Ulewa
przychodzi znienacka i, chociaż zwiastują ją coraz głośniejsze grzmoty, to nikt
nie spodziewa się, że pojawi się z takim rozmachem. W jednej chwili niebo
zasnuwają burzowe chmury i zaczyna padać rzęsisty deszcz, który zacinając
uderza z głośnym ”kap” w szybę i parapet. Już kilka sekund potem, słychać
donośne huki, a jasne błyskawice przecinają granatowe – prawie czarne – sklepienie.
Odkąd pamięta ma lekki sen i wystarcza mu byle hałas by się obudzić. Nie dziwi się
więc, kiedy tego poranka burza gwałtownie wyrywa go ze snu. Od razu jest
przytomny i chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że powinien położyć
się przynajmniej jeszcze na chwilę, to cichy głosik w jego głowie mówi mu coś
zupełnie innego - to przecież kompletnie bez sensu, w końcu i tak już nie
zaśnie. Nie ruszając się ze swojego łóżka, w ciszy przygląda się szalejącej za
oknem burzy. Mruczek całym swoim ciężarem przyciska go do materaca. Wplątuje swoje palce w jego gęste futerko i przez chwilę czuje się naprawdę miło. Bijące od kota ciepło, poprawia mu humor. Zastanawia się kiedy ostatni raz był świadkiem takiej ulewy i zawieruchy, ale pamięć ponownie go zawodzi. Uparcie trzyma się tematu pogody, ale po pewnym czasie jego myśli same odpływają w całkiem innym kierunku i kiedy zdaje sobie z tego sprawę jest już za późno. Po chwili walki zrezygnowany pozwala by coś zupełnie innego - o wiele bardziej bolesnego - zajęło jego uwagę. Wpatruje
się więc tępo w ścianę deszczu za oknem i powoli przestaje zwracać uwagę na
rzeczywistość. Przed jego oczami przelatują wszystkie sceny z przeszłości, o
których tak strasznie chce zapomnieć, a które, mimo upływu czasu, wciąż pamięta
ze wszystkimi, nawet najdrobniejszymi, szczegółami. Wie, że nie powinien, że to nie ma nawet najmniejszego
sensu, ale jakaś część niego lubuje się w rozdrapywaniu starych ran, wspominaniu
tego co już było i rozpatrywaniu wszelkich możliwych scenariuszy. Spędził
niezliczoną ilość godzin na gdybaniu i w głowie ma już stworzone kilka milionów
scenariuszy - od tych najbardziej prawdopodobnych przez takie, które są naprawdę niepokojące do tych kompletnie
zwariowanych i nierzeczywistych – i wciąż ma nadzieję, że uda mu się cofnąć w
czasie, by rozegrać to wszystko w taki sposób jaki mu odpowiada. Chce by przynajmniej ten jeden, jedyny raz coś poszło po jego myśli.
Dopiero
kiedy chmury częściowo znikają, a słońce nieśmiało wyłania się zza horyzontu i oświetla
pomieszczenie, chłopak zdaje sobie sprawę z upływu czasu. Wszystkie nadzieje na
drzemkę albo na zrobienie czegoś pożytecznego znikają, kiedy kątem oka spogląda
na zegarek. Widząc widniejącą na nim godzinę nie może powstrzymać jęku
rozpaczy. Piąta trzydzieści siedem. Wiedząc, że i tak za chwilę będzie musiał
wstawać, niechętnie wyplątuje się z pościeli i powoli wytacza się z łóżka. Bierze kota na ręce i kurczowo przyciska go do swojej klatki piersiowej, po
czym na palcach przechodzi przez pogrążone we śnie dormitorium i staje pod zaparowanym
oknem. Przeciera rękawem piżamy szybę, nastepnie prawie przyciskając do niej nos,
przygląda się szkolnym błoniom, którym burza najwidoczniej zbytnio nie zaszkodziła - jedynie
kałuże, kilka połamanych drzew i wzburzona tafla wody na jeziorze zdradzają, że przed chwilą wiało zbyt mocno by móc to opisać słowami, a przez okolicę przeszła prawdziwa ulewa. Chwilę potem zwraca wzrok ku niebu. Krople wody, które pozostały na szkle
po deszczu, zniekształcają znajdujące się tam chmury, ale mimo wszystko bez
problemów dostrzega znajdującą się na nieboskłonie tęcze. Ściska mocniej kota.
Tęcza,
tęcza, tęcza, tęcza.
Zaciska
mocno powieki, chcąc odgonić od siebie strach, który zawsze towarzyszy mu
podczas takich spotkań. Gorączkowo podsuwa sobie coraz to nowsze tematy do
rozmyślań, ale i tak wszystkie idee czy wątki sprowadzają się do jednego. Do
tęczy. Kilka razy uderza w głową w ścianę, mając nadzieję, że to sprawi, że
przestanie o niej myśleć, że wreszcie wybije ją sobie z głowy. Wtula twarz w grzbiet Mruczka. Chce wierzyć, że
etap, kiedy tęcza wciąż go przeraża ma już daleko za sobą. Chce wierzyć, że
teraz jest gdzieś wysoko nad tęczą, oddzielony od niej całą masą chmur. W
miejscu, gdzie spełniają się marzenia.
