Płonąc płonąc płonąc
walter knightley
03 XII 2005; klasa siódma; ravenclaw
Indywidualiści mają to do siebie, że w przyrodzie występują głównie pojedynczo, więc, chociaż nigdy nie należał do grupy samotników tak skrajnych, że obecność drugiego człowieka u boku napawała go zgrozą, nie pozwalał, aby ktokolwiek naruszył pieczołowicie wypracowywaną autonomię. Nie dam się sprywatyzować, cedził gniewnie, błyskając ostrością zębów i wzdragał się z niekłamanym obrzydzeniem, kiedy słyszał o organicyzmie. Był człowiekiem, który musiał być podmiotem, pomysłodawcą i wykonawcą każdego działania, którego się podejmował, a o niezależność, wyrafinowanie i intelektualizm walczył tak zaciekle, że, być może, gdzieś w tym wszystkim gubił samego siebie.
Lubił rozgrzebywać popiół i nie chować trupów, chociaż najprawdopodobniej powinien był jak najszybciej pozbyć się tych przykrych nawyków. Przeczytał zbyt wiele zakazanych książek, obejrzał zbyt wiele zaskakujących dzieł, żeby, jak to powinien był uczynić człowiek brutalnie racjonalny, bez przykrości móc przejść do porządku dziennego. Kiedy był dzieckiem, budował miasta – i jak kiedyś wylany na stół sok dyniowy prędko przeistaczał się w krętą rzekę, a pogubione klisze tworzyły swoją urodą zapierający dech w piersiach rynek, tak dzisiaj bez problemu tworzył w myślach mapy metafizycznego świata, w którym najchętniej zamieszkałby na stałe.
Najsmutniejszym było to, że gdyby zrządzeniem dziwnego losu któryś literat postanowił uczynić go głównym bohaterem powieści, wcale nie wyróżniłby się na tle panteonu postaci sobie podobnych – egotycznych myślicielskich rewolucjonistów, którzy wszyscy, co do jednego, postępują jednakowo. Poszukują tylko własnego miejsca na świecie, tożsamości i wiecznie rozliczają się z własną przeszłością i, co gorsza, z przyszłością.
[ Na widok każdego nowego Krukona moje serducho cieszy się jak głupie. Witam i życzę dobrej zabawy oraz wielu ciekawych wątków. Bardzo przyjemnie czytało mi się Twoją kartę i podoba mi się kreacja postaci. Jeśli masz ochotę na wątek, to zapraszam do którejś z moich postaci :) ]
OdpowiedzUsuńSilas Mulciber/Louis Wallsh/Rhys Skeeter/Audrey Miller
[Witamy serdecznie w naszych progach egoistycznego rewolucjonistę. Pytanie tylko, czy rewolucja odbywa się jedynie w jego pracującym wiecznie umyśle i kończy się na krytyce wszechświata, czy może rozliczanie się z samym sobą będzie miało wpływ na otaczającą go rzeczywistość. Jestem ciekawa jak poprowadzisz dalej tą postać, oby zagościła u nas jak najdłużej!]
OdpowiedzUsuńLucy Wood/Ethel Covel
[Czuję się urzeczona. Raz kreacją postaci, dwa sposobem napisania karty, a trzy nieco brutalną szczerością ostatniego akapitu. No i zdjęciem, które jest bardzo klimatyczne i zgrywa się cudnie z całą resztą. Nawet Milliesant, choć akurat ona najmniej chętnie, o ile w ogóle, przyznałaby się do tego, też byłaby mocno zaintrygowana kolegą z równoległej klasy, a na niej chyba nie tak łatwo wywrzeć wrażenie. Może nawet trochę by mu zazdrościła, ale o tym to na pewno będzie milczeć jak zaklęta.
OdpowiedzUsuńCześć, dobrze kojarzę, że już po raz drugi? :> Nawet jak źle, to i tak witam serdecznie na HK, baw się dobrze!]
Milliesant Lloyd
[Z reguły mam dużo do powiedzenia na temat czyjejś karty, ale tym razem nie potrafię sklecić żadnej pochwały, która brzmiałaby wystarczająco dobrze, więc mam nadzieję, że taki rodzaj milczenia weźmiesz za ogromny komplement, bo jestem pod wrażeniem :) Walter jest niesamowicie złożoną postacią i dość nieśmiało zapraszam go do wątku z Addie, jeśli oczywiście są chęci.]
