15 kwietnia 2015

historia o tym, jak hogwarcki, skacowany wilkołak próbuje przeżyć dzień...

Najpierw miała być komedia. Zrezygnowałam. Postawiłam na dramat. Zrezygnowałam. Wróciłam do komedii… I co z tego wyszło? Otrzymujecie tę zacną tragedię!
Nikt nie betował, a moja interpunkcja kuleje, więc może się roić od niepotrzebnych przecinków, albo gdzieniegdzie może być ich za mało, ale próbowałam to skontrolować! :D
Za wypożyczenie Freda i Scorpiusa, dziękuję!
Nie zjedzcie mnie! Proszę.


+16, bo Bellamy choć niewinny to lubi sobie zakląć

Historia o tym, jak hogwarcki, skacowany wilkołak próbuje przeżyć dzień…
…ale wszystko i wszyscy zdają się być przeciwko niemu.

this is gonna be the best day of my life
            Jaskrawe, zbyt jaskrawe jak na wczesną wiosnę promienie słoneczne przeświecały przez szparę w niedociągniętych zasłonach w gryfońskim dormitorium, padając wprost na dziecięcą twarz pewnego blondyna. Mimo zamkniętych oczu, czuł nieprzyjemne kłucie, gdzieś we wnętrzu swojej głowy. Może i po powrocie do dormitorium nie był w najlepszym stanie, ale mógłby przysiąc, że zasuwał wczoraj kotary z dokładnością, co do milimetra, żeby uniknąć takiej sytuacji. W jego głowie cały czas szumiało i był pewny, że gdyby otworzył oczy, czułby się jak na pełnym morzu. W ustach czuł Saharę, a czaszka pękała. Skóra przesiąknięta była zapachem dymu papierosowego i oparami whiskey. 
            Przeklęty Weasley. Przeklęta Ognista. Przeklęta słaba głowa.
            Kościste palce zacisnęły się na rąbku kołdry i pociągnęły ją wyżej, w celu zakrycia będących pod słonecznym ostrzałem oczu. Ile by dał za odpłynięcie do krain Morfeusza, choć na półgodziny? Góry galeonów! Przecież to nie było tak wiele, a już szczególnie, jeśli chciał rzucić groszem. Cóż, los nie przepadał za Bellamy’m i nigdy nie spełniał jego próśb, a nawet robił mu na złość, jakby chciał pokazać, że Sangster nie powinien w ogóle apelować o odrobinę fartu i dogodności.
            Jeszcze przez chwilę starał się walczyć z nieuniknionym, jednak po ośmiu zmianach pozycji, trzech ugryzieniach w kostkę przez Azyla i jednym rąbnięciu w ramę łóżka, postanowił zaniechać swoich prób i zamaszystym ruchem odrzucił kołdrę, odkrywając swoje chude ciało. Przy pierwszym liźnięciu skóry przez chłodne powietrze, wydał z siebie głośny i zdecydowanie zbyt wysoki jak na siedemnastoletniego chłopaka pisk. Jęzory chłodu wydawały się być najeżone kolcami. Szybko sięgnął po kołdrę, aby okryć całe swoje ciało i dopiero wtedy wstać z łóżka.
            Tak, Bellamy miał zamiar zrobić z siebie ludzko-kołdrowego naleśnika i skakać po dormitorium niczym wielkanocny kangur w poszukiwaniu poszczególnych części garderoby, które zostały rozrzucone po pomieszczeniu, kiedy wrócił z wczorajszej, jakże sympatycznej schadzki z Fredem i Ognistą. Nie, jedna z jego skarpetek wcale nie wisiała na klamce ciężkich, drewnianych drzwi, a koszulka na żyrandolu.
            Już niemal zaciskał palce na materiale kołdry, kiedy zęby Azyla kłapnęły głośno, zbyt głośno jak na tak małą bestyjkę, niemal przy jego dłoni. Zdążył cofnąć się w ostatniej chwili, a jego twarz przybrała wyraz dziecięcej obrazy, z nadmuchanymi policzkami i wydętymi wargami.
            - Zgred – warknął na śnieżnobiałe stworzonko, posłusznie gramoląc się na krawędź łóżka. Kolana oparł na samej granicy i trzymając się drewnianej ramy, pochylił się, aby zajrzeć pod ogromne, drewniane cielsko tego, którego ludzie często uważają za swojego najlepszego, czworonożnego przyjaciela. Tak, Bellamy miał nadzieję, że znajdzie pod nim swoje spodnie. – O. – bąknął, widząc ciemny materiał dżinsów i puścił ramę, nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego czynu.
            Po dormitorium rozległ się głośny łomot ciała zderzającego się z podłogą i kolejny, głośniejszy od poprzedniego, zbyt wysoki pisk, gdy wciąż rozgrzana po śnie skóra chłopaka zetknęła się z lodowatą posadzką.
            - To będzie zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia.

