2 stycznia 2016

when we hit our lowest point, we are open to the greatest change


you are so brave
and quiet
i almost forget
you are suffering








Na korytarzu panowała ponura ciemność. Na zewnątrz jesień nie zagościła jeszcze w pełni, ale miało się wrażenie, że tutaj w zamku jest zupełnie inaczej. W środku było nienaturalnie chłodno, chociaż Hogwart od zawsze kojarzył się z ciepłym miejscem, pomimo stonowanych kolorów murów. Jesień zamieniła się w zimę, która odebrała wszelkie szczęście, jakie panowało poza i wewnątrz zamku. Pozostały jedynie przykre wspomnienia, negatywne emocje i ten chłód, przenikliwy chłód, którego nie można było się pozbyć. 
Wydawało jej się, że korytarz wyglądał dokładnie tak, jak tego dnia. Dokładnie te same uczucia, to samo wnętrze i strach, zżerający od środka, wnikający w każdą komórkę jej ciała. A jednak coś było inaczej. Coś, co pozwalało jej myśleć, że to jednak nie dzieje się naprawdę. 
Usłyszała krzyk. Krzyk dziewczyny. Obróciła się, a ciemność podążyła za nią. Oniemiała, kiedy zobaczyła przyjaciółkę, błagającą ją o pomoc. Wśród ponurego korytarza, jedynie ona była pełna kolorów, żywa i szczęśliwa, a jednak prosząca o wsparcie. Chciała jej pomóc. Tak bardzo chciała. Pomimo wszelkich swoich obaw, była gotowa ruszyć na ratunek, ale nie mogła nic zrobić. Jakaś niezidentyfikowana siła trzymała ją mocno, nie pozwalając na to, aby ruszyła się lub zdołała rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Dziewczyna umierała na jej oczach, a jej drobne ciało wiło się w spazmach bólu. Krzyczała, że to jej wina. Obie krzyczały, a potem zrobiło się cicho. Nie żyła. Była piękna, ale cholernie martwa. 
— To twoja wina… — usłyszała głos. — To twoja wina! To twoja wina! To twoja wina! 
Obudziła się z krzykiem, cała zlana potem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nie było w nim nikogo, oprócz śpiących koleżanek. Nienawidziła tych snów.

***

Podczas śniadania nie miała ochoty na jedzenie. Nałożyła sobie śliczne ciastko, ale zamiast je zjeść, wpatrywała się w nie, jakby właśnie w nim miała odnaleźć odpowiedzi na swoje pytania, a było ich naprawdę wiele. 
W teorii Nowy Rok oznaczał świeży start. Nowe postanowienia, nową drogę w życiu, nowe przyjaźnie, cele, po prostu wszystko, co tylko można było na nowo rozpocząć. Kilka tygodni Jemma obiecała sobie, że tak właśnie będzie w jej przypadku. Zapomni o starych bólach, da odejść swoim demonom i zacznie egzystować na całkowicie nowym, świeżym wdechu. Przez chwilę nawet czuła, że te wszystkie obietnice naprawdę się spełnią. Głęboko w to wierzyła, a raczej chciała wierzyć. Wydawały się nawet tak bliskie, jak na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko po nie sięgnąć. Szybko jednak okazało się, że to wcale nie takie proste, wręcz przeciwnie. Następnego dnia wiedziała już, że jej się nie uda. To nie był ten moment.
— Dzień dobry, Jemma — głos koleżanki przerwał jej rozmyślania.
— Och, Lizzie — dziewczynę zaskoczył widok Krukonki, chociaż często jadały razem. — Hej. 
— Co ty taka nie w sosie? — spytała, biorąc na talerz spory kawałek ciasta. — Stresujesz się dzisiejszym spotkaniem? 
— Nie, ja… Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — odparła, ciesząc się, że dziewczyna pomyślała o tym w ten sposób, chociaż Klub Pojedynków z pewnością miał coś wspólnego z jej humorem.
— Jak to nie? Już od jakiegoś czasu chciałaś się przecież zapisać! Idziemy, bez dwóch zdań — oznajmiła Lizzie, głosem nie znoszącym sprzeciwu. — Będę czekała na ciebie przed klasą i nie ma mowy o tym, że nie idziesz, jasne?
— No dobrze, niech będzie — westchnęła z miną męczennika. A może to wcale nie był taki zły plan? Może wypadałoby w końcu zrobić coś, co chciało się zrobić od dłuższego czasu. — Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. 
— Nie ma problemu — blondynka uśmiechnęła się serdecznie. — Zobaczysz, jak będzie fajnie! Już nie mogę się doczekać! 
— Tak, ja też… — mruknęła bez przekonania, trącając palcami ciastko. Chyba rzeczywiście wolała sobie na nie tylko popatrzeć.