OdpowiedzUsuńAddison
[Cześć. Ciekawie napisana karta i piękne zdjęcie. Miłej zabawy życzę i w razie chęci zapraszam do którejś z moich postaci. Sorcha i Walter są w tym samym domu, pewnie się znają. :)]
OdpowiedzUsuńS. Tobin/Charlie Parker
[Cześć! Wydaje mi się, że Walter ma dość trudny charakter, ale Hope chętnie przyjmie wyzwanie i będzie go nękać, aż się do niej nie przekona, bo coś czuję, że na początku może go trochę irytować :)]
OdpowiedzUsuńHope
[ Nie bój się przyznać, że Rhys jest uroczy, skoro wszyscy o tym wiedzą xD
OdpowiedzUsuńNa blogach poświęconych Hogwartowi i ogólnie uniwersum Pottera przyjęło się, że w Slytherinie są postaci złe i zepsute.
Audrey to postać stworzona głównie do wątków z kadrą pedagogiczną, gdyż nie przewidywałem dla niej wielu wątków z uczniami. Miller jest postacią z innego bloga o Hogwarcie, którą przeniosłem tutaj ze względu na pewien sentyment.
Podoba mi się Twój tok myślenia. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli sparujemy dwóch Krukonów, gdyż zarówno Ty i ja będziemy się w ten sposób zbliżać do liczby komentarzy gwarantującej nam punkty dla domu. Ravenclaw musi wygrać po raz kolejny.
Co do wątku, to powiedz mi, jaka relacja interesowałaby Cię najbardziej? Ja jestem otwarty i gotowy na wszystko. ]
Louis Wallsh
[Może by tak uratowała mu któregoś razu skórę? Nie wiem, Walter na przykład mógłby łazić po zamku po ciszy nocnej, gdy nagle słyszy kroki i rozmowę jakichś profesorów lub prefektów, a chwilę później zostaje nagle wciągnięty przez kogoś do jakiejś sali. Osobą tą okazuje się Hope, a sala może być jedną z tych sal-niespodzianek i być jakimś pokręconym labiryntem, który muszą przejść, aby się wydostać, gdyż drzwi którymi weszli magicznie zniknęły. Dobra, nie wiem czy przez to Walter by ją jakoś polubił, ale taki pomysł wpadł mi do głowy. I zawsze mogą się w jakiś sposób do siebie zbliżyć podczas wycieczki pełnej wrażeń :D]
OdpowiedzUsuńHope
[Chęci są i to wystarczy ;) Masz absolutną rację, że połączenie w teraźniejszości Waltera i Addie to zadanie niemal niewykonalne, ale na szczęście lubię wyzwania. W dodatku otworem stoi cała przeszłość, bo podejrzewam, że choćby w wieku jedenastu lat nie mogli się różnić aż tak bardzo jak teraz, kiedy ich charaktery nie były jeszcze do końca ukształtowane. Możemy założyć, że Walter, Addison i jeszcze jedna osoba zaprzyjaźnili się, a różne domy nie zmieniły siły łączącej ich relacji. Jednak w lecie przed czwartym rokiem, gdy spędzaliby razem wakacje, mógłby wydarzyć się jakiś wypadek i ta trzecia osoba z ich paczki umarłaby. Nie byłoby przy tym nikogo prócz Addie i Walta, więc wszyscy uwierzyliby w ich wersję, choć nikt nie wie, jak było naprawdę. Oni z kolei zdecydowali, że lepiej dla nich obojga będzie, jeśli zupełnie zerwą ze sobą kontakty, po ukończeniu szkoły każde pójdzie w swoją stronę, nigdy ponownie się nie spotkają i nie będą poruszali tego tematu. To taki zaczątek powiązania. Tak, naoglądałam się za dużo seriali kryminalnych xD Powiedz mi, czy coś takiego by ci odpowiadało, czy nie bardzo i mam myśleć dalej, a może natchnęło cię to na jakiś lepszy pomysł :) Ewentualnie zawsze możemy spróbować ustalić jakiś wątek, a relacja wyjdzie nam sama w trakcie pisania w zależności od tego, jak to wszystko się potoczy.]
OdpowiedzUsuńAddie
[Patrz, nie tylko postać jest roztrzepana, ale i ja. Albo ślepa do końca, bo sprawdzałam z milion razy kartę i nie wyhaczyłam tego, dzięki! Tak w ogóle widać jak mocno kochałam Brandona vel Bernarda ;')
OdpowiedzUsuńTrzymaj za mnie kciuki, bo w sumie ten typ też nie zgrywa się z moimi upodobaniami, ale udaję że wcale nie jestem angstowa i że niby czasami stawiam na różnorodność.]
