– Albus! Al,
wstawaj! – Ktoś potrząsał nim jak lalką, wybudzając z dziwnego stanu
odrętwienia.
Znajomy głos
dochodził jakby zza ściany, jednak raz za razem wzmagał się, sprawiając, że
chłopak w końcu otworzył zielone oczy. Zamrugał parę razy, po czym ujrzał przed
sobą dobrze znaną sobie twarz. Dziewczyna była pokryta pyłem, z jej pękniętej
wargi spływała cieniutka strużka krwi. Jedynie na jej policzkach widniały
prześwity jasnej skóry – łzy zmyły brud przylepiony do bladej cery. W miarę jak
obraz zyskiwał na ostrości, Albus dostrzegał coraz więcej szczegółów. Sukienka
Martine była podarta, odsłoniła pokaleczone ramiona, a wcześniej ładnie ułożone
włosy obecnie znajdowały się w nieładzie.
– Myślałam,
że… – urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie wydobyć z siebie reszty zdania, i
wytarła łzy wierzchem dłoni, tym samym rozmazując sobie szary pył pod oczami.
– Wyglądasz
okropnie – wycharczał, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się
wokół niego dzieje.
Zorientował
się dopiero w chwili, kiedy gdzieś z oddali dotarły do niego czyjeś krzyki i
formuły rzucanych zaklęć. Rozejrzał się pospiesznie, jednak przestał, bo ból
przeszył jego czaszkę. Odkaszlnął, zdając sobie sprawę z tego, że w jego gardle
i płucach znajduje się mnóstwo kurzu utrudniającego mu oddychanie. Widocznie
potrzebował dłuższej chwili, aby w pełni odzyskać świadomość, bo jeszcze przed
chwilą czuł się całkowicie normalnie. Podniósł się do pozycji siedzącej,
przyciskając dłonią miejsce z tyłu głowy, gdzie znajdowało się ognisko bólu. Z
zaskoczeniem odkrył, że jego włosy są mokre od krwi.
– Co się
stało? – spytał.
Przestraszone
oczy Martine patrzyły na niego z góry. Wokół nich na ziemi leżało mnóstwo
nieprzytomnych osób przysypanych gruzem i wszechobecnym pyłem unoszącym się
również w powietrzu. Teraz sobie przypomniał. Przypomniał sobie bal, tańczące,
wesołe postacie, uśmiechnięte twarze. I huk oraz światło, które odrzuciły go do
tyłu, by następnie uderzyć nim o przeciwległą ścianę.
– Wybuch –
powiedzieli jednocześnie, a Martine odchrząknęła.
– Wszyscy… –
Rozejrzała się wokół, milknąc na moment. – Wszyscy przytomni wybiegli, Mroczni
za nimi. Zostałam, żeby cię znaleźć, nie widziałam cię wśród tłumu. – Warga jej
lekko zadrżała. – I leżałeś tutaj…
A więc
pogłoski o Mrocznych jednak były prawdą. Liczne zamieszki, ataki na mugoli i
czarodziejów, niepokojące wiadomości… Wszystko to okazało się jak najbardziej realne, chociaż do tej pory wydawało mu się inaczej. Na co dzień
był otoczony grubymi murami Hogwartu dodatkowo strzeżonymi przez wykwalifikowanych
nauczycieli. Sowy przylatujące z listami od rodziców dwa razy liczniej niż
zazwyczaj oraz uczniowie zabierani do domów z dnia na dzień wydawali się tacy odlegli,
nierealni. Jakby sytuacja nie dotyczyła Albusa Pottera, który nie zwracał zbyt
dużej uwagi na to, że i jego rodzice słali mu liczne ostrzeżenia i
przypomnienia, aby uważał na siebie i na rodzeństwo.
Nagle na jego
głowę spadł kubeł zimnej wody. Otworzył szeroko oczy i zerwał się z zakurzonej
ziemi.
– Martine,
gdzie są moi rodzice?! Gdzie jest Lily i James?
Dziewczyna
zacisnęła usta w wąską linię i pokręciła głową, wzruszając lekko ramionami, jakby
bała się powiedzieć, że nie wie.
Albus
przełknął ślinę, by następnie odnaleźć w swojej poszarpanej i dziurawej szacie
wyjściowej swoją ponadprzeciętnie długą różdżkę. Wyjął ją z kieszeni,
zastanawiając się, jakim cudem się nie złamała. A jednak była cała, wyróżniała
się swoją barwą na tle szarego od kurzu, gruzu i pyłu pomieszczenia, w którym
znajdował się z Martine i, jak teraz zauważył, kilkoma innymi osobami
wstającymi spomiędzy fragmentów zamku i próbujących odnaleźć się w sytuacji.
Paru uczniów oraz nauczycielka wróżbiarstwa chodzili między leżącymi, próbując
ich obudzić.
– Pani
profesor! Pani… pani p-profesor! – drżący głos jakiejś dziewczyny potoczył się
po Wielkiej Sali.
Kobieta,
utykając na jedną nogę, podeszła na tyle szybkim krokiem, na jaki mogła sobie
pozwolić, do chlipiącej Puchonki stojącej w kącie i pokazującej na coś palcem.
Albus zerknął w tamtą stronę, przestając nagle zwracać uwagę na Martine. Ciężko
było coś dojrzeć wśród takiej ilości kurzu, jednak kiedy zrobił kilka kroków ku
dziewczynie, przekonał się, czemu płakała.
– O Merlinie
– szepnęła starsza kobieta, zasłaniając sobie usta dłonią.
