szukająca i kapitan | Klub Ślimaka | półkrwi
patronus - sokół wędrowny | bogin - strzyga
powiązania | wspomnienia | meet Taco
patronus - sokół wędrowny | bogin - strzyga
powiązania | wspomnienia | meet Taco
Pamięta doskonale, jak z własnego wyboru zamknęła się w pokoju wspólnym Puchonów, by skutecznie uniknąć wiecznego porównywania jej do własnego ojca, którego po dziś dzień zżera ambicja. Nie uciekła jednak przed własnym talentem i większości osób w szkole jawi się jako pewna siebie, dość głośna i wymagająca pani kapitan. Wszyscy aż za dobrze pamiętają, że bezbłędnym prawym sierpowym przyłożyła w nos tamtemu Krukonowi, który postanowił podać jej zawodnikowi eliksir słodkiego snu, by wykluczyć Puchonów z rozgrywek. Wiedzą, że ma temperament, że łatwo wyprowadzić ją z równowagi, że jest odważna i zadziorna, a w dodatku uczulona na głupotę. Powierzchowność. Tak łatwo oceniać ludzi przez pryzmat tego, co pokazują innym na co dzień. A na co dzień widać, że jest jeszcze nieco niedojrzała, niewiele wie o życiu, że głośno się śmieje, że dużo się wokół niej dzieje.
Ale może spróbujesz spojrzeć gdzieś pomiędzy kartkami codzienności. Może zauważysz jak ze skupieniem analizuje taktykę przeciwnika po każdym meczu, jak wykorzystuje mocne cechy swoich kolegów z drużyny. Może spotkasz ją w bibliotece z potężnym tomiskiem z zaklęciami i dowiesz się, że fascynują ją te ochronne i demaskujące obecność czarnej magii. Może zauważysz, że nie zapisała się do Klubu Pojedynków, bo przeciwnik na miotle wydaje się jej dużo bardziej przewidywalny. A może jesteś tak spostrzegawczy, by zauważyć jak w gruncie rzeczy jest zachowawcza w swoim chaotycznym działaniu, jak uśmiecha się lekko, tak ciepło, jak nikt inny, jak rumieni się, gdy wyjdzie na jaw, że przed każdym meczem stuka trzonkiem miotły w podłogę trzy razy. Może przyzna się, że jest beznadziejna z eliksirów, ale świetnie porusza się w świecie liczb i run. Może zobaczysz, że ten dziewczęcy urok wzmacnia otaczający ją zapach magnolii, albo przyłapiesz ją na pichceniu w hogwarckiej kuchni? I może spojrzysz na nią raz jeszcze i widząc te roześmiane oczy na chwilę zapomnisz o krukońskim, rozkwaszonym nosie?
Ale może spróbujesz spojrzeć gdzieś pomiędzy kartkami codzienności. Może zauważysz jak ze skupieniem analizuje taktykę przeciwnika po każdym meczu, jak wykorzystuje mocne cechy swoich kolegów z drużyny. Może spotkasz ją w bibliotece z potężnym tomiskiem z zaklęciami i dowiesz się, że fascynują ją te ochronne i demaskujące obecność czarnej magii. Może zauważysz, że nie zapisała się do Klubu Pojedynków, bo przeciwnik na miotle wydaje się jej dużo bardziej przewidywalny. A może jesteś tak spostrzegawczy, by zauważyć jak w gruncie rzeczy jest zachowawcza w swoim chaotycznym działaniu, jak uśmiecha się lekko, tak ciepło, jak nikt inny, jak rumieni się, gdy wyjdzie na jaw, że przed każdym meczem stuka trzonkiem miotły w podłogę trzy razy. Może przyzna się, że jest beznadziejna z eliksirów, ale świetnie porusza się w świecie liczb i run. Może zobaczysz, że ten dziewczęcy urok wzmacnia otaczający ją zapach magnolii, albo przyłapiesz ją na pichceniu w hogwarckiej kuchni? I może spojrzysz na nią raz jeszcze i widząc te roześmiane oczy na chwilę zapomnisz o krukońskim, rozkwaszonym nosie?
[Magiczne zwierzaki i wymyślanie sobie gatunków... No, no... Na pewno dogadałaby się z Lysandrem :D Hej, Mads. Powodzonka z nową panną. I wgl lubi siedzieć w kuchni <3 Może jakieś słodkości podbiera? ;D]
OdpowiedzUsuńM. Harrison/L. Scamander
[no cześć! córka Wooda, to takie cudowne, zwłaszcza, że zawsze wyobrażałam sobie, że on musi mieć syna. kocham łamać stereotypy. <3
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie, jeśli tylko masz ochotę. :D]
Sura/Faith/Ślizgonka w roboczych
[Jeśli Cię korci to supcio! :D Ale jak nie chcesz w tym momencie pisać wątku to można go przełożyć o jakiś miesiąc. Lysandra sobie nie odpuszczę, więc zostanie tu ze mną i koniec xD Ogólnie to Jemma słucha tym opowieści, ale myślę, że Scamanderowi nie przeszkadza większa publika ;)]
OdpowiedzUsuńLys Scamander
[może być Sura, z prostej przyczyny - lubię tą postać, a mój brat ciągle wisi na urlopie, choć w zasadzie stworzyłam Surę, bo korciło mnie na wątek z nim. a teraz nic się nie dzieje pod jej kartą i nosi mnie, by z niej zrezygnować, czego robić nie chcę. tak więc - możemy ożywić Surkę. tak jak mówiłaś, Lucy może być wobec niej troszkę opiekuńcza, co spowoduje, że Sura, z chęci wyjawienia komukolwiek swojego sekretu, zwierzy się Lucy z części tego, co dzieje się w jej życiu. co Ty na to? Twoja panienka mogłaby przyłapać Merchant w pustej łazience, kiedy robiłaby sobie krzywdę/płakała, potem mogą pójść do Hogsmeade na jakieś kremowe piwo... tak łatwiej coś z kogoś wyciągnąć. ale to luźna propozycja. :)]
OdpowiedzUsuńSura.
[Ojejusiu, jakaż ona fajna! I to jeszcze córka Wood'a! c: W ogóle to wydaje mi się, że one są do siebie tak podobne, że aż trudno by było, gdyby nie zostały dobrymi koleżankami! Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons
[Lysander na bank traktuje te sprawy poważnie, ale raczej nie tak, żeby się z kimś o to kłócić ;D Sądzę jednak, że mógłby delikatnie jej podsuwać swoje zdanie, ale pewnie by się w końcu tym znudził. Więc można zrobić taką akcję jednorazowo.]
OdpowiedzUsuńLys Scamander
[córka Olivera! dzień dobry! :3 pozwolę sobie zaprosić do Lilki, no, chyba, że jednak wybierzesz inną pannę - do wyboru do koloru. :)]
OdpowiedzUsuńLily, Hope&szkicowa Lestrange.
[Wood'owa :> Jejcia, miałam tu kiedyś syna Wooda, a właściwie jego przyrodnią siostrę i były dramy :> Teraz mnie nie ma tu na blogu, ale myślę czy nie wrócić, bo mi się nudzi tylko na jednym blogu XD Ale ogólnie Lindsey <3 Straszne dramy były z tym moim Tobym Woodem, pomijając sam fakt, że był socjopatą ze Slytherinu. Może bym tym razem z nim wróciła? XD Napisz do mnie na maila, to może pogadamy :D kinia10kinia@gmail.com ]
OdpowiedzUsuń[hm... w sumie wiesz co? możemy iść do Faith i możemy pokombinować z tym Quidditchem nawet. załóżmy, że spotkają się na boisku, bo obie chciały poćwiczyć, no i wywiąże się kłótnia (a może nawet i bójka? :o). co Ty na to? :3 chyba, że masz już pomysł na zaczęcie u Sury, to którą panienkę wolisz. :)]
OdpowiedzUsuńSura/Faith
[Jasne, nie ma problemu! ;)]
OdpowiedzUsuńJemma dostała Dumbledore'a z okazji przyjęcia jej do Hogwartu. Był to prezent od ojca, który był bardzo dumny z tego, że jego córka jest czarownicą, tak samo jak on. Oczywiście już wcześniej zauważał, że czasami dzieją się wokół niej dziwne rzeczy, ale wolał nie śpieszyć się z tego typu osądami. Nigdy nie był zawiedziony z powodu tego, że Leo nie został czarodziejem, był dumny z jego osiągnięć, ale gdzieś w głębi duszy chciał mieć dziecko, które byłoby podobne do niego. Bardziej mógł porozumieć się ze swoją córką, ponieważ oboje rozumieli świat, do którego należeli, w przeciwieństwie do żony i syna, ale mimo tego starał się traktować swoje dzieci równo, nie faworyzując za bardzo dziewczyny. I szczerze mówiąc, w domu nie aż tak bardzo odczuwało się to, że część rodziny była magiczna, a część nie. Simmons byłaby w stanie stwierdzić, że dzięki temu w domu było o wiele ciekawiej, co bardzo jej się podobało, nawet jeżeli była szykanowana przez to, iż była czarownicą półkrwi.
Kiedy miała jedenaście lat, Albus Dumbledore był jej wielkim autorytetem. Plakaty z jego wizerunkiem miała wywieszone na całej ścianie, artykuły jemu poświęcone trzymała w specjalnym pudełku, a od taty ciągle wymagała coraz to nowych opowieści na temat tego wielkiego czarodzieja. Nic więc dziwnego, że nad imieniem dla kota nie zastanawiała się zbyt długo. Na początku sądziła, że będzie to niezwykle dumne imię, ale po dwóch czy trzech latach zorientowała się, że czasami wywołuje to dziwne sytuacje, nie mówiąc o nauczycielach, którzy często patrzyli na nią zaskoczeni, kiedy wołała swojego zwierzaka. Jemma uśmiechała się wtedy zawsze, lekko zmieszana i zawstydzona, ale nie zamierzała zmieniać kotu imienia.
Niestety, Dumbledore w przeciwieństwie do jego imiennika, nie był tak poukładany i spokojny. Lubił wchodzić tam, gdzie nie trzeba i gdyby był człowiekiem, z pewnością zostałby Gryfonem, bo wciskał się wszędzie, nie bał się chyba niczego i skory był do psot. Simmons często musiała gonić za nim po całej szkole, jak na przykład dzisiaj, kiedy zwierzak postanowił sobie, że urządzi małe polowanie na czyjegoś szczura. Krukonka zdołała go odwieść od tego pomysłu, ale tak czy siak musiała za nim gonić, aż w końcu zobaczyła, jak kot biegnie do kuchni. Niedługo później wpadła tam za nim, cala zziajana. Jedynym plusem tej zwariowanej sytuacji było to, że w pomieszczeniu przebywała jej dobra przyjaciółka, Lucy Wood.
– Jeju, przepraszam cię za niego! Dumbledore, chodź tutaj! – kot spojrzał na nią obrażony, ale posłusznie zszedł z blatu i zaczął zwiedzać różne zakątki kuchni. – A tak w ogóle to cześć. Same problemy z tym kocurem! Co robisz? – Jemma podeszła do dziewczyny, przypatrując się temu, co ta tworzy.
Jemma Simmons
[Cześć! Punkt za bogina, to raz. Obydwie grają w Q., to dwa. Korki mogą być, ale może coś z Quidditchem? Nawet mam pomysł!]
OdpowiedzUsuńW. White
[Wendy bawi się w grę, ale nie ma tego we krwi, więc nie jest zbyt dobra w Quidditchu. Może zostać kontuzjowana (np. kosa z tłuczka pod żebro xDD) i wtedy Lucy się nią zajmie?]
OdpowiedzUsuńW. White
[Cześć! Jaka urocza panienka i do tego jeszcze Puchonka, już ją kocham :D Nie mam pojęcia czy jesteś nowa, czy nie i czy już kiedyś ze sobą pisałyśmy, (wybacz, ale ostatnio coś ze mną nie tak :'')) ale chyba nie, wiec teraz zapraszam do Prim, niech sobie pogotują w kuchni czy coś ;) Dużo weny i samych ciekawych wątków!]
OdpowiedzUsuńPrimrose Oberlin
[myślę, że Lily, która dopiero dojrzewa, dorasta i miewa odpały hormonalne, że tak to nazwę, mogłaby któregoś razu wściec się na Lucy, że ta ją wciągnęła w łamanie regulaminu i teraz to jej się obrywa, bo cała wina spada na nią (załóżmy, że byłaby to sytuacja, gdzie Lily nic by nie zrobiła, a byłaby główną podejrzaną). potem możemy wpleść jakoś wątek z tym życiem w cieniu ojców... to już się na bieżąco zrobi. co Ty na to? :3]
OdpowiedzUsuńLily.
[Więc jestem ;) Umiesz zachęcić do wątku xD Jakiś pomysł już masz, chociaż cząstkowo? ;)]
OdpowiedzUsuńQuentin
[Myślę sobie, że fajnie było by połączyć to, że znają się od dzieciaka ledwo łażącego i gdzieś tam im się zdarzyło być ze sobą w krótkim związku, ale oboje zrezygnowali bo zwyczajnie nie było dobrze. Teraz jednak czasami dla zabawy zachowują się jakby dalej byli parą, ale między nimi jest jedynie przyjaźń ;) co ty na to?]
OdpowiedzUsuń[Daję Ci pole do popisu :3]
OdpowiedzUsuńW. White
[Z największą chęcią wpadnę do Lucy. I mam nadzieję, że twój pomysł wpadnie mi tak, że nigdzie się nie będę wybierać. :)]
OdpowiedzUsuńJare
[Jeny, Quentin ją chyba utuli jak będzie uprzykrzała życie jego przyszłej żony xD Nie wiem też jakie będą te relacje, ale sądząc po nastawieniu Tina to nie będzie dobre xd
OdpowiedzUsuńMoże niech Lucy ratuje Quentina od namolnej adoratorki, niech będzie początek na wesoło, a później faktycznie można iść w coś poważniejszego ;)]
[A może by tak połączyć tak wątki? Mam na myśli ten o konflikcie oraz podkochiwaniu się któregoś w drugim :)]
OdpowiedzUsuńJare
Lysander od dobrej pół godziny wpatrywał się w okno, myśląc tylko o tym, co zrobi, gdy wyjdzie z klasy. Odbywały się naprawdę ciekawe zajęcia z zaklęć, jednak Scamander przestał słuchać profesora po jakichś pierwszych piętnastu minutach. Podłożył sobie pod łokcie dwa opasłe tomiska, by wygodniej się wyglądało na zewnątrz, po czym oparł brodę na lewej dłoni i tak właśnie siedział, słuchając paplania nauczyciela jednym uchem. Całe szczęście ten był praktycznie niewidomy, więc nie widział, że połowa z uczniów nie interesowała się przedmiotem. Co poniektórzy przysypiali na ławkach, a na ich policzkach odgniatały się słoje drewna. Jakaś dziewczyna malowała sobie paznokcie, inni gadali lub zwyczajnie wgapiali się w człowieka za biurkiem pustym wzrokiem. Lysander po prostu patrzył na białe błonia dookoła zamku. Może miałby inne podejście do dzisiejszych zajęć, gdyby przed nim siedziała Jemma. Z przyjemnością porozmawiałby z nią o kolejnej przygodzie, którą przeżył zanim doszedł na zajęcia. Pech chciał, że trafiła mu się w poprzedzającej ławce dość sporawych rozmiarów Ślizgonka, której wszyscy unikali. Może i byłoby bliźniakowi w jakiś sposób jej żal, gdyby nie fakt, że razem z bandą podobnych jej dziewczyn wpadała do łazienek chłopaków i wrzucała podpaski czy tampony do klozetów. Te oczywiście się zapychały i można było dostać takim napompowanym czymś w twarzy, gdy z klozetów leciały fontanny wody. Lys doświadczył takiego wybuchu na własnej skórze. Akurat stał przy umywalce, gdy wszystko się zatrzęsło i jak na zawołanie wszystkie łazienki zaczęły wypluwać hektolitry wody. Udało mu się na szczęście uciec stamtąd zanim całkowicie zmókł, jednak buty miał do wyrzucenia. No i właśnie taka oto przedstawicielka płci pięknej znajdowała się przed Lysandrem. Nic dziwnego, że wolał obserwować krajobraz za oknem.
OdpowiedzUsuńKoniec zajęć przyjął z ogromną ulgą. Nie spiesząc się, spakował książki do płóciennego worka i rozejrzał po klasie. Większość ludzi już wychodziła, jednak Krukon zauważył, że dziewczęta rzucały mu krótkie spojrzenia, uśmiechając się do siebie. Roztrzepał włosy ,z których spadło parę skrawków papieru. No, tak. Zawsze stawał się celem przez swoje roztrzepanie, ale nie przeszkadzało mu to. Lysander wstał, poprawiając raz jeszcze niesforne włosy i odpowiadając delikatnym uśmiechem na spojrzenia dziewczyn. Lubił to. Bycia nieszablonowym. Niecodziennym. Wyjątkowym. Dawało mu to pewien rodzaj bezpieczeństwa, ale i również nabierał dzięki temu i tak sytego już przekonania, że jest szczęśliwym w tym, co robi. Gdy poszedł za ostatnią uczennicą w stronę wyjścia, ta, wiedząc, że Scamander stoi za nią, odwróciła się i zachichotała.
- Witam – mruknął do niej z lekkim zawadiackim uśmiechem.
Gdy schodził ze schodów, układał sobie plan działania na ten wieczór. Kolejna nielegalna wyprawa do lochów musiała być dopracowana do końca. Myśląc o tym, nawet nie zauważył, że doszedł już do krużganków, gdzie tłoczyli się uczniowie. Wolno posuwając się naprzód, nie dostrzegł że ktoś pociągnął go na podwieczorek do Wielkiej Sali. Jemma zawsze marudziła, że za mało je. Ale on zwyczajnie nie miał na to czasu! Kiedy tyle było przygód do przeżycia! Nie zdążył nawet zorientować się, co jest na śniadanie, gdy zobaczył koło siebie znajomą, uśmiechniętą twarz.
- Hej, Lucy – rzucił, uśmiechając się szeroko. Była jedną z tych milszych dziewczyn, których sama obecność zmuszała do uśmiechu. I to tego pozytywnego oczywiście. Lysander lubił jej towarzystwo. Była obeznana w temacie magicznych stworzeń, co powodowało, że ich rozmowy były przesiąknięte emocjami i pasją. – A co to za książka? – spytał, szukając spojrzeniem czegoś dobrego. – Co mi polecasz? Budyń czy może coś słonego? – dodał, zastanawiając się. – I powiedz o książce. Coś o karate? Ćwiczysz karate? Czytałem o tym ostatnio.
Lysander
[Mam nadzieję, że nic nie zepsułam :c]
Mało było ludzi z którymi dogadywał się wyjątkowo dobrze, a już prawdziwą rzadkością było to, aby przyjaciółka została jego dziewczyną, a po zerwaniu znów wracali do przyjaźni. Większość lasek po tym jak wycofywał się z związku, zarzucało fochem i było wielce urażonymi. Taką osóbką jednak nie była Lucy i strasznie ją za to cenił, jak i za wiele innych cech charakteru. Była podobna do niego, równie zadziorna oraz pewna siebie. Chociaż i tak miał wrażenie, że po tym ich krótkim związku, samoocena panny Wood w końcu wzrosła bo naprawdę nie powinna peszyć się czy wątpić w siebie, była świetną dziewczyną i dążył do tego aby Ona była świadoma tego faktu.
OdpowiedzUsuńMimo rozstania, często dalej przejawiali zachowania typowe dla par, przez co wiele osób głupiało i już nie pojmowało jak to między nimi jest. Prawdziwy ubaw za to mieli jego kumple, gdy w trakcie jakiejś lekkiej rozmowy wpadała nagle między nich Lucy i skupiając całkiem uwagę Tina, zabierała go na bok by przekazać jakże ważne informacje. Przez to była chyba jedyną osóbką na którą Ślizgoni nie warczeli, nie spoglądali krzywo... a przynajmniej jakaś część.
Tin z przyzwyczajenia już był dość chłodny, raczej nie okazywał całej gamy emocji, ale mimo wszystko ta konkretna Puchonka zawsze przełamywała mur jaki tworzył wokół siebie i wywoływała u niego uśmiech. Potrafiła poprawić nawet najgorszy humor, obojętnie jak ciężki byłby cały dzień... była zbyt pozytywna i zarażała tym.
Na spotkaniach w większym gronie raczej nie pojawiał się za często, był w końcu Ślizgonem i do tego wilkołakiem, zmuszało go to do większego dystansu i było mu tak wygodnie. Dziś jednak się przełamał, bo miało być ciekawiej niż zwykle. Pojawił się razem z przyjacielem, którego wręcz siłą wyciągnął wśród ludzi, by ten nie zaszył się w dormitorium.
