Opowiadanie powstało pod wpływem impulsu. Trochę odbiega formą od typowej notki, więc jeśli ktoś nie czuje się na siłach - lepiej niech nie czyta. Kto przeczyta, może uznać to za eksperyment. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych postaci, tekstów i zjawisk jest przypadkowe.
No, może prawie.
— Feman, do cholery jasnej. Otwórz wreszcie.
— Co mu jest? Zacmokali go dementorzy?
— Eee, nie. Pewnie się migdali z Molly.
— Ha, ha. On? Taka kaprawa morda?
— Morda nie może być kaprawa. Kaprawy może być... mogą być ślepia.
— Chyba za dużo czytasz, Will, ty y n t e l e k t u a l y s t o.
— Hej, wchodźcie. Otrzep ten śnieg z buciorów, Rick.
— Nareszcie. A już myślałem, że twój pies wszamie moje nowe spodnie.
— Coś ty, on taniochy nie tyka.
— Zaraz Ci!...
— Ej, ogar. Gdzie twój ojciec, Feman?
— Mój ojciec nie nazywa się Feman, tylko Peter. Badum, tss...
— Sucharmistrzu, poczęstujesz wodą? Umieram z pragnienia. Khe, khe.
— Ta jemioła to wisi nad wejściem od świąt?
— Ej, Feman, załatwiłeś to?
— Co? Weź się tak do mnie nie tul. Głośniej.
— No... masz tabsy?
— Tabsy?
— Tabsy, Stephen? Serio?
— Za dużo siedzisz z mugolami i powszedniejesz, chłopie.
— Patrz, Stephen, na to cudo. Wiesz, co to jest?
— Nie wiem, ale prezentujesz to tak, jakby było to coś naprawdę dobrego.
— Czy to jest czasem...
— Czekajcie, Molly może tu być.
— Molly...
— O, cześć, Molly.
— Siemacie, chłopaki!
— Halo, Molly. Hm... ładna sukienka. Do twarzy ci w niej. I do nóg. No wiesz. Hm.
— Dzięki, Rick.
— Dobra, w co gramy?
— W karty może?
— No tak, ale jakie?
— W lumosa?
— Świetny pomysł. Kto zaczyna?
— Chłopaki, ja niestety się nie przyłączę. Nie jestem dobra w karty. W sumie to w ogóle nie umiem w nie grać.
— Nie szkodzi, zaraz Ci pokażemy...
— Nie, serio.
— Ej, Feman. Co z tym towarem?... Ała, co mnie sztur...
— Jakim towarem?
— Tym, co spadł z półek u Zonka. Jezu. Jezu.
— Jakiś towar spadł z półek u Zonka? Nic nie słyszałam.
— I nie usłyszysz. Wszystko trzymają w tajemnicy, bo inaczej pójdzie plota, że mają lipny sklep i nic już nie będą mogli sprzedać. Szturcham cię, Stephen, bo jakiś robak po tobie chodzi.
— Co?! Gdzie?! Matko Boska!
— Już poleciał.
— Uff.
— Wiesz, Molly... to jak cię gra nie interesuje za bardzo, to wiesz... no, nie jesteś może trochę zmęczona?
— Zmęczona? Nie, nie bardzo.
— Mówiłaś coś, że jutro masz spotkanie z kimś ważnym...
— Tak, o dwunastej. A co?
— Powinnaś chyba wypocząć przed tym spotkaniem.
— Nie musisz mi mówić, co mam robić, Fem.
— Ja się tylko o Ciebie troszczę, kruszynko.
— Jesteś taki kochany, Feniu...
— Och, to nic takiego, Mollusiu.
— Jej, jej. Gruch, gruch. Jak słodko.
— Znajdź sobie kogoś, Rick, to też będziesz sobie gruchał.
— A po co mi? Użeram się na codzień z wami, jeszcze mi dziewczyna potrzebna?
— To nie musi być dziewczyna.
— Dziewczyna mogłaby mieć na ciebie dobry wpływ, Rick. Wiesz, kobieca przykładność, łagodność, urok, takie tam.
— Phi. A ja to niby nie mam uroku?
— Na pewno masz. Przypuszczam, że po prostu dobrze się schował, ale chyba da się coś na to zaradzić.
— Te, Will, cichociemny. Nie pogrążaj go, bo nam nie da spisać wróżbiarstwa.
— Molly, przepraszam cię, że ściągnąłem tutaj tych idiotów. Naprawdę, nie musisz się tu z nami męczyć. Mam na górze wolny pokój.
— Hm...
— Nie ma co z nimi siedzieć, uwierz mi.
— Ha, ha!
— Chodź, przytul się do mnie.