last friday night
                        Bellamy nie chodził na imprezy. Bellamy bał się ludzi, a w zasadzie tego, że może zrobić z siebie idiotę na ich oczach, co działo się zawsze, gdy pojawiał się w towarzystwie. Bellamy nie lubił tłumów, tańczenia na stołach i ocierających się o siebie spoconych ciał. Dlatego omijał takie miejsca szerokim łukiem i nawet mamiony workiem karmelowych cukierków i paczką mentolowych papierosów nie pozwolił Fredowi zaciągnąć się na wielką, hogwarcką imprezę. W końcu musiał się trzymać swoich ideałów. Jednak kiedy kolega z wyższego roku pojawił się z butelką płynnego, złotego szczęścia, nie był w stanie odmówić, a nawet przyjął jego obecność z pewną ulgą. Wszystko dlatego, że ostatnio na każdym kroku los obdarowywał go silnym kopniakiem w cztery litery.
            Wujcio Bobby w kółko miał do niego pretensje, nauczyciele nie dawali mu spokoju, a Scorpius Malfoy zdecydowanie zbyt często stawał mu na drodze, przypominając mu o jakże żenującym, a zarazem fascynującym incydencie. Po tym wszystkim Bellamy nie potrafił ogarnąć emocji, które targały jego drobnym ciałem. W szczególności tych, które pojawiały się, gdy na horyzoncie majaczyła postać wysokiego Ślizgona. Na jego widok nie mógł powstrzymać wypływającego na twarz rumieńca, a zazwyczaj spokojne serce boleśnie obijało się o żebra.
            No i oczywiście nie opuszczał go pech, niezdarność i umiejętność do psucia wszystkiego, co chwytał w swoje szczupłe dłonie. A dzisiaj dodatkowo nie opuszczał go kac i wrażenie, że wczorajszego wieczoru zrobił coś naprawdę głupiego. Pamiętał wszystkie swoje poczynania do momentu, gdy siedzieli z Fredem w praktycznie nieużywanej klasie, co jakiś czas sięgając po potężnego łyka Ognistej. Ostatnie słowa, które wiedział, że wypowiedział były wyrzutem skierowanym ku koledze. „Demoralizujesz mnie, Weasley!” W umyśle Gryfona zeszły wieczór był wielką masą, okrytą czarną płachtą, tak ciężką, że nie potrafił jej zrzucić.
            Blady jak ściana, przekroczył próg Wielkiej Sali, skupiając się tylko na tym, aby się nie przewrócić, bo zwracanie na siebie uwagi znajdujących się dookoła uczniów było w tej chwili ostatnią rzeczą, której pragnął. Był zmęczony, spragniony dyniowego soku i porannej dawki nikotyny. W  końcu wypatrzył znaną postać. Szturchnął siedzącego przy stole chłopaka, aby ten łaskawie posunął swoje zacne cztery litery, po czym niezdarnie wgramolił się na zwolnione miejsce, bezustannie przytrzymując się ramienia chichoczącego Freda.
            - Nienawidzę cię – bąknął, gdy już siedział bezpiecznie i schował twarz w dłoniach, z zamiarem uspokojenia wirującego dookoła świata. Jeśli Bellamy już pił, robił to zawsze z umia… No dobra, okej. Pił tak tylko, kiedy w pobliżu nie było króla Ognistej. W sumie to Bell pił tylko z nim… Och, to nie powinno było wyjść na jaw. Fred pojawiający się na horyzoncie z butelką złotego trunku oznaczał kaca i dziury w pamięci. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak źle kończyło się to za każdym razem.
            - Na brodę Merlina, Bellamy, wyglądasz jakbyś balował całą noc i z trudem trafił do swojego dormitorium! No i jeszcze jakby to twój kumpel musiał cię rozbierać! - odparł uroczo Weasley, jakby to nie on zeszłej nocy wlał w swoje gardło mnóstwo alkoholu.
            Głośny huk i brzdęk rozchybotanych naczyń zaginął gdzieś w ogólnej wrzawie panującej w Wielkiej Sali, gdy głowa Bellamy’ego niespodziewanie, niekontrolowanie wysunęła się z uchwytu jego własnych dłoni i zderzyła się z drewnianym blatem stołu. Chłopak szybko otrząsnął się z nagłego szoku i starając się utrzymać zbyt ciężką głowę w pionie, posłał Fredowi mordercze spojrzenie.
            - CO?! – krzyknął szeptem, a szeroko rozchylone powieki ukazywały jego cudowne oczy w pełnej krasie.
            - Last friday night, yeah I think we broke the law – zanucił chłopak, poruszając się w rytmie mugolskiej piosenki, zupełnie ignorując słowa Bellamy’ego.
            - Co jeszcze robiłem, Freddie? – zapytał schodząc z tonu i starając się zabrzmieć troszeczkę milej.
            - Bell, pieszczoszku, po co mam cokolwiek mówić, skoro i tak pewnie dowiesz się sam? – odparł, uśmiechając się uroczo.
            - Hej, Bellamy! – do jego obolałych uszu dotarł znajomy głos, a gdy rozejrzał się dookoła, zauważył stojącego za sobą chłopaka, z którym dzielił dormitorium. – Striptiz pierwsza klasa! – dodał, mierzwiąc w braterskim geście włosy Bellamy’ego.
            Po wszystkich sytuacjach, jakie miały miejsce, gdy tylko zdarzało mu się napić z Fredem, zdawał sobie sprawę, że mogło zdarzyć się niemal wszystko, ale tego zdecydowanie się nie spodziewał.
            - Właśnie o tym mówiłem – skomentował Freddie z wyraźnym rozbawieniem.

