestią czasu. Ich kryjówka nie była na tyle dobra, by zmylić doskonale wyszkolonych aurorów, lecz Addie próbowała jak najdłużej odwlekać moment konfrontacji, wiedząc, że to wszystko zmieni. Do tej pory ich działania były nieświadome, Damien prawdopodobnie rzucił na nich zaklęcie Inferiusa, teraz atak na ludzi z Ministerstwa będzie zaplanowany i celowy.
      - Jesteś pewny? Kiedy to zrobię, nie będzie już odwrotu.
      Addie poczuła, jak jej żyły wypełnia czysta adrenalina popychającą ją do działania. Zmusiła się jednak, by stać nieruchomo, czekając na odpowiedni moment. Jej oddech nieznacznie przyspieszył, a serce obijało się w nieregularnym rytmie o żebra. Czuła jednocześnie strach i ekscytację, stres jej nie paraliżował, wyzwalał w niej mechanizmy, o których istnieniu nie miała pojęcia.
      - Przepraszam - wymruczała jeszcze dziewczyna, po czym prześlizgnęła się pod ramieniem Freda, zwracając na siebie uwagę strażników. Miała tylko kilka sekund, nie mogła stracić żadnej z nich. Sufit został zaklęty, by przypominać kunsztownie wykonaną kopułę, lecz kryształowy żyrandol był prawdziwy. Z końca różdżki wystrzeliło zaklęcie, lampion zerwał się z łańcucha i poleciał na ziemię, przygniatając jednego z aurorów. Odłamki szkła oraz brylantów odprysnęły z żyrandola, raniąc drugiego mężczyznę i zostawiając piekące draśnięcia pod okiem oraz podbródkiem Addie. Wysłannik Ministerstwa szybko się pozbierał, gwałtownie uniósł ramię, posyłając w jej kierunku deszcz zaklęć. Zdążyła się schować za pobliską górą Galeonów, które stopiły się nagle pod wpływem żaru, zostawiając na jej dłoni paskudne oparzenie, jej skóra zaczerwieniła się, pokrywając białymi bąblami. Addison zawyła z bólu.
      - Drętwota! - ryknęła, przesuwając się w kierunku wyjścia. Musiała odciągnąć strażnika od Freda. Nie mogła pozwolić, by jej przyjaciel wpadł w kłopoty, już wystarczająco się nacierpiał przez jej rodzinę.

      opiekuńcza i brawurowa Addie

      Usuń
  28. [ Cześć! Co powiesz na wątek? Mogę zacząć, skoro nie lubisz, ale może masz jakiś pomysł na relację? Ja mam ewentualnie taką, że Fred, jako łowca talentów, mógłby chcieć "złowić" Julię, a ona od dłuższego czasu by mu odmawiała, bo przecież to nie jest to, co chce robić w życiu, mimo że to kocha. ]

    Julia Jones

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Dziękuję za powitanie, będę czekać na pomysł ;) ]

    Julia Jones

    OdpowiedzUsuń
  30. [Jestem bardziej za Julkiem zapewne dlatego, że osoba, która mnie w to wprowadziła, przedstawiła mi wszystko na jego korzyść, ale nie zmienia to faktu, że fajoski z niego ćpunek był, no.
    Formalnie Milo nie ma tej szesnastki, która jest wymagana, by zakupić niektóre produkty w Dowcipach, a jeśli to nie wystarcza, to ponownie jakiś nauczyciel mógłby pozbawić go asortymentu, przy okazji grożąc, że dopilnuje, by Green nigdy więcej w swoich cwanych łapkach niczego z tego sklepu nie trzymał. I wtedy, w ramach desperacji, mógłby się zwrócić do człowieka noszącego legendarne nazwisko z prośbą o... o coś, tutaj nadal mam puste miejsce, nie jestem pewna, jaka opcja byłaby w porządku. :c Oczywiście jeśli mogę, bo limity to bzdura, taka smutna prawda, ale mam świadomość, że czasami przyjmowanie przybłędy może być męczące.]

    #Milo

    OdpowiedzUsuń
  31. Jego serce przyspieszyło, kiedy Fred stanął tak blisko niego. Nie pozwolił jednak, by maska spokoju opadła z jego twarzy nawet na sekundę. Wzrokiem mimowolnie prześlizgnął się po jego spiętej sylwetce, kontemplując lekko rysujące się pod ubraniami mięśnie zawodnika quidditcha. Przez jego myśli mimowolnie przesunęły się obrazy Weasleya popisującego się swoim talentem podczas szkolnych meczów, śmigającego z gracją na miotle, rzucającego mu się tamtego szczególnego dnia na ratunek, gdy tłuczek leciał z zawziętością wprost na niespodziewającego się niczego pałkarza. Westchnął cicho, gdy ten obrócił się w jego kierunku. Od dawna nie stali tak blisko siebie. Zaplecze sklepu zdecydowanie nie należało do największych pomieszczeń, a pudła tylko zmniejszały przestrzeń. Powinien był wiedzieć, że tak czy siak znajdą się w podobnej sytuacji. Mimo to nie był na to przygotowany, co odbiło się wyraźnie na jego oddechu i błysku w brązowych tęczówkach. Dotyk Freda był dla niego zupełnym zaskoczeniem. Wpatrywał się uważnie w dłoń byłego Gryfona układającą jego palce na trzonku, jakby ten gest mógł zupełnie odmienić jego życie. To nic, Zabini. On tylko podaje ci durną miotłę, której miałeś się wczoraj pozbyć. Mimowolnie przymknął oczy, czując błądzący po jego twarzy wzrok Weasleya. Nie chciał tego widzieć, bał się, że przez to pęknie. Zacisnął więc dłoń na miotle i przywołał na twarz nieco kpiący wyraz.
    – Wiem. Zajmę się nią, jest już wpisana do strat – odparł rzeczowym tonem, jakby jego serce wcale nie waliło jak oszalałe, jakby kilka centymetrów od niego nie stał chłopak, który zupełnie zawrócił mu w głowie. – Możliwe, że Verity już poinformowała twojego ojca o problemach z transportem. To już kolejna partia, w której mamy mnóstwo uszkodzonych egzemplarzy – mówił spokojnie, obserwując jak Fred się cofa.
    Mimowolnie wstrzymał oddech, kiedy zobaczył, jak syn szefa potyka się o źle ustawione pudło. Cholerna Verity zawsze zostawia je w niewłaściwych miejscach. Po chwili drobnego zawahania wystrzelił w kierunku chłopaka, jednak spóźnił się. Ten już śmiał się spod sterty mioteł. Zabini mimowolnie z przyjemnością przesunął spojrzeniem po rumieńcach na policzkach Weasleya. Od zawsze lubił przyglądać się zakłopotaniu, zwłaszcza jeśli sam do niego doprowadzał. Zwłaszcza u osób, na których mu zależało.
    – Twój ojciec nie raz mi o tym wspominał. – Posłał w kierunku byłego Gryfona nieco rozbawione spojrzenie, kucając tuż przy nim. – Jesteś cały? – rzucił z wahaniem, zaczynając powoli wygrzebywać go ze stosu. – Mam nadzieję, że nie popsułeś kilku kolejnych mioteł. – dodał pół żartem, odkładając kolejne egzemplarze na bok.
    Znów byli blisko siebie. Pochylony Zabini wiedział dobrze, że od kuszących ust dzielą go zaledwie centymetry, ale doskonale pamiętał, jak chłopak mu uciekł. Nie chciał go wystraszyć. Miał cichą nadzieję, że może uda im się w jakiś sposób odbudować dawną relację. Przynajmniej na stopie przyjacielskiej. Kiedy odgrzebał Weasleya, wyciągnął w jego kierunku dłoń, by pomóc mu wstać. Grymas bólu, który przebiegł przez jego twarz, dosłownie zmroził krew w żyłach Zaba. Po prostu nie mógł pozwolić, by Fredowi coś się stało.
    – Na pewno wszystko gra? – zapytał szybko. Jego wzrok mimowolnie skierował się wprost na kostkę chłopaka. – Cholera, chyba jednak nie – burknął pod nosem, kręcąc lekko głową.
    Fred opierał się na jego ramieniu. Czuł ciepło jego ciała na boku, jego charakterystyczny zapach pomieszany z drażniącym zaduchem zaplecza. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, uznałby ten moment za dość przyjemny. Ich relacja jednak była na tyle skomplikowana, że nie potrafił do końca zrozumieć, co się między nimi wyprawiało. Zignorował kuszące podszepty podświadomości i obdarzył Weasleya drwiącym uśmieszkiem.
    – Chyba jednak zobaczysz moje poddasze. Zaraz zobaczymy, co z tą twoją kostką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez zawahania pewnie chwycił go pod kolanami i wziął na ręce. Kto by pomyślał, że marzenia lubią spełniać się w tak zaskakujący sposób. Przycisnął go lekko do siebie, po czym ruszył w kierunku schodów. Jego myśli szalały. Miał w ramionach osobę, na której od dawna zależało mu jak na nikim innym. Serce waliło mu w piersiach jak oszalałe, miał tylko nadzieję, że Fred tego nie słyszy. Na szczycie przez moment się zawahał, zerkając Fredowi w oczy. Zaraz jednak jego usta wykrzywił nieco łobuzerski uśmieszek.
      – Z góry wybacz bałagan, ale nie spodziewałem się gości.