Na podłodze
leżał znany mu z korytarzy blondyn. Niesłyszący Krukon, który kiedyś zdobył się
na odwagę i porwał się na romans z Lysse Rookwood, przez co zrobiło się o nim
głośno. Jego szyja była zgnieciona przez kawał gruzu wyrwany ze ściany, a
niewidzące oczy Nathana pozostały szeroko otwarte, w bezruchu wpatrując się w
sufit. Krew była wszędzie.
Albus poczuł,
jak żołądek podchodzi mu do gardła. Odwrócił się, ponownie patrząc na Martine,
która nawet w porwanej sukience i oblepiona szarym pyłem wyglądała przepięknie,
jak na pół-wilę przystało. Już nie płakała. Widocznie w ciągu tych kilku minut
udało się jej z powrotem wybudować skorupę, przez którą nikt nie widział jej
braku zapanowania nad sobą. Wyobraził sobie ją martwą, zabitą jak Nathan Calnin
przez niewinnie wyglądającą starą cegłę, którą przecież z taką łatwością mógłby
unieść z pomocą różdżki. Przeszły go zimne dreszcze.
– M-Ma…
Martine. Schowaj się. Błagam, schowaj się. – Złapał ją mocno za obie ręce i
spojrzał jej prosto w oczy. – Obiecaj mi, że stąd uciekniesz. Znajdę rodzinę i
zrobię to samo. Proszę…
Pokiwała bez
słowa głową, widząc, że nawet nie ma co go przekonywać, aby z nim poszła, po
czym przyciągnęła go do siebie i zamknęła w mocnym uścisku. Zacisnął na chwilę
powieki, próbując wyciszyć wrzaski dobiegające zza drzwi do Wielkiej Sali.
Zdawał sobie sprawę z tego, że Martine prawdopodobnie kłamie i że być może
zostanie, by walczyć lub pomagać rannym. Nie mógł jednak być tu ani chwili
dłużej. Stracił już zbyt wiele czasu, zbyt wiele cennych sekund. Musiał
odnaleźć rodzeństwo. Najpierw Lily, potem Jamesa, na końcu rodziców. Wiedział,
że polują na jego ojca, jednak wiedział również, że on sobie jakoś poradzi.
Cała niechęć, którą żywił do Harry’ego Pottera nagle z niego uleciała. Pragnął
znaleźć ich wszystkich, upewnić się, że są bezpieczni. Widok Nathana uświadomił
mu, że to nie sen. Była prawdziwa wojna,
która z pewnością zbierze krwawe żniwo. Już zebrała. Mroczni nie byli tu dla
żartów. Byli tu dla zemsty.
Dlaczego
zostawili go tutaj, skoro mogli wykorzystać bezbronnego Albusa Pottera do
schwytania jego ojca? Nie wiedział. Być może po wybuchu nastąpił tak wielki
chaos, że nie zdążyli nawet sprawdzić, czy któryś z ich cennych kąsków nie
został w Wielkiej Sali.
Wyrwał się z
uścisku Martine, wdychając głęboko zanieczyszczone powietrze. Tępy ból wciąż
przeszywał jego głowę na wskroś, jednak nie było to teraz ważne. Bał się. Jego
serce waliło jak oszalałe, dłonie lekko mu drżały. Był jeszcze bledszy niż
zwykle, a na jego czole wystąpiło kilka kropelek potu.
Nie
zastanawiał się dłużej. Ruszył przed siebie ku wyjściu, obok którego znajdowała
się spora wyrwa w ścianie – kolejny efekt eksplozji. Potknął się w drodze o
czyjąś nogę wystającą spod przewróconego stołu, jednak nie zatrzymał się, aby
pomóc. Nie poczuł nawet cienia współczucia, jedynie strach i zaniepokojenie,
które przesłaniały inne zmysły. I wściekłość. Narastająca w nim wściekłość na
wszystkich, którzy tylko tkną jego bliskich.
Nie był
odważny. Nie miał szlachetnego serca, nie chciał walczyć z tymi ludźmi, aby uratować
kogoś, bo tak trzeba. Obudziła się w nim jego prawdziwa natura, przez którą
zapewne trafił do Slytherinu. Zrobić swoje i nie zawracać sobie głowy niczym
więcej, po prostu zająć się rzeczami, na których mu zależy. A zależało mu na
tym, aby z głowy jego siostry nie spadł ani jeden rudy włos. Aby James był
żywy. Aby jego rodzice byli wciąż tak denerwujący, jak do tej pory…
Wypadł z
Wielkiej Sali, i schylił się szybko, bo grot czerwonego światła świsnął mu nad
głową. Postać w ciemnej pelerynie biegła ku niemu, mijając walczącego z innym
Mrocznym chłopaka z Gryffindoru. Mężczyzna w biegu wyciągnął przed siebie
różdżkę, celując nią w Albusa.
– Drętwota! –
krzyknął, jednak chybił, trącony przez odepchniętego tym samym zaklęciem
Gryfona, którego walka była już skończona.
–
Expelliarmus – wydusił z siebie Albus, starając się brzmieć pewnie mimo guli,
która utkwiła mu w gardle. Był przerażony.
Różdżka
Mrocznego wyleciała mu z ręki, lądując w leżącym na podłodze gruzowisku.
– Łap go,
Howard, nie widzisz, że to Potter?! – wrzasnął do drugiego mężczyzny, który
teraz zaczął miotać w Ślizgona zaklęciami niewerbalnymi.
