24 stycznia 2016

łatwe jest zejście do piekieł


Bellamy Sangster


Informacje:
Gryffindor | klasa VII | wilkołak od urodzenia | Azyl | patronusem piesiec | boginem niegdyś księżyc w pełni, teraz burza | heterochromia | najukochańsza | zawsze przy sercu | różdżka 11 i pół cala, drzewo różane, rdzeń z szpona hipogryfa | tatuaż na lewym obojczyku "La bella luna" | powiązania | historie

Historia:
Komu chce słuchać się długich historii o tym jak uroczy był kiedy się narodził? Jak maleńkie były jego stópki, jak śliczne i duże były jego oczy? Po co komu informacja o tym, w jakim szpitalu się urodził, albo jaka w tym czasie była pogoda? Nikt się tym nie interesuje, prawda? Tak myślałam. Narodził się 13 listopada. Wychowywał się w Londynie, gdzie jego matka dokładała wszelkich starań, aby nikt nie dowiedział się o jego przypadłości. Raz w miesiącu wyjeżdżała z nim do starej willi na wsi, w której mieszkała babcia chłopca. Dzięki znajdujących się w posiadłości lochom, mogła ukryć swojego syna - wilkołaka. Lata leciały, chłopiec z utęsknieniem wyczekiwał swojego pierwszego listu, zapraszającego go do szkoły. Jednak jego matka miała obawy, że ten list nigdy do nich nie dotrze. Jakże ogromnym zaskoczeniem dla Camille było, kiedy do ich maleńkiego mieszkanka wpadła maleńka sówka z jakże ważnym zaproszeniem. W końcu kto by się spodziewał, że jej dziecko borykające się z trudnym problemem, jakim jest likantropia, będzie z otwartymi ramionami przyjęte do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Z dumą zakupili pierwszą szatę, różdżkę oraz kociołek, a Bellamy wyruszył w najpiękniejszą podróż swojego życia. Hogwart stał się dla niego domem. Kochał przebywać w tym miejscu, nawet jeśli musiał wiecznie ukrywać prawdziwego siebie. Miał wszystko czego pragnął. Posadę w drużynie quidditcha, miłość, przyjaciół. A wszystko to do czasu. Do czasu gdy w ostatnich miesiącach szóstej klasy zniknął. Wyparował. Zaginął po pełni księżyca. Poszukiwano go przez cały czas, przeczesywano lasy, obdzwaniano szpitale i hotele w których mógł się zatrzymać, ale przepadł. Wiadome było jednie to, że nadal żyje, gdyż wysłał list do Albusa. Nabazgrał króciutką notatkę. „Zajmij się Azylem, niedługo wrócę. Mam nadzieję.” I faktycznie – wrócił. Pierwszego stycznia. Pojawił się nagle, przed własnym domem, siedząc na motocyklu, ubrany w kombinezon, z zawieszonym na szyi naszyjnikiem i tatuażem na lewym obojczyku. Po ośmiu miesiącach jak gdyby nigdy nic pojawił się w progu mieszkania swojej matki, zupełnie odmieniony. Jego ciało stało się bardziej umięśnione, poruszał się z dziwną gracją, niepodobną do poprzedniego niezdarnego kroku. Jego oczy z dziwnym błyskiem obserwowały otoczenie, na jego twarz nie wypływał bez przerwy rumieniec. Stał się inny. Zamknięty w sobie, nie chcąc mówić nic o swoim zniknięciu.

Charakter:
Kiedyś jego osoba była synonimem urokliwości. Szczuplutki, nieśmiały, niezdarny, z wyjątkowo niewyparzoną gębą po napiciu się zbyt dużej ilości Ognistej. Nie rozstawał się nawet na minutę ze swoim liskiem, rumienił się za każdym razem, kiedy ktoś wypowiadał jego imię. Teraz wszystko uległo zmianie. Stał się bardziej oschły, zupełnie zapomniał o starych przyjaźniach, poza starym druhem w zielonej szacie, wszyscy stali mu się obojętni. Jego twarz została pozbawiona emocji. Siłą wyrwano z niego jego jestestwo i stworzono go od podstaw. Ukształtowano nową osobę z resztek tego, co pozostało w cielesnym naczyniu. Teraz w jego głosie pobrzmiewa kpina, jego oczy wpatrują się w rówieśników z pogardą. Jedyną rzeczą, jaka nie uległa zmianie to miłość, jaką darzy swoją matkę i lisa. Wypracował w sobie silny instynkt samozachowawczy i wolę przetrwania. Nauczył się doskonale pracować w grupie i indywidualnie. Z cichego chłopca stał się liderem. Przestał obawiać się księżyca w pełni i tego, co ze sobą niósł. Zaczął kochać siebie za to, kim jest i przestał traktować wilkołactwo jako chorobę. Przestał też nienawidzić swojego ojca, który zostawił go, gdy jeszcze był w łonie matki. Całe jego życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a on nauczył się, że niesamowicie łatwe jest zejście do piekieł.


Bellamy Sangster podejście... cholera, kto to liczy? Tym razem odmieniony, po przejściach. Sprawa zniknięcia zostanie wyjaśniona w najbliższym czasie - w opowiadaniu. Jako, że jestem leniem, karta wzięta stąd i nieco zmieniona. Bell na tym blogu przeżył już naprawdę wiele, mam nadzieję, że i tym razem zostanie miło przyjęty.
Szkło w górę, wypijmy za zdrowie, a raczej życie Hogwarckich Kronik!
Wizerunek to oczywiście Thomas Brodie Sangster. Cytat z "Miasta Kości". 
Wątki: 7/8  Aris, Albus, Abigail, Ethel, Amanda, Sadr, Milliesant ,
Mistrz Gry mile widziany!

91 komentarzy:

  1. [Znam Twojego Bellamy'ego, chociaż nie miałyśmy ze sobą wątku. Chyba, że coś ustalałyśmy kiedyś i nie doszło do skutku, a jednak nie pamiętam. Jeśli tak to wybacz. Mimo wszystko miło widzieć, że autorzy nie mogą się rozstać ze swoimi postaciami. Jeśli podrzucisz mi jakiś pomysł to zacznę, o ile będziesz mieć chęci na wspólne pisanie :D]

    Arsellus Langhorne/Vane Pollock

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ooo drugi wilczek :D Panowie trochę podobni do siebie, więc może być ciekawie. Poza tym Bellamy świetny, wzbudza zainteresowanie przez tą nagłą zmianę oraz ponowne pojawienie się. Dlatego jeśli tylko jest chęć to zapraszam do Quentina ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja wiedziałam, że to imię i nazwisko coś mi mówi, chociaż tak właściwie nigdy zbyt długo tu nie pisałam. Nie znałam więc za dobrze poprzedniego Sangstera, ale ten pomimo tego że stał się bardziej zamknięty w sobie, wcale nie wydaje się taki zły. Kurcze, naprawdę jestem ciekawa co takiego się wydarzyło, więc mam nadzieję, że szybko wyjaśnisz nam wszystko w opowiadaniu. c: Wytrwałości życzę, bo bawić będziesz się na pewno świetnie!]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Karta świetnie dopracowana, a historia i charakter samego bohatera na tyle ciekawy, aż wyczekuje przyszłego opowiadania :D Witam cieplutko :3 ]

    Amanda

    OdpowiedzUsuń
  5. [O Bellamy'm dużo słyszałam, ale tylko dlatego, że natrafiałam na Twoje odpisy pod innymi kartami, a tak to nigdy nie miałam nawet okazji wejść w jego kartę. I tak - to fajnie jak Autorzy wracają do swoich postaci :D Więc witam Cię serdecznie i życzę weny, bo w końcu nowa karta, nowa wena ;)]

    M. Harrison/L. Scamander

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam serdecznie i cieplutko, życzę miłego powrotu, a skoro nie było okazji się jeszcze poznać to zaproszę również do Lucy lub Ethel, na pewno coś ciekawego wymyślę, choć nie wiem jak to się będzie miało do tego, co już się mu udało na blogu przeżyć :) Nie mogę się już doczekać notki!]

    Lucy/Ethel

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć, postać na blogu widziałam wiele razy, ale jakoś nie było okazji do wątku. Chętnie to zmienię. :D]

    Ellen

    OdpowiedzUsuń
  8. [Witam Cię cieplutko! Jak do tej pory nie miałam okazji spotkać się z kartą Sangstera, a ogromna szkoda! Bo nie dość, że sama postać i jej historia wykreowane są niesamowicie, to jeszcze strona graficzna jest przepiękna - takie moje zboczenie zawodowe, że rozpływam się nad tak pięknymi projektami :)
    Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ładnie zaproponować wątek. Co ty na to? :)]
    Anna Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  9. [Co prawda nie miałyśmy wątku, ale Twoją postać bardzo dobrze pamiętam. Witam więc ponownie i życzę mnóstwa weny i wytrwałości. No i czekam na te opowiadanie. Jestem bardzo ciekawa co takie się wydarzyło, że Bellamy zmienił się tak mocno! No i oczywiście możemy wspólnie pomyśleć nad jakimś wątkiem]

    Han Hyun, Avalon Moore, Angus Armstrong & Joseph Fitz

    OdpowiedzUsuń
  10. [Pamiętasz mnie jeszcze może? :D]

    Jihoon/Abigail/Alexander/Mei

    OdpowiedzUsuń
  11. [Powiem Ci tylko tyle, że tyle już się naczytałam, że nie pamiętam xD Jednak fajne jest to, że dzięki nawrotom starych Autorów, ma się szanse z nimi powątkować :D
    Z Mattem są w jednym dormitorium, a Lysander to w sumie taki pasjonat wszystkiego co niezwykle. Zależy co Ci bardziej przypasuje, bo ja jestem otwarta. I u jednego i u drugiego mi pasuje ;D I bardzo lubię Tomka tak btw. Wygląda jak mój brat xd]

    M. Harrison/L. Scamander

    OdpowiedzUsuń
  12. [Oj, skopie mu, skopie! Czyli, skoro Bells zniknął z Hogwartu przed ośmioma miesiącami, zakładamy, że cała akcja z tamtą pełnią rozegrała się tuż przed jego ucieczką? Pomyślałam sobie, że fajnie by było, gdybyśmy zaczęły wątek w podobny sposób, tak dla kontrastu — Abi dosiądzie się do Sangstera na śniadaniu, zabierze mu owsiankę i zacznie gadkę o tym, iż jest największym dupkiem stulecia. Co Ty na to? :3]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Thomas Brodie Sangster, i masz moje serce. Karta świetna, Bellamy świetny (wiem, niezbyt kreatywnie, ale naprawdę jestem pod wrażeniem - to ta pora, wybacz). Zapraszam do Jamesa, może coś razem sklecimy :D]
    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witam serdecznie na blogu :) Bardzo fajna karta i ciekawa postać ;)
    W sumie Bell i Ted są dość podobni; jeden jest wilkołakiem od urodzenia, drugi pół-wilkołakiem i metamorfomagiem. Ani o jednym, ani o drugim wcześniej czarodziejski świat nie słyszał xxD Poniekąd więc oboje zawsze czuli się zapewne nieco obco, nawet wśród swoich... Widzę również, że Bellamy ma heterochromię, podobnie jak Teddy, acz ten ukrywa to dzięki metamorfomagii, nieszczególnie przepadając za owym widokiem w lustrze. Taki dziwny z niego osobnik, cóż poradzić ;)
    Dość nietypowy bogin, muszę przyznać ;) Niemniej jak najbardziej ciekawy, rzecz jasna! :P
    Życzę (ponownej) udanej zabawy w naszym gronie i mam nadzieję, że tym razem zostaniesz z nami na dłużej :] Raz jeszcze gratuluję karty, a także wizerunku. W razie chęci na wątek i/lub powiązanie, zapraszam serdecznie do Teda :)]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ale i tak chwali się to, że jednak oryginalnie podeszło się do sprawy, nawet jeśli kod pożyczony :)
    Tak się zastanawiałam nad tym, w jaki sposób można by połączyć naszą dwójkę i wpadłam na pomysł, żeby zrobić im malutki dramacik. Przed tajemniczym zniknięciem i równie tajemniczą przemianą chłopaka, mogli z Anną być najlepszymi przyjaciółmi, może nawet byli w sobie zakochani - w każdym razie mam na myśli jakąś naprawdę poważną i głębszą relację, niż tylko krótkie 'cześć' na korytarzu, bo w sumie mieli wtedy podobny charakter. Kiedy chłopak zniknął Anna próbowała go szukać (bezskutecznie, oczywiście), nie spała po nocach, bo tak się martwiła. Jednym słowem, przeżyła to strasznie, bo w końcu wrażliwa jest. A kiedy Bellamy zjawił się na powrót w Hogwarcie, kompletnie odmieniony, jakby całkowicie zapomniał o Annie i tym, co ich łączyło wcześniej. Co ty na to? :) To pierwsza myśl, która wpadła mi do głowy, więc jeśli Ci nie odpowiada to będę myśleć dalej :)]
    Anna Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ok, w takim razie jak wrócę z pracy to podrzucę jakieś pomysły. Proponowałabym właśnie Hyuniego albo Avalon. Pomyślę nad pomysłami na wątki z obiema postaciami i wybierzesz sobie te, które bardziej Ci będą odpowiadać, o! Bo szczerze mówiąc mi c ciężki zdecydować :D]

    Hyun, Avalon

    OdpowiedzUsuń
  17. [O BOŻE, TAK! Teraz dopiero się zorientowałam, że nick jakoś dziwnie znajomy, ale teraz już wszystko stało się dla mnie jasne. c: Bardzo miło wspominam ten wątek i w ogóle, a poza tym to z mojej winy nie miał on swojej kontynuacji, dlatego może dasz mi się odwdzięczyć, hm?]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  18. Pomysł jak najbadziej mi odpowiada. Co prawda, Anna jest z tych, co to raczej sami z własnej woli nie wędrują do podobnych miejsc, ale to nie robi problemu. Ktoś mógłby jej 'donieść', że widział Sangstera samotnie pijącego w owej gospodzie, a jako że wciąż nie dawała jej spokoju sytuacja między nimi i sposób, w jaki Bellamy ją potraktował, postanowiła pójść z nim porozmawiać i ostateczne wszystko wyjaśnić. Masz ochotę zacząć czy wolisz, żebym ja to zrobiła? :)]
    Anna Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  19. [O widzisz! Mogę być zatem prekursorem niezbadanych wątków nauczycielsko-uczniowskich :D Tak po prawdzie to Ethel była jeszcze w szkole, gdy Bellamy zaczynał swoją przygodę w Hogwarcie. Prawdopodobnie nie wie o jego wilkołactwie, ale równie prawdopodobnie nie może uwierzyć, że taki uroczy jedenastolatek wyrósł na takiego poważnego, ale zarazem pewnego siebie chłopaka. Nie wiem czy Bellamy nie może się przypadkiem zainteresować pewną rośliną łagodzącą między innymi nieprzyjemne skutki pełni, gdy przyrządzi się ją w odpowiednim eliksirze? Jak to zawsze ze mną bywa mam pomysł na relację, a na umiejscowienie wątku już mniej :D Jak poratujesz, to chętnie zacznę, o ile podoba Ci się taki pomysł na małego Bellamy'ego i ciocię Ethel :D]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  20. [Tak sobie myślę nad tym naszym wątkiem. Początkowo myślałam, żeby jakoś powiązać Bellamy’ego z Hyunem ale po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to może być niewykonalne. Obaj stronią od zawierania nowych przyjaźni tudzież znajomości, a Hyun raczej nie wkładałby wysiłku w negatywną znajomość. Po prostu by ignorował Sangstera… Teoretycznie można by pomyśleć nad czymś w tym kierunku, ale mam wrażenie, że po chwili wątek zrobiłby się po prostu nudny (poza tym jeżeli dobrze rozumiem, Twój wilczek teraz wrócił do Hogwartu. A Hyun jest tutaj dopiero od września i w sumie, musieliby się poznać tak od podstaw) A nie o to chodzi.
    Jeżeli chodzi o wątek z Avalon. Moja panienka to jest takie dobre serduszko, które chce aby wszyscy byli szczęśliwi, zadowoleni i aby nikt nie chodził z ustkami wygiętymi w podkówkę. Są na tym samym roku więc z pewnością się znają. Możemy nawet uznać, że w początkowych klasach mieli do wykonania wspólnie jakieś zadanie na zajęciach i od tamtej pory albo się przyjaźnią, albo kolegują. Oczywiście teraz to zostało by przerwane. Nie mam w wątkach u Avalon żadnej negatywnej relacji więc mogłybyśmy pójść w tym kierunku. Avie jest w stanie poradzić sobie z zawodem miłosnym, ale z porzuceniem przez przyjaciela? I ciągłym odpychaniem przez niego? Nigdy w życiu.

    To takie luźne propozycje, jeżeli coś Ci się nie podoba, albo wpadł Ci do głowy jakiś inny pomysł to pisz! :)]

    Avalon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Pomyłka, nie są na tym samym roku. Ale możemy uznać, że kiedyś mógł pomóc w jakimś zadaniu Avalon. Nie wiem skąd mi się wzięło to, że Bells jest na szóstym... :D]

      Usuń
  21. [ O to jestem bardzo miło zaskoczona, cieszę się bardzo i szybko korzystam z takiej możliwości, bylebyś zdania nie zmieniła! ;) Myślę, że pomiędzy tą dwójką może nam wyjść świetny, a przede wszystkim nie nudny wątek. Relacja, relacja… Może założylibyśmy, iż poznali się na pierwszym roku, co lepsze w pociągu. Mogli siedzieć w tym samym przedziale, takie wystraszone i podekscytowane dzieci. Amanda częstowała chłopca ciastkami i po raz pierwszy była miła dla obcego dziecka. Od tamtej pory mogli w jakiś sposób się trzymać – dwie nieśmiałe istotki – aż tajemniczego zniknięcia chłopaka. Mendy jest ciekawska i zależy jej na tych prawdziwych przyjaźniach, mogła kombinować jak koń pod górkę, byleby dowiedzieć się co z jej już nie tak małym Bellamy’jm. Co teraz dzieje się z ich relacją, to już bardziej zależy od Ciebie, Amanda w tej sytuacji jest nie zmienna. Jednak co wykombinuje chłopak, o to jest pytanie ;)]

    Amanda

    OdpowiedzUsuń
  22. Anna chciała pobyć sama. Owszem, nigdy raczej nie należała do osób, które stroniły od towarzystwa innych, preferując długie wieczory spędzane jedynie przy nostalgicznej muzyce i swoich własnych myślach, ale tego dnia nie miała najmniejszej ochoty na niczyje towarzystwo. Wystarczył jej srebrzysto-szary blask księżyca nieśmiało zaglądający zza granatowych obłoków i płatki śniegu, które wirował dookoła niej niczym cały zespół baletnic prezentujący swój taniec – każdy milczący. I na tym w danej chwili jej zależało.
    Od kilku dni w całym Hogwarcie niemalże huczało od plotek. Gdzie się nie odwróciła, do kogo się nie odezwała i z kim by się nie spotkała, wszędzie natykała się wyłącznie na jeden, zdecydowanie główny temat. Bellamy Sangster. Gryfon, który niespodziewanie zniknął pod koniec szóstego roku, nagle pojawił się z powrotem! Bez chociażby jednego słowa wyjaśnienia, ot tak, jakby kompletnie nic się nie stało, a jego kilkumiesięczne zniknięcie było jedynie weekendowym wyjazdem. Ale stało się i Anna doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
    Dlatego ten wieczór wolała spędzić sama. Z dala od plotek, od niestworzonych historii i pokręconych scenariuszy, które w większości przypadków powodowały ciarki na plecach i dziwny ucisk w żołądku. Znała Sangstera. Mogło zabrzmieć to niezwykle banalnie, bo przecież pewnie każdy w Hogwarcie musiał go chociażby kojarzyć. Ale ona znała go tak naprawdę – albo przynajmniej tak się jej wtedy wydawało. Jeszcze przed jego zniknięciem, kiedy spędzała w jego towarzystwie większość wieczorów w Pokoju Wspólnym wygrzewając stopy przed kominkiem i w niemym porozumieniu odrabiając prace domowe, kiedy posyłał jej nieśmiały półuśmiech albo rumienił się niemiłosiernie, gdy częstowała go suszonymi jabłkami z cynamonem. Teraz nie pozostał po nim nawet cień.
    Anna uparcie próbowała pokazać innym, że w żadnym stopniu nie przejmuje się faktem, iż po swoim zaskakującym powrocie, Sangster ani razu się do niej nie odezwał. Lepiej! Była święcie przekonana, że nawet zapomniał o tym, że istnieje ktoś taki jak ona! I nawet jeśli jej znajomi byli skłonni w jej słowa uwierzyć, to sama siebie oszukać nie potrafiła i zagryzała wargi żeby powstrzymać smutek za każdym razem, kiedy tylko widziała jego ciemną postać przemykającą szkolnymi korytarzami. Doprowadzało ją to do obłędu.
    Dlatego też, kiedy dowiedziała się, że Bellamy zaczął spędzać wieczory w Gospodzie pod Świńskim Łbem nie stroniąc od Ognistej whisky, długo się nie zastanawiała. Chciała z nim porozmawiać bez tej - pożal się boże - farsy, którą chłopak odgrywał udając, że jej nie zna. Był dla niej kimś ważnym i martwiła się o niego niesamowicie, dlatego zasługiwała na chociażby krótką rozmowę, nawet jeżeli on nie uważał o niej tak samo.
    Przystanęła przed obskurnym i zdecydowanie odpychającym budynkiem gospody, nagle wahając się, czy powinna wejść do środka. Przestąpiła z nogi na nogę, mocniej naciągając szal na głowę. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi.
    Anna zacisnęła mocno wargi, walcząc sama ze sobą, żeby jednak nie odwrócić się i nie uciec, byle dalej. Zmrużyła oczy i uważnie rozejrzała się dookoła, wypatrując w półmroku znajomej sylwetki chłopaka. A gdy dostrzegła go siedzącego przy barze, pochylonego nad szklanką whisky, poczuła jak jej serce zaczęło bić z niemalże zawrotną prędkością.
    - Mogę się dosiąść? – zapytała cicho, przystając niepewnie obok Sangstera, i skinieniem głowy wskazując na sąsiednie krzesło.