Wchodząc do pomieszczenia, lekko wykrzywił wargi w ni to grymasie ni uśmiechu, gdy usłyszał ciche westchnienie, chociaż może nie tak ciche, skoro nawet do niego dotarło. Czasami zainteresowanie płci przeciwnej było denerwujące, zwłaszcza, że miał swój obiekt zainteresowania i jak na złość Gryfona tutaj nie było. Przesunął wzrokiem po otoczeniu i gdy tylko dostrzegł Lucy ruszył w jej kierunku, ale na jego drodze stanęła jakaś dziewczyna. Była całkiem ładna, chociaż nie w jego typie, wolał jasnowłose dziewczyny, ale za to chłopaków już ciemnowłosych, więc jakby nie patrzeć nie było szansy, aby się zainteresował. Mimo to wpojona w dzieciństwie uprzejmość i dżentelmeńskie zachowania na które tak naciskała matka, teraz obudziły się w nim. Wymiana zdań była jednak mało interesująca, raczej wymuszona i już po chwili Quentin szukał ratunku w otoczeniu. Spojrzał na Wood, wręcz prosząco, by coś zrobiła... cokolwiek.
Quentin
[Jeśli jesteś chętna na rozpoczęcie, to każda opcja wydaje mi się być okej :). I może niech ich spotkanie rozpocznie się podczas bójki na śnieżki/lepienie bałwana, a potem Jare zaprosi ją do Hogsmeade, choć wcale nie mogą tam iść?]
OdpowiedzUsuńJare
[Witam! Mam ochotę, dajesz ten pomysł :D Uwielbiam jak ktoś coś ma na samym początku, bo nie jestem dobra w wymyślaniu. Skradłaś moje serce <3 I Lucy też <3]
OdpowiedzUsuńJames
O ile Simmons była naprawdę dobra w Eliksirach, niektóre eliksiry przyrządzając z niemal zamkniętymi oczami, to w sprawie gotowania nie było aż tak dobrze, jak by się mogło wydawać, chociaż na pierwszy rzut oka te dwie dziedziny miały coś ze sobą wspólnego. Przecież w obu przypadkach trzeba było coś zamieszać, dodać, pokroić i odpowiednio przyrządzić, a jednak Jemma nie do końca odnajdowała się w kuchni. Umiała przyrządzić proste dania w taki sposób, aby nie spalić przy okazji całej kuchni, więc nie umarłaby z głodu, gdyby pozostawić ją bez jedzenia w Hogwarcie czy też bez pysznych obiadów mamy, ale eksperymentowanie w jej przypadku nigdy nie kończyło się dobrze, o czym miała okazję przekonać się kilkukrotnie. Po tym ostatnim razie zrezygnowała całkowicie, bo chociaż zawsze był w pobliżu ojciec, który bez konsekwencji mógł używać magii, to jednak Jemma wolała, aby nie musiał tego robić. Zresztą kto wie czy przybyłby na czas!
OdpowiedzUsuńPoza tym, to właśnie po nim odziedziczyła tą nietypową przypadłość. Jej ojciec był co prawda typowym Gryfonem, który o wiele bardziej wolał bawić się niż uczyć, ale posiadał naturalny talent do ważenia wszelkiego rodzaju eliksirów. Był jednym z najlepszych na swoim roku, chociaż nawet najbliżsi przyjaciele nie podejrzewali go o takie umiejętności. Mimo tego Avery nie powiązał swojego życia zawodowego z tą dziedziną magii, kierując się raczej swoją gryfońską brawurą. Prawdopodobnie to właśnie dzięki niemu Jemma nie stała się w pełni typowym molem książkowym, który nie robi nic poza nauką, chociaż na pierwszy rzut oka właśnie taka była – nudna, zaczytana, z ogromnymi pokładami wiedzy w głowie. Simmons miała jednak swoją drugą twarz, której posiadania nawet sama nie była do końca świadoma. Ta Jemma miała w sobie coś z żądnego przygód odkrywcy, który wejdzie wszędzie tam, gdzie nikt inny nie chce. Dlatego z pewnością była dowodem na to, że Krukoni to nie tylko sztywniacy, którzy całe dnie spędzają w bibliotece. Z takim poglądem dziewczyna nigdy się nie zgadzała i nie zamierzała zgadzać.
- Z niego jest straszny żarłok, więc ani trochę się nie dziwię – zaśmiała się, szukając wzrokiem kota, który ciągle zwiedzał kuchnię, pewnie w poszukiwaniu jedzenia, bo jakżeby inaczej. - Raczej się nie zastanawia czy będzie miał potem niestrawność, ale to ja później muszę znosić tego skutki – westchnęła, opierając się o jeden z blatów.
O swojej żarłoczności Jemma wolała już nie wspominać. Miała ze swoim kotem więcej wspólnego niż sądziła, a to była właśnie jedna z tych rzeczy, w dodatku taka, o którą nikt jej nie podejrzewał. Przecież była taka drobna i chudziutka! Kto by pomyślał, że na jednej kolacji jest w stanie zjeść aż osiem babeczek?
– Uwielbiam! I bardzo chętnie ci pomogę, chociaż kucharka ze mnie kiepska – uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. – Powiedz mi tylko, co mam zrobić, bo nie znam się za bardzo i kontroluj mnie, bo mogę wszystkich zatruć – zaśmiała się cicho, stając obok Lucy. – Jak tam nastroje przed meczem w przyszłym tygodniu? Na pewno będę ci kibicować!
Jemma Simmons
[Ja bym poszła w tą toksyczną relację, bo też lubię melodramaty :D Mogli się kiedyś pokłócić o quidditcha, o przeszłość ich rodziców, albo w ogóle pójdźmy w kierunku takiej dramy, i załóżmy że któreś z nich przyłapało to drugie na czymś okropnym. I od tamtej pory się nienawidzą, ale jednocześnie tęsknią za sobą.]
OdpowiedzUsuńJames
[Ale pozytywna dziewczyna. Myślę, że by się dogadały, mimo tego, że są w innych domach. Może zróbmy jakiś wątek pt. wspólny trening? Chyba, że masz lepszy pomysł :)]
OdpowiedzUsuńEffy
[Myślę, że Lucy mogłaby o tym wiedzieć. Jemma sama z siebie by jej o tym nie powiedziała, ale ogólnie to po prostu nie idzie jej ukrywanie tego, że jest w nim zakochana, więc Lucy sama mogłaby się domyślić i kiedyś poruszyć z Jem ten temat. Mam nadzieję, że ten nagły zwrot akcji ci nie przeszkadza! ;)]
OdpowiedzUsuńJemma z uwagą słuchała swojej przyjaciółki, chłonąc każde jej słowo i analizując je, by potem skutecznie móc wykonać jej polecenia. Gdyby podpaliła przez przypadek domową kuchnię, to może nie byłoby jeszcze aż takiej tragedii, skoro tata z jakimś przydatnym zaklęciem był w pobliżu, ale w szkole to było coś zupełnie innego. Co prawda skrzaty w jakiś sposób załatwiłyby sprawę, ale Jemma z pewnością zostałaby pociągnięta do pewnego rodzaju odpowiedzialności za to, co się stało, a nie wyobrażała sobie, jak prawie pięćdziesiąt punktów jest odbieranych jej domowi za podpalenie szkolnej kuchni. Nie umiałaby sobie tego wybaczyć, tym bardziej, że w tym roku naprawdę chciała, aby to właśnie Krukoni zgarnęli Puchar Domów. Nie miało to już miejsca od dobrych kilku lat, więc czas, żeby się to zmieniło. Simmons wiedziała z pewnością jedno: nie można pozwolić, aby Puchar dostał się w parszywe ręce Ślizgonów. Wtedy czułaby się, jakby przegrała aż podwójnie czy nawet potrójnie.
– Jasne, już się robi – odparła, po czym zabrała się za wykonywanie tych wszystkich czynności. Jak zwykle robiła wszystko starannie, dokładając tym razem do tego także niebywałą ostrożność, ponieważ wizja kuchni w płomieniach wcale nie wydawała jej się czymś przyjemnym.
I trzeba było powiedzieć, że póki co wychodziło jej to całkiem sprawnie, nawet jeśli były to bardzo proste czynności. Na początku nie była przekonana co do tego czy aby na pewno powinna to wszystko dawać do jednej miski, ale gdy Lucy powiedziała, że tak powinno być, nie wahała się, mając do niej pełne zaufanie. Wolała nie wprowadzać swojej własnej inwencji twórczej.
– Ojeju, naprawdę? Przecież to okropne! – co jak co, ale Jemma zawsze bardzo broniła swoich, nieważne czy była z nimi w dobrych stosunkach, czy nie. A chociaż nie umiała grać w Quidditcha, to na meczach była jedną z najgłośniejszych Krukonek, jakie stały na trybunach. – Ja nie wiem jak tak można. Rozumiem, że rywalizacja, punkty i w ogóle, ale żeby aż tak? Okropieństwo! – fuknęła.
Simmons chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zanim otworzyła usta, do kuchni wpadł jeden z uczniów, cały zziajany, jakby właśnie przebiegł maraton. Od razu zauważyła, że na jego szacie był wyszyty Borsuk.
– Lucy! Na dziedzińcu… Nasi zawodnicy… Gryfoni… Musisz coś z tym zrobić! – chłopak ledwo mówił, a zanim dziewczyny zdążyły w jakikolwiek sposób zareagować, już go nie było, bo prawdopodobnie biegł właśnie w stronę dziedzińca.
Jemma wymieniła z przyjaciółką porozumiewawcze spojrzenia. Pieczenie ciastek wydawało się w tej sytuacji mało ważnym zadaniem, bo tamten wyglądał tak, jakby na dziedzińcu rzeczywiście działo się coś strasznego. Krukonka zostawiła miskę i rzuciła się biegiem z kuchni, kierując swoje kroki za chłopakiem. Miała tylko nadzieję, że sytuacja nie była tak poważna, jak jej się wydawało, chociaż ona zawsze lubiła trochę przesadzać, nawet jeśli nieco nieświadomie.
Jemma Simmons
Lysander czekał tylko na koniec śniadania, aż będzie mógł porwać Jemmę i razem z nią pobiec na górkę prowadzącą z zamku obok domku gajowego i na samym dole kończyła się jeziorem. Wielka woda, jak to ją często nazywał chłopak, była od dłuższego już czasu cała zamarznięta. Mogli więc bez problemu śmigać na sankach, nie bojąc się, że wylądują w lodowatej wodzie, a nie na lodzie. Nic nie miał do mieszkańców i wychowanków innych domów, ale czasem każdy z nich miał dziwne pomysły. Jak na przykład wtedy gdy grupa Ślizgonek latała na samych stanikach po dworze, tarzając się w zaspach śniegu. Albo Puchoni odprawiali jakiś chory, pradawny rytuał, który wyglądał jakby dołączali do loży masońskiej i chcieli zapanować nad światem. Nie było by to, aż tak dziwne, gdyby nie zaczęli przecinać sobie rąk i rozmazywać krwi na ziemi. Dopiero jeden z profesorów ich rozpędził, nakładając karę dla całego domu żółtych.
OdpowiedzUsuńLucy była dobrą towarzyszką. Oczywiście nikt nie mógł przebić się do pozycji Jemmy Simmons, ale i tak panna z Hufflepuffu była na całkiem wysokim poziomie. Chociaż żadne z nich nie nazwało tego wprost, dogadywali się jak brat z siostrą. Mimo że nie spędzali ze sobą każdej chwili, a jedynie kilka godzin w tygodniu potrafili całkiem nieźle się bawić. Wymieniali się nowymi odkryciami, a potem rozchodzili każde w swoją stronę. Zander zawsze był ciekawskim dzieciakiem z pragnieniem przygody w genach. Jego nieustająca potrzeba wiedzy mogła się równać jedynie z tym u Lucy, chociaż w głębi duszy Scamander był pewny, że on ma do tego większe prawo. Lubił jej doświadczenie i chociaż niekiedy wzbudzała w nim niepokój, zawsze potrafił się w nim po chwili odnaleźć. Myślał o swojej rodzinie i kolejnych niesamowitych przygodach, które przeżyli i jeszcze go czekają.
- Nie mogłaś jej widzieć – rzucił Lysander, marszcząc lekko brwi i odrzucając blondwłosą czuprynę. – Bo ja ją wypożyczyłem. Ale jedna z dziewczyn uznała, że jestem ninją, więc chyba raz jeszcze poczytam sobie o tych mugolskich wojownikach z Japonii. Może Huan będzie coś wiedział na ten temat, co? – spytał chłopak, odwracając się momentalnie w stronę azjatyckiego kolegi. Co prawda był z Korei, ale Lyss nie musiał o tym wiedzieć, bo zaraz wyleciał mu ten pomysł z głowy i dał miejsce czemu innemu. – Nie, Lucy – pokręcił głową, słysząc jej wypowiedzi na temat śniadań. – Kompletnie się na tym nie znasz. Śniadania je się na słono.
I nie czekając na odpowiedź, sięgnął po skrzydełko kurczaka i wgryzł się w nie z zadowolonym wyrazem twarzy. Tak. Tego właśnie potrzebował. Niemal zakrztusił się, słysząc jej dalszą wypowiedź.
- Kto to niby napisał? – spytał szczerze oburzony. – Nie podoba mi się to, co słyszę. Absolutnie.
Jednak zaraz złagodniał, gdy dziewczyna zmieniła temat.
- Oj, tam. Wiesz… - zaczął. – Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie krzycz. Bo… Znasz historię o Komnacie Tajemnic?
Lysander
[Ja bym wrzuciła ich w środek imprezy i zaczęła od tego wybuchu. Będzie podstawa do jakichś dalszych wydarzeń czy coś. Ach, no i dziękuję za miłe słowa <3 Lucy też jest świetna, także również chwalę :D Czyli jak, zaczniesz? Będzie mi bardzo miło.]
OdpowiedzUsuńJames
Złość mieszała się z błaganiem o pomoc, gdy widział jak Lucy obserwuje go z rozbawieniem. No tak, niby mógł zrobić zagranie w jego stylu, obrazić tą nic nie winną mu dziewczynę i pójść sobie, ale dziś chyba nie był w takim złym nastroju. Dlatego właśnie liczył na przyjaciółkę, która nie wyglądało na to, by spieszyła się z pomocą. Wyprostował się nieco i wykrzywił wargi w uśmiechu, kiedy w końcu Puchonka ruszyła się z miejsca. Najwyższy czas. Kiedy został złapany za rękę, wiedział, że jego wolność i spokój są coraz bliżej... z dala od lasek, które o dziwo nie zrażały się jego charakterem, a lgnęły bliżej. Splótł palce nieco z palcami dziewczyny, co dla postronnego obserwatora wskazywało tylko na bliższą relację.
OdpowiedzUsuń- Mówiłem ci, że będę... jak obiecuję to, zwykle słowa dotrzymam – odparł, już rozluźniony. Parę miesięcy temu już, połapał się, że Lucy była jego ratunkiem z niewygodnych sytuacji, bo granie z nią, zakochanej pary, przychodziło mu nad wyraz naturalnie, swobodnie. Puścił jej dłoń i objął przyjaciółkę w pasie, jak to zwykle robił, a wyglądało to na spoufalający się gest.
Słysząc słowa czarnowłosej, uniósł nieco brew, udając wielce zdziwionego.- Ktoś cie zrobił w konia, dziewczyno – stwierdził po prostu, przyciągając bardziej do siebie pannę Wood. Prychnął cicho, widząc wojowniczość nieznajomej mu laski. Normalnie teraz by już ją wyśmiał, kazał spadać i jeszcze przez chwilę grał kochającego chłopaka, ale coś się zmieniło... nabrał ochoty na zagranie, które da mu spokój na dłuższy czas. Złapał delikatnie Lucy za podbródek i odwrócił jej głowę w swoją stronę, uśmiechnął się zadziornie, zanim pocałował ją w usta. Nie był w tym natarczywy, raczej ostrożny, co mogła wyczuć. Nie chciał naciskać, wolał dac jej wybór w odsunięciu się lub poświęceniu dla dobra wilkołaka i oddaniu pocałunku. Gdyby miał przed sobą kogoś innego, zawsze jeszcze brałby pod uwagę to, ze dostanie w pysk za tak śmiałe zachowanie.
Quentin
James zawsze był skomplikowany. Z jednej strony chciał zrobić wszystko, by nie porównywano go do ojca, ale z drugiej strony wymagało to zbyt wiele zachodu, więc po prostu był sobą, i to chyba wystarczało. Olewał świat, ludzi i wszystko, co działo się dookoła niego. Miał wielkie grono znajomych i niewielu takich, których mógłby nazwać przyjaciółmi. Może to dlatego, że nie umiał się do nikogo przywiązać, a z reguły przyjaciel powinien jednak być ważny. Była tylko jedna niepozorna istotka, którą poznał zanim zrozumiał, kim jest i jakie brzemię nosi na swoich ramionach. Zanim zrozumiał, co znaczy być Potterem, poznał Lucy Wood, a ona podarowała mu kawałek siebie. Chyba dopiero później zrozumiała, że James nie jest dobrym kandydatem na przyjaciela. Ale było za późno.
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie zgrzyty w ich znajomości zaczęły się ujawniać. James nigdy nie był dobry w przyjaźniach, dlatego ta z Lucy była dla niego tak ważna. Nie przyznał się do tego nikomu, nawet jej. Ale myśl, że mógłby ją stracić, napawała go dziwnym przerażeniem. Nie chciał nigdy oddać jej tego znicza, którego podarowała mu tak dawno. Nie dlatego, że był to złoty znicz. Dlatego, że była to jakaś część jej samej - a przecież wiedział, że rzadko rozdawała swoje ,,skarby". Z jakiegoś powodu uznała, że on jest wyjątkowy, i nie chciał tego spieprzyć.
Ale, jak już wiemy, nigdy nie był dobry w przyjaźniach. Gdy Lucy zaczęła spotykać się z Quentinem, automatycznie przestała z nim spędzać tyle czasu, co kiedyś; poza tym, krążyły różne plotki, jak to zawsze wokół Jamesa, i coś między nimi zaczęło się psuć. Wiedział, że źle robi, wypominając jej znajomość z Quentinem. Przecież wcale nie miał jej za złe, że się z kimś spotyka - cieszył się jej szczęściem. Ale był pieprzonym Jamesem Potterem, i po prostu musiał coś zrobić źle. Powiedział raz publicznie, że wcale nie obchodzi go, z kim spędza czas panna Wood. Poszło w świat, grunt usunął im się spod nóg, i nie potrafili się już nawet do siebie odezwać. Jedyna przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miał, wydawała mu się teraz być dalej niż kompletnie obce osoby.
Poszedł na to spotkanie, zorganizowane przez jakichś Krukonów, bo koledzy z dormitorium go tam zaciągnęli. Nie miał ochoty patrzeć na ludzi, poza tym wiedział, że takie spotkania zazwyczaj prowadzą do kłopotów, jeśli pojawiają się na nich Ślizgoni. Ślizgoni zazwyczaj oznaczali kłopoty, dlatego James wcale się nie zdziwił, gdy atmosfera nagle zrobiła się gęsta i cała uwaga skupiła się na jakimś biednym Gryfonie. Rzucił mu tylko spojrzenie mówiące i po co tu przychodziłeś? i zerknął na Lucy. Widział w jej oczach niemą prośbę, ale nie chciał, by udało jej się cokolwiek odczytać z jego twarzy.
Upił łyk piwa kremowego i westchnął, gdy w dłoni jednego ze Ślizgonów pojawiła się różdżka, którą wycelował w Gryfona. James wciąż stał pod ścianą i się przyglądał. Czuł na sobie wzrok Lucy. Nie miał pojęcia, czego od niego oczekiwała. Nie chciała, by się mieszał, a może wolałaby, żeby obronił biedaka? Uniósł brwi, patrząc na nią pytająco.
- Jakie zaklęcie mam wypróbować? - odezwał się jeden ze Ślizgonów, ten, który celował różdżką w ofiarę.
Nikt się nie odezwał, zapadła dziwna cisza.
- Może się mylę, ale to chyba nie jest królik doświadczalny. - odezwał się James, nie mogąc się powstrzymać.
Chciał spojrzeć na Lucy, ale wojowniczy Ślizgon podszedł do niego i wbił mu czubek różdżki w pierś.
- Po co się odzywasz, Potter? Taki z ciebie wybawiciel?
