1 września 2015

life may not be the party we hoped for, but while we are here we might as well dance

Abigail Lawrence
HUFFLEPUFF, PÓŁ-KRWI, KLASA VII, PATRONUSEM KOT DOMOWY, ŚCIGAJĄCA, ANIMAG - CZARNA PANTERA
Lawrence, wracaj z powrotem do klasy! ✦ Koty to jednostka szczęścia. ✦ Wiek: siedemnaście lat, stan umysłu: cztery latka. ✦ Przepraszam, pani profesor, mam pytanie, można trzymać w Hogwarcie kuguchara? ✦ Uśmiech nigdy nie schodzi z twarzy. ✦ Nazwę Cię Vernon, ok, kiciusiu? ✦ Gdyby sama miała wybrać swój wymarzony zawód, zostałaby profesjonalnym Kopciuszkiem. ✦ Hufflepuff?! Ale dlaczego, do cholery, Hufflepuff?! ✦ Dużo problemów, bardzo mało w główce. ✦ Lawrence przejmuje kafla, strzela i... ✦ Ojciec mugol, matka czarownica, mały domek na pięknej, angielskiej wsi. ✦ Boże, nienawidzę tej dziury! ✦ Trzej starsi brata, jedna młodsza siostra. ✦ A w ogóle, tak w sumie, to może poszlibyśmy dziś do Trzech Mioteł? 
mistrz gry mile widziany! 
powiązania ✦ opowiadanie 1, 2, 3, 4
WĄTKI: BELLAMY, LOUIS, JAMES, VLADO, FRED

wszystkie powiązane ze mną wpisy znajdziesz pod etykietą coup d'état
panel autora

167 komentarzy:

  1. [W Hogwarcie można trzymać kuguchary ─ Krzywołap był jednym z nich. ;) Cześć!]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Zainteresował mnie zawód profesjonalnego Kopciuszka. Czy to znaczy, że lubi sprzątać/książąt/gubić buty? :D
    No i witam serdecznie Twoją drugą (kompletnie odmienną) postać :) ]

    Elody

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Mam słabość do rudych włosów :) Mathiew z chęcią znajdzie jej pantofelek :D Zapraszam do siebie. ]

    M. Harrison

    OdpowiedzUsuń
  4. [A ja tam nie wiem, o co chodzi. Hufflepuff jest cudowny. Witam serdecznie drugą postać.]
    //solene

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć. Przyszłam pochwalić wizerunek - cudo! :)]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Ja nie mam kompletnie pomysłu co do pantery ]

    Harrison M.

    OdpowiedzUsuń
  7. [ A w ogóle, tak w sumie, to może poszlibyśmy dziś do Trzech Mioteł?
    Urzekł mnie ten tekst :D Skoro nie Hufflepuff to co by jej przypasowało? ;>
    Cześć! :) ]
    Ignis Femoris

    OdpowiedzUsuń
  8. [Heej :D To bardzo fajnie, bo ja też jestem otwarta na wszystko, tylko nie przychodzi mi do głowy zbytnio żaden oryginalny pomysł:/ Ale za to mogę zacząć, gdybyś podrzuciła jakiś pomysł :D]

    Kai

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wiesz, teoretycznie wątek bardzo chętnie, aczkolwiek te damsko-damskie wychodzą mi raczej średnio, poza tym Amelia nie bawiłaby się w rozmowę z łobuzami, palnie jej kazanie i sobie pójdzie, więc wątek skończyłby się bardzo szybko. :(]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Tylko, że Ignis nie poszedłby z nią ot tak do Trzech Mioteł. Musiałaby go w jakiś sposób zaintrygować, bądź wymyślimy jakiś powód, by mieliby znaleźć się tam razem. ]
    Ignis