    [Trochę ckliwe wyszło, no ale Anna już taka jest, więc ten...najwyżej chłopak ją zgasi i tyle będzie miała z tej swojej wrażliwości :p]

    Anna Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ciesze się, że Quentin ciekawi, na tym mi w pewnym sensie zależało ;p Dobrze wyczytałaś, Tin jest wilkołakiem od mniej więcej dwóch lat. Właśnie tak, Quentin chcąc nie chcąc leci na Wywarze by nie zrobić czegoś głupiego w czasie pełni]

    OdpowiedzUsuń
  24. Ostatnie tygodnie dla Abigail przedstawiały się jako niekończąca się seria uderzeń prosto w serce, a z każdym kolejnym coraz trudniej było jej podnieść się i stawić czoła rzeczywistości. Te wydarzenia odrobinę ją zmieniły, ale też nauczyły czegoś ważnego — nie była tak lekkomyślna, jeśli chodziło o ludzi. Dalej dawała z siebie wszystko w relacjach, na których jej naprawdę zależało, ale brakowało jej tej stu procentowej pewności, co do intencji jej przyjaciół. Stała się podejrzliwa, co samą ją bolało, ale nie mogła sobie pozwolić na kolejne rozczarowania.
    Jedną z osób, na których się zawiodła, był właśnie Bellamy.
    Jeśli jeszcze na początku, tuż po jego zniknięciu, próbowała wszelkich sposobów, by się z nim skontaktować — wysyłała listy, chodziła do dyrektora, wydzwaniała w wakacje do jego rodziny, a nawet wybrała się do jego starego domu samochodem taty — tak później dała już sobie z tym spokój. Po prostu zaakceptowała fakt, że nie chciał, nie mógł, albo nie potrzebował jej w tym momencie, bo była w stanie to zrozumieć. Nie mieściło jej się natomiast w głowie, że nie poinformował jej o swoim powrocie, a w dodatku zachowywał się tak, jakby zupełnie nie istniała. Tego nie mogła przeboleć.
    Miała zamiar do niego podejść, kiedy tylko przyuważyła go na korytarzu, lecz gdy blondyn odwrócił od niej wzrok, a potem przyspieszył kroku, tak ją zatkało, że nie mogła się ruszyć przez kilka sekund. Jak sparaliżowana ruszyła do sali obrony przed czarną magią, zastanawiając się, czy aby na pewno widziała tego Sangstera, czy tylko jej oczy płatają jej figle.
    Jej wątpliwości rozwiały się podczas śniadania następnego dnia. Zerkając na stół Gryfonów, Lawrence jeszcze przez moment miała wrażenie, że widok starego przyjaciela był jedynie wytworem jej wyobraźni, lecz gdy kolejny raz ujrzała jego twarz, aż zatrzęsła się ze złości. Przeklęła głośno, wstając raptownie, przez co nieopatrznie wywaliła na siedzącego obok kumpla cały talerz jajecznicy z bekonem. Ignorując jego krzyki, pomknęła jak burza w stronę wychowanków Gryffindoru.
    Tak jak przed rokiem, usiadła tuż obok dawnego przyjaciela, po czym bezceremonialnie wyciągnęła mu z rąk miskę z owsianką. Zamiast jednak zaczynać posiłek, po prostu rzuciła naczyniem, przez co cała brejowata masa wylądowała na stole.
    — Hej, Bells, jak tam życie? — powiedziała, uśmiechając się. Uśmiechy tego rodzaju nigdy wcześniej nie gościły na twarzy Abigail. — Dawno się nie widzieliśmy. Chociaż, czekaj... Godzinę temu, na korytarzu?

    [Mam nadzieję, że wybaczysz mi tę dramaturgię :D]

    OdpowiedzUsuń
  25. [W sumie to mam pomysł, słuchaj! Bellamy to kiedyś nie był taki oschły, co nie? A skoro tak, to mogli znaleźć z Jemmą jakąś nić porozumienia. Może nie od razu wielka przyjaźń i takie tam, ale Jem mogłaby mu pomagać od czasu do czasu. On mógł zawsze pogadać z nią, gdy miał problem, a ona z nim, bo dobrze się rozumieli. Ale teraz, kiedy Bellamy wrócił, mógłby stwierdzić, że Simmons powinna porządnie wziąć się w garść. Oczywiście nie chce ci niczego narzucać, bo znasz Bellamy'ego najlepiej, nie wiem też co przeszedł, ale mógłby być na nią aż wściekły za to, że ona się tak zachowuje. Można dodać do tego jakiś dodatek z Charity, przyjaciółką Jemmy, która zmarła, a która lubiła pomagać ludziom. W zależności od jego relacji z dziewczyną, Sangster mógłby różnie zareagować na wieść o jej śmierci.]

    Jemma Simmons

    OdpowiedzUsuń
  26. [W takim razie nie miałyśmy chyba okazji się wtedy przywitać, co dopiero wątek opracować, gdyż kojarzę Bellamy jedynie przelotnie, niestety.
    Przyznam ci szczerze, iż wątpię, by Neville poprosił o szpiegowanie Bella z obawy, że ten może coś zrobić lub coś w tym stylu. Nie zapominajmy, że szczerze szanował on Remusa, wątpię więc, by miał jakiekolwiek uprzedzenia względem wilkołaków ;) Acz, mógłby poprosić Teda, by ten upewnił się, że u nastolatka wszystko ok. Miałby w tym pewnie też ukryty cel, wiedząc, że Teddy od bardzo dawna szukał kogoś podobnego w tym wilczym ewenemencie do siebie. I młody Lupin jest bardzo cierpliwy, ale jeszcze bardziej uparty, więc sądzę, że w końcu jakoś się z Bellem dogadają :D I może nawet kiedyś razem cykl pełni spędzą ;) Ted ma w tym naprawdę sporą wprawę :) Poza tym, i tak pewnie on przygotowałby dla niego Wywar Tojadowy, podobnie jak w przypadku Quentina.]

    Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  27. [Też jestem w te klocki beznadziejna, także łatwo nie będzie, aczkolwiek może coś się uda :D Idziemy w negatywne czy pozytywne relacje?]
    James

    OdpowiedzUsuń
  28. [Matt pewnie z męskiej solidarności nie pytał się dlaczego Bell zniknął ani co tam robił, chociaż pewnie jak każdego by to ciekawiło. Może spotkają się podczas jakiejś pełni? Albo jakoś nad ranem po przemianie Bella i Harrison mógłby mu pomóc dojść do dormitorium czy coś. Nie wiem gdzie Bell przechodzi przemiany, więc nie mogę zbytnio manewrować xD]

    Matt Harrison

    OdpowiedzUsuń
  29. [A co tam! Z autorką Vlada wymyśliłyśmy smoczego krzaka żeby było po co jechać do Australii, także wszystko jest możliwe :D Cieszę się niezmiernie! I już prędziutko zaczynam!]
    Jak długo tu pracowała tak jeszcze o dziwo żadnemu z uczniów ani nauczycieli nie udało się jej przyłapać na jej dziwnym zwyczaju. Gdy pracowała w szklarni często nuciła coś pod nosem, ale równie często można było usłyszeć jak mówi do pielęgnowanych przez siebie roślin. Mimo swojego racjonalizmu i logicznego umysłu nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że do pewnego stopnia jej mowa działa na rośliny. Niektóre były bardziej…. aktywne, jeśli można to tak ująć, bowiem na jej groźby, że je przesadzi, jak nie będą rosły, odpowiadały ugryzieniem jej w palec. Inne natomiast spokojnie dawały się głaskać i mówić, że muszą ładnie rosnąć, by wyleczyć kogoś z fioletowej wysypki.
    Choć dopiero uczyła się prowadzenia zajęć w taki sposób, by jej uczniowie nie zasypiali na lekcjach, nie dla wszystkich zielarstwo okazywało się być życiowym powołaniem. Od tych niespecjalnie utalentowanych wymagała minimum, ale jeśli już ktoś marzył sobie bycie aurorem, a już nie daj Bóg uzdrowicielem, czy innym magomedykiem – miał zapewnione towarzystwo Ethel i ciągłe dostarczanie książek do egzaminów. Otrzepując ręce z ziemi, pożegnała Gryfonów, którzy z utęsknieniem czekali na obiad. Nie pomagało to, że akurat podsypywali tykwobulwy nawozem, który pachniał jak truskawki.
    Gdy zamknęły się drzwi szklarni, zdjęła rękawice i otarła czoło. Na szczęście w tej akurat szklarni nie było aż tak nieznośnie gorąco i wilgotno jak w tej, gdzie rosły najbardziej egzotyczne rośliny, potrzebujące odpowiedniej temperatury. Uchylone lufciki rzeczywiście pomagały, szczególnie, że na zewnątrz panował przyjemny chłód. Ukucnęła, schylając się pod stół, by wyciągnąć stamtąd pudło na zielarskie przybory i schować je z powrotem do środka. Widząc jednak pod stołem, że ktoś nad nią stoi, chciała się jak najszybciej stamtąd wyczołgać. Oczywiście nie omieszkała zrobić sobie po drodze guza.
    -Auć – syknęła, przykładając dłoń do głowy i wyprostowała się. Jej wzrok padł na bardzo dobrze znanego jej Gryfona. Choć miała wrażenie, że nic nie wie o chłopaku, który tak bardzo wyrósł, że aż ją zakuło serce na myśl o upływającym czasie, to nadal wywoływał u niej coś na kształt rozczulenia, choć zapewne młodego mężczyznę uraziłby fakt, że jest dla kogoś rozczulający.
    -Bellamy, nie idziesz na obiad? – zapytała szczerze zdziwiona. Widziała, że zaszły w nim ogromne zmiany, ale nie miała pojęcia jak gwałtowne były. Sama dla siebie wydedukowała, że zapewne zajęło to kilka lat, ale nie wiedziała jak bardzo się myliła. Sprawiał wrażenie jednocześnie charyzmatycznego, ale i lekko zdystansowanego. Kogoś, za kim ludzie najprawdopodobniej pójdą jak w dym.
    Przysiadła sobie na stole, mierząc chłopaka uważnym spojrzeniem. Nie wiedziała od czego to zależy, ale część uczniów wybierała właśnie ją, gdy mieli jakąś sprawę. Nie sprawiała wrażenia wylewnej, czy przesadnie otwartej, a momentami nawet nie sprawiała wrażenia sympatycznej, a jednak niektórzy potrzebując najprawdopodobniej rzetelnego rozmówcy, który zachowa dyskrecję, mogli przekonać się, że zrobi dla swoich uczniów niemalże wszystko. Może rzeczywiście była trochę jak ciocia, która patrzy uważnie, mierzy wzrokiem, dedukuje, słucha jeszcze uważniej niż patrzy, ale nie ocenia, nigdy.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  30. [ No i masz rację, bo brzmi to o wiele ciekawiej. Zresztą nie było mnie na wcześniejszej odsłonie, dlatego też nie wiem jaki był Bell przed zniknięciem. Co ułatwi sprawę mi, jak i tobie, jeżeli nasza dwójka dopiero pozna się bliżej niż mijanie się na korytarzu, czy zajęciach. Zresztą sowiarnia to ulubione miejsce Mendy, więc wszystko jasne. Dobra, dobra, skończę nawijać o niczym i może zacznę ;) ]

    I w życiu Amandy bywały takie dni, w których musiała się chować przed tłumem ludzi. Jej charakter i sposób bycia, niekiedy w relacjach ludzkich nie pomagał wcale, a wtedy nie pozostawało nic innego jak ucieczka. Wybierała prze różne miejsca. W piątej klasie przesiedziała cały weekend w wierzy astronomicznej, gdy pewien oczarowany puchon wyznał jej miłość na lekcji eliksirów, wymachując przy tym rękami wylał na nią mieszankę, przez którą zapach końskiego łajna unosił się za nią przez dobre dwa dni. Dodatkowo, gdy wybuchła znerwicowana tym, iż adorator nie dość, że dosyć ciapowaty to jeszcze słaby w eliksirach – postanowił otworzyć się przed nią, na forum szkoły – dostała, cytuję „-10 punktów dla Slytherinu, za przezywanie kolegi”.

    Sowiarnię poznała z totalnie innej strony, powiedziałaby nawet, że bardzo dokładnie poznała każdy jej zakamarek. Amanda mimo swojej anielskiej urody, często wpadała w kłopoty, szczególnie wtedy gdy postanawiała zwiedzać zamek po ciszy nocnej. Lądowała wtedy za karę z szczoteczką do zębów i wiadrem wody, z zadaniem wyszorowania każdej ptasiej kupy, którą napotka jej wzrok. Jednak właśnie wtedy dostrzegła magię tego miejsca. Cisza i spokój, w dzień wszystkie wymęczone sowy spały, w nocy znów wylatywały na żer. Najczęściej w sowiarni przesiadywała sama jak palec, a to odpowiadało jej najbardziej.

    Tak było i tym razem, siedziała przy jednej ze ścian, zajadała się czekoladowymi chrupkami i wertowała grubą księgę. Nawet nie wiedziała co tak naprawdę było w niej napisane, czytała ją dla zasady, bo tak chciał profesor. Przyjemnością by tego nie nazwała. Uniosła lekko podbródek, poprawiając przylegający do niego zielony szal. Akurat wtedy do pomieszczenia wszedł jakiś chłopak. Może i kojarzyła jego twarz, ale gdzie miała ją schować tego nie wiedziała. Chłopak, gdy ją dostrzegł zawahał się chwilę, tak jakby nie spodziewał się tu żywej istoty, która nie ma dziobu i skrzydeł. Mendy uniosła lekko brwi, siedziała tu zdecydowanie za długo, mogła oddać to magiczne miejsce komuś innemu.

    - Spokojnie, zostań – odezwała się cicho – I tak zaraz się zmywam – dodała, jednak opuściła tylko głowę, wracając do wcześniejszej lektury. Zniknie, ale najpierw dokończy ten nieszczęsny rozdział.

    Amanda

    OdpowiedzUsuń
  31. [Napiszę na samym początku, że wszystko jest do realizacji i pomysł jest jak najbardziej w porządku. O wątek z moim Grudniowym możesz się nie martwić – masz go jak w banku! Za drugiego, choć praktycznie – pierwszego Langhorne’a to ja nie odpowiadam i tu trzeba byłoby się do niego dobijać :D Pewnie to prowadzenie się ze Ślizgonami wydawałoby się dla Arsa dziwne, skoro nasi panowie i tak mieliby czuć do siebie niechęć. Coś w rodzaju takiej specyficznej miłości od pierwszego wejrzenia, haha. Plus faktycznie jego powiązanie z Gregiem byłyby co najmniej dla Arsellusa niezrozumiałe, ale pewnie tylko, by się temu przyglądał. On raczej nie miesza się w nieswoje sprawy, a już tym bardziej w zawierane znajomości przez krąg jego znajomych :D
    Co do zakładu to coś na tej zasadzie prowadzę w tej chwili, ale dotyczy on czegoś zupełnie innego niż próby odkrycia mrocznych tajemnic kogoś-komu-się-nie-ufa. Tina mieszać w kolejną akcję wplątywać nie chcę, a ze Styczniowym to nie przejdzie (tak ku woli jasności – tymczasowo nasi prawie bliźniacy nienawidzą się i mają ze sobą na pieńku, ale to rozwiążemy z czasem albo w dwuczęściowych notkach), dlatego wykorzystam w tym celu postać oddaną do wolnych – Natana Hutchela. Jak widzisz wszystko gra.
    Jedyne co musisz mi podrzucić to coś czego ten mój Arsie mógłby się uczepić, żeby to jego osobiste śledztwo miało rację bytu. Od siebie mogę zaproponować albo szwędanie po nocych korytarzach zamku, jeśli faktycznie Bell miałby coś do ukrycia. W grę wchodzi również Wrzeszcząca Chata lub po prostu okres pełni c:]

    Arsellus Langhorne

    OdpowiedzUsuń
  32. Na pierwsze jego słowa zareagowała względnym spokojem. Siedziała jeszcze w miejscu, mierząc go spojrzeniem, a jej oczy płonęły nienawiścią i smutkiem, którego mimo usilnych prób nie udawało jej się ukryć. Mimo wszystko nie odezwała się, ani nie zrobiła nic, by pokazać mu, że w jakikolwiek sposób udało mu się ją zranić. Po prostu patrzyła na niego z niedowierzaniem: na jego twarz, na nowy uśmiech, a przede wszystkim na te oczy, które wydawały jej się zwyczajnie puste i obce, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu.
    — Właśnie wyrzuciłam twoje śniadanie — rzekła w odpowiedzi.
    Uwielbiała te czasy, w których rano przylatywała do stolika Gryfonów i łokciami rozpychała się na boki, by móc sobie zrobić miejsce obok przyjaciela, a potem zrzędziła mu nad uchem przez pół godziny. Kiedy wkurzał się na tyle, że jego wesoły uśmiech zamieniał się powoli w grymas irytacji, przytulała się do niego mocno, obiecując żarliwie, że już nigdy nie będzie go tak perfidnie męczyć. Robiła sobie dwa dni przerwy, by wrócić trzeciego, gotowa zjeść jego kanapki.
    Gdy usłyszała "to byłaś ty?" wypowiedziane takim beznamiętnym tonem, dopiero coś w niej drgnęło. Otworzyła nawet usta, by zaraz odciąć się czymś, co i chłopaka mogłoby zaboleć równie mocno, ale nie mogła — westchnęła natomiast cicho, unosząc brwi z niedowierzaniem.
    To naprawdę był Bellamy Sangster?
    Lawrence pamiętała jak dziś ten nieprzyjemny wieczór, kiedy wybrała się do Wrzeszczącej Chaty, by złapać wilkołaka, którego widziała w Zakazanym Lesie miesiąc wcześniej. Pamiętała zdziwienie, gdy okazał się nim jej przyjaciel, ale też to, jak zażarcie się kłócili o to, by stamtąd wyszła. I w końcu wybiegła z chatki, zastrzegając jednak chłopakowi, że następnego dnia mu się nieźle dostanie, po czym ruszyła w stronę zamku. Tak na wszelki wypadek, by jako wilkołak Bellamy nie zapuścił się w tereny, na których nie chciał się znaleźć.
    A potem więcej go nie zobaczyła. Zwątpiła już, że kiedykolwiek zobaczy.
    — Owsianki — powtórzyła twardo. Niekontrolowanie zacisnęła zęby, gdy pochyliła się przed twarzą Sangstera, a nozdrza drgały jej tak szybko, że wyglądała po prostu śmiesznie. — Nie jestem głodna, chyba mnie zemdliło.
    Tym razem wyrzuciła przed siebie prawą rękę, by jednym machnięciem zrzucić na podłogę nie tylko miskę chłopaka, ale też pucharek z wodą i talerz francuskich pasztecików. Za nimi posypały się inne rzeczy, które po prostu w wyniku ruchu zwyczajnie zaczęły się staczać ze stołu.
    — Co zrobiłeś z Bellamy'm? Kiedy ostatnio go widziałam, nie wydawał się takim bezdusznym, wstrętnym i odrażającym palantem — krzyknęła, wpatrując mu się prosto w oczy.
    Długo ścierana tkanina w końcu musi się rozedrzeć. Abigail odsunęła się od Gryfona, by potem opaść na ławkę, zrezygnowana. W jej oczach zbierały się łzy przez cały czas, gdy mówiła, ale dopiero w tym momencie popłynęły ze zdwojoną siłą.

    OdpowiedzUsuń
  33. Abigail przymknęła na chwilę oczy, gdy tylko blondyn wstał z miejsca i skierował się w stronę wyjścia z sali, po czym odetchnęła głęboko. Usłyszała niepochlebne komentarze innych uczniów, przez co prychnęła głośno, zwracając na siebie uwagę tej części Puchonów, która była najbliżej. Mimo wszystko podniosła się z siedzenia i ruszyła za przyjacielem, a na pożegnanie pokazała temu irytującemu Krukonowi język, co było idealnym odzwierciedleniem jej stanu psychicznego — nie bez powodu przyklejono jej łatkę czterolatki.
    — To czego chcesz od życia? — Męczącej czterolatki. — Myślisz, że bycie oschłym i wrednym w jakikolwiek sposób pomoże ci to osiągnąć?
    Nie słuchał jej. Co więcej, nawet nie wyrażał najmniejszych chęci co do przebywania w jej towarzystwie, jakby była kimś zupełnie dla niego obcym. Jako że ukazała najlepszy popis swojego porywczego charakteru w Wielkiej Sali, a to nie dało żadnych pozytywnych skutków, postanowiła podejść go inaczej, wkręcić w zwykłą rozmowę. Problem tkwił jednak w tym, że była pełnowymiarową furiatką, a próba nawiązania z Ballamy'm neutralnego kontaktu graniczyła z cudem, o ile w ogóle mogła mieć miejsce.
    — Bells, spójrz na mnie, mówię do ciebie — jęknęła, wciąż drepcząc za chłopakiem pół kroku. Gdy w końcu znaleźli się na korytarzu prowadzącym do ich małego balkoniku na szybkiego papierosa, udało jej się go wyminąć i zagrodzić mu drogę. Wyciągnęła przed siebie ręce, by znów nie spróbował się odwrócić. — Bezradna ciamajda bez perspektyw czy odrażający palant... Dalej nazywasz się Bellamy Sangster i przyjaźnisz się ze mną odkąd pamiętam. Więc. Żądam. Wyjaśnień.
    Łzy zniknęły z policzków dziewczyny, zastąpione twardym spojrzeniem i zawiniętymi w podkówkę ustami. Pierwszy akt dramatu "tęskniłam, Ty parszywy gnomie, a na Tobie to w ogóle nie robi wrażenia" właśnie się skończył. Za bardzo zależało jej na tej relacji, by tak po prostu się poddać — Lawrence była dumna, owszem, ale bardziej uparta.
    — I przestań mnie ignorować, do jasnej cholery — dodała, by potem odwrócić się i czmychnąć przed okno na małe schodki prowadzące na balkon. — Idziesz?