[piękne zdjęcie i bardzo interesująca postać. podoba mi się styl, w jakim napisana jest karta.
OdpowiedzUsuńdziękuję za miły komentarz. c: lubię postacie, które młodo wyglądają, choć ze względu, iż sama mam ten problem, niekoniecznie potrafię odpowiednio ocenić wiek, więc na ogół samo tak wychodzi. :)]
Olivia Rose
[Niegłupie: Lee to nazwisko, Taelyn imię. W ogóle to naprawiłam (chyba!), a Bernard musi mi się najpierw przyśnić. Jedna postać na razie starczy, trzeba rozruszać te stare paliczki.
OdpowiedzUsuńJasne, że jestem chętna. Już zmuszam szare komórki do myślenia i postaram się jak najszybciej (oczywiście jeszcze dzisiaj) podrzucić coś.]
[ Ja nie wiem odkąd się szlajasz, więc wolałem się upewnić, że wiesz jak wyglądają xD
OdpowiedzUsuńCo do wątku. Louis jest osobą, z którą nawet mając dobre stosunki, można się kłócić o bzdury. Możemy również nasz wątek zacząć od drobnej sprzeczki. Nasi panowie kłóciliby się o głupotę, tak jak mieliby to w zwyczaju. Ze względu na to, że byłby to dopiero początek roku szkolnego to zamek nie byłby przepełniony (nie wiem czy wszyscy uczniowie zjeżdżają się naraz do szkoły w podczas rozpoczęcia, czy idzie to stopniowo, jeśli na raz, to możemy to pominąć, chodzi mi tylko o to, żeby nie było zbytniego tłoku) to Irytek postanowiłby sprawić Krukonom psikusa i ukradłby im różdżki lub tylko jednemu z nich, któremu ten drugi różdżkę wytrącił z rąk. Fabuła wątku opierałaby się na odnalezieniu różdżek/różdżki. Potem możemy pomyśleć nad jakimiś innymi dodatkami jak na przykład odnalezienie Pokoju Życzeń czy walka z boginami. Co myślisz? ]
Louis Wallsh
[Proszę o niebicie, jeżeli palnę głupotę albo wyjdzie coś drętwego i nudnego, ale wiadomo... dawno nie było mnie na blogach (będę używała tej wymówki wszędzie i zawsze!)
OdpowiedzUsuńWiadomo, że Taelyn lubi zbierać informacje, a potem je wymieniać na inne (lub jeszcze lepiej sprzedawać je za galeony). Powiedzmy więc, że Walter mieszka w dormitorium z jednym Krukonem, który jest celem ataku dziewczyny. W tym wypadku jednak nie chodzi o informacje, a na pewno nie słowne, Taelyn próbowałaby bowiem dostać się do dormitorium Krukona XX i przeszukać jego rzeczy, aby zdobyć dowód. No ale wiadomo, ani mężczyzną nie jest, ani tym bardziej jej domem nie jest Ravenclaw, więc potrzebowałaby pomocy. Pomocy w postaci Waltera. Możemy tu swobodnie uznać, że kojarzą się z jakiś zajęć, mijania na korytarzu czy wielkiej dramatycznej walki o przetrwanie, kiedy w zamku wymknęły się spod kontroli sklątki tylnowybuchowe, nic wielkiego. I.... na tym się kończy mój pomysł niestety (aż z nerwów wyklikałam za dużo kropek w wielokropku, ale niech zostanie tak już). Nie wiem co musiałoby przekonać Waltera, aby pomógł upierdliwej Gryfonce. Bo sądzę, że samo jęczenie od rana do wieczora, uprzykrzanie życia i wiszenie nad nim, nawet podczas posiłków, to za mało :)]
[Jak to mówią, do trzech razy sztuka, więc oby tym razem się udało! ;D
OdpowiedzUsuńNie, nie, Milliesant jest bardzo zadowolona ze swojego domu, Walter swoją krukońską wieżę może sobie zachować dla siebie i opiewać jej wyższość nad ślizgońskimi lochami, a ona nie zamierza się z nim o to spierać, wystarczy jej, że swoje w tym temacie wie. Lloyd bardziej zazdrościłaby mu tego rodzaju odwagi, który pozwala mu zachować autonomię, a którego przynajmniej na razie jej brakuje, gdy przychodzi do konfrontacji z rodzicami i dziadkami, ich oczekiwaniami oraz jej powinnością względem nich. Chyba że coś nadinterpretowałam lub zrobiłam to źle, jak to ja, wtedy po prostu sprytnie uznajmy, że w ogóle nie poruszyłyśmy tej kwestii.