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wątek ja bardzo chętnie, ale się nie mogę zdecydować chyba właśnie, z którą Twoją postacią, bo obie mi się nadzwyczaj podobają (o dziwo) :)]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Nie mam bladego pojęcia, co Vinga robiłaby w Zakazanym Lesie, a oprócz tego ona sobie raczej świetnie radzi sama... No ale od biedy możemy ten pomysł wykorzystać. Chyba, że się będą obie odprowadzać nawzajem wstawione po kremowym piwie, o ile to możliwe :D
    Bo Abigail to taka pozytywnie zakręcona wariatka, nie? Więc pasuje do Vingi ;) ]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Mogę zacząć, nie ma problemu. Ale mogę dopiero we wtorek? W nocy wyjeżdżam znowu, a już teraz mam tylko telefon, bez komputera i trochę mi trudno pisać.]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Mogę zacząć, nie ma problemu. Ale mogę dopiero we wtorek? W nocy wyjeżdżam znowu, a już teraz mam tylko telefon, bez komputera i trochę mi trudno pisać.]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Możemy tak zrobić. Na przykład niech dostaną szlaban od woźnego za jakąś błahostkę ( każda oddzielnie) i spotkają się w jego kanciapie, by w ramach kary układać dokumenty, ale zamiast tego "udekorują" woźnemu w sposób bardzo gustowny jego pokoik. Mogą też spotkać się w nocy np. jedna będzie wracać z kuchni, a druga z urodzin Krukonki i mogą wpaść na siebie rozbijając po drodze zbroje, które jedna po drugiej jak domino będą się przewracać. Mogą też wpaść w bibliotece na dziale Ksiąg Zakazanych, bo jedna szukać będzie zemsty na Ślizgonie, a druga może jakiegoś eliksiru. No nie wiem, coś takiego wymyśliła, ale jak masz lepszy pomysł to pisz :) ]

    Elody

    OdpowiedzUsuń
  16. [cześć, cześć. :3
    może wątek?]

    Runa Salander&Olivia Wardhill.

    OdpowiedzUsuń
  17. [a możemy myśleć, ja jestem za. masz na to jakąś koncepcję? :)]

    Olivia.

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Ta postać przypomina mi większość tych, którymi dotychczas grałam, ach czysta radość :'). Co powiesz na wątek Hermia - Abigail? Może być groźnie, bo to takie trochę przeciwieństwa ]

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak to Vingę zawsze bawiło, jak ktoś się upijał wTrzch Miotłach, a potem wychodził, ledwo trzymając się nanogach, tak się wtedy śmiała, a czasem nawet uważała to za żałosne, a jak przychodziło co do czego, to sama kończyła w podobnym stanie. Podobnym, bo potrafiła zachować umiar i przynajmniej zawsze pamiętała, jakim cudem dotarła z powrotem do zamku. Na swoje usprawiedliwienie miała jedynie to, że zdarzało jej się to bardzo rzadko, bo i towarzystwa brakowało, tak więc bezkarnie mogła się śmiać z innych, widząc ich w takiej sytuacji. Teraz właściwie też było jej do śmiechu, choć gdyby zobaczyła siebie z boku, zapewne uśmiech zszedłby jej z twarzy. Raz się żyje jednak, a w ostatnim czasie miała tyle zawiłych sytuacji do rozwiązania, taniec emocji w głowie, często skrajnych, przejmowała się nie wiadomo czym, aż w końcu nadszedł czas, że trzeba było się rozluźnić.
    Tak jej coś powiało po plecach, bo chociaż dni były ciepłe, to wieczory stawały się już chłodne. Poczuła się więc usprawiedliwiona i nic sobie nie robiła z tego, że przywłaszcza sobie trochę większy kawałek szalika, a dla Abigaile zostanie go trochę mniej. Gdyby myślała w miarę racjonalnie, zapewne wpadłoby jej do głowy to, że wystarczy się przytulić, aby było cieplej, bo przecież drugi człowiek to dodatkowe trzydzieści sześć i sześć stopni.
    - Jakiego koszyka? W koszyku nie można się połamać – zauważyła, choć tak naprawdę zupełnie nie miała pojęcia, o czym mowa.- No wiesz co, tak czkać! – oburzyłą się od razu, choć oburzenie było bardziej sztuczne i prawdziwe, bo przecież kilka sekund później obie już się śmiały.
    Potknęła się przy tym i, oczywiście, pociągnęłaby za sobą Abigaile, obie wpadłyby na przechodzącego Krukona, ale jakimś cudem udało jej się jednak utrzymać równowagę.
    - Zapiekankę? – zmarszczyła nos, jakby była niezadowolona.- Angielską? Przecież na obiedzie będą. Albo na śniadaniu… Nie pamiętam. Nie chcę zapiekanki, wolę duńskie frykadelki dzisiaj – patriotyczne poglądy nagle się odezwały, pewnie dlatego, że Vinga była w tym momencie odrobinę pozbawiona kontroli, nigdy w życiu przecież nie zażyczyłaby sobie frykadelek, nie znosiła ich.- Biegniemy, goń!
    I pobiegłaby. Gdyby nie była zaplątana w ten nieszczęsny szal, przez co start trochę się opóźnił, a i energia nie była taka jak zwykle...