***

Po zakończeniu lekcji czuła się jeszcze gorzej niż przed nimi. Nie dość, że ciągle męczył ją nocny koszmar, to jeszcze ciągle wahała się przed pójściem na spotkanie Klubu Pojedynków. Była pewna, że jak zwykle zrobi z siebie ofermę, którą zresztą była, jeśli chodziło o pojedynkowanie się z innymi czarodziejami. Doszła jednak do wniosku, że nawet jeżeli się boi, to nie może cofnąć słowa danego koleżance, dlatego stawiła się na miejscu spotkania, czekając na Lizzie. 
Kiedy dziewczyna w końcu się pojawiła, skacząc z radości, wspólnie udały się do klasy, w której odbywało się zebranie Klubu Pojedynków. Dała wcześniej znać opiekunowi klubu, że na następnych zajęciach będzie miał dwie dodatkowe osoby, żeby później nie było z tym problemów. Szczerze mówiąc, w tamtym momencie Jemma miała małą nadzieję na to, że profesor Lupin stanowczo jej odmówi i powie, że nie ma po co tam przychodzić, ale oczywiście tak się nie stało. Mężczyzna uśmiechnął się, zadowolony, że być może zdobędzie dwóch nowych członków. 
W oczekiwaniu na profesora, Simmons przekonała się, że ani trochę tutaj nie pasuje. Miała wrażenie, że otaczają ją sami wybitni uczniowie, którzy taką niedorajdę jak ona zmietliby z powierzchni ziemi w sekundę. Wiedziała, że niektórzy dziwnie na nią patrzą i miała ochotę stąd uciec, nawet była gotowa zrobić ten pierwszy krok i wyjść, ale w tym samym czasie do pomieszczenia wszedł nauczyciel. Podzielił zebranych w pary, a każda z nich miała stanąć do pojedynku. 
Jemma trafiła na Gryfona, którego ani trochę nie kojarzyła. Wyglądał jej na kogoś z siódmej klasy, ale nie mogła być pewna. Zastanawiała się nad tą kwestią przez chwilę, ale doszła do wniosku, że to nie jest ważne. Różdżka. Powinna wyciągnąć różdżkę. 
Wzięła głęboki wdech. Chłopak przed nią nie wyglądał groźnie, ale nie wyglądał też na przygłupa. Simmons uśmiechnęła się do niego, nieco krzywo co prawda, ale jej gest i tak nie został odwzajemniony, dlatego przestała szukać w Gryfonie przyjaciela. Wzięła kolejny wdech, a potem następny. Kiedy jej przeciwnik również był gotowy do pojedynku, przystawiła różdżkę i oboje ruszyli przed siebie. Gdy znaleźli się w odpowiedniej odległości, odwrócili się i znowu zrobili kilka kroków do przodu. Krukonka wiedziała, że to decydujący moment. Wybrała zaklęcie. 
Expellia… 
Od tego samego zaklęcia zaczęła tamtego dnia. Pamiętała to. Pamiętała tę chwilę. Miała wrażenie, że już nie jest w klasie naprzeciwko nieznajomego Gryfona, tylko znowu na tym przeklętym korytarzu. Chłód ogarnął ją na nowo. Wszędzie było ciemno, a ona nie wiedziała co się dzieje. Czuła jednak, co nadchodzi. Usłyszała krzyk, a wszystkie jej wnętrzności skręciły się, jakby ktoś chciał wycisnąć mokry ręcznik. Zabrakło jej tchu, świat zawirował i nie wiedziała czy upadła na podłogę na korytarzu, czy na podłogę w klasie. Ciemność ogarnęła ją całkowicie. Odcięła się. 
Gdy otworzyła oczy, było już po wszystkim. Zebrała się wokół niej grupka uczniów, wgapiających się w nią, jak w nową sensację w szkole. Może rzeczywiście będą mieli o czym opowiadać? Jemma nie wiedziała, co się wydarzyło. 
— Rozejść się! Rozejść! — usłyszała głos nauczyciela, którego potem zobaczyła. Na początku uczniowie go nie posłuchali i dopiero wtedy, kiedy powtórzył rozkaz, zrobili to, co im kazał. — Jemma? Wszystko w porządku? — dzięki pomocy profesora podniosła się do siadu. 
— Ja… Nie wiem… Co się stało? — zapytała, rozglądając się wokół. 
— Miałaś rozpocząć swój pojedynek z Deanem, ale nagle gdy rzucałaś zaklęcie, zaczęłaś krzyczeć jakieś imię. Płakałaś. Upadłaś na podłogę i straciłaś przytomność. Bardzo nas przestraszyłaś. 
Dopiero teraz zorientowała się, że jej policzki były mokre. Nie poczuła tego wcześniej, będąc pewnie jeszcze w ciężkim szoku. Na początku niczego nie pamiętała, ale wydarzenia sprzed chwili powoli do niej wracały. Naprawdę była aż tak słaba?
— Dziękuję, ale wszystko jest dobrze. To po prostu… Ja… Niczego dzisiaj nie zjadłam, to pewnie dlatego — odpowiedziała, wstając z pomocą profesora. — Bardzo przepraszam za zakłócenie porządku zajęć. Najwyraźniej to nie jest dla mnie — uśmiechnęła się lekko, po czym jak najszybciej opuściła pomieszczenie, chociaż miała wrażenie, że za chwilę się przewróci. Nie czuła nóg, w ogóle nie czuła swojego ciała. Była niezwykle wątła, jakby zaraz miała się rozlecieć na tysiąc niewielkich kawałeczków. Nawet oddychanie stało się dla niej sporym problemem. 
Nie wróciła do swojego dormitorium. Zamiast tego schowała się przed spojrzeniem innych, aby móc w spokoju umartwiać się nad swoim losem. Czuła się tak beznadziejna, jak jeszcze nigdy wcześniej. Łzy popłynęły same, a Jemma nie miała nawet odwagi ich zatrzymać. Brakowało jej wszystkiego. Miała poczucie totalnej bezsilności. Drżała, próbując panować nad sobą, ale jej starania na nic się zdały. Schowała twarz w dłoniach, puszczając swój smutek wolno. 
To było niezwykle brutalne zderzenie się z rzeczywistością. Jak mogła wtedy myśleć o uratowaniu przyjaciółki, skoro nie potrafiła teraz nawet rzucić byle jakiego zaklęcia? Jak mogła myśleć o zostaniu Uzdrowicielem, jeśli nie umiała pomóc samej sobie? Jak miała zostać Aurorem, jeżeli należała do najgorszych czarownic, jakie tylko kiedykolwiek chodziły po tym świecie? Jaki w ogóle miał sens jej pobyt w Hogwarcie, skoro przez te wszystkie lata niczego się nie nauczyła? Jak mogła być taka niepotrzebna? Zawiodła swojego ojca, matkę, brata, przyjaciółkę, wszystkich. Była taka bezwartościowa. Tak słaba. Dlaczego? 