Albus nie
zastanawiał się długo. Właściwie w ogóle się nie zastanawiał. Popędził w stronę
schodów, starając się uniknąć zaklęć. Rzucił się do ucieczki na górę, kiedy
tylko dopadł barierki. Przeskakując po trzy schodki na raz, usłyszał za sobą
głuche uderzenie i głośne przekleństwa. Odważył się odwrócić i zorientował się,
że niższy Mroczny, jeszcze przed chwilą próbujący ogłuszyć chłopaka, trzymał w
ręku złamaną różdżkę. Irytek zawisł nad sufitem, rzucając kolejnym kamieniem,
który teraz trafił ciemnowłosego mężczyznę między oczy.
– Żryj to,
śmieciojadzie! – wrzasnął i uciekł, chichocząc donośnie i rzucając wszystkim w
napotkane przez siebie czarne postacie.
Albus nie
wiedział, gdzie ma się podziać. Dobiegł na pierwsze piętro, gdzie sytuacja
wyglądała bardzo podobnie. Żałował, że nie miał ze sobą peleryny-niewidki,
która bardzo by mu się teraz przydała, a która została mu odebrana po tym, jak
ukradł ją ojcu przed sierpniową ucieczką do Indii. Przed oczami znowu pojawiła
mu się twarz Martine. W Indiach była szczęśliwa, a teraz… Teraz mogła umrzeć.
Przełknął ślinę, odpychając te myśli. Nie miał czasu. Mroczni ścigali Potterów,
o czym sam zdążył przekonać się na własnej skórze zaledwie chwilę temu.
Przebiegł przez korytarz najszybciej jak mógł, aby nie dostać jakimś zaklęciem,
a następnie schował się za jednym z kamiennych posągów, niezauważony przez
walczących czarodziejów.
– Cholerny
wybraniec – mruknął pod nosem, rozglądając się wokół. – Same problemy…
Lily… Gdzie
mogła być Lily? Gdzie było dla niej najbezpieczniejsze miejsce? Gdyby była z
rodzicami, zapewne już dawno dostałby od któregoś z nich wiadomość. Jego ojciec
lub matka mogli użyć Patronusa, aby się z nim jakoś skontaktować. A jednak do
tej pory nic nie wiedział. Chyba że jego siostra została schwytana razem z rodzicami… Nie, wtedy już wszyscy by o tym wiedzieli.
Przełknął
ślinę i wybiegł zza rzeźby, po czym pomknął z powrotem na schody, a potem na
górę. Musiał dostać się do wieży Gryffindoru. Jeśli Lily próbowała się schować,
to na pewno w swoim dormitorium. A przynajmniej taką miał nadzieję, starał się
wierzyć we własne przekonania.
Sytuacja w
zamku była straszna. Mroczni zdążyli już wedrzeć się na piąte piętro, choć
nauczyciele i uczniowie próbowali ich powstrzymać przed dalszą infiltracją Hogwartu.
Biegnąc na samą górę, w ferworze zaklęć i licznych krzyków, słyszał też płacz.
Płaczące dzieci, próbujące się gdzieś schować, dziewczyny, które w panice po
prostu stały w kącie i wyły, kuląc się ze strachu. Gdzieś w pół drogi rzuciła
mu się w oczy dorosła kobieta pochylająca się nad bezwładnym blond chłopcem
leżącym na podłodze. Krzyczała, tuląc do siebie jego martwe ciało, a Albus
domyślił się, że była to matka tego dziecka, najwidoczniej również zaproszona
na bal. Podarte sukienki i wyjściowe szaty utrudniały walkę. Jedna Gryfonka
zdjęła buty na wysokim obcasie i biegła boso przez zamek, jednak, mijając
Albusa, pisnęła głośno i zatrzymała się gwałtownie. Chłopak zobaczył, że
rozsypane po podłodze szkło z wybitego okna powbijało jej się w stopy.
Popatrzył się na to z odrazą, by zaraz ruszyć dalej, ignorując jej nawoływania
o pomoc.
– Drętwota! –
krzyknął, widząc Mrocznego, który właśnie pastwił się nad jakimś pokonanym przez
siebie uczniem.
Mężczyzna w
pelerynie padł jak długi, jednak Albus już na to nie patrzył. Przedarł się
przez obronę stworzoną przez nauczycieli i rodziców wychowanków Hogwartu, nawet
nie tłumacząc im, gdzie idzie. Szóste piętro okazało się być spokojniejsze.
Najmłodsi uczniowie chowali się tutaj, siedząc w kątach i doglądając swoich
oraz cudzych ran, raz po raz patrząc z przerażeniem na kolejny rozbłysk światła
pochodzącego z dołu, gdzie ludzie wciąż walczyli.
Jak długo musiał być nieprzytomny?
Ledwo dyszał.
Zwolnił kroku, próbując nie upaść. Niemalże nie czuł nóg, a jego głowa
pulsowała okropnie bólem. Jeszcze paręnaście minut temu tego nie czuł, był w
takim stresie i miał we krwi tak dużą ilość adrenaliny, że nie zdawał sobie
sprawy z tego, że cokolwiek jest z nim nie tak. Teraz, gdy wokół niego
zapanował względny spokój, na nowo poczuł każdą bolącą komórkę swojego ciała.
Wymacał ręką ranę z tyłu czaszki. Krew zdążyła zaschnąć, przynajmniej
częściowo, bo sączyło się jej dużo mniej niż wcześniej. Odkaszlnął, by
następnie wziąć głęboki wdech. Jego klatka piersiowa poruszała się szybko,
łapiąc w płuca powietrze.
Wspiął się na
siódme piętro i ruszył ku Wieży Gryffindoru. Stanął przed portretem Grubej
Damy.
– Hasło?
– Szukam
siostry. – Popatrzył na portret błagalnie.