Ofiara wyobrażeń Knightleya? Brzmi ciekawie, trochę też niepokojąco i choć nie mam pojęcia, co się pod tym dokładnie kryje, to mam cichą nadzieję, że mogę to interpretować jako chęć wspólnego wątku. :D]
Milliesant
[ Ja bloguję dopiero niecałe trzy lata i do tej pory byłem na dwóch Hogwartach, więc niewykluczone, że szlajasz się dłużej xDD
OdpowiedzUsuńTak, zacznij, ale spokojnie, nie musisz się śpieszyć, bo mam nadzieję wyjść na czysto xD ]
Louis Wallsh
[Patrz jak pięknie nam się to wszystko połączyło! Mam rozumieć, że powinnam szykować rozpoczęcie? :>]
OdpowiedzUsuń[Tak, szczególnie, gdy z niewiadomych przyczyn kładą jeden element pośrodku układanki odwrotnie niż wszystkie inne, niszcząc przy tym wszystkie perfekcjonistyczne zapędy ludzkości :D Oczywiście, że tak, ja nie mam żadnych limitów na wątki ani innych takich, więc chyba zdecyduję się na Lu, bo chyba łatwiej będzie mi wymyślić coś w relacji uczeń-uczeń. Mój nochal chyba wietrzy tu jakąś toksyczną relację, nie wiem czy zgadzasz się z moim tokiem myślenia, ale widziałabym to mniej więcej tak: Lucy jeszcze w zeszłym roku była mocno oderwana od rzeczywistości i jakby nie pasowała do zasad rządzących społeczeństwem, robiła rzeczy niemożliwe, bo nikt jej nie powiedział, że to niemożliwe. Mogłaby się między nimi nawiązać nić jakiegoś metafizycznego, surrealistycznego porozumienia, w którym każde krążyłoby między swoimi myślami, a jednak się dogadywali, niekoniecznie wiele mówiąc. Walter raczej miał silniejszy charakter niż Lucy, więc mogła go słuchać, imponował jej. Z tym, że Lucy zaczęła schodzić na ziemię, zdobyła nowych przyjaciół, dojrzała co nieco, aż w końcu nawet miała chłopaka (o zgrozo!). W każdym razie Walter mógł poczuć się odrzucony, porzucony, pozostawiony sam sobie, czy jak kto woli i nie podoba mu się, że Lucy wymyka się spod kontroli. Co o tym myślisz? Nie za bardzo zue i w ogóle?]
OdpowiedzUsuńLu Wood
[Myślę, że nie było problemu z uspokojeniem Lucy, bo tak naprawdę, jeśli tylko ktoś umiał patrzeć to widział naprawdę dużo więcej niż rozwalony nos kolegi. Jak to bywa z ludźmi, każdy na innej scenie gra inną rolę, więc o ile na boisku zawsze była i będzie rudym szatanem, to przy Walterze mogła spokojnie pozwolić sobą kierować, będąc przekonaną, że buszuje gdzieś w granicach swojego umysłu. O, o, super! Nie wiedziałam właśnie jak nazwać to uczucie, jak coś się wymyka spod kontroli i nie masz już na to wpływu. Pewnie to, że Lucy ma nowych przyjaciół spłynęło po nim jak po kaczce, bardziej chodzi o to, że nie ma kontroli nad sytuacją, coś poszło inaczej, niż sobie wyobrażał. Dziadek Lu ma komputer, więc jakby coś to śmiało ;D Myślę, że lepiej będzie zacząć już w Hogwarcie, nie bardzo wiem gdzie by ich można było wrzucić razem w wakacje, chyba, że masz jakiś kochany pomysł. Jakby tak zacząć od jakiegoś zwyczajowego, ulubionego miejsca ich spotkań i wrzucić ich w jakiś konflikt ulotności z rzeczywistością? Nie wiem czy Lu tak od razu wyjechałaby z tekstem, że zrywa z nim kontakt, bo to trochę nie w jej stylu, do takich rzeczy trzeba dorosnąć, a ona jeszcze ma długą drogę przed sobą, ale po pojawieniu się pierwszych syndromów ucieczki spod kontroli może zrodziłby się pierwszy poważniejszy konflikt? Chyba, że to już wolisz mieć za sobą i sprawimy, żeby nasze postacie podjęły próbę ratowania tej dziwacznej relacji?]