i got a hangover
            Cały świat doprowadzał go już do szału. Freddie na każdym kroku przypominał mu o tym, jak bardzo schlał się poprzedniego wieczoru. Koledzy z dormitorium żartowali sobie z niego, bo w końcu maraton rozbierania Bellamy’ego musiał być ogromnie ciekawym widowiskiem! A do tego wszystko dookoła wirowało, nadal go suszyło, a dźwięki odbijały się głośnym echem o ściany czaszki. Włóczył się po zamku z Azylem u boku, patrząc uważnie pod nogi, bo gdyby jego buźka zaliczyła bliskie spotkanie z kamienną, zamkową posadzką poszedłby na błonia i schował pod grubą warstwą błota, pozwalając ochotnikom deptać po swoim biednym, chudym ciele, byle tylko się przed wszystkimi ukryć.
            Lisek kręcił się dookoła jego nóg, od czasu do czasu ocierając się o jego łydki, albo próbując ugryźć jego trampka. Tak, jemu też wzięło się na robienie na złość skacowanemu Bellamy’emu. Jak już cały świat nastawia się przeciwko tobie, to nie ma przebacz! Spomiędzy rozchylonych warg uleciało ciche westchnienie, podczas gdy dłonie wcisnęły się głębiej w kieszenie spodni, a barki przygarbiły.
            Próbował za wszelką cenę przypomnieć sobie jakieś szczegóły z zeszłej nocy, ale jego starania kończyły się fiaskiem i kłującym bólem w skroniach, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie zapomnienia. Pokonywał kolejne korytarze w zamyśleniu. W jednej sekundzie przestępował z jednej nogi na drugą, a w kolejnej zjeżdżał po schodach na swoim kościstym tyłku.
            Zatrzymał się na samym dole, czując ból oraz wzrastającą złość. Może i był niezdarą z urodzenia, ale dzisiaj miał już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Na domiar złego przed jego oczyma zamajaczyły eleganckie buty jednego z uczniów. Bellamy poczuł jak krew buzuje w żyłach, a jej temperatura wzrasta nieubłagalnie. Z ociąganiem zmierzył spojrzeniem osobnika, zatrzymując się na jego twarzy. Zamarł z szeroko otwartymi oczyma i rozchylonymi wargami.
            Scorpius Malfoy uśmiechał się do niego, a Bell był święcie przekonany, że stojący nad nim chłopak zaraz wybuchnie głośnym śmiechem. Czekał tylko na moment, w którym z parteru będzie mógł przenieść się do piwnicy, aby tam rozpaczać nad całym wstydem, którego najadł się już tego dnia. Szybko, chyba za szybko zerwał się, cudem unikając kolejnego spotkania z podłogą.
            - Cześć – wymamrotał, doskonale zdając sobie sprawę, że jego twarz ma buraczaną barwę i nie czekając na odpowiedź wyminął chłopaka, chcąc jak najszybciej odejść i zostawić za sobą postać, która równocześnie przyciągała go do siebie magnetyczną siłą i przerażała.