    OdpowiedzUsuń
  34. Anna nie mogła wyjść z zaskoczenia, jak dziwne było to uczucie; jak bardzo czas potrafił zmienić człowieka, jak przewrotnie życie potrafiło się potoczyć, wywracając wszystko do góry nogami. Ot, tak nagle, po prostu.
    Wiedziała, że to Bellamy. Oczywiście, że to wiedziała. Te same rysy twarzy, mimo że zdecydowanie ostrzejsze, niż je zapamiętała; te same włosy, wiecznie zmierzwione i potargane przez wiatr; te same nogi i ręce, jednak już nie tak szczupłe i słabe – Anna widziała napinające się nieznacznie mięśnie, kiedy unosił szklankę napełnioną whisky do ust. Kolor oczu też był ten sam, brąz i błękit skrzyły się w ciepłym świetle pomieszczenia, ale spojrzenie było zupełnie inne. Puste, zimne i beznamiętne, zupełnie tak, jakby nie należało do niego, a kogoś kompletnie obcego, kogo widzi pierwszy raz w życiu. Zrobiło się jej zimno.
    – Dziękuję, nie piję – odpowiedziała cicho, starając się wytrzymać spojrzenie Sangstera. Było jednak tak obojętne i obce, że nie była w stanie. Spuściła wzrok i odwróciła głowę, nagle tracąc całą odwagę, która niemalże rozpierała ją w drodze tutaj. Poczuła się zagubiona, chyba pierwszy raz w życiu nie mając pojęcia, co zrobić.
    Anna nie była wścibska, nigdy w życiu. Nie wściubiała nosa w nie swoje sprawy, nie wtrącała się, kiedy inni rozmawiali na swoje prywatne tematy, nie słuchała plotek. Chłopaka też nie miała zamiaru zasypywać pytaniami i wyrzucać mu to, jak ją potraktował po swoim powrocie, nie miała zamiaru dociekać za wszelką cenę ani robić dramatycznych scen. Chciała tylko porozmawiać, tak, jakby zrobiła to w każdym innym przypadku, nie tylko jeśli chodziło o Bellamy’ego. Takiego już miała pecha – albo i szczęście, co jednak nie zawsze uważała za prawdę – że zamiast ciętego języka dostała wrażliwe serce.
    – Dobrze wyglądasz, wiesz? – zaczęła po chwili ciszy, nagle znów nie mając pojęcia, co powiedzieć. Spojrzała na twarz chłopaka, tym razem nie zamierzając odwrócić od niego błękitnych tęczówek. – Przerwa od hogwarckiej codzienności najwyraźniej wyszła ci na dobre w tej kwestii. – uśmiechnęła się delikatnie, a był to uśmiech szczery i ciepły, ale jednocześnie pełen dziwnego wahania.
    Spojrzała na śnieżnobiałego lisa, który najpierw nieznacznie poruszył się pod krzesłem Sangstera, a chwilę później pojawił między jego kolanami, opierając na nich swoje malutkie łapki. Anna uśmiechnęła się odrobinę szerzej i odruchowo wyciągnęła dłoń w stronę tego uroczego maleństwa, chcąc pogłaskać go między uszami. Miała nadzieję, że chociaż on jej nie zapomniał i spojrzy na nią cieplej, niż jego właściciel.
    Anna Fairchild

    OdpowiedzUsuń
  35. Ethel była wychowywana w sposób, który nakazywał odważnie wyrażać się o swoich poglądach, dzięki czemu zawsze odważnie i uważnie patrzyła ludziom w oczy. Nie miała w sobie puchońskiej, naturalnej otwartości i życzliwości, a jej odwaga nie wynikała z gryfońskiego poświęcenia – raczej z samoświadomości, przedwczesnej dojrzałości i szukaniu uparcie własnej drogi, z nosem wysoko zadartym do góry. Choć wiedzę miała dość obszerną i była zdolną czarownicą to jej doświadczenie zamykało się w obrębie wszelakich szpitalnych i zielarskich zagadnień. Nie oznaczało to, że nie potrafiła dać z siebie więcej, w końcu miała przed sobą dość potężną wyprawę naukową, która mogła przesądzić o jej przeskoczeniu ze stanowiska stażystki na nauczycielkę. O ile była świadoma śmierci i to w wielu wypadkach brutalnej, to nawet dla niej były rzeczy nieznane i nieodkryte.
    Najstarszych uczniów traktowała ze szczególną sympatią – przynajmniej nie przypominali małej szarańczy, która robiła w szklarni pobojowisko. Chociaż… sympatia to było zbyt duże słowo. Była uważna i poważna, ale na swój sposób czuła się przy nich na tyle swobodnie, żeby raz na jakiś czas wspomnieć, że niegdyś znany wszystkim Gilderoy Lockhart dostał wysypki na pośladkach bo bawił się z zaczarowanymi muchołówkami bez rękawiczek. Bellamy wydawał jej się teraz jakby nieco nieobecny, choć jednocześnie twardo stąpający po ziemi.
    Spojrzała na niego uważnie, a gdyby nosiła okulary na pewno jej wzrok przypominałby badawcze lustrowanie ucznia, który najwyraźniej coś przeskrobał. Kiwała powoli głową, jednocześnie nie bardzo wierząc w to, że Bellamiego od zawsze interesował wpływ roślin na dobro społeczne. Choć chciała w nim widzieć małego chłopca, to wysyłał sygnały, które świadczyły z goła o czymś innym.
    -Roślina, o której mówisz – zaczęła, nie spuszczając z niego wzroku – to prawdopodobnie bałkańska odmiana wrzeszczącego żonkila. Znacznie łagodniejsza, łatwiejsza do zdobycia i nie tak głośna jak nasz odpowiednik – powiedziała powoli, unosząc lekko brwi. Tak, cisnęło się jej na usta pytanie A tak naprawdę dlaczego pytasz?, ale nie była w stanie powiedzieć co powstrzymuje ją od zadania go.
    -Jeśli chciałbyś pomóc wilkołakom to najodpowiedniejszą osobą będzie profesor Lupin – spojrzała na niego wymownie, choć wcale nie była pewna, czy młody Gryfon zamierza udzielać się charytatywnie. Nie była głupia, czuła, że w jego rozleniwionym spojrzeniu kryje się coś jeszcze. Nie była tylko w stanie powiedzieć co. A patrząc na całą sytuację z wychowawczego punktu widzenia – zrobiła to, co musiała.
    -Może podrzucę ci dziś jedną książkę. Co prawda nie znajdziesz tam przepisu na eliksir, ale przynajmniej parę dodatkowych informacji na temat tego kto sprowadził roślinę do Anglii. Oczywiście, gdyby leżało ci na sercu dobro nauki i społeczeństwa – ostatnie zdanie wypowiedziała wyraźnie dając mu do zrozumienia, że podskórnie czuje zupełnie inne intencje chłopaka, ale póki co, miała w głowie na tyle oleju, by nie mieszać się za bardzo w życie uczniów. Dopóki nie robili czegoś nielegalnego.

    Ethel

    [Nie przejmuj się niczym! Ja też się zbieram do notki, ale muszę ponadrabiać zaległości]

    OdpowiedzUsuń
  36. [Postać przejęta, w kwestii zaburzeń nie miałam wiele do powiedzenia, ale wyzwanie całkiem ciekawe, mam nadzieję, że podołam :)
    Dziękuję Ci serdecznie, za powitanie. Może kiedyś w końcu uda nam się sklecić wątek.]

    Solene // Lorelle // Aaron

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie był wcale odrażający. Po prostu miał nowe życie, którego Abigail nie była częścią i choćby starała się za wszelką cenę, nie mogłaby nią zostać — a to znaczyło dla niej tyle, co mocne kopnięcie w tyłek i stwierdzenie, iż ma się wynosić z jego życia. Ciężko było przetłumaczyć coś czterolatce.
    — Więc, Bellamy? — zapytała zgryźliwie, wyciągając rękę po paczkę papierosów, która wciąż znajdowała się w dłoni chłopaka. Otrzymawszy jednego, w komplecie z zapalniczką, poczuła się w minimalnym stopniu udobruchana, a przynajmniej na tyle, by kolejne słowa padające z jej ust nie wylatywały z szybkością karabinu maszynowego. — Tęskniłam.
    Była na niego wściekła. Tak bardzo, że chciała go kopnąć, przeprosić, kopnąć jeszcze raz, wyrzucić przez balkon, polecieć na dół, by sprawdzić, czy żyje, dobić, a potem wykonać akcje reanimacyjną.
    Westchnęła ciężko i wplotła palce we włosy, by je szybko przeczesać. Na nieszczęście nie była idealną bohaterką filmu, więc dłoń zaplątała jej się w zniszczonych końcówkach, przez co musiała spędzić kolejną minutę na wyciąganiu ręki tak, by cokolwiek na jej głowie jeszcze zostało. W końcu wybuchnęła śmiechem, starając się za wszelką cenę, by papieros nie wypadł jej ust — to by najprawdopodobniej przechyliło czarę goryczy.
    — Dlaczego się nie kontaktowałeś, co? Mogłeś napisać, cokolwiek. I już nie chodzi mi o to, że cię nie było, ale martwiłam się, dobra? Myślałam, że... Myślałam, że jesteś martwy, Bells! Nie było cię przez osiem miesięcy! Wyobrażasz sobie, że zniknęłabym na osiem miesięcy? — żachnęła się. — Czekaj, nie. Wejdź w skórę starego Sangstera i wtedy to sobie wyobraź.
    Zaciągnęła się papierosem, kręcąc głową z oburzeniem. W głębi duszy była wdzięczna za to, że w końcu Bellamy spojrzał na nią, a nie traktował jej jak powietrze, bo to byłoby jeszcze bardziej irytujące. Albo by po prostu bolało bardziej.
    — I jeszcze zjawiasz się tu i udajesz, że nic się nie stało. Okej, wiem, możesz nie chcieć tłumaczyć się z tego, co zaszło, masz prawo. Ale ty zwyczajnie udawałeś, że się nie znamy! A ja nie lubię starać się o ludzi, którzy mają mnie w dupie, Bells, dobrze o tym wiesz.

    [Hahaha, ja marudzę?! Skąd! Hahahaha *awkward* ha ha h........]

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Nie ma sprawy! Ważne, że w końcu się pojawił ;)]

    Kątek oka obserwowała chłopaka, gdy ten wybierał sowę. To było jedno z jej ulubionych zajęć, lubiła obserwować ludzi. Nie w taki sposób jak natarczywi adoratorzy, czy najlepsi autorzy Hogwarckich plotek. Robiła to neutralnie, nie była wścibska i zachłanna wiedzy na temat innych. Jednak, gdy skierował na nią wzrok i odezwał się, automatycznie spuściła wzrok skupiając go znów na książce. Rzadko przebywała tu w towarzystwie, nawet tym niemym, ale przeszkadzającym w byciu po prostu sam na sam ze sobą. Skierowała spojrzenie na chłopaka poprawiając włosy, które uparcie pchały się w na oczy. Nie odczuwała jednak wielkiej potrzeby usunięcia go, albo i siebie w danej chwili. Nie wydawał się jej szkodliwy.
    - Nie zostań, oboje mamy takie samo prawo tu przebywać – zaczęła, przymykając na chwilę książkę – Ja również jestem nadzwyczaj cicha, nawet nie zauważyć mojej obecności – dodała, jakby na zachętę i znów wróciła do lektury.
    Takie towarzystwo jej zdecydowanie nie przeszkadzało. Z jego strony nie było zainteresowania, jak z jej był czysty spokój i tak naprawdę niewiedza z kim się przebywa. Taka jakby czysta karta na zachętę. Jednak blondynka nie potrafiła zbytnio się skupić, patrząc na twarz chłopaka, gdy wymieniali ze sobą te parę słów – mówiły po prostu zbyt wiele. Był czymś zmęczony, rozgoryczony i jakby potrzebował tej chwili spokoju. Czasu poświęconemu tylko sobie i swoim problemom. Zamknęła z hukiem książkę, parę drzemiących sówek przebudziło się nagle, nawet towarzysz chłopaka podskoczył lekko. Przepraszam mruknęła, w końcu była to oaza spokoju, a ona ją zakłóciła. Dopiero wtedy też zauważyła zwierzęce towarzystwo chłopaka. Amanda miała zaledwie sowę, może właśnie powinna postawić na jakieś wierne i kochające zwierzęce serce, czasem nie czułaby się taka samotna.
    - Nie jestem psychologiem – ciężko by było, bo sama masz niepoukładane klepki koleżanko – Jednak wydaje mi się, że bardziej potrzebujesz tego miejsca niż ja – podniosła się zakurzonej ziemi, automatycznie otrzepując spodnie z brudu. Zgarnęła jeszcze resztę czekoladowych chrupków, których nie zjadła i podeszła do blondynka. Wyciągnęła karmelową paczkę w jego stronę – Nie trzeba być psychologiem żeby wiedzieć, jakim lekiem na całe zło jest czekolada – uniosła lekko brwi, zachęcająco kiwając głową by ten wziął pakunek bez niepotrzebnego marudzenia.

    Amanda

    OdpowiedzUsuń
  39. [Chyba rozumiem o co chodzi, ale tylko chyba, bo z tym obustronnym kombinatorstwem różnie bywało :D
    Teraz mam dylemat kogo wybrać, Bellę czy Aidena... Nie brakuje Ci jakiegoś konkretnego powiązania? :>]
    // Aris

    OdpowiedzUsuń
  40. [Biorę! :D Burza mózgów czy chcesz coś konkretniejszego wymyślić? :3]
    // Aris

    OdpowiedzUsuń
  41. [Mogli zniknąć w tym samym czasie, a wcześniej znać się głównie z widzenia, bo skoro coś ma między nimi być, to lepiej zacząć od zera c: Po tym jego piciu w Świńskim Łbie wpadł mi tylko pomysł, że Aris któregoś wieczora po skończonej pracy trafił by na biednego Sangstera, który właśnie przeżył bliskie spotkanie z Ognistą Whisky i od słowa do słowa, przygarnąłby go do siebie na noc, tak na początek znajomości :d]

    OdpowiedzUsuń
  42. [Ja to zawsze chciałam wątka z Sangsterem!]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  43. [To ja mam taki pomysł, że pewnej nocy Roxanne była zbyt ciekawa świata i wyruszyła na przyjemny spacerek, aż tu nagle zaczął ją gonić wilkołak! Boże, co tu zrobić? Uciekła mu jakoś i poczekała do rana, by odkryć, że to Bellamy. A co z tym zrobić, to trzeba jeszcze nad tym pomyśleć XD]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  44. Gałęzie drzew okalających główną uliczkę opustoszałego już Hogsmeade drżały pod wpływem napierającego z czterech stron wiatru, przełamując panującą wokół grobową ciszę ledwo słyszalnym skrzypieniem. Jak zwykle, wraz z nadejściem zmroku ta tętniąca życiem wioska zamierała, a przyprawiający o ból głowy gwar ustępował miejsca przynoszącym wyczekiwany spokój dźwiękom. Poddawał się tej ciszy tak długo jak tylko mógł, starając się odnaleźć ukojenie w miarowym szumie kołysanych wiatrem liści, dochodzącym do głosu pohukiwaniu sów czy w odmierzających kolejne sekundy uderzeniach podeszwy butów o brukowany chodnik. Koniec dnia i moment, w którym niebo zaczynało pokrywać się czernią, stawał się wyznacznikiem opadnięcia kotłujących się w nim negatywnych emocji, dając tym samym złudne przekonanie, że powrót do utraconej normalności jest tylko kwestią czasu. Spod na wpół przymkniętych powiek obserwował przebijające się przez grubą taflę czerni gwiazdy, otrząsając się z letargu dopiero wtedy, gdy wiatr przybrał na intensywności, w rezultacie zmuszając go do kontynuowania tego nocnego spaceru. Zazwyczaj nie stronił od kontaktów z ludźmi, aczkolwiek po pamiętnym hogwarckim epizodzie zaczął o wiele bardziej cenić sobie swoje własne towarzystwo. Noc sprzyjała ku temu najbardziej, a nauczony doświadczeniem wiedział już, by omijać szerokim łukiem pewne obszary Hogsmeade, które pomimo później pory nie miały zamiaru pogrążyć się we śnie. Powrót do mieszkania zlokalizowanego na skraju wioski wiązał się jednak z nieuchronną koniecznością przemierzenia całej jej długości, co sporadycznie doprowadzało do sytuacji burzących tę harmonie w mgnieniu oka. Wsunął obie ręce do kieszeni kurtki i powoli ruszył przed siebie, machinalnie mijając kolejne budynki oraz zostawiając za sobą puste sklepowe witryny. Tlące się z przygasających już latarni światło padało pod kątem na jego twarz i gdyby nie ono, prawdopodobnie nawet nie zwróciłby uwagi na osobę, obok której prawie że przeszedł całkowicie obojętnie. Jego przeprogramowane na stan uśpienia zmysły nie zarejestrowały rzuconego w eter retorycznego pytania, którego sens pojął dopiero po gwałtownym zatrzymaniu się w celu uniknięcia zderzenia z niczego nie świadomym, zaprawionym w boju klientem któregoś z tutejszym barów.
    Wytężył wzrok i wbił go w tę znajomą i uroczą – choć przepitą – mordkę. Z jednej strony nie miał obowiązku wdawać się w dyskusje z pijanym nastolatkiem, który równie dobrze mógłby błąkać się po skąpanych w mroku alejkach Hogsmeade aż do rana, przy okazji narażając się na łatwe do przewidzenia konsekwencje związane ze stosunkowo niską, panującą na zewnątrz temperaturą.
    — Czyżby ktoś tutaj się zgubił? — zapytał, przegrywając walkę z ciekawością, chociaż w dalszym ciągu nie obchodziło go nic bezpośrednio związanego z Zamkiem i jego uczniami, a przynajmniej próbował sprawić takie wrażenie.
    — I przesadził z piciem… — ostentacyjnie zmarszczył nos i cofnął się o jeden krok w tył. — Bellamy, mam rację? — prawa dłoń Arisa spoczęła na ramieniu młodocianego alkoholika, a z warg uformował się cień cynicznego uśmiechu, kłócącego się z neutralnie brzmiącym tonem głosu. — Wybierałeś się gdzieś?

    aris.

    OdpowiedzUsuń
  45. Pamiętaj, że zaklepuję romantyczny watek na drugą postać. :)) I biore się za odpis. Bellamy jesy cudowny, naprawdę wspaniały. <3

    Iwan Krum

    OdpowiedzUsuń
  46. Nie spodziewał się, że pozbawione ładu tłumaczenia wydobywające się z ust pijanego chłopaka będą w stanie poprawić mu nastrój. A jednak. Kąciki jego ust delikatnie zadrżały i uniosły się ku górze, wchodząc w konflikt z dość ponurą aurą towarzyszącą tej specyficznej wymianie zdań. Nie potrafił do końca wytłumaczyć co wpłynęło na zmianę jego obecnego nastawienia, chociaż po głębszym zastanowieniu odpowiedź nasuwała się sama. Po raz pierwszy odkąd tylko sięgał pamięcią, rozwój wypadków zależał wyłącznie od niego. Zdany na jego łaskę chłopak mógł liczyć na łut szczęścia i przy jego osobistej ingerencji trafić z powrotem tam skąd przyszedł, acz Aris wolał nie robić mu niepotrzebnych nadziei i nie omamiać go niemożliwymi do spełnienia obietnicami szybkiego powrotu do jednego z dormitoriów. Na liście jego planów nie figurował termin: zbliżyć się do Zamku, ani tym bardziej nie zależało mu na zabawianiu się w przewodnika zajmującego się oprowadzaniem zagubionych duszyczek. Mógł zachować się jak rasowy dupek, odwrócić na pięcie i niepostrzeżenie uciec, lecz w postaci chłopaka przynajmniej kilka elementów wydawało mu się być na tyle interesującymi, by poświęcić im znacznie większą ilość czasu, badając, poznając i zagłębiając się w nie bardziej i bardziej. W milczeniu przyglądał się jego wyrażającym niepewność oczom i trzęsącej się z zimna sylwetce, będąc o krok od podjęcia tej sprawiającej mu pierwotnie kłopot decyzji.
    — Pomogę — zaczął, z każdym kolejnym słowem zbliżając się do wkroczenia na wyjątkowo grząski grunt. — Ale... — zawsze musiało być jakieś ale. Wprawdzie Aris nie był interesowny i tym razem także nie dostrzegał czyhających za rogiem korzyści, to po cichu liczył na raptem małą rekompensatę w postaci zwyczajnej satysfakcji. Świadomość, że po powrocie do Zamku całonocna gryfońska libacja zakończy się otrzymanym w ramach powitania szlabanem i odjęciem kilkunastu punktów w zupełności mu wystarczała. Traktował to jak swego rodzaju wyrównanie rachunków ze szkołą i osobami, które pomimo złamania paru żelaznych zasad regulaminu - podobnie jak niegdyś on - nie musiały zmierzać się z konsekwencjami i karą, nie ważne jak wysoką. Poza tym nie mógł zostawić tego emanującego urokiem alkoholika w samym centrum wioski. Po prostu nie mógł.
    — Ale nie pójdziemy do Zamku — odrzekł konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się tajemniczo i raz jeszcze szturchając towarzysza dalszej wędrówki w ramię. — Zresztą za chwilę sam zobaczysz — w Hogwarcie na szczęście nie uczyli, aby w żadnym razie nie słuchać nieznajomych, nie mniej Ackerman nie czuł potrzeby namawiania go i przekonywania, że powinien mu zaufać. Z wyćwiczoną do perfekcji obojętnością ruszył na przód, nie obracając się za siebie i nie sprawdzając, czy chłopak aby na pewno za nim idzie; były Krukon nie posiadał daru jasnowidzenia, ale o tej jednej rzeczy akurat był całkowicie przekonany. Wyczuwalny na odległość kilku metrów ostry zapach whisky był idealnym sygnałem co do tego, iż jego intuicja nadal go nie zawiodła.
    — Jest środek tygodnia, Bellamy. Często tam tak przesiadujesz? — zagadnął, nieznacznie przyspieszając. Wcześniej nigdy nie mieli okazji porozmawiać i domyślał się, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż chłopak nie zna nawet jego imienia. Cóż, w przypadku Arisa zasada znam wszystkich ale nikt nie zna mnie całkiem nieźle się sprawdzała. — Pewnie tak — mruknął bardziej do niżeli do niego. — A teraz wchodź, czwarte piętro, pierwsze drzwi po lewej — dodał, kiedy jakby znikąd wyrosła przed nimi stara kamienica, samotnie stojąca na samym skraju wioski, skąd po dobrym przypatrzeniu się widać było rysujące się w oddali kontury Wrzeszczącej Chaty. Wyciągnął schowaną w tylnej kieszeni spodni różdżkę i dwukrotnie stuknął nią w metalowy zamek, dzięki czemu drzwi otworzyły się na oścież, umożliwiając ich dwójce wejście do środka.