Mimo wszystko,
nie potrafi aż tak się oszukiwać. Choć marzy tylko o tym, by tęcza miała dla niego takie same
znaczenie jak dla innych, to nie jest w stanie pobyć się skojarzeń i związanych
z jej kolorami wspomnień. Próbuje i powtarza milion razy, czym powinna dla
niego być, ale nie jest w stanie wybić sobie z głowy jej prawdziwego znaczenia.
Tęcza to łuk na
niebie powstały w skutek załamania światła w kroplach deszczu, mówi sobie za
każdym razem na jej widok, ale to nie odnosi najmniejszego skutku.
Tęcza to wspomnienia.
Tęcza oznacza połączenie nieba i ziemi, to znak przymierza Boga z ludźmi, pisze w specjalnie przeznaczonym do tego zeszycie. Wciąż łudzi się, że za setnym, tysięcznym, milionowym razem tęcza straci swoje znaczenie i będzie dla niego tylko symbolem religijnym.
Tęcza to ból po stracie i łzy na policzkach.
Tęcza to symbol ruchu LGBT, próbuje przekonać sam siebie i przez chwilę naprawdę w to wierzy. Łudzi się, że wreszcie udało mu się pojąć jej prawdziwe znaczenie – to, które powinno być dla niego najbliższe. Jednak kiedy zamyka oczy i jeszcze raz próbuje przypomnieć sobie o co chodzi, w głowie kołacze mu tylko jedna myśl.
Tęcza to wspomnienia.
Tęcza oznacza połączenie nieba i ziemi, to znak przymierza Boga z ludźmi, pisze w specjalnie przeznaczonym do tego zeszycie. Wciąż łudzi się, że za setnym, tysięcznym, milionowym razem tęcza straci swoje znaczenie i będzie dla niego tylko symbolem religijnym.
Tęcza to ból po stracie i łzy na policzkach.
Tęcza to symbol ruchu LGBT, próbuje przekonać sam siebie i przez chwilę naprawdę w to wierzy. Łudzi się, że wreszcie udało mu się pojąć jej prawdziwe znaczenie – to, które powinno być dla niego najbliższe. Jednak kiedy zamyka oczy i jeszcze raz próbuje przypomnieć sobie o co chodzi, w głowie kołacze mu tylko jedna myśl.
Dla Colina tęcza
to smak wspomnień i zapach ludzi, których spotkał. To uśmiechy, wywracanie
oczami i wzruszanie ramionami. To tort zamiast obiadu i nie mycie zębów przed
snem. To pogrzeby, tęsknota i krew.
Z biegiem czasu,
Colin dochodzi do wniosku, że nie lubi tęczy, a tęcza nie lubi Colina. W końcu,
gdyby go lubiła, nie ignorowałaby go, za każdym razem, kiedy prosił by odeszła,
prawda? Tęcza zostaje, a Colin tylko płacze i zastanawia się ile czasu
potrzebuje, by o wszystkim zapomnieć i przestać dostrzegać kolory. Łzy zamazują
mu pole widzenia, ale mimo to ją dostrzega bez nawet najmniejszego problemu. Stara
się na nią nie patrzeć, ale sposób w jaki uśmiecha się do niego kpiąco i to,
jak jej oczy błyszczą się niebezpiecznie, przyciąga jego spojrzenie. Mimowolnie
obserwuje jak jej kolory stają się jeszcze bardziej żywe i wyraźne. Tęcza boli,
ale pomaga mu pamiętać, więc w pewien sposób Colin lubi cierpienie, jakie ze sobą
niesie. Nie może przestać o niej myśleć. Czerwony, pomarańczowy,
żółty, zielony, niebieski, granatowy, fioletowy. Zna ją już na pamięć
i nawet kiedy zamknie oczy, doskonale widzi każdy jej szczegół i każde towarzyszące mu wspomnienie. Fioletowy, granatowy, niebieski, zielony, żółty,
pomarańczowy, czerwony. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. W takich
chwilach Colin naprawdę ma wrażenie, że powoli wariuje, że traci te resztki rozumu,
które mu pozostały.
***
Zielony to
ciepły koc, który wciąga z szafy w zimne, listopadowe wieczory. Kiedy czuje się
naprawdę źle otula się nim dokładnie, a ciepło bijące od zawartego w nim
szczęśliwego wspomnienia, rozgrzewa i pozwala na chwilę pozbyć się dręczących -
ukrytych gdzieś tam, z tyłu głowy - wyrzutów sumienia.
Zielony to
ciepły, kwietniowy wieczór sprzed dziesięciu laty. Chociaż z biegiem czasu,
wszystko wydaje się być coraz bardziej rozmyte - jakby ukryte za grubą zasłoną
z dymu wydobywającego się z otwartego grilla - to Colin nie żałuje czasu i wysiłku,
który musi poświęcić, by utrzymać to wspomnienie świeżym. Wciąż na nowo odkurza
ten dzień byle tylko nie zapomnieć, byle przez chwilę znowu tam być. Czasem ma
wrażenie, że to jedna z niewielu rzeczy, która jest w stanie sprawić, że choć
przez chwilę czuje się lepiej i to tylko uświadamia mu, że za nic w świecie nie
może zapomnieć.
Mimo starań wspomnienia robią się coraz bardziej zamazane i nieczytelne.