Nie miał siły
kłócić się ze strażniczką pokoju wspólnego Gryfonów. Nie było na to czasu.
Kobieta spojrzała na niego z obrazu i westchnęła. Bez słowa otworzyła drzwi, ku
zaskoczeniu Albusa. Nie czekając jednak, aż ta zmieni zdanie, przeszedł przez
dziurę pod portretem.
W pokoju
wspólnym siedzieli Gryfoni z młodszych klas, ale nie tylko. Na samym środku
pomieszczenia stał dobrze znany Albusowi Ślizgon.
– James?
Popatrzył na
brata zdziwiony, to samo zrobił ten drugi. Wyglądał podobnie jak wszyscy w
zamku – jego szata wyjściowa była brudna i postrzępiona. Ciemne włosy starszego
Pottera pokryte były warstwą pyłu, a pod jego policzkiem widniał spory siniak i
dość głębokie zadrapanie otoczone zaschniętą krwią. Po chwili Albus zorientował
się, dlaczego chłopak tu był. W tym samym celu, co on sam.
– Jest tutaj?
– spytał zaniepokojony.
– Jakaś
dziewczyna pobiegła sprawdzić.
Serce zabiło
mu szybciej. Zwykle pałał do Jamesa niesamowitą niechęcią, jednak teraz był tak
szczęśliwy, że go widzi, jak nigdy. Powstrzymał jednak chęć przylgnięcia do
brata i zwyczajnego przytulenia go, poklepania po plecach. Nie wiadomo było, co
z Lily i resztą rodziny.
Umorusana,
ale niepokaleczona dziewczynka zbiegła ze schodów. Jej niedbale zaplecione
warkocze podskakiwały przy tym wesoło, jak gdyby nic złego wokół się nie
działo. Dziecko pokręciło przecząco głową.
– Lily nie ma
w żadnym pokoju, sprawdzałam wszędzie – powiedziała wysokim głosikiem.
Wszelka
nadzieja, jaką Albus żywił do tego miejsca, wyparowała z niego w ułamku
sekundy. Jakby ktoś wymierzył mu kolejny policzek, przywracając chłopaka do
realnego świata. Okrutnego i niesprawiedliwego świata. Nie musieli z Jamesem
ustalać, co robić. Oboje odwrócili się na pięcie bez słowa i ruszyli ku wyjściu
z pokoju wspólnego.
– James…
Widziałeś kogokolwiek? – spytał cicho, przechodząc z powrotem przez otwór pod
portretem Grubej Damy i spoglądając na brata z zaniepokojeniem.
Pokręcił
głową, potwierdzając obawy Albusa. Nie wiedzieli, gdzie podziewają się ich
rodzice. Al nie miał pojęcia, czy w tym momencie ktoś nie wykańcza jego
młodszej siostry lub jednego z jego przyjaciół. Uformował usta w wąską linię, zaciskając
palce mocniej na różdżce. Drżał lekko, nie wiedział czy ze strachu, czy może z
nadmiaru wrażeń, które atakowały go z każdej strony, odkąd tylko ocknął się na
podłodze w Wielkiej Sali. Czy Martine ukryła się tak, jak ją prosił? A może nie
udało się jej wydostać z zamku? Być może Fred Weasley leżał gdzieś tam na dole
bez życia, porażony śmiertelnym zaklęciem.
– Al? – Głos
jego brata wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na niego. – Dobrze, że jesteś –
wydukał James, po czym zaczął się kierować z powrotem na niższe piętro.
Chłopak
podążył za nim, niemalże słysząc walenie swojego serca obijającego się o płuca.
Odkąd tylko i on, młodszy brat, trafił do Slytherinu, odwrócił się nawet od
Jamesa, który wcześniej był typowym przykładem starszego, denerwującego
braciszka – kopał go po piszczelach bez przyczyny, przezywał i zrzucał z drzew
bez żadnego konkretnego powodu. A mimo to Albus wspominał czasy dzieciństwa
bardzo dobrze. Chciał do nich czasem wrócić, nie zastanawiać się nad wszystkimi
problemami, nie mieć kłótni z rodziną, o którą teraz tak bardzo się martwił.
Gdzie mogli być?
Już mieli
schodzić z powrotem na szóste piętro, a następnie ponownie rzucić się w samo
centrum gorzejącej na dole walki, gdy uszu Albusa dobiegł wyraźny, przeszywający
go na wskroś wrzask. Wrzask Lily. Nie zwracając uwagi na Jamesa, odwrócił się
na pięcie niczym w transie, by ile sił w nogach pobiec w stronę Wieży
Astronomicznej, skąd dochodził głos. Wbiegał po krętych schodach, wstrzymując w
płucach powietrze. James wyprzedził go w połowie drogi, wychylając się na
przód. Zaraz jednak zwalił się na podłogę i sturlał się w dół, zatrzymując się przed
Albusem, który złapał go, powstrzymując od dalszego upadku.
– James?!
Nie miał
jednak czasu na pomoc oszołomionemu bratu, który teraz zaczął jęczeć coś
niezrozumiale pod nosem. Uchylił się przed grotem czerwonego światła, który
świsnął mu nad głową. A chwilę później spojrzał w górę i zobaczył nauczyciela
numerologii, profesora Septimusa, ubranego w czarną charakterystyczną szatę,
taką samą jak wszyscy Mroczni. Trzymał za włosy Lily klęczącą na podłodze i
łkającą bezgłośnie. Jej ręce były poranione, cała się trzęsła.
– Albus… –
wyszeptała cichutko, patrząc na niego ze strachem wypisanym na drobnej twarzy.