[Chyba też dostałam słowotoku, wybacz :D]
James
Gdyby Jemma wiedziała, o co chce zapytać ją Lucy, z pewnością podziękowałaby temu chłopakowi w duchu za to, że wszedł, a raczej wbiegł do kuchni właśnie w tej chwili. Kwestia Lysandra i jej miłości do niego była dla Simmons niezwykle drażliwa, co oczywiście nie dziwiło, biorąc pod uwagę naturę problemu oraz charakter tej dwójki. Nie było mowy o tym, aby dziewczyna kiedykolwiek powiedziała przyjacielowi o swoim uczuciu, a on zaś nigdy tego nie zauważył, ponieważ wszystkie jej zachowania odbierał jako akt solidarności oraz przyjaźni, nawet jeśli inni na pierwszy rzut oka widzieli, jak Jemma się przy nim zachowuje. Bo niestety, ale trzeba było przyznać, że Krukonka nie umiała ukrywać się ze swoimi uczuciami. Wszystko od razu było po niej widać – te wszystkie nerwowe tyki, rumieńce na twarzy, szerszy uśmiech niż zazwyczaj. W dodatku jeszcze większy strach o to, co Scamander sobie o niej pomyśli, jak odbiera jej słowa, poszczególne zachowania, co sądzi o jej zapachu, ułożeniu włosów, wyglądzie sukienki na ostatnim balu, o jej kocie, o jej oczach, o jej sposobie chodzenia czy o kolorze jej skarpetek. Te wszystkie drobiazgi były dla niej szalenie ważne, ale Lysander o tym nie wiedział, chociaż wszyscy wokoło wiedzieli, co jest na rzeczy. I w takich chwilach Simmons szczerze dziękowała chłopakowi za to, że właśnie taki był z charakteru, bo inaczej byłaby w o wiele gorszej sytuacji. Pomysł na powiedzenie mu o swoich uczuciach, już dawno wyparła ze swojej głowy, będąc pewną, że skończy się to katastrofą i rozłąką, a tego naprawdę nie chciała. Straciła jedną niezwykle bliską sobie osobę i nie chciała, aby to samo stało się z kolejną. Poza tym głowie dziewczyny ukazywał się jeszcze gorszy scenariusz. Ten, w którym wyznaje mu swoje uczucia, a on mówi, że też ją kocha. Oczywiście, że ją kochał, byli przecież przyjaciółmi i wiele razy jej to mówił, tylko absolutnie nie w takim sensie, w jakim Jemma by sobie tego życzyła. I to bolało ją chyba najbardziej.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego, chociaż nie był to może sposób myślenia godny pochwały, Jemma o wiele bardziej wolała teraz biec korytarzami zamku w obawie, że na dziedzińcu dzieje się coś strasznego niż rozmawiać z Lucy na temat Krukona. I nawet gdy tam dotarły, a Simmons zobaczyła, co się dzieje, pewnie i tak zostałaby przy swoim wcześniejszym stanowisku. Trzymała się za szukającą, zza jej pleców obserwując przebieg wydarzeń. Rzadko widywała dziewczynę taką wściekłą, ale nie dziwiła jej się. Uczniowie posłuchali jej się, a niektórzy mieli nawet przerażenie w oczach.
W pewnym momencie z tłumu wyszedł kapitan Krukonów. Jemma poznała go od razu, bo przecież nie kto inny, jak właśnie ona piszczała za każdym razem, kiedy tylko chłopak wychodził z drużną na boisko. Nie wyglądał na zadowolonego. Co więcej, tamten chłopak mówił coś o zawodnikach Puchonów i Gryfonów, a wyglądało na to, że nie tylko oni uczestniczyli w tej bójce. Simmons przeniosła więc wzrok na chłopaków, którzy stali, rozgonieni przez Lucy i dopiero wtedy zorientowała się, że stoją tam też zawodnicy Krukonów.
– Niepotrzebnie się wtrącasz, Wood – zaczął kapitan, podchodząc bliżej dziewczyny. – Po prostu przyznaj, że na ostatnim meczu oszukiwaliście.
Jemma spojrzała na chłopaka, wytrzeszczając oczy. Nie tylko ona była poruszona tym oszczerstwem. Cały tłum wydał z siebie głośny dźwięk zadziwienia i dezaprobaty, jedni dla domniemanej nieczystej gry Puchonów, a inni dla domniemanego kłamstwa ze strony Krukonów.
Jemma Simmons
[Dziękuję za przywitanie :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że dziewczyna kręci się w kuchni, może Aaron mógłby tam trochę zabłądzić. Z tej okazji może nawet by z nią porozmawiał.]
Aaron
[Alastair dziękuje za cieplutkie przywitanie, nawet mimo tego, ze został nazwany ekspresyjnym niczym pergamin. Ale tak to już jest z moimi postaciami, chcę robić wrażliwe, wychodzą smętne. Ale wszystko jeszcze może się zmienić. Za to twoja Lucy jest chyba najbardziej uroczą osóbką na tej stronie. Córka Wooda, w dodatku Puchonka, no czy mogłoby być lepiej? Wydaje się być bardzo ciepłą osobą, i mimo całego temperamentu chyba nie aż tak szaloną jak jej zbyt ambitny tatuś (którego mimo wszystko kocham z całego serca). Takie kompletne przeciwieństwo Alastaira. Możemy ich kiedyś postawić na swojej drodze, mogłoby być ciekawie :3]
OdpowiedzUsuńAlastair Alexander
Zaklęcia posypały się nagle, i nie wiadomo było do końca, kto tak naprawdę zaczął. Ale Gryfon padł jak długi na ziemię, James ledwo uniknął tego samego, a Ślizgoni najwyraźniej właśnie zaczęli się dobrze bawić. Uśmiechy na ich twarzach mówiły, że to wcale nie koniec tej wymiany zaklęć. James miał ochotę odegrać się na tych dupkach, i już unosił różdżkę, ale... Wtedy w polu rażenia pojawiła się Lucy. Podbiegła do powalonego na podłogę Gryfona i pomogła mu wstać. Ślizgoni zmierzyli ją dziwnym wzrokiem, ale chyba nie mieli zamiaru obrać jej sobie za kolejny cel. James wydał im się dużo ciekawszym przeciwnikiem.
OdpowiedzUsuń- No, Potter, nie umiesz nawet uratować głupiego Gryfiaka? - syknął jeden ze Ślizgonów. - Pokaż, jaki z ciebie bohater. W końcu masz to we krwi.
Te słowa wcale nie powinny go dotknąć tak bardzo. Powinien je olać. Ale z jakiegoś powodu jeszcze bardziej się wściekł. Bo oczywiście zwykłe spotkanie zamieniło się w jakąś chorą szarpaninę, on wplątał się w bezsensowną kłótnię z idiotą, a Lucy musiała na to wszystko patrzeć.
Tym razem to James pierwszy rzucił zaklęciem. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kilka wykrzyczanych w pośpiechu inkantacji, ktoś upadł, ktoś inny zaczął kibicować, jakby to był pieprzony mecz qudditcha... I nagle jedno z zaklęć, jakby w zwolnionym tempie poszybowało prosto na Lucy, która właśnie pomagała Gryfonowi odejść na bok. James zareagował w ułamku sekundy, odpychając ją i odbijając zaklęcie.
- Patrzcie na niego, jaki bohater! - kilka osób się zaśmiało.
James przez chwilę zastanowił się, jaki sens ma ta sytuacja. Przecież nie obchodziła go żadna kłótnia z tymi Ślizgonami, nie dbał też o Gryfona, którego nie wiedzieć czemu zaczął bronić. Jedyną osobą w tym pomieszczeniu, na której mu zależało, była Lucy. Tyle, że ona pewnie już go nienawidziła i uważała za totalnego frajera.
Ktoś znowu uniósł różdżkę i brakowało tylko chwili do kolejnej wymiany zaklęć. Wtedy jednak do pomieszczenia wkroczył woźny, uśmiechając się z wyższością już na samą myśl o szlabanach, które dostaną uczniowie.
Świetnie.
- Dostałem zawiadomienie o walce na zaklęcia. Potter, Harris, Evans, Wood, i ty, kimkolwiek jesteś - woźny wskazał na otumanionego zaklęciem Gryfona - macie szlaban. Pójdziecie sortować dokumenty do mojego gabinetu. Reszta ma się rozejść. Raz, raz!
Ludzie zaczęli wychodzić. James zignorował rzucających wredne komentarze Ślizgonów i schował różdżkę do kieszeni, postanawiając odbębnić karę i już się nie odzywać. Poczuł wielkie zmęczenie. I dziwny wstyd, bo Lucy widziała, jak traci nad sobą kontrolę, jak wdaje się w bójkę z kretynami... I na dodatek dostała przez niego szlaban.
Świetnie. Nie mogło być lepiej.
[Voila, mamy szlabanik! :D]
James
[Urocza z niej osóbka! Fanny chętnie od czasu do czasu wyciągnie ją z dormitorium na wycieczkę do Hogsmeade, albo żeby potowarzyszyła jej przy wywiadach, a czasami może nawet wpakować ją w jakąś randkę :D I Lucy jak najbardziej może rysować jakieś zwierzątkach w notesie Fanny z wywiadami, przyda się jakieś urozmaicenie! :)]
OdpowiedzUsuńFanny
[W takim razie możemy sprawdzić jego dobre serducho w formie wspólnego wątku oraz proponuję również by Beleth był jej korepetytorem z Eliksirów, bo widzę, że Lucy ma z tym przedmiotem problem. No chyba, że wolisz coś innego :)]
OdpowiedzUsuńBeleth Yukimura
[Well, I suppose, that could be the gospel truth. Narzekasz ciągle, że masz u niej malutko wątków to przybywam. Lucy będzie miała aż dwa z Pollockiem i Griffinem, a co! Zaszalejmy sobie, chociaż tak trudno się zdecydować... To w jakim kierunku idziemy? :D]
OdpowiedzUsuńLance Griffin
[Hm, może Steven zechce dołączyć złamane serduszko Lucy do swej kolekcji, jednak szło mu będzie, jak po grudzie, bowiem Puchonka nasłuchała się o nim od koleżanek i będzie mało podatna na jego urok osobisty oraz starania?]
OdpowiedzUsuńSteven C.
Jemma nigdy nie dopuściłaby do siebie myśli, że Lucy i jej drużyna mogliby oszukiwać. Znała dziewczynę i wiedziała, że nie należała do osób, które grają nieczysto. Miała dobre i waleczne serce , a nie zgniłe i pozbawione honoru. Zawsze broniła innych Krukonów, ale w tej sytuacji nie mogła tego zrobić. Nie znała kapitana ich drużyny zbyt dobrze, chociaż kiedyś nawet jej się podobał, ale jeżeli kiedykolwiek odczuwała do niego jakąkolwiek sympatię, to teraz cały ten czar prysnął. Nie mogła uwierzyć, że chłopak rzucał te bezpodstawne oskarżenia w stronę dziewczyny, która nie skrzywdziłaby nawet muchy. Czy on naprawdę nie widział, jak głupio i bezsensownie to brzmiało?
OdpowiedzUsuńLucy nie musiała jej o niczym zapewniać, dlatego Simmons aż zdziwiła się, kiedy pierwszymi słowami, jakie usłyszała z ust Wood po tym oskarżeniu, było zapewnienie, że słowa chłopaka nie są prawdą. Dla niej to było oczywiste, dziewczyna nie musiała jej tego mówić, dlatego posłała jej delikatny uśmiech, aby ją zapewnić, że wszystko jest w porządku, a ona nie musi się niczym przejmować. W tym momencie Krukonka była absolutnie bo jej stronie i jej drużyny, nawet jeśli czuła się trochę jak między młotem a kowadłem. Wiedziała, że może później usłyszeć w Pokoju Wspólnym, że jest nielojalna, ale nie zamierzała się tym przejmować. Czułaby się o wiele gorzej, gdyby obróciła się przeciwko Lucy, nie wierząc jej słowom. Były przyjaciółkami, a ta relacja była o wiele ważniejsza niż solidarność z ludźmi, którzy potrafili mówić takie rzeczy. Kłamstwa, które sprawiły, że temperatura jej ciała podniosła się i zezłościła się, co miało swoje odzwierciedlenie na jej twarzy. Zawsze miała problemy z ukrywaniem swoich emocji, dlatego od razu wszystko było po niej widać. Zacisnęła dłonie w pięści, ale zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, Lucy rzuciła się do Krukona i pewnie zrobiłaby mu jakąś krzywdę, gdyby nie reakcja jej kolegów. Dobrze, że tam byli, bo Simmons pewnie nie zdążyłaby na czas, a w dodatku nie miałaby wystarczająco siły, aby ich rozdzielić. Jednak chwilę później cała reszta skoczyła sobie do gardeł.
– Nie, tak tego nie można zostawić – był to chyba pierwszy raz, kiedy Jemma odezwała się podczas całego tego wydarzenia, czując, że to się musi skończyć.
Dziewczyna wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni spodni, po czym wycelowała nią w zgromadzonych, biorąc głęboki wdech.
– Expulso! – wypowiedziała zaklęcie, które spowodowało, że wszyscy zostali odepchnięci. Oczywiście wszyscy byli zdezorientowani, ale ona nie dała im ani chwili wytchnienia. – Czy wyście wszyscy powariowali?! Jeśli to się nazywa prawdziwa sportowa rywalizacja, to chyba jeszcze raz muszę przeczytać jej definicję w słowniku! Jesteście z siebie zadowoleni?! Wynoście się stąd, chyba że chcecie dostać po dziesięć punktów mniej dla swojego domu!
Jemma Simmons
[Huhu, jestem za! :D Randki w ciemno to coś, co Fanny lubi, o ile to nie ona zostanie w taką wplątana xD Zaczniesz czy ja mam to zrobić? Jeśli ja, może trochę minąć zanim to zrobię, bo zbliżają mi się dwa egzaminy -.-]
OdpowiedzUsuńFanny
[Nie będę marnować czasu na ustalenia, tylko od razu zacznę. Jak coś popsuję to krzycz! :D]
OdpowiedzUsuńCzasem Griffin zachowywał się tak, jakby swoimi żartami chciał przebić tę pamiętną dwójkę bliźniaczych Weasleyów. Niech nikt jednak nie robi sobie żadnych statystyk czy prób porównawczych, bo nie zda to testu. Lance nie chce otwierać żadnego sklepu na Pokątnej i rywalizować w biznesie. Nie, bycie sklepikarzem nie jest chyba dla niego, chociaż kto to wie – młody Griffin do dzisiaj nie ma pojęcia co chce robić w przyszłości. Niestety jego czas się stopniowo kurczy, ale jak na ironię losu ciemny blondyn się tym w ogóle nie przejmuje, zamiast tego miło spędza czas, wgapia się godzinami w ogień trzaskający w kominku w Pokoju Wspólnym Ślizgonów lub tak jak w tym przypadku zakrada się do kuchni, gdzie dostaje od skrzatów jakieś smakołyki.
Panna Wood mogła mieć do niego za złe i miała. Na pewno. Nie każdy potrafił urządzić komuś psikusa i to w trakcie meczu Puchonów z Krukonami. Lucy jako utalentowana szukająca wypatrywała złotego znicza. Nie był to mecz Ślizgonów, kiedy to Lance naprawdę żył wydarzeniami na boisku. W takim wypadku mógł pozwolić sobie na nieco ciekawszą rozrywkę. Specjalnie przygotował się na taką możliwość złota kulka, którą poruszał dyskretnie różdżką została zauważona. Kiedy jednak podekscytowana Lucy wyciągnęła w jej kierunku rękę, ta wycofała się w tył, wydając z siebie świst, by następnie w swoim miejscu pozostawić huk i stertę serpentyn. Mina panny Wood była bezcenna, a Griffin uśmiał się do łez, ale spodziewał się, że dziewczyna bardzo długo będzie się za to na niego gniewać. Nie da się ukryć, że Lance denerwował Puchonkę specjalnie.
Wiedział również, że często zagląda do kuchni i podjął się ciężkiej próby zakopania toporu wojennego. Schowane za szatą piwa przemycił do Hogwartu przy powrocie ze świąt w Irlandii. Ciemne piwo zdecydowanie było jego faworytem, ale idealnie nadawało się do typowych, rodzimych, a tym samym doskonale znanych mu smaków. Jak na ten przykład czekoladowe babeczki pieczone z tym właśnie dodatkiem na świętego Patryka. Całkiem szybko odnalazł obraz z misą owoców. Konieczność łaskotania gruszki, aby ta zmieniła się w klamkę za każdym razem źle mu się kojarzyła. Cóż… Brudny umysł to i brudne myśli – czemu się tu dziwić?
– Lu, tylko bez nerwów, przychodzę z pokojowymi zamiarami – uniósł ręce, jak to robią aresztowani we wszystkich mugolskich filmach, które oglądał ze swoim ojcem w okresie wakacyjnym, kiedy to urządzali sobie całonocne seanse. – Widzę, że przygotowujesz coś smakowitego… – oparł się o drewnianą szafkę bokiem. – Wygląda mi to na czekoladowe babeczki, a ja już wiem co się do nich idealnie nadaje. – Rozejrzał się teatralnie, jakby poszukiwał osobę czyhającą na ujrzenie ciemnego trunku i gotową do biegu w celu naskarżenia. Następnie na blacie pojawiły się trzy butelki piwa. – Zaufaj mi, z tym dodatkiem będą najlepsze, typowo irlandzkie. – dodał z pogodnym, szerokim uśmiechem. – Tylko nie każ mi spadać, bo ominie cię szansa na znalezienie prawdziwej gastronomicznej czterolistnej koniczyny. – dodał nieco ciszej, jakby wyjawiał jej jakiś sekret.
Lance Griffin
[Ha, z Fanny to Steve ma trochę na pieńku, że tak to ujmę, bo niejako ją chłopaczyna dodał do swej "kolekcji", a ona mu po tym incydencie żyć nie daje. Na pewno więc odradzałaby Lucy jakichkolwiek kontaktów ze Stevenem.
OdpowiedzUsuńCzuję, że biednemu, uwikłanemu w różne wątki Steve'owi w końcu noga się powinie, a kobieca zemsta będzie boleć okrutnie. :D
Tak, czy owak, myślę, że motyw z liścikiem jest bardzo w stylu Cornella, on takie podchody lubi. :)]
[Zdecydowanie za! Jeżeli chodzi o Alastaira, to on zobojętniał kompletnie, jest neutralny i racjonalny do bólu i nie daje się ponieść żadnym emocjom. Nawet jeśli pokłóciliby się z Lucy, co byłoby bardzo prawdopodobne jeszcze rok temu, to teraz traktowałby ją z chłodną kurtuazją. Domyślam się, że ją bym to wpieniało niemożliwie, w końcu to temperamentna Lucy, podwójnie biorąc pod uwagę, że kiedyś byli w całkiem przyjemnej i wesołej relacji. ]
OdpowiedzUsuńAlastair
[To się super złożyło. Haha oby nie próbowała na przykład zeswatać Beletha i Lucy. W sumie to mogliby być taką Świętą Trójcą, która nawzajem wspiera się :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój tok myślenia. Hmmm to zaczynamy wszystko od początku, czyli na przykład spotkają się wieczorem gdy Beleth patroluje? :)]
Beleth Yukimura
Zazwyczaj to Jemma była tym typem osoby, która wszystko chciała rozwiązywać za pomocą rozmów, ale tym razem doszła do wniosku, że w tym momencie nic to nie da. Wszyscy byli mocno podburzeni, oskarżając się wzajemnie, a w takiej atmosferze nie dało się spokojnie rozmawiać, dlatego postanowiła działać. Sprawy Quidditcha i innych drużyn nie należały tak właściwie do niej, więc niby nie powinna się do nich wtrącać, ale jako przyjaciółka Lucy, która została bezpodstawnie oskarżona o kłamstwo, nie mogła stać i patrzeć, jak dziewczyna jest piętnowana. Oczywiście Simmons nie sądziła, że Wood jest słaba i sama sobie nie poradzi, ale przecież odrobina pomocy jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, a damska solidarność zawsze była czymś pozytywnym.
OdpowiedzUsuńSądziła jednak, że rozmowa była najlepszym wyjściem z tej sytuacji, dlatego nie krzyczała więcej i nie groziła nikomu, a na dowód tego schowała różdżkę, która mogła posłużyć za ewentualnie narzędzie do przerwania zawieszenia broni. Z trudem jednak znosiła wszystkie te spojrzenia, które niektórzy rzucali w jej stronę. Nie dziwiła się im, bo przecież na pewno byli zezłoszczeni dlatego, że przerwała im bijatykę, nie mając tak właściwie żadnego związku ze sprawą. Starała się jednak nie pokazywać po sobie tego, że ma jakiekolwiek wątpliwości co do tego, co zrobiła i że może następnym razem zastanowiłaby się dwa razy zanim rzuciłaby zaklęcie. Teraz jednak było już po wszystkim, a ona nie mogła tego w żaden sposób cofnąć. Z drugiej jednak strony dzięki temu skończyło się to lepiej niż przewidywały to jej osobiste prognozy.