***

Kilka następnych dni należało do jednych z najgorszych w jej życiu. Po Hogwarcie szybko rozeszła się wieść, że Jemma Simmons podczas spotkania Klubu Pojedynków straciła przytomność przy rzucaniu zaklęcia. Uczniowie ze wszystkich domów patrzyli na nią dziwnie, a Ślizgoni zaczęli wymyślać nowe obelgi na jej temat, byleby tylko jak najbardziej jej dopiec. Ona udawała, że nic się nie dzieje. Starała się znosić wszystko z dumą i uśmiechać, mimo że czuła się okropnie. Krótko mówiąc, robiła dobrą minę do złej gry. Nie chciała, żeby ktokolwiek pytał ją, czy wszystko jest w porządku, bo prawda była taka, że nic nie było, a ona nigdy nie umiała kłamać. 
Najgorsze było to, że Jemma miała problem sama ze sobą. To nie była wina kogoś innego, tylko jej. To ona nie potrafiła zapomnieć, ona ciągle wracała wspomnieniami do tego momentu, ona nie umiała dać sobie z tym rady. Tyle razy mówiła sobie, że w końcu z tym koniec, ale ta chwila nigdy nie nadchodziła. Nieustannie zatracała się w swoim nieszczęściu, spadając w przepaść. Nie widziała żadnego światła, a nawet nie chciała go widzieć, bo tak właśnie było o wiele prościej. Po co się męczyć? Przecież łatwiej jest się poddać, zawiesić broń. Nie trzeba się wtedy wysilać, można sobie usiąść i napić się ciepłej herbaty. Trwać w swoim smutku, denerwować się z powodu kolejnych słów współczucia, być ofiarą, nad którą wszyscy się litują. Ktoś taki nic nie musi robić. To taka niewymagająca droga. Czy właśnie takie powinno się wybierać? 
To aż zadziwiające, jak daleko było jej do wszystkich jej autorytetów.

***

Ostatnio wiele czasu spędzała na Wieży Astronomicznej. Był stąd piękny widok na tereny, które otaczały Hogwart, a powietrze niezwykle rześkie i otrzeźwiające. Co prawda o tej porze roku było tu chłodno, ale Jemma nie przejmowała się tym. Zresztą nie przejmowała się tak właściwie niczym, jak tylko tym, co stało się podczas jej pierwszego spotkania w Klubie Pojedynków. 
Przynajmniej zrozumiała, dlaczego to się stało. 
Nikt nie musiał jej mówić, że nie pozbyła się swojego problemu, a wizja przyjaciółki ciągle prześladowała ją w snach. Wyglądało na to, że wizje te opuściły sferę jej umysłu podczas snu, wydostając się na zewnątrz. To samo wydarzenie przypominała sobie za każdym razem, gdy tylko istniała do tego najmniejsza okazja, niewielkie skojarzenie, a ona zamiast z tym walczyć, poddawała się i pozwalała, aby wspomnienie wypełniało ją całkowicie. Była pieprzoną masochistką, której podobało się przeżywanie tego jeszcze raz. Nawet nie chciała myśleć o tym, jak nienormalne to było, ale nie widziała żadnego innego wytłumaczenia. 
Wszystko dlatego, że nie umiała pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Dlatego, że była na to zbyt słaba. 
Czuła, jak łzy ponownie spływają jej po policzkach. Pociągnęła nosem i szybko je wytarła, nie chcąc się rozklejać, nawet wtedy, gdy nie było przy niej nikogo. Wzięła głęboki wdech. Powinna wrócić do dormitorium. Kiedy chciała się odwrócić i opuścić Wieżę Astronomiczną, ale zobaczyła, jak ktoś wchodzi po schodach. Szybko okazało się, że to profesor Lupin. Nie był jednak zbyt zaskoczony, gdy ją tu ujrzał. Krukonka przetarła oczy jeszcze raz, żeby upewnić się, że nie widać po niej, że płakała, a potem wsunęła na twarz delikatny uśmiech. Fałszywy uśmiech. 
— Dzień dobry, panie profesorze — powiedziała. — Już idę na dół, więc… 
— Nie, nie. Nie ma takiej potrzeby. Zostań — odparł mężczyzna, uśmiechając się. Podszedł do barierki i oparł się o nią. — Jest tu po prostu pięknie. Aż chciałoby się budzić tutaj każdego dnia i go podziwiać. Jemma, jak się czujesz? 
— Wszystko u mnie w porządku — odpowiedziała, odwracając głowę. Nie umiała kłamać, ale starała się brzmieć tak wiarygodnie, jak tylko potrafiła.
