25 listopada 2015

the heart dies a slow death, shedding each hope like leaves, until one day there are none


hufflepuff, klasa siódma, patronusem łabędź
M E I   W A N G

Jesteś zbyt delikatna. Co najlepsze, masz o tym pojęcie i chciałabyś to zmienić, jednak za każdym razem mijasz się ze swoimi oczekiwaniami, gdy już podejmujesz decyzję, by się nie poddawać. Żyjesz w sferze marzeń — nocami, kiedy okryjesz się ciepłą kołdrą, a reszta współlokatorek już przyjemnie pochrapuje, Ty wspinasz się po szczeblach elity, zdobywasz szczyt Mount Everest, odbierasz Oscara, zagadujesz do przystojnego chłopaka i zostajesz wyróżniona na zajęciach transmutacji. Roztrząsasz każdą rozmowę kilkanaście razy, dopóki w głowie nie utworzysz idealnego scenariusza, który by Cię zadowolił. Chciałabyś bardzo być Kimś, ale nie wiesz, jak do tego się zabrać, bo odnosisz wrażenie, że nawet podczas krzyku dalej pozostałabyś dla wszystkich niezauważoną myszką. Przecież nikt by Cię nie usłyszał.

Nie wyróżniasz się niczym szczególnym. Masz proste, czarne włosy i ciemne oczy, odziedziczone dzięki rodzicom, drobną buzię i filigranową sylwetkę, która codziennie na korytarzach ginie w tłumie kolorowych, rozrywkowych i wiecznie żartujących uczniów. Też byś chciała żartować, ale boisz się zostać wyśmianą. Siedzisz więc cicho w gronie znajomych, co jakiś czas uśmiechając się delikatnie, chociaż w myślach widzisz siebie brylującą w towarzystwie, przyciągającą spojrzenia, taką najprawdziwszą gwiazdę. Na lekcjach nie podnosisz nigdy ręki, nawet jeśli jesteś pewna co do odpowiedzi, bo co jeśli jednak się pomylisz? Chciałabyś być jak swoja matka, jak Cho Chang, była szukająca Krukonów, którą ponad dwadzieścia lat temu kojarzył każdy uczeń Hogwartu, ale po prostu nie potrafisz.

Zawsze nosisz przy sobie Dziennik. Zapisujesz tam wszystko, swoje przemyślenia, życie codzienne i te ukochane, przedziwne opowiadania. Czasami siedzisz w Wielkiej Sali albo Trzech Miotłach, jedynie rozglądając się za odpowiednim człowiekiem, by potem zacząć dopisywać do jego wizerunku historię — nigdy jednak nie zamieniasz potem z tą osobą słowa, bo boisz się, że cała magia Twojej bajki pryśnie. 

"Mei" z chińskiego oznacza piękny, "Wang" księcia. Od czasu do czasu zaczynasz na nowo pisać historię o młodej księżniczce, którą ktoś zamknął w wysokiej wieży, a której cały czas pilnuje olbrzymi, wściekły smok, nie dopuszczający do niej żadnej żywej istoty. Smok ten jest przerażający, z tymi ogromnymi zębiskami, ciężkimi łapami i ogonem mogącym złamać kilka drzew na raz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że to już nie Ty siedzisz uwięziona w zamku, rozpaczając za wolnością. Jesteś smokiem. 
__________________________

◊◊◊◊◊◊◊
ja się witam kolejny raz z czwartą postacią! 
zapraszam na wątki Was wszystkich, a Mistrza Gry do namieszania nam w życiu :)
◊◊◊◊◊◊◊
WĄTKI: TIA, HYUN, TEDDY
◊◊◊◊◊◊◊
wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
panel autora

22 listopada 2015

She was too sensitive or too cold hearted

stażystka zielarstwa
24 lata

Lately I've been craving more
Od czasu, gdy na szatach widniał błękit Ravenclawu, minęło kilka lat. Drogę przeszła długą i wyboistą, choć szła z wysoko zadartym nosem. Praktyki w św. Mungu nie dały tego, czego oczekiwała od życia, ale widziała zbyt wiele, by sen przynosił upragniony spokój. Nie umiała i nadal nie umie oddać całej siebie, swojego życia, swojej pracy za życie tych, którzy umierali na jej oczach, a którym pomóc nie potrafiła. Szybko przekonała się, że magia ma również swoje granice, które jednak cały czas należy przekraczać. Przecież Ethel nie zjadła wszystkich rozumów. Jeszcze.

It's been a while, but still feels the same
Jest świadoma swojej wiedzy i, choć rzadko patrzy na kogoś z góry, to sprawia wrażenie nieco dumnej, może nawet surowej w obyciu. Mimo niewielkiego wzrostu wzbudza pewnego rodzaju szacunek, ale i bliżej nieokreślony niepokój. Ciepło, które nosi w sobie zarezerwowała dla roślin, do których potrafi mówić godzinami. Oczywiście, nie jest to kobieta, do której przyjdziesz na herbatę, by poopowiadać żarty (choć i od tego są pewne wyjątki), ale za to jest pierwszą osobą, do której zapukasz w środku nocy w najczarniejszej godzinie swojego życia. Wiesz, że gdy przeskrobiesz, najlepiej przyznać się właśnie jej, choć serce podchodzi wtedy do gardła. Nie zaraża uśmiechem na co dzień, ale gdzieś podskórnie wiesz, że jej wzrok potrafi złagodnieć, a kąciki ust unieść się nikle.

All I want is the taste that your lips allow
W pierwszej chwili wszystko wydaje się chłodne - niebieskie oczy, blade usta, nikły makijaż, a nawet brąz włosów ma chłodny odcień. Jeden długi warkocz niezmiennie spływa na prawe ramię, od góry przykryty przekrzywionym lekko czarodziejskim kapeluszem, a dłonie i przedramiona od listopada ubiegłego roku pokryte są drobnymi, niemalże niewidocznymi bliznami. W szkole dominuje ciemno-chłodny ubiór, a tradycyjna, długa do ziemi kobieca szata nie przeszkadza zbytnio w pracy. Ale bywają momenty, krótkie i ulotne, w których, zdaje się, można wyczuć delikatną woń konwalii przyjemnie ciepłego maja, błysk lekkiej opalenizny, którą zdobyła podczas ostatniej wyprawy naukowej do Australii i zmianę barwy oczu z chłodnego, grudniowego brzasku w ciemne czerwcowe niebo przed burzą.

Maybe I should let you go
Pamiętliwa bestia, która nie boi się mówić nie, ani wyciągać konsekwencji, również, a może przede wszystkim względem samej siebie. Dziwnym trafem jednak wzbudza pewnego rodzaju dziwaczną sympatię. Nie jest specjalnie wylewna, lepiej nie dotykać jej bez pozwolenia, szybko tego nie zapomni, ale przynajmniej szybko wybaczy. Do swojej głowy wpuszcza tylko najbliższych, choć i oni nie do końca wiedzą co rządzi tą zadziorną, twardą i w gruncie rzeczy dobrą kobietą, wciśniętą w sztywne ramy pędzącego wokół świata.

Patronus / Bogin / Powiązania / Dodatkowe

Aktualne/pomocne

[No, udało się odświeżyć kartę!
Jesteśmy baaardzo elastyczne, więc nie spać, wątkować!
Na zdjęciu Kasia Cieślukowska Insta i TU
Moźna mnie też łapać na gg 56904101]

21 listopada 2015

#2 Notka Organizacyjna

 Pierwsze urodziny Hogwarckich Kronik!
♦ 21 listopada 2014 ♦ 21 grudnia 2014 ♦ 21 stycznia 2015 ♦ 21 lutego 2015 ♦ 21 marca 2015 ♦ 21 kwietnia 2015 ♦ 21 maja 2015 ♦ 21 czerwca 2015 ♦ 21 lipca 2015 ♦ 21 sierpnia 2015 ♦ 21 września 2015 ♦ 21 października 2015 ♦ 21 listopada 2015 ♦
- Minął jeszcze jeden rok! - zaczął Dumbledore wesołym głosem. - Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych wybornych potrawach. Cóż to był za rok!
Otóż to. Cóż to był za rok! Tak wiele wydarzyło się podczas tych dwunastu miesięcy, że aż trudno uwierzyć w to, że świętujemy rocznicę! Blog powstał w niezbyt dobrym momencie na otwieranie, a jednak do dzisiaj cieszy się zainteresowaniem! Odnieśliśmy sukces. Nie tylko dyrekcja, która prężnie pracowała przez tyle czasu, ale też Wy. Nasi Autorzy, którzy tworzą bloga i bez których on by nie istniał. Mamy za sobą wiele wzlotów, ale też upadków, których całe szczęście było zdecydowanie mniej. Blog przez cały rok rozwijał się pod wieloma względami. Organizowałyśmy konkursy, dłuższe wydarzenia oraz zadania dodatkowe. Pomysłów jednak nadal nam nie brakuje! Dziękujemy Wam za tyle spędzonego wspólnie czasu! Mamy nadzieję, że za rok będziemy mogli świętować z wami dwa lata Hogwarckich Kronik. Tymczasem zapraszamy do rozwinięcia posta oraz wypowiedzenia się w kilku ważnych kwestiach:
~ Dyrekcja

Statystyki ogólne i te na chwilę obecną prezentują się następująco:
♦ 621240 wyświetleń
♦ Ponad 5000 rekordowych wyświetleń w ciągu jednego dnia
♦ 29661 opublikowanych komentarzy
♦ 20586 rozdanych punktów w klasyfikacji Domów
♦ 787 postów
♦ Tysiące pomysłów
♦ Setki stworzonych postaci
♦  12 szablonów i pozostałe, niezliczone zmiany wystroju
♦  2 literackie konkursy i dziesiątki zadań dodatkowych
♦  5 wątków grupowych
PORCJA PYTAŃ, POMYSŁÓW I PROPOZYCJI:
Część druga posta: pytania i propozycje, obowiązkowa dla wszystkich Autorów!
Prosimy o wypowiedzenie się, zostawienie sugestii czy uwag.
Przekreślone pozycje oznaczają odstąpienie od pomysłu drogą większości głosów na nie.