Pamięta niewyraźne, jakby dochodzące z oddali nawoływania, skwierczące na rożnie steki i przytłumione wybuchy śmiechu. Z trudem przypomina sobie unoszący się w powietrzu zapach skoszonej trawy, duszącego dymu i pieczonego mięsa. Doskonale za to czuje obecność matki, która gładzi go głowie i ojca, który siedzi gdzieś w pobliżu pilnując piekącego się mięsa i od czasu do czasu wtrącając coś do rozmowy. Zachodzące słońce oślepia go i zamazuje mu widok na ogródek, ale kiedy mocno zmruży oczy dostrzega siostrę siedzącą na werandzie z książką w dłoni.
Pamięta niewyraźne, jakby dochodzące z oddali nawoływania, skwierczące na rożnie steki i przytłumione wybuchy śmiechu. Z trudem przypomina sobie unoszący się w powietrzu zapach skoszonej trawy, duszącego dymu i pieczonego mięsa. Doskonale za to czuje obecność matki, która gładzi go głowie i ojca, który siedzi gdzieś w pobliżu pilnując piekącego się mięsa i od czasu do czasu wtrącając coś do rozmowy. Zachodzące słońce oślepia go i zamazuje mu widok na ogródek, ale kiedy mocno zmruży oczy dostrzega siostrę siedzącą na werandzie z książką w dłoni.
To jeden z tych
wolnych dni, które rodzice wreszcie mogą wyrwać się z pracy i wszyscy razem – po raz pierwszy od bardzo dawna są znowu rodziną. Mama,
tata, Colin i Gwen. Przez prawie cały tydzień zalegają w
domu - śpią do późnego popołudnia, wylegują się całe dnie w ogródku i od czasu
do czasu chodzą na znajdującą się nieopodal miejską pływalnię. Colin lubi ich rutynę,
Trochę wyraźniej pamięta poczucie
bezpieczeństwa, rozpierające go szczęście i spokój, który go ogarnia, kiedy leży
na ziemi koło swojej mamy z głową na jej ramieniu. Razem wpatrują się w
przemykające po niebie obłoki, porównując ich kształty i wymyślając coraz to
nowsze porównania i nazwy dla stworzeń, które swoim kształtem przypominają im chmury. Pamięta
podekscytowanie jakie towarzyszy mu, kiedy tata zabiera mu na przejażdżkę samochodem
i pozwala mu siedzieć na swoich kolanach i trzymać za kierownicę. Auto
podskakuje na wszystkich wybojach
rozśmieszając ich tym do łez. Pamięta irytację, która rozlewa się po jego ciele, kiedy słucha wywodów Gwen w drodze do najbliższego sklepu po lody.
Nie wie jak ten
dzień się kończy ani jak zaczyna. Nawet kiedy wytęża pamięć, przypomina sobie niewiele. Pamięta tylko czas jaki
spędza na rozmowach, kiedy leży przytulony do mamy, chwile wypełnione śmianiem się z tatą z
różnych rzeczy, popołudnia podczas których przekomarza się ze starszą siostrą, która jak zawsze myśli, że wie
wszystko lepiej i zieleń. To właśnie nią pamięta najdokładniej. Jest soczysta i swoim
blaskiem aż bije po oczach, bez problemu przebijając się przez grube warstwy
dymu i słabej pamięci.
Zielony to
szczęście w najczystszej postaci.
***
Unosząca się w
powietrzu głucha cisza dzwoni w uszach i powoli staje się być nie do zniesienia
i Colin jest naprawdę wdzięczny, kiedy dziewczyna wreszcie ją przerywa. Do jego
uszu dociera donośne „klap, klap, klap”, które z dość dużym wyprzedzeniem
obwieszcza przybycie Gwen. Kilka chwil potem siostra wreszcie wyłania się zza
zakrętu. Już z daleka dostrzega jej jaskrawo różowe klapki, które przy każdym
kroku uderzają głośno o rozgrzany asfalt. Klap, klap, klap.
Powietrze stoi w
miejscu i nawet najdrobniejsze liście zamarły w bezruchu. Wiatr – pokonany
przez upał – nie jest w stanie wykrzesać z siebie odrobiny siły i nawet nie
próbuje rozwiać gorąca. Panujący w okolicy zaduch jest na lepki i wystarczająco
ciężki by przygniatać ludzi do ziemi. Zostawia po sobie krople potu i chęć
pozbycia się uczucia, które mu towarzyszy - najlepiej utopienia go pod prysznicem. Żar leje się z nieba, a popołudniowe,
sierpniowe słońce wyjątkowo daje w kość - świeci zbyt intensywnie i mocno, by
to mogło być bezpieczne. Wysokie temperatury sprawiają, że wszyscy posiadający
zdrowy rozsądek schronili się w swoich domach – jedynie nieliczni odważyli się
wyściubić czubek nosa z domów, a teraz płacą za to wysoką cenę, smażąc się żywcem na otwartej przestrzeni, na którym nie ma nawet grama cienia.
Klap, klap…
klap. Klap, klap… klap. Jej stopy wybijają rytm, kiedy w poskokach zbliża się w
jego kierunku. Klap, klap… klap. Klap, klap… klap. Gruby złoty warkocz opadający
na jej klatkę piersiową podskakuje przy każdym jej kroku. Klap, klap… klap.