— Naprawdę? A wcale nie wygląda na to, że tak właśnie jest — nauczyciel przyjrzał jej się uważnie. Simmons wiedziała, że on już wiedział. 
— To minie. Straciłam kogoś ważnego i jest mi ciężko — również oparła się o barierkę, biorąc kolejny wdech. Wszystko po to, żeby się nie rozpłakać po raz kolejny. Miała tego dosyć. — W Trzeciej Bitwie o Hogwart. Moja przyjaciółka została… — potrzebowała przerwy na opanowanie rozchwianych emocji. — Moja przyjaciółka została zabita przez Mrocznych. 
— Och, rozumiem. Teraz rozumiem — odparł profesor, nieco zagadkowo, bo Jemma nie miała pojęcia, co udało mu się pojąć dzięki jej słowom. — To dlatego straciłaś przytomność podczas pojedynku? 
— Tak, chyba tak. Starałam się jej wtedy pomóc. Prosiła mnie o to. Ciągle, ciągle i ciągle. Słyszałam jej krzyki i próbowałam coś zrobić, ale niewiele mi się udało. Przegrałam, a teraz ona nie żyje. Przeze mnie. 
— Myślisz, że ona też by tak powiedziała? — pytanie mężczyzny zaskoczyło ją. — Uważasz, że powtórzyłaby twoje słowa? 
— Chyba nie… — mruknęła, wpatrując się w biały puch na jednym ze wzgórz. — Zawsze była bardzo miła, nie tylko dla mnie. Była prawdziwą przyjaciółką. Każdy chciałby taką mieć. 
— W takim razie nie możesz się obwiniać — stwierdził nauczyciel, co wywołało kolejne zdziwienie na twarzy Krukonki. — Skoro najbliższa ci tutaj osoba stwierdziłaby, że to nie twoja wina, to chyba ma rację, prawda? 
— Tak, ale… 
— Zabiłaś ją? Czy masz jej krew na rękach? 
— Nie, ale… 
— To znaczy, że nie jesteś winna. Winni są ci, którzy zabili twoją przyjaciółkę, a gdybyś bardzo chciała obwiniać kogoś z Hogwartu, to prędzej nauczycieli i dyrektora niż siebie. Przecież to my mamy was chronić — mężczyzna spojrzał na nią poważnie, ale nie doszukał się w jej oczach jakiegokolwiek rodzaju nienawiści. 
— Nie mogłabym obwinić za to żadnego z profesorów. To nie była ich wina — odparła. — Ani moja. To nie była moja wina — odetchnęła głęboko po wypowiedzeniu tych słów. To było tak, jakby ściągała z siebie ogromny ciężar, ale dzięki temu poczuła się lepiej. 
— Twoja przyjaciółka na pewno wciąż jest żywym wspomnieniem w twoim sercu, dlatego nie pozwól, aby ta jej część żyła w miejscu, w którym jest tyle rozpaczy — powiedział profesor, uśmiechając się. Chciał jej dodać trochę otuchy. — Życie bez niej na pewno jest zupełnie inne, ale kto powiedział, że musi być gorsze? Może teraz wydaje ci się, że jest ono beznadziejne, ale jeśli otworzysz się na świat, on z pewnością otworzy się na ciebie i wynagrodzi ci to, bo nie jesteś złą osobą, Jemma. 
— Może rzeczywiście ma pan rację. Dziękuję — to jedyne, co zdołała powiedzieć. Wiedziała jednak, że wciąż czeka ją wiele pracy nad sobą. 
— Przecież od tego jestem. A teraz znikaj stąd, bo zachorujesz — posłał jej ciepłe spojrzenie, w którym jednak było widać, że Simmons nie powinna sprzeciwiać się jego poleceniu. Następnie podał jej całą tabliczkę czekolady, a ona przyjęła ją z lekkim wahaniem w oczach. Podziękowała jednak skinieniem głowy. — Za dwa dni mamy kolejne spotkanie Klubu Pojedynków. Mam nadzieję, że cię na nim zobaczę. O tej samej porze, co ostatnim razem, dobrze? 
Krukonka nie była pewna co do tego, czy powinna tam iść, czy nie. Czuła, że coś się zmieniło, ale tak czy siak bała się tego, co może się wydarzyć podczas kolejnego pojedynku. Nie była pewna czy jest w stanie stawić czoła innego rodzaju lękom, ale głos w jej głowie podpowiadał, że był to najwyższy czas na zaprzestanie ciągłego strachu przed wszystkim. 
— Przyjdę, panie profesorze — odpowiedziała z przekonaniem. — Dziękuję. Naprawdę dziękuję. Czuła się tak lekka, że miała wrażenie, iż sfruwa po schodach Wieży Astronomicznej, zamiast z nich schodzić. Nie była winna. To nie była jej wina. Nie była.