17 listopada 2015

the last goodbye

proponuję przed przystąpieniem do czytania zerknąć sobie na fragmenty o Seunghyunie w dwóch poprzednich notkach - numer JEDEN i numer DWA - jak i oczywiście do KARTY POSTACI
nie daję żadnej muzyki, wolę, abyście czytali w ciszy albo włączyli jakąś cichą, nastrojową nutę :)
enjoy!



9 grudnia 2022r., piątek, godzina 18:04
Seunghyun westchnął już chyba setny raz tego dnia, po czym z wściekłością zamknął teczkę. Nadmierny ruch spowodował, że rana na jego podbrzuszu znów dała o sobie znać, przez co mężczyzna cicho syknął, przymykając oczy na krótką chwilę, by poradzić sobie z pulsującym, przeszywającym bólem. Oparł podbródek o splecione dłonie, rozglądając się po gabinecie.
Nie cierpiał go. Nie podobał mu się ani Hogwart, ani panujące tam zasady, ani uczniowie, ani nauczyciele — w zasadzie wszystko, co wiązało się z tym miejscem. Wybrał szkołę w Anglii, by uciec jak najdalej od Korei i odciągnąć się od wcześniejszego życia, tym samym jedynie powodując, iż jeszcze bardziej tęsknił za domem.
Trudno wyobrazić sobie, że profesor Lee, który z tą samą maską znudzenia na twarzy przechadza się po korytarzach, je śniadanie i prowadzi lekcje, posiada jeszcze jakiekolwiek uczucia. Mimo wszystko trudniejsze wydaje się założenie, że nie przeżywa żadnych emocji.
Tak naprawdę w środku Seunghyun zwracał uwagę na każdy najdrobniejszy szczegół dotyczący jego osoby — na krótkie spojrzenia, ciche słowa i to, co ludzie jawnie przekazują, choć starają się to ukryć. Mur, którego wytworzył wokół siebie, skutecznie jednak odciągał jego uwagę od zmartwień, jakie te spostrzeżenia mogły wywołać. Zwyczajnie zakładał, iż przejmowanie się tym, co inni mają do powiedzenia na jego temat, jest po prostu mało interesujące, a co ważniejsze, zbyt zajmujące jego czas. Człowiek, który przeliczał wszystko, zarówno ludzi, jak i rzeczy, na to co mu się może przydać, a co nie, nie odnajdował w opiniach przypadkowych osób niczego znaczącego.
Mężczyzna zerknął za zdjęcie znajdujące się na jego biurku. Z fotografii spoglądała na niego kobieta, prawdopodobnie trzydziestoletnia — miała duże, orzechowe oczy, ciemniejszą karnację, twarz w kształcie serca, pełne wargi i była niezaprzeczalnie piękna. Opierała się o lewą dłoń, delikatnie przekrzywiając głowę. Na jej palcu serdecznym było widoczne lekkie przejaśnienie, brak opalenizny, jakby w tym miejscu do niedawna znajdować się pierścionek.
Na drugiej stronie zdjęcia ktoś ładnym charakterem pisma wyrysował dużą liczbę dwieście dwadzieścia trzy, a pod spodem oznaczył kodem 14EA.C0.AI.H, 210.I.A.DD.
Seunghyun uśmiechnął się delikatnie, choć w jego czarnych oczach błysnęła złość. Ojciec jawnie sobie z niego kpił, dając mu tak łatwą zagadkę do rozwiązania.



10 listopada 2015r., wtorek, godzina 20:34
Drobny, czarnowłosy chłopak, którego grzywka wpadała mu wciąż nieznośnie do oczu, stał spokojnie, rozglądając się po pokoju, aby sprawdzić czy przypadkiem nie zostawił po sobie jakiegokolwiek śladu. Mały drewniany domek na wyspie Jeju, własność rodziców jego przyjaciela, prezentował się w środku dość marnie, a bałagan, jaki tam panował, można było z całą pewnością porównać do chlewu. Brunet westchnął delikatnie, wyciągając różdżkę, by już po chwili posprzątać zalegające tam śmieci. Dwóch ciał na podłodze jeszcze nie ruszył.
Seunghyun nie mógł z niczym porównać tej satysfakcji. Spoglądał na nieruchome twarze rodziców swojego przyjaciela, zwyczajnie ciesząc się w duchu, że już nie żyją, że już nigdy nikomu nie zrobią krzywdy. A Lee już nigdy nie dostanie listu od ich dziecka z prośbą o użyczenie noclegu na kilka dni, by potem zjawić się cały poobijany, z siwymi pręgami na plecach, które zostały mu sprezentowane przez rodziców.
Jeszcze pamiętał chwilę, w której ugodził dwójkę kuchennym nożem. Zaskoczenie na ich twarzach, trwogę i kilka ostatnich sekund złości. Szamotaninę ze starszym człowiekiem, który po chwili upadł na posadzkę, krzyk kobiety, a potem jęki jej konania.
Machnął różdżką, a ciała momentalnie zmieniły się w dwa małe, złote pierścienie. Pochwycił je w dłoń, uśmiechając się lekko. Pasowały idealnie.



9 grudnia 2022r., piątek, godzina 18:05
Kod był banalnie prosty, zwykła zamiana liczb z literami — prawdopodobnie nawet dziecko mogłoby go rozwiązać. Po kolei, każda litera alfabetu odpowiadała następnej liczbie, poczynając od "A", odbijającej się jako cyfra jeden.
Mężczyzna sięgnął po kartkę, na której powoli przepisał 14EA.C0.AI.H, 210.I.A.DD z odwrotu zdjęcia i zajął się odbijaniem według odkrytego klucza. Dostał w zamian N51.30.19.8, W0.9.1.44, co w poprawnym zapisie wykreślił tuż obok jako N51°30'19.8", W0°9'1.44", zakładając, że jedynie cyfra zero łamała kod, nadawała się jedynie do przepisania.
Czekała go wycieczka. O co chodziło z drugą liczbą, nie wiedział.



20 lipca 2016r., czwartek, godzina 12:38
— Niezbyt ciężka, co?
Lee odebrał paczkę od poczciwego listonosza, nie zaszczycając go choćby słowem, za to dalej przypatrując mu się podejrzliwie. Potem obserwował, jak ten wsiada na swój rower i odjeżdża, by potem zniknąć w bocznej uliczce, wesoło przy tym pogwizdując. Chłopak stał jeszcze chwilę na progu domu, nie bardzo orientując się w tej dziwnej sytuacji, po czym ruszył z powrotem do mieszkania. I tak nie miał niczego lepszego do roboty.
Minęło pięć lat odkąd skończył Mahoutokoro i dwa od kiedy zaczął mugolskie studia prawnicze, powoli przygotowując się do tego poważnego skoku w przyszłość, w tą upragnioną i znienawidzoną dorosłość. Ciotka, u której pomieszkiwał w lato w czasie przerw, zmarła w trakcie ostatniego roku jego nauki w Seoulu — Seunghyun stał się tym samym jedynym właścicielem całkiem sporej posiadłości w centrum miasta i ogromnego perskiego kota, Miyu.
Rzadko zdarzało się, by dwudziestojednolatek mógł samodzielnie utrzymać dom, jeszcze leżący w najbogatszej dzielnicy stolicy, nawet gdyby pracował dzień i noc. Seunghyun jednak nie parał się byle czym, a od każdego swojego zlecenia brał całkiem niezłą sumkę, w zupełności wystarczającą na pokrycie wszystkich wydatków.
Chłopak rozerwał złoty papier, którym owinięte było pudełko, po czym otworzył je szybkim ruchem. W środku znalazł małą, drewnianą figurkę żołnierzyka, list i zdjęcie. Zmarszczył brwi, sięgając po kartkę.
— Słyszałem, że lubisz zagadki — zaczął czytać. Biały kot wskoczył na stół, zaraz porywając w swoje małe łapki resztki błyszczącego opakowania. Lee wyciągnął rękę i zrzucić zwierzaka na ziemię, nie spuszczając wzroku z listu. — W takim razie zagrajmy w grę. Masz dwadzieścia cztery godziny na schwytanie zabójcy. Życzę ci powodzenia, Seunghyun. Może już jutro się zobaczymy... Tata.
Brunet roześmiał się, wrzucając kartkę z powrotem do pudełka. Paczka wylądowała w śmieciach, umieszczona tam poprzez mocne kopnięcie.
Listonosz pojawił się znów na progu jego domu dwa dni później, w sobotę rano, przynosząc gazetę i pytając, czy słyszał o brutalnym morderstwie wykonanym w samym centrum Seoulu, pod biurem Samsunga.
— Coś mi się obiło o uszy — odpowiedział, posyłając starszemu mężczyźnie wesoły uśmiech, jednocześnie postanawiając, że następnym razem gry sobie nie odpuści.