Klap, klap… klap. Musi przymrużyć oczy by zauważyć jakiekolwiek szczegóły jej
twarzy – słońce znajduje się dokładnie za jej plecami i świeci mu prosto w
oczy, skutecznie oślepiając. Kiedy wreszcie udaje mu się cokolwiek dostrzec, szeroki
uśmiech na jej twarzy sprawia, że czuje jak coś gotuje się w num z irytacji. Wzdycha ciężko, posyłając jej
badawcze spojrzenie. Jej umiejętność cieszenia się ze wszystkiego i
niecodzienna pogoda ducha zawsze wprawia go w zaskoczenie i pewnego rodzaju
zakłopotanie. Przymyka oczy. Klap, klap… klap. Klap, kla…
- Cześć,
braciszku – słyszy jej radosny głos. Krzywi się, kiedy dociera do niego jakiego
określenia właśnie użyła. Ma już dwanaście lat, więc już dawno temu wyrósł z tych wszystkich
zdrobnień i zasługuje na poważne traktowanie. Poza tym, Gwen obiecała przecież,
że przestanie odnosić się do niego go jak do małego dziecka. – Wieść gminna
niesie, że ponoć dostałeś list z Hogwartu. Czyżby to była prawda, mądralo?
Szeroki i
radosny uśmiech, który posyła jej w odpowiedzi musi zastąpić jej odpowiedź, bo nie zadaje już więcej pytań, tylko przytula go mocniej.
- No nieźle,
młody. – Kolejne nieodpowiednie słowo, które pada z jej ust sprawia, że znowu marszczy i przybiera prawie srogą minę. –
Niestety, mam złe wiadomości. Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo. Widziałam
wolne miejsce w Twoim kufrze, więc…
- Nigdzie Cię
nie zabieram – przerywa jej, krzyżując ręce na piersi. – Wyjadłabyś mi całą
czekoladę.
Nieudolnie mruga
do niej, marszcząc przy tym zabawnie twarz.
- Ja?! – pyta
urażona dziewczyna. W dramatyczny sposób przykłada dłoń do piersi, twarz
rozciągając w groteskowym grymasie rozczarowania i głęboko urażonej niewinności.
– To ty jesz wszystkie słodycze w tym domu, grubasie.
- Nieprawda,
spaślaku.
- Właśnie, że
tak, klusko.
- Idź sobie,
ślepa kartoflanko.
- Różowa
truskawka.
- Ruda furia.
- Ej. Nie jestem
ruda.
- Jesteś.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Nie.
- Tak.
Chwila ciszy, podczas której próbuje zrozumieć co tak właściwie się stało.
Chwila ciszy, podczas której próbuje zrozumieć co tak właściwie się stało.
- Ej! Znowu
oszukiwałaś - wykrzykuje, kiedy dociera do niego, że przegrał.
- Cicho bądź,
głuptaku.
Milczą, przyglądając się sobie badawczo. Nagle dziewczyna wyznaje znienacka:
- Kocham Cię.
Wiesz o tym, prawda? – Uśmiecha się do niego. Nie czekając na jego odpowiedź, ściąga z dłoni
pierścionek i kładzie go na jego dłoni,
po czym zaciska wokół niego jego palce. - Zatrzymaj go – mówi, uśmiechając się
do niego jeszcze szerzej niż do tej pory. – To na szczęście.
W jej oczach
błyszczy coś, czego nie może w żaden sposób zdefiniować. Przypatruje mu się
jeszcze przez chwilę i wzrusza ramionami, kiedy widzi jego pytający wzrok.
- Powiedz rodzicom,
że zostanę na noc u Emily – prosi. – Do zobaczenia później. – Przytula się do
niego, po czym odwraca się na pięcie i wbiega na jezdnię. Jej złociste włosy
błyszczą się radośnie w słońcu, kiedy rozpędzony samochód zabiera ją ze sobą. Na
asfalcie zostaje jej różowy klapek.
Colin ściska
mocniej jej pierścionek i zaciska gorączkowo powieki. Przed jego oczami pojawia
się wspomnienie tęczówek Gwen i wie, że musi zapamiętać każdy szczegół. Kiedy widzi swoją siostrę po raz ostatni, w
jej brązowych oczach błyszczy najczystszy błękit, ale potrzebuje czasu by
zrozumieć co oznacza.
Niebieski jest
jej pożegnaniem.
***
Wbiega po
trzeszczących schodach do sypialni rodziców, w ręce ściskając opakowany w
świąteczny papier prezent. Otwiera drzwi, gotowy by wskoczyć na ich łóżko, ale
kiedy staje w progu jego podekscytowanie znika jak za dotknięciem magicznej
różdżki. Pierwsze nadchodzi zdziwienie i szok. Mają szeroko otwarte oczy i wysoko
uniesione brwi. Potem z głośnymi wrzaskami wbiega zaprzeczenie. Nadzieja posyła
mu szeroki uśmiech, ale kiedy okazuje się, że to nie żart znika bez słowa –
zostają po niej tylko płynące po policzkach łzy i smutek. Wściekłość i rozpacz
pojawiają się jako ostatnie. Trzaskają głośno drzwiami, sieją spustoszenie w
jego głowie i zmuszają do głośnego krzyku, upuszczenia pakunku i zwinięcia się
w kłębek na ziemi koło rodziców. Do jego uszu dociera dźwięk deportacji.