    [U Jihoona zacznę, mam już pomysł :)]

    - Vinga.

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedy ruda dziewczyna sprzątnęła jej - dosłownie, brakowało tylko szufelki i miotły - książkę sprzed nosa, Olivia przez chwilę siedziała jak skamieniała, nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Czy to w ogóle działo się naprawdę? A może po prostu wcale nie wzięłam tej książki? Może leży nadal na półce, a ja siedzę tu, idiotka, i gapię się w przestrzeń i... Och, daj spokój.
    Wstała od stolika, niezadowolona z faktu, iż ktoś naruszył jej przestrzeń osobistą, a warto wiedzieć, że owa przestrzeń znacznie zwiększyła się podczas długich wakacji i Olivia w tym momencie niemal nie tolerowała nikogo w odległości większej niż kilometr od siebie, o ile tylko było to możliwe. Wzdychając ciężko wyszła z biblioteki, kierując się w stronę jakiegoś zacisznego korytarza, by tam odszukać skradzioną przed momentem samotność.
    Tak naprawdę wcale nie chciała tej książki, ale zostawiła w niej nieskończony list do Isaaca i była dość zdesperowana, by ją odnaleźć. Nie skłoniło ją to, by gonić obcą dziewczynę po rozległym zamku, ale jednak czuła ukłucie niepokoju, powoli przeradzające się w panikę, że ruda znajdzie skrawek pergaminu i zniszczy wszystko, nad czym Olivia pracowała do tej pory.
    Zauważając czyjeś znajome ogniste włosy, Wardhill przyspieszyła kroku, nie chcąc zgubić swojego tropu. Dystans między nią a dziewczyną zmniejszał się coraz bardziej i w końcu Olivia niepewnie dotknęła jej ramienia - choć była sporo niższa - z nieśmiałym pytaniem:
    - Możesz mi to oddać? Na chwilę. Potrzebuję... Potrzebuję tylko coś stamtąd zabrać, zostawiłam jedną rzecz w środku. Potem sobie ją weź, nie potrzebuję tej książki, naprawdę... - mówiła, przeklinając się za to, coraz bardziej błagalnym tonem.

    Runa.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Ona jest prze kochana i jestem pewna, że Bell da radę się z nią dogadać, co nie zdarza się w przypadku każdej postaci, bo.. cóż, Bellamy jest bardzo specyficzny. Okay! Jako, że jestem prawie pewna, że wątek może wypalić: jakie relacje by cię interesowały? :3]