    //aris.

    OdpowiedzUsuń
  47. [Na wątek właśnie jestem chętna. :D Tak wchodzę na głowę, ale gorzej z pomysłami. Najprędzej mi świta przy Scorpius'ie i Bellamy'm (uwielbiam to imię), bo naprawdę nie wiem jak Sue z Aidenem połączyć. :/
    Skoro Bell jest takim bad boy'em, to mogłaby chcieć odkryć dlaczego. Scorpius mógłby zrobić coś, czym by ją zirytował, Susan po prostu nie lubi Ślizgonów, to też można by wykorzystać...]

    Susan Stanford

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [No i myślałam jeszcze nad powiązaniem. Co ty na to?]

      Usuń
  48. Świadome narażanie się na jeszcze większe problemy niż te, które miał obecnie, prawdopodobnie było szczytem głupoty i oczami wyobraźni widział już reakcję starszej kobiety, od której wynajmował pokój. W zasadzie nie przypominał sobie, by w zaraz po przeprowadzce otrzymał od niej na dzień dobry cały pakiet nakazów i zakazów, co nie znaczyło jednak, iż starsza pani zaakceptowałaby pojawienie się niespodziewanego gościa bez słowa komentarza. Zawsze istniało też nikłe prawdopodobieństwo, że jakimś sposobem nawet nie zauważy jego przybycia; mimo, że zaklęcie doszczętnie oczyszczające zakamarki pamięci opanowane miał już na IV roku, nie chciał używać go w tak niecodziennych okolicznościach jak te. Przetransportowanie chłopaka do środka nie mogło być jednak tak trudne jak wydawało mu się na samym początku, kiedy to za pośrednictwem kilku calowego patyka otwierał drzwi wejściowe starej kamienicy. Przy następnym napotkanym po drodze kłopocie tamten w ułamku sekundy tracił na swojej pierwotnej trudności. Dopiero miano prawdziwej mission impossible przybrało wyperswadowanie hogwarckiemu pijakowi wymiotowania na środku arisowego pokoju czy co gorsza w innej, nie należącej do niego części mieszkania.
    W pospiechu przekalkulował w myślach wszystkie za i przeciw, dochodząc do wniosku, że być może ultimatum w postaci małej groźby zdziała cuda. A przynajmniej w jego opinii wypadało przetestować wszystkie rozwiązania, by następnie móc wybrać spośród nich to o najskuteczniejszym działaniu.
    — Nawet nie próbuj tu rzygać — ostrzegł, po otworzeniu drzwi pchając go lekko do przodu. Położył dłoń na poręczy krętych schodów, badając pod palcami ich zimną fakturę. Wewnątrz budynku panowały takie same warunki jak w uśpionym centrum wioski, lecz tym razem przełamał ciemność wydobywającym się z różdżki światłem. Cofnął się i wstąpił na jeden ze stopni, nakierowując promień na schowaną w cieniu twarz towarzysza, by po wzięciu głębokiego oddechu przejść do płynnego kontynuowania odgrywanej roli wykwalifikowanego manipulatora.
    — Albo osobiście załatwię ci dożywotni zakaz wstępu do Świńskiego Łba — ton jego głosu nie wskazywał, by żartował, chociaż równocześnie nie dało się w nim wyczuć tej prawdziwej groźby, dającej przeświadczenie co do jej stuprocentowej sprawdzalności. Aris nie ukrywał przed samym sobą, że zależało mu na poznaniu powodu tego systematycznego opróżniania szklanek, podobnie zresztą jak samego Gryfona, który z niewiadomych powodów przyczynił się do tego, iż jego z reguły krążące wokół sowiej poczty myśli zeszły na zupełnie inny tor. Rosnące zainteresowanie uwidaczniał przez coraz częstsze zerknięcia, kamuflowane tą samą maską obojętności, która w wielu przypadkach znacznie ułatwiała sprawę. — Do Trzech Mioteł też — dodał, gestem zachęcając go do wejścia w głąb mieszkania. Oparłszy się plecami o ścianę wyszeptał ledwo słyszalne nox, ponownie zmuszając swoje oczy do przyzwyczajenia się do ciemności. Umiejętność animagii w jakimś stopniu pomagała mu w szybszej aklimatyzacji we właśnie takich warunkach, acz pomimo tego ułatwienia wolał mieć przy sobie jakikolwiek, działający nośnik światła. — Chodź za mną — Aris zdążył już na własnej skórze odczuć, że ktoś niezaznajomiony z układem pomieszczeń, w dodatku po ciemku, mógł bez trudu nabawić się kontuzji, stać ofiarą wypadku a nawet otrzeć o śmierć, dlatego też zacisnął palce na materiale jego kurtki, ciągnąc go do najmniejszego z pokoi; ilekroć przesiadywał w tych czterech ścianach, zaczynała dopadać go wytłumaczalna tęsknota za krukońskim dormitorium, któremu aktualne lokum nie było w stanie dorównać. Ogarnął wzrokiem zalegający w każdym kącie bałagan, w tym stos porozrzucanych na łóżku przedmiotów, ubrań czy starych ksiąg z zaklęciami, szukając motywacji do machnięcia różdżką i odesłania rzeczy w bardziej ustronne miejsce. — Jeśli tylko obiecasz kontrolować żołądek, możesz tam spać — rzucił, wskazując na niedużej wielkości łóżko.

    //a.

    [A z czym niby miałaś przesadzić? jest ok :D]

    OdpowiedzUsuń
  49. Uśmiechnęła się lekko na jego słowa dotyczące Lupina. Uśmiech ten był nieco kwaśny, albo może raczej nieco zbyt pewny. Ethel nie zamierzała wkładać mu do głowy morałów mówiących o tym, że kto jak kto ale Teddy najlepiej się na tym wszystkim zna i pracuje z wilkołakami na okrągło. Dla niego to nic wielkiego, a dla niej… coś na czym zupełnie się nie znała. No, może pomijając zasłyszane historie, które Teddy opowiadał jej o swoim ojcu jak jeszcze… no, jak jeszcze nie rzucali w siebie nawzajem docinkami.
    Podejrzliwość to nieco zbyt mocne słowo. W końcu Bellamy nie kwapił się do łamania szkolnego regulaminu w żaden sposób, a przynajmniej na to jej w tej chwili nie wyglądało. Prędzej obstawiała, że zna kogoś z tym problemem, o kim wolałby nie wspominać przy Ethel i chce mu pomóc. Z drugiej strony jego chłodna natura, która wydawała się jej tak obca, kazała jej myśleć, że to nie bezinteresowność rządzi tą rozmową. Postanowiła nie wtrącać się, dopóki nic nie przerośnie jej kompetencji. Widząc jego uśmiech przypomniała sobie tego małego chłopca, który jak tylko przybył do Hogwartu niemalże wsiadł jej na plecy i bawił się, ciągnąc ją za warkocz i wcale nie bojąc się starszej koleżanki. Była ciekawa jak on ją zapamiętał i czy obecna Ethel bardzo odbiegała od jego wspomnień. Pewnie tak, w końcu widziała więcej niż chciała i niż można było przypuszczać, ale i ona nie była skora do mówienia niepytana.
    -W praktyce? – uniosła lekko obie brwi. Miała zamiar odpowiedzieć mu na zadane przez niego pytanie, ale musiała to bardzo poważnie przemyśleć. Oczywiście istniała opcja postawienia wszystkiego na głowie i zrzucenia całej eksperymentalnej odpowiedzialności na Ethel, ale stażystka nie była pewna czy po jej nagłym zainteresowaniu australijskim smoczym zielem dyrektor zgodzi się na prowadzenie dwóch potężnych badań jednocześnie.
    -To może najpierw zamiast obiadu spacer do Hogsmeade? – spytała, czując, że musi wyprowadzić rozmowę w neutralne miejsce i, że będzie musiała zadać Bellowi kilka poważniejszych pytań. Czy będzie chciał odpowiedzieć, czy nie, to już inna sprawa, ale przede wszystkim miała być tu pedagogiem, co wiązało się z tym, że pewne rzeczy po prostu musiała robić, czując że pewien kręgosłup moralny, który posiadała mógłby w przeciwnym razie na tym ucierpieć.

    Ethel

    [Ja teeeż, nie przejmuj się, odpisuj w swoim tempie, bo i ja czasem przeciągam odpisy :D]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Nieładnie tak pomijać mnie, kiedy ja bardzo chcę wątek z wilczkiem :<<<<<]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  51. W jego życiu niemal wszystko przebiegało w ten sam monotonny i sprawdzony sposób, nabierając zawrotnej prędkości dopiero wtedy, gdy na jego drodze niespodziewanie pojawił się on. Zaciągnięty hamulec dał za wygraną sprawiając, że ciąg nachodzących na siebie wydarzeń zaczął rozwijać się w tempie, którego nieprzyzwyczajony Aris nie potrafił ogarnąć. Wspomnianą pierwszą randkę mógł jeszcze ewentualnie wytłumaczyć przemawiającym przez chłopaka alkoholem, jednak kwestia pójścia do łóżka była nie do podważenia i właściwie nie był do końca pewien, czy miał ku temu jakieś większe obiekcje, może poza jednym małym szczegółem. Szczegółem, który w momencie zapraszania go do siebie i proponowania noclegu zupełnie wypadł mu z głowy. Obudzenie się wraz z pierwszymi przedzierającymi się przez okienne szyby promieniami słońca z łokciem wbitym między żebra nie było szczytem jego marzeń, a ze względu na ograniczoną przestrzeń uniknięcie tego nieprzyjemnego incydentu nie należało do zadań z kategorii prostych do wykonania. Poza tym rzadko kiedy pozwalał na to, by ktokolwiek wszedł na jego terytorium, przekraczając granicę oraz naruszając przy tym przestrzeń określaną jako osobista. Nieczęsto robił wyjątki, acz o dziwo nie miał wątpliwości, że Bellamy powinien stać się jednym z nich. Po części przemawiał za tym też fakt, iż nocowanie na zimnej i niewygodnej podłodze było ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę, w porównaniu z położeniem się koło niego - nawet jeśli roztaczał wokół siebie aurę przepełnionej wonią whisky Gospody.
    — Aris — cofnął rękę sekundy po tym, jak opuszkami palców dotknął wewnętrznej części jego dłoni. W międzyczasie błądził wzrokiem po podłużnej, przywołującej kolejną serię pytań bliźnie, na pierwszy rzut oka kojarzącej się z pamiątką po stoczonej walce z rozwścieczonym hipogryfem. — To co, taki scenariusz pierwszej randki ci odpowiada i już mogę zaciągnąć cię do łóżka? — rozpiął zamek kurtki, którą po zdjęciu rzucił na piętrzący się stos pozostałych ubrań, następnie podchodząc do szczelnie zamkniętego okna i uchylając je jednym pociągnięciem za klamkę. Przedzierający się do środka orzeźwiający chłód nie robił mu w tej chwili większego problemu; nigdy nie był alkoholowym oponentem, ale na dłuższą metę zapach Ognistej mógł znienawidzić nawet największy fan tego trunku. — A o to nie mówisz się martwić — zaczął, obchodząc pokój i przysiadając na samym brzegu zdatnego już do użytku łóżka. — Zdążysz mi się odwdzięczyć — raz jeszcze spojrzał na niedającą mu spokoju bliznę, walcząc z pokusą otworzenia ust i zadania chociażby jednego pytania o źródło jego pochodzenia. Nazajutrz, kiedy to planował ruszyć w drogę, przemierzając wioskę i odprowadzając go na tereny sąsiadujące z Zamkiem, równie dobrze mógł poprowadzić rozmowę w sposób, który zagwarantowałyby mu odpowiedź na to i parę innych pytań. Wszystko działo się i tak w wystarczająco szybkim tempie, tak więc dodatkowe wciskanie pedału gazu nie byłoby uznawane za coś niezbędnego do podtrzymania tej niecodziennie rozpoczynającej się znajomości. Właściwie to nie miał pewności, czy całe to zajścia nie będzie z góry potraktowane jako jednorazowe; w zasadzie gdyby tylko chciał, nic nie stało na przeszkodzie aby zaraz po pracy zajrzał do Świńskiego Łba i zaspokoił ciekawość sprawdzając, czy młody alkoholik w dalszym ciągu wypełnia swój wolny czas opróżnianiem kolejnych szklanek. — Lepiej się wyśpij, rano musimy się stąd ewakuować — mruknął, przypominając sobie o przeszkodzie w postaci głównej lokatorki, z którą w pierwszym starciu udało im się wygrać. — Łap — przez rzucone zaklęcie przywołujące prawie że nie przygniótł go kołdrą, która na krótką chwilę zawisła w powietrzu tuż nad jego głową, by niemal w tym samym czasie swobodnie opaść w dół. Samemu przysunął się maksymalnie blisko do ściany, opierając się o nią plecami i ściągając przez głowę bluzę wraz z koszulką, które podzieliły wcześniejszy los odrzuconej na podłogę kurtki. — Lepiej się już czujesz? — zapytał, krzyżując obie ręce na torsie.

    //a.

    OdpowiedzUsuń
  52. [Ja coś wymyślę i wpadnę tu, jak już mi przyjdzie do głowy! I to będzie super. Czekaj cierpliwie lub nie czekaj wcale, ale w ciągu kilku dni pojawi się tu ode mnie komentarz :D]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  53. Nie wiedział co robić i nie umiał określić czego tak naprawdę chciał. Od zawsze preferował jasne sytuacje, a na niedomówienia reagował wręcz alergicznie. W życiu Arisa brakowało na nie miejsca, aż do teraz. Jego myśli nie były w stanie znaleźć choćby jednej wspólnej przystani, błądząc bez celu i nie dając mu szansy na pełne skoncentrowanie się na wybranym przez siebie obiekcie poddawanym wnikliwym obserwacjom. Obecność półnagiego chłopaka skutecznie wytrąciła go z dawnego rytmu, uruchamiając wyobraźnię, która zazwyczaj rzadko kiedy dawała o sobie znać. Dzielenie kołdry z najwyraźniej odzyskującym już świadomość Gryfonem, zwłaszcza jeśli chodziło o kwestie związane z komunikacją, z minuty na minutę zaczynało robić się coraz bardziej kłopotliwe, nawet jeśli starał się tego w żaden sposób nie okazywać. Z jednej strony nie zależało mu na tym, by po upływie tych kilku godzin od chwili zaśnięcia chłopak obudził się z wielką, czarną i niemożliwą do wypełnienia dziurą w pamięci, acz drugiej mogło okazać się to dość sporym uproszczeniem. Przynajmniej dla Arisa. Nie miał pojęcia, czy za panujący w głowie mętlik mógłby obarczyć winą zmęczenie i nagromadzone w ciągu tygodnia skrajnie negatywne emocje czy osobę znajdującą się w zasięgu jego rąk. Mimo iż dzieliła ich nic nieznacząca odległość możliwa do pokonania w ułamku sekundy, miał świadomość iż w rzeczywistości kroków do przemierzenia było znacznie więcej. Rozpościerały się przed nim kilometry żmudnej wędrówki, na której finiszu być może znalazłby to, co aktualnie było nieosiągalne.
    Nie wiedział czego chciał, choć lodowaty oddech Bellamy'ego, który wbrew wydzielonemu dystansowi doskonale czuł na swoim karku, przedostające się do uszu ciche dźwięki gniecionego pod wpływem ruchu materiału kołdry i świadomość, iż po raz pierwszy od dawna nie spędza nocy otoczony czterema ścianami znienawidzonego pokoju przybliżały go do końca, pokazując najlepszą drogę na skróty. Przypadkowe zerknięcia i dłuższe zatrzymywanie wzroku nie wystarczały, kiedy zaraz po wślizgnięciu się do łóżka natrafiał na jego twarz, która - gdyby nie wyróżniające się w mroku nocy błyszczące tęczówki - pozostałaby niezauważona.
    — Już ci przecież mówiłem — zaczął, w międzyczasie przekręcając się na lewy bok, przodem do ściany — nie musisz mi dziękować — zaraz jednak z powrotem opadł na plecy, chcąc w ten sposób odepchnąć jak najdalej pociągającą wizję sprawdzenia, czy aby na pewno jego łóżko zajmuje więcej niż jedna osoba. — Ale wybacz mi ten nietakt. Zapomniałem o kolacji i winie. Duże niedopatrzenie jak na pierwszą randkę — stwierdził, wzruszając ramionami, czego poprzez okrywającą go kołdrę nie mógł zauważyć jego współlokator na jedną noc. Gruba warstwa materiału w pewnym stopniu zapewniała ochronę przed wlatującym przez szczelinę w uchylonym oknie lodowatym powietrzem, jednak ciałem Arisa wstrząsały delikatne dreszcze, za sprawą których machinalnie przesuwał się do potencjalnego źródła ciepła. Spod lekko rozchylonych warg wydobyło się bezgłośne westchnięcie w momencie, w którym palce jego lewej dłoni całkowicie przypadkowo zacisnęły się na gryfońskim nadgarstku, a dzieląca ich odległość utraciła miano bezpiecznego dystansu. — Zmarzłeś — zauważył, modelując ton głosu na ten pozbawiony cienia zażenowania. — Może lepiej zamknę już to okno — rzucił tylko, by po odsunięciu się chwycić za różdżkę i z jej małą pomocą uciąć dostęp świeżego powietrza. Ręka trzymająca patyk zatrzymała się na wysokości głowy, niespodziewanie zmieniając kierunek i obierając go ponownie po pięciu sekundach zastanowienia; słowa układające się w propozycje ogrzania go w nieco inny sposób mimo wszystko nie przeszłyby mu jednak przez gardło. — Śpij już — dodał, udając senność, która dopadło go również niespodziewanie jak potrzeba zamienienia się w ludzki grzejnik.