— Ma ktoś kocioł? Rzygam tęczą.
— Idę, Fem. Dobranoc.
— Pa, kotku. Kolorowych snów.
— Paaaa, kotku!
— Zamilcz, Rick.
— Dobra.
— Poszła już?
— Tak, właśnie zamknęła drzwi.
— Ale ty masz dobry słuch.
— Jak pies.
— On w ogóle jesteś jakiś psi.
— Pominę to milczeniem... chcecie trochę się zabawić?
— Z tobą? Ble, nie.
— Nie ruszaj! Ta jest dla Willa. Ta mniejsza dla ciebie.
— Czemu dla mnie mniejsza?
— Z troski.
— Sukinsyn.
— Jeszcze raz obrazisz moją matkę, Rick, a dostaniesz w mordę.
— Sorry...
— O ile dobrze pamiętam, masz uczulenie na skrzeloziele. Tu trochę tego jest... przynajmniej tak mi powiedziano.
— O kurna. To co ty załatwiłeś?
— A jak załatwił Molly, to dopiero moc!
— Weź nic nie mów.
— Wygoniłeś ją po mistrzowsku, Feman. Sam Voldemort byłby z ciebie dumny.
— Spadaj!
— Taki z ciebie czaruś!
— Nie chciałem, żeby na to patrzyła. Tyle!
— ...
— A wiecie, co ostatnio słyszałem?
— Co takiego słyszałeś, Rick?
— Robią w szkole konkurs miss.
— Pewnie wygra jakiś paszteton.
— Nie, na prowadzeniu jest jakaś niezła laska.
— À propos pasztetu... Zgadnijcie, kto się zapisał.
— E?...
— So-so-so-soooorcha to-to-to-toooobin!
— What?
— Szto?
— Żartujesz.
— Nie.
— Na pewno nie zapisała się sama. Ktoś ją wrobił. Przecież nikt nie chciałby się pakować w taką kompromitację.
— Może wzięła wreszcie jakieś leki na te swoje psychozy i jej się przywidziało, że będzie super hiper miss Hogwartu.
— Ha, może i tak!
— Nie powinieneś sobie z niej żartować, Rick.
— Właśnie. To taka smutna sierotka... nawet nie dowiesz się, kiedy rzuci się z mostu i kiedy będzie jej pogrzeb.
— Aż tak z nią źle? Niemożliwe.
— Wiesz, Rick... nie wszyscy są szczęśliwi.
— ...
— Wszyscy już chyba dostali, Feman.
— Dobra. To kto zaczyna?
***
Wielki fluorescencyjny ślimak przeleciał nad kanapą i władował się do kominka, wzniecając tumany różowego kurzu, który następnie zaczęły łapać dziobami małe, również jaskrawo lśniące w ciemności kolibry w miniaturowych hełmach rzymskich legionistów. Zaraz potem przez okno wpadł ryś, który wyglądałby zupełnie normalnie i nie wzbudziłby niczyjego zainteresowania, gdyby nie fakt, że miał na pyszczku paskudny grymas, a w łapach trzymał najprawdziwszy kałasznikow.
— Boom, boom, boom, boom, boom!
Leżący na podłodze Feman, Rick, Will i Stephen poderwali się na równe nogi.
— Co jest, kurwa?
Ryś upadł miękko na dywan i wolną łapę oparł na biodrze. Zaczął nucić coś pod nosem. Nagle pojawiła się za nim pięcioosobowa orkiestra i zaczęła rżnąć na instrumentach, wygrywając jakąś dziką melodię. Ryś zakręcił się wokół własnej osi i uniósł kałasznikow nad głową.
— On... on chyba chce, żebyśmy tańczyli... — szepnął Stephen drżącym głosem.
— Kalashnikov, kalashnikov!¹ — zaśpiewał ryś, po czym zaśmiał się szaleńczo i oddał salwę, dziurawiąc przy tym sufit, z którego spadły okruchy tynku.
Chłopcy puścili się w tany. Stephen, jako że wyczucia rytmu nie miał za grosz, podrygiwał pokracznie, co chwilę spoglądając na rysia, który groźnie wymachiwał karabinkiem. Will próbował odtańczyć jeden z układów, który tysiąc razy przećwiczył z kuzynkami na rodzinnych balach. Rick i Feman złapali się za ręce i wirowali na środku pokoju, zrzucając przy okazji z mebli ozdobne porcelanowe figurki. Ryś tupał nogą do taktu, nie przestając ryczeć ze śmiechu.