            - Wczoraj byłeś bardziej skłonny do rozmów – usłyszał za sobą głos Ślizgona i po raz kolejny zamarł w bezruchu. Jego nogi sprawiały wrażenie wmurowanych w podłogę, kiedy obracał się, aby spojrzeć na Malfoy’a. – Zwiałeś Weasley’owi – wzruszył ramionami. – I na swoje nieszczęście to na mnie trafiłeś, włócząc się po zamku – dodał, a krew, która przed chwilą tak głośno buzowała w żyłach Bellamy’ego, nagle odpłynęła z wiecznie zarumienionych policzków, pozostawiając je bladymi.
            Jak bardzo skompromitował się przed samym Scorpiusem Malfoyem? Czy w jego oczach stał się ofiarą losu i skończonym idiotą? Kurwa. Jeśli jeszcze przed chwilą pozwalał sobie myśleć na to, że urządzenie striptizu przed kolegami z dormitorium sprawiło, że najadł się wstydu, to właśnie teraz wyśmiewał samego siebie, uświadamiając sobie to, że naprawdę nienawidzi Freda i jego cholernej Ognistej.
            - A…Ale… - nieświadomie zatrzepotał długimi rzęsami, próbując odgonić myśl, jakoby przydała mu się teraz peleryna niewidka.
            - Nic nie pamiętasz, prawda? – w otępieniu pokiwał głową i ignorując falę bólu w skroniach, zaatakował swój umysł, mając nadzieję, że tym razem uda mu się cokolwiek przypomnieć, a obecność Scorpiusa zdecydowanie mu nie pomagała. Dodatkowo spojrzenie, którym go obrzucał, wywierało na nim ogromną presję.
            Już od jakiegoś czasu próbował uświadomić sobie, co takiego działo się z nim, gdy w pobliżu był Malfoy. W końcu nie mógł nie zauważyć przyspieszonego bicia własnego serca, nadmiernie pocących się dłoni i tego dziwnego uczucia w brzuchu. Nie miał pojęcia, czym powinien tłumaczyć te odruchy, a myśl, że mógł się zauroczyć, odpychał gdzieś daleko w kąt własnego umysłu. Jednak… co jeśli wczorajszego wieczoru zebrało mu się na rozważanie uczuć, które żywił do stojącego naprzeciwko Ślizgona?
            - Co mówiłem? – wymamrotał, a w jego głosie można było wyczuć drżenie. Bał się? Chyba tak. Bellamy obawiał się tego, co miał mu za chwilę przekazać Malfoy.
            - Nic szczególnego, powtarzałeś, że Fred znowu cię upił, napomknąłeś coś na temat zbliżającej się burzy, marudziłeś trochę na to, że w ostatnich dniach sok dyniowy smakuje, jakby go rozwadniali i chyba skarżyłeś na swojego kolegę z dormitorium, że puszcza toksyczne bąki. – Wyjaśnił, a twarz Bellamy’ego zapłonęła żywym ogniem.
            Nie mógł uwierzyć w to, jak ogromnym idiotą był! Kolor jego twarzy przywodził na myśl dojrzałego pomidora. Nie, żeby kiedykolwiek miał nadzieję, że Malfoy go lubi, ale jeśli takowa pojawiła się w jego umyśle, właśnie teraz spłonęłaby doszczętnie. Zacisnął zęby na wewnętrznej części policzka, nie do końca wiedząc, co powinien powiedzieć.
            - Chyba najlepiej będzie… jeśli… tak… tak… to, pa! – wymamrotał, kiwając głową.
            Właśnie w tej chwili jeszcze pączkująca w jego umyśle, ale nie ujawniająca się myśl o nadciągającej miłości, w ułamku sekundy zakwitła, przekwitła i zgniła, nawet nie dając o sobie znać.
           