Mężczyzna bez
słowa odrzucił ją na bok, po czym związał magicznymi linami, by następnie
unieść z łatwością za pomocą różdżki i posadzić pod ścianą. Z jakiegoś powodu
nie atakował młodszego Pottera, pozwalając mu na każdy kolejny krok w górę drewnianych
stopni. Wszedł na szczyt wieży, patrząc na związaną Lily siedzącą teraz tuż
obok jego unieruchomionego ojca oraz matki, wpatrujących na niego ni to z ulgą,
że Al żyje, ni z lękiem, że coś mu się może stać. Harry łypał na Hectora z
wściekłością, zapewne próbując znaleźć sposób, aby się uwolnić.
Serce
załomotało mu mocniej. Chciał coś powiedzieć, uwolnić ich i uciec jak najdalej
stąd. Przełknął ślinę, powoli kierując wzrok ku mężczyźnie w ciemnej szacie.
Bał się cokolwiek powiedzieć. Był takim tchórzem…
– Albusie. –
Uśmiechnął się do niego Hector Septimus, trzymający w jednej dłoni swoją
różdżkę, a w drugiej trzy należące do znajdujących się pod ścianą Potterów. – Jesteś
dumny z bycia członkiem tej – wskazał dłonią na twarz Harry’ego – rodziny?
Chłopak
myślał, że się przesłyszał. Zamarł, wpatrując się w mężczyznę i otwierając
buzię, by za chwilę ją zamknąć. Wyglądał przy tym jak ryba pozbawiona wody.
Septimus uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, uśmiechając się chytrze, by następnie
w przeciągu ułamka sekundy wycelować w Ślizgona różdżkę.
– Crucio –
syknął.
Świat zamarł.
Każda komórka w ciele Albusa nagle zaczęła wołać o ratunek, kurcząc się w
cierpieniu. Chłopak skulił się, sparaliżowany bólem, by następnie osunąć się na
podłogę. Klęczał przed Hectorem, wrzeszcząc głośniej niż kiedykolwiek. Zaczęło
mu piszczeć w uszach, głowę rozsadzało od środka, wykręcało mu wszystkie
trzewia, rwało mięśnie. Gdzieś w tle usłyszał przekleństwa swojego ojca i
wrzask Lily oraz błagania matki.
Zaklęcie
puściło go ze swych zwodniczych objęć, pozostawiając na podłodze drżącego i
wystawionego na widok swojej rodziny nastolatka. Był jeszcze dzieckiem, które
nie wiedziało, co ma zrobić. Kątem oka obserwował, jak Hector wciąga jego brata
po schodach i kładzie tuż obok Lily.
– Rodzinka w
komplecie, co? – Zaśmiał się jak szaleniec, odwracając się do Albusa plecami.
Na jego
szacie było wyszyte wielkie „M”. Nagły przypływ wściekłości przepełnił serce
Pottera. Wpatrywał się w tę cholerną literę, nienawidząc jej z całego serca. Widział
swoją bezbronną rodzinę. Ludzi, którzy go wychowali, ludzi, którzy
ukształtowali jego. Ludzi, którzy mieli mnóstwo wad i z którymi nie potrafił
się z nimi utożsamić, a jednak byli dla niego ważni. Uniósł różdżkę.
– Cruc…
Wrzasnął
ponownie, czując ten sam ból, co kilka minut temu. Hector był szybszy, bardziej
doświadczony… Używał magii niewerbalnej. Albus nie miał z nim żadnych szans.
– Myślisz, że
cię nie obserwowałem, Albusie? – spytał, marszcząc brwi. – Ty nawet nie zdajesz
sobie sprawy z tego, kim jesteś… Co robisz. Czarna magia jest ci znana, prawda?
– Jego ton zmienił się z prześmiewczego w śmiertelnie poważny. – Możesz do nas
dołączyć, możesz to zrobić, Albusie. Gdy tylko dowiesz się, kim jesteś, do
czego jesteś zdolny…
– Zostaw
mojego syna, ty…
– Milcz! –
Hector uciszył Ginny machnięciem różdżki. – Wy idioci, nawet nie zdajecie sobie
sprawy z tego, kogo wychowujecie pod swoim dachem! Milczcie, jeśli jeszcze
chcecie żyć… Jeśli chcecie zobaczyć…
Zwrócił się z
powrotem do młodszego syna Harry’ego i Ginny. Posłał mu pełne satysfakcji
spojrzenie. Z końca jego różdżki wystrzelił niczym serpentyna gruby, ogromny
wąż, a potem następny i następny. Trzy monstra otoczyły go z każdej strony, sycząc
groźnie i wytykając cienkie języki. Łomotanie serca w jego piersi stało się
jeszcze cięższe, jak gdyby wołało pytony, aby podeszły i skonsumowały swój
posiłek. Chłopak podniósł się na drżących nogach, starając się nie wykonywać
gwałtownych ruchów. Popatrzył w oczy Septimusowi, jakby to miał być ostatni
widok w jego życiu.
Pierwszy wąż
zaatakował od lewej. Otoczył Albusa, zaciskając się ciasno na jego ciele,
dusząc go i niemalże miażdżąc klatkę piersiową. Dwa pozostałe czekały, aż ich
posiłek wyzionie ducha. Ginny krzyknęła głośno, łykając łzy, Lily chlipała, nie
wiedząc, co ma zrobić, a Harry wrzeszczał w niebogłosy, błagał, aby Hector
zostawił jego syna.
– Zostaw mnie…
Zostaw mnie, proszę, zostaw mnie – charknął półgłosem.
– Czemu
miałbym? – spytał go wąż.