11 grudnia 2022r., niedziela, godzina 20:43
Seunghyun wyszedł z przejścia podziemnego i od razu skierował we kroki w prawo, do londyńskiego hotelu Hilton, do którego doprowadziła go odkryta wcześniej lokalizacja. Jeszcze przed wejściem zatrzymał się na moment, ogarniając wzrokiem tę potężną budowlę, po czym ruszył do środka. Miał na sobie czarny, mugolski garnitur, jeden z wielu, które zalegały jego szafę, a z których po prawdzie częściej korzystał, niż ze swoich czarodziejskich szat.
— W czym mogę pomóc? — Uprzejma recepcjonistka posłała mu szeroki uśmiech, choć w jej oczach nie było widać ani grama wesołości, tylko zwykłe zmęczenie. Mężczyzna odpowiedział jej takim samym uśmiechem i oparł jedną dłoń o blat biurka.
— Rejestracja na nazwisko Lee... Jeśli można prosić.
— Ach, tak — kiwnęła głową, powracając wzrokiem do komputera i przez kilka minut wystukiwała coś na klawiaturze komputera — zgadza się. Pokój dwieście dwadzieścia trzy.
Czarodziej roześmiał się pod nosem, odrobinę zażenowany, by potem kiwnąć głową zaskoczonej recepcjonistce i ruszyć za konsjerżem do swojego apartamentu. Zafrasowany złością na ojca za to, że pogrywał sobie z nim w tak banalny sposób, nawet nie zorientował się, iż było to do starszego pana Lee zupełnie niepodobne. Przeoczył osoby trzecie, które mogły być zamieszane w tę sprawę, pierwszy raz pozwalając sobie na tak potężną ignorancję.
Co kilka miesięcy do Hogwartu przychodziła kolejna paczka ze zdjęciem i krótkimi informacjami o następnej ofierze jego ojca, który to wysyłał mu je z premedytacją. Zarzucał wędkę. Seunghyun miał wtedy kilka dni na to, by uchronić ludzi przed morderstwem, co czasem mu się udawało, czasem nie. Nie miał najmniejszego interesu w tym, co robił, uważał, choć brzmi to strasznie, całą tę farsę za zabawę. Nie obchodziło go w żaden sposób życie zagrożonych osób, bo sprawdzał jedynie, czy uda mu się przechytrzyć ojca.
Pokój hotelowy był przestronnym, jasnym apartamentem, w którym profesor czuł się zwyczajnie obco. Gdy tylko pozbył się marynarki, ruszył w kierunku fotela, zbierając po drodze whisky z barku wraz ze szklaneczką. Napełnił naczynie złotym płynem, siadając prosto i wreszcie odetchnął.
Po karku przeszedł mu dreszcz, a i zalało go też nieprzyjemne uczucie chłodu, kiedy odstawił szklankę na stolik. Rozejrzał się powoli po pomieszczeniu, nadal wyraźnie czując czyjąś obecność w pokoju, mimo iż nikt się w nim oprócz niego nie znajdował. Brunet wstał powoli i mrużąc oczy, dalej badał każdy najmniejszy zakamarek apartamentu, szukając jakiekolwiek śladu obecności innego człowieka. W końcu znalazł małą kartę tuż przy łóżku, na stoliku.
Parking podziemny, godzina 23:30, zostało wykreślone drobnym druczkiem, po koreańsku.
— Co, do cholery? — wydukał, nieznacznie kręcąc głową, a kącik jego ust drgnął delikatnie w wyrazie zdegustowania.
To nie było podobne do Lee Siwona. Jego ojciec doskonale zdawał sobie sprawę, że nie dałby się nabrać na takie spotkanie, toteż Seunghyun po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy to na pewno od tej właściwej osoby odebrał paczkę. Nie odwrócił się jednak, nie zabrał teczki i nie wyszedł z hotelowego pokoju. Wycofał się na wcześniej zajmowane miejsce, pochwycił szklaneczkę, w spokoju czekając na godzinę dwudziestą trzecią. Włączył nawet telewizję, gdzie nadawali jakiś stary serial z lat dziewięćdziesiątych.
Wydawało mu się to nawet zabawne.



19 listopada 2018r, poniedziałek, godzina 21:34
Najważniejszą rzeczą w tym zawodzie było zorientowanie się w umiejętnościach przeciwnika, poznanie jego słabości, ale przede wszystkim zalet, którymi mógłby próbować zdobyć przewagę. Wybrać to, co bolało, co rozwścieczało, ujmowało i imponowało — najśmieszniejsze było to, iż większość ludzi nie zdawała sobie sprawy, że po krótkim omieceniu wzrokiem i wymianie kilku zdań podawali informacje jak na tacy.
— Wchodź — powiedział wtedy Seunghyun, poruszając dłonią w zapraszającym geście, a dwudziestolatek stojący w progu jego domu kiwnął delikatnie głową, po czym pewnym krokiem wsunął do mieszkania.
Lee zrobił wszystko, by odrzucić od siebie tego chłopaka. Odzywał się chłodno, nie wymieniał uprzejmości, a mimo to Jim uparcie dążył do tego, by go poznać. Brutal jakich mało, choć jego wygląd tego nie sugerował — mało osób wiedziało, że za drzwiami swojego mieszkania zawsze grzeczny, potulny brunet przetrzymywał szesnastoletnią dziewczynę i znęcał się nad nią już od dwóch miesięcy. Odpychanie jednak najbardziej go pociągało, bo im bardziej ktoś chciał go od siebie odsunąć, tym bardziej próbował sobie udowodnić, iż potrafi tę osobę z powrotem przyciągnąć.
Seunghyun nie wybierał banalnych zleceń, zawsze doszukując się w swoich ofiarach tego pierwiastka czystego szaleństwa, okrucieństwa, jakie odnalazł w swoim ojcu. Z każdym kolejnym morderstwem uczucie ulgi jednak słabło, pragnął coraz więcej, toteż rozprawiał się z ludźmi, nawet jeśli nikt go o to nie poprosił. Ot, szukał na własną rękę tych, który pasowali do jego powielanego schematu.
Tego wieczora zdobył kolejną obrączkę, a dziewczynę przewieziono do szpitala.



11 grudnia 2022r., niedziela, godzina 23:31
— Czym sobie zasłużyłem na to spotkanie? — zapytał ironicznie po angielsku, obserwując z pewnej odległości plecy człowieka odziane czarną marynarką. — Co tutaj robimy?
Już z miejsca, w którym się znajdował, mógł ocenić, iż mężczyzna przed nim na pewno jego ojcem nie był. Niemniej żadne wątpliwości nie zostały rozwiane, nawet kiedy tajemniczy człowiek odwrócił się, ukazując swoją twarz. Seunghyun ocenił go w kilka sekund.
Bankrut. Miał na sobie skórzane, markowe buty, noszące jednak ślady częstego użytkowania, złoty zegarek, wyjątkowo zadbany, sprane spodnie z taniego jeansu i marynarkę, lekko postrzępioną na rękawach. Prawdopodobnie stracił majątek, choć był tak przyzwyczajony do swojego wcześniejszego życia i luksusu, że braki w portfelu próbował nadrabiać prezencją, aczkolwiek w oczach Lee z marnym skutkiem.
W rozległym, jasnym parkingu na najniższym piętrze nie było widać żywej duszy, a kąta, w którym się znajdowali, nawet nie obejmowały kamery. Seunghyun poczuł maleńki zastrzyk adrenaliny i strachu, czego nie dał po sobie poznać chociażby drgnięciem powieki. Nie mógł się natomiast powstrzymać i mimowolnie zerknął w dół na zardzewiały pręt, którego mężczyzna ściskał w lewej ręce.
Wydawało mu się to nawet zabawne.
— Czekamy — powiedział nieznajomy łamaną angielszczyzną, rozszerzając usta w grymasie zadowolenia. Już po chwili zanosił się głośnym, ochrypłym śmiechem, przez co Lee w końcu ukazał jakąś ludzką cechę; cofnął się odrobinę, jakby szukał drogi ucieczki.
— Na kogo?
— Patrzysz na mnie, jakbyś nie wiedział, co? Robisz ze mnie debila, chłopcze?! — Zmiana, jaka zaszła w napastniku, zmusiła Seunghyuna do kolejnego kroku w tył. Dopiero w tym momencie zorientował się, że drzwi za nim były wyjściowe, owszem, ale otwierały się tylko od wewnętrznej strony. Mężczyzna przed nim wiedział to od początku. — Na co czekasz, hm? Myślisz, że dam ci teraz uciec? Posiedzimy tu sobie, poczekamy. A jeśli nie dostanę tego, czego chcę, rozprawię się z tobą o wiele dłużej, tak dla przyjemności.
Całe ciało profesora zdrętwiało, przez co przez krótką chwilę po prostu patrzył w przestrzeń, próbując nas sobą zapanować.
— Czego chcesz? — wydukał powoli.
— Zemsty, synku. Zemsty.