    sangster

    OdpowiedzUsuń
  22. [Będzie trzeba wprowadzić trochę modyfikacji, bo mi trochę zgrzyta, ale ogólny zarys wydaje się być w porządku. Bellamy nigdy nie pije eliksiru tojadowego, gdyż jego pierwsze spożycie skończyło się dla niego bardzo źle. Jest silnie, praktycznie śmiertelnie uczulony na tojad, więc podczas pełni przebywa we Wrzeszczącej Chacie, jednak jest tak sprytnym wilczkiem, że kiedy mu się tylko udaje, ucieka z niej i bryka sobie, albo po Hogsmeade, albo właśnie po Zakazanym Lesie. W kwestii relacji - zrobiłabym z nich najchętniej bliskich znajomych, ponieważ nie chciałabym, aby Abigail poznała sekret Bellamy'ego, bo na tą chwilę zna go tylko jedna postać na tym blogu i nie chciałabym rozszerzać póki co tego grona. Dlatego też moja propozycja wygląda tak, aby oboje się... można nawet powiedzieć przyjaźnili. Zrobiłoby się faktycznie sytuację z Zakazanego Lasu. Później Twoja panienka opowiadałaby Bell'owi o swojej przygodzie (no chyba, że nie chcesz, aby ten wiedział o jej umiejętności). I później Abi zaczęłaby zauważać dziwne zachowanie Bell'a, przy rozmowie o grasującym wilkołaku. Zaczęłaby go namawiać, aby poszedł z nią d Zakazanego Lasu podczas następnej pełni. Od słowa do słowa mogłoby przejść do kłótni, a później Abigail mogłaby zacząć węszyć i powoli domyślać sie, że to Bellamy jest wilkołakiem :)]


    sangster

    OdpowiedzUsuń
  23. [Dziękuje za powitanie i przychodze do Abi bo Jihoon jest całkowitym przeciwieństwem Sunny i chyba byłoby ciężko coś stworzyć. Co do wątku to może niech będą przyjaciółkami od dzieciństwa, pochodzą z tej samej wioski i mieszkają obok siebie? Zawsze chciałam coś takiego, ale nie miałam okazj, a tu jest taka szansa. Co o tym myślisz?]

    Sunshine

    OdpowiedzUsuń
  24. [Abigail strasznie mi się podoba :) Chyba jest z niej trochę dziecko szczęścia, co? :) Mogłaby trochę ożywić życie Victora!]
    Victor

    OdpowiedzUsuń
  25. [Jeśli chcesz zacząć, to nie mam już żadnych przeciwwskazań i uwag XD i czekam na zaczęcie! <3]

    sangster.