      jakieś to marne takie ;-;
      ale my kochamy jak zawsze <3

      Usuń
  32. [ Witam, może miałbyś ochotę na wątek? Mogłabym zacząć, tylko brak mi pomysłu na relację, może Ty masz jakiś pomysł? :) ]

    Angelina Quinn

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Może jakiś wątek? :) ]

    Elaine Baldwin

    OdpowiedzUsuń
  34. Fred zdawał się nie mieć pojęcia, jak bardzo swoimi słowami doprowadzał Zabiniego do obłędu. Gdyby tylko ich relacja wyglądała inaczej… Były Ślizgon mimowolnie się spiął, zaciskając szczękę. Całą siłą woli musiał powstrzymywać się, by nie spojrzeć na kusząco zagryzioną wargę, by unikać wzrokiem języka prowokująco sunącego po ustach, w których tak bardzo chciałby się zatopić. Nie mógł pozwolić sobie na utratę kontroli. Pamiętał za dobrze, co się stało po ostatnim razie, gdy to pozwolił się prowadzić swojemu instynktowi. Nie chciał tego powtarzać. To było zupełnie nie fair. Każde słowo Weasleya, każdy gest, całe jego zachowanie… Chris powinien wiedzieć, że to tylko wygłupy, zwykłe przyjacielskie droczenie się. Nie mógł jednak wyrzucić z głowy tych kilku chwil skradzionych w jego dormitorium podczas jednej z imprez. Nie potrafił zupełnie odrzucić swoich własnych pragnień. Nie umiał uporać się ze swoimi uczuciami. Miał ochotę zamknąć mu usta pocałunkiem i pozwolić, by dłoń Freda dotarła w inne miejsca, nie tylko na jego klatkę piersiową. Wróć. Sam pokierowałby ją w zupełnie inne miejsca.
    Nie zdążył jednak dłużej się nawet nad tym zastanowić, nagłe wierzgnięcie się byłego Gryfona zupełnie go zaskoczyło, skutecznie przeganiając wszelkie gorące myśli z jego głowy. Nie miał pojęcia, jakim cudem ten wyślizgnął się z jego ramion. Zabini czuł się, jakby ktoś zupełnie go zamroził, nie był w stanie w żaden sposób zareagować. Trwało to zaledwie kilka sekund, w oczach Chrisa wyglądało to jednak prawie na wieczność. Dziwne przerażenie w oczach Freda, wyraźny ból przecinający jego twarz, rozpaczliwe poszukiwanie pomocy. Dłoń zaciśnięta na koszuli. Oddech więznący w gardle, niekontrolowane opadanie, ręce na bokach, kuszący zapach gwałtownie wdzierający się do nosa. Westchnął cicho, opierając się na łokciach. Takiej sytuacji zupełnie się nie spodziewał. Nie po tym, co wywołało między nimi nagłe milczenie, zupełne rozerwanie więzi.
    – Fred, co ty na gacie Merlina wyprawiasz? – szepnął, wciąż kompletnie zdezorientowany sytuacją. – Mogłeś zupełnie roztrzaskać sobie kostkę, a ja nie mam zamiaru wisieć ci odszkodowania.
    Silił się na spokojny ton, jakby wcale nie wisiał właśnie nad facetem, dla którego byłby w stanie poświęcić wszystko. Próbował ignorować pozycję w jakiej się znajdowali, kuszącą bliskość chłopaka, ciepło jego umięśnionego ciała. Nie potrafił jednak zupełnie odmówić sobie skorzystania z sytuacji. W końcu nieczęsto zdarzało mu się być tak blisko Freda. Właściwie w ostatnim czasie to wcale. Powolnym ruchem, niby tylko poprawiając się nad nim, pochylił głowę i ostrożnie, wręcz z czcią, musnął szyję Weasleya czubkiem nosa. Pozwolił sobie jeszcze na lekkie westchnięcie, omiatając skórę chłopaka rozpalonym oddechem, by zaledwie kilka sekund później z ewidentnym ociąganiem podnieść się znad niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Twój ojciec mnie lubi, ale wątpię, żeby darował mi, gdyby coś ci się stało – szepnął, próbując uspokoić walące w piersi serce i mimowolnie łapiąc kontakt wzrokowy z Fredem, co zupełnie mu nie pomagało. Powolnym ruchem położył dłoń na kolanie chłopaka, by leniwie zsunąć ją w dół na jego kostkę. – Pozwolisz, że ją obejrzę… – mruknął, odrywając spojrzenie od hipnotyzujących bursztynowych tęczówek, by zatrzymać je na opuchniętym stawie. – Nie wygląda to najlepiej. Ale może obejdziemy się bez uzdrowiciela.
      Jego opuszki, delikatnie muskając nabrzękniętą skórę, badały powoli miejsce urazu. Uśmiechając się pod nosem, powoli zdjął swojemu pacjentowi buta i skarpetkę. Palcami dalej delikatnie tańczył po jego kostce, podwijając chłopakowi nogawkę spodni.
      – Nie ruszaj się, dobra? – rzucił, zerkając na niego i unosząc znacząco brew. – Mówię serio. Żadnego ruchu. Nie chcę, żebyś skrzywdził się mocniej.
      Ostrożnie wstał z łóżka, starając się nie ruszać za mocno materacem, po czym powoli skierował się do kuchni, co chwila rzucając przez ramię kontrolne spojrzenia w stronę Freda. Czuł drżenie w każdej najdrobniejszej cząsteczce ciała, czuł dudnienie serca w uszach, czuł rozpaczliwe motyle obijające się w jego brzuchu. Od dawna już nie czuł się tak wspaniale. Z jednej z szafek wyciągnął słoiczek żółtawej maści i kilka mugolskich tabletek. Do kieszeni wrzucił jeszcze dobrze znaną buteleczkę i spokojnym krokiem skierował się znów w stronę łóżka.
      – Twój prywatny pielęgniarz wraca z wybawieniem. – Uśmiechnął się do niego ciepło, siadając ostrożnie na materacu i otwierając słoiczek, by zanurzyć w nim opuszki. – Cuchnie, ale działa – mruknął pod nosem bardziej do siebie, uśmiechając się nieco krzywo, zaraz delikatnie przykładając palce do opuchniętej kostki. – Mów, jeśli zacznie mocniej boleć. Muszę to dokładnie wmasować, a domyślam się, że każdy dotyk sprawia ci cholerny ból. – Posłał Weasleyowi ciepły uśmiech, wzrokiem jednak omijając z uwagą jego oczy i usta. Od tak dawna unikali się wzajemnie… Spokojnie przesunął dłonią po nabrzmiałym stawie, obserwując uważnie reakcje swojego „pacjenta”. Zaraz subtelnie zagryzł wargę i skupił się na dokładnym natarciu obrzękniętego miejsca lepką maścią. Kiedy skończył, uśmiechnął się delikatnie do Freda, wycierając palce w przygotowaną wcześniej chusteczkę. – A teraz mam coś przeciwbólowego. Co wolisz? – Wyszczerzył się, w jednej ręce trzymając kilka mugolskich tabletek, w drugiej dumnie dzierżąc buteleczkę Ognistej. Nie miał przy tym najmniejszych wątpliwości, na co padnie wybór Freda. Mimo wszystko trochę go znał.