***

Następne dwa dni minęły jej we wspaniałej atmosferze. Natarczywi Ślizgoni wciąż nie dawali jej spokoju, ale ani trochę się tym nie przejmowała. Czasami miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, ale to pewnie dlatego, że zrzuciła ze swoich barków ogromny ciężar, który przez cały czas tak bardzo jej przeszkadzał. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo była przez cały ten czas uwiązana. Co więcej, wcale nie czuła, jakby przez to zdradzała Charity, a jej imię nie wywoływało już u niej napadów rozpaczy, krzyków i poczucia ogólnej beznadziei. Profesor Lupin nawet nie wiedział, jak bardzo była mu wdzięczna za te kilka słów, które zupełnie zmieniły jej pogląd na tamto wydarzenie. Bardzo tego potrzebowała, chociaż kilka rzeczy nadal nie dawało jej spokoju. Coś nadal ją niepokoiło i sprawiało, że nie czuła się tak, jak do końca powinna. Nie wiedziała jednak, co mogłoby to być. Nie wiedziała o co chodzi, jak na to zaradzić. Oczywiście odpowiedzi poszukiwała w sobie, ale mimo tego nie potrafiła dokładnie stwierdzić jaki ma problem. Zdecydowanie miała coś jeszcze do zrobienia. Tylko co? 
Spotkanie Klubu Pojedynków przestało wywoływać u niej taki strach i niepewność, jak wcześniej. Tym razem podświadomie czuła, że będzie lepiej niż ostatnio, dlatego z chęcią pojawiła się we wskazanej klasie. Usiadła na jednej z ławek, machając nogami. Uśmiechała się pod nosem, czując na sobie spojrzenia innych. Wiedziała, że niektórzy zastanawiają się, co ona tutaj robi po swojej ostatniej porażce, ale starała się ignorować wszystkie szepty, jakie dochodziły do jej uszu. Ludzie pewnie myśleli, że Jemma niczego nie słyszy, ale byli w ogromnym błędzie. Zawsze tak było, a potem dziwili się, że chodziła ze łzami w oczach. Miało to miejsce w pierwszej, drugiej i trzeciej klasie, ale potem dziewczyna nauczyła się z tym walczyć. Teraz bez problemu to ignorowała. 
Kiedy profesor Lupin dotarł do klasy, tak samo jak ostatnio podzielił ich na pary. Tym razem Krukonka trafiła jeszcze gorzej niż ostatnio. Nie dość, że trafiła na wychowanka Slytherinu, to jeszcze na jednego z takich, którzy gnębili ją od samego początku jej edukacji. Marcus Fawley — ignorant, cynik, idiota i zadufany w sobie egoista. Typ, którego Jemma nie lubiła najbardziej. 
— Może już się poddasz, Jajogłowa? — zapytał z jadem w głosie. Brzmiał niczym pan i władca szkoły, którym nigdy nie był. — Lepiej to będzie wyglądało niż jeśli znowu stracisz przytomność. 
— Nie bądź taki pewny siebie — warknęła, wyciągając swoją różdżkę. Założyła włosy za ucho. 
— Ooo, jaka groźna dziewczynka! Mroczni też tak przed tobą uciekali? Dziwne, bo jakoś nie udało ci się uratować tej szlamy! 
Jemma miała wrażenie, jakby ktoś boleśnie ukuł ją w serce. Nie jednak w taki sposób, jakby miało to wywołać u niej płacz, ale w taki, który pobudził ją do działania. Temperatura jej ciała znacznie się podniosła. Wezbrało się w niej niepohamowane i wzburzone morze, zwane gniewem. Czuła, że gdyby tylko chciała, mogłaby zniszczyć wszystko gołymi rękoma. Nie mogła pozwolić na to, aby ten parszywy gbur obrażał jej przyjaciółkę. Odetchnęła jednak głęboko, gdyż wiedziała, że nie może działać pochopnie. 
— Zamknij się — odparła tylko, przystawiając różdżkę do twarzy, co zrobił także jej przeciwnik. Potem zrobili kilka kroków w swoją stronę, odwrócili się i znowu poszli przed siebie. Kolejny decydujący moment. Odwrót. 
Rictusempra! — usłyszała krzyk, ale w odpowiedniej chwili zareagowała. 
Protego! — wrzasnęła, odbijając zaklęcie Ślizgona, który był szczerze zadziwiony takim obrotem spraw. 
Słowami nie można było określić, jak bardzo w tamtym momencie była z siebie dumna. Udało jej się! Oczywiście nie zamierzała spocząć na chwilowych laurach. Pojedynek jeszcze się nie skończył.
 — No nieźle, Jajogłowa — powiedział Ślizgon, patrząc na nią z cwanym uśmieszkiem na twarzy. — Nie myśl jednak, że… 
Expelliarmus! — krzyknęła, a Marcus razem ze swoją różdżką zostali odrzuceni aż pod samo okno, co kończyło ich mały pojedynek. Jemma jednak jeszcze nie skończyła. Podbiegła do chłopaka, celując w niego swoją różdżką. Nie chciała rzucać kolejnego zaklęcia, ale chciała go trochę postraszyć, aby następnym razem wiedział, że nie może obrazić jej ani tym bardziej jej przyjaciół. 
— Jeśli jeszcze raz obrazisz Charity w mojej obecności, skończysz o wiele, wiele gorzej! — oznajmiła, patrząc groźnie na Ślizgona. — Była cudowną osobą, a ty nie masz żadnego prawa, aby jej ubliżać! 
Po tych słowach odwróciła się i poszła prosto do profesora Lupina, aby wypełnić formularz zgłoszenia. Gdy była w trakcie zapisywania wszystkich informacji, spojrzała na mężczyznę, a ten uśmiechnął się do niej z uznaniem i dumą w oczach. Chwilę później stała się oficjalnym członkiem Klubu Pojedynków, ale nie było to najważniejsze. O wiele bardziej istotny był fakt, że w końcu pozbyła się swoich najgorszych demonów.



you think
your power has limits
i say
it's limitless
_______________________________________________________________________
Z góry przepraszam za ten dramat, ale Jemma musiała kiedyś ruszyć do przodu, stąd notka. Miała się ona pojawić nieco później, ale wczoraj dostałam takiego groma pomysłów, że tekst powstał tak właściwie sam z siebie. Mam nadzieję, że przez to nie jest gorszy. Jestem wdzięczna autorce Teddy'ego za pozwolenie mi na użyczenie postaci. Pomysł z czekoladą i drugie zdanie w ostatnim akapicie są sugestią autorki Teda. Błędy sprawdzałam sama, dlatego jest ich pewnie od groma.

19 komentarzy:

  1. Raz jeszcze gratuluje notki i nie ma za co dziękować!xx
    Notkę bardzo przyjemnie sie czytało, mimo tego że do treść do najprzyjemniejszych nienależy. Ciekawie przedstawiłaś zamknięcie pewnego rozdziału w życiu przez Jemmę. Trzymam kciuki, by od teraz było już tylko lepiej.

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz literówki, komórki są bardzo uciążliwe w pisaniu komentarzy xD

      Usuń
    2. Dziękuję za wszystkie miłe słowa. c:
      Za literówki nie ma co przepraszać, bo sama wiem, jak to jest pisać z komórki. Sama chciałabym, żeby od teraz było tylko lepiej, ale jeszcze zobaczymy czy tak na pewno będzie. Kto wie, co się jeszcze wydarzy!

      Usuń
  2. I o czym my mamy teraz pisać, kochana Jemmo? Mimo, że notka do łatwych i przyjemnych nie należy, to przeczytałam ją dość szybko i sprawnie. I teraz coś na co się czekało, ale nie powinno - w końcu Johnny to opiekun zielonych, nie? - a mianowicie skopanie tyłka Ślizgonowi. Jakby Elias tam stał na pewno by głośno zaklaskał ;D No, Jemm. Super notka! Czekam na więcej!

    profesor Elias

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, a nie wiem, śmiało możemy dokończyć poprzedni wątek!
      Miło mi słyszeć, że przeczytałaś notkę szybko i sprawnie, bo właśnie na tym mi zależało. Och, Jemma na pewno by się zawstydziła przez takie oklaski! W końcu mimo wszystko jest to skromne stworzonko i w ogóle.
      Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się coś jeszcze napisać, dlatego trzymaj kciuki, a na pewno będziesz mieć następną okazję, żeby mieć coś do poczytania ode mnie.
      Dzięki!