    //a

    OdpowiedzUsuń
  54. [No to może po wizerunku ja też przybędę, bo wszyscy panowie zaje.biści. Ballamy to taki słodziak i w ogóle, ja też kiedyś chciałam wizerunek Thomasa. ;) To co sklejamy?;)]
    Ars

    OdpowiedzUsuń
  55. [Cześć! Cieszę się, że Milliesant została tak ciepło przyjęta i dziękuję ślicznie za powitanie. :) Chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli do wątku wytypuję sobie Bellamy'ego. Pamiętam go jeszcze z czasów mojego poprzedniego pobytu na HK i przyznaję, że ciekawi mnie zmiana, jaka w nim zaszła. Wydaje mi się jak najbardziej na plus, ale podejrzewam, że to się jeszcze okaże. Chwilowo niczego nie proponuję, bo nie wiem, co już u Twojego wilkołaka masz. Podpowiedz mi, w jakiej relacji/wątku najchętniej widziałabyś naszą dwójkę, a wspólnie pomyślimy nad czymś konkretnym. :)]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  56. Ciche dobranoc było ostatecznym sygnałem co do zaprzestania jakichkolwiek działań, zapoczątkowanych tym pozbawionym - jak na Arisa - zdecydowania i śmiałości dotykiem. Z reguły po tego typu zwrotach następowało milczenie, rzadko kiedy przerywane odgłosami rozpoczynanej rozmowy, która zgodnie z niepisaną zasadą kończyła się w chwili wyrzucenia z siebie tego właśnie słowa. Dlatego też nie zamierzał ponownie otwierać ust i przebijać się przez grobową ciszę, chociaż parokrotnie był już o krok od podjęcia tej próby. Zacisnął powieki, próbując walczyć z bólem głowy spowodowanym odbijającym się od czaszki wyznaniem, którego zinterpretowanie przyszło mu z niezwykłą łatwością, chociaż nie wykluczał, że po raz kolejny mógł się pomylić. Brak stu procentowej pewności i zakorzeniony gdzieś głęboko pod skórą strach przed niepowodzeniem w konsekwencji skutecznie powstrzymały go od podjęcia tematu, do którego nawiązania dostrzegał w każdym wypowiedzianym tej nocy zdaniu. Tłumaczył sobie, by nie traktować tych słów zbyt poważnie i nie odbierać ich jako zawierającą ukryty podtekst zachętę do działania, ale w starciu z teorią praktyka nie miała większych szans. Nie pojmował własnego toku rozumowania i nie był pewien, czy chciał żeby uległo to zmianie. Jedno było jasne; coś ewidentnie przyciągało go do znanego jedynie z imienia chłopaka, dając mu odpowiedź na to, czego tak naprawdę pragnął.
    Nie orientował się, ile czasu spędził na odliczaniu w myślach kolejnych minut ciągnących się dłużej niż całe godziny, jednak po upływie trzech kwadransów dał za wygraną, dochodząc do wniosku, iż dalsze podchody nie mają większego sensu. Przyciąganie stawało się coraz silniejsze, podobnie jak rosnące przekonanie co do słuszności podejrzeń dotyczących tych paru rzuconych słów, których niejednoznaczny wydźwięk robił w arisowej głowie niemożliwy do uporządkowania bałagan. Chciał poczuć coś więcej niż przejmujące zimno, od kilkudziesięciu minut objawiające się mimowolnym drżeniem ciała i pokrywającą je gęsią skórką, tylko po części związaną z niską temperaturą pomieszczenia.
    — Śpisz? — odezwał się na tyle cicho na ile potrafił, mając naiwną nadzieję, że to puszczone w eter pytanie nie doczeka się odpowiedzi. Wsłuchiwał się w jego równomierny oddech i towarzyszący mu szum wiatru za oknem, powoli zsuwając z siebie kołdrę, pod którą schował się prawie w całości. Trwający tych kilka sekund brak odzewu zmobilizował go do stopniowego minimalizowania nieświadomie wyznaczonej przez nich odległości, a każdy następny odhaczony na liście milimetr wraz z poczuciem satysfakcji dawał mu gwarancję, iż reprezentowana przez niego potrzeba bliższego kontaktu nie zrodziła się wyłącznie w jego głowie.
    Przylgnął bokiem do ciała chłopaka, dłoń zatrzymując na wysokości jego obojczyka a twarz tuż obok szyi, ignorując przy tym zapach alkoholu i wszystko to, co wcześniej stało mu na przeszkodzie. I już wiedział, że pierwszy krok do dostania tego czego chciał właśnie został zrobiony.
    Przez całą noc jego umysł nastawiony był na stan czuwania, wybudzając go z wyjątkowo lekkiego snu w porze, w której zazwyczaj nie wychodził jeszcze z łóżka. Nie był zdania, by tej nocy zrobił coś złego czy nieodpowiedniego, acz mimo to wizja złapania na gorącym uczynku nie wydała mu się ani trochę kusząca. Pomimo wewnętrznego zadowolenia wolał podnieść się na nogi wcześniej niż miał to w zwyczaju, pozwalając Bellamy'emu spędzić dalszą część dnia z poczuciem, iż w trakcie snu nie działo się nic, co powinno wzbudzać jego podejrzenia. — No już Bells, wstawaj! — krzyknął mu nad uchem, jednocześnie dwukrotnie ponaglająco szturchając w ramię, co w pakiecie z wysoce prawdopodobnym kacem powinno kosztować go oberwaniem pierwszym lepszym zaklęciem. — Nie mamy dużo czasu — wyjaśnił, kątem oka spoglądając w stronę zamkniętych drzwi od pokoju. — Ale najpierw rekompensata za wczorajszy brak kolacji i zepsutą randkę — dodał, wskazując gestem na leżący na stoliku talerz z tostami i kubek z gorącą herbatą. — Jedz i spadamy.

    //a

    [i wybacz to strasznie wolne tempo odpisywania c;]

    OdpowiedzUsuń
  57. Obracał w palcach niewielką kartkę, którą dostał kilka dobrych miesięcy temu. Do tej pory pamiętał ulgę, która towarzyszyła mu, gdy do jego dormitorium pod koniec piątego roku wpadła malutka sówka. Rzuciła mu wtedy jeszcze mniejszą kopertę z napisem: „Albus Potter, Hogwart”. Od razu rozpoznał wtedy pismo Bellamy’ego, o którym ślad zaginął ponad tydzień wcześniej. Pamiętał również wściekłość, jaka towarzyszyła mu, gdy pierwszy raz ujrzał, co chłopak napisał. Nie, nie napisał. Nabazgrał na kolanie.
    Nie szukajcie mnie, wszystko jest ok. Bell
    Westchnął cicho, chowając kawałek papieru z powrotem do szuflady przy jego łóżku. Dormitorium Slytherinu było dość przygnębiające, szczególnie wtedy, gdy było w nim pusto. Był sobotni poranek, a to oznaczało tyle, że większość uczniów poszła do Hogsmeade. Al został, bo… Właściwie nie miał pojęcia, dlaczego. Po prostu nie miał ochoty się ruszać. Nie miał ochoty na nic.

    Co mu towarzyszyło, gdy przez drzwi do jego pokoju wpadła sowa niosąca w dziobie zwinięty świstek bez koperty? Może zdziwienie, a może deja vu. Albo oba. Zmarszczył brwi, przechwyciwszy przesyłkę. Nie spodziewał się żadnego listu, chociaż właściwie tego świstka nie dało się nawet nazwać listem. Rozwinął rulonik i podrapał się po głowie, czytając treść wiadomości. Nie znał tego charakteru pisma, nikt również się nie podpisał.

    Mógł zignorować zaproszenie do baru Spalona Wiedźma na pograniczach Hogsmeade. Nie miał pojęcia, czy poprowadziła go tam ciekawość, czy może zwykła nudna. A jednak po godzinie stał przed drewnianymi, obdartymi drzwiami. Otworzył je i powolnym krokiem zszedł na dół, do podziemi, bo to tam prowadziły schody, które ukazały mu się po przekroczeniu progu.
    Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Było obskurne i dość zaniedbane. Przy stolikach siedziały podejrzane postacie, mężczyźni, którzy albo przyglądali mu się z ukosa, albo posyłali mu obłąkany, po części bezzębny uśmiech. Przełknął ślinę, zaciskając pięści w kieszeniach swojej czarnej kurtki. Odwrócił wzrok od osiłków. Nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że spędzili trochę czasu w Azkabanie. Za barem stała młoda, dwudziestoparoletnia czarownica z chustą przewiązaną na głowie. Służyła jej pewnie do powstrzymywaniu gęstych loków do wpadania do podkrążonych oczu przesadnie pomalowanych czarną kredką. Zmierzyła go wzrokiem, wycierając kufel.
    – Chcesz coś, czy masz zamiar się tak gapić przez cały dzień? – spytała, marszcząc brwi.
    – Em… – Albus postarał się uśmiechnąć, co wyszło mu dość żałośnie. – Kieliszek Ognistej da radę.
    – A pełnoletni to ty jesteś?
    Chłopak westchnął, podszedł do baru i wcisnął jej do ręki galeona.
    – To chyba więcej niż za kieliszek, prawda? – syknął jej do ucha, by następnie spokojnie patrzeć, jak kobieta nalewa mu trunku i podsuwa Ognistą pod nos. – Dzięki.

    [No to zaczęłam. Nie jest to jakieś super, ale się rozkręcimy <3
    I tak tylko zwrócę uwagę, że skoro zmieniłyśmy Gregoriusa na Albusa, to mogłabyś uwzględnić to w karcie? Ładnie proszę :3]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  58. Nie miał pojęcia, kto chciał go widzieć w gospodzie. Usiadł na stołku przy barze, wpatrując się w kieliszek z Ognistą. Przełknął ślinę. Na kogo właściwie tu czekał? Lub kto czekał na niego? Przygryzł dolną wargę i ponownie odwrócił się w stronę stolika zajmowanego przez kilku oprychów. Nic nie wyglądało tu miło ani bezpiecznie. Barmanka i kelnerka wydawały się oschłe i znudzone swoją pracą, choć to akurat go nie dziwiło. Gdyby musiał siedzieć cały dzień w nieco cuchnącym stęchlizną miejscu i obsługiwać gości, którzy wyglądali, jakby wszystkim dookoła chcieli albo przyłożyć, albo od razu użyć na nich Avady, raczej też nie byłby zadowolony.
    Siedział tak kilka minut i dopiero wtedy popatrzył w drugą stronę, gdzie znajdowała się niewielka wnęka z jednym stolikiem. Ktoś spoglądał na niego spode łba. Ktoś o blond włosach i dziwnie znajomo wyglądających rysach twarzy. Albus odwrócił się w stronę baru, spojrzał na wciąż pełny kieliszek Ognistej i wypił go na raz, odchylając przy tym głowę do tyłu.
    – Jeszcze jeden – mruknął, podsuwając naczynie barmance.
    Zerknął kątem oka w tamtą stronę. Chłopak skrył się za półścianką i schował twarz w cieniu, pochylając się nad zajmowanym przez siebie stolikiem. Albus zmarszczył brwi. Przed chwilą wydawało mu się, że widzi nikogo innego, a Bellamy’ego, który nie odezwał się do niego słowem, odkąd tylko wrócił. Jedynie wziął lisa do siebie. Najpierw zniknął, a potem, gdy już łaskawie pojawił się w zamku, zabrał ze sobą zwierzę, do którego Albus już zdążył się przywiązać, choć się do tego nie przyznawał.
    Zrozumiał, że w kącie faktycznie siedział Gryfon, w momencie, gdy mignął mu dobrze znajomy kombinezon. Uśmiechnął się krzywo, spoglądając na Ognistą. Po tak długim czasie nie chciał rozmawiać ze swoim dawnym przyjacielem. Nie obchodziło go, że miał problemy, że spędził tyle czasu, nie odzywając się, z zapewne ważnych powodów. Czuł się zdradzony. Wlał sobie do gardła jeszcze trzy kieliszki trunku, za każdym razem delikatnie się krzywiąc. Dopiero wtedy zdobył się na wystarczająco tyle samozaparcia, aby podejść do Bella i powiedzieć mu, że wszystko, co chce mu powiedzieć, może sobie wsadzić głęboko w tyłek.
    I może nie byłoby problemu, gdyby nie to, że ktoś pociągnął go za włosy do tyłu, przez co spadł ze stołka na podłogę. Coś chrupnęło mu w plecach w momencie, gdy upadł. Jęknął cicho i podniósł wzrok. Stał nad nim jeden z tych zbirów, którzy również znajdowali się w barze.
    – Co ty wyprawiasz, Rob? – spytał jeden z tych, którzy wciąż siedzieli przy stoliku. Ten sam, który wcześniej posłał Albusowi bezzębny, obrzydliwy uśmiech.
    – Razem z zębami wyrwali ci mózg, czy jak?! – Wielki drab stojący nad Potterem odgarnął sobie rude, zlepione włosy z twarzy. – To przecież ten cholerny dzieciak, Potter! – ryknął i pochylił się nad Albusem, który podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż nie do końca świadom tego, co się dzieje.
    Złapał chłopaka za kołnierz i bez problemu podciągnął go nieco wyżej, patrząc mu prosto w twarz. Śmierdziało od niego alkoholem i brudem.
    – Dobrze się bawiłeś, używając Cruciatusa na Septimusie, gówniarzu?
    Albusowi wspomnienie bitwy o Hogwart przeleciało przez głowę niczym strzała. Przełknął ślinę, przypominając sobie uczucie, jakie towarzyszyło mu, gdy torturował Hectora. Zmieszanie, jakie czuł, gdy rodzina patrzyła na niego z przerażeniem, najpierw przez to, że gadał z wężami, a potem przez użycie zaklęcia niewybaczalnego.
    Zacisnął powieki, gdy osiłek wyciągnął różdżkę i przyłożył mu jej koniec do gardła. Reszta gromady też wstała od stolika, podchodząc do niego.
    Cholera, cholera, cholera.

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  59. Oceniał sytuację, rozglądając się nerwowo. Barmanka zastygła, wpatrując się w całą scenę. Wiedział, że ona jej nie pomoże. Gdyby była utalentowaną czarownicą, z pewnością nie pracowałaby w takim miejscu, jak to. Koniec różdżki nieznajomego wbijał mu się nieprzyjemnie w skórę. Albus zacisnął zęby, próbując wymyślić jakiekolwiek wyjście z sytuacji. Wokół niego właśnie stanęło osiem osób, do tego musiał dodać tego najgorszego mężczyznę, który mógłby teraz wypowiedzieć jedną formułkę i Potter leżałby martwy w przeciągu ułamka sekundy. Przełknął ślinę na samą myśl. Nie chciał umierać. Był pewien, że wszyscy zwolennicy Mrocznych siedzieli już w Azkabanie, tymczasem przed sobą miał całkiem pokaźną zgraję, która chciała odegrać się na nim za to, co stało się w czasie bitwy o Hogwart.
    Popatrzył na Bellamy’ego, który ze stoickim spokojem odszedł od stolika. Zmarszczył jedną brew. Nie wiedział, co działo się z chłopakiem podczas jego nieobecności, jednak to spojrzenie, jakim teraz Sangster obrzucał całą gromadkę, w niczym nie przypominało przerażonych oczu Bella, którego znał Albus. Przygryzł jedną wargę, zastanawiając się, co ma zrobić. Nie chciał nic mówić, aby nie prowokować wrogo nastawionej szajki.
    Dzieciaka, zagrzmiało mu w głowie. Zmarszczył brwi, patrząc na Bellamy’ego. Za kogo on się uważał?! Zacisnął zęby, czując, że różdżka wbija mu się mocniej w gardło. Rudy mężczyzna uśmiechnął się do niego chytrze, a następnie zwrócił się do blondyna:
    – A ty tu czego? Spieprzaj, dzieciaku, nie twoja sprawa. – Odwrócił się z powrotem do Albusa. – A może chciałbyś poczuć, jak to jest być potraktowanym Cruciatusem, hm?
    Al poczuł, jak szybciej bije mu serce. Krople potu pokryły mu czoło na samo wspomnienie o Cruciatusie. Nie chciał poczuć tego nigdy więcej. Nie chciał nawet pamiętać uczucia, które towarzyszyło mu, gdy Hector użył na nim tego właśnie zaklęcia. Każda komórka w jego ciele płonęła wtedy żywym ogniem, każdy mięsień był tak mocno napięty, że sama szamotanina na podłodze sprawiała dodatkowy ból. Wzdrygnął się, gdy poczuł, że mężczyzna powoli przekręca różdżkę, naciągając skórę chłopaka.
    Rozejrzał się nerwowo, nie poruszając przy tym żadną częścią ciała. Jego gałki oczne wodziły po barze, po przerażonych dziewczynach z obsługi i po obskurnych ścianach. Zobaczył, że wargi rudzielca otwierają się z zamiarem wypowiedzenia zaklęcia.
    – Dziewięć dużych węży, Bell! – krzyknął nieco spanikowany.
    Miał wrażenie, że sprawa będzie przegrana. Zanim Bellamy zastanowi się, o co w ogóle chodzi, zanim zdąży użyć czarów i odeprzeć osiłków… A jednak się mylił. Blondyn bez chwili zastanowienia wypowiedział zaklęcie i z końca jego różdżki wystrzeliło dziewięć dorodnych pytonów. Albus widział po minie Sangstera, że ten nawet nie wie, o co chodzi. Nie dziwił się, w końcu temat wężoustwa Pottera został zatajony, a ci, którzy o tym wiedzieli, nie mówili o tym od dawna – stało się to dla nich po prostu nudne.
    Dlatego wcale nie zdziwił się, gdy zauważył zaskoczenie na twarzy Bellamy’ego w momencie, gdy spomiędzy jego warg wydobył się donośna sekwencja syków. Węże rzuciły się na mężczyzn w mgnieniu oka. Nie liczył na to, że zwierzęta dadzą radę. Miały jedynie na parę sekund odwrócić uwagę i pozwolić Albusowi wstać i sięgnąć po różdżkę.

    [Pozwoliłam sobie napisać, że Bell użył zaklęcia, mam nadzieję, że się nie pogniewasz, iż troszkę nim pokierowałam <3
    Teraz w sumie wychodzi na to, że nie tylko Albus nie wiedział czegoś o Bellu :D]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  60. W momencie, gdy węże rzuciły się na oprawców, podniósł się z ziemi najszybciej, jak tylko potrafił, i wyjął z kieszeni różdżkę. Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że cztery kieliszki Ognistej nie były dobrym pomysłem. Nie był jakiś bardzo pijany, ale ciepło zalewało jego ciało, a podłoga wydawała się nieco krzywa. Musiał jednak ocknąć się ze stanu odrętwienia, w którym się znalazł, bo przeciwnicy szybko uporali się z pytonami, by następnie rzucić się na dwojga chłopaków.
    Nie zdążył doskoczyć do Bellamy’ego, bo drogę zagrodził mu rudy osiłek, który wcześniej chciał go potraktować Cruciatusem. Al przełknął ślinę, widząc kątem oka, że na Sangstera napiera więcej osób niż na niego samego – trzech mężczyzn patrzyło na niego z nienawiścią. Dwóch wciąż zbierało się z podłogi po tym, jak niemalże nie zostali uduszeni przez węże – ci widocznie byli najsłabsi. Potter uniknął pierwszego zaklęcia. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, choć adrenalina raz po raz napływała mu do mózgu razem z każdym uderzeniem serca. Wziął gwałtowny oddech i wycelował różdżką w największego z całej szajki rudzielca.
    Expelliarmus! – krzyknął spanikowany, na co mężczyzna jedynie się zaśmiał, z łatwością odpierając zaklęcie.
    – Jak na syna Pottera, jesteś beznadziejny.
    Nie mógł przypomnieć sobie nic, czego nauczył się z ksiąg o czarnej magii. Wszystkie lekcje obrony przed czarną magią jakby wyparowały, tworząc w jego umyśle wielką lukę. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, a cholerna Ognista, do tej pory jego dobra przyjaciółka, teraz psuła wszystkie szyki. Nie miał szans. Wiedział, że nie miał szans i nie potrafił nic z tym zrobić.
    Chwycił stołek i rzucił nim w faceta stojącego obok rudego osiłka, tego najniższego i najdrobniejszego z nich wszystkich. Przewrócił się na ziemię, nie spodziewając się takiego ruchu. Czarodzieje zwykle używali jedynie zaklęć, jednak Albus się do nich nie ograniczał. Aktualnie musiał wykorzystać wszystko, co miał w zanadrzu.
    Nie spodziewał się jednak, że sprzymierzeńcy Mrocznych również nie ograniczają się jedynie do czarów. Skulił się, gdy dostał w brzuch od czarnowłosego, wysokiego i dość szczupłego faceta. Rudy facet ponownie złapał go za włosy, przywołując do pionu. Albus zerknął kątem oka w stronę Bellamy’ego, który właśnie upadał na ziemię, wykrzywiany wpływem Cruciatusa. Chciał krzyknąć, jednak nie zdążył.
    Facet, który wcześniej został powalony przez stołek, ze stoickim spokojem podszedł do niego, uśmiechnął się szeroko i nagle znalazł się w umyśle Albusa.
    – Torturowanie cię Cruciatusem byłoby zbyt nudne, Potter – głos rozległ się między uszami chłopaka. – Znasz już działanie legilimencji? Nie? Pokażę ci.
    Albus cofnął się do czasu bitwy o Hogwart, która i tak zbyt często nawiedzała go w snach. Leżał na podłodze Wieży Astronomicznej, oplątany przez takiego samego pytona, które jeszcze niedawno rzuciły się na zgraję wyrzutków w barze.
    Co się dzieje?, spytał sam siebie w myślach.
    Rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując wziąć oddech. Nie umiał, znowu się dusił, tak samo, jak wtedy. Spróbował użyć mowy wężów, jednak z jego ust wydobyło się ledwie słyszalne błaganie o litość. Zielone światło błysnęło gdzieś z boku, a chłopak w mgnieniu oka skierował tam wzrok. Jego brat padł bez życia na ceglaną podłogę przy akompaniamencie śmiechów Septimusa. Następna była jego matka, potem ojciec… Na samym końcu została jedynie przerażona Lily.
    – Wybieraj, Potter. Ona albo ty.
    Chciał krzyczeć, aby wybrał jego. Chciał drzeć się w niebogłosy, aby zostawił Lily w spokoju, jednak nie umiał. Wąż coraz ciaśniej zaciskał się na jego szyi.
    – W porządku. Avada Kedavra!
    Ruda, drobna dziewczyna upadła na podłogę tuż obok Jamesa. Po policzkach Albusa spływały łzy, powoli odpływał. Brakowało mu powietrza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnej chwili jednak urwał mu się film i w ułamku sekundy znów znalazł się w Spalonej Wiedźmie. Złapał się za szyję, biorąc kilka głębokich wdechów. Łzy spływały mu po twarzy, a urwany krzyk ugrzązł w gardle. Nie był pewien, co stanowiło jawę, a co sen. Cała zgraja oprawców leżała na podłodze, nie rozumiał dlaczego. Ktoś złapał go za nadgarstek i nagle coś pociągnęło jego żołądek ku górze. Deportacja.
      Jakim cudem znalazł się na świeżym powietrzu? Z paniką w oczach popatrzył na swoje ręce. Chciało mu się wymiotować, kręciło mu się w głowie. Oczami wyobraźni widział swoje rozszczepione ciało, swojego bogina. A jednak był w jednym kawałku.
      Potrzebował kilku chwil, aby się otrząsnąć. Pokiwał lekko głową na słowa Bella, które dochodziły do niego jak zza grubej ściany. Wsiadł na motocykl i złapał Sangstera w pasie. Czuł się bezwartościowy i mały. W barze nie mógł zrobić dosłownie nic.