OdpowiedzUsuńLu Wood
[Czy tylko mnie John Smith od razu skojarzył się z blondasem z Pocahontas? ;)
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc, sytuacja Addison jest tragiczna. Damien wciąż jest na wolności, z tego powodu została właściwie odcięta od środków do życia – rodzinna rezydencja oraz skrytka w banku Gringotta są poza jej zasięgiem, na wszelki wypadek, gdyby jednak postanowiła pomóc swojemu bratu. Większość jej rodziny znalazła się w Azkabanie, znajomi odwrócili się plecami, by nie zostać skojarzonym z Mrocznymi, więc Addie mogłaby się chwilowo znajdować wręcz pod kuratelą ekscentrycznego czarodzieja. Dlatego jej obecność w domu Johna Smitha byłaby w zupełności wytłumaczalna, ale powiedzmy, że pozwolił jej się poruszać tylko po wyznaczonych błyszczącymi strzałkami ścieżkach. A skoro w sprawę wmieszamy psychicznego skrzata domowego, to pewnie zostaną wepchnięci do piekielnej piwnicy i znajdą się w czymś w rodzaju burtonowskiej Alicji w Krainie Czarów xD
Pomysł był twój, więc zacznę nam na dniach, relację wypracujemy sobie w trakcie i będzie git :) ]
Addison
W planach wszystko wydawało się dziecinnie proste. Wystarczyło przekonać jednego z Krukonów, mieszkającego z Marcelem w jednym dormitorium, do współpracy. Teoretycznie sama mogłaby podołać zadaniu, słyszała bowiem że w przeciwieństwie do Wieży Gryffindoru, aby wejść do Wieży Ravenclawu nie trzeba było znać specjalnego hasła, a jedynie potrafić odpowiedzieć poprawnie na jedno z postawionych pytań. W praktyce jednak wiedziała, że nie dysponuje wystarczającą wiedzą, aby potrafić sforsować klamkowego sfinksa Ravenclawu, a jeżeli nawet szczęście by się do niej uśmiechnęło, trudno byłoby wytłumaczyć jej obecność w Pokoju Wspólnym domu, do którego nie należała. Właśnie dlatego potrzebowała pomocy, brata w zbrodni. Na to miejsce idealnie nadawał się Walter Knightley. Z prostego powodu wydawał się najodpowiedniejszą opcją – po prostu go znała, więc etap zapoznawania mogła ominąć i szybciej przejść do kolejnego punktu planu. Nie przewidziała jednak, że Waltera nie będzie można tak łatwo namówić.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała czy to, że Walter jej odmawia denerwowało ją czy martwiło. Próbowała zrozumieć to, wpatrując się w jego plecy podczas kolacji, zagryzając rozczarowanie kawałkiem suchego chleba. Kiedy zaczynała myśleć o tej sprawie była kłębkiem nerwów, nie mogła bowiem wykonać tego co chciała, zdobyć tego, co potrzebowała. Siedząca koło niej Gryfonka łypała na nią kątem oka, czasami wzdychała z rozbawieniem, wspominając coś o tym, że na świecie istnieją większe problemy niż brak możliwości zdobycia informacji, które w gruncie rzeczy nie są potrzebne nikomu. Dla Taelyn jednak sprawa była jasna: wolała skupiać się na tym drobnym problemie, niż na innych, które miały większą wagę, to bowiem mogłoby spowodować u niej jedynie ból głowy. Na pewne rzeczy nie miała wpływu, na tę jedną jednak już tak.
Skorzystała z tego, że miejsce koło Waltera się zwolniło i w pośpiechu odrzucając chleb na talerz oraz zbierając swoje rzeczy i wciskając je do torby, pobiegła w stronę stołu Krukonów
— Jestem pewna, że namyśliłeś się i tym razem odpowiedź na moje pytanie będzie pozytywna — zaczęła zza jego pleców, zanim zdążyła nawet zająć miejsce koło niego na ławce. Zsuwając zarzuconą na ramię torbę, z trudem udało jej się zapanować nad wypadającymi z niej, niedbale wcześniej wrzuconymi, książkami. — Śniło mi się, że jesteśmy wspólnie w labiryncie i krążymy po nim przez kilka godzin, ale w końcu odnajdujemy wyjście. Pewnie to metafora tej sytuacji, wyjściem jest twoja pomoc, nie? — rzuciła, w końcu przenosząc wzrok na niego, a torbę kładąc na podłogę, koło ławki, na której w końcu zajęła miejsce.