      Prywatny pan doktor <3 xd

      Usuń
  35. Czuł jego wzrok na sobie. Czuł, że coś się między nimi zmieniło. Czuł, że dzielące ich bariery kruszały z każdą sekundą. Po jego udzie wciąż rozchodziły się rozkoszne iskierki, które rozsiał były Gryfon pozornie delikatnym dotykiem. Zabini powoli oblizał nagle suche usta, po czym przyłożył do nich chłodną butelkę, wciąż mając świadomość, że dosłownie sekundy temu tego samego miejsca dotykały kuszące usta chłopaka siedzącego tak blisko niego. Skupił się jednak na znajomym pieczeniu w przełyku i z zadowoleniem przymknął powieki. Nie mógł pozwolić sobie na utratę panowania. Nie chciał kolejny raz zawalić. Opuszkami powoli przesuwał po szyjce butelki, analizując spokojnie słowa Weasleya. Próbował przetłumaczyć szaleńczo walącemu sercu, że te teksty o jękach i zaspokajaniu to tylko przyjacielskie zaczepki, zwykłe wygłupy. Uparty organ jednak nie miał zamiaru słuchać i bił bez opamiętania w jego piersi, jakby chciał wyrwać się do swojego prawowitego właściciela siedzącego zaledwie metr dalej. Cały jego organizm zdawał się ożywać przy Fredzie, wyswobadzać się spod wyuczonej kontroli, zdradzać Zabiniego kroczek po kroczku.
    Obracał butelkę w dłoniach, z lekkim zdenerwowaniem obserwując zbliżającego się do niego chłopaka. Przyglądał się dłoni sunącej po materacu, próbując wyrzucić z głowy fantazje o tym, gdzie ta dłoń mogłaby się zabłąkać. Serce galopowało w jego klatce, po kręgosłupie wędrowały iskierki niecierpliwej ekscytacji. Sam niewiele pamiętał z ich wspólnego pobytu w Skrzydle Szpitalnym, wspomnienia przypominały pokręcony sen, nie potrafił ich sensownie poskładać, nie umiał oddzielić jawy od fantazji. Mimowolnie zagryzł wargę, spinając się na dotyk Weasleya. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek będzie miał go na wyciągnięcie ręki, nie sam na sam. A już na pewno nie myślał o tym, że Fred sam może z własnej woli chcieć go dotknąć. Wciągnął powietrze z cichym świstem, kiedy palce chłopaka ze spokojem tańczyły po jego ciele. Zdusił jęk, cisnący mu się na usta, gdy Weasley musnął to miejsce pod łopatką. To miejsce, o którym nikt nie wiedział. To miejsce, które zmieniało Zabiniego z potężnego tygrysa w potulnego, łaszącego się do dalszych czułości kotka. Miał ochotę wręcz zaskomlać, gdy ten zabrał dłoń, gwałtownie przerywając pieszczotę. Tylko na moment przymknął oczy, próbują opanować ogień, który wybuchnął w jego wnętrzu, by nie było go widać w ciemnych tęczówkach. Nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli, na żaden błędny krok.
    Nie rozumiał, co właściwie znienacka zaczęło się dziać, zupełnie nie był przygotowany na nagłe zaskakujące wyznanie Freda. Zmarszczył brwi, z niepokojem próbując ułożyć sobie w głowie jego słowa, obserwując jak ten się do niego zbliża. Każdą komórką ciała pragnął tej bliskości, jednocześnie broniąc się przed nią całą siłą umysłu. Był totalnie rozdarty pomiędzy własnymi uczuciami, pomiędzy sprzecznymi myślami i wszystkimi wspomnieniami. Z jednej strony czuł ciepło dłoni Freda na biodrze i policzku, z drugiej obrazy oddalającego się od niego chłopaka, uciekającego, odrzucającego go nie dawały mu spokoju. Wzrokiem nerwowo wędrował po jego twarzy, rozpaczliwie szukając odpowiedzi na kłębiące się w umyśle pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność, napięcie między nimi gwałtownie rosło. Pragnienia, od tak dawna uparcie tłumione, wybuchły we wnętrzu byłego Ślizgona z podwojoną siłą. Tak długo odsuwał to od siebie, próbował wybudować mur między sobą a uczuciami, jakimi darzył tego cholernego Weasleya. Dopiero teraz poczuł, jak krucha była to konstrukcja. Z charakterystyczną gwałtownością wsunął palce jednej dłoni we włosy Freda, drugą z lekkim wahaniem opierając na jego karku. Centymetry dzielące ich twarze wydawały się nagle niezwykłą przepaścią, którą jednak Zabini pokonał z wyraźną determinacją i zwykłym sobie zdecydowaniem. Zatopił stęsknione wargi w ustach chłopaka, wzdychając przy tym, jakby z jego ramion ściągnięto nagle wielki ciężar. Smakował go powoli, rozkoszując się upragnioną bliskością. Opuszkami błądził zachłannie po fredziakowym karku, całując go wręcz rozpaczliwie, jakby się bał, że ten znów mu ucieknie. Miał ochotę oddać się tej słodkiej przyjemności, zagarnąć Freda dla siebie, udowodnić mu, że jest go wart. Bolesne wspomnienia jednak nie pozwalały o sobie zapomnieć. Zacisnął powieki, powoli przesuwając językiem po dolnej wardze Freda, by zaraz gwałtownie się od niego odsunąć i nerwowo wstać z łóżka. Drżące dłonie wsunął we włosy, odwracając się do swojego gościa plecami. Nie powinien był do tego dopuścić. Czuł napływającą do jego serca nadzieję oraz strach czający się gdzieś na granicy świadomości. Nie chciał kolejny raz tego przechodzić. Nie wyobrażał sobie, by mógł znów się po tym pozbierać. Zacisnął wargi i na nowo postanowił wznieść mur. Musiał się odciąć od emocji, by nie dać się zranić.
      – Ja… Fred, muszę wracać do pracy. Jakby nie patrząc, twój ojciec nie płaci mi za siedzenie z tobą w łóżku. A ja nie mam zamiaru stracić pracy. – Pokręcił głową, zerkając na niego przez ramię. W jego tonie słychać było nieco goryczy. – Mam nadzieję, że Verity nie przyszła akurat kontrolować sklepu. No i że nikt nie potrzebuje akurat pomocy sprzedawcy. – Uśmiechnął się krzywo, starannie omijając Weasleya wzrokiem. Silił się na lekki ton, jednak mimo naciągniętej na twarz maski, po drobnym drżeniu kącika ust można było poznać, jaka burza szaleje w jego wnętrzu. – Jakbyś mnie potrzebował, krzycz – rzucił z wahaniem, po czym szybkim krokiem ruszył ku schodom, by zbiec jak najszybciej na dół i uciec przed koniecznością jakiejkolwiek rozmowy. Bał się, co mogłoby z tego wyniknąć…

      nie sprawdzam, bo jest chora godzina, a ja powinnam dawno spać, także wybacz błędy
      miało być jak zwykle inaczej, ale Zab wywalczył część swojego, taki tygrys
      kochamy niezmiennie, jakkolwiek ten dupek by się nie zachowywał