      Albus

      Usuń
  61. [Ale wy wszyscy macie dobrą pamięć, że mnie tak pamiętacie. Ja nie powiem za nic, co jadłem wczoraj na obiad, a tu takie kwiatki! Nie pamiętam też, czy wtedy wyraziłem chęć na wątek, ale pewnie tak. Chociaż nie pamiętam z kim. Bellamy jest wilkołakiem, więc instynkt podpowiada, że z nim będzie najciekawiej. Jak myślisz?]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  62. [Jeżeli to prawda co mówisz, to bardzo brzydko się zachowałem i już zaczynam tego żałować. Poważnie, bo nie zdarza mi się olewać ludzi, chyba że ich nie lubię. A nikogo nie zdążyłem poznać, kiedy ostatnio tu byłem, więc...Przepraszam? :D
    Zdecydowanie wolę, żeby Sadr i Bellamy byli po jednej stronie barykady, jeśli wiesz co mam na myśli. Żadnych zgrzytów między nimi. Tylko że ze wszystkimi nie da się od razu przyjaźnić. Dlatego proponuję taki układ, żeby byli kumplami od amatorskiej gry w quidditcha. Mogliby kraść sprzęt kolegom i, wraz z innymi, którym nie udało się dostać do drużyny, odbywać nocne mecze na szkolnym boisku. Co o tym sądzisz? :]

    Sadr

    OdpowiedzUsuń
  63. [Przepraszam, że z takim opóźnieniem odpisuję, ale ostatnio jestem bardzo zalatana. A więc tak.. Ballamy wydaję się taki bardzo Gryfoński,choć całkowicie inny. Tak jak Ars zmienił się w zupełnie innego człowieka, tylko, że Ballamy chyba jest z tego zadowolony, bo zmiana wyszła mu na lepsze, a Ars no cóż głęboko cały czas jest dawnym sobą. Mogliby się przyjaźnić, bo w sumie dlaczego nie? Wbrew wszystkiemu i wszystkim łamali by zasady i hałasowali po całym Hogwarcie. Dziwnie jest tak samemu decydować o rodzaju powiązania naszych postaci. Jeśli tylko chcesz to mogą się nie lubić, ale czemu by nie zrobić z nich najlepszych kumpli? ;)]
    Ars Timor

    OdpowiedzUsuń
  64. Tego się nie spodziewał, jednak już po chwili nagromadzony w ekstremalnie krótkim czasie strach zastąpiony został cudownym poczuciem ulgi spowodowanej tym, iż w głosie Bellamy'ego nie doszukał się jednoznacznego oskarżenia, a samo zaczęcie tej porannej rozmowy także nie skojarzyło mu się z typowym śledztwem, którego celem było tylko i wyłącznie udowodnienie oskarżonemu jego winy. Nawet jeśli rzeczywiście miałoby tak być, osobiście nie czuł się ani trochę winny, dzięki czemu udawało mu się zachować względną obojętność i wyeliminować z mimiki twarzy emocje, które mogłyby zdradzić to co wydarzyło się niedaleki czas temu. Mógł się co najwyżej domyślać, że prawda prędzej czy później ujrzy światło dzienne, acz mimo kotłujących się pod czaszką wątpliwości dalej brnąłby przy stwierdzeniu, że tak naprawdę przecież nie stało się nic. Rozpamiętywanie i gubienie się w tłumaczeniach nie miało sensu, chociaż jednocześnie wiedział, że ta noc będzie siedziała w jego głowie jeszcze przez jakiś okres, przypominając o sobie zawsze wtedy, gdy choć na chwile zamknie oczy. Samotne włóczenie się po uliczkach wioski przywoływałoby w pamięci obraz pierwszego spotkania, a każdy podmuch chłodnego powietrza znaczyłby tyle samo co jego równie zimny oddech, leniwie owiewający arisową skórę. Nie potrafił uwolnić się spod jarzma nękających go od zeszłej nocy myśli, skoncentrowanych na osobie, której w tym momencie byłby w stanie wmówić prawie że wszystko, byle tylko uniknąć konieczności zderzenia się z faktami. Nie potrzebował dodatkowych komplikacji oraz ponaglania i tak szybkich biegów wydarzeń, będąc zmuszonym do cierpliwego poczekania na porę, w której raz jeszcze będzie mógł poczuć ciężar cudzej ręki na swojej klatce piersiowej i świadomie zatrzeć granice oddzielającą ich ciała.
    — Dziwne — potwierdził, wyginając wargi w pół uśmiechu. — Ale zawsze mógł ci się przyśnić o wiele gorszy koszmar niż ten — dodał, sięgając po leżącą na podłodze kurtkę. Zarzucił ją na ramiona i bez słowa ruszył ku drzwiom, by po zatrzymaniu się w ich progu zmierzyć swojego towarzysza przeciągłym spojrzeniem. Miał wrażenie, że od chwili poznania Bellamy'ego nabył również skłonność do wyolbrzymiania pewnych kwestii, które jeszcze kilka godzin temu olałby bez chwili zawahania, lecz postawiony przed jego zdaniem jednym z większych tego dnia dylematów, nie umiał podjąć decyzji, którą później mógłby jednoznacznie zdefiniować jako tę dobrą. Po cichu liczył na to, że może pojutrze, za tydzień czy w nadchodzący weekend przeżyje swego rodzaju déjà vu i wraz z otworzeniem się drzwi któregoś z pubów stanie oko w oko z tym młodocianym alkoholikiem, a z drugiej strony rozsądek podpowiadał mu, że mimo wszystko lepiej nie doczekać powtórki i nie patrzeć, jak obiekt jego niebezpiecznie przybierającego na sile zainteresowania wykonuje kolejny krok dzielący go od przepaści. — A teraz naprawdę powinniśmy już iść — rzucił z wyraźną w głosie niechęcią, przeczesując palcami pozostawione w nieładzie ciemne włosy, w drugiej kolejności zaciskając je na klamce. Z wymalowanym na twarzy niezadowoleniem ruszył w głąb holu, wraz z nieodstępującą go niczym cień perspektywą pozostawienia chłopaka u bram Zamku, odwrócenia się plecami i pójścia w odwrotnym kierunku. Ta nabierająca na realności wizja osaczała go z czterech stron, podobnie jak świadomość, iż pomimo zbliżenia się do bram Hogwartu te uparcie pozostaną dla niego zamknięte. Niemożność kontynuowania dopiero co rozpoczętych obserwacji w Wielkiej Sali, na przepełnionych korytarzach czy w jakimkolwiek z tamtejszych miejsc, idealnie nadających się na główną bazę dochodzeniową, podświadomie zmuszała go do wykonania kroku wstecz i darowania sobie widoku tak dobrze znanych murów, jednak potrzeba przedłużenia skazanego na rychłe zakończenie wspólnego spaceru tak jak przypuszczał była silniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik i narzuconym na głowę kapturem, za pośrednictwem pozostawianych za sobą budynków mierząc upływający czas i przeliczając je na liczbę metrów, po których pokonaniu znalazłby się nieopodal miejsca, które paradoksalnie obiecał sobie w miarę własnych możliwości omijać.
      — Może po takiej nocy zbyt prędko nie pojawisz się w Świńskim Łbie — odezwał się wypranym z emocji głosem, kiedy po gwałtownym zatrzymaniu się cudem uniknął czołowego zderzenia z drzewem; nie sądził, że majaczący w oddali zarys Zamku w jednej sekundzie sprowadzi go na ziemię. Oparł się plecami o korę jednej z sosen, z trudem przełykając ślinę. — W każdym razie gdyby, to wiesz gdzie mnie znaleźć. Pięciogwiazdkowy hotel to nie był, ale chyba nie było aż tak źle — dodał beznamiętnie, zsuwając kaptur i ignorując przy tym naturalne jak na początek marca spadające z nieba pierwsze tego dnia krople deszczu. — A dalej musisz iść już sam — wskazał na schowaną za lekką mgłą szkołę, robiąc to, co parę godzin wcześniej zostało niezauważone. Pokonał dystans przybliżając się na tyle, aby po uniesieniu głowy automatycznie napotkać na gryfońską twarz. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego nigdy nie było aż tak proste, nawet jeśli we własnym mniemaniu stał zbyt blisko, raz jeszcze dostając szanse poczucia na skórze jego oddechu. Kierowany impulsem przygotował się do szybkiego odwrotu, równocześnie wmawiając samemu sobie absurdalność istnienia zacieranych od poprzedniego wieczora granic. Tym wychodzącym poza ramy normy zachowaniem zrzucił na siebie pasmo podejrzeń, tych samych, którym przed opuszczeniem małego pokoju z całą stanowczością zaprzeczał.

      //A.

      [Szkodzi, bo inaczej pewnie będę się ślimaczyć z odpisywaniem jeszcze bardziej :v]

      Usuń
  65. Nie był w stanie pozbierać się po tym, co zobaczył. Nawet wiatr smagający go po dłoniach nie pomógł, a Albus wciąż bił się z myślami. Co było prawdą, a co kłamstwem? Co rzeczywiście stało się w Wieży Astronomicznej? Czy jego rodzina żyła, czy był w końcu wężoustym? Przed oczami ponownie stanął mu widok Lily upadającej pod wpływem zielonego błysku śmiercionośnego zaklęcia. Wzdrygnął się, mimowolnie zaciskając ręce wokół Bellamy’ego. Nie był w stanie skupić się na tym, gdzie w ogóle jechali. Jedyne, co widział, to głowa Sangstera. Nie był pewien, czy do jego uszu dochodziło warczenie motoru, czy to może jedynie wytwór jego wyobraźni. Chciał złapać się za głowę, jednak instynkt samozachowawczy zakazywał mu za każdym razem. Trzymał się więc kurczowo kierującego pojazdem chłopaka, jakby to właśnie on był jego ostatnią deską ratunku.
    Mimo że poczuł, że się zatrzymali, nie był w stanie puścić blondyna. Potrzebował wyjaśnień, a jednocześnie nie mógł zadać żadnego pytania. Coś się w nim poruszyło dopiero w chwili, gdy Sangster wyszarpnął się z jego uścisku, po czym go opuścił.
    Chłopak siedział na zaparkowanym motocyklu, drżąc lekko. Układał powoli fakty. Tak, był wężoustym. Nie, jego rodzinie nic się nie stało. Czy na pewno? Przywołał do siebie wspomnienie walki w barze. Na pewno. To tamten mężczyzna wdarł mu się do głowy, to on wszystko poprzestawiał. Odetchnął głęboko, by następnie chwiejnym krokiem zejść z pojazdu. Jego nogi i ręce były odrętwiałe, uszy odmrożone, a usta sine. Nie to jednak było teraz ważne. Zastanawiał się, co było gorsze – Cruciatus czy legilimencja.
    Zmierzył wzrokiem niewielki domek, przy którym się zatrzymali. Bellamy Sangster. Ten sam, który zostawił go bez słowa na parę miesięcy, a następnie nic nie wyjaśnił. Ten sam, któremu Albus wcześniej zawsze próbował pomóc, a teraz, gdy on sam potrzebował pomocy, został zostawiony na pastwę losu. U Pottera ostatnio działo się aż za dużo. Od czasu wydarzeń w Wieży Astronomicznej paradoksalnie jeszcze bardziej oddalił się od rodziny. Pobił się z Jamesem, zawiódł Lily, sprawiał, że jego matka płakała, a ojciec chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Dowiedział się o swoim pokrewieństwie z Voldemortem. Męczyły go koszmary, a czarna magia niezmiennie stanowiła obiekt jego zainteresowań. I choć był w stanie zrozumieć to, że Bellamy miał swoje powody do opuszczenia Hogwartu, nie był w stanie pojąć, jak mógł go po prostu porzucić.
    Zacisnął zęby i poszedł w stronę domu. Wszedł do środka, przyglądając się dokładnie opuszczonemu wnętrzu. Pajęczyny pokryły wszystkie zakamarki, tapety odchodziły od ścian, a podłoga była tam zakurzona, że każdy krok Albusa zostawiał na niej ślady jego butów. Skrzywił się lekko, zastanawiając się, ile boginów musiało skrywać się w tym domu.
    Stanął w progu pokoju, który jako jedyny wyglądał w porządku. Bellamy kucał przy kominku, rozpalając w nim ogień. Al zmarszczył brwi, obserwując go przez dłuższą chwilę. Chciał się go o wszystko spytać, chciał wiedzieć, co kierowało jego przyjacielem. A jednak żadne słowo nie przeszło mu przez gardło. Zamiast tego wolnym krokiem zbliżył się do chłopaka, który widocznie to usłyszał, bo odwrócił się w stronę Pottera.
    Albus ściągnął usta w wąską linię, by następnie wypuścić powietrze przez nos. W oka mgnieniu zacisnął prawą pięść i przyłożył Bellamy’emu najmocniej, jak tylko potrafił. To był chyba jedyny sposób, w jaki umiał się teraz wyrazić. Sam nie wiedział, czy czekał na wyjaśnienia, czy nie miał ochoty słuchać Sangstera. Aktualnie nie wiedział nic.

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  66. [Jeśli mam być szczera, wszystkie propozycje przypadły mi do gustu, więc co Ty na to, żeby z lekkimi modyfikacjami połączyć trzy warianty w jeden? Wydaje mi się jednak, że dwa wilkołaki w jednej rodzinie byłyby mimo wszystko odrobinę zbyt dużym zbiegiem okoliczności, dlatego może by tak z ich matek zamiast rodziny uczynić dobre przyjaciółki, może jeszcze z czasów Hogwartu? Kobiety, po ukończeniu szkoły utrzymywałyby ze sobą równie serdeczny kontakt, co za czasów nauki, więc Milliesant (zapewne jej rodzeństwo także) i Bellamy odwiedzaliby się wzajemnie razem z matkami, a jeśli przy tym znajomość Messaliny i Camille była wystarczająco zażyła, mogły w stosownym czasie podzielić się problemami własnych dzieci. Pani Lloyd, wiedząc o przypadłości Bella, poprosiłaby jego oraz jego matkę o pomoc, gdy Milliesant została ugryziona i, jak się ostatecznie okazało, zarażona. Tym sposobem przechodzimy pod punktu drugiego. Choć z czasem Ślizgonka zaczęła postrzegać swoją likantropię w innych kategoriach jak wyłącznie choroby i nieszczęścia, nauczyła się żyć życiem wyznaczanym kolejnymi fazami księżyca, to jednak na początku ― jak chyba każdy ― była nieziemsko przestraszona i zdezorientowana. Pomoc starszego, bardziej doświadczonego, a przy tym wszystkim dobrze jej znanego kolegi byłaby nawet bardziej niż wskazana. Dzięki Sangsterowi mogłaby szybciej odnaleźć się w nowej sytuacji, a w dodatku miałaby nieliche wsparcie, co jest dla niej niesamowicie istotne, choć można by sądzić inaczej. Początkowo więc bez dwóch zdań byłaby mu wdzięczna i ani śniła odrzucać podanej jej dłoni. Acz z tego, co czytam i pamiętam, jeszcze nie tak dawno Bellamy był nieśmiałym, lekko życiowo nieporadnym ucieleśnieniem uroku, co dla tak silnego charakteru, jakim jest Lloyd, na pewno w pewnym momencie zaczęło być nie do przyjęcia. Mam tu na myśli to, że na pewnym etapie ich znajomości rolę mogły się odwrócić ― Milliesant pogodziła się ze swoją drugą naturą i nauczyła się z nią żyć we względnej zgodzie, więc teraz to ona zaczęła być wsparciem dla Gryfona, pomagać mu bardziej życiowo, jeśli wiesz, co mam na myśli. Mimo, że to on jest rok wyżej od niej, zaczęłaby względem niego zachowywać odrobinę jak upierdliwa, ale wciąż troskliwa starsza siostra. Jego niespodziewane zniknięcie wprost wyprowadziłoby ją z równowagi, bo na przestrzeni tych kilkunastu lat stał się dla niej niemalże jak brat, naturalnie zamartwiałaby się o niego (jak zresztą wszyscy chyba), trochę starała się na własną rękę szukać. Teraz, po jego powrocie, oczywiście cieszyłaby się, że jest cały i zdrowy, ale dominującym uczuciem przez jakiś czas byłaby wściekłość na ten absolutny brak odpowiedzialności z jego strony ― osiem miesięcy milczenia to dużo, a choćby zasłaniała się zamartwiającą się „ciocię Camille”, nietrudno się domyślić, że w głównej mierze chodzi jej o własne zszargane nerwy, przywiązanie do niego i bolesne poczucie odrzucenia, bo przecież to ona, nie jakiś tam Potter, dzieli z nim brzemię wilkołactwa, a w dodatku znają się niemalże od kołyski. (Jeśli obecnie Bellamy tak bardzo się zmienił i teraz to on zacząłby ją traktować jak młodszą siostrę, znów poniekąd się nią opiekując jak niedługo po jej pierwszej pełni i rozmowie z Messaliną, zapewne tylko dodatkowo by ją to irytowało.) Wariant numer trzy, Milliesant szpieg, chętnie wplotłabym też dla czystej przyjemności zabawy uczuciami mojej Lloyd. Nie wiem, ile dyrektor i matka Sangstera wiedzą na temat jego zniknięcia, ale jedno z tych dwojga mogłoby poprosić Ślizgonkę właśnie o to obserwowanie Twojego chłopaka, co dla samej dziewczyny byłoby ciężkim orzechem do zgryzienia, zważywszy chociażby na to, co pisałam wyżej ― jej braterskie uczucia względem niego i mimo wściekłości kompletną niechęć do niepotrzebnego szkodzenia mu. Co sądzisz o takim rozwiązaniu?]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  67. [Korci mnie wizja zmuszenia Milliesant do konfrontacji z członkami Benevolens Lupus, bo z tego, co się zorientowałam po nadrobieniu notki, to dość wesołe grono, mam wrażenie, że nie miałoby większych trudności z napsuciem krwi Lloyd. Aczkolwiek musiałybyśmy przed tym ustalić parę szczegółów odnośnie pierwszego starcia Bellamy-Milliesant i tego, jak mniej więcej rysują się teraz ich relacje. Czy potraktował ją jak całą resztę i przestał sobie zawracać głowę tą znajomością, czy jednak na przestrzeni tych kilku tygodni od jego powrotu udało im się wypracować względne porozumienie i tym podobne sprawy. Najprościej rzeczywiście byłoby rozpocząć od ich pierwszego spotkania po powrocie Sangstera, choćby dlatego, że wtedy samo wszystko by się nam nakreśliło, ale jeśli o mnie chodzi, jest mi zupełnie obojętne, w którym momencie wystartujemy, równie dobrze odnajdę się w obu sytuacjach. Więc podpowiedz mi, który wariant wolisz, a do końca tygodnia postaram się grzecznie odwdzięczyć zaczęciem. :)]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  68. Przygryzł lekko dolną wargę, widząc zataczającego się Bellamy’ego. Intuicja podpowiadała mu, że zrobił coś złego, jako że znał Sangstera jako tego słabszego. A jednak blondyn nic nie powiedział. Nie skrzywił się, jedynie złapał się gzymsu i obrzucił Pottera wyzywającym spojrzenie. W pewnej chwili Albus był pewien, że zaraz również dostanie w twarz, ale się mylił. Stanął twarzą w twarz z przyjacielem, o ile mógł go tak jeszcze nazywać. Ściągnął brwi, obserwując go uważnie. Jego ręka zaciśnięta w pięść drżała lekko, jakby sama paliła się do wyprowadzenia kolejnego ciosu. Schował ją do kieszeni spodni.
    Bellamy urósł, a przynajmniej tak się Potterowi wydawało. Wciąż miał tę dziecięcą twarz, jednak teraz wydawała mu się równie groźna, co twarz jego brata, gdy tłukł się z nim pod domem w Dolinie Godryka. Zmężniał. Przestał być tą małą beksą, charakterem bardziej przypominającą dziewczynkę niż dorosłego czarodzieja. Albus zmierzył go wzrokiem, dokładnie słuchając jego słów.
    Drgnął lekko, gdy usłyszał „tchórz”, by następnie delikatnie się uśmiechnąć. Posłał Sangsterowi pogardliwe spojrzenie.
    – Nie zeszło mi ciśnienie, nie ulżyło mi – warknął. – Ale czemu miałbym marnować na ciebie czas, skoro ty nie raczyłeś poświęcić ani chwili przez pieprzone osiem miesięcy? – prychnął.
    Przełknął ślinę. Wiedział, że gdyby nie Bell, prawdopodobnie leżałby martwy na podłodze Spalonej Wiedźmy. Umarłby w przekonaniu, że jego rodzina została wymordowana. Wzdrygnął się na myśl o sztuczce mężczyzny. Musiał nauczyć się oklumencji, legilimencji również. Obie umiejętności mogły okazać mu się przydatne.
    Co czuł, kiedy zobaczył, że jeden ze zbirów traktuje Sangstera Cruciatusem? Sam nie wiedział. Prawdopodobnie złość oraz troskę, do której przywykł przez lata zadawania się z chłopakiem. Z jakichś powodów wiecznie się o niego martwił, nawet ostatnio, gdy ten nie odzywał się do niego ani słowem. Gdzieś za frustracją, złością i żalem kryła się troska. Nie raz przyłapywał się na tym, że obserwował Bellamy’ego siedzącego przy stole Gryfonów, zastanawiając się, co ma mu do powiedzenia i czy wszystko w porządku. Pluł sobie wtedy w brodę, z jakiegoś powodu chcąc zachować gniew. Bo przecież właśnie na to zasługiwał jego przyjaciel, na gniew i na nic więcej.
    – Przepraszasz, Bell – mruknął, a lekki uśmiech zszedł mu z twarzy. – Nie obchodziło cię to, co stało się ze wszystkimi podczas wojny? Bo nie wmówisz mi, że o niej nie wiedziałeś – powiedział. – I powinieneś się cieszyć, że nie było cię to osiem miesięcy. Powinieneś też wysłać pierdolony list z zapytaniem, czy przypadkiem ktoś nie umarł. I wiesz, właściwie to część uczniów umarło.
    Przypomniał sobie widok Nathana Calnina, którego głowa ledwo trzymała się ciała po tym, jak gruz zmiażdżył mu szyję. Zacisnął zęby. Tak często zastanawiał się, ilu osobom bitwa śniła się po nocach tak samo jak jemu. Często budził się po dwóch godzinach snu i nie mógł zmrużyć oka. Niekiedy wyglądał jak zombie. Poznawał naturę czarnej magii w swoim dormitorium. Wcześniej robił to tylko z czystej ciekawości, teraz jednak miał ukryty motyw. Chciał znać ją od kuchni, aby móc się przed nią bronić.
    Westchnął w końcu, po czym pokręcił głową z rezygnacją i skierował się w stronę fotela, na którym usiadł. Duma nakazywała mu wrócić do Hogwartu, jednak ciekawość i świadomość tego, że powrót na piechotę zająłby mu kilka dobrych godzin, powstrzymywały go. Usiadł, próbując znaleźć wygodną pozycję na mocno zniszczonym meblu.
    – Raczysz opowiedzieć, co robiłeś tak długi czas – spytał w końcu – czy karmiłem tego lisa tylko po to, aby pieniądze za karmę mi się nie zwróciły w żadnej postaci?
    Nie było mu żal pieniędzy, bo tych nie było mu brak. W końcu był synem tego Pottera. Znalezienie odpowiedniego jedzenia dla zwierzaka zajęło mu jednak ponad tydzień codziennych wypraw do Hogsmeade. Nabawił się nawet zakwasów.

