Zasiadł do stołu. W pokoju, mimo
niewątpliwe słonecznej pogody i dość wczesnej godziny, panował półmrok. W
staromodnym, antycznym kominku buchał ogień, sprawiając, że powietrze
wypełniające przestronne pomieszczenie jadalni było gęste i ciepłe. Jedzenia
nie brakowało i ktoś zupełnie obcy, a co za tym idzie posiadający obiektywne spostrzeżenia,
mógłby pomyśleć, iż jest to wieczerza przygotowana dla co najmniej kilkunastu
osób. Nad stołem unosiły się gęste opary i zapachy najbardziej wymyślnych i
wykwintnych potraw, podanych na srebrnych i kryształowych półmisach. Począwszy
od kompozycji kwiatów ustawionych w wazonie pośrodku, a skończywszy na
rozmieszczeniu serwetek i świec, wszystko aż krzyczało, że kolację spożywać
będzie nie byle kto i że nie byle jakie skrzaty ją przygotowywały. U szczytu
stołu zasiadał mężczyzna w podeszłym wieku, czytający gazetę o dość
jednoznacznym tytule „Prorok codzienny”. Poprawiwszy zsuwające się okulary
połówki doszedł właśnie do artykułu, którego niewątpliwie wyczekiwał,
cierpliwie czytając o sposobach pozbywania się gnomów z ogródka oraz aferze
różdżkowej u Olivandera. Teraz jednak cierpliwość ustąpiła miejsca gorączkowemu
pragnieniu poszerzenia swej wiedzy o informacje zawarte właśnie na owym kawałku
pergaminu, pod jakże dźwięcznym nagłówkiem „Rubeus Benjamin Green trafił do
Askabanu”. Na twarzy starca pojawiło się coś, co niemal każdy mógłby nazwać
uśmiechem, głowiąc się czemu taki właśnie wyraz twarzy przyjął mężczyzna i
sądząc iż jest to właśnie jeden z tych momentów w życiu w których przypominamy
sobie niespodziewanie o miłych bądź zabawnych wydarzeniach i mimo
niesprzyjających okoliczności, jakimi bez wątpienia można nazwać czytanie o
nieszczęściu drugiego człowieka, usta jakby same wykrzywiają się na znak
radości spóźnionego mózgu. Starzec jednak przeczytawszy artykuł, przeczytał go
ponownie i ponownie za każdym razem w określonym momencie uśmiechając się jakby
do siebie i swoich myśli. Nagle coś zadudniło i w pokoju pojawiła się istota, o
niskiej, wychudzonej posturze, ogromnych odstających uszach i za długim
nochalu. Próbując odzyskać równowagę po niefortunnym teleportowaniu się w
miejsce, w którym stał, obity jedwabnym materiałem, stołek, ukłoniła się nisko
przed mężczyzną.
- Sir…- skrzat odchrząknął znacząco
– Sir Artur już sir’a oczekuje. – Skrzat psiknął i ponownie padł do stóp swego
Pana.
- Witaj Gnomku – mężczyzna oderwał
się od Proroka i uśmiechając się szczerze, skinął głową w kierunku niezgrabnej
istotki. – Powiedz, proszę Arturowi, że jeśli nie ma nic przeciwko wolę spotkać
się z nim tu, szczególnie, że nie wypada nie ugościć go po tak długiej podróży… - to
rzekłszy odłożył gazetę i zdjął okulary, mrugając w celu odzyskania ostrości
widzenia.
- Tak jest sir. – wrzasnął nazbyt
entuzjastycznie skrzat i już go nie było. A po chwili, krótszej niż mogłoby się
zdawać powrócił ciągnąc za sobą eleganckiego jegomościa w meloniku i z piękną
szykowną laseczką z wyrzeźbioną głową lwa z kości słoniowej na gałce,
świadczyła ona zapewne o jego przynależności do domu Godryka Gryffindora
jeszcze za czasów szkolnych. Owym mężczyzną był nie kto inny jak Artur Brown, niegdyś
sławny aurror, a obecnie członek Wizengamotu. Nieco oszołomiony poprawił
płaszcz i syknął.
- Ach te skrzaty, człowiek ma już
swoje lata, a wciąż nie może przyzwyczaić się do ich sposobu teleportacji –
uśmiechnął się dobrodusznie w kierunku gospodarza. – Witaj Alastorze, ile to
już lat?
- Zdecydowanie za wiele mój drogi
przyjacielu. – odpowiedział Al, a oczy nieco mu się zaszkliły. Mężczyźni
podeszli do siebie i przywitali serdecznie, jak brat brata. Po pomarszczonym
policzku Artura spłynęła pojedyncza łza, którą nieudolnie próbował ukryć.