      Usuń
  3. Zacznę od błędów (niewiele tego wyłapałam):
    Pamiętała to. Pamiętała tą chwilę. - wydaje mi się, że powinno być ;
    Pociągnęła nosem i szybko je wytarła, nie chcąc się rozklejać, nawet w swojej obecności. - nawet wtedy, gdy była sama lub nawet wtedy, gdy nie było przy niej nikogo brzmiałoby chyba lepiej.
    Nie chciała rzucać kolejnego zaklęcia, ale chciała go trochę postraszyć, aby następnym razem wiedział, że nie może obrać jej ani tym bardziej jej przyjaciół. - Chyba miało być obrazić.
    Po co się męczyć? Przecież łatwiej jest się poddać, zawiesić broń. Nie trzeba się wtedy wysilać, można sobie usiąść i napić się ciepłej herbaty. Trwać w swoim smutku, denerwować się z powodu kolejnych słów współczucia, być ofiarą, nad którą wszyscy się litują. - Trochę jakby sprzeczne rzeczy tu zawarłaś: z jednej strony piszesz, że to łatwo być ofiarą, nad którą wszyscy się litują, a z drugiej strony, że to denerwujące - a zatem męczące (?).
    Wydaje mi się, że niepotrzebnie powtarzasz w opowiadaniu te same słowa, np. w pierwszej części rozmowy przy jedzeniu lub we fragmencie Coś nadal ją niepokoiło i sprawiało, że nie czuła się tak, jak do końca powinna. Nie wiedziała jednak, co mogłoby to być. Nie wiedziała o co chodzi, jak na to zaradzić. Oczywiście odpowiedzi poszukiwała w sobie, ale mimo tego nie potrafiła dokładnie stwierdzić jaki ma problem. Zdecydowanie miała coś jeszcze do zrobienia. Tylko co? Wygląda to tak, jakbyś próbowała napisać jak najwięcej i trochę niepotrzebnie wydłużasz tymi powtórzeniami tekst (i tak jest całkiem długi, i za to plus daję, że tak powiem).
    Troszkę nieprawdopodobna sprawa z tym nagłym uleczeniem z żalu. Wydaje mi się, że jeśli była to dla bohaterki aż tak ogromna strata, jeśli straszliwie ją to męczyło, to jedna rozmowa nie sprawiłaby nagle, że dziewczyna odnajdzie w sobie aż tyle siły... pamięć potrafi sprawić sporo przykrości :/ Chyba, że w magiczny sposób (w końcu to Hogwart ;D) Albo też baaaardzo polegała na opinii starszych, a wcześniej z nikim nie rozmawiała o swoich uczuciach i żyła jak zastraszone zwierzątko. To by było całkiem wiarygodne.


    Opowiadanie mi się podobało, ogólnie trochę przypomina mi to, co ja od jakiegoś czasu "tworzę", aż dziwnie się poczułam, trochę jakby ktoś, nie wiem, czytał mi w myślach? Ha :D Może akurat myślimy o podobnych sprawach w życiu.

    Pomysł ciekawy, fajnie, że mimo wszystko nie skazałaś swojej bohaterki na wieczyste męki z powodu wyrzutów sumienia... Napisz coś jeszcze! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku dziękuję za wskazanie błędów i melduję, że prawie wszystkie zostały już poprawione. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że coś przeoczyłam, ale przynajmniej wiem, że ktoś przeczytał notkę dokładnie.
      Co do powtórzeń na pewno masz trochę racji. Ogólnie rzecz biorąc, zawsze mam z nimi problem, a i może z tym, że chciałam na siłę wydłużyć tekst też masz rację, bo jak zobaczyłam ile słów mieści się w innych notkach, to taż się przeraziłam. Z drugiej strony chciałam też pokazać, jaki mętlik ma w głowie Jemma i jak w niektórych sytuacjach stara się coś sobie wmówić, zrozumieć lub spojrzeć na coś z innej perspektywy.
      Co do wyleczenia żalu, Simmons ogólnie jest osobą, która ma wiele respektu dla osób starszych i bardzo szanuje swoich nauczycieli, ale o tej sprawie nie rozmawiała tylko z profesorem Lupinem. Nikt dotychczas jednak jej nie powiedział, że nie ona, nie przyjaciele, nie nikt wokoło, tylko właśnie Charity nigdy by nie powiedziała, że Jemma jest winna jej śmierci. Poza tym wpłynęła na nią też sytuacja, która miała miejsce w Klubie Pojedynków. To ona pokazała jej, że ten żal ciągnie ją w dół i nie pozwala ruszyć dalej.
      Dobrze słyszeć, że opowiadanie ci się podobało, mimo wszystko. Może rzeczywiście myślimy o podobnych sprawach, kto wie. Coś jeszcze na pewno napiszę, a przynajmniej mam takie plany!
      Jeszcze raz bardzo dziękuję. <3

      Usuń
    2. Tak sobie czytam raz jeszcze i przychodzi mi do głowy, że w sumie to Jemma jako dość inteligentna osoba mogłaby mieć wątpliwości, czy zmarła przyjaciółka aby na pewno nie miałaby do niej żalu, że Jemma jej nie pomogła i że to tylko takie tam gadanie mauczyciela, który nie chce, żeby Jemma się męczyła... w sumie to nie znamy ludzi do końca... ale jeśli rada nauczyciela okazała się skuteczna i przywróciła ją do normalnego funkcjonowania, to dobrze :)))
      [Tak sobie jeszcze raz zajrzałam do opowiadania ;)]

      Usuń
    3. Wydaje mi się, że Jemma najlepiej znała swoją przyjaciółkę, a w mojej głowie Charity zawsze była bardzo dobrą osobą, która zawsze wspierała Jemmę. Poza tym Simmons starała się jej pomóc, co ta z pewnością widziała. Sądzę, że Jemma nawet nie byłaby w stanie sobie tak na spokojnie wyobrazić, jak Charity szczerze ją obwinia za to, że nie udało jej się pokonać Mrocznego i gdzieś tam głęboko w sobie po prostu to wiedziała, że to nie ona jest winna.
      Cieszę się jednak, że tu wróciłaś, bo to naprawdę miłe i w ogóle. Gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości, pisz śmiało! c:

      Usuń
  4. Okej, zacznę od błędów, żeby potem od razu przejść do tej przyjemniejszej części!