Ignoruje go, próbując usłyszeć jak biją ich serca.
Od tamtego grudniowego
poranka do dzisiaj mija wiele czasu i chłopak zdaje sobie sprawę z tego, że
świat nie jest czarno biały, ale tamtej zimy właśnie do tych kolorów sprowadza
się całe jego życie. Czerń i biel. Święta tracą swoją radosną i soczystą barwę,
herbata przestaje pachnieć zielenią, a fiolet już się nie pojawia, kiedy czyta
swoją ulubioną książkę. Czerń i biel zaczyna dominować, przytłaczając go swoim
kontrastem, chłodem i wyrachowaniem. Gdzieś pomiędzy tymi odcieniami błyszczy
się szkarłat, ale czasem wystarcza odwrócić głowę, by o nim zapomnieć. Czasem.
Czarny druk zlewa
się z jasnym papierem, litery wirują mu przed oczami, a każde przeczytane słowo
wydaje mu się następnym wyrokiem śmierci. Suchy i rzeczowy artykuł w mugolskiej
gazecie oraz krótkie zawiadomienie o śmierci w rubryce z nekrologami informują
o zgonie rodziców.
…samobójstwo…morderstwo…pechowa
rodzina…osierocili syna…córka zginęła w sierpniu…
Kolejne litery,
słowa, zdania, akapity odbijają się echem w jego głowie. Wypełniają jego sny,
widzi je podczas rozmów, stają mu w gardle, kiedy przełyka je razem z
posiłkiem, a kiedy babcia próbuje odwrócić jego uwagę ona również pojawia się w
jego snach. Kolejne martwe ciało.
Mruczek wydaje
się nie przejmować tym, co się stało. Jest dawnym sobą. Ciągle je wszystko co
da się zjeść, wciąż zachowuje się naprawdę wrednie i ostentacyjnie go olewa,
kiedy coś mu się nie spodoba. Nie chodzi jak koło niego na palcach jak inni.
Nie. Bez wahania ładuje się na jego kolana, drapie, kiedy poświęca mu się za
mało uwagi i mruczy cichutko, kiedy może do woli ocierać się o jego stopy.
Jakaś część
niego do dzisiaj nie wierzy, ale wspomnienia mówią same za siebie. Nie żyją. Są
tylko czernią i bielą. Jednie szkarłat przewija się gdzieś w tle.
Trzy barwy. Tylko trzy.
Trzy barwy. Tylko trzy.
Tyle, że rodzice
nigdy nie byli dla niego tylko dwoma odcieniami. Zawsze lśnili jak tęcza – kolory barwy
przeplatały się, błyszczały i kontrastowały ze sobą miło. Trochę
granatu powagi i kapka pomarańczowego śmiechu, do tego jeszcze kilka gramów troskliwej
czerwieni i czułej bieli. Oprócz tego jeszcze zielony uśmiech, żółte poczucie
humoru i czerń powagi. Nigdy nie potrafił zawrzeć ich opisu w tylko dwóch
słowach.
Kiedy zamyka
oczy widzi ich dziwnie ułożone ciała. Plamę krwi zlewającą się z czerwonym
dywanem. Koło głowy matki leży otwarta książka. Na jej białych stronnicach,
między czarnym drukiem lśni szkarłat.
Szkarłat to
oglądanie zachodu słońca ze świadomością, że to ostatni raz. Że słońce już
nigdy nie wyłoni się zza horyzontu.
***
Pomarańcz
przychodzi w kwietniu, kiedy przygarbiony idzie korytarzem ze wzrokiem wbitym w
ziemię. Jest prześmiewczy, złośliwy i zły. Kiedy Colin nie uśmiecha się, nie wydaje
z siebie żadnego dźwięku i stara się nie istnieć, to właśnie on krzyczy głośno
ściągając na siebie uwagę wszystkich. To właśnie on śmieje mu się prosto w
twarz. To właśnie on chce być w centrum uwagi.
Kiedy
Colin ukradkiem wchodzi do Wielkiej Sali i zajmuje miejsce na końcu stołu
Hufflepuffu on już tam jest, jakby na niego czekał. Nie zwraca na niego uwagi, chociaż jego żołądek skręca się z niepokoju. Garbi się i, byle
tylko uniknąć jego spojrzenia, nieobecnym wzrokiem wpatruje się w błyszczące, wypełnione
jedzeniem półmiski, czując jak ból głowy nasila się. Panujący w pomieszczeniu
gwar przytłacza go i sprawia, że czuje się naprawdę nieswojo. Świadomość, że
pomarańczowy gdzieś tam jest i tylko czeka by go upokorzyć, nie działa na niego
zbyt dobrze. Dodatkowo ma wrażenie, że
skupia na sobie pogardliwe spojrzenia wszystkich uczniów i nauczycieli, przez
co ma ochotę wstać od stołu i nie oglądając się na nikogo wybiec z
pomieszczenia. Nie robi tego. Wie, że to beznadziejny pomysł, szczególnie teraz,
kiedy wszyscy siedzą na swoich miejscach i nikt nie chodzi po Wielkiej Sali – jeszcze
bardziej zwróciłby na siebie niepotrzebną uwagę. Ucieczka nie jest rozwiązaniem,
ludzie dalej będą o nim mówić, więc zamiast tego nakłada sobie porcję lasagne.