- Ten dom, bez Rose już nie jest
taki sam…- szepnął Brown, pochlipując i obejmując przyjaciela.
- To prawda, mój drogi. Miałem
wiele szczęścia, że spotkałem właśnie ją i że przez całe swoje życia chciała mi
towarzyszyć, niestety Arturze każdego z nas dopadnie nasza droga śmierć, a
wtedy mój przyjacielu nie będziemy musieli się trwożyć, że coś nas rozłączy. –
głos Alastora przepełniał spokój, spokój, tak odmienny od ciągle
rozemocjonowanych ludzi, którzy wciąż musieli gdzieś gnać, o coś walczyć. Artur
od ich pierwszego spotkania w Ekspresie Londyn-Hogwart pokochał owy spokój,
który koił jego rozdygotane serce i umysł i nawet teraz po tylu latach wciąż
czuł, przepełniające go ciepło, gdy słyszał głos przyjaciela.
- Mam nadzieję, że otrzymałeś mój
list? - zapytał Artur, gdy mężczyźni nareszcie odstąpili od siebie i zasiedli
przy stole. Alastor podsunął swemu gościowi gazetę, którą jeszcze przed
kilkunastoma minutami tak bacznie studiował.
- To masz na myśli? - zapytał
patrząc na przyjaciela wymownie. – Jak sam widzisz już zdążyłem zapoznać się z
jego treścią. – dodał nieco rozbawiony.
- Sądziłem, że nieco bardziej
ucieszysz się Alastorze, w końcu udało się go złapać. – powiedział Brown,
kładąc zaciśniętą pięść na stole.
- Tak się składa mój drogi, że
moje przemyślenia uległy gwałtownej zmianie i rozmyślając nad tym prawie 17 lat
doszedłem do nieco odmiennych konkluzji niż niegdyś. Widzisz mój drogi, 17 lat
temu została mi powierzona najniebezpieczniejsza z misji jakiej kiedykolwiek mogłem
się podjąć… - osłupiały Artur, przerwał miętolenie chusteczki wokół swego nosa i
z ogromnym zaciekawieniem wpatrywał się w przyjaciela. – Widzisz, w pamiętną
noc, kiedy to Anastasia została zamordowana, a moja najdroższa Rose zmarła z
żalu i rozpaczy… - na moment zamilkł, wspomnienie tego tragicznego wydarzenia
mimo upływu lat wciąż plądrowało jego umysł i dawało o sobie znać w
najmniejszych codziennych zajęciach. – Anastasia odwiedziła nas tamtego
wieczoru… - szepnął. – I pozostawiła coś czego konsekwencje wciąż odczuwam. - Oczy
Artura wyglądały na jeszcze większe niż zazwyczaj, a klatka piersiowa
niebezpiecznie zakończyła swój taniec. Kiedy złapał w końcu oddech zaczął
gorączkowo mówić.
- Alastorze, czy to jakiś czarno
magiczny przedmiot, urok..? Przyjacielu proszę powiedz zrobię wszystko i użyje
wszelkich dostępnych środków, by Ci pomóc ! – uderzył pięścią w stół i z
przejęcia podniósł się z krzesła.
- Spokojnie przyjacielu – Alastor
zachichotał, czym nieco uraził Artura – obawiam się, że pomoc Ministerstwa okaże
się zbędna w zwalczaniu tego „uroku”, choć niewątpliwie mógłbym Cię prosić byś
od czasu do czasu sprowadzał do mojego domu magiczną policję, gdyż owy „czarno
magiczny” przedmiot niekiedy zagłusza moje mądre słowa – ponownie się zaśmiał.
– Widzisz, moja ukochana córka tamtej nocy pozostawiła coś, co sprawiło, że
byłem w stanie przetrwać owe tragiczne wydarzenia, mianowicie Ona i Rubeus
mieli dziecko, dziewczynkę, piękną, tak…podobna do Rose i do matki, moją
wnuczkę…
- Artur jeszcze przed chwilą nieco oburzony i rozdygotany teraz oniemiał, a szykowny melonik przekrzywił się nieco na jego głowie.
- Artur jeszcze przed chwilą nieco oburzony i rozdygotany teraz oniemiał, a szykowny melonik przekrzywił się nieco na jego głowie.
-Dzidzidzi-dziecko?! Oni mieli
dziecko?! Ależ Alastorze to przecież, to przecież… To niemożliwe…To zmienia
wszystko! Alastorze, czy wiesz co to oznacza?! - wykrzyknął Brown. – My…my
popełniliśmy błąd… – jego twarz przybrała purpurową barwę. – Alastorze dlaczego
przez tyle lat milczałeś..?!