Kiedy usłyszała komentarz jednego ze Ślizgonów, zagotowało się w niej. Zacisnęła zęby i pięści, ostatkami silnej woli powstrzymując się przed tym, aby przez przypadek nie walnąć mu w twarz. W tym momencie byłaby w stanie to zrobić, gdyż niewielkie dawki adrenaliny buzowały w jej organizmie, a Jemma mogła je wykorzystać. Powstrzymała się jednak przed tym, uświadamiając sobie, że nie tędy droga i przez tego typu zachowanie zniżyłaby się tylko do ich poziomu, a tego robić nie chciała. Już wielokrotnie przedstawiciele domu Slytherina rzucali kąśliwe uwagi w jej stronę, co nauczyła się już znosić, ale o wiele trudniej było jej nie reagować, gdy chodziło o kogoś, kto był dla niej bliską osobą.
Uwaga kapitana Krukonów nie umknęła jej, chociaż nie została wypowiedziana zbyt głośno. Jemma była jednak zbyt czujna, aby tego nie usłyszeć.
- A ty pięknie uniknąłeś zachowania się jak dupek – mruknęła nieprzyjemnie, patrząc na chłopaka, który odwdzięczył się jej tylko spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Ostatecznie jednak również on opuścił dziedziniec, przez co zostały tam tylko one same.
Simmons odetchnęła, rozluźniając mięśnie, które przez cały ten czas były bardzo spięte. Zaczęła przechadzać się po dziedzińcu, aż w końcu przystanęła, przenosząc wzrok na przyjaciółkę.
– Okropna sprawa, co nie? – uśmiechnęła się lekko, żeby jakoś poprawić atmosferę. – Ale wiesz, dobrze sobie poradziłaś. Na pewno lepiej niż ja – zaśmiała się cicho. – Nie sądziłam, że inni zawodnicy potrafią robić... takie rzeczy, nie mówiąc już o kapitanie naszej drużyny. Wstyd mi za niego!
Jemma Simmons
[Forma najważniejsza nie jest, ale dziękuje :) Pojęcia nie mam jak połączyć Arisa z Lucy, na Ethel na ten moment też nie mam pomysłów, ale jak na coś wpadniesz ciekawego to możemy pokombinować :)]
OdpowiedzUsuńaris
[Dziękuję za zaczęcie! :3]
OdpowiedzUsuńKolejny wieczorny patrol. Został prefektem dlatego, że nadawał się do tego. Jego charakter pomagał mu w przeganianiu wędrujących uczniów, którzy powinni już dawno spać. Jakoś w dużej mierze nie natykał się na innych oprócz prefektów czy nauczycieli, więc miał względny spokój. Czasami przysiadał sobie na parapecie i w świetle księżyca oraz różdżki czytał sobie książkę. Po patrolu to spał jak zabity aż do późnego południa.
Szedł sobie korytarzem, mając za światło księżyc, bo różdżka nie była mu potrzebna. No chyba, że wchodził do sal i sprawdzał czy ktoś tam jest.
Pod nosem podśpiewywał sobie jakąś sobie znaną piosenkę po japońsku i ze wzrokiem wbitym za oknami. Noc była naprawdę piękna. Od razu nie zauważył przechodnia, bo była dobre kilkanaście metrów przed nim.
Beleth Yukimura
Steven skrupulatnie rozważał wszystkie z i przeciw tego planu przez dwa dni, nim w końcu zdecydował się podjąć jakiekolwiek działania. Miał oko na Lucy Wood od jakiegoś czasu. Starał się nawet posyłać jej ukradkowe spojrzenia oraz uśmiechy, gdy dziewczyna wyłapywała jego wzrok, ale miał wrażenie, że może tak robić do końca świata i nic z tego nie wyjdzie. Postanowił więc podjąć bardziej zdecydowane kroki.
OdpowiedzUsuńPlotki o niesnaskach między puchońską szukającą, a jednym ze świętych Potterów dotarły także do uszu Stevena. To zrodziło w jego głowie dość dziecinny pomysł podszycia się pod Jamesa, co miało doprowadzić do spotkania z Lucy z dala od jej koleżanek, które były do Cornella nastawione zdecydowanie negatywnie.
Dobra okazja natrafiła się pewnego sobotniego popołudnia, gdy w Pokoju Wspólnym Steven natknął się na niedokończone wypracowanie autorstwa właśnie Jamesa Pottera. Cornell raczej nie wierzył w przypadki i szczęśliwe trafy, ale tym razem przyznał w duchu, że los był dla niego łaskawy. Kolejnym krokiem było skopiowanie charakteru pisma Pottera sprytnym zaklęciem, które było chyba jedyną tak perfekcyjnie wyćwiczoną przez Steve’a formułą.
Napisanie dramatycznego, niezbyt wiele wyjaśniającego liściku też nie sprawiło Ślizgonowi większych problemów. Potem spacer do sowiarnii i wybranie jakiejś anonimowej, szkolnej sówki. Swojej nie posiadał, a nawet jeśli by taką miał, to głupotą byłoby wysyłanie tego listu za jej pośrednictwem nawet, jeśli adresatka nie miałaby pojęcia, do kogo ptak należy. Ślady trzeba skutecznie zamazywać.
Ostatnim, co mu pozostało, było przebranie się ze szkolnych szat w coś bardziej stosownego, choć w zasadzie szansa na to, aby miał się pozbywać płaszcza była nikła. Raczej wątpił, aby Lucy zechciała się wybrać z nim gdziekolwiek, skoro już na starcie bawił się w tego typu podchody. Ale przynajmniej nie będzie sobie zarzucał, że nie spróbował…
Wcisnął jeszcze na głowę swój standardowy kaszkiet, w którym wyglądał zdecydowanie głupio, będąc jednak święcie przekonanym, że to istota jego elegancji, po czym opuścił zamek. W połowie drogi do wioski przystanął, uznając stary dąb przy wydeptanej ścieżce za idealny punkt strategiczny. Wysłużony zegarek zakomunikował mu, że do piątej został jeszcze kwadrans.
[No pewnie, Puchoni górą! :3]
OdpowiedzUsuńBeleth tego wieczoru nie był ubrany w szkolny mundurek Ravenclawu a w swoje wygodne rzeczy koloru czarnego, więc jedynie było go widać w świetle księżyca lub za pomocą różdżki. Idealny ubiór na ukrywanie się w cieniu.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi, więc momentalnie odwrócił głową skąd pochodził dźwięk.
- Lumos... - mruknął a koniec różdżki zaczął świecić. Oczy musiały przyzwyczaić się do jasności, po czym ruszył do drzwi, które otworzył powoli i wszedł do środka pomieszczenia a potem usłyszał jak drzwi zaczęły skrzypieć. Był to ten sam dźwięk, więc dobrze wszedł.
Poruszał różdżką w poszukiwaniu kogokolwiek kto tutaj wszedł.
- Wyjdź lepiej, bo i tak Cię znajdę a potem nie będzie się to Tobie opłacało - powiedział, zajeżdżając japońskim akcentem, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Był raczej przygotowany, że to jakiś gburowaty Ślizgon wyskoczy i będzie chciał bójki.
Beleth Yukimura
[Fajna Ci ona! Podobni są trochę, a skoro masz ochotę na wątek, to ja też. c: jakieś pomysły czy wysilamy mózgownice wspólnie?]
OdpowiedzUsuńo'brien
Krukonka zaśmiała się cicho, kiedy Lucy zawołała jeszcze za swoim znajomym, który chwilę później trzepnął Ślizgona w głowę. Simmons zazwyczaj starała się nie okazywać swojej radości w takich sytuacjach, nawet jeśli ją odczuwała, bo wiedziała, że to niedobrze cieszyć się z krzywdy drugiej osoby, ale tym razem nie umiała się powstrzymać, tym bardziej, że teraz dotyczyła ona Ślizgona. Do przedstawicieli domu Salazara Slytherina Jemma była tak wrogo nastawiona, do jak nikogo innego. Byli naturalnymi wrogami i nie potrafiła o jakimkolwiek z nich myśleć pozytywnie lub uważać, że posiadają oni jakiekolwiek dobre cechy charakteru. Byli dla niej jak zepsute jabłka, których nie dało się już naprawić i nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek miałaby nawiązać z nimi jakieś dobre relacje, nie opierające się na wzajemnym braku sympatii. Dziewczyna miała świadomość tego, że to nie jest prawidłowe zachowanie, ale nie umiała inaczej. Już wiele razy dawała im szansę i za każdym razem okazywało się, że są tak samo zdeprawowani, jak reszta. Dlatego przestała to robić, unikając każdego osobnika, który miał na szacie wyszytego węża. Nie umiała w sobie wypracować takiego samego dystansu, jak Lucy, nad czym bardzo ubolewała, bo wiedziała, że to bardzo by jej się przydało i ułatwiłoby jej w znacznym stopniu życie codzienne.
OdpowiedzUsuń– Nie wyglądasz, jakbyś była zarażona, więc albo jesteś odporna, albo ta głupota nie jest zaraźliwa – uśmiechnęła się, czując, że atmosfera staje się mniej gęsta i przestaje jej ciążyć. Bardzo możliwe, że Krukonka sama ją wytworzyła swoim pesymistycznym tokiem myślenia, pewną dozą poczucia winy i wątpliwości, a także dawki paniki, która także zrodziła się w jej sercu, szczególnie w tym momencie, kiedy rozgoniła bijących się i zagroziła im utratą punktów. Teraz jednak nie przejmowała się tym aż tak bardzo, głównie dzięki Lucy, która zawsze potrafiła poprawić jej samopoczucie.
– Och, tak! To świetny pomysł. Chyba właśnie tego teraz potrzebuję – stwierdziła, pozwalając prowadzić się dziewczynie. Nie mogła się doczekać, aż w końcu znajdą się w ciepłym Miodowym Królestwie, pijąc czekoladę. Lubiła zimę, ale chłód czasami aż zbytnio jej doskwierał, pewnie jak każdemu.
– Naprawdę? Nie słyszałam o niczym takim, może dlatego, że nie interesowałam się tym tematem… – westchnęła. Powód, dla którego wolała unikać wszystkiego, co związane z walentynkami, był dosyć oczywisty. Lysander. Jemma wątpiła w to, aby w tym roku cokolwiek miało się odmienić, dlatego wątpiła, aby jakikolwiek kupidyn miał przynieść jej wiadomość. – Ale w sumie ciekawa inicjatywa, może coś dostaniesz! Poza tym na pewno będzie to przepiękny widok, nie mogę się doczekać. Myślisz, że podadzą na kolację babeczki w kształcie serca, jak w tamtym roku? Były przepyszne!
W końcu dziewczyny znalazły się w Hogsmeade, które jak zwykle wyglądało o tej porze pięknie. Świąteczne lampki, mnóstwo śniegu i nadzwyczajna atmosfera, która udzielała się każdemu. To wywołało uśmiech na twarzy Simmons i zanim się obejrzała, przekroczyły próg Miodowego Królestwa.
Jemma Simmons
No pewnie, że Lucy mi się podoba! I z charakteru, i z wyglądu... Świetna z niej dziewczyna. ;D Jestem baaaardzo ciekawa Twojego pomysłu.
OdpowiedzUsuńIwan Krum
Ten wieczór mógł być bardzo miły. James miał wiele innych opcji na jego spędzenie, z jakiegoś powodu jednak uznał, że spotkanie z udziałem ślizgońskich idiotów jest dobrym pomysłem. Teraz pluł sobie w brodę, wyobrażając sobie wnętrze dormitorium i ciepłą kołdrę, albo butelkę Ognistej Whisky i jakiś zaciszny kąt lochów, plus może któregoś z jego normalnych znajomych ze Slytherinu. Tak, mógł olać zaproszenie i zrobić coś, na co naprawdę miał ochotę. Jednak świadomość, że wybranie się na spotkanie daje jakieś szanse na wpadnięcie na Lucy, zwyciężyła. James nie przyznał się do tego nawet przed samym sobą. Wmawiał sobie, że będzie się dobrze bawił i tylko dlatego tam idzie. A tymczasem podświadomie czuł, że musi zobaczyć się z Lucy, ale nie miał odwagi, by się do niej odezwać. Nie miał pojęcia, co ona czuje w stosunku do niego po tych wszystkich nieporozumieniach, które ostatnio między nimi zaszły, i nie chciał popełnić jakiejś gafy. Co jeśli ona myślała, że są oficjalnie ze sobą pokłóceni? W takim wypadku nie mógł tak po prostu do niej podejść. Znali się długo, wiedzieli o sobie niemal wszystko, ale powstała między nimi przepaść, i James nie chciał w nią runąć. Miał wrażenie, że pociągnąłby za sobą wszystko, czym kiedykolwiek byli, a Lucy była jedną z jego nielicznych przyjaciół. Nie chciał jej stracić. I chociaż udawał, że nic go nie obchodzi, tak naprawdę głęboko wewnątrz przejmował się wszystkim, czym nie powinien zajmować swoich myśli. Dokładnie tak, jak cała reszta ludzkości.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na nią, robiąc swoją słynną minę ,,na Merlina, żyję wśród idiotów", gdy usłyszał jej szept. Nie mogłeś przyjść sam? Owszem, mógł przyjść sam. W sumie, miał wrażenie, że tak właśnie było. Nie umówił się z tymi palantami na jakąś randkę czy coś. Po prostu powiedzieli mu o spotkaniu, przyczepili się do niego, a później zrobili rozróbę. Jak zwykle. Zawsze znajdą się jacyś idioci, tak stereotypowi, że aż nierealni. Zawsze znajdą się jacyś narwani Gryfoni, przemądrzali Krukoni, niezdarni Puchoni i źli Ślizgoni. I cała reszta będzie oceniana przez ich pryzmat, bo przecież stereotypy to taka fajna rzecz. Jedna z tych, od których człowiek nigdy się nie uwolni, bo nie chce mu się szukać głębiej. Woli spojrzeć raz, żeby przypadkiem nie stracić tego cennego czasu, który przecież tak szybko przemija.
- Przyszedłem sam. - westchnął, zaglądając do jednej z teczek; była po brzegi wypełniona papierami pokrytymi tak brzydkim pismem, że nie dało się nawet go odczytać. - To dziewczyny umawiają się na wspólne wyjścia. Faceci przychodzą sami. Później przyczepiają się do nich jacyś idioci.
Spojrzał na nią, ściągając z półki kolejną teczkę. Nie miał najmniejszej ochoty na segregowanie jakichś nieistotnych dokumentów. Bo które istotne dokumenty trzyma się w zapuszczonym gabinecie woźnego? Chyba tylko spis wszystkich niezasłużonych kar, jakie nałożono na niewinnych uczniów, którzy znaleźli się w cetrum wydarzeń całkiem przypadkowo.
James
[LINDSEY <333 Boże, kocham ją.
OdpowiedzUsuńLucy jest bardzo urocza, i pragnę wątku. :D]
Breanna Holloway
- Ano - odparł, gryząc kurczaka. Świat Gwiezdnych Wojen miał w małym palcu. - A wszystko dzięki Harrisonowi. Nie wiem jak to zrobił, ale złamał zaklęcia broniące przed tą no… Elektrycznością. I oglądamy u niego na telewizorze filmy na kasetach. Ale nikomu ani słowa, Lucy. Bo to tajemnica - dodał Lysander, odrzucając swoją blondwłosą grzywę, bo ręce miał całe tłuste. Nie przeszkadzało mu to. Chodziło o jego przyjemność, a nie o ciągłe dbanie o czystość
OdpowiedzUsuńLysander przez jakieś kilka chwil zupełnie odleciał w inny jedzeniowy świat przez co kompletnie nie słyszał, co mówi panna Lucy Wood. Zwyczajnie pochłonął go kurczak i jego pyszne mięsko. Bo jeśli jest się normalnym człowiekiem, jedzenie staje na wysokim piedestale i nawet jeśli o tym nie wiesz, instynktownie wypierasz wszystko inne, spychając te rzeczy na dalszy plan. Tak było i w tym momencie, gdy Puchonka powtarzała jeden zwrot. W kółko. Scamander nie chciał jej urazić. Po prostu taki był i trzeba było się z tym pogodzić lub odejść. Take it or leave it.
- Oczywiście. Co chcesz tam zrobić?
Musiała powtórzyć to pytanie trzy razy, zanim blondyn obrócił do niej głowę i pytającym spojrzeniem.
- Przepraszam, co mówiłaś? - spytał szczerze zaskoczony. Widząc nieco zirytowany wyraz twarzy koleżanki z domu Hufflepuff, Lysander zrobił jeszcze większe oczy. No, bo pewnie się zagapił, a ona mówiła o czymś ważnym. Gdyby spytał, o co pytała, pewnie rozniosłaby go na strzępy. Albo coś… Dlatego milczał. Mierzyli się tak spojrzeniami przez jakiś czas, aż wreszcie Lyss pochylił się w jej stronę i powoli zdjął z talerza obok niej dwa koreczki z serem. Patrzył na nią niewinnie, próbując przypomnieć sobie cokolwiek. O czym ostatnio mówił? O Star Wars? A może o śniadaniu? Jakichś zwierzętach, o których istnienie się spierali? Nie, to chyba nie to… Mówił o… Komnacie Tajemnic? Tak! No, właśnie o niej! Więc…
- Znalazłem dawno temu książkę o wężoustych - zaczął Krukon, kontynuując jedzenie. Jednak musiał lekko ściszyć głos. W końcu te rzeczy nie były… Legalne w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Gdyby ktoś się dowiedział, mógłby od razu pożegnać się z jakąkolwiek kontynuacją edukacji w tym miejscu. - Przeczytałem ją bardzo i szybko i nauczyłem niektórych zwrotów. Było tam naprawdę tylko kilka słów z tego języka. Czytałem też Mity i historie Hogwartu, gdzie wspominano o Komnacie Tajemnic i prawdopodobnego do niej wejścia. Oczywiście prowadziło do ślepego zaułka, ale było tam trochę prawdy. Otóż znalazłem to wejście i byłem w Komnacie - zakończył Lysander, patrząc z uśmiechem zadowolenia na Lucy. - Więc… Co powiesz na wyprawę dziś wieczorem?
Lysander
[Ojejku, fryzura na zdjęciu 10/10. Klaudiusz to taki osobnik, że chodziłby za Lucy i ciągnąłby za jej warkoczyki, żeby zdobyć autograf Olivera. :d Optuję za tym, żeby tak się poznali.
OdpowiedzUsuńCzy możemy zrobić z nich takie trochę papużki-nierozłączki drużyny? Coś w stylu siedzenia w kuchni, zajadania się jakimś daniem z przepisu Helgi (swoją drogą, takie przepisy mają już ponad tysiąc lat, może być ciekawie) i obgadywania, jak to dyrektor wygląda źle w nowej szacie. Co do konkurencji, to Lucy widzi mi się bardziej w roli krytyka wszystkiego, co Klaudiusz chce wprowadzić w zespole, a jednocześnie jest dobrą duszą drużyny. Czyli wrzeszczą na siebie na boisku, a tak ogólnie to się kochają.]
claudius
[Mads, nie leń się tak, bo zdążę zasypać Cię odpowiedziami i wtedy nie będziesz wiedziała co z tym fantem począć, o! To sobie powymyślamy wszystko co trzeba! :D]
OdpowiedzUsuńPoniedziałek był właśnie tym dniem, kiedy profesor Vane Pollock zawsze, co do tej samej minuty spóźniał się na pierwsze zajęcia. Nie było jednak mowy o odwołaniu zajęć. O tym co najwyżej można było pomarzyć. Nikogo to już nie zaskakiwało, ponieważ Pollock znikał tuż po ostatnich zajęciach i wracał dopiero w poniedziałek rano. Z braku wiedzy na ten temat uczniom pozostawały co najwyżej spekulacje w tych kwestiach, ponieważ nikt nie miał odwagi na zapytanie Vane’a o to gdzie znika. Nadal był powszechnie znanym i rozpoznawanym odkrywcą – nic się w tym zakresie nie zmieniło. Jedni uczniowie twierdzili, że bada jakieś miejsca. Drudzy, że piszę książkę, a jeszcze inni twierdzili, że jest na tropie największego odkrycia w swojej karierze. Erą, która minęła na zawsze z nudnym wykładowcą Binnsem, który przekręcał nazwiska swoich uczniów nastała nowa z Pollockiem w roli głównej. Możliwość drzemki i spania była niemożliwa do wykonania, ponieważ sam Vane tego nie tolerował i takowy śmiałek zawsze na tym cierpiał. Nowy gabinet do historii magii pozwalał na o wiele lepszy kontakt z uczniami. Kilka tomów starych ksiąg pootwieranych gdzieś i nałożonych na siebie w różnych odległościach, co rusz zmieniało swoje położenie. Raz ich przybywało, a raz malało. Srebrna świeca na brzegu drewnianego, masywnego biurka już płonęła, stojąc tuż obok jakiejś starej wagi z mosiądzu.