    (...)chociaż Hogwart od zawsze kojarzył się z ciepłym miejscem, pomimo stonowanych kolorów murów(...) - Co te stonowane kolory murów mają tak naprawdę wspólnego z byciem ciepłym miejscem? Czy budowle z czerwonej cegły wydają się cieplejsze? Nie.
    wszelkie szczęście, jakie panowało poza i wewnątrz zamku - Oprócz konstrukcji, która mi nie gra, zwróciłam też uwagę na jakie. I przyznam szczerze, że nie jestem do końca pewna, czy w tym przypadku nie powinno się tam znajdować słowo które. Sprawdzałam w kilku miejscach, ale wciąż nie mam satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie - możesz zerknąć sama! (Ja bym napisała szczęście, które panowało wewnątrz zamku, jak i poza nim.)
    Wśród ponurego korytarza, jedynie ona była pełna kolorów(...) - Ekspertką od przecinków z pewnością nie jestem, ale wydaje mi się, że tu go nie powinno być.
    Dialogi! Zerknij sobie na strony z poradami dotyczącymi właśnie dialogów - ja korzystałam z kilku i powiem Ci, że są naprawdę pomocne!
    — To twoja wina… — usłyszała głos. — To twoja wina! - Usłyszała głos.
    — Dzień dobry, Jemma — głos koleżanki (...) - Głos koleżanki (...)
    — (...) Idziemy, bez dwóch zdań — oznajmiła Lizzie, głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Lizzie oznajmiła (albo samo oznajmiła) głosem nie znoszącym sprzeciwu.
    Kiedy chciała się odwrócić i opuścić Wieżę Astronomiczną, ale zobaczyła, jak ktoś wchodzi po schodach. - Kiedy chciała się odwrócić, zobaczyła (albo chciała się odwrócić, ale zobaczyła).
    Usiadła na jednej z ławek, machając nogami. - Próbowałaś kiedyś usiąść na ławce, machając nogami? Jestem pewna, że to niewykonalne :D
    Tym razem Krukonka trafiła jeszcze gorzej niż ostatnio. Nie dość, że trafiła na wychowanka Slytherinu (...) - Powtórzenie.
    Jemma miała wrażenie, jakby ktoś boleśnie ukuł ją w serce. - Nie da się tak po prostu ukłuć kogoś w serce (chyba, że nożem :v).

    Do błędów-nie-błędów zaliczyłabym też pierwszą pogadankę z profesorem, w której on wymienia dziewczynie, co po kolei się z nią działo podczas ataku. Brzmiało to mniej-więcej w ten sposób "potem chciałaś rzucić zaklęcie, zaczęłaś krzyczeć, upadłaś, straciłaś przytomność, a my po prostu patrzyliśmy się i bardzo się martwiliśmy". Wiesz, o co mi chodzi, to było po prostu nienaturalne.

    Bardzo podobało mi się zdanie "Była piękna, ale cholernie martwa.", choć w sumie nie jestem w stanie tego jakkolwiek uargumentować - trafiło we mnie, mimo że specjalnie się nie wyróżniało.

    Rozumiem zamysł opowiadania. Zwyczajnie chciałaś, żeby Jemma ruszyła naprzód po stracie swojej bliskiej przyjaciółki, przestała się obwiniać za jej śmierć i żyć w tej niekończącej się żałobie. I powiem Ci, że przez część tekstu naprawdę jej współczułam, choć potem ten smutek zaczął mi ciążyć. Być może dziewczyna jest jedną z osób, które potrzebują rady autorytetu, ale nie mogę się zgodzić z jej postrzeganiem problemu - dla mnie krótka rozmowa z profesorem na pewno nie skończyłaby się wyrzuceniem z pamięci obrazu umierającej na mych oczach bliskiej osoby. Wydaje się to odrobinę naciągane, ale wierzę, że może są na świecie tacy ludzie, którym właśnie to do "oczyszczenia" jest potrzebne.

    Podobało mi się, naprawdę. Szybko się czytało, mimo błędów, a opowiadanie nie było na tyle ciężkie, bym się nim jakoś szczególnie zmęczyła. Pisz więcej! Mam nadzieję, że w następnej notce zobaczę już szczęśliwą Simmons :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych kolorów, to nie do końca się zgodzę. Może u kogoś faktycznie kolor potrafi przywołać wrażenie ciepła lub zimna. U synestetyków na przykład :D

      Usuń
    2. U kogoś - tak. W narracji trzecioosobowej już nie bardzo może się takie stwierdzenie pojawić, chyba że mówimy o odczuciach danej osoby, czego w tym przypadku nie ma :D

      Usuń
    3. Ale dlaczego nie? Może autorka jest synestetką, która zadaje się tylko z synestetami, i to dla niej norma? ;D Może to my jesteśmy dziwni, bo tak nie mamy? Zresztą, ja bym się nawet zgodziła, że tak jest. Np. niebieski czy granatowy kolor kojarzy mi się z chłodem i spokojem. Czerwony czy żółty przywodzą na myśl ciepło i taką jakąś przytulność... takie moje przemyślenia :) Dzięki za odpowiedź!