    OdpowiedzUsuń
  26. Zeszła pełnia wyjątkowo go oszczędziła. Przynajmniej na tyle, aby stawił się na śniadaniu. Zmizerniały, wychudzony, z fioletowymi sińcami pod oczami, ale względnie żywy i funkcjonujący. Może gdyby tak długie zadrapanie idące spod prawej pachy, przez całe plecy, aż do lewego boku, nie piekło przy każdym ruchu, byłoby zdecydowanie lepiej. Jednak świadomość, że w tym roku czekają go owutemy i musi naprawdę się do nich przygotować była na tyle motywująca, aby zaraz po powrocie z Wrzeszczącej Chaty wziął kąpiel i poszedł na śniadanie.
    Kolejne kęsy owsianki w powolnym tempie przywracały mu cholernie niskie siły życiowe. Był tak zmęczony, że jego kubki smakowe nie rejestrowały nawet tego, czy śniadanie powinien określić mianem całkiem niezłej papki, czy też glutem pozbawionym smaku. Ze stojącego obok pucharu napił się parującej kawy. Kofeina wtłaczała się do jego żył i pobudzała nieco, jednak nadal niewystarczająco.
    Z niewielkim opóźnieniem zarejestrował pojawienie się Abigail. Przyjaciółka wydawała się być podekscytowana, zdecydowanie za bardzo jak na aktualny stan i możliwości Bellamy’ego, do którego wszystko docierało po czasie. Zamrugał leniwie, kiedy owsianka wypadła z zasięgu jego oczu i przeniósł spojrzenie na siedzącą okrakiem na ławce. Jej twarz pochylała się ku jego własnej, jak zawsze, kiedy starała się uniknąć podsłuchujących uczniów.
    Bellami trawił powoli potok słów wypływający spomiędzy jej warg. Z każdym kolejnym, jego zmysły rozbudzały się coraz bardziej, a ostatnie były niczym zimne wiadro wody wylane na jego głowę. Jego oczy otworzyły się szeroko, tak, że ich wielkość można by było porównać do galeonów. Blada zwykle twarz zrobiła się przezroczysta, jakby odpłynęły z niej wszyściusieńkie kolory. Był kontrastem bieli i sinego fioletu.
    - Abi, zaraz, zaraz – wymamrotał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
    Graj! Rzuciła jego podświadomość.
    - Po pierwsze, dlaczego pożerasz moją owsiankę – burknął obrażony, wyjmując z jej rąk miskę. Na dokładkę obrzucił ją pełnym oburzenia spojrzeniem. – Po drugie, skąd wilkołak miałby się wziąć w Hogwarcie? Znaczy się, ostatnio było głośno w Proroku o jakichś napadach, rzekomo wilkołaczych, ale… naprawdę sądzisz, że Longbottom przyjąłby do szkoły likantropa? – Jego brwi uniosły się w geście zdziwienia, kiedy pakował do buzi łyżkę owsianki, której zostało podejrzanie mało.
    Westchnął cicho z wyraźnym zrezygnowaniem. To nie było tak, że nie ufał Abigail, on po prostu nie czuł się na siłach, aby komukolwiek powiedzieć o swojej przypadłości. Wystarczało mu to, że prawie pożarł Cavendisha, nikogo innego nie musiał mieszać we własne problemy. Perspektywa tego, że Abi mogłaby się czegokolwiek domyśleć była przerażająca, bardzo przerażająca.
    - Abi nie ma mowy – mruknął. – Lepiej trzymaj się od tej sprawy z daleka, bo jeszcze stanie ci się krzywda. – Odłożył pustą miskę na stół i dopił resztki kawy. – Bo za chwilę skończy się tak, że będziesz sobie razem z tamtym wilkołakiem hasać po Zakazanym Lesie w czasie pełni. – Niezdarnie podniósł się ze swojego miejsca i wpychając dłonie do kieszeni spojrzał na przyjaciółkę. – A teraz chodź ze mną na papierosa, bo pożre mnie zaraz głód nikotynowy.

    sangster.

    [Jest świetnie. :3 Mnie troszkę z ilością poniosło xd]

    OdpowiedzUsuń
  27. [Byłabym bardzo wdzięczna za zaczęcie. Jakiś tam zarys dałam, więc da się już coś z tego zrobić :D]