      Usuń
  36. Nie potrafił się skupić. Na pytania klientów odpowiadał bez zwykłego entuzjazmu, był zupełnie rozkojarzony, pokazywał jeden produkt, mówiąc o zupełnie innym. Wciągnięty na twarz firmowy uśmiech był pozbawiony charakterystycznego blasku, przez co całe wnętrze filii Magicznych Dowcipów wydawało się smutniejsze, zaskakująco puste i tak ponure jak nigdy. Brakowało mu motywacji do zabawy w manipulatora i nakłaniania kolejnych interesantów do zrobienia nieplanowanych zakupów. Kolejni klienci wychodzili z niczym, odprowadzani nieco zirytowanym spojrzeniem. Obrót sklepu zapowiadał się na zdecydowanie najniższy od dnia otwarcia. Zwykłe zacięcie, nieco zawadiacki błysk w oku, żyłka handlarza, które tak cenił w nim George, zostały przyćmione. To nie był ten sam Zabini, który w ciągu pół miesiąca zdążył zapracować na kilkoro stałych klientów, etykietkę świetnego sprzedawcy i bezdyskusyjne zaufanie szefostwa.
    Kiedy w końcu dobre kilka godzin po czasie zamknął drzwi zaklęciem, wykończony powlókł się po schodach, bojąc się tego, co mogło na niego czekać na piętrze. Przed zamknięciem wysprzątał całe zaplecze do tego stopnia, że był gotów jeść z podłogi i dokładnie posegregował wszystkie towary, odrzucając te uszkodzone. Nie chciał tego przed sobą przyznawać, ale przeciągał powrót na górę w nieskończoność. Bał się. Ostatnie stopnie pokonał z najwyższą trudnością, walcząc z chęcią ucieczki na dół i wyszukania sobie kolejnych zajęć na sklepie. Rozejrzał się niepewnie w półmroku i mimowolnie uniósł delikatnie kącik ust. Widok Freda rozłożonego na jego łóżku poruszył coś w chłodnym ślizgońskim sercu, przyjemne ciepło rozlało się w jego piersi. Wielokrotnie marzył o takich sytuacjach, zdecydowanie częściej niż był gotowy przyznać przed samym sobą. Teraz jednak nie miał zamiaru spełniać swoich fantazji, jedynie chwycił koc, by okryć nim delikatnie swojego gościa. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt wiele. Przy Fredzie Weasley’u wszelkie zdolności samokontroli Zabiniego szły w odstawkę. Jedynie na krótką chwilę przysiadł na brzegu łóżka, by przyjrzeć się ewidentnie wracającej do stanu używalności kostce. Jednocześnie pozwolił sobie na dość wnikliwe zlustrowanie całej sylwetki Freda, chwilę zapomnienia, w której mógł podziwiać kuszące usta, umięśnione ramiona poruszające się delikatnie w rytmie sennego oddechu. Uśmiechając się mimowolnie pod nosem ruszył pod prysznic, by potem, wciąż ciesząc się do samego siebie, pościelić sobie na kanapie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasnął błyskawicznie, wykończony natłokiem kłębiących się w nim emocji i dniem intensywnej pracy. Kanapa może nie była szczytem wygody, jednak nie odważyłby się położyć przy Fredzie. Znał granice swojej samokontroli i doskonale wiedział, że przy Weasley’u są one wyjątkowo cienkie, łatwe do przekroczenia. Wspomnienie pocałunku towarzyszyło mu nie tylko na jawie, ale również we śnie. Na języku stale czuł delikatny nacisk zębów ścigającego. W sennych majakach obrazy plątały się, słodycz ust przeplatała się z goryczą Ognistej i bólu odrzucenia. Wszystkie uczucia, które się w nim kłębiły, wybuchały fantazyjnymi odcieniami, nadając snu nowych barw. Blask ciepłych bursztynowych tęczówek splatał się z kolorami rzucanymi przez zachodzące słońce. Czuł delikatny dotyk na policzku, ciepło rozlewało się przyjemnie po jego ciele. Charakterystyczne iskierki przyjemnie przeskakiwały po jego skórze, lekki dreszcz przebiegł radośnie po jego kręgosłupie. Miał go na wyciągnięcie ręki. Oddech lekko muskający jego ucho i szyję wydawał się niemożliwe realistyczny. Słyszał przyjemny głos, ale nie był w stanie skupić się na słowach. Instynktownie wyciągnął dłoń, by zacisnąć ją na koszulce chłopaka i przyciągnąć go bliżej. Materiał wydawał mu się niespodziewanie prawdziwy, cały sen z każdą sekundą coraz bardziej przypominał mu jawę. Zaspany mózg jednak nie analizował bodźców ze zwykłą prędkością. Dopiero gdy spragnionymi wargami musnął miękkie usta, coś do niego dotarło... to już nie był sen. Gwałtownie wciągnął powietrze, nieprzemyślanie zaciągając się charakterystycznym zapachem gracza Strzał i otwierając szeroko oczy, odsunął się od Freda, niepewnie puszczając ściskaną koszulkę.
      – Uhm... Fred… Cześć – burknął pod nosem, czując narastające zażenowanie.
      Pokręcił głową, próbując pozbyć się resztek snu wciąż obciążających jego umysł. Zacisnął usta, uciekając wzrokiem przed bursztynowymi tęczówkami i nieco niepewnie poprawił kołdrę, jakby ta miała stanowić między nimi mur. Czuł się nagle cholernie niezręcznie i nie na miejscu. Nie miał pojęcia, jak powinien się teraz zachować. Postanowił więc wciągnąć na twarz maskę i udawać, że nic się nie stało, że kolejna już utrata samokontroli nie miała miejsca. Wygiął usta w lekceważącym uśmieszku i rzucił pewne spojrzenie Weasleyowi. Musiał być twardy i nie mógł dać po sobie niczego poznać.
      – Jak się czujesz? – rzucił, bezpardonowo odrzucając kołdrę. Do jego nosa dotarł zachwycający aromat jajecznicy i gorącej kawy, wywołując na jego twarzy szczery uśmiech. – Czyżbyś zabawił się w gosposię? – mruknął z rozbawieniem, przeciągając się i rozglądając po mieszkaniu. Z zadowoleniem zarejestrował talerz pełen parującego dania i kubek napoju bogów. Z typową sobie gracją wstał z kanapy i nie przejmując się zupełnie tym, że jest w samych bokserkach, przemaszerował do kuchni, by otworzyć jedną z szafek i z triumfalną miną wyciągnąć z niej słoiczek. – Mam nadzieję, że zjesz ze mną?

      ten Zabini o wiele bardziej mi się podoba

      Usuń
  37. [Mam to uznać za propozycję wątku? c:]
    Sin

    OdpowiedzUsuń
  38. Na jego bokach zatańczyły ochocze iskierki. Chociaż wcześniej dane mu było poznać ten dotyk zaledwie kilka razy, nie mógłby pomylić go z nikim innym. Całe ciało Zabiniego czuło wyraźnie, czyje dłonie przesuwały się po biodrach, o czyj tors oparły się jego plecy, czyj oddech pieścił skórę na karku. Nigdy z nikim by go nie pomylił. Wzdłuż kręgosłupa byłego Ślizgona przetoczył się powolnie elektryzujący dreszcz. Instynktownie lekko się wygiął, ułatwiając tym samym drogę ustom Freda. Nie potrafił się mu oprzeć. W cichym westchnieniu, jakie wydostało się spomiędzy jego warg, można było wyczuć, jaką przyjemność sprawia mu bliskość chłopaka, jak bardzo o tym marzył i ile nocy poświęcił śnieniu o takich momentach. Przymknął oczy, sycąc się tą zaskakującą chwilą, czerpiąc z niej, gdzieś z tyłu głowy chowając ją jako wspomnienie ku późniejszemu rozpamiętywaniu. Ciepłe, rzeczywiste dłonie oparte na jego brzuchu, szorstki jednodniowy zarost gracza Strzał drażniący jego bark, pewne ramiona i delikatny ruch klatki piersiowej Weasleya przy każdym wdechu, który Chris wyraźnie czuł na nagiej skórze pleców.
    Słoik z gwałtownym trzaśnięciem wylądował na blacie. Zab nawet nie zauważył, kiedy jego ręka pomknęła w dół. Zamrugał powiekami, jakby wyrwany spod hipnozy, zdając sobie nagle sprawę z tego, że to naprawdę nie jest sen. Że Fred Weasley przytula go w jasnej kuchni mieszkanka tuż nad Magicznymi Dowcipami. Że sam stoi praktycznie nagi, podczas gdy były Gryfon ma na sobie wciąż wczorajsze ciuchy. Że to było zupełnie nieprawdopodobne. Że to nie powinno mieć miejsca. Nie teraz, kiedy usilnie próbował się z niego wyleczyć i poukładać sobie życie, w którym miało nie być już miejsca na rozmyślania o chłopaku, który tyle lat temu skradł jego serce. Zabini niepewnie oblizał wargi, z wahaniem chwytając Weasleya za nadgarstki i odciągając jego dłonie od swojego torsu. Był zupełnie zdezorientowany zachowaniem Freda. Nie potrafił zrozumieć, czemu ten tak nagle, po tym wszystkim co ich podzieliło, po wszystkich ranach jakie mu zadał, po wszystkich krzywdzących słowach jakie padły z jego ust, postanowił zrobić mu śniadanie prawie do łóżka. Dlaczego bez większego skrępowania wtulał się w plecy byłego Ślizgona, ot tak, jakby było to między nimi zupełnie normalne?
    – Nie mam pojęcia, Weasley, co kombinujesz, ale mogę cię zapewnić, że w ten sposób tego nie osiągniesz. – Głos lekko mu zadrżał, ton jednak pozostał obcy i chłodny. Zabini kolejny raz sięgnął po wyuczone maski, chciał ukryć swoje zdezorientowanie i szał emocji, który nim zawładnął. – Nie wiem, co siedzi ci w głowie, ale nie dam się w nic wplątać. – Korzystając z momentu zaskoczenia, wywinął się z fredowych ramion, chwycił dżem i ruszył w stronę stolika, nie oglądając się na chłopaka. – To dżem babci, nie waż się go obrażać – dodał z cichym westchnieniem, jednak jakby nieco łagodniej.
    Opadł na miejsce i wbił wzrok w wyglądającą perfekcyjnie jajecznicę. Bał się unieść wzrok, wiedząc, jak ciężko będzie mu utrzymać obojętną twarz, jeśli tylko jego spojrzenie padnie na Weasleya. Bał się, że mu ulegnie i potem znowu będzie żałował. Bał się, że kolejny raz będzie musiał wracać do punktu wyjścia. Bał się, że po kolejnym odrzuceniu nie będzie w stanie pozbierać kawałeczków złamanego serca.
    Zacisnął wargi i nałożył dżemu na wierzch wciąż parującego dania. Wiedział dobrze, że dla wielu jego śniadaniowe preferencje mogą wydawać się dziwne i niezbyt apetyczne, jednak niezbyt się tym przejmował. Wciąż nie podnosząc wzroku, zaczął mieszać widelcem w talerzu.
    – Chcesz dżemu? – burknął, stawiając otwarty słoik na środku stolika.