      Usuń
    4. Na samym początku bardzo dziękuję za wskazanie wszelkiego rodzaju błędów. Postaram się je sukcesywnie poprawiać!
      Tak, właśnie tego chciałam. Jemma miała przede wszystkim wziąć głęboki wdech i zostawić za sobą przeszłość. I wiem, że to trochę naciągane, sama mam takie odczucie. Dużą wagę jednak ma też tytuł notki, który nie został dobrany bez powodu. "Kiedy spadamy na dno, otwieramy się na największe zmiany", tak to sobie mniej-więcej można przetłumaczyć. Dla Jemmy właśnie to, że tak bardzo zamknęła się na innych, przestała czerpać radość z życia i na samą myśl o tamtym wydarzeniu płakała, było właśnie tym dnem, co uświadomiła sobie dopiero wtedy, kiedy podczas tego spotkania w Klubie Pojedynków nie była nawet w stanie rzucić zaklęcia. Dopiero wtedy dotarło do niej, że ciągła żałoba i obwinianie się do niczego jej nie zaprowadzi.
      Sądzę, że ogromnym błędem z mojej strony był pośpiech. Kiedy tylko poukładałam sobie notkę w głowie, od razu chciałam ją dodać. Nie zastanowiłam się nad niektórymi rzeczami, więc dlatego wygląda to, jak wygląda. Następnym razem postaram się wstrzymać i uzbroić w cierpliwość.
      Bardzo dziękuję za komentarz! ;)

      Usuń
    5. soup - Nie neguję tego, że większość osób może tak myśleć, ale to konkretne zdanie wyraża opinię wszystkich ludzi ogółem, nie jej części. Jeśli świat przedstawiony, w tym przypadku nasz Hogwart w latach 22-23, nie jest wymyślony przez autora, to nie może zakładać, iż zna opinię każdej żyjącej tam postaci. Mam nadzieję, że wiesz już, o co mi chodzi :))

      Jemma - Ja też zawsze tak robię, pomimo tego, że wiem, iż to jest błąd. Dodaję szybciutko po napisaniu, bo już się nie mogę doczekać po prostu! Ale ciiiicho, kiedyś nauczymy się cierpliwości (podobno) :D

      Usuń
    6. Ale z drugiej strony nie możemy też zakładać, że tak nie było. Może w Hogwarcie też wszyscy tak to postrzegali? Poza tym, przecież masę rzeczy wymyśliliśmy tu sami. Nie sądzę na przykład, żeby Rowling wyobrażała sobie, że uczniowie Hogwartu są aż takimi alkoholikami, na jakich niektórzy z nas ich kreują ;D
      Ogólnie rozumiem, o co Ci chodzi. Ale szczerze mówiąc, nie uważam tego za jakiś wielki błąd. Tak sobie w sumie myślę, że naprawdę coś w tym jest - np. barwą Gryffindoru jest (między innymi) czerwień, i jakoś to wpływa na to, że postrzegam ten dom jako bardziej przyjazny niż np. Slytherin, którego barwą jest m.in. zieleń.
      Pozostaje jeszcze pytanie, jakie to są stonowane kolory :D

      Usuń
    7. No tak, skoro nie możemy założyć i jesteśmy niepewni, to nie możemy tego uznać za fakt. I wcale nie powiedziałam, że to jest wielki błąd, po prostu wymieniłam go razem z innymi :)
      A stonowane? Po prostu blade, wyblakłe.
      Nie spamujmy już tutaj, bo na miejscu Jemmy bym się wkurzyła, a poza tym myślę, że temat już się wyczerpał :D

      Usuń
    8. Ja na jej miejscu bym się cieszyła, że notka wywołuje takie zainteresowanie :) Ale okej, możemy zakończyć :)

      Usuń
  5. Ładna notka. Napisana sprawnie i zgrabnie, tak że tekst czyta się bez zgrzytów, można spokojnie popłynąć i się nie męczyć. Jest porządnie, widać, że całość przemyślana – jest cel, zwarta kompozycja, do czegoś się dąży. Ładnie.
    Trochę żałuję, że sen nie dostał większego opisu. Punkt zapalny, wszystko zaczyna się na i odnosi do wydarzeń, które nękają ją w koszmarach, więc można by ten temat potraktować obszerniej, żeby poczuć ten klimat. Aż się prosiło o jakieś obrzydliwie mięsiste słowa, mackowate wyrażania, które trzymałyby nas, tak jak Jemmy psychika została przez to wszystko zduszona.
    Trochę niewiarygodne wydały mi się te akapity o tych plotach i prześladowaniach. Pewnie, pogadaliby uczniowie, ale wątpię, że cała szkoła i aż tak to by przeżywali. Gorsze rzeczy się zdarzały. Podśmiechujki – okej, Ślizgoni skupiający się na wymyślaniu coraz nowszych obelg, byle tylko Jemmie dosrać – już nie bardzo.
    Przyjemna rozmowa z profesorem, miło, że w Hogwarcie są nauczyciele, którzy potrafią się pojedynczym uczniem zainteresować i poświęcić mi kilka chwil. Trochę się bałam, że ta rozmowa miała być czymś, co rozwiąże wszystkie problemy i chociaż być może dała ona Jemmie więcej niż dałaby innemu człowiekowi (i to w sposób zbyt szybki i prosty jak na mój gust), to jednak nie, dalsze akapity pokazują, że chociaż jest poprawa, to nie wszystko znów jest różowe. I słusznie, zdaje się, że na prawdziwe przepracowanie traumy trzeba czegoś więcej.
    Ogólnie przyjemnie, ładnie, jak już pisałam.

    Btw. nie wiem, czy komentowania z takim opóźnieniem nie uznasz za faux pas, ale skoro przeczytałam, postanowiłam zostawić po sobie ślad. Nawet jeśli od publikacji minął więcej niż miesiąc...

    OdpowiedzUsuń