woke up an optimist, sun is shining I'm positive
            Dzień chylił się ku końcowi. Słońce powoli chowało się za horyzontem, rzucając ostatnie, pożegnalne promienie na szkolne błonia. Bellamy jednak zdawał się nie zauważać pięknego widoku za oknem. Kilkanaście godzin funkcjonowania wyssało z niego do reszty niewielką ilość energii, z którą się obudził. Bądź co bądź wszystkie upadki, które zaliczył, wstyd którego się najadł, ból głowy i irytujące podśmiechiwanie się Freda były naprawdę męczące. Kiedy Bellamy przekroczył próg pokoju wspólnego gryfonów, miał ochotę rzucić się na puchaty dywan i osunąć się w otchłań krain Morfeusza, ale to nie było mu dane.
            Freddie siedział na oparciu jednej z kanap, obrzucając go niewinnym spojrzeniem, a jego twarz zdobił uśmiech uroczego cherubinka. Bellamy na jego widok zmrużył gniewnie oczy. Powolnym krokiem przemierzył duże pomieszczenie, starając się o nic nie potknąć. Nie był na niego zły, po prostu czuł potrzebę odegrania się na nim, bo nie dość, że go upił, to jeszcze pozwolił mu uciec. Krążąc po zamku zdążył się dowiedzieć, że nie dość, iż wygłupił się przed Scorpiusem i urządził striptiz przed kolegami z dormitorium, to w towarzystwie jednej z Puchonek wparował do kuchni, gdzie próbował łapać uciekające skrzaty.
            - Jak tam, pieszczoszku? – w głosie Freda usłyszał nutkę rozbawienia.
            - Już nigdy więcej z tobą nie piję – burknął i opadł jak gdy nigdy nic na miękkie poduchy kanapy. – Zapamiętaj to, Freddie, nigdy!
            Chłopak zachichotał, na moment przymykając powieki, a Bellamy’emu ta chwila nieuwagi wystarczyła do podjęcia działania. Długimi palcami uchwycił poduszkę i zamachnął się z całych sił. Poduszka z charakterystycznym „puf” zderzyła się z głową starszego Gryfona. Resztki mocy, które włożył w ten cios, zwaliły protestującego chłopaka na podłogę. Łomot, jaki towarzyszył temu upadkowi zwrócił uwagę obecnych w pokoju wspólnym uczniów. Jednak Bellamy, chyba po raz pierwszy w życiu nie przejmując się spojrzeniami innych, rzucił się na leżącego kolegę i kontynuował atakowanie go poduszką.
            - Już nigdy więcej z tobą nie piję, Fredzie Weasley! – zawołał, z każdym słowem wyprowadzając cios . – To za zgubienie mnie! – uderzył po raz kolejny. – To za pozwolenie mi na kompromitację przed Malfoy’em! – i znów uderzył. – To za to, że goniłem biedne skrzaty! – następny cios. – A to za ten cholerny striptiz!
            Po pokoju wspólnym rozległ się szmer, a Bellamy właśnie zdał sobie sprawę, że wykrzyczał każde słowo. Spotulniał nagle. Rumieniec wypłynął na jego twarz. Znajdujący się dookoła uczniowie obserwowali całą scenę, chichocząc.
            - Bell, w moim dormitorium znajdzie się jeszcze jakaś butelka…
            Nie pozwolił mu dokończyć, uderzając go po raz kolejny poduchą.
            - Nienawidzę cię, Fred.  