Zamrugał parę
razy, zakręciło mu się w głowie. Czy wąż naprawdę mu odpowiedział? Czy tylko mu
się zdawało?
– On was
wykorzystuje… – jęknął. – Jesteście jego zabawkami.
Pyton
zasyczał cicho, po czym skierował łeb w stronę Hectora. Albusowi gwiazdy
świeciły przed oczami, czuł, że każda jego kończyna wiotczeje. Nie był w stanie
zaczerpnąć powietrza.
Czas umierać.
Zwierzę nagle
zwolniło uścisk. Odsunęło się od chłopaka, skierowawszy się prosto na
Septimusa, który najwyraźniej się tego spodziewał, bo tylko uniósł kąciki ust
ku górze. Albus kaszlnął kilka razy, łapiąc chciwie cenne powietrze, delektując
się tlenem wlatującym do jego płuc. Trzy zielone groty rozbłysły obok niego,
zabijając każdego węża z osobna.
Jeszcze raz
ogarnął wzrokiem sytuację. Każdy z członków jego rodziny milczał, wpatrując się
w niego. James, który najwidoczniej odzyskał przytomność, przełknął ślinę.
Zadrżała mu warga, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie wydobyć z
siebie słowa.
– Przez cały
ten czas – szepnął Hector, podniecony do granic możliwości. – Przez cały ten
czas miałem pod nosem następcę Slytherina…
– CRUCIO! –
wrzasnął Albus, nie zastanawiając się nad niczym, co się wokół niego działo.
Mężczyzna
upadł na podłogę, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Ciało Septimusa
wygięło się w łuk. Ten jednak uparcie walczył z krzykiem, który cisnął mu się
do gardła. Czarne oczy wypełniły mu się łzami.
– Crucio – chłopak
syknął jeszcze raz, przedłużając każdą głoskę i napawając się nią niczym
muzyką. Wstał i popatrzył z góry na swoją bezbronną ofiarę.
Był wściekły.
Czysta wściekłość znajdowała ujście w końcu jego różdżki, która drżała razem z
jego bladą dłonią. Drżały z podniecenia, z uciechy dominacji… Z tej cudownej
świadomości swojej siły, o której dopiero teraz zaczął mieć pojęcie. Mężczyzna
wił się pod jego nogami niczym jeden z tych węży, które przed chwilą napuścił
na niego, niedoświadczonego czarodzieja, który umiłował sobie czarną magię.
Był wężoustym…
Wszystkie
formułki przeczytane w zakazanych księgach, wszystkie informacje, zabronione
zaklęcia, wszystko to zgromadziło się teraz w jego umyśle, który dokonywał
selekcji. Których czarów użyć, aby sprawić Hectorowi najwięcej bólu? Których
użyć, aby go wykończyć?
Nagle ktoś
złapał go od tyłu. Ciepłe ręce otoczyły go z matczyną miłością, o której dawno
zdążył zapomnieć. Opuścił różdżkę, dając Septimusowi chwilę wytchnienia.
Nawet nie
zauważył, że zaklęcia rzucone przez Hectora osłabły w chwili, kiedy Albus
zaczął go torturować. Nie zobaczył, w którym momencie jego rodzice wywiązali
się z lin oraz uwolnili Lily i Jamesa.
– Już dobrze,
Albus… Już jest dobrze – usłyszał głos swojej matki, która odwróciła go do
siebie i przytuliła.
Nie mówił nic
przez dłuższą chwilę, sztywno przylegając do jej piersi. Pachniała tak znajomo,
a jednak na początku to wszystko to wydawało mu się ułudą. Jakby Ginny Potter
również miała zamienić się w ogromnego pytona. Dopiero po kilkunastu długich
sekundach dopuścił emocje do głosu. Cały strach, całe to przerażenie, wszystko
wypłynęło z niego pod postacią łez. Łez, których tak się wstydził, a jednak nie
mógł ich powstrzymać.
– Gadam z
wężami… Z wężami… – zaczął powtarzać, drżąc delikatnie w jej ramionach.
Spojrzał
kątem oka na ojca, Jamesa i Lily. Jego rodzeństwo patrzyło na niego bez
jakiegokolwiek wyrazu. Jakby widok ich brata torturującego człowieka była zbyt
wielkim ciężarem. Harry Potter, Wybraniec,
jego ojciec, miał surowy wzrok. Wzrok, w którym kryła się nuta żalu. Rzucił na
Hectora Septimusa zaklęcie paraliżujące.
– Chodźmy –
powiedział krótko.
Po raz
pierwszy w życiu Harry Potter zapomniał o ratowaniu wszystkich dookoła.
Zapomniał o byciu aurorem. Wyszli z Wieży Astronomicznej, kierując się ku
wyjściu z zamku. Kierując się w wir walki, który musieli pokonać, aby uciec.
Albus poczuł,
że nogi się pod nim załamują już przy zejściu ze schodów. Zaniepokojona Martine
przybiegła na siódme piętro i popędziła w jego stronę. A więc jednak nie
uciekła…
Nawet nie
zauważył, kiedy świat ponownie ogarnęła ciemność.