Byle nie pokazać pewnego zniecierpliwienia. Przypominała sobie, że większe szanse na powodzenie ma, obdarzając świat szerokim uśmiechem niż kąśliwymi uwagami. Tak łatwiej było kupować sobie ludzi, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła od kiedy sama zauważyła po sobie, że przychylniejsza jest, kiedy ktoś uważa na to, jak zachowuje się w jej towarzystwie. A że niemalże od zawsze mierzyła ludzi swoją miarą, wolała postępować z innymi tak, jak sama chciałaby, aby oni postępowali z nią.
[a dziękuję, Sally również dziękuje za komplement i potwierdza, że chyba utożsamia się ze swoją animagiczną postacią, ucząc się od niej wielu rzeczy. :D tak, zrozumiałaś wszystko prawidłowo; Salilah nie lubi plotek, nie lubi mielić jęzorem na prawo i lewo i uważa, że jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć, to musi do tego dojść sam.
OdpowiedzUsuńcześć, cześć!]
Salilah Monroe.
[Dzień dobry! Jak ja się zawsze cieszę, kiedy widzę nowe kruczątko na blogu. Pewnie zostało to tu napisane już wiele razy, ale i tak muszę ci powiedzieć, że karta została napisana naprawdę dobrze i bardzo mi się spodobała, tak samo jak sam Walter, który z pewnością do indywidualistów należy. c:]
OdpowiedzUsuńJemma/Molly/Maxine/Declan
[Wybacz, że tak długo, zawsze do zaczęcia podchodzę jak pies do jeża, ale obiecuję poprawę!]
OdpowiedzUsuńFlavius Bulstrode był cenionym w społeczności czarodziejów podróżnikiem i profesorem posiadającym rozległą wiedzę o odległych kulturach magicznych, nie przeszkadzało mu to jednak w zachowywaniu się nie jak poważany mag, a zwariowany wujek, którego wszyscy się wstydzą. Ubierał się w niezwykle żywe kolory, łącząc ze sobą spodnie w krzykliwe, pomarańczowe pasy z koszulą w olbrzymie zielone grochy, zakładając na głowę niebotycznie wysoki kapelusz z wielobarwnymi akcentami i piórami. Wnętrze domu było równie barwne co jego właściciel. Addison poruszała się po posiadłości jak po polu minowym, tylko oczekując na kolejny wybuch, który był nieunikniony. Przez ostatni tydzień, który spędziła u Bulstrode'a, zdążyła już po pas zapaść się w puchaty, jaskrawy dywan, który okazał się być odpowiednikiem ruchomych piasków, przez przypadek została przeniesiona do wnętrza obrazu przedstawiającego krwawą bitwę czarodziei z wilkołakami z 1846 roku i musiała walczyć z namalowanymi postaciami, które okazały się być zaskakująco rzeczywiste, została pożarta przez szafę, przez co omal nie udusiła się w jej wnętrznościach, a także zgubiła się na korytarzu, który dublował się w nieskończoność i tylko teleportacja umożliwiła jej powrót. Addie nigdy nie sądziła, że można być tak wyczerpanym siedzeniem w rezydencji, jednak ten dom najwyraźniej uparł się, by na każdym kroku dostarczać jej niebezpiecznych rozrywek. Od siedmiu dni nie odważyła się wyściubić nosa z posiadłości Bulstrode'a nawet na milimetr, bo choć każdy pokój mógł skrywać w środku potencjalnie śmiertelną pułapkę, było to jedno z niewielu miejsc, w których nie byłaby poszukiwana. Czuła się jak ostatni tchórz, ukrywając się przed światem pod kuratelą ekscentrycznego, docenianego podróżnika, jednak w świecie czarodziejów czekały ją tylko kolejne niesprawiedliwe osądy, krzywe spojrzenia i trudna do opanowania nienawiść. III wojna czarodziejów ujawniła słabości Ministerstwa Magii, które teraz starało się odzyskać zaufanie magicznej społeczności, udając, że coś robią, a wszystko to kosztem Hallawayów. W przeciągu kilku tygodni Addison straciła niemal wszystko: jej rodzice zostali zamknięci w Azkabanie, jeden z jej braci nie żył, a drugi został uznany za zbiega najwyższej kategorii. Większość jej krewnych wyjechała za granicę, obawiając się oskarżeń, ta część, która została, wypierała się więzów krwi. Dziewczyna miała niewielu sojuszników, a jeszcze mniejsza liczba osób wierzyła w jej prawdomówność, została zapędzona w kozi róg. Na szczęście Flaviusa Bulstrode'a nie interesowała polityka ani układy, widział w niej tą samą dziewczynkę z dwoma kucykami po bokach głowy, która bezceremonialnie wskakiwała mu na kolana, gdy opowiadał o kolejnych swoich przygodach w odległych, orientalnych krainach. Kiedy tylko czarodziej wrócił z ostatniej wyprawy, zaproponował jej pomoc i dach nad głową, ponieważ sama została wyrzucona z dworu Hallawayów oraz odcięta od skrytki w banku Gringotta, by rodzinne złoto nie przyczyniło się do skutecznej ucieczki Mrocznych lub zasponsorowania nowych ataków. Addie długo się wahała, jednak chwilowo nie miała się do kogo zwrócić.