Po sali roznosiły się rozmowy uczniów… Przynajmniej do momentu aż szybkim krokiem do środka w ciemnej pelerynie nie wszedł Pollock. Wypracowania na temat znanych osób w historii magii, które mieli przygotować na poprzednie zajęcia rzucił na pierwszą ławkę, przez co zmusił najgłośniej gadających do zaprzestania tejże czynności. Ogień płonącej świeci zatańczył na knocie z powodu wymuszonych ruchów powietrza. Zmierzwione, jasne włosy i uważne, przenikliwe spojrzenie przebiegło po twarzach uczniów.
– Witajcie – przywitał się, kiedy w sali zapanowała kompletna cisza. – Wypracowania poszły wam różnie, co widać zresztą po waszych wynikach. Niektórym polecam przysiąść do tych materiałów, ponieważ parę błędów jest karygodnych i gdyby istniała możliwość kary chłosty za wypisywanie głupot to zapewniam, że byliby pierwszy w kolejce. – w tym miejscu Pollock zrobił przerwę, ale kąciki jego ust uniosły się w ten charakterystyczny sposób, który można, by nazwać wybuchową mieszanką ironii i pożałowania. – Jednakże panie Emory, pan jest moim faworytem. Nigdy nie spodziewałbym się, że pierwszego sławnego czarodzieja można można pomylić z goblinem. Przypuszczam, że są dla pana podobni, bo w podręczniku widnieją ich podobizny. Mowa tu oczywiście Herperionie Podłym i Urgu Obrzydliwym. – pokiwał głową z niemałym uznaniem dla tego wyczynu ze strony ucznia. – Zapomniałbym o najlepszym momencie w pana pracy, pozwoli pan, że przeczytam go grupie: „Czarownicę Tilly Toke wylosowałem w jednej Czekoladowej Żabie, więc mam pojęcie o jej osiągnięciach”. – w tym momencie Vane Pollock zaczął się dźwięcznie śmiać, chyba darując sobie złożenie oficjalnych gratulacji swojemu uczniowi za to niezwykłe dokonanie. Szkoda tylko, że Emory nie raczył się tymi osiągnięciami podzielić. Zapewne wówczas mógłby ich znajomość udowodnić. Vane Pollock odłożył powoli pracę ucznia na kupkę wypracowań.
Zerknął na swój zegarek na lewym przegubie, gdzie tarcza pozbawiona była cyfr, a zamiast tego miała namalowane planety. Następnie Vane zrobił krok w tył. – Proszę, abyście zabrali swoje prace, zapoznali się z błędami i ocenami. Liczę, że tacy uczniowie jak pan Emory wyciągną z tych pomyłek słuszne wnioski. Naprawdę mam takie nadzieje. Za chwilę zaczynamy omawiać historie pierwszych czarnoksiężników i wężoustych.
Kiedy uczniowie poderwali się ze swoich miejsc, aby zabrać swoje wypracowanie w tym samym czasie Pollock oparł się tyłem o biurko. Skrzyżował ramiona na piersi i teraz utkwił spojrzenie w córce Oliviera Wooda, która w poprzedni piątek zaskoczyła go swoją obecnością w jednym z tajemnych przejść. Ciekawskie z niej stworzenie, dlatego tym razem pozostawił jej wskazówki. Pierwsze – widoczne i zapisane widocznym piórem. Drugie niewidoczne, które musiała odkryć, żeby móc zrobić postęp w poszukiwaniach kolejnego. Mimo oczywistego faktu, że Lucy go zaskoczyła i zmuszony był odsunąć jej różdżkę w bok, aby nie oślepiała zaklęciem Lumos jego i samej siebie przez zdumienie faktem, że nie jest tu sama. No cóż, trafienie na kogoś w tajemnym przejściu zdarza się bądź, co bądź rzadko. Zdarzało się, że profesorowie na takich uczniów patrzyli później niechętnie. Nawet jeśli to Vane zdecydowanie się do nich nie zaliczał.
UsuńVane Pollock
[A bardzo chętnie! Nawet zacznę. Dawno już na grupowcach nie pisałam, więc wybacz długość.]
OdpowiedzUsuńLuty z perspektywy przeciętnego człowieka zaprezentował w tym roku całkiem znośną pogodę. Opadu śniegu przestały być problemem pod koniec stycznia , słońce świeciło, więc nie bardzo dało się narzekać na brak światła.
Pogoda w lutym z perspektywy gracza quidditcha była fatalna. Wiejący nieustająco wiatr, szczególnie dający we znaki na wysokości parunastu metrów oraz błoto będące wynikiem roztopów (nie było takiego treningu, żeby członkowie drużyny nie kończyli go cali brudni) stanowiły główny obiekt narzekań. W dodatku pora roku sprzyjała zachorowaniom, powodując wykluczenie z gry wielu zawodników.
Nie żeby dobra pogoda kiedykolwiek im groziła. W końcu to Szkocja .
Piastowanie stanowiska kapitana nie sprzyjało zwalnianiu się z treningów. Szczególnie że wcześniej samemu groziło się chłostą i wywaleniem z drużyny w wypadku niepojawienia się na takowym. Tak więc Claudius z ponurą miną obserwował pozostałych członków zespołu, jednocześnie co chwilę kichając i walcząc z zawrotami głowy.
– O mój Boże, Wood! To było beznadziejne – krzyknął w kierunku Lucy. Zdążył już nawrzeszczeć na pozostałych, a wierząc w sprawiedliwe traktowanie mas, nie zamierzał oszczędzić Wood reprymendy, nawet jeżeli była całkowicie niezamierzona. Poza tym do czego można się przyczepić w wypadku szukającego?
Wszystkiego, szczerze mówiąc.
claudius
Jemma zaśmiała się cicho, słysząc wypowiedź dziewczyny na temat durnych wierszyków. Simmons doskonale wiedziała, o co chodzi, chociaż tak właściwie nigdy nie została niczym podobnym obdarowana. Nie sądziła jednak, że ktoś w ich wieku mógłby jeszcze parać się pisaniem takich liścików czy nawet wsadzaniem ich do chińskich ciasteczek z wróżbą. Kiedy jeszcze była w pierwszej klasie, wiele jej koleżanek dostawało wiadomości tego typu, z czego śmiały się pod nosem, jednocześnie zawstydzone i onieśmielone swoim tajemniczym wielbicielem. Oczywiście ów fan najczęściej nie był anonimowy, bo każdy wiedział kto do kogo czuje chemię i kto patrzy na siebie maślanymi spojrzeniami, ale nie zmieniało to faktu, że dostarczało to wszystkim pewien rodzaj zabawy. W końcu dziewczyny układały różne plany, jak tu doprowadzić do tego, aby dany chłopak oszalał na punkcie ich koleżanki jeszcze bardziej, a chłopcy doradzali swojemu koledze jak powinien obchodzić się ze swoją lubą. I chociaż Jemma nigdy nie była ekspertem w tych sprawach, to nawet ona czerpała z tego jakąś przyjemność, śmiejąc się razem z dziewczynami i ciesząc z tego, że ktoś był w kimś innym zakochany, a przecież według nich było to niezwykle przyjemne uczucie. Według relacji jej znajomych i przyjaciół, miłość wypełniała człowieka szczęściem i radością, nadzieją na kolejne dni i ogólną pogodą ducha. Dzięki niej można było latać, przenosić góry i robić wiele innych rzeczy, które wydawały się niemożliwe. Dlatego Simmons niecierpliwie czekała na moment, w którym miłość do niej przyjdzie. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy się zakocha. Niestety to, jak to wyglądało w praktyce, różniło się od tego, co mówili jej znajomi.
OdpowiedzUsuńObecnie Jemma nazwałaby swoje uczucie bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem, bo gdyby nie ono, wszystko byłoby łatwiejsze. Nie miałaby takich problemów, a jej przyjaźń z Lysandrem nie byłaby już tak skomplikowana jak teraz, nawet jeśli tylko z jej strony. Przecież gdyby się nie zakochała, nie bałaby się teraz, że jeśli jej uczucie wyjdzie na jaw, to wszystko się między nimi popsuje, a była pewna, że tak się stanie, jeżeli Scamander będzie tego świadomy. Właśnie dlatego musiała zdusić to w sobie, żeby nie doprowadzić do katastrofy.
– Ja też nie mam nikogo takiego – odparła, wzdychając cicho. – Zresztą sama wiesz dlaczego, więc nie muszę ci tłumaczyć – dodała po chwili, z lekkim, nieco ponurym uśmiechem na twarzy. Tak bardzo chciała się odkochać. Musiała to zrobić zanim chłopak znajdzie sobie jakąś dziewczynę, bo wiedziała, że gdy to się stanie, będzie ją jeszcze bardziej bolało niż teraz. – Jak to chłopaki. Ale nie martw się, na pewno wszystko będzie dobrze. W końcu jesteście przyjaciółmi – posłała Lucy ciepłe spojrzenie, chcąc ją pocieszyć. Później wzięła łyk gorącego napoju. Od razu zrobiło jej się lepiej. – Ale mam nadzieję, że James niczego ci nie mówił na mój temat? W sensie… ostatnio zrobiłam z siebie kretynkę na oczach całego Klubu Pojedynków… Nie, nawet nie będę o tym mówić, bo mnie wyśmiejesz.
Jemma Simmons
[no to co, może mała Lucy uzna dużą Lucy za swoją dobrą przyjaciółkę? możemy im zrobić wspólny wypad do Hogsmeade i narzekanie na ojców, na przykład. :D o, Twoja Lucy mogłaby też trochę uczyć moją jak zostać miszczem Quidditcha, bo mała przymierza się do zajęcia posadki szukającej, o ile się takowa zwolni. :D]
OdpowiedzUsuńLucy.
[Wracam do żywych z Quentinem, dlatego tak czysto technicznie pytam, czy dalej chcesz by Lucy męczyła sie z Tinem, jeśli tak to maksymalnie do jutra pojawi się odpis ;D]
OdpowiedzUsuń[Zapomniałam wykreślić przyjaciółkę, gdyż miejsce to już zostało zarezerwowane :) Mam jednak pomysł! Znać się oczywiście muszą, w końcu jeden dom. Oboje jednak mogą obracać się w innym towarzystwie, więc prócz cześć na korytarzu czy w dormitorium, nic ich nie łączy. Mogło się to zmienić właśnie w momencie, w którym od Maxa odsunęli się znajomi. Lucy by do niego któregoś razu podeszła, miło by się im rozmawiało i teraz rozmawialiby coraz częściej. Max mógłby jej pomagać czasami w nauce, Lucy za to starałaby się go jakoś rozweselić i przypominałaby o jedzeniu, bo chłopaczyna często o tym zapomina ;)]
OdpowiedzUsuńMax
[Za bardzo lubię kosmosy, by do ciebie nie przepełznąć, a to „inaczej niż inaczej” zabrzmiało po prostu INACZEJ. Skoro mamy tu przypadek ekstremalny, zróbmy coś ekstremalnego :3]
OdpowiedzUsuńJohan
[ZROBIŁAŚ MI DZIEŃ :3 Oczywiście bardzo pozytywnie zapatruje się na ten pomysł. Sam fakt, że będzie akcja, rozlew krwi, horror, dramat i error. Wszystko w jednym. Meteorytu brakuje, ale go pewnie też się da gdzieś wcisnąć XD. Mnie się wydaję, że gdyby Johan orientował się, że Lucy się go troszkę obawia, wzniecałby w niej jeszcze większy powód do strachu. Jak na hogwarckiego buca przystało. Musi dbać o swój image. Co z tego, że w trakcie wydarzeń okaże się, że Niemiec to też trzęsidupa i portki lubią mu zadrżeć? XD]
OdpowiedzUsuńJohan
[O, jestem za! Albo, Max mógł dowiedzieć się od jakiegoś starszego kuzyna, że takie miejsce istnieje i powiedział mu jak mniej więcej do niego można dotrzeć i Max będzie chciał go właśnie odnaleźć. No i postanowi, że przy okazji zabierze tam Lucy, bo uzna, że jest godna tej tajemnicy :D Zacząć czy ty zaczniesz?]
OdpowiedzUsuńMax
[To ja poczekam, bo dzisiaj już nie dam rady :)]
OdpowiedzUsuńMax
[Coś ty, nie ma problemu! Każda długość mi odpowiada, więc nie stresuj się tym ani trochę. ;)]
OdpowiedzUsuńZ perspektywy Jemmy, nawet jeśli nie za bardzo wyszło to w jej przypadku, przyjaźń powinna być fundamentem związku, a raczej właśnie od niej związek powinien się zaczynać. Pewnie dlatego sądziła, że skoro razem z Lysandrem są dla siebie tak bliscy, to nie powinno być tak ciężko, jak było obecnie. Naprawdę była taka chwila, kiedy Simmons sądziła, że to musi się udać, że nie może być inaczej, że ten rodzaj szczęścia jest na wyciągnięcie ręki. Czuła się, jakby była postacią w bajce, która musi skończyć się dobrze. I chociaż z czasem przysposobiła do siebie myśl, że jednak nie jest księżniczką ze szczęśliwych opowieści, to jednak wciąż sądziła, że wszystko powinno zaczynać się od przyjaźni. Jakaś jej część mówiła, że była w błędzie, ale Jemma nie mogła się jeszcze o tym przekonać. Zresztą nie sądziła, aby kiedykolwiek miała, podejrzewając, że skończy jako emerytowany Auror lub Uzdrowiciel, w przejrzystym i jasnym domu, pełnym śpiących na łóżku kotów, cichym i samotnym, gdzie nie będzie słychać śmiechu wnucząt. Bo niby jak ona miała sobie znaleźć chłopaka, nie mówiąc już o mężu, ze swoją aparycją, sposobem bycia, dziwnym słownictwem, rumieńcami na policzkach i tekstami na podryw, które były naprawdę żenujące? Miała wrażenie, że za każdym razem robi z siebie kretynkę, co chociażby pokazywała ta sytuacja z Potterem.
– Bo wiesz… – wzięła głęboki wdech. Naprawdę ciężko było jej o tym mówić. – Wiesz, że bardzo lubię… całą tą historię o Potterze, Voldemorcie i tych przygodach. Dlatego, chcąc nie chcąc, przyglądałam się Potterom. Wiem, to strasznie głupie, ale… to samo jakoś tak, no! I na spotkaniu Klubu Pojedynków, oczywiście znowu się gapiłam, a on to zauważył, a ja zauważyłam, że on zauważył, więc spaliłam buraka, a potem Lupin kazał nam pokazać zaklęcie w parze. Na początku było dobrze, ale potem… po prostu nie skupiłam się wystarczająco i zostałam trafiona, robiąc z siebie pośmiewisko przed nim i resztą grupy. A potem nauczyciel kazał odprowadzić Jamesowi mnie do Skrzydła Szpitalnego. Nawet nie chcesz wiedzieć, jak skrępowana byłam rozmową z nim… Jestem kretynką – zasłoniła twarz dłońmi i głos jej się załamał. - Nie wierzę, że chciałam zdobyć czyjąkolwiek miłość, będąc sobą – dodała po chwili, uśmiechając się smutno. Również dopiła napój, dochodząc do wniosku, że powinny się zbierać. – Może chodźmy już? Zaraz i tak nas wyrzucą.
Krukonka wstała powoli ze swojego miejsca, rozglądając się po pomieszczeniu. Przebiegła wzrokiem po twarzach osób, które jeszcze dopijały ostatnie krople napojów lub jadły ostatnie kawałki ciast. Och, jak bardzo chciała, aby ta sielankowa atmosfera trwała wiecznie.
Jemma Simmons
Przyzwyczaił się już do tego, że większość osób go unikała, a część jego znajomych się od niego odwróciła. Co prawda, na początku bardzo go to bolało, ale po pewnym czasie pogodził się z takim stanem rzeczy i starał się tym nie przejmować. Szczególnie, że mimo to, wciąż miał kilka zaufanych osób przy sobie, a nawet zdobył kilku nowych znajomych. Nie miał pojęcia czy tak po prostu się złożyło, czy było go im po prostu szkoda, ale jakoś mało go to obchodziło. Cieszył się z każdej osoby, która nie bała się z nim rozmawiać i go nie unikała.
OdpowiedzUsuńJedną z jego nowych znajomych była Lucy, o rok młodsza Puchonka, z którą do pewnego momentu nie miał okazji się lepiej zapoznać. Ostatnio jednak spędzali ze sobą coraz więcej czasu i Max musiał przyznać, że bardzo ją polubił. Była trochę dla niego jak taka młodsza, urocza siostrzyczka, której nigdy nie miał, a zawsze chciał mieć. Niestety, był jedynakiem i choć zawsze nad tym ubolewał, teraz się z tego cieszył. Już i tak wystarczająco bolał go widok cierpiącej matki, a gdyby jeszcze musiał się martwić o swoje młodsze rodzeństwo, byłoby z nim zapewne dużo gorzej. Tymczasem trzymał się zadziwiająco dobrze, choć i tak nienajlepiej. Ciągle zapominał o zjedzeniu czegoś, mało spał, gdyż bał się powracających koszmarów, a jego uśmiech, niegdyś radosny, teraz wyglądał bardziej jak grymas. Cała ta historia z jego ojcem mocno się na nim odbiła, choć starał pokazać, że daje sobie radę, szczególnie matce. Nie chciał dokładać jej dodatkowych zmartwień, już i tak miała ciężko.
Max zawsze starał się mieć dobry kontakt z rodziną i choć ta ze strony ojca kompletnie o nich już zapomniała, ta ze strony matki wciąż utrzymywała z nimi kontakt. Od czasu do czasu Max wysyłał nawet listy do niektórych swoich kuzynków, z którymi lepiej się dogadywał. To właśnie od jednego z nich dowiedział się o tajemniczym pokoju, w którym mógłby chować się przed wszystkimi i wszystkim. Czytał właśnie list, w którym mężczyzna zawarł wskazówki, a na jego twarzy pojawił się lekki, szczery uśmiech.
— Cześć, Lucy — powiedział do dziewczyny, która nagle się przy nim pojawiła i usiadła tuż obok niego. I w tej właśnie chwili pomyślał, że kryjówka ta będzie idealna dla dwóch osób. Max bowiem czuł się w towarzystwie Lu bardzo swobodnie i czasami zapominał na chwilę o swoich problemach. — Owszem, wybieram się. Chcesz iść ze mną? Tylko musisz obiecać, że nic nikomu nie wygadasz i wszystko, co dzisiaj zobaczysz będzie naszą tajemnicą — dodał po chwili, wpatrując się w nią poważnie, jakby to faktycznie miała być jakaś wielka tajemnica.
Max
Jego życie od długiego już czasu było ponurą rutyną, gdzie wszystko miało swoje miejsce... przynajmniej tak zakładał, bo jak było naprawdę to wszystko zależało od Akina i Arsa, tylko ci dwaj wyjątkowi potrafili spaprać cudowny dzień. Czasami i sam Callum wprowadzał jakiś nowy element, wcześniej nie ruszany. Dziś też tak było, ale tak naprawdę gdyby nie dziwny humor jaki miał od poranka, pewnie nie zawędrował by na wierzę astronomiczną w poszukiwaniu jak najspokojniejszego miejsca, dobrego do obserwowania tego co na zewnątrz. Wspinając się po schodach, przeklinał w myślach to jak wiele było stopni. Na słabą formę nie mógł narzekać, musiał nad nią pracować z pewnych względów, a mimo to prawie wypluł płuca, gdy w końcu wdrapał się na sam szczyt. Potrzebował prawi pięciu minut by uspokoić oddech, przez ten czas zbyt przyspieszony, chęcią szybkiego dotarcia na samiutką górę.
OdpowiedzUsuńJuż od godziny siedział w tym miejscu. Opierając się o barierkę, czegoś na kształt balkonu, chociaż nawet nie wiedział czy tak to się zwie.
Drgnął nerwowo i obejrzał się przez ramię, gdy nagle usłyszał obcy głos. Wbił zdziwione spojrzenie w dziewczynę. Nie znał jej, ledwie parę razy gdzieś ją widział, ktoś coś o niej powiedział, ale teraz nawet nie wiedział co. Uniósł nieco jedną brew i uśmiechnął się krzywo, dusząc w sobie śmiech.
- Ciasteczka dobra rzecz, więc skoro mój widok nie zabił całkiem twych nadziei i entuzjazmu to może podzielisz się? - mruknął, sam nie wiedząc do czego dąży. Powinien teraz rzucić jakimś mega nie przyjemnym komentarzem, aby pozbyć się towarzystwa, a mimo to robił coś całkiem innego.