- Przyjacielu, zrozumiałem to
wszystko niestety za późno i… - tu urwał znowu pogrążony w mrocznych
wspomnieniach owej tragicznej nocy. – Widzisz, od pogrzebu mojej Rose nie zaglądałem
do jej gabinetu, nie mogłem…aż do dziś… - westchnął. - Znalazłem list…od
Anastasii… - uśmiechnął się smutno. - Nigdy nie uwierzysz gdzie go ukryła… - ponownie
westchnął… - w Baśniach Barda Beedle’a…
- Nie... - Artur zdjął melonik z
głowy. Usiadł znacznie bliżej przyjaciela i obaj szczerze zapłakali.
Przeczytałam, zacznę od błędów.
OdpowiedzUsuńCzasem nie stawiasz przecinka tam, gdzie trzeba, a czasem stawiasz go niepotrzebnie, gdzieś są dwie kropki w wielokropku, parę razy opuściłaś spację. Pod koniec jest masa wielokropków - bardzo fajnie kreuje to klimat niepewności i wahania, ale w niektórych miejscach mogłoby ich nie być (a na pewno tutaj: - ponownie westchnął… . Brakuje jakichś akapitów, wcięć, czegoś porządkującego trochę tekst. Całość przy czytaniu mi się trochę "zlała", ale to już chyba moja wina - wciąż się chyba nie obudziłam. ;D
Ogólnie przepięknie to wszystko opisałaś, łatwo sobie wyobrazić to miejsce i rozmowę. Postacie fajnie wykreowane, takie z krwi i kości. Wszystko jest ładnie rozbudowane, dopracowane i fajnie zmierza do końcowego punktu, bez jakichś zbędnych wstawek i niepotrzebnych opisów. Przyznam jednak, że nie zrozumiałam zakończenia: co zmienia fakt, że córka Alastora miała dziecko z Rubeusem? Chciałabym też wiedzieć, czym zajmuje/zajmował się Alastor - albo to przeoczyłam, albo nie dało się tego z tekstu wywnioskować.
Ogólnie opowiadanie baaardzo na plus. Czekam na ciąg dalszy! <3
Zacznę od tego co mi przeszkadza wizualnie: brak akapitów, ich obecność zdecydowanie ułatwia i uprzyjemnia czytanie. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Druga sprawa to dialogi rozpoczynane od łącznika nierozdzielającego lub od półpauzy (ale spokojnie, sama na początku też ich używałam). Używajmy pauzy!
OdpowiedzUsuńOpowiadanie, chociaż jest krótkie bardzo mi się podoba. Stworzyłaś w nim świetny klimat, który my, czytelnicy jesteśmy w stanie z łatwością sobie wyobrazić. Co jeszcze mogę powiedzieć? Bardzo mnie zainteresowałaś tym, co takiego zrobiła ta dwójka(chociaż mam pewne domysły), co to był za błąd? Mam nadzieje, że będziesz pisać kolejne opowiadanie bo bardzo przyjemnie mi się te czytało. W dodatku fajnie by było, gdyby kolejne były odrobinę dłuższe.
Bardzo, ale to bardzo mi się podobało! :)
Na początku zwrócę uwagę na dwa małe błędy, które udało mi się znaleźć. Zamiast "Askaban", powinno być "Azkaban", a w słowie "Auror", znalazło się o jedno "r" za dużo, ale to wszystkie tego typu usterki, jakie znalazłam. Zgodzę się z Czekoladką, że bardzo przydałyby się akapity, ponieważ to naprawdę ułatwia odbiór tekstu. ;)
OdpowiedzUsuńCo do samego opowiadania, to na pewno miało ono swój klimat, który bardzo przypadł mi do gustu. Trochę tak, jakbym przeniosła się wstecz o kilkadziesiąt dobrych lat! Brawa dla Alastora za to, że traktuje swojego skrzata normalnie, a nie tak, jakby był tylko jakiś popychadłem. To męskie poruszenie, poruszyło mną samą, bardzo przyjemnie czytało mi się ten fragment, w którym panowie widzieli się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że szybko zamieścisz kolejną część, ponieważ jestem bardzo ciekawa, co takiego się wydarzyło! Pisz, pisz!
No, hej. Wpadłam powiedzieć, że przeczytałam w autobusie Twoje opowiadanko i mnie wciągnęło. Aż się zdziwiłam, że już koniec :c Kurde no! A propos błędów to widzę, że wszystko zostało już wspomniane wyżej, więc przemilczę ;) Bardzo mi się podobało. Wprowadziłaś mnie w miły klimat, który powoli zaczynał się zmieniać. A końcówka... No, no. Czekam na ciąg dalszy! Jestem trochę zajęta, więc wpadłam tylko to napisać :D Żebyś szybko pisała następne ;D
OdpowiedzUsuń