Po tygodniu spędzonym w zamknięciu była tak sfrustrowana z powodu nadmiaru swojej energii, że chwyciła za kubek, chcąc rzucić nim o ścianę, jednak uchwyt ugryzł ją w palec. Przeklinając, odstawiła filiżankę na miejsce, wkładając kciuka do ust i ssąc go lekko, czując na języku metaliczny posmak.
— Przeklęta zastawa — wymamrotała pod nosem, przypominając sobie, że był to podarunek od wodza plemienia żyjącego na wschodzie Afryki. Powinna była się zorientować po wielobarwności i skrupulatnie wykonanych rysunkach dzikich zwierząt, których w życiu nie widziała. Ostatnio stawała się nieuważna, zbyt łatwo się dekoncentrowała i odpływała myślami, mimo że nigdy nie była typem marzycielki bujającej w obłokach.
UsuńCiszę w domu przerwał irytujący dzwonek do drzwi. Flavius zaczarował go tak, że wygrywał popowy hit Czarodziejek Miłości, który przyniósł im wielomilionowe dochody. Była to także jedyna piosenka witchbandu, niedługo potem rozpadł się pod wpływem kłótni, zostawiajac setki fanów ze złamanymi sercami. Sama Addison miała ochotę roztrzaskać dzwonek, bo za każdym razem od tej słodkiej melodyjki dostawała mdłości.
— Walter? — wyjąkała zaskoczona dziewczyna, cofając się o krok, kiedy otworzyła drzwi (klamkę trzeba było połaskotać od dołu, inaczej można było stracić dłoń). Był ostatnią osobą, którą spodziewała się ujrzeć. Pamiętała, że w wakacyjnych spotkaniach z Bulstrode'em uczestniczył równie często jak ona. Ba!, mogli określić się mianem przyjaciół, bo oboje dość często się odwiedzali i dokazywali. A potem Walter uznał, że jest za dobry na towarzystwo dziewczyny, która nie próbowała wywyższać się, używając skomplikowanych terminów, zdystansowanego podejścia i podkreślania swojej niezależności na każdym kroku. Przynajmniej tak się czuła. Utrata przyjaciela zawsze była bolesna, zwłaszcza w takich okolicznościach. Nie miała jednak zamiaru przepraszać za to, kim była, szczególnie że zaczęli się różnić jak woda i ogień.
Addie zmusiła się do uśmiechu, który jednak nie dosięgnął jej jasnych oczu.
— Profesora Bulstrode'a nie ma w domu — poinformowała go ostrożnie, splatając dłonie na klatce piersiowej. Zamykała się. — Jeśli chcesz, możesz na niego poczekać w środku. Tylko uważaj na wieszak. Ostatnio ma swoje humory i lubi podstawiać nogę niezapowiedzianym gościom.
Addison
[Te długie ręce to pozostałość po tym, jak porwali go kosmici i musiał oddać im zaprzedać duszę krowy swojego sąsiada, żeby go wypuścili.
OdpowiedzUsuń(Brzydko to powiem, ale uważam, że jak w ostatnim zdaniu jest pierdolnięcie, to można zawalić resztę karty i nikt się nie zorientuje. Tym razem się udało.)