Konkurs wielkanocny, liczba słów: 2521

10 komentarzy:

  1. Wyszła Ci cudowna komedia, naprawdę! :D Nie ma mowy, żeby nie uśmiechnąć się podczas czytania. Do tego jeśli w tle włączy się hangover to dodatkowo stwarza klimat tamtej alkoholowej libacji. Interpunkcja wcale nie kuleje, przynajmniej ja nie wyłapałam niepotrzebnych przecinków bądź ich braku. Całość czyta się bardzo szybko i przyjemnie, sam pomysł na opowiadanie jest świetny i Kac Vegas przy tym to nic, jego hogwarcka wersja zdecydowanie wygrywa i na pewno podbiłaby rynek Hollywood. Podoba mi się Twój styl pisania, szczególnie określenie: ludzko-kołdrowy naleśnik skaczący po dormitorium niczym wielkanocny kangur. Z błędów rzuciło się w oczy jedynie słowo Malfoy'em, po y nie stawiamy apostrofów. Tekst na ogromny plus, striptiz Bellamy'ego na pewno zapadłby w pamięć c:
    Powodzenia!

    1/3 składu sędziowskiego

    OdpowiedzUsuń
  2. To pierwsza notka, którą czytam na tym blogu i jestem pozytywnie zaskoczona! Bardzo szybko, płynnie i przyjemnie czytało mi się twoje opowiadanko. I te rozstrzelone konkluzje twojej postaci - chętnie ją poznam :)
    Zgaszam się z powyższym komentarzem, gdyż mnie także rozbawiły niektóre fragmenty :). Tylko zdziwił mnie Scorpius, którego tak się Bellamy obawiał, ale nie znam relacji ani aktualnego Malfoya, więc się nie mogę wypowiedzieć na ten temat c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Szybko i przyjemnie przeczytałam opowiadanie, przez cały czas się uśmiechałam. Bellamy jest cudowny i niech się nie martwi ja też jestem niezdarą z urodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Komedia jak nic, bejb! <3 Ale wiesz co? Jest jeden wielki problem, a mianowicie: ZDECYDOWANIE ZBYT MAŁO SCORPA! :C <3 Dobre mu tak! (Weasley'owi oczywiście.) Scorp sam wyszedł trochę jak skacowany, ale w sumie on przy Bellu nie ogarnia niczego, więc... No ten, później to się nadrobi :3 I składamy reklamację, też chcemy striptizu :c Czemu jacyś wredni Gryfoni dostali mały pokaz, a ja i Scorpie nie? Zgłoszę to do prokuratury! Halo? Policja? Proszę przyjechać do Hogwartu! Scorp nie dostał prywatnego (!) występu Bella! <33333)
    Ogólnie to miłość do tego mocno! Komedia jak najbardziej, miłość do Scorpa też, nienawiść do Freda.
    <3