- Zależy co rozumiesz pod słowami koniec świata... ale jeśli o taki dosłowny to raczej nie bardzo – stwierdził. Przeniósł wzrok znów na niebo.- Piękna noc, zbyt cudna jak na koniec świata – szepnął.
Callum
Sala eliksirów. Raj dla Ślizgonów. Mniejszy lub większy, ale zawsze. W końcu lochy to ich drugi dom, zaraz po tym pierwszym, który w praktyce jest niemalże nieużywany przez siedem długich latach przez pobyt w gmachu wiekowej szkoły, która na przekór wszystkim jest niezniszczalną magiczną fortecą. Johan lekcje eliksirów traktował jak swego rodzaju urlop od szkolnych dram, które codziennie rozgrywały się na jego oczach, bo to, że czasem Call miał humorki jak kobieta z wiecznym okresem mógł jeszcze zrozumieć, ale do licha, co z tym wspólnego miał ten pyskaty i przede wszystkim nadęty Arsie, tego pojąć nie potrafił. Chłopaczek szukał guza i prędzej czy później go dostanie. W prezencie bożonarodzeniowy od miłostki swojego najlepszego kumpla. W ramach rekompensaty za wtrącanie się w cudzy związek i w nagrodę za włażenie w brudnych buciorach do życia osób, które mają go po dziurki w nosie, albo szeroko w tyłku.
OdpowiedzUsuńWszystko co dobrze szybko się kończy. Tak właśnie było i tym razem. Czas upłynął niczym lato w Anglii. Szybko i skutecznie. W końcu tu ciągle pizgało złem w postaci deszczu i zimnego wiatru. Gdy na ułamek sekundy jego spojrzenie skonfrontowało się z tą rudą loszką od Puchonków, która była mu zresztą COŚ winna, dzień przestał być tak samo nudy. Akin aż za dobrze wiedział, że dziewczyna miała coś do niego i zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Bała się go, unikała jak ognia, robiła wszystko, by nie dać się złapać w jego sidła, ale teraz wpadła wprost w jego łapska, gdy najpierw go bezczelnie wyminęła, nie witając się, a potem jeszcze spojrzała na niego tak, jakby ją zgwałcił z nocy z piątku na sobotę, gdy świętował weekend w obecności swojej serdecznej przyjaciółki, Ognistej.
Poszedł za nią, skradał się niczym żmij. Zaradnie i bezszelestnie. Pan i władza sytuacji. Wirtuoz. Artysta z odrętwiałymi dłońmi. Pionier ludzkich uczuć. Słodka Lucy zdecydowanie należało do jego kolekcji. Była skarbem. Kochanym, uroczym i przede wszystkim niedostępnym. Johan wiedział, co powinien zrobić. Musi ją otworzyć, pomóc jej się przełamać. Pokazać to, co przyjemne i użyteczne. W końcu był człowiekiem czynu i… praktyki. Co prawda panna Wood nie mogła awansować na stanowisku jego misia przytulanki, bo Johan zdecydowanie wolał chłopców i musiała się obejść smakiem, ale na pewno wymyśli jej inny, zaszczyty tytuł.
W końcu oglądanie skradającej się dziewczynki mu się znudziło i nieoczekiwanie wyszedł z ukrycia.
— Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie? Co to będzie? — podjął dramatycznie, a zaraz się zaśmiał. — Kochałbym cię, gdybyś była bardziej zabawna — podsumował. Podszedł do swojej ofiary i poczochrał ją po miękkich włosach z lubieżnym uśmiechem na ustach i milionem pomysłów, jak wykorzystać tę sytuację. — Nawet wrzaski i jęki ci nie pomogą, koteczku. Na Salazara, jak ja nienawidzę kotów. Powiedz, że nim nie jesteś, a twoja szansa na przeżycie zwiększy się nawet o dwa procenty.
Johan
Jamesowi przeszło przez myśl, żeby wymknąć się z kanciapy woźnego zaraz po tym, jak on zaśnie. Co było raczej pewne - James w swoim krótkim życiu odbył już tyle szlabanów, że dokładnie wiedział, czego się spodziewać. Woźny zawsze zapadał w sen po jakichś dwudziestu minutach, doświadczywszy już wystarczającej dawki adrenaliny jak na jeden dzień.
OdpowiedzUsuńZignorował słowa Lucy, nie wiedząc, co na nie odpowiedziec. Był na nią trochę zły, chociaż nie do konca wiedział, dlaczego, ale starał się tego nie okazywać. Miał nadzieję na cywilizowaną rozmowę, nawet jeśli wydawało się to być niemożliwe z ich wybuchowymi charakterami. Chciał wszystko sobie z nią wyjaśnić, żeby znowu było jak dawniej. Ale bał się, że ona go wyśmieje. Może nie okazywała złości, ale w głębi duszy mogła uważać go za największego dupka na świecie.
- Zmywamy się - wymamrotał, biorąc swoją różdżkę ze stolika woźnego. - Idziesz? - rzucił jej pytające spojrzenie.
Nie miał najmniejszego zamiaru dłużej siedzieć w tej zatęchłej kanciapie. Szczególnie, że tym razem kwestia jego winy była mocno dyskusyjna - w końcu został sprowokowany. I obronił tego głupiego Gryfona. Nie pchał się do bijatyki, po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Tak samo jak Lucy.
Wycofał się po cichu z gabinetu woźnego, mając nadzieję, że Lucy za nim pójdzie. Naprawdę chciał tego wieczoru wszystko naprawić w ich relacji. Wiedział, że najprawdopodobniej stchórzy, jak zwykle, ale musiał przynajmniej spróbować.
James
Lubił spokój. Bardzo cenił sobie ten stan i uwielbiał w nim przebywać. Zdarzały się jednak momenty, gdy owy pokój odlatywał, zostawiając go w ciemnej dziurze. Nigdy nie pamiętał, co się działo i chociaż bardzo chciałby wiedzieć, to skutki zapaści były widoczne dopiero po wróceniu do rzeczywistości. Wtedy nagle wokół niego istniał zupełny bałagan albo ktoś, kogo napadł zupełnie bezpodstawnie. Zawsze zastanawiał się nad tym, czy jest złą osobą? Nigdy nikomu nie wadził, nie miał powodów, by kogoś wyśmiewać, nękać. Jego również nic takiego nigdy nie spotkało, a jednak wpadał w jakieś dziwne stany, których zrozumieć nie potrafił. Pomagała mu jedynie sztuka, w nią przelewał całego siebie. Wszystkie ubytki w pamięci wypełniał kolorami jak płótno przed sobą. Tym sposobem znalazł coś, co było w stanie odciągnąć go chociaż na jeden dłuższy moment od wszelakich bodźców docierających do niego z różnych stron. Aarona potrafiło denerwować wszystko i jednocześnie nic. Czasami cierpliwość chłopaka nie miała granic, a następnym razem nie ujawniała się nawet na sekundę. Sztuka jednak nie zawsze była w stanie uspokoić go na tyle, by nie wpadł w dziwny szał. Potrzebne mu były wtedy spacery. Długie i samotne – ludzie w niczym nie pomagali, a wręcz przeciwnie – denerwowali go jeszcze bardziej. Tak właśnie Ślizgon wymykał się wieczorami z Pokoju Wspólnego, by trafić w jakieś spokojne i odludnione miejsce. Tym razem nogi poniosły go do kuchni, gdzie zdarzało mu się czasem posiedzieć trochę dłużej. Tam zazwyczaj nikt nie przebywał, bo po prostu uczniowie nie mieli po co, a skrzaty chowały się po kątach. To bardzo odpowiadało Aaronowi. Zadowolony przekręcił głową, a kręgi szyjne odezwały się głuchym, krótkim dźwiękiem przestawiania się między sobą. Dłonie włożył w kieszenie rozpiętej szaty, którą nie zdążył nawet zdjąć, gdy w pośpiechu uciekał przed tłumem ludzi i czarną dziurą opętania. Trochę go nosiło, ale nie na tyle, by uciec w inny świat, gdzie ból i współczucie nie istnieją, a wszystko wokół stanowi łatwy cel zabaw Ślizgona. Aaron postawił kilka kroków w przód. Stukanie męskich butów odbiło się cichym echem po ścianach lochów, jednak w te dźwięki mieszały się jeszcze inne. Mianowicie wertowania kartek. Za zakrętem czekał go dosyć rzadki widok w tym miejscu. Drobna ruda dziewczyna na stołku z książką w ręku, z zafascynowaniem spoglądająca na treść kartek przed sobą. Nie spodziewał się tu żywej duszy, nawet w postaci szkrzatów, które po prostu mieszkały w kuchni. Przyglądał się dziewczynie dość długo, w myślach zastanawiając się nad planem ucieczki, bo w końcu nie chciał, by ta była świadkiem jego napadów, a tym bardziej ofiarą. Niestety, uroczy rudzielec zapowietrzył się na chwilę, zatrzymując wzrok na oczach Aarona, który sam jakby obudził się z letargu. Podniósł głowę trochę wyżej, powieki lekko się rozwarły. Chciał sprawiać wrażenie obecnego i przytomnego, co w sumie nie było tak bardzo udawane.
OdpowiedzUsuń- A coś proponujesz? – zapytał ochoczo. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciał, by stojąca przed nim dziewczyna się go bała. Dla Ślizgona zawsze było to dosyć niezręczne uczucie. Towarzyszka za to wyglądała na zaskoczoną jego obecnością, czemu niezbyt się dziwił. Podszedł do niej trochę bliżej, z myślą łapania ją w locie. Sprawiała wrażenie tak delikatnej i kruchej, że wydawało mu się, iż zaraz spadnie z podwyższenia, a upadając na podłogę zrobi sobie krzywdę. Ostatnią rzeczą jaką Aaron chciałby w życiu, to widok jakiejkolwiek kobiety, której w jego towarzystwie, stało się coś złego.
Aaron
[Nie mam nic przeciwko, mogła mu tę walentynkę wysłać. Urocza z niej dziewczyna! Chcemy na tym oprzeć wątek? Jakoś to się wyda? ;>]
OdpowiedzUsuńAlbert
[Z przykrością, kochana, muszę poinformować, że Griffin wypadł z rozgrywki po zbyt długiej przerwie i nie zeżre tych babeczek od Lu. W ramach rekompensaty proponuję wątek, u kogo zechcesz, bo powoli wracam do gry. Pisząc powoli naprawdę mam na myśli zwolnione tempo :D]
OdpowiedzUsuń[Hej. Może coś z panem od latania?]
OdpowiedzUsuńMarcin Madey
Jemma miała otwierać już usta, aby powiedzieć, że przecież nie o wygląd chodzi, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Lucy, żeby wiedziała, iż słowa te nie zostały wypowiedziane na poważnie. W efekcie dziewczyna również się uśmiechnęła, nie mogąc właściwie zrobić nic innego, bo Puchonka zawsze sprawiała, iż Simmons miała ochotę się uśmiechać. Właśnie na tym chyba polegała przyjaźń, a te kilka radosnych chwil z Lucy było miło odmianą po ostatnich wydarzeniach. Można powiedzieć, że po śmierci Charity, swojej najlepszej przyjaciółki, Krukonka nieco zamknęła się na nowe znajomości. Oczywiście z Wood znały się już wcześniej, ale przez pewien czas ta relacja nie miała szansy na rozkwitnięcie. Dopiero teraz, kiedy Jemma otworzyła się bardziej na inne osoby, a także bardziej zaczęła akceptować samą siebie, nareszcie coś mogło się ruszyć i wcale nie czuła się tak, jakby właśnie w pewien sposób zdradzała swoją zmarłą przyjaciółkę. Właściwie to sądziła, że Charity byłaby zadowolona, gdyby kiedykolwiek udało jej się zbudować taką samą relację, jaką miała z nią. Nie mogła przecież opłakiwać dziewczyny przez całe swoje życie.
OdpowiedzUsuń– No dobrze, ale jak nazwiesz osobę, która zachowuje się w ten sposób? – jęknęła, zasłaniając sobie twarz dłońmi przez chwilę, kiedy tylko wspomnienie spotkania z Potterem do niej wróciło. Przez całe życie robiła z siebie idiotkę, więc w sumie nic dziwnego, że było tak także w tym przypadku. Jemma właściwie nawet nie znała Jamesa i doskonale wiedziała, że jej fascynacja bierze się z tego, z kim spokrewniony jest chłopak. Jednak z drugiej strony wcale nie była tak bezduszna, wiedząc, że pod tym nazwiskiem kryje się także człowiek, mający swoje bolączki. Starała się o tym nie zapominać. Żadna osoba nie chciałaby, aby myślano o niej w ten sposób.
– Ale ty, Lucy, to zupełnie inny przypadek! – Simmons zaprotestowała, patrząc na dziewczynę i żywo gestykulując. – W porównaniu do całokształtu, twoje wady to nic! – stwierdziła, przekonana o swojej racji. Innych umiała podnieść na duchu i zapewnić ich o swojej wartości, ale jeśli chodziło o nią, to niestety te same metody nie działały już tak świetnie. – A w porównaniu do mnie, to już w ogóle takie nic, że aż brak mi słów, aby to określić! – zaśmiała się cicho, jednak kiedy tylko zobaczyła wyraz twarzy swojej towarzyszki, również spoważniała. Spojrzała w tą samą stronę, w którą patrzyła dziewczyna i wstrzymała oddech, widząc nienaturalne ślepia spoglądające na nich zza krzaków. Jej serce zaczęło bić mocniej. Sięgnęła do tyłu, do tylnej kieszeni swoich spodni, skąd wyciągnęła swoją różdżkę. Próbowała dociec, co na nie patrzyło, ale do głowy nie wpadało jej żadne sensowne rozwiązanie.
Gdy usłyszała krzyk, przez jej ciało przeszły dreszcze. Nie było mowy o tym, aby teraz tak po prostu wróciły do zamku. Bardzo możliwe, że ktoś potrzebował pomocy, a jeśli tak, to przecież nie mogły czekać. Simmons wzięła głęboki wdech i spojrzała na Lucy.
– Idziemy – oznajmiła, po czym zaczęła iść w stronę, z której dobiegał ten przerażający odgłos.
Jemma Simmons
[Moja wizja Scorpiusa powstała na bazie Leonarda Snarta wykreowanego w the Flash/DC's Legends of Tomorrow, którego, moim zdaniem świetnie, zagrał Wentworth Miller. I pokochasz moją wizję, jeśli posłuchasz jak on mówi klik. Mam dreszcze za każdym razem :D
OdpowiedzUsuńProponuję, aby Lucy i Scorpiusa kiedyś coś łączyło, ale chłopak jak innymi szybko się znudził, nie czując tej paraliżującej ciało i serce miłości, o której tak wszyscy mówią. Łączy ich jednak pasja do Quidditcha, którą oboje realizują poza szkolnymi drużynami, więc wciąż mogą być znajomymi, którzy tłuką sobie tyłki w pojedynkach na miotłach. :) ]
Scorpius Malfoy
[Ooo... Świetny pomysł! A wątki z akcją bardzo lubię, więc kłopoty w Zakaznym Lesie brzmią jak idealny plan! Zacznę <3 ]
OdpowiedzUsuńScorpius Malfoy
[Ooo... Świetny pomysł! A wątki z akcją bardzo lubię, więc kłopoty w Zakaznym Lesie brzmią jak idealny plan! Zacznę <3 ]
OdpowiedzUsuńScorpius Malfoy
Był środek maja. Powietrze pachniało świeżą trawą i bzem, którego drzewa rosły na drodze do boiska od Quidditcha. Scorpius wziął głęboki wdech napawając się jego lekkością i delikatną wilgotnością, która przyjemnie chłodziła ciało, podczas panującego przez ostatnie dni gorąca. Minęło kilka godzin od południa, więc najgorsze upały przeminęły, ale temperatura wciąż była ledwo znośna. Chłopak czuł jak materiał czarnej koszulki przykleja się do pleców, a po karku spływają mu kropelki potu. Dżinsowe spodnie okazały się nie najlepszym pomysłem, gdyż czuł jak ocierają się o ciało i drażnią skórę. Pogoda była jednak niepewna i Scorpius zdecydował się na taki ubiór ze względu na panujące na wysokości warunki: słońce grzało niemiłosiernie, lecz na kilkunastu metrach nad ziemią wiatr zawiewał momentami przeszywając do szpiku kości, gdy chłopak nabierał prędkości lecąc na miotle. Kiedy się zatrzymywał wszystko przechodziło jak za machnięciem różdżki i znów czuł na sobie palące spojrzenie słońca.
OdpowiedzUsuńSapnął niezadowolony i odgarnął włosy do tyłu czując jak skóra głowy zwilgotniała od potu. Rozejrzał się po boisku szukając wzrokiem swojej towarzyszki.
Lucy Wood.
Dziewczyna, o której mógł usłyszeć tyle samo zalet, co wad, od takiej samej ilości przyjaciół, co wrogów, ale sam nie umiał określić jej nawet jednym słowem, jakby samo imię i nazwisko opisywało ją całkowicie. Znali się od kilku lat, mieli wspólną przeszłość, ale jak zawsze nie wypaliło i dołączyła do grona dziewczyn, z którymi się rozstał. W przeciwieństwie do pozostałych nie skończyło się to obrazą i choć pojawiały się pomiędzy nimi spięcia to stworzyli coś na wzór kumpelstwa, które spoiła miłość do quidditcha. Scorpius nie należał do drużyny, ale mógł z nimi trenować, gdyby naszła go taka ochota, jednak to z Lucy lubił się tu spotykać. Nigdy nie dawała mu forów, choć w przeciwieństwie do niego robiła to zawodowo, na szkolny sposób, zaś on nie był gorszy od niej. Raz ona, raz on wychodził na prowadzenie. Występowała pomiędzy nimi zdrowa rywalizacja.
Po tych kilku latach nie pamiętał już dlaczego dokładnie zerwali, co było iskrą zapalną, która ich podzieliła. Wiedział, że na tamten czas relacja, którą mieli była dla niego niesatysfakcjonująca i rozpad związku leżał winą po jego stronie. Niespecjalnie się tym przejął, po niej były inne, a teraz miał Agnes, z którą dni też już były policzone. Wszystkie dziewczyny, z którymi chodził były bardzo do siebie podobne: urocze, grzeczne uczennice, zazwyczaj z dobrymi lub bardzo dobrymi wynikami w nauce, dziewczęce i słodkie. Pociągały go ze względu na swoją niewinność i naiwność, zachowywały się jakby zło faktycznie przegrywało z dobrem, więc to właśnie one były w stanie usidlić go na zawsze. Żadnej się to nie udało. Agnes, w mniemaniu Scorpiusa, także spełniała wszystkie te cechy, wpasowywała się w jego kanon piękna, ale była drażniąco niepewna siebie i miała niską samoocenę. Malfoy był zmęczony ciągłym pilnowaniem języka i staraniem się, by jej nie urazić. Nie rozumiał jeszcze, że między innymi na tym polegała miłość, której tak uparcie szukał. Poświęcenie było dla niego obcym słowem. Co zaś się tyczyło Lucy Wood… Od dawna już nie myślał o niej w miłosny sposób, była jego koleżanką, towarzyszem do quidditcha, ładną, ale już aseksualną osobą, więc nie doceniał jej za wygląd, a za to, co miała w głowie i co mówiła. I miała charakterek, który dawał mu się we znaki, gdy po raz kolejny rzucała w jego stronę kąśliwe uwagi. Początkowo drażniło go to i miał ochotę rozerwać rudą na strzępy, ale gdy przestał się na to złościć z czasem dostrzegał ziarno prawdy w tym, co mówiła. Jednym uchem wlatywało, drugim wylatywało. Odcinał się, śmiał z tego, co mówiła i nierzadko prowokował do dalszej dyskusji, żeby wytrącać ją z równowagi. Urokliwa Puchonka z charakterem.
Lucy Wood.
Obrzucił boisko szybkim spojrzeniem podirytowany, że nie widzi nigdzie dziewczyny. Musiała się dobrze kryć przed jego wzrokiem, a ostatnie o czym marzył to zostać zrzuconym z własnej miotły przez drobniutką Puchonkę. Zrobił kółko nad boiskiem, jego dłonie pociły się w sportowych rękawiczkach. Po dzisiejszym dniu z pewnością pożegna się ze swoją jasną cerą, bo słońce usmaży go brązowo. Tylko duma nie pozwoliła mu krzyknąć jej imienia i zaproponować ucieczkę od tego solarium.