Widok i zapach jedzenia
– nie wiedzieć czemu – przyprawia go o mdłości i jedynie z poczucia obowiązku w
końcu zmusza się do podniesienia widelca i wzięcia do buzi jednego kęsa posiłku.
Przeżuwa, przeżuwa i przeżuwa, a z każdym ruchem jego szczęki, pożywienie
zwiększa swoją objętość. Czuje jak w gardle rośnie mu ogromna gula i kiedy w
końcu przełyka, jedzenie utyka mu w gardle. Mijają minuty, które wydają mu się
wlec w godziny, dnie i miesiące, zanim udaje mu się zjeść do końca swoją porcję.
Sięga po sok dyniowy, ale nim udaje mu się nalać napój do szklanki ktoś wytrąca
mu go z ręki. Dzban upada na ziemię i z głośnym trzaskiem tłucze się, wysyłając
okruchy na wszystkie strony. Jest pewien, że jeśli do tej pory nie wszyscy się
w niego wpatrywali, to teraz każdy skupia na nim swoje spojrzenie.
- Niezdara –
słyszy pogardliwy głos tuż za sobą. Kiedyś zareagowałby, ale wie, że już nie warto.
Teraz udaje tylko, że nie słyszy. Jeszcze bardziej się garbi i ponownie wbija wzrok w swój
talerz.
- Posprzątaj to,
idioto.
Drżącymi dłońmi
sięga po swoją różdżkę i rzuca ciche ”Repero”, ale nic się nie dzieje. Próbuje
jeszcze raz i jeszcze i jeszcze, ale jedyną rzeczą jaką udaje mu się osiągnąć
jest potłuczenie resztek naczynia na jeszcze mniejsze kawałki.
Do jego uszu dociera
śmiech sprawców całego zmieszania i chichoty uczniów przy sąsiednich stołach. Czuje jak jego
uszy płoną, a na twarzy pojawiają się wielkie rumieńce.
- Ale debil. –
Zaciska mocno powieki, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy i stara się
wyłączyć całkowicie. Nie chce słuchać tego, co za chwilę wypowie pomarańczowy. Zna na pamięć całą tą tyradę, słyszał ją już milion razy.
…sierota…debil…rodzice
samobójcy, nie mogli z nim wytrzymać…siostra wolała rzucić się pod samochód niż
z nim zostać…głupi…bezwartościowy…tępy….morderca…
Uparcie wpatruje
się w powiększającą się kałużę soku dyniowego.
Pomarańczowy to
upokorzenie i odrzucenie, ale pomarańczowy to czekanie na zemstę.
***
Mruczek znika
bez śladu, a żółty uśmiecha się z zadowoleniem. Nareszcie dopiął swego.
Colin nie ma zielonego
pojęcia jak to się mogło stać. Jak mógł nie zauważyć jego zniknięcia, jak mógł
nie wyczuć jego nieobecności. Czuje przecież ciepło kota koło siebie, jego długie futro łaskocze go w nogi. Słyszy jego nieustanne prychanie, a od
czasu do czasu w zasięgu jego wzroku, tuż przed jego oczami przemyka przecież
mruczkowy ogon. Jakim cudem nie zauważa więc, kiedy jego jedyny przyjaciel, a
zarazem ulubiony grzejnik odsłania mu nogi, tym samym przestając chronić go przed zimnem dostającym się do szkoły przez uchylone okno i, co gorsza, zostawia go na pastwę
innych, groźnie wyglądających uczniów.
Z mocno bijącym
sercem podrywa się z parapetu, wzrokiem szukając kota – jedynego stworzenia,
które wytrzymało jego towarzystwo. Wie, że nie może go stracić, bo kompletnie
wtedy zwariuje. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli jedyne żywe połączenie z tamtym, lepszym życiem nagle
zniknie, straci wszelkie namacalne dowody na to, że kiedyś był kimś innym i miał prawdziwe życie.
Korytarz,
pomijając uśmiechającego się złośliwie żółtego, kilku znudzonych uczniów i
kilkanaście jeszcze bardziej znudzonych portretów, jest pusty. Ani śladu kota.
Nie namyślając się długo biegnie w pierwszym lepszym kierunku łudząc się, że
Mruczek będzie czekał za zakrętem. To tylko takie jego przekomarzanie się,
prawda? Często przecież tak robi, próbuje się pocieszyć. Ale kiedy przebiega
całe piętro poszukując kocura, nie jest już tak dobrej myśli i powoli nachodzą
go coraz bardziej pesymistyczne pomysły. Został porwany, ktoś zrzucił go ze
schodów, po czym zakopał ciało na błoniach – w jego umyśle powstaje coraz więcej
nieprawdopodobnych scenariuszy i każdy kolejny jest jeszcze bardziej zwariowany
od poprzedniego. Mimo to, wciąż przyspiesza krok, nawołując przy tym coraz głośniej.
Mruczek przecież musi gdzieś tam być. Jeśli nie za tym zakrętem, to za
następnym.
Z całej siły nie
chce dopuścić do siebie pewnej myśli, która prawie od początku próbuje
zawładnąć jego umysłem, ale w końcu poddaje się. Myśl, że kot mógł zostać ich kolejną ofiarą przyprawia go o solidne dreszcze niepokoju i skutecznie sprawia,
że zaczyna jeszcze bardziej panikować.