    OdpowiedzUsuń
  5. No, no! Ten to rzeczywiście ma pecha! Bardzo podoba mi się to, że w końcu ktoś napisał coś bliższego komedii, bo jak na razie to praktycznie same dramaty mamy na blogu! Wyłapałam gdzies jakieś błędy, ale skoro już ich nie pamiętam, to nie były aż tak rażące. Jestem ciekawa jego kolejnych ciekawych przygód, no i wiadomo kolejnego picia z Freddie'em, bo coś mi się wydaje, że jego nie to tak naprawdę tak. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo trudnego tematu (a nie jest trudny?) udało Ci się utrzymać lekki, pogodny ton. A tak serio: całkiem fajnie napisane. Błędów raczej nie było, jedyne, co zauważyłam, to Jeśli jeszcze przed chwilą pozwalał sobie myśleć na to - powinno być o tym.
    Czcionka mogłaby być odrobinę mniejsza (jak dla mnie), ale to nie jest w żadnym wypadku błąd. Generalnie bardzo mi się podobało, humor jest, dialogi są, wszystko cacy :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Zazdroszczę Ci umiejętności pisania komedii, bo mnie zawsze wychodzą tylko smuteczkowe opka i bardzo nad tym ubolewam :( Rozwaliła mnie scena, w której Bellamy spada z łóżka, chcąc sięgnąć po spodnie. Kochany Bellamy <3 Uroku dodaje mu sam fakt, że ma taką, a nie inną twarzyczkę, po prostu och i ach.

    OdpowiedzUsuń
  8. ♥ Serducho leci za pierwszą komedię opisaną. Zastanawiam się tylko, gdzie był Gregorius kiedy to wszystko się działo? Pewnie w krzakach z Dorianem, szkoda, że ominęło go takie widowisko. ludzko-kołdrowy naleśnik skaczący po dormitorium niczym wielkanocny kangur G E N I A L N E, lubię takie słowotwórstwa. Tylko dlaczego wielkanocny kangur?

    OdpowiedzUsuń
  9. Co prawda życia jeszcze nie ogarnęłam, ale powoli ogarniam bloga, więc - co za tym idzie - komentuję wszystkie notki :) Nie wiedzieć czemu, pijani - ewentualnie skacowani - ludzie (albo teksty o nich) niezmiernie mnie bawią i rozczulają, więc już na wstępie wielbię Cię za napisanie takiej notki. Czy jest coś bardziej uroczego niż malutki wilkołaczek na kacu? Ludzkie burito, które skacze po dormitorium, zwierzę, które podgryza nogi i striptiz przed znajomymi - czytając o tym osiągnęłam pełnię szczęścia. Kocham komedie, kocham pozytywne teksty, kocham też trochę Bellamy'ego, ale o tym akurat Greg nie musi wiedzieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie, że szkodzi!
    Czytam już piąty raz, bo tak, a tu się okazuje, że nie skomentowałam tego w żaden z możliwych sposobów.
    Bells, misiu! Pamiętaj, że Fred to najlepszy przyjaciel pod słońcem i na niego zawsze można liczyć w takich kwestiach! <3 Żałuję tylko, że nie dokopaliśmy bardziej Scorpowi, bo to wredna gadzina i nie mam pojęcia, co biedny Bell w nim widzi (dodam, że z pewnością nie będzie przychylnie patrzył na ten związek i skopie mu malfoyowskie cztery litery przy pierwszej lepszej okazji, pf!). Masz uroczy styl pisania i kocham Cię bardzo mocno. <3 Żądam większej ilości takich postów od Ciebie!
    A Freddie już szykuje nową butelkę.

    OdpowiedzUsuń