    Sunshine

    OdpowiedzUsuń
  28. Bellamy należał do tej części społeczeństwa, która starała się trzymać z daleka od kłopotów, bo one bez najmniejszego problemu znajdowały jego. Jako chodzące nieszczęście doskonale wiedział jak to jest przyłożyć głową w obniżający się sufit, jak to jest spaść z hogwarckich ruchomych schodów w środku nocy i wpaść prosto pod nogi woźnego, jak to jest potknąć się o nieistniejący kamień i złamać nos, zalewając przy tym krwią pół korytarza. Igrał z losem wystarczająco mocno, upijając się po kątach Hogwartu ze swoimi przyjaciółmi od butelki, póki co nie starał się mieszać w nic innego.
    Czuł się w obowiązku odsunięcia Abigail od pomysłu harcowania po lesie w czasie pełni, nie zniósł by myśli, że zrobił jej krzywdę. To byłaby kolejna deseczka dołożona do budującej się od jego narodzin trumny. Musiał porozmawiać z Dyrektorem, aby ten wzmocnił i zabezpieczył Wrzeszczącą Chatę, aby nie zdarzyło mu się wydostać i być przyczyną śmierci, lub zranień niewinnych.
    - Nie wiem, Abi – westchnął cicho. – W sumie, to może być możliwe – dodał nagle, wciskając ręce głęboko w kieszenie luźnych spodni. Gdyby nie spiął ich paskiem, spadłyby z niego w stu procentach. – Z resztą nieważne, nie możesz nigdzie iść i pakować się w tak poważną sprawę! – wybuchł nagle. Całą swoją wypowiedź utrzymywał w śmiertelnie poważnym tonie.
    Bellamy nigdy nie zastanawiał się jak by to mogło być, gdyby nie urodził się likantropem. Może kiedyś, jak był mały, ale już nawet nie pamiętał. Zdążył pogodzić się z obecnym stanem rzeczy i nie wyobrażał sobie innego. Podekscytowanie Abigail ani trochę go nie dziwiło. Znał ją doskonale i wiedział do czego jest zdolna i właśnie w tej chwili ta cholerna umiejętność pakowania się w kłopoty, którą posiadała Abi stanowiła problem. Był pewien, że nie odpuści, ale i on nie miał zamiaru się poddać.
    - Nie sądzę, aby Azyl ci to odpuścił. Wiesz, że kiedy ktoś obcy wkracza na jego terytorium, włącza się w nim syndrom alfy, do końca roku i jeszcze dłużej gryzłby cię po kostkach. – Ostrzegł i wślizgnął się pod kotarę.
    Z ulgą osunął się na miękkie poduszki i odpalił od starej, mugolskiej zapalniczki mentolowego papierosa. Drażniący dym wtłoczył się przez jego gardło do płuc. Działał równie pobudzająco jak kofeina. Głośnym westchnieniem wypuścił kłąb dymu. Jego dłoń z zaciśniętym między palcami papierosem była już w drodze do ust, kiedy jego uwagę zwróciło pytanie Abigail.
    - Jeśli uznasz Malfoya za takowego, to tak, mam bardzo poważnego wroga, z którym nie potrafię wygrać – bąknął, uznając, że jeśli poruszy sprawę sercową, to Abigail odwróci uwagę od jego stanu fizycznego. Raczej nie opowiadał dziewczynie o swoim życiu miłosnym, nie lubił się tym chwalić, a jedyne, co dotychczas jej wyjawił, to po prostu fakt, że zakochał się w cholernym Scorpiusie Malfoy’u, powiedział też, że ich sytuacja powinna być określona mianem iście skomplikowanej i poprosił o to, by nie drążyła tematu.
    Ale teraz ten temat mógł być naprawdę dobrym sposobem na obronę.
    - Scorp zachowuje się, jakby nie wiedział, czego chce. Najpierw traktuje mnie jak kogoś bliskiego, a później nabiera dystansu i zachowuje się jak dupek. – Wyjaśnił pokrótce, wzruszając ramionami.

    sangster.

    OdpowiedzUsuń
  29. [dobra! albo może niech Rox przyłączy się do Abigail, która robi akurat coś niegrzecznego? :>]

    Roxanne.

    OdpowiedzUsuń
  30. Sunshine znała naprawdę dużo osób, a co ciekawe jeszcze więcej znało ją. Może jednak mówienie, że ją znali jest na wyrost, oni ją jedynie kojarzyli. Często słyszała, jak mówią o niej: Ta z długimi włosami, ta trochę dziwna, ta co nie odejmuje punktów. Wiele łatek jej przypięto, ale nie przeszkadzało jej to. Oczywiście o wiele bardziej lubiła, gdy mówiono do nie po imieniu, chociaż po kilku latach dała sobie spokój z mówieniem wszystkim kilkukrotnie jak ma na imię. Tak naprawdę to jedynie jej rodzina i kilkoro przyjaciół wiedziało o niej więcej niż tyle, że dobrze się uczy i często można spotkać ja samotnie spacerującą na błoniach. Do tych osób należała Abigail, przyjaciółka od dzieciństwa, z którą Sunshine dogadywała się niezwykle dobrze, co może miało związek z ich innością w niezwykle zwyczajnym miejscu. Po przybyciu do Hogwartu to właśnie ona pokazała zbyt delikatnej i wysokiej jak na swój wiek Krukonce jak będzie wyglądać jej nowe życie, w którym weźmie udział i ona, ale już w mniejszym stopniu niż wcześniej. Dlatego, aby nie utracić wieloletniej przyjaźni, ustaliły co dwutygodniowe spotkania w Trzech Miotłach, które były dla Sunshine ważne i niezwykle potrzebne. Chociaż kilkukrotnie narażała się nauczycielom czy innym uczniom zawsze przychodziła, tak też było i tym razem.
    - Niesamowite - spojrzała zdumiona na siedzącą naprzeciwko niej, Abi - Musimy zrobić to razem, samej nie pozwolę Ci łapać wilkołaka - wiedziała, że dziewczyna ma czasem szalone i niedorzeczne pomysły, ale akurat w tym wypadku nie martwiła się o swoje i jej życie wiedząc, że ponowne spotkanie wilkołaka będzie niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne.
    - Jak Cię będzie pożerał to ja już zdarzę uciec - zaśmiała się, ale po chwili jej twarz zmieniła wyraz - Chociaż chyba obronie Cię i pozwolę, aby zjadł mnie - podparła głowę ręką i spojrzała na wciąż rozentuzjazmowaną przyjaciółkę - Na mnie czeka taki jeden niczym wilkołak, ale chyba groźniejszy - uśmiechnęła się mimowolnie i wstała - Może napijmy się piwa kremowego, co?