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  69. Głowa bolała go od nadmiaru wrażeń. Ostatnio ciągle się coś działo, a dość krucha psychika Albusa zaczynała łamać się pod naporem wszystkich złych rzeczy, które miały miejsce wokół niego. Nie okazywał tego, wydawał się silnym i zdecydowanym Ślizgonem, prawda była jednak taka, że już od piątego roku miał problemy ze snem, z ludźmi, ze wszystkim. Pamiętał jedną noc ponad rok temu, kiedy obudził go jeden z koszmarów. Nie wiedział, jak znalazł się w jednej z toalet w Hogwarcie, jednak przesiedział w niej całą noc, płacząc jak mała dziewczynka. Nikomu się do tego nie przyznał, bo było mu wstyd. Nawet Bellamy’emu czy Martine. Wiedział jedynie on i Jęcząca Marta, która przypadkiem wyleciała wtedy z jednej z kabin i zaczęła, jak zwykle, porównywać go do jego przystojnego i niesamowitego w jej oczach ojca.
    W pewnym momencie przyłapał się na tym, że wpatruje się w Bellamy’ego z szeroko otwartymi oczami. Słuchał go uważnie, dokładnie kodując każde słowo wypowiedziane przez blondyna. Nie był pewien, co ma o tym sądzić. Chciał wiedzieć, gdzie był jego przyjaciel przez te wszystkie miesiące, jednak zrozumiał, że się tego nie dowie w momencie, gdy chłopak zawahał się i postanowił nie wypowiadać nazwy miejsca, gdzie przebywał. Albus zmarszczył brwi, zastanawiając się, co też skłoniło go do tych wszystkich tajemnic. Przecież Potter nikomu by nic nie zdradził, a jednak Bellamy nie darzył go aż tak dużym zaufaniem, aby powiedzieć mu, co robił przez ponad pół roku.
    Prawie podniósł się z fotela, gdy usłyszał o Mrocznych. Nie wiedział. Mówili, że Mroczni zaatakowali niewiele miejsc poza Hogwartem i były to małe oddziały następców Śmierciożerców. A jednak trafiło i na Bella. Przełknął ślinę, plując sobie w brodę za to, że wcześniej o tym nawet nie pomyślał. Kiedy stał się takim egoistą? Zaśmiał się w duchu. Może Tiara Przydziału miała rację, kierując Pottera do Slytherinu. Nigdy nie pasował do Gryffindoru czy do jakiegokolwiek innego domu.
    Próbował przetrawić informacje, które spadały na niego raz po raz. To jednak ta ostatnia była dla niego jak uderzenie w twarz. Pamiętał każdą rozmowę z Bellamym o rodzinie i o ojcach. I ilekroć poruszali ten temat, jego przyjaciel klął na swojego ojca i życzył mu samych najgorszych rzeczy. Nienawidził go. A teraz mówił, że spędził z nim osiem miesięcy. Albusa wbiło głębiej w fotel. Nie rozumiał, dlaczego aż tak się przejmował. Nie rozumiał, czemu jego serce biło szybciej niż powinno. Chyba nigdy nie znienawidził Sangstera. Dopiero teraz to do niego dotarło. Nieważne jak bardzo próbował, nie potrafił zapałać do niego czystą niechęcią i nie wspominać dobrych czasów. Chyba nie do końca chciał pogodzić się z nowym układem rzeczy, z tym, że Bellamy już nie był małym chłopcem w ciele osiemnastolatka.
    Przełknął ślinę, pochylając się do przodu i przecierając rękoma zmęczoną twarz. Oparł łokcie na kolanach, a brodę podparł na prawej dłoni.
    – Okej… – mruknął, nie będąc w stanie odpowiedzieć na to nic innego. – Okej – powtórzył, po czym wziął głęboki oddech, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co myśli. – A jednak wróciłeś jakiś czas temu, Bell. – Odwrócił wzrok. – Nie wiem jak inni, w sumie nie bardzo mnie to obchodzi… Trochę cię potrzebowałem. – Przygryzł wargę, jednak po chwili uśmiechnął się delikatnie. – Nie zdążyłem ci powiedzieć, że w sierpniu uciekłem z Martine z domu. Do Indii.
    Oprócz chwili złapania ich przez Ministerstwo, czas spędzony z Martine podczas wakacji był chyba najlepszy w całym jego życiu. Mógł odetchnąć pełną piersią. Uśmiechał się w duchu na samo wspomnienie. Nie wiedział, czemu o tym mówił. Chyba próbował jakoś pogodzić się z Bellamym, a słowo „przepraszam” nie przechodziło mu przez gardło. Był zły i szczęśliwy, że jego przyjaciel znów tu jest, jednocześnie.

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  70. Odkąd tylko dotarła do niej wieść o powrocie Bellamy'ego, czekała bez słowa, uważnie obserwując chłopaka. Frustracja narastała w niej z każdym kolejnym dniem milczenia, postrzępiona ośmioma nerwowymi miesiącami cierpliwość wisiała na ostatnim włosku, mimo to Ślizgonka nie wykonała najdrobniejszego gestu w kierunku rozmowy z przyjacielem. Zastanawiała się, kiedy Sangster postanowi wreszcie z nią porozmawiać, łaskawie wyjaśnić, gdzie do jasnej cholery zapadł się na blisko rok, nie racząc nikomu o niczym wspomnieć choć krótkim słowem. Czy w ogóle to zrobi. Po przeszło dwóch tygodniach zrozumiała, że najpewniej nie ma takiego zamiaru, ale to wcale nie oznaczało, że mu odpuści. Lloyd nie poddawała się tak łatwo. Za wszystkie wyrwane z głowy włosy, nieprzespane noce, przerażenie i wściekłość rozsadzające ją od środka należały jej się wyjaśnienia ― szczegółowe i bardzo obszerne ― i zamierzała je zyskać, w ten czy inny sposób. Dopiero wtedy mogła jednoznacznie zadecydować, czy bardziej Gyfona nienawidzi, czy jednak wciąż troszczy się o niego, choćby wbrew sobie. Dlatego krążyła uparcie, coraz mocniej zacieśniając swoje kręgi, nie spuszczając z wilkołaka badawczego spojrzenia, ilekroć widywała go na korytarzu czy w Wielkiej Sali. Jego obojętna mina, uciekający wzrok bolały, po prawie siedemnastu latach znajomości miała prawo oczekiwać czegoś więcej, ale nie spieszyła się, z doświadczenia wiedząc już, że pośpiech nigdy nie popłaca. Wyczekiwała (tylko pozornie spokojnie) odpowiedniej sposobności, miejsca i czasu, poniekąd naiwnie licząc na to, że gdy blondyn poczuje się osaczony, sam do niej przyjdzie, nie wytrzymując napięcia.
    Zawsze była w tym dobra. Potrafiła czekać. Osiem miesięcy to wystarczająco dużo, aby kilkanaście dodatkowych dni nie robiło jej już większej różnicy. Była święcie przekonana, że gdy jej patronus wreszcie przestanie tworzyć bezkształtna mgła i przyjmie on konkretny kształt, będzie miał formę wilka. Brak jej było siły dumnego zwierzęcia, wiedziała o tym. Ale miała coś istotniejszego ― cierpliwość. Cierpliwość godną tego wytrawnego łowcy, który długimi godzinami wypatruje najdogodniejszej okazji, by doczekawszy wreszcie tej jednej, właściwej sekundy, pochwycić upatrzoną zdobycz, sycąc własny głód. Godziny, dni, tygodnie ― czas nie miał znaczenia. Mogła czekać, ile było trzeba, bo gdy wreszcie udało jej się otrzymać upragnioną szansę, poświęcony czas zlewał się w mgnienie oka. Liczył się jedynie efekt, który w końcu udało jej się osiągnąć. Ciotka Constance zwykła mawiać, że u ludzi jej pokroju cierpliwość jest jedną z największych zalet, mimo że sama nie posiadała jej w nadmiarze. Ona i szczęście. To samo, które czasem sprawiało, że wymarzona okazja sama pchała się w łapy, dokładnie wtedy, kiedy najmniej jej się człowiek spodziewał...
    Milliesant nie przepadała za astronomią, bo nie lubiła wystawiać się na chłodne, nocne powietrze w środku zimy. Ale jak to mówią: klient nasz pan, interes musiał się kręcić, a wbrew oczekiwaniom ilość zamawianych u niej wypracowań nie rosła tak prędko wraz ze zbliżającą się końcówką semestru. Nie mogła więc wybrzydzać i brała, co dawali, zadowolona, że w ogóle znajdują się chętni do korzystania z jej usług. Ostatecznie przeniesienie paru konstelacji na pergamin nie stanowiło znowuż tak wielkiego wysiłku, późniejsze dołączenie do rysunku opisów było już tylko kwestia wprawy. Przesunęła teleskopem po wyjątkowo bezchmurnym tej nocy niebie w poszukiwaniu właściwego gwiazdozbioru, wzdychając cicho, gdy jasne punkty zaczęły zlewać się w jedno, zupełnie jakby ktoś złośliwie rzucił na nie zaklęcie. Wyprostowała się, odsuwając zmęczony wzrok od okularu przedmiotu. Zorientowała się, że już od dłuższego czasu skronie pulsują jej tępym bólem i zmełła w ustach przekleństwo. Cholerne pierwszoroczniaki. Przerysowanie kilku punktów to jedno, ale znalezienie ich na nieboskłonie to zupełnie inna sprawa. Zapomniała już, jak kiepsko sobie z tym radzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamarła z dłonią przy twarzy, gdy usłyszała kroki na schodach Wieży Astronomicznej. Spoglądając w stronę klatki schodowej modliła się w duchu, aby nie był to żaden profesor. Gdyby ktoś z personelu przyłapał ją na odrabianiu nieswojej pracy domowej, musiałaby pożegnać się z przyjemnymi zastrzykami gotówki regularnie zasilającymi jej sakiewkę, a tego nie chciała robić. Lubiła dźwięk pobrzękujących monet w kieszeni, potrzebowała ich. Dlatego w pośpiechu wrzuciła pergamin i pióro do torby leżącej u jej stóp, po czym w napięciu czekała, kto wyłoni się z mroku. Mimo że nie był to żaden nauczyciel ani prefekt, nie rozluźniła się wiele, gdy po długiej chwili wytężania i tak nadwyrężonego już wzroku rozpoznała zbliżającego się osobnika. Wysoka, chuda postać zatrzymała się u szczytu schodów, na co Milliesant uśmiechnęła się krzywo, splatając ręce na piersi.
      ― Nie krępuj się ― rzuciła, patrząc hardo na znajomą sylwetkę. W ciemności próbowała odszukać twarz Bellamy'ego, ale światło księżyca nie docierało do miejsca, w którym stał. ― Tu też możesz stać obok i wciąż udawać, że mnie nie znasz ― dodała. Jej ostry głos ciął nocną ciszę niczym brzytwa. Uniosła prowokująco brwi, czekając na reakcję Sangstera.

      [Zaczęcie podano. c: Mogą wyskoczyć jakieś kwiatki, bo nie miałam już siły sprawdzać, ale mam nadzieję, że całokształt jako tako pasuje. Jak nie to krzycz, będziemy zmieniać.]

      Milliesant

      Usuń
  71. Zahaczył zębami o dolną wargę, przygryzając ją w celu zakamuflowania nasuwającego się na twarz uśmiechu. Dopiero teraz mógł odczuć przepełniającą go od środka satysfakcję, nawet jeśli przez moment miał wrażenie, że coś wisi w powietrzu, mając doścignąć go na chwilę przed ponownym skierowaniem się ku wiosce. Pomimo związanej z mylnym przeczuciem zmiany układanego w myślach niełatwego do realizacji scenariusza nie miał prawa narzekać, pozwalając swojej wyobraźni kreować kolejne obrazy, które szkic po szkicu uformowałyby się w to drugie spotkanie, definiowane w głowie Arisa jako randka. Jej przebieg stanowił dla niego kwestię drugorzędną, a miano priorytetu przyjęło zadanie poznania kolejnych gryfońskich sekretów, do czego okazję upatrywał w jednoznacznie brzmiącej propozycji. Wraz z wypowiedzeniem przez chłopaka tych słów naszły go jednak wątpliwości odnośnie miejsca, które jego zdaniem ani trochę nie spełniłoby swojej roli. Przyprawiający o klaustrofobię wynajmowany pokój i jego przytłaczające cztery ściany nie nadawały się do przybywania w nim dłużej niż było to konieczne, a sam Aris starał się praktykować tę zasadę możliwie jak najczęściej. Przez napięty grafik pracy na Sowiej Poczcie nie musiał dodatkowo tracić czasu na wymyślanie skutecznych metod ominięcia mieszkania szerokim łukiem, mogąc ograniczyć się do trwających i tak zbyt krótko jak na jego potrzeby noclegów. Gdyby nie miniony wieczór i dość wyjątkowe okoliczności, przez próg jego pokoju prawdopodobnie dalej nie przeszedłby nikt poza nim, w związku z czym wolał poszukać czegoś w zastępstwie, nie odbierając pomieszczeniu jedynej roli marnej imitacji hotelu, którą do tej pory względnie spełniało. Zazwyczaj w piątkowe wieczory Hogsmeade skupiało wokół swoich ulic sporą część tamtejszej czarodziejskiej społeczności, do której w tym właśnie okresie tłumnie dołączali uczniowie Hogwartu. Gwar cichł dopiero późną nocą, kiedy w szybach pubów przestało odbijać się światło i oświetlające ciemne wnętrza płomienie świec, gaszonych wraz z opuszczeniem miejsca przez ostatniego z pracowników. Spotkanie na neutralnym gruncie, w wiosce bądź z dala od jej szumu, otwierało przed Krukonem całkiem dużo możliwości, w arisowej opinii zdecydowanie lepszych od tych, które oferowała postawiona gdzieś na skraju Hogsmeade kamienica. Dzięki wyuczonej trakcie hogwarckiej nauki animagii, zdążył już poznać wszystkie zakamarki Hogsmeade i otaczających wioskę terenów, gdy w swojej zwierzęcej postaci odhaczał na liście następne odwiedzone miejsca, a perspektywa pokazania któregoś z nich Bellamy'emu również zaczynała zyskiwać w jego oczach coraz więcej plusów.
    — Możesz czuć się zaproszony — rzucił krótko — I spotkać się ze mną wieczorem w tym miejscu — dodał, rozciągając usta w uśmiechu. Zerknął na stojącego nieopodal chłopaka, analizując wszystko to, co aktualnie nasuwało mu się na myśl. Odległość między nimi znacznie zmalała, lecz nie był w stanie zrobić nic, by raz jeszcze móc otrzeć się policzkiem o jego policzek. W ramach uspokojenia z wolna liczył ilość własnych oddechów i posyłał w jego kierunku serię ukradkowych spojrzeń, skrywających w sobie całą gamę niepasujących do siebie stanów. — Będę czekał — po odruchowym i nieplanowanym odgarnięciu na bok opadających mu na czoło mokrych kosmyków włosów oraz powtórnym narażeniu się na dotyk pożałował, że jednak nie udało mi się odsunąć na dostatecznie bezpieczny dystans.
    Odwrócił się na pięcie, nie czekając na pozwolenie i reakcję, której nawet nie był ciekaw. Gwałtownie pomknął do przodu, aby po wyrzuceniu z gardła nieskładnego do zobaczenia w piątek zmienić się poza zasięgiem jego wzroku w pokrytego rudą sierścią lisa. Biegł przed siebie bocznymi ścieżkami okalającymi wioskę, uderzając łapami o mokrą ściółkę lasu, dając tym samym upust nagromadzonym przez tych kilka godzin emocjom. Przez tych parę chwil liczył się wyłącznie bieg, wyrównywanie charczącego oddechu i kontrolowanie własnych, na wpół ludzkich na wpół zwierzęcych plątanin myśli - nie Gryfon, którego przynajmniej na ten czas zamknął w odleglejszej szufladce pamięci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. //A.

      [Nie chciało się zmieścić :V Poganianie chyba jednak też nic nie pomoże, doszłam do bardzo mądrego wniosku, że szybkie odpisywanie i ja to dwie różne kwestie xd]

      Usuń
  72. Jeżeli ktoś znał Sadra tylko z widzenia albo coś o nim kiedyś słyszał, to mogło mu się wydawać, że Krukon jest książkowym przykładem melancholika. Typem samotnika, który unika ludzi i chodzi własnymi ścieżkami jak kot, będąc zupełnie niezainteresowanym tym, co mają do zaoferowania. Zaś jeśli ktoś znał go trochę bliże... wystarczyło, że siedział z nim w ławce na transmutacji, a już wiedział na przykład, że temu gościowi buzia się nie ma zamyka. Wyjec w rzeczy samej był przeokropną gadułą, co niby mogło wskazywać na to, że cenił opinie innych, że był dobrym rozmówcą. Nie był. Był za to nadpobudliwy, więc kiedy słuchał czyjejś opowieści, a jakaś myśl przyszła mu do głowy, musiał się z nią podzielić. Natychmiast, inaczej mogłaby odfrunąć. Sadr nie nadawał znaczenia słowom, nie uważał milczenia za złoto. Za to swoje historie stawiał ponad wszystkimi innymi, jednocześnie zapewne uważając się za najbardziej interesującą personę w towarzystwie. Przepadał za byciem w centrum uwagi i to dyskwalifikowało go ostatecznie z bycia samotnikiem, bo do ludzi lgnął. Tylko niekoniecznie potrafił dać im z siebie coś wartościowego, najczęściej to były jakieś głupoty, które wymyślał na bieżąco tylko po to, aby ktoś go słuchał. Albo jeszcze inaczej - dawał z siebie tyle głupot, które uważał za niesamowicie istotne, że dochodził do momentu, w którym obrażał się na daną osobę, że nie daje mu tego samego, a tylko biernie słucha. Być może wynikało to z głębokiej, acz podświadomej potrzeby znalezienia rozmówcy, który byłby go przegadał. Sadr w życiu nie przyznałby się, że szuka przeciwnika do zaciętej konwersacji o niczym, bo przecież to on był najważniejszy, ale właśnie tak było. Zwykle nikt nie podnosił rzucanej przez Wyjca rękawicy.
    Czyli Sadr, mimo raczej towarzyskiej natury, był indywidualistą stawiającym się ponad wszystkimi, co znacznie utrudniało mu funkcjonowanie w społeczeństwie. Nie przepadał za pracą w grupie, oczywiście z uwagi na obecność innych ludzi - uważał, że tylko mu przeszkadzają, bez względu na dziedzinę, którą akurat miał się zająć. Jednakowoż od tego, jak od wszystkiego, był wyjątek.
    Quidditch był sportem, z którym Sadr był za pan brat od najmłodszych lat. Nie był co prawda na tyle dobry, aby dostać się do szkolnej drużyny, ale wystarczająco, aby mówić, że na rezerwowego ścigającego by się nadawał. Był raczej drobnej postury, tak jak jego kumpel Bellamy, no i podobno był lżejszy od piórka, więc nigdy nie spadł z miotły. To drugie było oczywiście legendą, którą sam rozdmuchał na cztery strony świata, bo bardzo lubił opowiadać o sobie niestworzone rzeczy. Zdawało się, że mało kto w to uwierzył, ale plotki Krukona miały to do siebie, że nikt na nich nie cierpiał, a znajomi, którzy czytali z niego jak z otwartej księgi pamiętali, ile to razy musieli go usadzać z powrotem na miotle, żeby po upadku z niej, o trzeciej nad ranem mógł dokończyć mecz.
    Tajne mecze w środku nocy nie były codziennością Sadra, choć pewnie bardzo chciałby, żeby było inaczej. Żadna rozrywka nie była warta chodzenia następnego dnia półprzytomnym, żadna - poza quidditchem właśnie. O tym przekonał się stosunkowo niedawno, kiedy spędził z dziewczyną noc na Wieży Astronomicznej, tylko i wyłącznie gadając i następnego dnia dostając od niej kosza. Wtedy mniej-więcej też się odkochał, a przynajmniej tak twierdził. Kiedy musiał odrabiać szlaban za wagarowanie, bo zaspał na pierwsze lekcje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dziwnego, że za każdym razem lądowali z Bellem w tej samej drużynie, skoro Wyjec pchał się do wybierania zawodników swojej załogi. Poza tym potem wycofywał się z bycia kapitanem w obawie przed odpowiedzialnością, ale to już inna kwestia. Dopiero przy dobieraniu graczy zorientował się, że dziewczyna z kasztanowymi lokami, która dała mu kosza jeszcze całkiem niedawno (a rany były świeże i jeszcze niezasklepione!) grała w przeciwnej drużynie na pozycji szukającej. Gdy wzbili się w powietrze, prawie natychmiast zniknęła z jego pola widzenia, zapewne aby pojawić się w najmniej oczekiwanym momencie i wyprowadzić go z równowagi.
      - No ale jazdaaa...! - niecierpliwił się, kiedy chciał podać kafla, a dookoła byli sami zawodnicy przeciwnej drużyny. W końcu wypatrzył Bellamy'ego. Byli już blisko pętli i Dana, który jej bronił. Bell miał podać kafla z powrotem do Sadra, kiedy Sadrowi przed oczyma przeleciał złoty znicz, a za nim burza gęstych loków, pachnących czymś bardzo słodkim. Przez to właśnie stracili szansę na pierwszego gola. Krukon zagapił się i nie złapał kafla, który chwilę spadał, został przechwycony przez przeciwników i wylądował w drugiej pętli, wyciągając ich na prowadzenie.
      - Cholera jasna - wyrwało mu się, zanim nachylił się znowu nad miotłą i znowu próbował przechwycić kafla. Coś mu świsnęło nad uchem i tym razem był to tłuczek, a nie znienawidzona ścigająca.