Nagle do salonu wparowała grupka dziwacznych stworzeń wszelkiego kształtu i rozmiaru, ubranych w białe eleganckie sukienki. Niosły w łapach wielkie półmiski pełne jedzenia i dzbany z napojem. Za nimi weszła wysoka, smukła kotka² w długiej, haftowanej sukni. Na głowie miała wianek z suchych liści i czegoś, co przypominało robaki. Zaśmiała się jeszcze głośniej niż ryś i stanęła przed kanapą. Ryś uniósł łapy w górę, na co chłopcy zamarli w bezruchu. Kotka zamknęła oczy, wygięła się i rzuciła za siebie wianek.
— Fuuuuj! — krzyknął Rick, kiedy mieszanina liści i robali uderzyła go w ramię.
Kotka odwróciła się do niego i wyciągnęła ku niemu łapy. Stwory, które weszły przed nią, zaczęły dekorować chłopaka futrem jakichś małych gryzoni. Kiedy skończyły swoje dzieło, kotka znów zaśmiała się rozrywającym uszy śmiechem, po czym chwyciła Ricka za dłonie i porwała do tańca. Stephen i Feman zajadali się smakołykami, które stworki poukładały na długim stole. Cały salon wypełniały tańczące pary, wymyślające coraz to nowsze gry i zabawy. Pokój rozjaśniały migające światła przeróżnych kolorów. Will pląsał z jakimś wyjątkowo energicznym stworem. Kiedy znalazł się przy Ricku, szturchnął go w ramię i zachichotał.
— Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia!
Nagle muzyka ucichła. Kotka ujęła w łapy twarz swojego wybranka, po czym wpiła się w jego usta. Stwory zaczęły gwizdać i klaskać. Rick zawył jak zarzynana świnia.
— Gorzko, gorzko gorzko!
— Bardzo gorzko! — zapłakał pan młody.
— Co z tobą, Rick?... Chryste! On krwawi! Pluje krwią!
— Gorzko... — wystękał Rick.
Ciecz wydobywająca się z ust chłopaka powoli zalewała cały pokój. Stworzenia tonęły jedno po drugim, a chłopcy wymachiwali rękoma, aby utrzymać się na powierzchni.
— Krew! Krew! Powódź krwi!
— To nie krew, kretynie! To wymiociny.
— Co?
***
— Gdzie to kupiliście?
— Ja... ja nie... on mi coś...
— Kto? Kto wam wcisnął zioła Zooli? Nie gapcie się tak bezmyślnie, tylko odpowiadajcie. Który przywlókł tu halucyny?
— N-nie ma nigdzie t-tej potwornej kotki?...
— Chyba się nie dopytam. Dajcie mu się czegoś napić . Tylko nie żadnego świństwa! Powinien dojść do siebie... za jakiś czas.
— Molly, musimy tu posprzątać, zanim przyjdzie mój ojciec. Czy mogłabyś nam pomóc?
— Pomóc? Mam wam wycierać rzygi, wypychać od nowa te rozbebeszone zwierzaki i wstawić szybę w okno? Chyba cię posrało, Feman. Żegnam i wychodzę. Pa, kotku.
— Pa, kotku!
— Ko... kotku?
— Rick, skończyłeś już wymiotować? Mamy tu trochę roboty.
— Rob... rob... co?
— Roboty, nie robaków.
— Rick, posłuchaj. To twoje urojenie. Właściwie, to nasze wspólne urojenie. Tych potworów nie było. Nie było muzyki. Nie było tańca. Nie było słodyczy... swoją drogą, Feman, co tu mogło mieć smak poziomkowej galaretki?
— Jeszcze wymiotuje?
— Wiedziałem, że to skrzeloziele źle na niego podziała.
— Trzeba było mu nic nie dawać.
— Trzeba było.
— Dobra. Znajdę jakieś zaklęcie na to okno. Zawołamy skrzata i ogarnie te wydzieliny. Zwierzaki możemy na razie wynieść do piwnicy.
— William, nie mogę wyjść z podziwu nad twoją zaradnością.
— Nie łudź się, on cię nie weźmie. Za piękny.
— Stephen, ty lepiej się zajmij porcelaną. Will, nie szczerz się tak.
— Już. Teraz tylko trzeba się domyślić, który kawałek pasuje do którego.
— Ten dywan chyba wystarczy wrzucić do pralki.
— Wygląda jak perski. Nie trzeba ręcznie?
— E, nie ma po co. Wrzucamy.
— A ta wywrócona biblioteczka? Zdaje się, że zrobiła się w niej dziura.
— Zakryj książką.
— Zobaczcie, jest w miarę okej. Salon jak nowy!
— Rick przestał haftować.
— Chłopaki, to ja myślę tak: zapominamy o wszystkim, co się tu działo.