    ten nagle niby niewzruszony

    OdpowiedzUsuń
  39. [Dziękuję za powitanie! Gdyby była chęć na wątek z kuzynem to oczywiście zapraszamy, może udałoby się ich wplątać w coś nietypowego :D]
    Hugo

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Dziękuję bardzo ;) Jakbyś miała ochotę na wątek to zapraszam! ]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  41. Tak długo grzebał widelcem w talerzu, aż z przepysznie zapowiadającego się dania powstała niezbyt apetyczna breja. Nie podniósł wzroku nawet na moment. Bał się, że gdy tylko spojrzy na Freda, ulegnie. Miał świadomość tego, jak słaby był wobec jego uroku, jak cienkimi granicami oddzielał się od pożądliwego instynktu. Gdyby mu się poddał, nie pozwoliłby Fredowi zejść. Zatrzymałby go i... i bał się, że pozwoliłby sobie na zbyt wiele, co tak czy siak zakończyłoby się ucieczką Weasleya. Nie pierwszy już raz. Dlatego twardo trwał na krześle, jakby był do niego przyklejony, podczas gdy w jego wnętrzu szalały sprzeczne emocje i dziki ogień pragnienia. Ten Zabini nie miał zielonego pojęcia, co powinien zrobić.
    Każdy krok Freda, kolejne wściekłe tupnięcie, było jak cios. Poczekał moment, aż schody przestały skrzypieć, po czym z rezygnacją rzucił widelcem. Metaliczny dźwięk miał rozładować burzę szalejącą w umyśle byłego Ślizgona, jednak tak naprawdę w niczym nie pomógł. Zabini zupełnie nie rozumiał, co właściwie stało się kilka chwil wcześniej. Nie miał pojęcia, skąd w jego głosie nagle taki chłód i dystans. Wsunął dłonie we włosy, szarpiąc je nerwowo. Kiedy spomiędzy jego warg wydostało się ciche przekleństwo, dotarło do niego również te krzyknięte przez Freda. Zacisnął powieki, przeklinając własne serce, któremu ten drobny zbieg okoliczności – to, że obaj jednocześnie w podobny sposób wyrazili swoją frustrację – wystarczył, by rozpocząć dziki bieg. Z wahaniem wstał z miejsca, nasłuchując dźwięków z dołu. Swoim zwyczajem zablokował drzwi sklepu specjalnym zaklęciem. Wiedział dobrze, że szarpana klamka w końcu może wpaść w szał i pokąsać w odwecie. Rzucił się w kierunku szafy, wyciągając z niej pierwsze lepsze dresy, by zaraz w rozpaczliwym pośpiechu je na siebie naciągnąć i rozpocząć poszukiwania różdżki. Rano zazwyczaj nie pamiętał, gdzie ją wsadził.
    Westchnął cicho, chwytając ukochany kawałek cisowego drewna. Kciukiem czule przesunął po znajomych żłobieniach i uśmiechnął się pod nosem. Wiele już zdążyła z nim przejść, wiązało się z nią mnóstwo wspomnień, w tym te związane z babcią. Ciepło uderzyło w piersi Chrisa, gdy zbiegał na dół po dwa stopnie, w głowie nagle mając słowa starszej kobiety. Czasem warto pokazać prawdziwą twarz, podążyć za sercem i otworzyć się na drugą osobę. Zwłaszcza, jeśli się ją kocha.
    Ze składziku wyszedł nieco niepewnym krokiem, zerkając w stronę Freda z wahaniem. Nawet takie krótkie spojrzenie działało na niego lepiej niż jakiekolwiek miłosne zaklęcia. Podrzucił różdżkę w dłoni i powoli podszedł do drzwi, by zaraz się o nie oprzeć i spojrzeć wprost na swojego gościa. Mimowolnie oblizał usta, których prawy kącik podskoczył nieśmiało ku górze.
    – Poczekaj, Weasley. Naprawdę musisz być w pracy w niedzielę o szóstej rano? – zapytał cicho bez cienia złośliwości w tonie. Głos delikatnie mu drżał, tak samo jak dłonie, jednak tym razem nie skupiał się na całkowitym panowaniu nad własnym ciałem. Pokazać prawdziwą twarz. – Może jednak zjemy razem śniadanie i… – Otworzyć się na drugą osobę. Z lekkim wahaniem przeczesał palcami wciąż poplątane po nocy włosy, mimowolnie uciekając wzrokiem w bok. Bał się odrzucenia. Bał się, że były Gryfon w tym momencie go wyśmieje i na tym wszystko się skończy. – Fred… Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać. – Podążyć za sercem. – Nie daj się prosić. – Powolnie wrócił do niego wzrokiem, tym razem nie powstrzymując się i napotykając bursztynowe tęczówki, o patrzeniu w które marzył każdej nocy od dobrych czterech lat.

    próbujemy naprawiać nasze błędy

    OdpowiedzUsuń
  42. Dzięki, Freddie! Daj mi znać jak Rosalie się pojawi to napiszę coś więcej niż te marne parę słów.