      [Jestem na antybiotyku, ale jestem :) Długość jest w porządku, ja się trochę rozpisuję, ale niczego nie narzucam.]

      Sadr

      Usuń
  73. [O.rany.raniuśki.ranusieńki! Cześć, hejo, witam :) Nie mam pojęcia skąd możesz go znać, ale jeśli już (!), to może oznaczać, że wyrobiłam już swój styl bagrolenia po klawiaturze i jestem rozpoznawalna! Może spotkałyśmy się już wcześniej, na jakimś już zamkniętym grupowców? Gdzie byłaś?
    No i wątek <3 tak, tak, tak. ]
    Isengrim Leniwy

    OdpowiedzUsuń
  74. [Wodolejstwo zawsze w cenie :D Aż mnie ciekawość zżera skąd taka obsesja, a to z kolei popycha mnie do to tego, by zacząć być upierdliwym w tym temacie, bo szczerze powiedziawszy, nieco się już pogubiłam. Bellamy - pewnie okupowany przez wszystkich autorów ze względu na nietypowość postaciową. W końcu, kto nie chciałby mieć wątku z wilkołakiem? Wymyślę nam coś, ale takiego niebanalnego, że hohohohoho, a Ty pisz pisz, skąd obsesja.]
    Isen

    OdpowiedzUsuń
  75. [o mamo, dziękuję! jakbym umiała się zarumienić, to bym się zarumieniła. c:
    przybywam tu, bo słabość mam do Bella, chociaż nigdy nie pisałyśmy wątku, o ile dobrze pamiętam... no i on, tak jak i Amelia, skrywa w sobie coś, o czym nie chce rozmawiać. nie wiem, czy nie masz już takiego wątku, no i ogólnie jak się na to zapatrujesz, ale poszłabym w stronę czegoś takiego, że przed swoim zniknięciem Bellamy i Amelia mogli się traktować jak rodzeństwo, potem chłopak wyparował i wrócił odmieniony = przestał się do Amelki odzywać. ona nie wie o co chodzi, ale w gruncie rzeczy sama również się strasznie zmieniła, wiele rzeczy jest jej obojętnych, więc zakłada, że to jej wina, że tak po prostu musiało być. no i potem trafi się sytuacja (nie wiem, wlepią im wspólny szlaban albo inny banał - chyba, że masz inny pomysł), w której Los znów ich zetknie i w jakiś sposób zmusi do współpracy... co o tym sądzisz? wybacz, że tak nieskładnie - deszczowa pogoda nie wpływa dobrze. :c]

    Amelia.

    OdpowiedzUsuń
  76. Patrzył na Bella, dokładnie słuchając każdego jego słowa. Głos blondyna zdawał się odległy, wręcz dziwny. Nie słyszał go od tak dawna, że zdawało mu się, iż już dawno zapomniał, jak brzmiał. Chyba dopiero teraz dostrzegł w swoim przyjacielu dawnego Sangstera, tego delikatnego i dość pokornego chłopaka, którego znał przez cały swój pobyt w Hogwarcie. Tego Bellamy’ego, którego to on zawsze bronił. Z jakiegoś powodu dziś było odwrotnie.
    – Technicznie rzecz biorąc, przyszedłeś, żeby zabrać lisa – przerwał mu, jednak zaraz ugryzł się w język i zamknął buzię, postanawiając więcej nie mówić.
    Patrzył na chłopaka uważnie. Kim był ten Bellamy? Skąd wzięły się u niego zarysy mięśni, iskierka w oku oraz kombinezon, który o dziwo zdawał się do niego pasować? Albus zmarszczył lekko brwi, powstrzymując potok słów, który w rzeczywistości byłby niczym innym, jak tylko zwykłym bełkotem. Co miał mu powiedzieć? „Brakowało mi ciebie”? Musiał przyznać, że nie czuł się komfortowo w sytuacji, w której się znalazł. Takie rozmowy nie przychodziły mu łatwo, dlatego właśnie tak szybko zmienił temat na jego ucieczkę do Indii. Okazało się to nietrafnym posunięciem. Zacisnął wargi w cienką linię, słysząc niemrawą odpowiedź Bella.
    Gdy Sangster poderwał się z miejsca i stanął naprzeciwko Albusa, ten odruchowo wbił plecy w oparcie fotela, w którym siedział. Myślał, z niewiadomego powodu, że chłopak chce mu przyłożyć, oddać za wcześniejsze. Ten jednak go przepraszał. Al przełknął ślinę, wspominając Mrocznego w ciemnej alejce Doliny Godryka, kiedy uciekł z siostrą z domu jednej nocy po bitwie. Potrzeba było tyle ofiar i kilku pozostałych Mrocznych, aby w końcu usłyszał cholerne „przepraszam”. Potrzeba było bójki w pubie, kilku Cruciatusów i legilimencji.
    Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Czuł się głupio i miał wrażenie, że na jego policzki zaraz wpłynie różowy rumieniec. Nie umiał rozmawiać o uczuciach. Nie umiał wstać, przytulić Bellamy’ego jak brata i powiedzieć mu, że już wszystko okej. Zżerała go duma i poczucie urazy, która wciąż chowała się gdzieś na dnie jego zagraconego nowymi faktami umysłu.
    Być może dlatego zamiast wydobyć z siebie cokolwiek sensownego, co Bellamy prawdopodobnie chciał usłyszeć, uśmiechnął się delikatnie, chcąc jak najszybciej wydostać się spod przeszywającego spojrzenia blondyna i wypalił:
    – Skończmy pieprzyć, Bell.
    Wstał z fotela i szybkim krokiem przeszedł przez pokój, kierując się ku sporych rozmiarów szafie o przeszklonych drzwiach. Na półkach stały najróżniejsze kieliszki oraz puste butelki, a to oznaczało, że gdzieś muszą być też pełne. Głowa Albusa zdążyła już wytrzeźwieć, jednak teraz chłopak czuł, że chętnie wróciłby do stanu sprzed bójki, kiedy świat przyjemnie się kołysał. Nie było to przydatne w walce, ale teraz na pewno nic im nie groziło. Nie było mowy o tym, aby tamci czarodzieje znaleźli ich aż tu, szczególnie że z pewnością włożyli sporo wysiłku w to, aby nikt z Ministerstwa nie znalazł ich w Hogsmeade. Al przełknął ślinę, zastanawiając się, co stało się z pracownicami baru. Miał nadzieję, że wszystko z nimi w porządku, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że Mroczni prawdopodobnie nie będą ryzykować. Mimo wszystko Albus chciał wierzyć w to, że jedynie wyczyścili kobietom pamięć, a nie zabili.
    Zdecydowanie potrzebował się napić. Otworzył szafkę na dole i uśmiechnął się triumfalnie. Dwie pełne butelki Ognistej Whisky oraz jedna do połowy pusta, spora butla wypełniona nieznanym mu, różowym trunkiem spoczywały na półce, czekając, aż ktoś je znajdzie. Tym kimś okazał się właśnie Potter. Wziął niezidentyfikowany napój i otworzył korek. Pachniał malinami oraz dużą ilością alkoholu.
    – A to coś nowego – powiedział pod nosem.

    Albus pijak

    OdpowiedzUsuń
  77. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem czas upływał mu w tak zwolnionym tempie jak przez ten bezproduktywnie spędzony tydzień, ciągnący się niemiłosiernie i podnoszący poziom zdenerwowania do maksymalnego poziomu. Próbował unicestwić dłużące się godziny poprzez codzienne odwiedzanie poczty i przywdziewanie znienawidzonej roli pracownika roku, chociaż i to przynosiło dość marne rezultaty, nijak nie pasujące do arisowych oczekiwań. Pozostawało mu jedynie bezcelowe snucie się po tych samych ścieżkach, wielokrotne przemierzanie jednakowej drogi oraz machinalne wykonywanie rutynowych czynności z nadzieją, że przynajmniej upragniony piątek wraz ze swoim nadejściem wreszcie przyniesie coś innego. Poza randką, najważniejszym zdaniem chłopaka elementem spotkania, upatrywał w nim także szanse na odejście od zatruwającej życie schematyczności, do której w dalszym ciągu nie umiał się przyzwyczaić. W Hogwarcie wszystko toczyło się zupełnie odmiennym rytmem, tak dalekim od tego, który zmuszony był przyjąć w chwili przeprowadzki do wioski. Bellamy w pewnym stopniu przybliżał go do tego, co w dniu wyrzucenia przybrało status niedostępnego, aczkolwiek równocześnie zdawał sobie doskonale sprawę z rzeczy będącej w tym wszystkim najistotniejszą. Pomimo uciążliwego tygodnia cieszył jak dziecko na samą myśl o zbliżającym się spotkaniu, nawet jeśli w dalszym ciągu nie miał pojęcia dokąd miałby go zabrać. To jednak również stosunkowo prędko zeszło na dalszy plan, pozwalając wysunąć się na prowadzenie zwyczajnej potrzebie ujrzenia go raz jeszcze, przy okazji unieważniając wszystko wokół. Nerwowe spoglądanie na zegarek weszło mu w nawyk, a układanie w głowie scenariuszy rozmowy, od których miało zależeć jego być albo nie być, absorbowało wieczory bez wyjątku. Nigdy nie spodziewałby się, że cokolwiek, a już zwłaszcza ktokolwiek, zdoła przyciągnąć jego uwagę na tyle, by po tych paru dniach od spotkania niezmiennie zajmować to samo miejsce w jego głowie. Zakorzenione w umyśle zniecierpliwienie potęgowało się po każdym przywołaniu z pamięci obrazu tamtej specyficznej nocy, ze szczególnym naciskiem na jedną z jej partii, dlatego na niecały kwadrans przed wyznaczoną godziną opuścił mieszkanie, nie chcąc spóźnić się choćby o minutę. Błąkający się po twarzy uśmiech nie schodził z niej przez całą drogę prowadzącą w wyznaczone miejsce, acz przez lekko spuszczoną głowę w asyście ściemniającego się nieba, z towarzyszącego mu uczucia podekscytowania nie zdawał sobie sprawy nikt poza nim. — Długo czekałeś? — w momencie wypowiadania tych dwóch słów z wolna wyłonił się zza drzewa, przybliżając się w kierunku Bellamy'ego pewnym siebie krokiem. Lewy kącik ust Arisa nieznacznie drgnął, podobnie jak jedna z dłoni, którą na wszelki wypadek wcisnął do kieszeni spodni. Nie był do końca pewien czy ze względu na rangę jaką określał spotkanie, nie powinien w ramach powitania wyrzucić z siebie coś więcej niż cześć. Zamiast tego kucnął przy świdrującym go spojrzeniem zwierzaku, leniwie sunąc palcami po jego grzbiecie; domyślał się, że lis wyczuł obecność animaga jeszcze przed oficjalnym przybyciem Arisa, chociaż póki co nic nie zapowiadało tego, by miał się z tym obnosić. — W każdym razie — zaczął, podnosząc się i stając przy chłopaku — już możemy iść — dodał nieco niepewnym tonem głosu, gorączkowo rozmyślając nad kierunkiem, który miałby obrać. Przed oczami stanęła mu jedynie pusta przestrzeń okalająca Wrzeszczącą Chatę, w dawnych czasach stanowiąca dobre pole obserwacyjne zarówno na wioskę jak i sam Zamek. Szybko jednak wybił sobie ten nietrafiony pomysł z głowy, dochodząc do wniosku, iż bezmyślne włóczenie się i nieprzejmowanie celem spaceru w rezultacie mogłoby zakwalifikować się do tych lepszych rozwiązań. — Opowiedz mi coś — skierował wzrok prosto na gryfońską twarz, lustrując ją przez pełne kilka sekund — o sobie — sprecyzował, raz jeszcze wsuwając dłonie do kieszeni. Po zaczerpnięciu chłodnego powietrza odetchnął głęboko, wykonując jeden mały kroczek do przodu — Chcę cię poznać. Lepiej.

    aris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [i przepraszam, że znowu to tak długo trwało :v]

      Usuń
  78. [hm, ja w sumie nie jestem zbyt dobra w wymyślaniu, więc chyba zdam się na Ciebie, jeśli mogę. :)]

    Amelia.

    OdpowiedzUsuń
  79. Sam nie wiedział, kiedy nauczył się swojej pozornej oschłości i równowagi. Z dystansem oceniał ludzi, podczas gdy w rzeczywistości niesamowicie łatwo było go zranić. Od dziecka był najwrażliwszy z całego rodzeństwa, ale potem zaczął nakładać kolejne maski, które w końcu utworzyły warstwę praktycznie nie do przebicia. Nie odzywał się niepytany i nie reagował wtedy, gdy inni unosili się emocjami. Można to było zauważyć chociażby podczas meczy quidditcha – gdy inni wrzeszczeli w niebogłosy, on jedynie bacznie obserwował kolejne poczynania graczy, mimo że w głębi serca wszystko w nim wrzało. W końcu jeszcze do zeszłego roku sam grał na pozycji obrońcy. Sytuacje życiowe niewiele się różniły. Wybuchał, gdy pod maską zebrało się zbyt dużo brudu, który zdawał się wypychać całą iluzję, dopuszczając jego prawdziwe „ja” do głosu. Tak było i tym razem, głównie pod wpływem bójki. Nie był pewien, czy gdyby jeden z oprychów nie potraktował go legilimencją, zachowałby się tak samo. Czy dopuściłby do głosu łzy oraz prawo pięści.
    – Nie każę ci wlewać tego do silnika motoru, tylko do gardła – odparł, odwracając się w stronę Bella.
    Na jego twarzy widniał ledwie widoczny uśmieszek, chociaż w rzeczywistości mógł skakać z radości. Czuł, że powoli odzyskuje przyjaciela, na którym mu zależało. Wyjął z szafki trzy butelki trunków, które znalazł, po czym ruszył w stronę kanapy, na której siedział Bellamy.
    – Zaczynamy od tego. – Postawił na podłodze przy sofie napoje i zostawił tylko jeden, niedokończony, pachnący wiśniami i masą procentów.
    Odkręcił butelkę i bez skrępowania pociągnął z niej spory łyk, by następnie usiąść obok Sangstera i wykrzywić twarz. Z trudem przełknął to, co miał w buzi, i mimowolnie pokręcił głową, starając się jakoś znieść okropnie mocny smak alkoholu.
    – Matko, to nas sponiewiera – stwierdził z rozbawieniem i oddał butelkę chłopakowi, samemu wyciągając się na siedzeniu i wpatrując w kominek, w którym pod wpływem ciepła trzaskały kawałki drewna.
    Przypomniał sobie widok wspomnień utworzonych przez czarodzieja w barze. Sztucznych wspomnień, które przez całą drogę tutaj wydawały mu się dziwnie rzeczywiste i zbyt realne. Jeszcze paręnaście minut temu miał wrażenie, że jego rodzina została zamordowana w bitwie o Hogwart, teraz jednak wszystko ułożyło mu się w jedną, spójną całość. A mimo to cały incydent powodował, że przechodziły mu ciarki po plecach.
    Odwrócił się ze zdziwieniem w stronę Bella, który kompletnie wybił go swoimi słowami z rytmu. Albus zamrugał parę razy i zmarszczył brwi, jakby starał się przetworzyć wszystkie informacje. W jednym momencie chciał praktycznie rzucić się na blondyna i wyciągać z niego więcej i więcej informacji, jednak zaraz potem zdał sobie sprawę, że to nic nie da. Skoro Sangster zdecydował się powiedzieć mu o tym dopiero teraz, na pewno miał swoje powody. Nie zamierzał naciskać. Prychnął i uśmiechnął się lekko.
    – Bracia to same problemy – podsumował, wpatrując się w ognisko.
    Jego relacja z Jamesem polegała na kłótniach i obijaniu sobie twarzy. Zdawał sobie sprawę z tego, ze Bellamy nie był nim i prawdopodobnie miał zupełnie inną sytuację, jednak nie mógł przestać kojarzyć słowa „brat” właśnie z Jamesem Potterem, którego tak nie znosił. Nie chciał używać terminu, jakim była nienawiść, aczkolwiek coraz częściej sądził, że właśnie to czuł do swojego starszego rodzeństwa. Albus był niezrozumiany w rodzinie, co przestało mu przeszkadzać jakiś czas temu. Ojciec się raczej nie wtrącał, podobnie matka. Lily była dla niego jedynym rodzinnym sojuszem, jedynie w Jamesie leżał problem. Jego starszy brat chciał nad wszystkim zapanować, co kończyło się bójkami z Alem i wzmaganiem złych emocji.
    – Jak skończę Hogwart, to może też sobie zrobię tatuaż. – Zaśmiał się.

    Albusek Dzikusek

    OdpowiedzUsuń
  80. [Cześć. Zaglądam tu do Ciebie spytać, czy wciąż tu bywasz i mam co czekać na odpis? Nie poganiam, nie zmuszam i nie wywieram presji, bo jestem cierpliwa i spokojnie mogę sobie czekać dalej, po prostu próbuję się zorientować, ile wątków po moim przydługim urlopie wciąż jest jeszcze aktualnych. ;)]

    Milliesant

    OdpowiedzUsuń
  81. – Możesz mi powiedzieć, gdzie się wybierasz?
    – Jak ci powiem, to znowu naślesz na mnie Ministerstwo, jak rok temu – mruknął, pakując ostatnią parę spodni do ogromnego plecaka, tego samego, który miał ze sobą w Indiach w poprzednie wakacje.
    – Uciekłeś do Indii, mając szesnaście lat, spodziewałeś się pochwały i pogłaskania po głowie?! – Ton Harry’ego stał się ostrzejszy, a jego głos rozległ się po domu.
    Albus zasunął suwak plecaka i wypowiedział krótką formułkę, na której brzmienie torba zmniejszyła się do rozmiaru niewielkiego plecaczka turystycznego. Chłopak wziął pakunek do ręki i zmierzył wzrokiem ojca.
    – Byłem tam cholernie szczęśliwy – odparł spokojnie i wyminął mężczyznę w progu, by następnie uśmiechnąć się lekko do Lily wyściubiającej nos ze swojego pokoju i obserwującej go podejrzliwie. – Wrócę niedługo, nie rób zbyt wielu głupot.
    – Tak jak ty? – spytała dziewczyna, marszcząc brwi i krzyżując ręce na piersi. W jej lewej dłoni tkwiła książka, jak zwykle.
    – Dokładnie. Nie rób głupot, jak ja. – Zarzucił sobie plecak na plecy, zacisnął palce na miotle, którą trzymał w drugiej ręce i odwrócił się jeszcze raz do ojca. – Miłych wakacji.

    Dolina Godryka nie cieszyła się dobrą pogodą. Było chłodno, a na niebie zbierały się burzowe chmury. Albus westchnął cicho, gniotąc już i tak zmiętoloną kartkę, którą trzymał w kieszeni spodni. List od Bellamy’ego był napisany na kawałku brązowego, chropowatego papieru, drażniącego opuszki palców Pottera. Uśmiechnął się delikatnie, ostatni raz spoglądając w stronę domu, w którym spędził ostatnie dwa tygodnie. Jedne z najnudniejszych dwóch tygodni w jego życiu, bo w końcu co można robić samemu w pokoju, w miejscu, w którym nawet rodzina nie ma ochoty z tobą rozmawiać?
    Wsiadł na miotłę i oderwał się od ziemi. Chyba pierwszy raz od zakończenia roku szkolnego szczerze się uśmiechał, sam do siebie, kompletnie bez powodu. Nigdy nie był w Irlandii, chociaż nie był pewien, czy Irlandię Północną powinien zaliczać jako stuprocentową Irlandię. W końcu to wciąż Zjednoczone Królestwo, którego tak bardzo miał dość. Czasami marzył o powrocie do Indii, do tych śmierdzących miast i głośnych klaksonów mugolskich aut uderzających go z każdej strony. Do uśmiechnętej twarzy Martine i taniego rumu z pobliskiego marketu. Pokręcił głową z dezaprobatą dla samego siebie. Minął już rok. Rok od największej przygody jego życia, która być może zostanie zastąpiona przez kolejną.
    „Chcę wreszcie móc pokazać Ci, gdzie byłem. Z kim spędzałem czas…” – słowa z listu od Bellamy’ego rozbrzmiewały w jego głowie, za każdym razem wypowiadane głosem Sangstera. Przełknął ślinę, widząc granicę Wielkiej Brytanii i rozpościerającą się pod nim wodę – Morze Irlandzkie. Wiatr i deszcz siekały go w twarz, uszy zdawały się przymarzać do boków czaszki, a mimo to cieszył się jak małe dziecko, jednocześnie czując delikatne mrowienie w okolicach żołądka. Niepokój? O czym tak długo nie chciał powiedzieć mu Sangster?

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  82. [hej, hej. :)
    chociaż już nie jako rodzeństwo, co powiesz na wątek?]

    Maya Weiner.

    OdpowiedzUsuń