14 maj 2021r., piątek, godzina 19:04
— A co, jeśli powiedziałbym, że była pani w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Uwierzyłaby mi pani czy potraktowała jak szaleńca?
— Czy to groźba?
Seunghyun roześmiał się, a potem sięgnął po kieliszek wina. Udało mu się ustalić tożsamość kolejnej ofiary Siwona, a zyskał tyle czasu, że nawet umówił się z tą kobietą na kolacje w jednej z najlepszych restauracji Icheon, do której uwielbiał przychodzić kilka lat temu. Nayeon, bo tak było na imię krótkowłosej, uroczej brunetce, próbowała uwieść go już od dobrej godziny, jednak niestety Lee uparcie się nie poddawał.
Mógł sobie wyobrazić moment jej śmierci.
Oboje z ojcem wykorzystywali te same metody; sam Seunghyun robił to z premedytacją, by w jakiś sposób dać o sobie znać. Nigdy nie posługiwali się magią, bo to w jawny sposób ściągnęłoby na nich zainteresowanie Ministerstwa, zresztą mężczyzna uważał to za pewnego rodzaju oszustwo, coś karygodnego. Ani razu nie zdarzyło mu się użyć czarów na swoim przeciwniku, wolał walczyć jak równy z równym.
Oczami widział już Nayeon w tej samej długiej, kremowej sukience, gdy leżała pozbawiona życia na schodach prowadzących do poczty, w której pracował jej kochanek. Tam miała zginąć tej nocy i prawdopodobnie gdyby nie jej łatwe zdolności do zakochiwania się w każdym napotkanym mężczyźnie, właśnie tam w istocie skończyłaby swój dwudziestoośmioletni żywot.
— Może — przyznał, a w oczach kobiety błysnęło rozbawienie. — Niestety na mnie już czas, ale jeśli mógłbym panią o coś prosić... Proszę tak namiętnie nie wysyłać już kolejnych listów.
Uśmiech z jego twarzy zniknął, zastąpiony zimnym wyrazem obojętności. Nayeon otworzyła oczy ze zdziwienia, odprowadzając znikającego z sali Seunghyuna wzrokiem, po czym szybko sięgnęła do torebki po telefon. Ten nocy spała spokojnie w domu, wtulona w ciepłe ramiona swojego męża.



11 grudnia 2022r., niedziela, godzina 23:44
Nawet na sekundę nie spuścił wzroku ze siwowłosego mężczyzny, który wydawał mu się w gruncie rzeczy nieszkodliwy. Gdyby minął go na ulicy lub usiadł obok niego w pociągu, stwierdziłby, że jest nawet pociesznym, bezużytecznym stworzeniem, nienadającym się nawet na użyczenie krótkiej chwili. Motywy, które nim kierowały, nie były byle jakie. Ten człowiek nie był psychopatą, nie był mordercą, był kimś, kogo zgubiła nienawiść. Do jego ojca.
Mieli przynajmniej coś ze sobą wspólnego.
— Wiesz, na początku wątpiłem w to, że Siwon się zjawi — zaczął, obdarzając go krótkim spojrzeniem. Od dziesięciu minut stali po prostu na przeciwko siebie w zupełnej ciszy. — Potem jednak zacząłem węszyć, i wiesz co, on sobie z tego chyba zdawał sprawę. Nosi twoje zdjęcie w portfelu. Na ścianie w gabinecie powiesił twoje wyniki z egzaminów szkolnych. Kocha cię ewidentnie.
Seunghyun prychnął.
— Nie chciałbym cię wprowadzić w błąd, ale chyba nieznacznie pomyliłeś się w swoich przypuszczeniach.
— Może — mężczyzna kiwnął głową — nie mówię, że nie masz racji. Ale popatrz tylko, wyobraź to sobie. Nawet gdy tu nie przyjdzie, zakłuje go trochę w sercu, kiedy ujrzy w gazecie zdjęcie swojego dziecka, jedynego syna. Zakrwawionego, pokiereszowanego... Czy nie tak, powiedz, nie mam racji?
Na początku Lee chciał naiwnie zapytać tego człowieka, po co to wszystko robi i jaki to ma sens. W gruncie rzeczy wiedział jednak dlaczego, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Nawet przez moment zapomniał o strachu, chyba się z nim pogodził.
— Dlaczego nie załatwimy tego teraz? Mam dość czekania.
Seunghyun rzucił się w kierunku mężczyzny, zanim ten zorientował się, co tak naprawdę się dzieję. Zdążył wybić metalowy pręt z jego dłoni, ale nie uchronił się przed mocnym uderzeniem w głowę, przez go opadł na posadzkę z głośnym hukiem. Rana na jego brzuchu już nie bolała, po prostu paliła jego wnętrzności do tego stopnia, że aż zrobiło mu się niedobrze. Whisky, którą wypił przed kilkoma godzinami, niebezpiecznie zakołysała mu się w żołądku, a on sam odwrócił się na brzuch dokładnie w chwili, w której zaczął wymiotować.
— Żałosne, doprawdy. — Usłyszał głos nad swoją głową. Mężczyzna chwycił go za koszulę, za jednym zamachem unosząc do pionu, po czym uderzył z otwartej dłoni w twarz. — Jesteś synem Siwona? A może się pomyliłem, co?
Nie mógł wybrać lepszej prowokacji. Mimo pulsującego bólu gdzieś w okolicach brzucha, Seunghyun zdołał wymierzyć cios prawą ręką, przez co odepchnął od siebie napastnika, pozwalając sobie na krótką przerwę na zaczerpnięcie powietrza. Był jednak w tak marnym stanie, że kolejne uderzenia znów obaliły go na ziemię. Po solidnym kopnięciu jęknął głośno, zwijając się na posadzce. Z rany zaczęła sączyć się świeża krew.
— Teraz dopiero sobie przypomniałem, że nie zdążyliśmy się sobie przedstawić. Mamy jeszcze trochę czasu do północy, nie? — Głos mężczyzny dochodził jakby z oddali. — Kang Hyungmin. Twój ojciec prowadził sprawę mojego rozwodu. A potem zaczął węszyć.
— Nie obchodzi mnie to — wychrypiał brunet, podnosząc się na łokciach, po czym przesunął się do tyłu i oparł o jedną z kolumn, przykładając rękę do brzucha. Koszula zaczęła przeciekać.
Lee spojrzał w twarz swojego oprawcy, który uśmiechał się szeroko, jakby każde wypowiadane przez niego słowo okropnie go bawiło. Miał świadomość, że gdyby nie jego kondycja, powaliłby tego człowieka po kilku minutach.
— Będzie, posłuchaj dalej — mruknął starszy mężczyzna, kucając przy nim. Sięgnął do kieszeni marynarki, by wyciągnąć z niej mały scyzoryk. — Zaczął węszyć, badać sprawę. Udowodnił winę mojej byłej żony, zarzucając jej zdradę, co nie było prawdą, mimo że wszystko na to wskazywało. Ja wcale nie chciałem się rozwieść, to ona chciała. Kochałem ją, oj tak, kochałem. Ale potem straciłem pieniądze, co za przewrotne życie.
Kolejny raz się roześmiał, ukazując rządek równiutkich, śnieżnobiałych zębów.
— Po którymś z kolei odroczeniu, zwierzyłem się twojemu ojcu, że gdybym mógł, to bym ją zabił. Byłem pijany, nie panowałem na sobą. Ale niedługo po ustaleniu wyroku — tu zrobił krótką pauzę, zajęty oglądaniem ostrza — ona zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Znaleziono jej ciało w fabryce butelek kilka dni potem, gdzie miał pracować jej kochanek. Ale to było kłamstwo, ona mnie nie zdradziła!
Mężczyzna wyciągnął rękę i ścisnął jego koszulę, lekko pociągając go do góry.
— Była przebita prętem, o takim, jak ten tu obok. Przechodził przez jej klatkę piersiową, przez jej piękne ciało. Oj, była taka piękna, nie uważasz? Oglądałeś jej zdjęcie. Ale zginęła. Zginęła z rąk twojego parszywego ojca, który zaraz powinien się tu znaleźć, w końcu wybije dwunasta. Tylko, że nie mam ochoty czekać, nudzę się, wiesz? Zanim cię wykończę, poszukam innej rozrywki.
Opóźniona reakcja Seunghyuna nie uchroniła go przed kolejnym ciosem, o wiele gorszym niż poprzednie. Ogrom bólu, który zaatakował jego podbrzusze, nie mógł się z niczym równać, bynajmniej nie jemu, pierwszy raz w życiu doświadczającemu takiego uczucia. Rana już nie paliła, nie płonęła ogniem, ale przeszywała jego ciało lodem, wzbudzając lekkie odrętwienie. W tej fazie szoku jeszcze przez krótką chwilę nie czuł zupełnie nic, dopiero po kilku sekundach zawył w agonii, przymykając oczy, do których momentalnie napłynęły łzy. Krzyk jego poniósł się echem po parkingu, choć nie trwał długo, bo wkrótce potem Lee stracił przytomność.