Konkurs: III wojna / ilość słów: 3891
[Biedny Albus! Jesli jeszcze na poczatku zwracalam uwage na jakies literowki, tak potem zupelnie zapomnialam o jakicholwiek bledach, wciagnieta opowiadaniem. Nawet nie zauwazylam konca! Trzyma w napieciu, akcja nie zwalnia, jestem zachwycona i daje duza okejke. Podobala mi sie koncowka, kiedy to Potter uzywa zaklecia Cruciatus, po czym wychodzi jego powiazanie ze Slytherinem, jak i sam Slizgonski charakter. Super, czekam na kolejne opowiadania o Albusie :)]
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Literówki pewnie się jakieś znalazły, bo mam do nich zadziwiająco duży talent (jak żyć). Cieszę się, że opowiadanie wciągnęło i trzymało w napięciu, bo taki był mój cel. Chociaż normalnie piszę raczej spokojne notki ze spokojnym podkładem, tutaj chciałam wsadzić dużo akcji, przedstawić Albusowy skryty charakter i mam nadzieję, że mi się udało.
UsuńA następne opowiadanie na pewno się pojawią, mam już kilka pomysłów!
Chyba zacznę od tego, że muzyka jest dobrana po prostu idealnie. Jest genialna i teraz pewnie przez Ciebie będę słuchać tej piosenki jeszcze przez kilka dni, ale nie o tym. Przyznam, że jak początkowo zobaczyłam ilość tekstu to się odrobinę przeraziłam, jednak pochłonęłam to wszystko bardzo szybko. Czyta się przyjemnie, zrozumiale. Dokładnie tak jak lubię. Wpadło mi do oka kilka literówek, najbardziej w pamięci utkwiło mi "do" na "go" dokładnie o tutaj "Chciał go nich czasem wrócić". O przecinkach się nie wypowiem bo się z nimi nie lubię. Ogólnie bardzo, ale to bardzo, bardzo mi się podoba. Jestem pełna podziwu bo ja sama tak pięknie pisać nie potrafię i zazdroszczę talentu. I wyobraźni, co by to wszystko tak wymyślić no i tak dobrze opisać! :)
OdpowiedzUsuńOh no i wizualnie tekst wygląda świetnie (teraz rozumiem uwagi pod moim postem dotyczące wyglądu opka ;d) No i muzyka, uwielbiam! W ogóle jestem zachwycona całością!
Starałam się pisać tak, żeby nie było ciężko przebrnąć przez moje wypociny, szczególnie że faktycznie opowiadanie wyszło mi dość długie (aczkolwiek nie tak długie, jak chciałam). Co do samych literówek, to kilka poprawiłam, nie wiem, czy jeszcze jakieś zostały, a ja się z przecinkami bardzo lubię, więc akurat tutaj się nie martwię. Chyba wielu błędów interpunkcyjnych nie popełniłam.
UsuńNawet nie wiem, co powiedzieć, nie spodziewałam się tak dobrego odbioru mojego opowiadania. Bardzo, bardzo dziękuję za komplementy, lejesz mi miód na serce. Obrosnę w piórka. Co do samego wymyślania opowiadania, to zajęło mi to z miesiąc, a pisząc i tak się wahałam, jaką wersję przyjąć.
Przy czytaniu opowiadania nie odczuwa się jego długości, trochę to zasługa przewagi dynamicznej akcji nad opisami i wprowadzenie sporej ilości dialogów, ale też samego pomysłu na fabułę notki, a ta wyszła przez to bardzo ciekawie. Na duży plus ukazanie ciemniejszej strony Albusa i odcięcie się od kreacji Harry'ego Wybawcy, który tym razem opuścił pole bitwy, korzystna odmiana. Poza zdaniem Chyba że jego siostra razem z jego rodzicami zostali schwytani - jak siostra to została schwytana - żadne błędy nie rzuciły się w oczy. Całość wbrew tematyce i wzmiance o śmierci Nathana przyjemna i naprawdę dobrze napisana.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w konkursie!
Albus to mój ukochany Ślizgon. Mój i Martine. Uwielbiam twój styl pisania - całe szczęście mamy wspólny wątek! Początkowo sprawdzałam czy nie ma błędów. Wyłapałam literówkę - "spoty siniak", ale zkażdym kolejnym zdaniem coraz mniej uwagi zwracałam na przecinki, literówki, powtórzenia... Prawdopodobnie błędów po prostu nie ma! :) Opowiadanie niezwykle dynamiczne, pełne akcji i opisów emocji. Z chęcią przeczytam twoje kolejne opowiadania!
OdpowiedzUsuńCztery tysiące słów - wydawałoby się, że to dużo... Ale to opowiadanie skończyło się tak szybko, że aż się zdziwiłam. Serio, strasznie mnie wciągnęło. W ogóle żadnych błędów nie wyłapałam, za bardzo się skupiłam na przeżyciach Albusa. A są one cudownie opisane. Doskonale pokazane jest też, że nieistotne jest to, jakimi ludźmi są Albus i James, zawsze będą troszczyć się o swoją rodzinę. Trudno to zauważyć, bo w sumie oboje są zaprzeczeniami tego, co niesie ze sobą nazwisko Potter.
OdpowiedzUsuńUwielbiam końcówkę. Naprawdę, nie wiem co napisać. Po prostu uwielbiam. Nie wypowiadam się na temat przecinków itp, bo sama ich nie lubię i zawsze mi uciekają. Nie wiem, czy tutaj coś było z nimi nie tak, nie zwróciłam uwagi. Napisałaś coś takiego, że po prostu... Nie widać błędów. Chowają się pod dynamiczną akcją i dialogami.
Chylę czoła. Świetne opowiadanie. I muzyka.
braciszek James
[ Ej, popłakałam się.