    Sunshine

    OdpowiedzUsuń
  31. [Myślę, że jak coś, to wątek z Abigail bardziej, jest tak totalnie różna od Rose, że mogłaby wyjść z tego coś zabawnego ^^ A co do pomysłu na rozpoczęcie, to może Abigail ląduje na szlabanie, czyszcząc kociołki, a Rose kończy eliksir, przez który została trochę za długo po spotkaniu Klubu Eliksirów?]

    Rose Weasley

    OdpowiedzUsuń
  32. [ Chcę ją poprzytulać. W końcu ktoś, z kim Freddie bez wyrzutów sumienia będzie mógł zerwać się z paru zajęć. <3 Opracowywać fabułę, czy zaczniesz spontanicznie? :D ]

    Weasley

    OdpowiedzUsuń
  33. Trzy krople jadu Akromantuli wpadły wprost do kociołka i klasa w kilka chwil wypełniła się intensywnym zapachem lawendy. Zostało jej już tylko poczekać 13 minut, aż eliksir ostygnie i zadanie było wykonane. Rose odetchnęła głęboko, odgarniając kosmyk wilgotnych od pary włosów i wyprostowała się, czując ból w karku. Spędziła nad tym eliksirem trzy zajęcia z kolei i trzy zajęcia z kolei zostawała tak długo, jak mogła, żeby nic nie poszło nie po jej myśli. I wreszcie skończyła, a Eliksir Wiggenowy był idealny. Wszystko, co robiła Rose Weasley musiało być idealne i zawsze takie było, bo dziewczyna była chorobliwą perfekcjonistką, która prędzej zjadłaby skolopendrę, niż pozwoliła sobie na błąd.

    Skoncentrowana na eliksirze, nawet nie zauważyła, że nie jest w sali sama i kiedy usłyszała to przedziwne "co tam?", drgnęła zaskoczona. Odwróciła się gwałtownie w stronę, z której doszedł ją dziewczęcy głos i zmarszczyła brwi, widząc znajomą z widzenia osobę (każdego w tej szkole znało się z widzenia, inna opcja nie istniała). Co to w ogóle za pytanie? Zmierzyła Puchonkę chłodnym wzrokiem, przechylając lekko głowę w lewo (Hugo zawsze się śmiał, że wygląda wtedy jak nasłuchujący jeleń, uwielbiał nawiązania do mugolskich filmów i miał fioła na punkcie "Aleksandra").

    - Jeśli próbujesz rozpocząć konwersację, nie używasz najlepszej metody - odparła zimno, kucając obok kociołka i sprawdzając temperaturę różdżką.