21 lipiec 2004r., środa, godzina 23:26
Piekło, które rozpętało się zaraz po wejściu jego matki do domu, zlewało mu się w niewyraźną masę wspomnień. Siedział już od trzech godzin samotnie w mieszkaniu, kryjąc się w szafie i zakrywając dłońmi uszy, jednocześnie próbując wmówić sobie, że to wszystko było złym snem. Ze szpary w drzwiach widział jednak nieruchome ciało swojej rodzicielki leżące na korytarzu, kałużę krwi i ciemne włosy brata rozsypane na piersi kobiety.
— Mamo? — szepnął chłopczyk, wysuwając się ze swojej kryjówki. Przez myśl mu przeszło, że być może rodzice rzeczywiście żartują z niego w ten okropny sposób, że krzyki nie były prawdziwe i że czekają na niego, by ten tylko wyszedł z szafy.
— Mamusiu? — powtórzył zlękniony, dobiegając do kobiety. Zatrzymał się w momencie.
Prawdopodobnie to był ten moment, który zaważył na późniejszym życiu Seunghyuna. Spoglądał w zimne, puste oczy kogoś, kto przez te dziewięć lat był jego największym skarbem i kogo po raz pierwszy i ostatni obdarował czystą, bezinteresowną miłością.
Nawet siebie nie potrafił później znieść. Przez całe podobieństwo do ojca i przez to, że sam usilnie chciał się do niego upodobnić.



12 grudnia 2022r., poniedziałek, godzina 12:02
— Jesteś wreszcie! — wykrzyknął Hyungmin, uradowany spoglądając w twarz Siwona. Ten przystanął w pewnej odległości od mężczyzny, z premedytacją nie obdarzając swojego syna ani jednym spojrzeniem. Seunghyuna wybudził krzyk, jednak nie można było powiedzieć, iż wytrzeźwiał na tyle, by móc oglądać tę scenę, będąc w pełni świadomym. — Przyszedłeś dokładnie pod koniec przestawienia. Właściwie w trakcie ostatniej sceny. Nie głupio ci?
— Zostaw chłopaka. Popełniłeś błąd.
— Tak mówisz? — Mężczyzna rzekł kpiąco, chowając scyzoryk z powrotem do kieszeni. Sięgnął natomiast po pręt, który dalej spoczywał w tym samym miejscu na podłodze.
Starszy pan Lee prychnął.
— Nawet nie wiesz, że robisz mi w tym momencie przysługę. Wypuść go albo zabij, nie robi mi to dużej różnicy.
— Naprawdę? Naprawdę popełniłem błąd?
Hyungmin uniósł brwi, a na jego twarzy uformowała się żałosna mina. Seunghyun z początku miał wrażenie, że była to jawna prowokacja, natomiast twarde spojrzenie jego ojca świadczyło o tym, iż mówi prawdę. Otworzył nawet usta, by coś dodać, ale nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa. Pierwszy raz od dawna serce zabolało go tak mocno, iż poczuł, jak łzy zbierają się w kącikach jego oczu. Ojciec miał tę niespotykaną właściwość, że z łatwością był w stanie doprowadzić go do płaczu — było tak, gdy miał siedem lat, ale nie spodziewał się, iż mogło trwać to do dzisiaj.
Z rozważań wyrwał go wybuch śmiechu Hyungmina.
— Jesteś już stary, a twoje metody coraz słabsze, Siwon. Kochasz tego chłopaka. I będziesz kochać. I mam nadzieję, że miło wspominać.
W jednej sekundzie krzyknęły trzy osoby.
Hyungmin krzyknął, osuwając się na ziemię i wypuszczając tym samym metalowy drut z dłoni, a jasnozielony pył roznosił się jeszcze wokół niego, gdy powoli zamykał oczy, nie czując już bólu.
Siwon krzyknął, mierząc jeszcze w mężczyznę, ale jego wzrok wędrował powoli w stronę syna. Jęknął ochryple, wyrzucając z wściekłością różdżkę, która potoczyła się po posadzce.
Seunghyun krzyknął, przytrzymując zardzewiały pręt raniący mu dłonie. Nie czuł jednak już żadnego bólu. Ostrze przebiło klatkę piersiową na wylot, uniemożliwiając złapanie choć krótkiego oddechu. Zaczął się dusić, a krew kapała z jego ust, barwiąc koszulę szkarłatem.
Starszy mężczyzna zawył, padając na kolana przed swoim synem. Wyciągnął do niego ręce, by potem przycisnąć do siebie mocno, szepcząc w kółko zdrobnienie jego imienia, Hyunie, jak go nazywał, gdy ten był jeszcze małym chłopcem.
Przez całe swoje życie Seunghyun był przekonany, że nienawidzi własnego ojca, który stał się potworem, najgorszym z możliwych wzorców, jakie można było sobie wyobrazić. I nie przestał nawet w tych ostatnich sekundach przed utraceniem przytomności, kiedy zanosił się kaszlem, walcząc o każdą następną minutę w jego ramionach. Poczuł natomiast spokój, zadośćuczynienie.
Cierpiał przez całe życie, bo ojciec odebrał mu to, co najbardziej kochał. Teraz przyszła kolej na to, by to on pogrążył się w rozpaczy.



17 grudnia 2022r., sobota, godzina 12:01
Profesor Lee zapisał się w historii Hogwartu jako ktoś, o kim tak naprawdę nikt niczego nie wiedział, o kim prawiono niestworzone anegdoty, o kim szeptano podczas nocnych schadzek, by przestraszyć pierwszoklasistów. Jego portet, zrobiony na zamówienie samego dyrektora, umieszczony został w sali obrony przed czarną magią, gdzie też pilnował uczniów, donosząc potem nauczycielom na każdego delikwenta, który spóźnił się na zajęcia.
Na pogrzebie, co dziwne, nie zabrakło nikogo. Ktoś się nawet rozpłakał, chłopcy oddawali swoje chusteczki dziewczętom, z kwaśnymi minami spoglądając po sobie, jakby sami nie mogli uwierzyć, że są naprawdę zasmuceni.
A najbardziej płakała starsza nauczycielka zielarstwa, szepcząca pod nosem, że Seunghyun był dla niej niemal jak syn.

__________________________________

Nawet nie uwierzycie, jak mi smutno! Naprawdę, pisząc to, aż miałam łezki w oczach, że rozstaje się z postacią, którą to najprzyjemniej pisało mi się jakiekolwiek notki. Kocham Seughyuna, kochać go będę, ale niestety po tych dwóch miesiącach musiałam go pożegnać... Za mało nas, autorów nauczycieli, przez co nie chciałam zalegać jako postać-duch i dodawać jedynie z konta pana Lee kolejnych opowiadań. W zamian za to zaoferują Wam inną azjatycką buźkę (w końcu będziecie ich mieli dosyć), bo pomysł na nią czai się w mojej głowie już od jakiegoś czasu. 



Mam nadzieję, że dobrze skontrastowałam Wam rolę profesora jako mordercy, ale też z drugiej strony i w pewnym, pokręconym sensie obrońcy, a przede wszystkim — człowieka. Wiem, że przynudzam... Ale to moja ostatnie słowa od Seughyuna i naprawdę trudno mi go pożegnać już na wieki, wieków coś tam! Przepraszam wszystkie osoby, z którymi aktualnie prowadziłam profesorkiem wątki (Vlado!), ale też dziękuję wszystkim tym, z którymi owe wątki doprowadziłam do końca (o Tobie mówię, Ridley). Czuję się, jakbym się rozstawała z blogiem. Ale ze mnie głupi człowiek! 