Czeeeeść.]
Cyd
[Dobra, bierę się do roboty, bo lenistwo źle wpływa na dobrą zabawę i funkcjonowanie bloga, niech rozpocznie się przedstawienie, show must go on i tak dalej!]
OdpowiedzUsuńNigdy nie zastanawiała się nad większością swoich relacji z rówieśnikami. Niektóre po prostu były przez krótką chwilę, inne trwały, kolejne się kończyły i pozostawała pustka. Nie wiedziała też dlaczego niektórym potrafi się postawić, przy innych bez skrępowania wyrazić swoją opinię, jeszcze innych lekko się wstydzi, a innych po prostu słucha i bierze sobie do serca to, co mówią. Czy była to kwestia mieszanki charakterów, że przewracała oczami, gdy Scorpius układał włosy po raz enty, że wykłócała się z Zabinim o sposób przeszmuglowania do Hogwartu jego najnowszego wynalazku, tak w ramach testów, potrafiła przyłożyć komuś w nos w obronie Jemmy, czy może to ona była inna dla każdej z bliskich jej osób.
Podczas wakacji była zmuszona do tego, by porządnie przemyśleć swoje życie. Po paru tygodniach dotarła do niej bolesna prawda, że sama nie jest nikim wyjątkowym, że definiuje ją tylko to, co ją otacza i ludzie wokół niej, że gdyby zabrać jej ludzi, pasję i zamiłowania to byłaby tak zupełnie i zwyczajnie nikim. Nauczono ją również, że musi myśleć sama, że skończył się okres, w którym relacje, słowa, czyny, drobne kłamstwa, czy obietnice nie miały żadnych konsekwencji. Teraz wszystko będzie miało swoje konsekwencje, ale Lucy nie przyswoiła jeszcze tej wiedzy tak dobrze, jakby mogła. Lista rzeczy do zrobienia z dnia na dzień się wydłużała, a odpuszczenie sobie i porzucenie systematyczności na pastwę losu mogło mieć straszliwe konsekwencje.
Relacja z Walterem była jedyna w swoim rodzaju. Nie dlatego, że pałała do niego jakimiś szczególnymi emocjami, choć z pewnością mogła stwierdzić, że imponował jej intelektem. Ona po prostu trwała, nawet gdy zdawało się, że nie istnieje. Nie było absolutnie żadnego problemu, by powrócić do urwanego przed kilkunastoma dniami wątku i podjąć go w kolejnej dyskusji, w której ostatecznie i tak się z nim zgadzała. Był to człowiek o zapędach, które ją fascynowały i niepokoiły jednocześnie, ale nie potrafiła nic więcej z tym faktem zrobić. I nie przeszkadzało jej to, bo oboje jakby podświadomie wiedzieli, kiedy nie wchodzić sobie w drogę tak, by niczego nie popsuć.
Wiedziała natomiast, że w obecnej sytuacji nie może tego tak zostawić. Musi nauczyć się brać sprawy w swoje ręce i być odpowiedzialną za to, co robi, myśli i mówi. To nie była kwestia osobista, nie miała nic do Waltera, wiedziała, że pozostawienie tego tak, jak było prawdopodobnie mogłoby wypalić, ale nie mogła spojrzeć sobie samej w oczy ze świadomością, że narzucone zasady nagina tylko dlatego, że jej tak wygodniej. Dorośnij, Lucy, już czas.
Siedziała na parapecie, uważnie obserwując spływające krople pierwszego wrześniowego deszczu i obstawiała, która prędzej spłynie na sam dół. Nie była pewna, czy Walter dzisiaj przyjdzie. W czasie zaklęć wtrąciła się w jego dyskusję z kolegą o ruchu dłoni, przy rzucaniu Anapneo. Spojrzała wtedy na niego i, choć nie była pewna, czy jej się nie wydawało, brwi chłopaka ściągnęły się lekko w wyrazie konsternacji. To nie było tak, że przy nim cichła jak szara myszka, ale nie należała również do osób, które znajdują się wtedy w centrum uwagi. Jej scena była na boisku, nie przy Walterze.
Lu
[ No i jak tu wymyślić wątek z takim indywidualistą? Hmmm... Nie mam pojęcia. Ale mam chęci, więc jak Tobie coś przyjdzie do głowy to daj znać :) ]
OdpowiedzUsuńJulia Jones