— Tak chyba będzie najlepiej.
— Słyszeliście to? Chyba mój ojciec przyjechał. Idę otworzyć.
— Rany. Zdążyliśmy.
— Super.
— Eee... Rick? Rick, na co tak patrzysz?
— Rick, niedobrze ci?
— Wszystko w porządku, t-tylko...
— No, co jest?
— Skąd ja mam tę obrączkę?
___
¹ Tekst z piosenki Gorana Bregovića Kalashnikov.
² Tutaj w znaczeniu samica rysia.
Teraz pytanie do osób, które przeczytały: to była notka, czy wątek? :D
Wątek w notce :D Ale tak na serio, dla mnie jest to notka w trochę innym wykonaniu, ale dlaczego by takich nie akceptować? Jest fabuła jednowątkowa, prosta akcja, opisy, dialogi - nie mam się osobiście do czego czepić.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, całkiem ciekawie się w życiu Williama dzieje! Dobre zakończenie, przydałaby się niebawem druga część :D
Właściwie to był taki trochę notkowy żart. Miałam się uczyć, ale... ten tego.
UsuńDziękuję bardzo za komentarz! Nie wiem, czy wyjdzie mi ciąg dalszy akurat na ten sam temat... ale może napiszę coś, co chociaż będzie przypominało kontynuację :D
Czekam na notkę od Vlada! :)
Rzeczywiście notka jest nietypowa, ale nie sądzę, aby była tak zła, jak mówiłaś! Na pewno jest inna, ale przez to nie czytało mi się lepiej lub gorzej, po prostu inaczej niż normalnie. Według mnie to bardzo dobrze, że spróbowałaś czegoś nowego i nie wydaje mi się, aby wyszło to źle. Błędów raczej nie zauważyłam, ale raczej wypisywania ich nie będę się podejmować, bo nie jestem w tym za dobra i w ogóle. :<
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to czekam na kolejną imprezę u Femana, bo ta na pewno była niezapomniana! I powiem ci, że jakoś styl napisania tej notki pasował mi ogólnie do klimatu tego typu imprez, na których zawsze jest dużo szaleństwa, a później nikt nie wie, co się tak właściwie dzieje. I wydaje mi się, że właśnie to, że w większości używałaś samych dialogów, potęguje to wrażenie, że czytelnik, tak samo jak bohaterowie, tak trochę nie wie co się dzieje, co wywołuje u mnie zabawny uśmiech na twarzy.
Czekam na więcej twoich tekstów! ;)
Dziękuję bardzo za komentarz!
UsuńSuper, że odniosłaś takie wrażenie :) Właśnie o to chodziło, o imprezowy chaos. Mam nadzieję, że czytanie tego nie było zbyt męczące, bo sama też rzadko spotykam się z takim sposobem zapisywania dialogów.
A ja czekam na Twoje ;)
Przeleciałam przez tekst wzrokiem, w sumie ciesząc się, że nie muszę skupiać się za bardzo na barwnych opisach reakcji i mimiki bohaterów, bo to chyba nie godzina na długaśną notkę. Chyba się nawet nie pogubiłam w dialogach, a końcówka zupełnie mnie zaskoczyła! Dawaj więcej takich żartów-niespodzianek :)
OdpowiedzUsuńOna jest długa tylko wizualnie, tak naprawdę nie ma nawet 2000 znaków :) Nie wiem, czy to dobrze, że przeleciałaś tylko wzrokiem, ale i tak dzięki wielkie za komentarz (i czekam na Twoją notkę ;D
UsuńJa się w dialogach w pewnym momencie pogubiłam, ale u mnie to takie rzeczy są na porządku dziennym. Drugie podejście jednak było już udane. Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. W sensie, myślałam, że będzie poruszony w notce jakiś poważny temat (jakoś tak, kojarzysz mi się jako autor z takimi właśnie poważnymi rzeczami), jednak przyjemnie czyta się i takie lekkie opowiastki. Ktoś mógłby się przeczepić, że są tutaj praktycznie same dialogi, ale... Przecież imprezy w większości tak wyglądają a akurat w tym przypadku opisywanie dokładnie zachowań i reakcji, uczuć nie jest potrzebny. Ogólnie masz ode mnie plus!
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za opinię :) Poważna i w jakiś sposób ciężka będzie notka Sorchy, aż sama nie wiem, czy ją opublikuję - trochę się boję, bo różne nieprzyjemne rzeczy w niej będą...
UsuńJak mówiłam, to taki eksperyment notkowy, coś napisanego raczej dla zabawy, niż żeby kogoś poruszyć, czy coś w ten deseń.
Dzięki jeszcze raz :)