Czytajcie, komentujcie, będę bardzo wdzięczna za opinie. Jeśli chcecie, możecie mi też odpowiedzieć na pewne pytanie: uważacie, że profesor Lee był człowiekiem złym, czy też odwrotnie? Punkty, jeśli takie się pojawią, poproszę przesłać na konto Ślizgonów, a i jeżeli by się dało, mogę prosić o nie usuwanie karty Seunghyuna, tylko przeniesienie do kopii roboczych? Byłabym wdzięczna! :) 

Wybaczcie te przeskoki dat w akapitach. Wydaje mi się, że w html'u wszystko gra, ale on płata mi figle, zrzucając je na prawo.
Starałam się, by wyszło w miarę zrozumiale, ale skoro historia trzyma się kupy w mojej głowie, pewnie i tak czegoś ważnego w opowiadaniu nie zawarłam. Wypominajcie i pytajcie do woli.
I błagam, nie zakrywajcie mnie chociaż do jutra! 
Buziaki!


13 listopada 2015

Fate is like a strange, unpopular restaurant filled with odd little waiters who bring you things you never asked for and don't always like
boy, eye, and face image


Caelan Abernathy
szkoCJA, 14 grudnia RAVENCLAW, VII ROK, PÓŁKRWi; BOGIn nieznany, PATRONUsem ropucha — RÓŻDŻKa: 12cali, berberys, włókno ze smoczego serca — były ścigający — były prefekt — klub eliksirów — POWIĄZANIA
         Zawsze pociągały go rzeczy trudne do zdobycia, plany nazbyt skomplikowane do zrealizowania i wszechobecna iluzja, której tajemnice wciąż stara się rozwikłać. Lubił obserwować, nasłuchiwać, a potem odwzorowywać wszystko na papierze; wszystko, co widzialne i niewidzialne dla ludzkiego oka. Potrafił każdemu usłyszanemu dźwiękowi przyporządkować odpowiednią kreskę na swoim rysunku, czasem wystarczyła mu minuta, a innym razem pół dnia, by uzyskać właściwy kształt. Na jego twarzy przeważnie gościł wyraz konsternacji, jakby bał się przegapić coś ważnego. Wyłapywał największe szczegóły składające się na jakiś istotny moment. Nawykł do panującego w głowie chaosu, do szaleńczego biegu myśli, do niemocy poradzenia sobie z nieprzemijającymi pragnieniami. Bo kiedyś znajdzie sposób, żeby je zaspokoić.
      Gdy jako pięciolatek siedział nocą przy ognisku wraz z mamą i kilkoma przyjaciółmi z wędrownej trupy, po raz pierwszy poczuł czym jest czyste szczęście. Wtulony w mamine ramiona, wsłuchiwał się w jej łagodny głos. Opowiadała jedną z cygańskich legend, Caelan nie bardzo mógł zrozumieć sens, ale to było bez znaczenia. Próbował zapamiętać tę chwilę — ciepło bijące z pobliskiego ogniska, niesamowitą gamę kolorów, a przede wszystkim uśmiech, cichy śmiech i rytmiczne uderzenia serca jego matki. Było to jedno z ostatnich wspomnień związanych z nią, dlatego później wielokrotnie usiłował dosłownie odmalować tę scenkę, lecz z marnym skutkiem. Chwila pozostała idealna tylko we wspomnieniach.
          Zawsze utrzymywał, że ambicję posiada, ale nie taką, jaką większość osób chciałoby sobie wyobrazić. Na czwartym roku postanowił zostać prefektem i osiągnął ten cel rok później. Szybko jednak odkrył, iż niechęć do samoograniczania stoi na przeszkodzie w byciu dobrym prefektem. Jakże mógł wymierzać kary uczniom, skoro sam nade wszystko pragnął czuć się wolny? Na początku szóstej klasy pomyślnie przeszedł kwalifikacje do krukońskiej drużyny Quidditcha na pozycję ścigającego. Odnalazł niejaką radość w codziennym przebywaniu na miotle, ale po kilku miesiącach zaczął odczuwać monotonię wynikającą z powtarzającego się schematu gry. Urozmaicanie jej, poprzez różne kombinacje na miotle, często powodowały mniejsze i większe kontuzje. Przysparzał sporo wrażeń kolegom z drużyny oraz widowni, bo nigdy nie było wiadomo, czy zaraz go coś nie trafi albo nie poleci za wysoko, by potem opaść z dużą prędkością. Trzeba mu było przyznać — mimo licznych wybryków, najczęściej wczuwał się w grę aż za bardzo i należał do bardzo dobrych zawodników. Trudno powiedzieć, czy ścigał się z innymi graczami czy... sobą samym. W tamtym okresie, na szóstym roku, otrzymywał więcej wyjców od ojca niż ktokolwiek wcześniej.  W końcu któryś z nauczycieli musiał poprosić Ronana Abernathy'ego o zaprzestanie tejże czynności, gdyż krzykliwe wiadomości przestały nadlatywać.
          Nikt tak śmiesznie nie potrafił popadać w złość jak Caelan Abernathy. Frustracja pojawiała się w najmniej oczekiwanych momentach i trwała przez wiele dni albo znikała po kilku minutach. Jako dziecko słuchał się matki, ale gdy ta zniknęła z jego życia, zniknęła również obawa przed niezadowoleniem w spojrzeniu rodzica. Ojciec nigdy nie miał na syna dużego wpływu — odkąd poznał go na kilka dni przed szóstymi urodzinami, Caelan wiedział, że nie jest on mężczyzną, który dobrze znosi odmowy, więc łatwo było go zdenerwować. Pod pewnymi względami, chłopak odczuwał satysfakcję, gdy wzbudził w kimś jakiekolwiek pokłady emocji. Pozytywne czy negatywne, to nie miało większego znaczenia. Liczyło się zaangażowanie. Według Krukona, najlepszym sposobem, by przekonać się o charakterze jakiejś osoby, jest poznanie sposobu, w jaki popada w złość.
        Swój malarski talent zawdzięcza ojcu — malarzowi portretów czarodziejów i różnych wydarzeń historycznych. Jego rodzina od trzech pokoleń zajmowała się wykonywaniem obrazów na specjalne zamówienia; Ronan Abernathy niewątpliwie był jednym z najlepszych malarzy, jakich prace dane było Caelanowi oglądać. Podziwiał jego twórczość, niezależnie od tego, co sądził o nim, jako człowieku. Z dwójki przyrodniego rodzeństwa, tylko on posiadł tę umiejętność, ale z drugiej strony, poza podobną posturą i wzrostem, tylko on różnił się wyglądem i czystością krwi. Oczy, włosy, kilkanaście piegów na twarzy, odziedziczył po rodzicielce.
      Od trzech lat w każde wakacje wyrusza na wyprawę poszukiwawczą. Nie poszukuje tajemniczych gatunków zwierząt, roślin czy czegoś podobnego... jego celem jest coś, a raczej ktoś, bardziej nieuchwytny. Wykorzystał niemalże wszelkie znane mu magiczne sposoby, ale tak, jak niegdyś jego ojciec, poniósł porażkę. Któż by przypuszczał, że kobieta teoretycznie pozbawiona magicznych zdolności potrafi się tak dobrze ukryć przed światem. Ale Abernathy wciąż szuka, wciąż z dziecinną naiwnością podkrada się do każdej trupy, do każdego napotkanego cygańskiego obozowiska i wątpliwe, żeby kiedyś zarzucił ową nadzieję. Nawet nie chodzi o to, że niełatwo się poddaje... matka jest jedna i najlepsza macocha nie jest w stanie jej zastąpić. Poza tym tęsknota nie pozwoliłaby siedzieć bezczynnie. Pewnego dnia ją odnajdzie i spełni się jego sen o prostym życiu, bo znów poczuje się szczęśliwy, jak kiedyś przy ognisku w otoczeniu przyszywanych wujków.