    Scorpius Malfoy & Alexei Krum

    OdpowiedzUsuń
  43. [To był absolutnie najsłodszy komentarz jaki dostałam pod kartą. Bardzo dziękuję!]
    Adam Lee

    OdpowiedzUsuń
  44. Serce waliło mu w piersi z przerażeniem. Czy on ma zamiar mu odmówić? Wpatrywał się we Freda z oczekiwaniem i niepewnością. Bał się, że ten stwierdzi, że nie mają o czym rozmawiać i zażąda otwarcia drzwi, by raz na zawsze opuścić życie Zabiniego. Opierał się o drzwi z wahaniem, już układając sobie w głowie plany co do tego, w jaki sposób mógłby próbować go zatrzymać. Nie wiedział, co mogłoby zadziałać, chciał go jednak odwieść od wyjścia za wszelką cenę. W ostatnim czasie nie widywali się zbyt często, a wytworzona poprzedniego dnia nadzieja na poprawę relacji zdążyła rozgościć się w sercu byłego Ślizgona i zapłonąć spokojnym ognikiem.
    Nie był przygotowany na to, co spotkało go rano. Nie spodziewał się zupełnie i wciąż nic z tego nie rozumiał. Chris był totalnie zagubiony, nie wiedział, jak ma rozumieć zachowanie chłopaka, jak je interpretować. W końcu nigdy wcześniej Fred nie zachowywał się tak wobec niego. Obserwował z zastanowieniem, jak Weasley kręci się po sklepie, dochodząc nagle do wniosku, że ten jest równie wytrącony z równowagi jak on. A więc nie tylko jego ta sytuacja totalnie zaskoczyła. W dziwny sposób go to uspokoiło. Rozmowa zapowiadała się zatem nienajgorzej. W oczekiwaniu na ruch chłopaka przeczesał włosy palcami, próbując się uspokoić.
    Zagryzł niepewnie wargę, starając się wyrównać oddech, gdy ten ruszył w jego stronę. Mimowolnie przywarł plecami do drzwi, jakby instynktownie chciał wyjść ze strefy wpływów Freda, by móc zachować trzeźwe myślenie. Wystarczyła jednak sama świadomość tego, że dzieli ich zaledwie krok, by umysł Christophera był w stanie myśleć tylko o tym, jak blisko siebie się znajdują.
    Westchnął cicho i pokręcił głową z rezygnacją. Nikt nie rozumiał jego uwielbienia dla jajecznicy z dżemem. Jako punkt honoru w tym momencie postawił sobie więc przekonanie któregoś dnia Freda do spróbowania jego ulubionego dania. Zaraz jednak jego myśli skupiły się wokół uśmiechu chłopaka, na który mimowolnie odpowiedział uniesieniem w górę prawego kącika ust. Nie potrafił zostać obojętny na mimikę Weasleya.
    Zacisnął wargi i odwrócił wzrok, słysząc drugie pytanie. Odpowiedź zdecydowanie nie wydawała się najprostsza. Jak niby miał wyznać prawdę prosto w oczy, skoro Fred wydawał się ślepy na nią przez tyle lat? Nerwowo wzruszył ramionami, jakby chciał strzepnąć z siebie ciężar wszelkich masek, jakie nosił w ciągu ich znajomości. Jeśli miał naprawdę odpowiedzieć na to pytanie, musiał pozostać sobą. Otworzyć się. Pokazać prawdziwą twarz.
    – Po pierwsze, to ja nie mam zamiaru zapominać, że tu przyszedłeś – szepnął, zmuszając się całą siłą woli, by spojrzeć prosto w oczy chłopaka. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu wyznawać Weasleyowi cokolwiek w takich warunkach. Że przyzna się mu do swoich prawdziwych uczuć KIEDYKOLWIEK. – Co do wczoraj to… to jest dość skomplikowane. Albo i nie. – Zmarszczył brwi, z wahaniem wyciągając dłoń i chwytając Freda za nadgarstek. Zignorował przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie ich skóra się spotkała, nie pozwalając sobie na rozproszenie. – Pocałowałem cię, bo chciałem. Bo marzyłem o tym. Bo marzę o tym od… od dawna. I nigdy nie przestanę tego chcieć. – Z zastanowieniem przesunął czubkiem języka po górnej wardze. – Bo może… Może ja też nie mogę wytrzymać tego, że jesteś tak blisko. Bo… bo cały czas chcę cię bliżej. I wątpię, żeby kiedykolwiek było wystarczająco blisko. – Zacisnął powieki i odwrócił wzrok, nagle jakby zawstydzony własnymi słowami. Pokazać prawdziwą twarz. – Bo może tęskniłem za twoimi ustami od ostatniego razu…

    kupka dupka, Zab postanowił się otworzyć
    CHWAŁA BABCI ZABINI

    OdpowiedzUsuń
  45. Bliskość Freda mąciła mu w głowie. Oblizał wargi z wahaniem, czując szaleńczo bijące w piersi serce. Ta sytuacja przerastała jego najśmielsze oczekiwania. Fred Weasley, obiekt jego od dawna skrywanych westchnień, stał zaledwie centymetry od niego. Fred Weasley opierał rękę o drzwi i nachylał się w jego kierunku, szepcząc tonem, którego zdecydowanie nie można było nazwać przyjacielskim. Fred Weasley właśnie wyznawał mu w nieco pokrętny sposób własne uczucia. Chris nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
    Niepewnie kciukiem zaczął rysować kółka na jego biodrze, wsuwając opuszkę pod wymiętą koszulę chłopaka. Słuchał go z niedowierzaniem, zagryzając z wahaniem wargę. Po tym, co między nimi zdążyło się już popsuć, nie sądził, że kiedykolwiek naprawdę będzie miał okazję, by porozmawiać z byłym Gryfonem o tym, co czuje.
    Kącik jego ust drgnął ku górze, kiedy gracz Strzał zarumienił się i cicho roześmiał. Zaskakująco rozczulający widok przełamał wszystkie bariery, które w ciągu ostatniego roku Zabiniemu udało się postawić i odsunął wszelkie jego wątpliwości. To działo się naprawdę. Fred mówił całkowicie szczerze, jakkolwiek nieprawdopodobne się to zdawało. Zab pokręcił głową, uśmiechając się szerzej i pewniej opierając dłonie na biodrach chłopaka. Tym razem Fred miał mu już nie uciekać, sytuacja wydawała się o wiele bardziej klarowna niż podczas któregokolwiek ich wcześniejszego zbliżenia. No i po raz pierwszy byli całkowicie trzeźwi.
    – To nie może być zbyt dobre. Nie masz pojęcia, jak to jest czuć to przez tak długi czas – szepnął z wahaniem, przymykając oczy i pochylając głowę, jakby chciał tym gestem pokazać ciężar uczuć, jaki nosi ze sobą każdego dnia.
    Mimo wszystko Zabini pamiętał, jak ciężko było mu się pozbierać po wszystkich problemach związanych z jego uczuciami do Weasleya i nie był już tym samym beztroskim chłopakiem, jaki chodził dumnie korytarzami Hogwartu. Teraz zaangażowanie się nie było już dla niego tak proste i oczywiste jak kilka miesięcy wcześniej. Podążaj za głosem serca. Ono zawsze wie, co powinieneś zrobić. Zagryzł wargę, zastanawiając się jeszcze jedynie przez krótki moment. Zaraz potem z typową pewnością siebie wpił się w usta, które jako jedyne na świecie mogły mu dać ukojenie.
    Tęskne westchnienie wyrwało się z jego gardła, gdy tylko poczuł miękkość warg ukochanego. Zachłannym gestem przyciągnął go mocniej do siebie, pozwalając mu tym samym przycisnąć się do drzwi. Ten pocałunek był zupełnie inny od tego z poprzedniego wieczoru. O wiele łagodniejszy, bardziej niepewny, ale i czuły. Z przyjemnością skubnął jego dolną wargę, odsuwając niepewnie twarz. Po kręgosłupie Zabiniego przebiegł dreszcz zadowolenia, gdy jego dłonie mimowolnie zsunęły się na fredowe pośladki.
    – Wiesz, już dawno straciłem nadzieję na… na nas. Kiedy wczoraj cię zobaczyłem byłem pewien, że znowu planujesz pozbyć się mnie ze swojego życia, nie myślałem, że… – Delikatnym ruchem przesunął po jego policzku, uśmiechając się delikatnie. – Że mógłbyś przyjść z innych powodów. – Przesunął językiem po własnej górnej wardze i pokręcił głową, wciąż niedowierzając w to, co się właśnie działo. – Najlepsze śniadanie mojego życia stygnie na górze… Chodź, zimne na pewno będzie dobre, ale zdecydowanie wolę ciepłą jajecznicę – mruknął, niepewnie chwytając go za rękę i splatając z nim palce.