OdpowiedzUsuńNaprawdę. Jezus, dlaczego mi to zrobiłaś? ;-; Jest tak ciemno za oknem, siedzę sama w kuchni, dookoła mnie łażą ludzie, a ja ich nie słyszę, bo jestem w Hogwarcie i tak mega się wczułam w opowiadanie, że nie zauważyłam, kiedy się skończyło. Vee, ta historia to ogromny sukces. Naprawdę. Wszystkie emocje Albusa zostały oddane tak perfekcyjnie... Jego mroczna strona wyszła na wierzch, cała kreacja postaci... O mój Boże, serduszko mnie boli no. Nie umiem ująć myśli w słowa. To jest kawał dobrej, pisarskiej roboty. Powiem coś podobnego, co usłyszałam od Ciebie. Jak mam przegrać, to z Tobą xDD <3
Podziwiam, podziwiam. Wyłapałam kilka błędów, ale nie będę o nich gadać, bo zepsuję nastrój komentarza.
Hejże ha, tralala.
Najbardziej nieogarnięte podsumowanie ever.
Low ja! ]
Serio, nie mogę się po tym ogarnąć ;-;
UsuńOpowiadanie nie poruszyło mnie tak, jak niektórych spośród tych, którzy skomentowali wyżej, ale podejrzewam, że to już tylko i wyłącznie mój problem, bo tekst napisany jest sprawnie, czyta się go gładko, raczej nie ma momentów, w którym uwaga mogłaby spaść, no i masz bardzo przyjemny styl. Podobało mi się. Poczułam się trochę zaskoczona – największym plusem epilogu imo był Harry, który wydawał się wyjątkowo fajnym tatą, Ty postać Harry'ego-ojca prowadzisz inaczej, takie Twoja prawo. To błędem nie jest, ale już inaczej patrzę na to, jak opisywałaś zachowanie Pottera... a właściwie, jak prawie go nie opisywałaś. :D Chodzi mi o to, że o jego obecności dało się zapomnieć, był przerażająco bierny, co nie pasuje mi do człowieka, który pracuje jako auror i który jest bohaterem poprzedniej wojny.
OdpowiedzUsuńNie przypadł mi do gustu także motyw Albusa jako dziedzica Slytherina. Że co, jakim cudem? I ta wężoustość... Harry był wężousty tylko przez to, że był horkruksem Voldemorta, a tego w genach swojemu dzieciakowi przekazać nie mógł.
Za to bardzo podobają się różnice między Albusem a jego ojcem, dobrze, że nie jest to Wybraniec numer dwa, ale zupełnie inny chłopak, który kompleksu bohatera nie ma, tylko troszczy się o siebie i tych, którzy mają dla niego znaczenie. :D
Trochę bardziej technicznie – nadzaimkoza. Naprawdę, ciągle pojawiają się zaimki, które często są całkowicie niepotrzebne. Niech za przykład posłuży to zdanie: Albus przełknął ślinę, by następnie odnaleźć w swojej poszarpanej i dziurawej szacie wyjściowej swoją ponadprzeciętnie długą różdżkę. To dość oczywiste, że grzebie w swojej szacie, gdyby grzebał w cudzej – to byłby fakt godny odnotowania, ale w takim wypadku? No i czyją różdżkę miałby wyciągnąć z tejże szaty? :D I o co chodzi z tym grotem światła zaklęcia...?
Sprawnie napisane, ładnie ujęte, genialne. :) Mnie również nie poruszyło tak bardzo jak kilkoro autorów z góry, jednakże w moim wypadku jest to spowodowane tym, że nie miałam okazji poznać Albusa w wątku, jakoś się do niego przywiązać. Poza tym - bardzo podobał mi się podkład, ludzie, jak wam się to udaje? Znajdowanie tak cudownych piosenek, idealnie dopasowanych do tekstu? Aż mi szkoda, że nie było ich tam więcej. Jakoś nie podeszło mi to odkrycie, co do bycia wężoustym, ale nawet nie potrafię wyjaśnić dlaczego, więc nie będę się nad tym rozwodzić. Bardzo mi się podobało i liczę na to, że będę miała okazję przeczytać więcej twoich opowiadań.:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w konkursie! :)
Mnie również nie poruszyło, ale i tak muszę przyznać, że opowiadanie wyszło całkiem dobrze. Nie rzuciły mi się w oczy żadne błędy, w zasadzie nie pasowały mi tylko te wtrącenia pochyłą czcionką (czas umierać jakoś mi się kojarzy z Blade Runnerem, nie wiem, czy to celowe nawiązanie) i dwa razy powtórzony fragment o tym, co się działo z każdą komórką ciała Albusa. Jeszcze mnie zastanawia, dlaczego Albus nie zaatakował Septimusa wcześniej, tylko szedł za nim, patrzył i słuchał... trochę nienaturalnie to wyszło, ale nie wiem, może nie udało mi się czegoś zrozumieć.
OdpowiedzUsuńOgólnie opowiadanie w porządku, powodzenia w konkursie życzę! :)
Thomas Spencer
Przybywam na sam koniec! Co oznacza, że nie będę oryginalna w swoim komentarzu i powielę poprzedników. Czytając to opowiadanie po raz pierwszy, od razu po opublikowaniu, miałam naprawdę bardzo przyjemne odczucia, niestety ten czar zanika po drugim razie i sama zastanawiam się gdzie leży problem. Lubię taki delikatny styl, przebrnęłam gładko przez te niecałe cztery tysiące słów i teraz stwierdzam, że brakowało w nim czegoś takiego WOW. Motyw wężoustości dla mnie osobiście jest świetnym pomysłem, chociaż popieram to, co napisał ktoś wyżej, nie mógł tego w genach odziedziczyć. Ale to drobiazg, bawmy się pomysłami i czarujmy słowami, a twoje mnie pierwszy raz zaczarowały i tego się trzymajmy :p
OdpowiedzUsuńPowodzenia w konkursie.
Marcus Rothesay