11 listopada 2015

I might never be the one who brings you flowers, but I can be the one tonight




Slytherin | klasa VII | animag | patronusem wilk | boginem wilkołak | schowany między łopatkami tatuaż | wiąz, 13 cali, włókno ze smoczego serca | Cezar
Do jakich wniosków doszlibyśmy rozkładając Scorpiusa na części pierwsze?
Część pierwsza
Na pierwszy rzut oka - zupełne przeciwieństwo ojca. Wysoki, nie najgorzej zbudowany, w dodatku brunet! Dotychczas gdy się przedstawiał, jeszcze nie trafił na osobę, której nie dziwiły ogromne różnice w wyglądzie między nim, a jego ojcem.
Część druga
Leń. Śmierdzący leń patentowany, który gdyby tylko mu pozwolili, zasypiałby na każdą poranną lekcję, a z ostatnich zwiewałby, tylko po to, aby zdrzemnąć się na błoniach, lub w Pokoju Wspólnym, przy kominku.
Część trzecia
Mały geniusz. Kiedy po raz pierwszy jechał pociągiem do Hogwartu, modlił się, choć nawet nie wiedział do kogo, o to, aby Tiara Przydziału umieściła go w Ravenclawie. Książki były jego przyjaciółmi, a mama często mu powtarzała, że jest jej mądrym synkiem. Jednak coś poszło nie tak. Może ta stara czapka już widziała rozwijający się w nim syndrom lenia? Ale nawet ta przypadłość nie zmieni faktu, że inteligenty z niego dzieciak.
Część czwarta
Towarzysz do kieliszka, a najlepiej całej butelki! Nie pogardzi mugolską wódką, nie pogardzi szampanem, a za Ognistą dałby się pochlastać. Bo ona taka rozgrzewająca, taka ponętna - bardziej niż niejedna kobieta!
Część piąta
Buntownik z wyboru. Odkąd pamięta, nie lubił swojego ojca, jego sztywniactwa, nudziarstwa i traktowania ludzi z góry. I właśnie ta niechęć stała się fundamentem osobowości chłopaka. W krew weszły mu działania na przekór ojcu. Zrobił tatuaż nie tylko dlatego, że mu się podobał - ale też po to, aby wkurzyć Draco. Nosi bransoletki, nie tylko dlatego, że mu się podobają, ale też dlatego, że ojciec uważał, że są nie dość, że pedalskie, to jeszcze okropnie mugolskie. Przestał traktować swoje włosy żelem, po tym, jak usłyszał komentarz, że jego loki są okropne.
Część szósta
Wrogo nastawiony do długotrwałych związków. Od czasu pamiętnego zerwania z pewną krukonką ma serdecznie dosyć wszelakich miłostek, poza tymi na jedną noc, ewentualnie na kilka, ale bez miłosnych wyznań, bez kwiatków i obietnic.
Część siódma
Mugolak? Czystokrwisty? A co to do cholery za różnica? Czarodziej, to czarodziej, nie za bardzo rozumiem, o co ten cały problem ze zdrajcami krwi, parciem na oczyszczenie społeczeństwa z nich i ogólnym rozgardiaszem, bo wujek ciotki od strony ojca, który ma syna, który ożenił się z mugolaczką!
Część ósma
W czepku urodzony. Ten dzieciak ma wieczne szczęście! Ostatnio nawet ktoś kazał mu zagrać na loterii, ale po pierwsze - jest niepełnoletni, a po drugie, co zrobił by z mugolską kasą? Przecież nie pójdzie do Gringotta, nie rzuci na ladę grubych milionów i nie powie: Tej, Goblinie, rozmieniaj na nasze!.
Część dziewiąta
Manipulant. Okej, prawda jest taka, że nawet zmarłego namówi do tego, aby się do niego uśmiechnął. Skąd to bierze? Merlin wie, ale jest w tym doskonały. Namówić szkolnego dilera na worek cukierków za friko? Co to za problem? Nakłonić tę bufoniastą krukonkę, aby dała mu ściągnąć? Błahostka!
Część dziesiąta
Marzyciel. Ale się nie przyzna! Czasami lubi usiąść na parapecie, w oknie jednej z wieży i popatrzeć w gwiazdy, zastanowić się jakby to było, gdyby Cezar był kobietą, a Justin Bieber ogłosił, że jest gejem. Okej, może jednak nie nad tym by się zastanawiał, ale w gruncie rzeczy chciałby wiedzieć coś więcej o tym drugim, bo jakby nie patrzeć całkiem niezły jest!
Część jedenasta
Łasuch. Ostatnio nawet zastanawiał się, czy to, że nie może przeżyć kilku godzin bez czegoś słodkiego powinien nazywać uzależnieniem. No ale co ma poradzić na to, że wszystkie te słodkości są tak niesamowicie pyszne? A już w szczególności te przygotowane przez hogwarckie skrzaty!
Część dwunasta
Marzy o byciu smokologiem, bo patrzenie na matkę i ojca, którzy dzień w dzień siedzą w tym cholernym Ministerstwie, których tyłki niedługo przyrosną do tamtejszych krzeseł, nie może znieść myśli, że i on może tak kiedyś wyglądać. Poza tym smoki są takie fajne! A on byłby drugim Czkawką, bo na pewno udałoby mu się jednego oswoić!
Część trzynasta
Nie mamusiu, nie jestem gejem, spokojnie! [...] Cholera, dobrze, że nie zapytała o to, czy płeć ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie! Wtedy to miałbym przerąbane, chociaż - może wtedy ojciec by się ode mnie odczepił? Albo jednak nie... Mógłby mnie wtedy wydziedziczyć, a wbrew pozorom naprawdę lubię ten dworek!
But if you like causing trouble up in hotel rooms,
And if you like having secret little rendezvous,
If you like to do the things that you know we shouldn’t do,
Baby, I’m perfect, baby I’m perfect for you
fc. Bradley Simpson, bo nie mogłam oprzeć się tej uroczej mordce.
cytaty One Direction, bo "Perfect" ostatnio nie może wyjść z mojej głowy.
druga postać