    JEZUS JAKIE TO SŁABE

    OdpowiedzUsuń
  46. [ To co? Wymyśliłaś nam już coś czy jednak odpuszczamy? :) ]

    Julia/Olivia

    OdpowiedzUsuń
  47. — Debs, ja naprawdę myślę, że to nie jest dobry pomysł. — Obróciła się tyłem do lustra, oglądając się za siebie i sprawdzając, czy spódniczka o rok starszej koleżanki nie jest za krótka.
    Była. Westchnęła cicho, przecierając twarz dłonią i spoglądając na dziewczynę upinającą swoje nieprawdopodobnie długie, zwykle sięgające pasa, niemalże białe włosy w wysoki kucyk. Roxanne czuła się jak osioł w stadninie pełnej rasowych arabów czekających na córki nowobogackich mugolskich rodziców, którzy wozili je na zajęcia jeździectwa samochodami pokroju Porsche. Różnica była jednak taka, że jedynym arabem obecnym w dormitorium szóstego roku Puchonów była Debby.
    — Merlinie, Roxy, jaka ty jesteś niepewna siebie. — Dziewczyna przewróciła oczami, spoglądając w niewielkie lusterko trzymane w dłoni i poprawiając kreskę na oku mugolskim eyelinerem. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest brudnej krwi, co nie przeszkodziło jej zostać jedną z najpopularniejszych Puchonek. Roxanne wciąż nie miała pojęcia, jak to się stało, że Deborah Moloney w ogóle się do niej odezwała. — Jeden, jesteś Weasley, dwa, wyrobiłaś sobie naprawdę niezły tyłek na tym całym quidditchu i trzy, przestań do jasnej cholery gapić się na tę swoją bliznę! Dodaje ci charakteru, może kogoś wyrwiesz jak im opowiesz, jak pokonywałaś Mrocznych na bitwie.
    Roxanne uśmiechnęła się kącikiem ust, mimo że w jej gardle stanęła ogromna gula niemożliwa do przełknięcia. Zacisnęła zęby, starając się stłumić kłucie w okolicy klatki piersiowej. Blizna pokrywająca większość jej łydki zapiekła, przypominając jej o wszystkim, co się stało, i o tym, o czym miała zamiar dziś w nocy zapomnieć. Ponownie spoglądnęła na swoje odbicie w lustrze. Miała zbyt muskularne ramiona i zbyt szerokie biodra. Wciąż nie przyzwyczaiła się do faktu, że jej figura przestała wyglądać jak typowy klocek, a odkąd zauważyła, że wraz z powolnym rozwojem biustu przyszły dodatkowe centymetry w pośladkach i udach, okres dojrzewania coraz bardziej przestawał jej się podobać.
    — Okej — bąknęła, spuszczając wzrok i przyglądając się niezbyt wysokim, czarnym koturnom.
    Nie miała zamiaru zakładać szpilek, bo nawet nie łudziła się, że umiałaby w nich przejść więcej niż trzy metry. Ciężkie, skórzane, a jednak nadające się na imprezę buty, które miała na sobie, były strzałem w dziesiątkę dla wciąż chłopięcej, nieważne jak bardzo próbowała to zakryć, Weasleyówny. Przeczesała burzę ciemnych loków palcami, po czym chwyciła za różdżkę i szybko wypowiedziała kilka zaklęć, by po chwili na jej twarzy pojawił się skromny makijaż. Pozwoliła sobie nawet na grubszą kreskę na powiece.
    Nie czuła się komfortowo. Jeszcze.
    Obciągnęła biały top tak, aby jego krawędź przynajmniej stykała się z krawędzią czarnej spódniczki i zasłoniła jej pępek. Poczuła zimne palce Debby chwytające ją za przedramię, po czym wyszła z dormitorium Puchonki, kierując się w stronę wyjścia.

    Głośna muzyka uderzyła jej do głowy dość prędko, choć to alkohol był szybszy. Ognista Whiskey jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło jej się kręcić w głowie, kiedy te papierosy, które wypaliła, tylko spotęgowały cały efekt. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała ochotę tańczyć czy chociażby się uśmiechnąć. Szczególnie, że coraz mniej osób się do niej odzywało po kilku incydentach, w których Roxanne Weasley wdała się w bójkę i wysłała kilku uczniów ze złamanymi nosami do skrzydła szpitalnego, do którego zresztą sama już trafiła nie raz, nie dwa.
    Wdrapała się na stół zaraz po tym, jak Debbie ustąpiła jej miejsca, zeskakując z drewnianego mebla i przeciskając się między ludźmi, aby dotrzeć do toalety szybciej, niż wymiociny przedostaną się przez jej gardło. Roxanne krzyknęła wesoło, unosząc ręce do góry i kołysząc biodrami w rytm muzyki. Nie zwracała uwagi na przyglądającym się jej czarodziejom, choć jeden z nich był nawet uroczy. Jej wzrok spoczął na Ślizgonie z siódmego roku, jednak po dłuższej chwili postanowiła zwrócić większą uwagę na siedzącą w kącie i wypalającą kolejnego papierosa czarnowłosą Krukonkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świat wokół wirował i pulsował w rytmie muzyki, żołądek dziewczyny zdawał się pełny i pusty w tym samym momencie. Nogi bolały ze zmęczenia, a jednak nie chciały przestać się poruszać. Ktoś podał jej papierosa, którego chwyciła między palce i zaciągnęła się głęboko, by podać go dalej.
      Tłum pod jej stopami w pewnym momencie postanowił rozstąpić się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem, a przynajmniej tak wydawało się Roxanne. Pisnęła z zadowoleniem, gdy ujrzała swojego brata wyłaniającego się z rozstąpionego zbiorowiska niczym rzymski bóg.
      — FREDDIE! Na Merlina, Fred, nie wiedziałam, że cię tu znajdę! — zawołała, próbując przekrzyczeć muzykę. — Chodź, teraz możemy tańczyć razem! — Chwyciła brata za ręce, chcąc wciągnąć go na stół.
      W ogóle nie docierało do niej, co chwilę temu do niej powiedział.