Czuje jak traci
oddech na myśl o stracie Mruczka, który jest ostatnim prezentem od rodziców i
siostry, ostatnimi życzeniami jakie złożyli mu na urodziny, ostatnią pamiątką
po nich. I kiedy myśli, że to już koniec i że definitywnie został sam, a
powstrzymywane od dłuższego czasu łzy wreszcie wypływają z jego oczu i
zostawiają mokre ślady na jego policzkach, do jego uszu docierają ciche
miauknięcia. Początkowo wydaje mu się, że się przesłyszał i dopiero kiedy
dźwięki przybierają na sile zdaje sobie sprawę, że istnieje tylko jedna istota, która brzmi tak zarozumiale i arogancko, a jednocześnie tak uroczo. Szybko rusza w
kierunku, z którego dobiegają odgłosy.
Na najbliższym parapecie siedzi Mruczek,
przyglądając mu się z wyższością. Macha powoli ogonem, po czym podnosi się do
pozycji stojącej i przeciąga się leniwie.
Na jego widok,
czuje jak kamień spada mu z serca. Podbiega do niego i, nie przejmując się jego
oburzonymi okrzykami i ostrymi pazurkami, które drapią go wściekle po
dłoniach i twarzy, przyciska kurczowo grubego kocura do klatki piersiowej. Przyciska swoją twarz do jego łebka i – nie przejmując się zbytnio tym, że czekało go jeszcze kilka lekcji – na oślep rusza w kierunku pokoju wspólnego Huffepuffu. Tam będą bezpieczni.
Żółty przygląda
mu się z daleka. Nie uśmiecha już się tak złośliwie jak na początku, ale udało
mu się osiągnąć to, co chciał. Żółty już zawsze będzie dla Colina samotnością.
***
F i o l e t o w y
to
p
u
s
t
ka.
***
Granat jest
niekończącym się koszmarem, który trwa nawet po przebudzeniu i kilku
filiżankach kawy. To jak wieczne spadanie w dół i przyglądanie się zbliżającej
się ziemi, która w kulminacyjnym momencie zawsze odsuwa się na kolejne sto, dwieście, trzysta,
pięćset, milion metrów i wszystko zaczyna się od początku. I od początku. I od
początku.
Czasem naprawdę
cieszy się, że jeszcze go nie dopadli i
jeszcze kilka chwil dzieli go od śmierci. Że minie trochę czasu, zanim
zderzy się z ziemią. Może jeszcze przez jakiś czas poznawać samego siebie,
wymyślać scenariusze dotyczące tego co go spotka, kiedy znowu zobaczy się z
rodzicami. Może czasem nawet znajduje chwilkę na bycie po prostu szczęśliwym i
cieszenie się ze zwykłych rzeczy.
Kiedy indziej
jest naprawdę źle. Myśli rozbiegają się na wszystkie kierunki, futro Mruczka
nie jest tak miłe jak zazwyczaj i, co gorsza, nie uspokaja, a on nie może ułożyć
żadnego sensowego powodu dla którego miałby wstać ze swojego łóżka i wyściubić
nos poza dormitorium.
Inni myślą, że
wiedzą od niego lepiej, że śmierć siostry to był tylko nieszczęśliwy wypadek,
że rodzice byli po prostu zmęczeni i za bardzo tęsknili za Gwen, ale on wie
lepiej. On przecież słyszał coś, o czym inni nie widzieli. Słyszał jak kierowca
samochodu przycisnął pedał gazu, kiedy jego siostra wybiegła na ulicę, słyszał
jak ktoś aportuje się z sypialni rodziców, kiedy znalazł ich ciała. Bo słyszał to,
prawda? To nie była przecież tylko wyobraźnia.
Choć czasem
walczy i wierzy, że nie musi ginąć. Może się przecież gdzieś ukryć i poczekać
aż zabójcy jego rodziny o nim zapomną i nie będą na niego polować. Że może nie
jest kompletnym śmieciem i że może jeszcze
być szczęśliwy.
Na końcu zawsze
jednak dopada go świadomość, że nie ma sensu uciekać od śmierci. Że jego też i
tak kiedyś zamordują i tylko odwleka niechybny moment swojego zgonu. W końcu
jeśli zabili jego matkę, ojca i siostrę, nie zawahają się przed zabiciem
również jego. Bo czym tak właściwe się od nich różni. Jest przecież jak ten
chwast, który zasługuje tylko i wyłącznie na wyrwanie.
Granatowy to
wiszący nad nim wyrok śmierci.
***
- Wszystko w
porządku, Colin? – Ciche pytanie współlokatora wyrywa go nagle z zamyślenia. Podskakuje
ze strachu do góry, nie jest w stanie powstrzymać szybko bijącego serca, ale mimo
wszystko jest wdzięczny koledze. Odwraca się w jego stronę, zostawiając tęczę
za sobą. Nie chce już o niej myśleć, nie chce już na nią patrzeć. Mruga
powiekami, przyglądając się chłopakowi. Nie do końca zdaje sobie sprawę z tego,
co się dzieje i potrzebuje chwili, by wrócić do rzeczywistości. Burza, wczesna
pobudka, tęcza. Kolejne kilka sekund zajmuje mu zrozumienie pytania.