Usuń- Wood, to quidditch, nie zabawa w chowanego! - wykrzyknął z irytacją w głosie. Co też ta dziewczyna kombinuje…
[Ze względu na inny wątek, który prowadzę pozwoliłam sobie nieco zmienić okoliczności i pominąć część z Gryfonką w szatni. Nie wpływa to na fabułę, więc mam nadzieję, iż Ci to nie przeszkadza. Za błędy przepraszam, ale dla mnie starej już się robi późno. :) ]
UsuńScorpius Malfoy
[och, jakie to miłe, a już druga osoba mi to dzisiaj mówi. <3 Lily po prostu jest zadziorna wtedy, kiedy chce... ona ogólnie chyba najwięcej odziedziczyła z kota, łazi swoimi drogami i jak ma ochotę, to przyjdzie się łaskawie przytulić czy pogłaskać. :D
OdpowiedzUsuńzakładam, że nasze panny się znają, choćby przez powiązanie rodziców, ale masz konkretny pomysł na wątek, czy mam nad czymś myśleć? c:]
Lily Potter
[Cóż...myślę, że akcja trening+tłuczek, będzie całkiem dobra. A skoro to Lucy Wood, która sobie świetnie radzi na treningach i meczach, więc wybór jest oczywisty... Ale trening sprawdzający, jej nie ominie :) A tak dodam od siebie, że później Lu może jakoś pomóc profesorowi, np. podczas jakiegoś treningu biedak dostanie tłuczkiem w twarz i spadnie z dużej wysokości. Lu zachowa zimną krew i spróbuje go jakoś ocucić, albo wezwie pomoc. Może być coś takiego? I kto ma zacząć?]
OdpowiedzUsuńMarcin Madey
[o tak, Lily bardzo przyda się starsza siostrzyczka i ktoś, kto poparłby ją w stwierdzeniu, że chłopaki to głupki, choć to akurat niekoniecznie musi iść ze sobą w parze. :D
OdpowiedzUsuńa ja mam jeszcze taki pomysł, żeby Lu pomogła małej zbierać składniki do supertajnego eliksiru, dzięki któremu na meczu Quidditcha skompromitują zawodnika z przeciwnej drużyny – co Ty na to? :3]
Lily Potter
[ Dzięki za komentarz, to miłe, że się ktoś zainteresował i w ogóle :). Nie wiem gdzie i jak, do kogo pisać, czy w ogóle są jacyś aktywni na bloku, bo kilka kart, które sprawdzałam, miały dość ciężkie terminy :)
OdpowiedzUsuńPoczytałam trochę o Lucy i wydaje mi się, że mimo, iż są razem na roku z Victorkiem, to chyba nie do końca się przyjaźnią. A nawet wydaje mi się, że taki Barber, to się jej trochę boi. Myślę, że wyjść może z tego ciekawa relacja, ale chciałabym znać też Twoje zdanie. A mooooże znalazłaby się jakaś przyczyna jego lęków? :)]
Victor - nowy ziomek
[ja myślałam bardziej o eliksirze, którym trzeba spryskać strój zawodnika i podczas meczu ów strój się rozpada, wprawiając bohatera w ogromne zakłopotanie. :D ale to już jak wolisz. :3
OdpowiedzUsuńoj, jak możesz zacząć, to ukocham, nienawidzę zaczynać. Lily Potter
[Urocza ta twoja Lucy! :D Adalyn by ją znienawidziła. Mogłybyśmy wrzucić je w wątek, w którym są na siebie skazane w jakiś sposób, bo myślę, że Lucy działałaby na Adalyn jak płachta na byka, a jednocześnie nie dałaby sobie w kaszę dmuchać. Co myślisz?]
OdpowiedzUsuńAdalyn
[No dobra, to możemy spróbować z jakimś wątkiem strachliwym, tylko, że może niekoniecznie w wieży astronomicznej, bo jakoś tak mi to nie pasuje, żeby Victor otrzymał rolę oprawcy niczym Filch i zajmował się niegrzecznymi uczennicami. ]
OdpowiedzUsuńVICTOR BARBER
[Zaproszenie było, więc przybywamy! ;)
OdpowiedzUsuńLucy to taki słodki rdzawy groszek, Ulf będzie ją lubić i darzyć szacunkiem. Poza tym, lubi towarzystwo ludzi, którzy są z czegoś znani.
Pomysł na wątek bardzo mi się podoba, najchętniej przeszłabym od razu do konkretów! Trochę więcej szczegółów i mogę zacząć :)]
Ulf
[cześć, cześć!
OdpowiedzUsuńsą na tym samym roku, chociaż w różnych Domach; zrobiłabym z nich, jeśli nie przyjaciółki, to na pewno dobre koleżanki, bo mam wrażenie, że się dogadają. co Ty na to? c:]
JoJo Spring.
Zmrużył oczy wypatrując dziewczyny i gdy usłyszał jej głos lekko się zniecierpliwił. Musiał jednak przyznać, wbrew swojej woli, że dobrze działała mu na nerwy uderzając w ambicję i skłonność do rywalizacji. Słowa Lucy dudniły echem w przestworzach jeszcze gdy przeleciała nieopodal niego na miotle wyzywając go na pojedynek.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się szeroko i pochylił mocniej ściskając w dłoniach trzonek miotły, który skierował w stronę uciekającej mu dziewczyny. Miotła wystrzeliła znienacka pędząc po śladzie Puchonki. Wiatr zawiewał mu w twarz szarpiąc jego ubranie. Malfoyowska duma, jasne platynowe włosy rozwichrzyły się tracąc idealne ułożenie. Początkowa spora odległość pomiędzy nimi stopniowo się zmniejszała. Lucy nie była już tylko czarną plamką na niebie, ale zarysowaną postacią z płonącymi, rudymi włosami. Wyglądała jak zapałka i ta myśl rozbawiła chłopaka na tyle, że roześmiał się pod nosem wesoło jeszcze mocniej ściskając trzonek i przyspieszając.
Wirowali w powietrzu pozostawiając daleko za plecami boisko od Quidditcha, które nie spełniało ich wymagań, poczucia wolności jaką dawały przestworza. Spostrzegł, że kierują się w stronę Zakazanego Lasu, ale nie przejął się tym, bowiem zakaz dotyczył wchodzenia do Lasu, nie zaś latania nad nim.
To był rodzaj radości i rozrywki, której nikt inny nie potrafił mu dostarczyć poza Lucy. Dziewczyna już dawno nie starała mu się imponować, ani przypodobać. Była sobą, zwłaszcza w tych najbardziej irytujących go momentach, gdy denerwowała go na tyle, że miał ochotę jej przygrzmocić silnym zaklęciem. Gdyby używał takich słów powiedziałby, że stała się jego przyjaciółką, ale nie zanosiło się na to, aby którekolwiek z nich miało o tym wspomnieć i nie bardzo mu to przeszkadzało. Scorpius nie był przyzwyczajony do nazywania swoich emocji po imieniu.
- Ej, Wood - zawołał wiedząc, że przy takiej odległości go usłyszy bez problemu. - Nie mówiłaś, że chcesz mnie przedstawić rodzinie! - krzyknął zniżając się i lecąc teraz kilkanaście metrów poniżej jej poziomu, zaledwie metr lub dwa od najwyższych szczytów drzew. Czuł ich zapach w nozdrzach, świeżych liści, kory i wilgoci. Przez moment nabrał nawet ochoty by zejść o ten metr i dotknąć ich dłońmi, ale nie był to najbezpieczniejszy pomysł, więc szybko przegonił tę myśl. Zamek, Hogwart był już tylko cieniem za ich plecami, a przed nimi rozprzestrzeniał się las z górami gdzieś w oddali.
[Uff... Trochę mnie pochłonęło, ale już wracam z (mam nadzieję) częstszymi odpisami. Sesja, praca, te sprawy. ]
Scorpius Malfoy
Gdyby rok temu Jemma znalazła się w takiej sytuacji, zastanowiłaby się dziesięć razy, zanim w ogóle wyciągnęłaby różdżkę. A nawet gdyby się na to zdobyła, zrobiłaby to z drżącymi dłońmi, ledwo utrzymując drewno w swoich drobnych dłoniach. Nie mogłaby uciec od wątpliwości, analizując w swojej głowie wszelkie za i przeciw. Kroki stawiałaby powoli, wciąż z obawą, rozważając odwrócenie się i ucieczkę z miejsca zdarzenia, wcale nie dlatego, że nie chciałaby temu komuś pomóc, ale dlatego, że wolałaby wybrać bezpieczniejszą opcję pójścia po nauczyciela. Myślałaby o tym, jak mało jest odważna i nieporadna, aby komukolwiek pomóc. To byłoby straszne. Okrutna walka sam na sam ze sobą, nieudolne próby wygrania którejś ze stron. Na szczęście dzisiaj nie musiała się tym wszystkim przejmować. W przeciągu kilkunastu ostatnich miesięcy stała się zupełnie inną osobą – taką, która już się nie cofa, bo gdyby to zrobiła, marna byłaby jej przyszłość.
OdpowiedzUsuńNie zauważyła, że wstrzymuje oddech, dopóki nie zabrakło jej powietrza, ale nawet wtedy była uważna, jakby tylko z tego powodu zwierzę z krzaków miało na nią wyskoczyć i zrobić jej krzywdę. W tej chwili wolała myśleć o sobie bardziej jak o łowcy niż tropionej ofierze, gdyż pomagało jej się to uspokoić, bo nie dorosła jeszcze do rangi terminatora, który za pomocą pstryknięcia palcem zmiecie swoich wrogów z powierzchni ziemi. Wolała ignorować głosik w głowie, który mówił jej, że jeśli chciała być aurorem, to przynajmniej podobną siłę powinna posiadać.
Widok Gryfonki w takim stanie sprawił, że Jemma zaczęła jej współczuć. Nie chciała nawet myśleć o tym, co dziewczyna musiała przeżywać w ciągu ostatnich kilku minut. Krzyczała przeraźliwie, więc na pewno nie było to nic przyjemnego, a teraz wyglądała okropnie. Tylko co takiego ją przestraszyło? Rzeczywiście, to mógł być bogin, ale boginy nie chowały się w krzakach, czyhając i obserwując. Simmons naprawdę chciała móc odpowiedzieć na pytanie Lucy, ale prawda była taka, że nie miała pojęcia, co to takiego mogło być. Na szczęście dziewczyna mogła im coś powiedzieć, chociaż Jemma wątpiła, aby mogła wydusić z siebie teraz jakiekolwiek słowo. Krukonka również kucnęła i wzięła głęboki wdech. Musiała opanować swój strach. Podniosła rękę i ułożyła ją na ramieniu szlochającej Gryfonki.
– Już wszystko w porządku, jesteśmy tu z tobą – szepnęła, zaciskając delikatnie dłoń. – Nie jesteś sama – dodała, ale dziewczyna nie zareagowała, czemu Simmons się nie dziwiła. Na pewno była teraz w zbyt dużym szoku. Jednak po chwili dziewczyna odwróciła się, a jej oczy wytrzeszczyły się w przerażeniu. Jemma chciała zapytać ją, o co chodzi, ale zanim zdążyła, Gryfonka krzyknęła „uważaj”, a chwilę później Krukonka poczuła, jak jakieś olbrzymie cielsko przyciska ją do ziemi.
Przez moment Simmons była pewna, że jej żebra zostaną zmiażdżone, ale jeszcze nie było tak źle, chociaż łapy zwierzęcia boleśnie wbijały się w jej ciało. Jednak jeszcze gorsze było to, że ostre i groźne, znajdujące się zbyt blisko jej twarzy i gardła, gotowe je rozszarpać. W pierwszej chwili Jemma chciała odepchnąć zwierzę, ale potem przypomniała sobie o różdżce, której jednak nie mogła użyć, bo jej ręce były unieruchomione. Zaklęła, chyba po raz pierwszy w życiu i szarpnęła się. Cześć jej ubrania już była rozszarpana, a na jej skórze powstały krwawiące już rany.
Jemma Simmons
[cześć, cześć! ja bardzo chętnie się na wątek piszę, tylko musisz mi powiedzieć, jak Twoja Lucy traktowałaby moją Lucy. :D]
OdpowiedzUsuńmniejsza Lucy.
[Choć Lucas jest raczej nie szukającym zwady Puchonem, to jednak do kogoś, kto zajmuje jego pozycję w drużynie ciepłych uczuć chyba nie jest w stanie żywić. ;) Jeśli wpadnie Ci do głowy coś konkretniejszego, daj znać! Poza tym ja również tonę w egzaminach, jutro i pojutrze dwie zerówki, ale wbrew przeciwnościom losu zainstalowałam Simsy 4 *kciuk w górę*]
OdpowiedzUsuńL. Murray
[Dziękuję za miłe powitanie. Przychodzę z małym opóźnieniem, ale jednak! Jeśli panienka szuka miłosnych wątków to jesteśmy bardzo chętni. Chociaż Finley łamie serduszka to ich historia moze wyglądać całkiem inaczej. Jeśli zdecydujesz się na jakiś konkretny pomysł to ponownie odsyłam do siebie. O wiele lepiej wychodzi nam zaczynanie niż wymyślanie]
OdpowiedzUsuńF.A.Lester
[Bardzo chętnie! Oczywiście, ze ukochamy Puchonkę tylko, że ze strony Finleya nie potrwa to długo. Szybko zaczyna się nudzić, ale jeśli Lu udałoby się skupić jego uwagę na jej postaci to myślę, że utrzymałaby go na dłużej. Gdyby wpadli na siebie podczas meczu,a tłum by wiwatował, to Finn byłby zdolny chyba do wszystkiego (jeśli wiesz o czym mówię) :D. Ja się często rozpraszam i pisanie opowiadań zajmuje mi trochę więcej czasu niż innym. Chciałabym zobaczyć jak to wygląda z punktu dziewczyny dlatego też prosiłabym ślicznie o zaczęcie]
OdpowiedzUsuńF.A.Lester
[Dziękuje za powitanie!
OdpowiedzUsuńBardzo chętna jestem na wątek, jednak, z którą z postaci?:P
Lucy jest fajna, choć nie tak fajna jak Ars! :P(żart
Moglibyśmy się przyczepić Śmierciożerczego dziadka Arsa i wspaniałego ojca Lucy, jeśli zgadzasz się na tę postać.]
Ars Travis
Krukonka nigdy nie lubiła tego, że była dość drobną i niską dziewczyną. W tym momencie znienawidziła ten fakt jeszcze bardziej, bo gdyby była lepiej zbudowana, mogłaby może zwalić to grube cielsko z siebie. Walczyła jednak z tym, aby stworzenie nie zwaliło się na nią całkowicie, bo wtedy byłby to koniec. Czuła ogromne zmęczenie i jakiś głos w jej głowie podpowiadał, że mogłaby przecież odpuścić, dać za wygraną i dać zrobić temu stworzeniu to, co chciało zrobić, ale Jemma nie poddawała się. Właściwie była zaskoczona samą sobą, bo nie uważała siebie za kogoś silnego. Sądziła, że taka chwila będzie jednocześnie jej końcem, gdyż nie będzie w stanie zawalczyć o siebie samą. Dlatego była tak bardzo zdziwiona, ale jednocześnie dumna z siebie. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie utrzymać się tak zbyt długo. Może i miała ogromną wolę walki, ale nie mogła tego robić w nieskończoność. Jej mięśnie w pewnym momencie same z siebie odpuszczą, a wtedy… Wolała nie myśleć o tym, co wtedy się stanie.
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie musiała przygotowywać się na niezbyt przyjemną przyszłość, ponieważ nie była sama. Lucy była gdzieś obok, a ona była o wiele bardziej zaradną dziewczyną od Jemmy, więc Simmons była pewna, że przyjaciółka jej nie zawiedzie. I nie pomyliła się – usłyszała, jak Puchonka rzuca zaklęcie i w tym samym momencie poczuła, jak ogromny ciężar przestaje napierać na jej ciało. Kiedy to się stało, Simmons wzięła potężny haust powietrza, którego tak jej brakowało przez ostatnie kilka minut i podniosła się do siadu, łapiąc się w okolice serca, bijącego teraz niesamowicie szybko. Nie potrafiła skupić się na słowach Gryfonki, którą poznała zaledwie kilka minut temu, bo szumiało jej w uszach. Złapanie oddechu stało się dla niej nagle niezwykle trudne, dlatego potrzebowała dłuższej chwili, aby powrócił do normy. Dopiero kiedy to się stało, podniosła wzrok i spojrzała na Lucy, a potem uśmiechnęła się delikatnie. Ta dziewczyna była jej bohaterką, zresztą nie tylko dzisiaj, ale chyba właśnie w tym momencie Jemma sobie uświadomiła, że są przyjaciółkami. To było duże słowo, którego Simmons używała zazwyczaj tylko wtedy, kiedy mówiła o Charity i Lysandrze. Zawsze sądziła, że nie użyje tego słowa w stosunku do kogokolwiek innego, ale Lucy była warta tego, aby w ten sposób ją nazywać. Och, i to jeszcze jak!
– Dziękuję – powiedziała, podnosząc się z ziemi z pomocą dziewczyny. – Gdyby nie ty to… – Jemma pokręciła głową, nawet nie chcąc sobie tego wyobrażać. – Do Weasley? Nie, coś ty. Dam sobie radę – zapewniła przyjaciółkę, chociaż rany rzeczywiście nieprzyjemnie ją piekły. Syknęła z bólu, a na jej twarzy pojawił się grymas, ale zamierzała ostać przy swoim postanowieniu. Jedyne, o czym teraz marzyła, to powrót do swojego łóżka i nic więcej.
Wszystkie trzy ruszyły w stronę zamku. Priorytetem było oczywiście odstawienie Gryfonki do dyrektora, dlatego tam udały się w pierwszej kolejności. Jemma trochę obawiała się tej konfrontacji, bo przecież mężczyzna wcale nie musiał im uwierzyć, chociaż Simmons miała nadzieję, że jej autorytet jako prefekta będzie miał znaczenie. Zanim zapukała, wstrzymała się przez chwilę i wzięła głęboki oddech.
Jemma Simmons
[O, jestem za wytknięciem błędów. :D Widzę Lucasa uważnie śledzącego każdy trening Puchonów, bo czemu by się nie pokatować tym, czego robić nie można, a bardzo by się chciało. Myślę, że nie ma co skazywać ich relacji na porażkę i gdzieś tam w końcu mogą się dogadać. Postaram się w takim razie zacząć jakoś na dniach.
OdpowiedzUsuńA Simsy są spoko, interfejs jest intuicyjny, ale czas w grze, w sensie ten simsowy zegar, jakoś tak szybko leci, przynajmniej takie mam wrażenie. Generalnie, jakoś szybko mi faza na granie minęła. xd]
L. Murray
[Kurczę, życie realne mnie pochłonęło pod koniec czerwca. :/ Wybacz, że nie zaczęłam. W między czasie nam się tutaj skończył rok szkolny i teraz nie wiem, czy zaczynać wątek 'w przeszłości', czy ewentualnie kminić coś innego, bo Luczek ze szkołą się żegna.]
OdpowiedzUsuńL. Murray
[Babcia Zabini była mistrzynią podrywu, wnuczek podłapał to od niej ♥
OdpowiedzUsuńNa coś mega super byśmy się skusili, jakieś konkretne pomysły? ;>]
Zabini
[Deal! Świetny pomysł! A Lucy wydaje się idealną kandydatką na przemytniczkę ^^ Podejrzewam, że w dużej mierze Zabini podsuwałby jej rzeczy do testowania, pewnie jakieś własne projekty itp.
OdpowiedzUsuńNo dobra, zaczęcie wezmę na siebie, bo taki ładny pomysł podsunęłaś ^^ Tylko... od czego? ;>]
Zabini
[Nie wiem jakim cudem ominęłam wczoraj Twój komentarz, ale to może z tej ekscytacji, że znów jestem częścią hogwarckiej społeczności! Powiedz mi jaki masz pomysł na wątek, a ja z chęcią zacznę!]
OdpowiedzUsuń[Stwierdziłam, że imprezy są supi, więc pozwolę sobie cofnąć ich do czerwca ^^]
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom Zabini niespecjalnie cieszył się na zakończenie szkoły i nadejście wakacji. Nieubłaganie zbliżało się dla niego wyfrunięcie z przytulnego gniazdka w Hogwarcie i wypłynięcie na trudne wody dorosłości. Wciąż nie wiedział, co mógłby ze sobą zrobić. Niby miał wiele możliwości, ale nic specjalnego nie nasuwało mu się od razu na myśl. To znaczy… nasuwało się, ale bał się powiedzieć rodzicom. Takie marzenia musiał zamykać jak najgłębiej w sobie i nie pozwalać im ujrzeć światła dziennego.
Impreza w Klubie Ślimaka nigdy nie brzmiała specjalnie zachęcająco. Zabini był przyzwyczajony do zasypiania na spotkaniach, unikania ich, spóźniania się lub umykania z nich grubo przed czasem. Zapinając koszulę zastanawiał się, jak długo wytrzyma na tym przyjęciu. W wewnętrznej kieszeni marynarki schował małą buteleczkę Ognistej na wypadek, gdyby rzeczywiście miał tam umierać z nudów. Był pewien, że znajdzie się ktoś, z kim będzie mógł ją obalić. Kilka minut później już leniwym krokiem zbliżał się do sali, w której miało się odbyć pożegnanie siódmoroczniaków z Klubu.