      Kochana Siostrzyczka <3

      Usuń
  48. Uśmiechnęła się szeroko, mocniej ciągnąc rękę Freda. Nie miała zamiaru dać za wygraną. Jej brat, czy tego chciał, czy nie, choć raz musiał się z nią zabawić. Nie liczyła ostatniego incydentu, podczas którego oboje upili się niemalże do nieprzytomności, płacząc po śmierci mamy. Nie tym razem. Tym razem była naprawdę szczęśliwa, świat kręcił się wokół niej niczym karuzela napędzana przez kolejne krople Ognistej Whiskey krążącej w jej żyłach. Roxanne dorastała, przeganiając brata z prędkością światła. Cała smutna rzeczywistość zdawała się pozostawać w stanie stagnacji, odkąd Angelina wydała z siebie ostatnie tchnienie.
    Tak bardzo chciała przestać wspominać tę feralną noc Bitwy, to cholerne popołudnie w Świętym Mungu zakończone jej ucieczką i rzęsistymi łzami. Chciała zawrócić i opanować tę całą agresję rozpierającą jej dojrzewające, ale wciąż zbyt małe ciało. Czuła się, jakby pękała pod naciskiem złości i frustracji. Może to dlatego miała coraz więcej szlabanów za bójki. Kolejni uczniowie zaczynali jej unikać, słyszała o sobie coraz więcej plotek. Bo ta Weasley złamała nos Billiemu.
    I Fred zdawał się jej unikać, a ona doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego. Nie mógł znieść faktu, że była od niego bardziej zaradna, że to ona stała się nową głową rodziny pocieszającą ojca i starszego brata. To ona przygotowywała posiłki, gdy odwiedzali rodzinny dom, ona sprzątała cały burdel zrobiony przez George’a. To ona przykrywała go kocem, gdy zasypiał na kanapie po godzinach przeglądania gazet i starych listów. Czasem płakała przed snem, a potem znowu wstawała o siódmej rano i robiła wszystkim naleśniki ze złotym syropem i sokiem z cytryny.
    Krzyknęła głośno, unosząc ręce do góry, gdy Fred w końcu wdrapał się na ten nieszczęsny stół. Zaczęła znów tańczyć, jakby nic wokół niej nie miało żadnego znaczenia.
    — E, jak ci tam! — zawołała do nieznajomego ucznia stojącego przy niewielkim barku. — Mój brat chce się napić! — Wskazała palcem na zdezorientowanego i poirytowanego Weasleya stojącego tuż obok niej.
    Podskoczyła, słysząc głośny huk, i z niekrytym zdziwieniem spojrzała na leżącego wśród tłumu chłopaka, który jęknął z bólu, próbując się podnieść do pozycji siedzącej. Jej brat zeskoczył na podłogę zaraz za nim, wykrzykując przekleństwa. Przełknęła ślinę i wstrzymała powietrze. Poczuła się, jakby ktoś oblał ją kubłem zimnej wody. Przyjemny stan upojenia nagle obrócił się w to samo nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło jej, gdy ryczała nad butelką Ognistej w gabinecie Freda kilka miesięcy temu.
    Wszystko zwolniło. Jej brat, podciągający rękawy koszuli, sunący na podłodze nieznajomy szukający drogi ucieczki… Rozlewający się wokół nich alkohol, kieliszek do wina roztrzaskujący się o krawędź stołu. Chwiejnym krokiem zeszła za stołu, po czym doskoczyła do Freda, mocno chwytając jego przedramię. Czuła każdy napięty mięsień pod zaciskającymi się na ciele brata palcami. Zatoczyła się do przodu, kiedy brat zaczął się wyrywać, przypadkowo prawie uderzając ją z łokcia prosto w nos. Przełknęła ślinę, skupiając wzrok na czuprynie chłopaka. Ni to rude, ni to czarne… Nie był podobny ani do ojca, ani do matki. Przygryzła dolną wargę, ściągając brwi i próbując ustać prosto. Chciała usiąść. Minął dosłownie ułamek sekundy, a dołączyło do niej dwóch siedmioklasistów, którzy chwycili wyszarpującego się Weasleya na tyle mocno, że się poddał.
    Odetchnęła cicho, patrząc w oczy Fredowi, gdy ten się obrócił. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak ten jakby w ułamku sekundy pojawił się tuż przed nią. Gula stanęła jej w gardle, widząc jego spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisnęła, zaskoczona, gdy brat bez chwili zawahania przerzucił ją sobie przez ramię. Poczuła wbijające się w jej żołądek kości brata, boleśnie próbujące zmusić całą jego zawartość do opuszczenia jej organizmu. Siłą powstrzymała odruch wymiotny, przykładając sobie rękę do ust. Zaraz potem poczuła falę wściekłości. Ona się nigdzie nie wybierała.
      — FRED, PUSZCZAJ MNIE, DO JASNEJ CHOLERY! — wrzasnęła pijackim głosem, waląc go pięściami po plecach. — POSTAW MNIE W TEJ CHWILI, ROZUMIESZ!?
      Gdzieś w tyłu głowy wiedziała, że nie miała żadnych szans. Warknęła głośno, obrzucając spojrzeniem oglądających całe przedstawienie imprezowiczów, niektórych zdziwionych, innych rozbawionych. Wyciągnęła ku nim środkowy palec, po czym wróciła do szarpania się z bratem nie dającym za wygraną.
      — Merlinie — jęknęła, powstrzymując kolejny odruch wymiotny.
      Zamykające się za nimi drzwi zawirowały razem z całym alkoholem w jej brzuchu. Ręce Roxanne nagle zdawały się stworzone z waty. Zakręciło jej się w głowie. Jęknęła głośno, czując napływające do oczu łzy. Co się z nią działo?.
      — Fred, postaw mnie — wydukała. — Postaw mnie. — Chlipnęła.

      Roxanne

      Usuń
  49. Niczego nie rozumiał.
    Wpatrywał się we Freda niepewnie. Próbował wypatrzyć za burzą ciemnych włosów twarz Weasleya, sam nie wiedząc, co wolałby dostrzec – wykrzywione w rozbawionym uśmiechu usta świadczące o tym, że to głupi żart czy jednak zupełną powagę? Kiedy ten podniósł głowę, Zabini mógł dostrzec strach czający się w bursztynowych tęczówkach. Był zupełnie zagubiony, tonął w słowach, które były Gryfon wypowiadał. Ze zmarszczonym czołem opuścił głowę, przyglądając się chwilę ich splecionym dłoniom. Nie rozumiał. Nagle zaczął czuć się pusty w środku, jakby każda kolejna sylaba go wydrążała. Przyspieszone bicie wystraszonego serca odbiło się gdzieś wewnątrz jego czaszki. Zacisnął powieki, powoli wypuszczając z płuc powietrze.
    W sumie to… rozumiał.
    Doskonale wiedział, że kiedy tylko George przyjął go do pracy, Fred próbował się go pozbyć na wszelkie sposoby. Bolało go to. Słyszał każdą rozmowę syna z ojcem, z trudem przełykał coraz bardziej wymyślne zarzuty chłopaka, starając się zrobić wszystko, żeby następnym razem nie znalazł na niego żadnego haczyka. Po części to właśnie dzięki temu był tak dobry w tym, co robił. Nie powinien był nawet przez moment dopuszczać do siebie myśli, że Fred pojawiłby się na progu Dowcipów Weasleyów z jakiegokolwiek innego powodu niż kolejnej już próby pozbawienia go pracy. Powinien był się do tego przyzwyczaić…
    Rozumiał wszystko.
    Pozwolił mu się odsunąć, nie zatrzymał. Zacisnął wargi, zmuszając się do podniesienia wzroku. Spojrzenie na Freda chyba nigdy dotąd nie wymagało od niego tak wiele silnej woli. Wsunął dłonie do kieszeni, próbując nieco zdystansować się od bolesnej świadomości. Nie powinien był pozwolić nadziei tak szybko go pochłonąć, miał przecież odpuścić, odgrodzić się od uczuć co do stojącego przed nim młodego mężczyzny grubym murem… Prawda jednak była taka, że nie potrafił. Jakkolwiek kiedykolwiek Fred by go nie zranił, Chris był w stanie przyjąć każdy cios z jego strony.
    – Daj spokój, Freddie. – Głos mu się nieco łamał. Odchrząknął niepewnie, podchodząc o krok do chłopaka. – Nie obchodzi mnie to, po co tu przyszedłeś, okej? To… nie ma znaczenia. Nie po raz pierwszy chciałeś mnie wywalić, nie pozwolę się wyrzucić tak łatwo. – Z wahaniem przesunął językiem po dolnej wardze. – Nie pozbędziesz się mnie, Weasley, teraz już na pewno nie. – Prawy kącik jego ust uniósł się lekko w niepewnym uśmiechu, kiedy pokonał pozostałą dzielącą ich odległość. Delikatnym ruchem ujął jego pięści, by znów spleść z nim palce. – Nie żeby mnie to nie zabolało, ale to… to nieważne. Naprawdę.
    Ścisnął jego dłonie nieco mocniej, wzdychając cicho. Jeśli naprawdę kochasz, zrozumiesz, co to znaczy nadstawiać kolejny policzek, Christopherze. Jego mur już runął, nie byłby w stanie odbudować go w ciągu kilku chwil. Nie potrafił tłumić tak silnych uczuć, zwłaszcza gdy obiekt jego wieloletnich westchnień był na wyciągnięcie ręki.
    – Nie chcę należeć do nikogo innego, Freddie – szepnął, wzrokiem niepewnie muskając jego twarz milimetr po milimetrze. – Tylko mi tak nie słodź. Do ideału to mi daleko. – Uśmiechnął się, po czym z wahaniem musnął delikatnie wargami jego czoło. – Chodź, zjedzmy w końcu. Jesteś blady. – Zmarszczył brwi, przyglądając mu się z uwagą. – Mam cię zanieść, księżniczko? – rzucił, unosząc kącik ust w łobuzerskim grymasie.

    rycerzyk

    OdpowiedzUsuń
  50. [Cześć, kuzynie! Zaczepisz się u nas na jakiś fajny wątek czy masz ich już wystarczająco dużo? c:]

    Rosie Weasley

    OdpowiedzUsuń
  51. [O, to super, bo Rosie bardzo się przyda taki przyjaciel, który przyprawi ją o liczne zawroty głowy, zawirowanie i wręcz histerie, no i oczywiście wprowadzi mnóstwo zamętu w jej życie, dlatego jesteśmy z moim Rosiątkiem bardzo na tak. <3
    Co do wątku... nie mam jakiegoś super pomysłu, ale może Rosie przygotowywałaby jakiś projekt naukowy a Freddie zupełnie przypadkiem obróciłby jej całą pracę w niwecz, na co ta zareagowałaby dziką awanturą. :D Mogłaby też zmusić go aby teraz jej pomógł zrobić to od nowa!]

    Rose

    OdpowiedzUsuń