- Tak, wszystko
okej – odpowiada z lekkim opóźnieniem, po czym posyła chłopakowi coś na kształt
uśmiechu. Musi pamiętać o zachowywaniu pozorów. – Po prostu się zamyśliłem się.
– Wzrusza obojętnie ramionami, po czym odkłada kota, którego do tej pory cały czas trzymał w ramionach na ziemię. Mruczek patrzy na niego z niezadowoleniem, ale nic sobie z tego nie robi. Jest już przyzwyczajony do humorków zwierzaka.
Swoje kroki kieruje w stronę łóżka, by wygrzebać spod niego w miarę czyste ubranie. Przechodząc koło stojącego na środku pomieszczenia stołu, przez przypadek strąca pusty kubek na ziemię. Naczynie rozpada się na malutkie części, a niewprawne ”Reparo”, które rzuca na przedmiot po chwili tępego wpatrywania się w jego resztki nie pomaga - drobinki porcelany przez chwilę podrygują w powietrzu, po czym z powrotem lądują na ziemi. Bez słowa idzie po szufelkę, którą, przyzwyczajony już do takich sytuacji, przezornie trzyma w swoim kufrze. Kiedy wraca na miejsce zbrodni przez nieuwagę stawia stopę na resztkach kubka, a ostre okruszki wbijają mu się w gołą nogę.
Swoje kroki kieruje w stronę łóżka, by wygrzebać spod niego w miarę czyste ubranie. Przechodząc koło stojącego na środku pomieszczenia stołu, przez przypadek strąca pusty kubek na ziemię. Naczynie rozpada się na malutkie części, a niewprawne ”Reparo”, które rzuca na przedmiot po chwili tępego wpatrywania się w jego resztki nie pomaga - drobinki porcelany przez chwilę podrygują w powietrzu, po czym z powrotem lądują na ziemi. Bez słowa idzie po szufelkę, którą, przyzwyczajony już do takich sytuacji, przezornie trzyma w swoim kufrze. Kiedy wraca na miejsce zbrodni przez nieuwagę stawia stopę na resztkach kubka, a ostre okruszki wbijają mu się w gołą nogę.
Tęcza uśmiecha
się złośliwie zza szyby.
Przepraszam za wszystkie błędy, przecinki nie na swoim miejscu i dziwne sformułowanie niektórych rzeczy. Ogólnie przepraszam za cały ten zamęt i bałagan w powyższym tekście. Na swoje usprawiedliwienie nie mam właściwie nic, proszę więc tylko o jedno - nie bijcie za mocno.
cudowną, kochaną, idelaną administrację przepraszam również za zwłokę.
konkurs wielkanocny, liczba słów: 5023
***
Przepraszam za wszystkie błędy, przecinki nie na swoim miejscu i dziwne sformułowanie niektórych rzeczy. Ogólnie przepraszam za cały ten zamęt i bałagan w powyższym tekście. Na swoje usprawiedliwienie nie mam właściwie nic, proszę więc tylko o jedno - nie bijcie za mocno.
cudowną, kochaną, idelaną administrację przepraszam również za zwłokę.
konkurs wielkanocny, liczba słów: 5023
[♥]
OdpowiedzUsuń[ Wow. SMUTNE BARDZO. Czytało się długo, jednak brnęła przez tekst dzielnie, byle tylko dowiedzieć się co dalej. Naprawdę szkoda mi twojej postaci. Pierwsza myśl jaka się pojawiła: Colin ma siostrę? A na końcu: Colin je przy wszystkich?! Zaskakujące w pewnych momentach. Pomysł z tęcza i jej kolorami jest świetny, barwnie wprowaszilaś tą ideę w cały tekst. Literówka i brak kilku przecieków - to normalne błędy w każdym opowiadaniu. ♥ ja w swojej ocenie - przysięgam! - starałam się być obiektywna, ale prawda jest taka, że uwielbiam Ciebie i wszystko co napiszesz. Od teraz będę inaczej postrzegać Colina. ♡ T. zapewne też by się spodobało. Niestety nie zna on polskiego i mu nie mogę wysłać. ]
OdpowiedzUsuńWensu, która oddaje Ci swoją czekoladę
"Kochana i idealna administracja" wybacza ten mały poślizg, dobrze, że jednak udało się wstawić notkę i tym samym zamknąć konkurs. Odczucia po przeczytaniu (które mimo długości poszło bardzo szybko i sprawnie) były pozytywne, naprawdę wyszedł z tego kawał świetnego opowiadania. Motyw z tęczą i przeplatanie kolorów przez poszczególne partie tekstu pomysłowy, widać, że wszystko jest przemyślane i zastosowane tak, aby pasowało. Oczywiście pojawiło się kilka literówek i można zauważyć drobne problemy z interpunkcją, jednak nie wpływa to znacząco na jakość tekstu, który robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
1/3 składu sędziowskiego
Ciekawy pomysł na przedstawienie wspomnień Colina... Wprawdzie czytało mi się momentami gorzej, ze względu na literówki i niepotrzebne powtórzenia, ale ogólnie to bardzo mi się podobało :) Najbardziej wstrząsnęła mną część w której przypomina sobie dzień śmierci siostry - skłoniło mnie to nawet do przemyśleń, a to już jest godne podziwu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!