Westchnął cicho, przekraczając próg i wdychając nieco zatęchłe powietrze. Nie potrafił zrozumieć, czemu akurat to miejsce było wybrane na tę imprezę. Przykurzone stare fotele nie wyglądały zbyt zachęcająco. Przytłumione światło było usypiające, a na kilku stolikach stały przekąski – chyba jedyna rzecz, która przykuła uwagę Zabiniego. Przywitał się przelotnie z kilkoma osobami, powolnie przechodząc przez pomieszczenie. Chwycił małego szaszłyczka i wraz z nim zaraz opadł na jedną z kanap w kącie, tuż obok uśmiechniętej Puchonki.
– Siemasz, Wood. – Wyszczerzył się do niej. – Szaszłyczka? – Zdjął z patyczka korniszona, włożył go do ust, po czym z uśmiechem podsunął jej przekąskę. – Całkiem niezła z tego zagryzka. – Mrugnął do niej porozumiewawczo, a w jego oczach dało się dostrzec łobuzerski błysk.
Cieszył się na jej widok. Dla wieczora, który Zabini już na starcie był gotów zaliczyć do tych zmarnowanych, pojawiła się jakaś nadzieja. Już nie raz zdarzało mu się pić z Lucy i dobrze wiedział, że będzie to zdecydowanie przyjemniejsze niż picie w samotności. Wiadomo przecież, że Ognista lepiej smakuje w towarzystwie, czyż nie?
[Trochę marne, ale się rozkręcimy. Promise!]
Zabini
Ścigającym był już od jakiegoś czasu. Wystarczająco długo by czuć się pewnie na swojej pozycji. Jako, że nigdy nie miał wrodzonego talentu, to by dorównać innym zawodnikom we własnej drużynie musiał długo ćwiczyć. Spędzone godziny na boisku odbiły się na jego ocenach. Dziewczyny nie leciały jednak na zapalonych molów książkowych, a kapitanów drużyn. Finley wiedział, że nie ma na co liczyć w tej kwestii. Nigdy tak naprawdę nie pragnął tego stanowiska. Nie umiał wygłaszać motywujących przemówień, a już na pewno nie był osobą godną zaufania. Cieszył się jednak z tego, że jest w drużynie, a gdy przyjdzie czas zastąpi go kto bardziej utalentowany. Liczyło się przecież zwycięstwo. Najbardziej podobały mu się jednak wieczory po tym jak Ślizgoni otrzymali puchar. Ilość dziewcząt, które chcą mu pogratulować osobiście na swój własny sposób...Mógłby wygrywać codziennie. Mijał mecz za meczem i nawet nie zorientował się kiedy przyszedł czas ostatniego meczu. Ich przeciwnikiem mieli być Puchoni z Lucy Wood na czele. Ta rudowłosa kreatura już nie jeden raz zwróciła uwagę chłopaka. Obejmowała dwa najważniejsze stanowiska, a w dodatku grała lepiej od tych zadufanych w sobie graczy płci męskiej. Dziewczyny od zawsze stanowiły mniejszość w tym sporcie, nad czym Finley bardzo ubolewał. A może to i lepiej? Wtedy zamiast na kaflu skupiłby się na nich i nie zdobyłby żadnego punktu. Och tak, kobiety były jego słabością. Zmieniał je jak rękawiczki - pomijając fakt, ze nie nosi rękawiczek, bo to ani trochę nie jest męskie. Nie to co skórzane kurtki! Uwielbiał uwodzić swoim uśmiechem, a potem zaprowadzać do pobliskiego schowku na miotły. Raz przyłapał go nawet woźny, który gdyby potrafił władać magią już dawno zamieniłby go w żabę.
OdpowiedzUsuń- Ciekawe kto wtedy będzie chciał cię całować! - zwykł mawiać, za każdym razem gdy spotkał go na korytarzu. Nie robił przecież nic złego. Dziewczyny same pchały się w jego objęcia. Gdy na jednej z lekcji Obrony przed Czarną Magią, gdy mieli stawić czoła swemu największemu lękowi, ten zobaczył siebie - starego, zgarbionego, pomarszczonego, pewnie koło siedemdziesiątki. Jaka kobieta byłaby zdolna pokochać coś takiego? Przez tydzień nie mógł spojrzeć w lustro. Bał się, że choć mimo młodego wieku dostrzeże choćby najmniejszą oznakę starości. A czas leci...
Napięcie w szatni sięgało zenitu. Spojrzał jeszcze raz na swoje buty i zawiązał podwójnie sznurówki. Najgorsze, co może się wydarzyć, to jak jedna z nich wisi w powietrzu, a ty nie możesz nic zrobić. Ręce mu się pociły gdy trzymał pionowo miotłę przed sobą. James wygłaszał ostatnią motywującą nas gadkę, grożąc, że jeśli przegramy, będziemy musieli czyścić klozety własną szczoteczką. Jakże oryginalnie, Potter! Czemu w ogóle zakłada, że nam się nie uda. Jesteśmy Ślizgonami, zwycięstwo mamy gwarantowane! Wchodząc na boisko czuł wzrok innych. Powitali ich radosnymi okrzykami i gromkimi brawami. Wśród widowni dostrzegł wiele znajomych twarzy, w tym jego kochaną siostrunię. Przeciwna drużyna już na nich tam czekała. Przez chwilę udało mu się złapać kontakt z ich kapitanką. Czyżby ona się do niego uśmiechnęła? Gdy tylko usłyszał dźwięk gwizdka wzleciał w powietrze, a wszystko inne nie miało już znaczenia. Nie, to nie wygrywanie jest najlepszym fragmentem Quidditcha, a samo latanie. Kiedy możesz nabrać wiatru we włosy, które choć w jego przypadku są dosyć krótkie i tak czerpią z tego radość. Skupił się jednak na swoim zadaniu. Już miał lecieć w kierunku kafla, kiedy to tłuczek przeleciał tuż nad jego głową. Cholerni pałkarze. Wyprowadzony z równowagi potrzebował dodatkowej chwili by się rozejrzeć. Widział, że Lucy leci w jego kierunku. Czyżby znajdował się w pobliżu małego znicza? To kafel liczył się dla niego najbardziej, ale jeśli ona złapie tą irytującą złotą kulkę gra będzie skończona. Gdzie jest Potter na brodę Merlina?!
Miał do podjęcia ważną decyzję, a czas go gonił. Leciał w stronę kafle, lecz ten znajdował się niebezpiecznie blisko znicza. Czy zaryzykuje...Cholera! Czy to był kolejny tłuczek? Ten tym razem był skierowany w stronę dziewczyny, ale to Lester o mały włos nim nie oberwał. Posłałby karcące spojrzenie swojemu koledze z drużyny, gdyby nie miało zaprzepaścić to ich zwycięstwa. Nie mógł się rozpraszać. Gdy byli zaledwie kilka cali od swojej upragnionej zdobyczy, on poczuł przeraźliwy ból z prawej strony. Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że był to tłuczek. Gra była zacięta, a pałkarze nie próżnowali. Nie miał im tego za złe, gdyby nie fakt, że stracił panowanie nad miotłą. Czuł jak w przerażająco szybkim tempie kieruje się w stronę szukającej. Zdążył jedynie wymruczeć przepraszam i oboje runęli w dół.
UsuńPrzygniatał ją własnym ciałem - ma szczęście, ze Finley nie jest grubasem, choć trzeba przyznać, ze waży co nie co. Nie unosił, się niczym piórko na wietrze, ale też nie daleko mu było do obwodu słonia. Gdy dziewczyna tylko otworzyła oczy powitał ją szerokim uśmiechem. A uśmiech miał nieziemski. Gdyby tylko dostrzegały to nauczycielki, miałby same Wybitne na SUMACH. Ow wolał młodsze kobiety, takie jak Lucy.
- Dzień dobry śpiąca królewno. Wyglądałaś tak słodko, że nie miałem serca cię budzić. - To były pierwsze słowa, które wypowiedział ku jej osobie. Przedtem nie dane było mu porozmawiać z rudowłosą Puchonką. Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jej ust. Wystarczyłaby sekunda by skraść jej pocałunek. Z tryb rozlegały się okrzyki zachęty. Oprzytomniał, gdy uświadomił sobie, co by mu zrobiła, gdyby tylko spróbował.
[Przepraszamy,że tak długo </3]
F.A.Lester
[Długie przerwy mi nie służą, bo wychodzę z wprawy i stworzenie odpisu to dla mnie kilka dni, ale ostatnio nie mam czasu i tworzę odpisy po kawałku. Nie bij! Dam ciasteczko. ]
OdpowiedzUsuńBłękitne niebo nad i zielone korony drzew pod nimi tworzyły powietrzny korytarz, który wydawał się nie mieć końca. Scorpius czuł rosnący napór powietrza, gdy nabierał coraz większej prędkości. Dawno już przekroczyli granicę bezpieczeństwa, ale żadne z nic nie przejmowało się potencjalnymi zagrożeniami czy konsekwencjami. Najważniejsza była ta chwila, która oddawała pełnię znaczenia słowa wolność.
Scorpius czuł się wolny, nieograniczony i gotowy porzucić rozsądek dla tych chwil bezmyślności. Skierował miotłę w dół i zanurkował w gęste korony drzew na ślepo, nie wiedząc czy nie nadzieje się na żadną z gałęzi. Niestety stracił Lucy z oczu, więc kierował się tylko przeczuciem lecąc w kierunku, w którym widział ją po raz ostatni. Zmniejszył prędkość, nie był zawodowym graczem i nie miał takiej zwinności jak Puchonka, ale o wiele bardziej reprezentatywną twarz, której nie chciał uszkodzić uderzając w drzewo. Temperatura była tu zdecydowanie niższa, niż te kilka metrów nad drzewami i poczuł dreszcz, który wkradł się za kołnierz jego koszuli, wlatywał przez rękawy i w każde odkryte miejsce, gdzie skóry nie zasłaniał materiał. Przeszyło go lodowate zimno jakiego nie zaznał nigdy, a przyzwyczajony był do klimatu lochów. To jednak krzyk sprawił, że stracił opanowanie. Gdyby miotły wydawały dźwięki jak samochody to zatrzymałby się z piskiem opon, lecz gdy gwałtownie wyhamował i zeskoczył z miotły na twardy grunt nie dało się słyszeć nic poza ciszą.
Stał w wysokiej trawie, której wilgoć łaskotała kroplami rosy jego odkryte nogi i przez moment pożałował ubrania krótkich spodenek zupełnie nie trzymając w pamięci, że poza Zakazanym Lasem panuje gorące lato. Wkraczając w tutejszą ciemność ciężko było pamiętać co było przed tym, las pochłaniał wszystko. Ścisnął trzonek miotły w dłoni i wyciągnął różdżkę. Nie słyszał żadnych odgłosów, nie dochodziły do niego żadne dźwięki, a marzył teraz aby usłyszeć srebrzysty śmiech Puchonki. Zwątpił w siebie, może nie potrzebnie się zatrzymał i Lucy jest już długie kilometry przed nim? W Zakazanym Lesie wszystko wydawało się o wiele straszniejsze i krzyk, który słyszał mógł nie należeć do niej. Wokół niego było pusto, wsiadł na miotłę wciąż trzymając różdżkę uniesioną i umysł gotowy do rzucenia zaklęcia. Leciał wolno rozglądając się na boki, wytężył słuch i wzrok skupiając się na otoczeniu.
Nie wiedział ile czasu minęło, gdy dostrzegł rude włosy, które odcinały się od głębokiej zieleni traw i brązowych pieni drzew. Przyspieszył i wylądował obok, miękko zeskakując na ziemię i klękając obok dziewczyny.
- Wszystko w porządku? – zapytał, nie wiedząc jeszcze co się stało i nie dostrzegając widocznych obrażeń. Ubrania miała podarte, ale bez śladów krwi, więc na pewno spadała i rany nie musiały być tak oczywiste. – Złamałaś coś? Ty tak krzyczałaś? – To były ostatnie zdania, jakie wypowiedział z troską, bo tę jak ręką odjął, gdy mózg przetworzył informację, że z Lucy wszystko w porządku. Złośliwości i żarty cisnęły mu się na usta, ale zacisnął zęby gryząc się w język z nadzieją, że dziewczyna to doceni, bo nie z pewnością nie robił tego na darmo.
Scorpius Malfoy
Powrót do szkoły na miesiąc przed zakończeniem roku szkolnego sam w sobie był ciężki dla Lucasa. Na dokładkę wszyscy wokół emocjonowali się okropnie finałem szkolnego turnieju Quidditcha, w którym Puchoni jakimś cudem brali udział. “Jakimś cudem”, było to oczywiście osobiste zdanie Murraya, gdyż nie mógł uwierzyć, że udało im się to bez niego. Być może brzmiało to trochę samolubnie i niesympatycznie, ale Lucas ostatnimi czasy bywał w takim nastroju, że milsze myśli po prostu omijały go szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńChoć nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego, jasnowłosy chłopak pojawiał się w zasadzie na każdym treningu i obserwował puchońską drużynę. W szczególności skupiał wzrok na Lucy Wood i starał się wychwycić wszystkie jej najdrobniejsze potknięcia. Ciężko mu było przed samym sobą przyznać, że dziewczyna ma wrodzony talent, niemniej jednak skrupulatnie zapisywał w pamięci momenty, w których mogła polecieć w inną stronę, czy zanurkować pod innym kątem, aby uzyskać lepsze wyniki.
Mogło się wydawać, że całą tę listę Lucas pewnego dnia ujawni przed drużyną w celu zdyskredytowania pani kapitan, jednak on wciąż tylko przychodził na treningi i obserwował. Nie widział sensu w sabotowaniu dziewczyny, bo jemu to miejsca w drużynie by nie wróciło, a tylko zepsułoby nastroje w drużynie przed finałem.
Niemniej jednak pewnego ciepłego dnia podczas wypadu do Hogsmeade, Lucas natknął się na pannę Wood w sklepie ze sprzętem do Quidditcha. Oglądała jedną z najnowszych mioteł, którą i Murray zamierzał popodziwiać, choć w jego przypadku było to tylko głębsze pogrążanie siebie samego w parszywym nastroju.
- Nawet najlepsza miotła ci nie pomoże, jeśli nie będziesz mniej sztywna podczas lotu - mruknął w końcu Lucas, po dłuższej chwili stania obok Lucy i wpatrywania się tępo w szklaną gablotę.
[Mam nadzieję, że ujdzie. ^^"]
L. Murray
[Mistrz eliksirów i noga z eliksirów... Czy to nie cudowne połączenie? :D Étienne z wielką przyjemnością pomoże młodszej koleżance w lekcjach. O, możemy nawet założyć, że ta dwójka jest całkiem dobra we współpracy - on odrabia za nią prace domowe i podrzuca jej przed zajęciami fiolki z miksturami, a ona załatwia mu najlepsze miejsca na trybunach, te koło komentatora, gdy grają Krukoni. Co Ty na to? :3]
OdpowiedzUsuńMoże przez adrenalinę, która wciąż buzowała w jej żyłach, Jemma jeszcze czuła, żeby jakakolwiek część ciała aż tak bardzo ją bolała, jak było to w rzeczywistości. Jednak po pewnym czasie cała euforia minęła, a ona sama uspokoiła się, przez co dopadło ją zmęczenie. Poczuła się prawie tak, jakby tamto ogromne cielsko znowu się na niej znajdowało, przygniatając do ziemi swoim ciężarem. Tak źle pod względem fizycznym nie czuła się od Bitwy o Hogwart, która odbyła się na początku jej szóstego roku w szkole. Pamiętała, jak po tamtym zdarzeniu siedziała wraz z innymi rannymi, próbując zrozumieć, co tak właściwie się wydarzyło. Dla niej był to nie tylko dzień, w którym zaatakowano miejsce, w którym się uczyła, ale także jeden z najgorszych dni w życiu, kiedy to straciła swoją najlepszą najlepszą przyjaciółkę. Wtedy wydawało jej się, że bez Charity nie przeżyje następnej doby, ale – ku jej zdziwieniu – jakoś dała sobie radę. Później co prawda nie było lepiej, ale teraz śmiało mogła powiedzieć, że już zostawiła tamto wydarzenie za sobą. W końcu kiedyś musiała, jeśli chciała ruszyć do przodu. Jemma, którą była wtedy, całkowicie różniła się od tej, którą była teraz. A może po prostu dzięki wydarzeniom ostatniego roku udało jej się odkryć nieznane części swojego charakteru?
OdpowiedzUsuń— Ach, no tak, w sumie masz rację. — w ogóle o tym nie pomyślała, gdyż była skupiona zupełnie na czymś innym. Kiedy Lucy wyciągnęła swoją różdżkę, Simmons nie do końca wiedziała, co takiego dziewczyna chce zrobić, ale kiedy tylko poczuła działanie zaklęcia, od razu zrozumiała. Poczuła się lepiej, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który zaraz został zastąpiony grymasem bólu, gdy poczuła bolące żebro. — Dziękuję — powiedziała, zaczynając się powoli wdrapywać na schody, które prowadziły do gabinetu dyrektora.
Nie miała pojęcia, co powinny powiedzieć profesorowi Longbottomowi. Oczywiście Krukonka ani przez chwilę nie myślała o tym, że mogłyby mu skłamać na temat tego, co się wydarzyło, ale po prostu nie wiedziała, jak odpowiednio to ubrać w słowa, bo sytuacja była z pewnością niecodzienna. Jemma miała jednak nadzieję, że mężczyzna okaże zrozumienie, skoro w przeszłości sam miewał bardziej nieprawdopodobne przygody, o których Simmons mogła słuchać i słuchać. Kiedy jednak weszły do pomieszczenia, w ogóle nie zaskoczyła jej reakcja dyrektora. Z pewnością nie prezentowały się najlepiej, pomimo rzuconego przez Lucy zaklęcia.
— Usłyszałyśmy krzyk — potwierdziła, kiwając głową na znak, że zgadza się z tym, co powiedziała jej przyjaciółka. Nie wiedziała, jak udało jej się zachować odpowiedni ton głosu i mówić płynnie, ale jakimś cudem mogła znaleźć w sobie na to siłę. — Nie chciałyśmy tracić czasu, więc od razu pobiegłyśmy w stronę, z której dochodził. A tam… — przerwała na chwilę, kiedy przed oczami stanął jej tamten nieprzyjemny obraz. — Znajdowała się ta Gryfonka. — wskazała delikatnym ruchem głowy na dziewczynę. — Była przerażona, więc chciałyśmy jej pomóc i dowiedzieć się, co się stało, ale chwilę później coś się nam nie rzuciło. Na szczęście Lucy tam była i mi pomogła — spojrzała na dziewczynę, unosząc kącik ust. — To… zdarzyło się zaledwie kilka minut temu. Przyszłyśmy od razu do pana.
Neville stał przez chwilę, patrząc na nie w osłupieniu, jednak po kilkunastu sekundach jego rysy twarzy złagodniały, może dlatego, iż wiedział, że Jemma nie miała powodu do tego, aby kłamać. W końcu była prefektem i nie dostała odznaki z byle powodu.
— Powinnyście przyjść z tym od razu do mnie — powiedział, ale nie wyglądał na kogoś, kto za chwilę odejmie im po sto punktów dla każdego Domu. — Niewątpliwie musimy zbadać tą sprawę, ale wy musicie udać się teraz do Skrzydła Szpitalnego, wszystkie trzy, a ja obudzę resztę nauczycieli czy im się to podoba, czy nie. Gdzie mniej-więcej się to wydarzyło?
— Niedaleko wejścia do zamku. Przeszłyśmy od niego… chyba kilka metrów. — spojrzała na dziewczyny, nie wiedząc czy jej przypuszczenia są dobre.
Usuń— W porządku. Porozmawiamy jutro, kiedy wypoczniecie, dlatego spodziewajcie się przesłuchania. A teraz do Skrzydła Szpitalnego. — powiedział to tak poważnie, że Jemma aż nie odważyła się, aby powiedzieć, że wszystko z nią w porządku.
Posłała ostatnie spojrzenie dyrektorowi, a potem skinęła głową i odwróciła się do dziewczyn, aby móc je zobaczyć. Chwilę później już kierowała się w stronę drzwi, chociaż jej mózg nie od razu zarejestrował ten fakt, jakby wszystko robiła teraz mechanicznie.
Jemma Simmons
[ Cześć! :D Byłabyś chętna na wątek? ]
OdpowiedzUsuńDelilah