9 listopada 2015

Cuz I can’t take this pain

Londyn, sierpień 2021

Po raz pierwszy.
Kolejny z rzędu wieczór spędziła samotnie w domu. Zamiast spotkać się ze znajomymi, ona wolała siedzieć w kuchni męcząc się z upieczeniem idealnych makaroników. Była już blisko osiągnięcia wyznaczonego przez siebie celu. Korzystając z okazji, że ojciec ponownie musiał zostać dłużej w pracy, Avalon postanowiła zrobić małą rewolucję w ich kuchni. Gdyby tylko mogła, najchętniej poszłaby na łatwiznę i kupiła perfekcyjne ciasteczka w jednej z pobliskich cukierni. Zdawała sobie jednak sprawę, że jej oszustwo szybko wyszłoby na jaw. Wówczas ojciec zawiódłby się na niej, a tego bała się najbardziej. Równie mocno obawiała się, że w końcu nadejdzie taki dzień, w którym nie będzie mogła więcej zmusić się do uśmiechu. Na szczęście nic jeszcze nie wskazywało, aby ten dzień miał nastąpić w najbliższym czasie. Póki co była dzielna i robiła to co zawsze – udawała, że jej życie jest idealne i nigdy, przenigdy nie zamieniłaby go na inne. Przecież miała kochającego ojca, który chciał dla niej jak najlepiej. A ona bardzo chciała mu wierzyć. Tak więc robiła wszystko, aby tylko go zadowolić. Chciała widzieć na jego ustach uśmiech, a w oczach radosne iskierki. Może pragnęła tego za bardzo, zapominając przy tym o samej sobie. Jednak, kiedy widziała szczęśliwego ojca, ona sama była wówczas zadowolona. Bo skoro jego żona nie żyła, to teraz właśnie ona musiała się nim zająć, zaopiekować. Musiała przejąć obowiązki swojej mamy i robić wszystko, by ich życie dalej było szczęśliwe. Tak jak wtedy, kiedy mieszkali w słonecznej Marsylii, pachnącej lawendą i pomarańczami. Srebrnowłosa dziewczyna uwielbiała wracać wspomnieniami do tamtych chwil. Przypominała sobie wówczas słodki zapach wypieków babci i intensywną woń ryb, dochodzącą z garnka na kuchence. To jej mama przygotowywała ulubioną zupę taty. Ona sama jej nienawidziła. Marszczyła mocno nos i wyginała pełne wargi w grymasie zniesmaczenia, komentując głośno, że ryby powinny pływać żywe w oceanie, a nie we wrzątku.
 Powolnie dochodziła północ, a piętnastoletnia czarownica siedziała po turecku tuż przed piekarnikiem. Przyglądając się uważnie migdałowym ciasteczkom, które powolnie wysychały w wysokich temperaturach. Zaczynała się martwić. Czy wszystko było w porządku? Dlaczego jej ojca wciąż nie ma w domu? Rozumiała, że musiał zostać dłużej w pracy, jednak dlaczego trwało to tak długo? Już dawno powinien być z nią. Powinni być po kolacji, siedząc wspólnie na kanapie i rozmawiając o tym, dokąd udadzą się w tym roku na wakacyjny wyjazd. W końcu zostały im już tylko trzy tygodnie, by wspólnie spędzić czas. Następnym razem zobaczą się dopiero w trakcie przerwy świątecznej. Co prawda to tylko cztery miesiące, jednak dla Avalon to była wieczność. Nienawidziła zostawiać ojca samego w domu. Czuła się winna i z trudem skupiała się na nauce. Podparła się łokciami o kolana, a ciężką ze zmęczenia głowę oparła o złożone dłonie, przymykając powolnie powieki. Nie mogła jednak zasnąć, przecież piekła ciasteczka. Dla ukochanego taty.
– Ciii – usłyszała tak dobrze znany sobie głos i cichy chichot tuż po tym jak w drzwiach kliknął zamek. Momentalnie otworzyła szeroko powieki, prostując się szybko i wyłączając piekarnik. Podniosła się na nogi i zaciekawiona przystanęła opierając się ramieniem o ścianę łączącą kuchnię z salonem – nie chcemy obudzić Avalon – usłyszała swojego ojca. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się z  kim może rozmawiać. Przez myśl jej nie przeszło, że właśnie w tym momencie może stać na korytarzu z uroczą blondynką. Raczej spodziewała się kolegi z pracy, który go odprowadzał bo być może po ciężkim dniu, udali się na wspólnego drinka. Kiedy do jej uszu dotarł kobiecy głos, przez jej ciało przeszedł dreszcz.
Mówiłeś, że jest już dużą dziewczyną. Na pewno ma mocny sen i nie obudzi jej byle szelest – jej głos był przyjemny, jednak w tym momencie dla srebrnowłosej brzmiał przeraźliwie. Był jedynie przeraźliwym jazgotem intruza.
– Tak. Jednak wolałbym, abyście poznały się w innych okolicznościach.
– Rozumiem cię Aaron, ale jak długo chcesz z tym jeszcze zwlekać? Może mieć ci za złe, że przez tyle czasu nic jej nie powiedziałeś. Na pewno wszystko zrozumie. Sam mówiłeś, że minęło już dziesięć lat… Tylko nie możesz z tym dłużej zwlekać. - Avalon poczuła ostre ukłucie w sercu. W życiu jej ojca był ktoś jeszcze, ktoś trzeci. A ona głupia przejmowała się, czy nie chodzi głodny, czy ma czyste szaty… Jej ciemne oczy zaszkliły się łzami. Tak bardzo się starała, a On ją okłamywał. Wymagając wciąż by była taka jak matka. Nie rozumiała tego. Miała ochotę wparować na korytarz i przerwać ich rozmowę. Chciała wykrzyczeć jak bardzo go nienawidzi i, że jakim prawem może tak okrutnie ją zdradzać. Zamknęła jednak tylko powieki, czując jak ciepłe łzy spływają po jej policzkach. Wstrzymała oddech, próbując wtopić się w ścianę. Mając nadzieje, że jej nie zauważą.
–  Wiem. Powiem jej… Powiem jej jutro.
– W takim razie, odprowadź mnie do domu. Nie mogę zostać. Nie, dopóki Twoja córka jest w domu i nic nie wie. Jeżeli nie chcesz aby się od ciebie odsunęła, a mnie już na starcie znienawidziła. Musisz być z nią szczery… – może i zachowanie kobiety było odpowiednie, jednak Avalon nie miała zamiaru jej lubić. Nie i tyle. Wepchnęła się na nieswoje terytorium. A panienka Moore musiała bronić tego, co należało do niej.
–  Ona jest zbyt dobra, nie umie nienawidzić. Na pewno cię polubi. Désirée z pewnością by cię polubiła, a Avalon jest dokładnie taka jak ona. Polubicie się, zobaczysz.
Słysząc jak para jednak wychodzi z domu, młoda dziewczyna powolnie osunęła się na ziemię i skryła twarz w dłoniach, pozwalając sobie na gorzkie łzy. Nie chciała tutaj żadnej, obcej kobiety. Nie chciała mieć macochy. Pragnęła jedynie, aby jej ukochana mamusia nigdy nie umierała. Załkała głośno, nabierając do ust duży haust powietrza, a w myślach wciąż huczały jej ostatnie zdania ojca: Jest zbyt dobra. Désirée by Cię polubiła, jest taka jak Ona. Jest zbyt dobra, jest zbyt dobra, jest zbyt dobra… Jest taka jak Ona, Désirée…
Więc i Ona musiała polubić obcą kobietę z korytarza, niezależnie od tego jaka będzie. W końcu jej mama by ją lubiła. A córka była kopią matki. Musiała być.

Nazajutrz wyłoniła się ze swojego pokoju o świcie. Przez całą noc nie mogła zmrużyć oka nawet na kilka minut. Zastanawiała się nad słowami ojca, które usłyszała w środku nocy. Czy gdyby wiedział, że stoi tuż za ścianą, mówiłby to samo? Czy naprawdę myślał o niej w ten sposób? Przecież to On chciał, aby taką była, a teraz… Nie rozumiała go, a bardzo zrozumieć chciała. Tylko, że teraz stała zdezorientowana, nie mając pojęcia co się tak właściwie dzieje. Przeszła się powoli po mieszkaniu, zerkając ostrożnie do sypialni ojca. Widząc puste łóżko przeraziła się. Nie powinien był tego robić, nie powinien był zachowywać się w taki sposób. Zeszła na parter i zaparzyła sobie wody na herbatę. Usiadła przy kuchennym stole, zerkając na ruchome fotografie rodziców. Kąciki ust delikatnie jej zadrżały. Wróciła właśnie myślami do najstarszych wspomnień jakie miała.

Murowany dom umiejscowiony w pobliżu skarp, gdzie w niedaleko było łagodne zejście na plażę. Codziennie unoszący się aromat rześkości morza i świeżych bagietek. I jeszcze te lawendowe pola, tak intensywnie pachnące… I ona. Idąca z mamą wąskimi uliczkami miasteczka. Robiły właśnie zakupy na obiad. Uśmiechnięte, roześmiane. Cieszące się życiem. Tak po prostu. Matka i córka. Nagle, przepiękna Désirée puszcza maleńką dłoń swojej córeczki. I w tym momencie piękne wspomnienia Avalon zmieniają się w koszmar. Widok bezwładnego ciała matki pamięta do dnia dzisiejszego. To był pierwszy raz. Po raz pierwszy ciemnowłosa dziewczyna płakała tak przeraźliwie, tak głośno. Bojąc się, że jej mamusia nigdy już się nie obudzi. Trzymała mocno ciepłą dłoń kobiety, nie dając się odciągnąć przez interweniujących przechodniów. Nie chciała zostawić ukochanej mamusi.

I teraz również na policzku młodej dziewczyny pojawiła się pojedyncza łza. Podciągnęła lekko nosem, słysząc bulgot gotującej się wody wstała i przygotowała sobie herbatę. Wcześniej jednak, smukłym palcem, starła słoną kropelkę ze swojej twarzy.
– Wiem o wszystkim… – szepnęła, stając naprzeciwko ojca. Wlepiając w niego te swoje duże oczy. Nie miała zamiaru prawić mu kazań. Nie chciała się z nim kłócić. Pragnęła po prostu, aby dostrzegł ból w jej dużych oczach. Miał zapamiętać ten widok i przypominać go sobie za każdym razem, gdy robił coś nieodpowiedniego. Coś co powodowało, że Avalon było coraz mniej – słyszałam Was wczoraj. Całą Waszą rozmowę.
– Kochanie, skarbie… Chciałem ci o wszystkim powiedzieć… Inaczej. – i chociaż nie miała ochoty na jego objęcia, na słodkie słówka, którymi tak szczodrze ją rozpieszczał, wciąż stała przed nim, stała, uparcie świdrując go spojrzeniem – Myślałem, że może zjemy kolację we trójkę, porozmawiamy. Poznacie się, Arizona naprawdę nie może się już doczekać – mówił i mówił, jednak Ona już dawno przestała go słuchać.
– Patrz na mnie. Po prostu spójrz mi w oczy – i chociaż jej głos był łagodny, sprawny słuchacz bez problemu wyczułby w nim gniew i smutek. Właśnie te dwa uczucia, przepełniały duszyczkę młodej dziewczyny – widzisz? To przez ciebie – burknęła, walcząc ze zbierającymi się łzami w oczach. Odwróciła się gwałtownie na pięcie i ruszyła prosto do swojego pokoju. Zatrzaskując głośno drzwi za sobą.
Po raz pierwszy coś w niej pękło. Po raz pierwszy miała ochotę krzyczeć. Powiedzieć mu wszystko to, co tłumiła w sobie od tak długiego czasu. Chciała stać przed nim i powiedzieć mu, jak bardzo go nienawidzi. Jak bardzo zniszczył jej życie. Odebrał jej największy skarb, jaki mogła dostać… 
Zabrał jej ją samą.


*
Wzięłam sobie do serca Wasze uwagi spod notki konkursowej i…  Mam szczerą nadzieję, że jakaś różnica jest.  Bo pisząc ciągle myślałam o tym co mi napisaliście. Naprawdę starałam się zapanować nad przecinkami (!) no i są dialogi. Chociaż temat zupełnie inny.