    Rose Weasley miała w sobie sporo zarówno z matki, jak i z ojca, ale nie była żadnym z nich, choć chyba tego spodziewał się po niej cały świat, gdy przyszła do Hogwartu. Nie mogli mylić się bardziej i już po kilku tygodniach nikogo nie dziwił fakt, że trafiła do Slytherinu (nie było dla niej odpowiedniejszego Domu), a prędzej rozważano możliwość, że została podmieniona po narodzinach, co w końcu stało się rodzinnym żartem i James wytykał jej to tak często, że w końcu go przeklęła. Rose Weasley miała bowiem zadziwiającą inteligencję, żądzę wiedzy i ambicje swojej matki, nienaruszalną lojalność wobec rodziny i przyjaciół po ojcu, ale przede wszystkim miała swoją dumę. Przekonanie, że każdy jest gorszy, dopóki nie udowodni jej, że jest inaczej. Nikt nie miał pojęcia, skąd jej się to wzięło, ale pewność siebie, wyniosłość i niezachwiane poczucie wyższości nigdy jej nie opuszczały. Rose była sprawiedliwa: wszystkimi gardziła jednakowo, niezależnie od wszystkiego, chyba że ktoś pokazał jej, że nie ma racji, ale wtedy zyskiwał jej szacunek dożywotnio. Była najtrudniejszym człowiekiem pod słońcem i dlatego najczęściej po prostu unikała innych ludzi, bo nie miała siły na jakiekolwiek dyskusje z osobami "mniej ważnymi". Dlatego teraz po prostu przestała zwracać na Puchonkę uwagę. Skoro ktoś wylądował wśród brudnych kociołków za karę, nie uznawała go za godnego rozmowy.

    Rose

    OdpowiedzUsuń
  34. Emlyn o transmutacji pojęcie miał mniej więcej takie, że sobie istniała jako dziedzina nauki, a on sam uczęszczał na nią wytrwale od samego początku swojej kariery w Hogwarcie. Właściwie to nie można było o nim powiedzieć, by zbytnio lubił się z tą nieszczęsną transmutacją, tak szczerze to los był okrutny i pozbawił go wyjątkowych uzdolnień w jakimkolwiek kierunku. Ale Emlyn nie lubił być w niczym przeciętny, więc robił użytek ze swojej wrodzonej, czasem obsesyjnej wręcz ambicji na punkcie tego, żeby zawsze być najlepszym, i ciężko nad sobą pracował. Z transmutacją jednak wciąż się zbytnio nie lubił. Najwyraźniej nie była mu pisana, co nie znaczyło, że zamierzał się z tym faktem pogodzić.

    Zostać animagiem — przechodził już przez okres, w którym dużo rozmyślał, jakby to wspaniale było móc zamienić się w dowolne zwierzę, choćby po to, żeby przekonać się, jak wygląda świat z jego perspektywy. Nigdy jeszcze jednak nie próbował babrać się w tej dziedzinie transmutacji. Było to chyba dla niego zwyczajnie zbyt trudne. No i jeszcze musiałby się rejestrować w Ministerstwie Magii i w ogóle, dużo zachodu, a tak naprawdę to animagia była kolejną rzeczą, o której Emlyn gdzieś tam, kiedyś tam przeczytał, zafascynował się na krótko, a potem zapomniał.

    Śmiało proszę więc wyobrazić sobie jego zdziwienie, kiedy na błoniach wokół Hogwartu został najpierw zaatakowany przez czarną panterę, która pojawiła się dosłownie znikąd (przede wszystkim: pantera w Hogwarcie? Pantera w Szkocji?), powaliła go na ziemię, a potem, co sprawiło, że na chwilę stracił cały swój rezon, zamieniła się w tę rudą Puchonkę, którą czasem mijał na korytarzu, ale nawet nie pamiętał, jak się nazywała.

    Oczywiście Emlyn jak to Emlyn, zaraz odzyskał utraconą pewność siebie i aż się w nim zagotowało, kiedy nie mógł dosięgnąć własnej różdżki, bo SIEDZIAŁA NA NIM JAKAŚ DZIEWCZYNA.

    — Ja ci zaraz pokażę minus pięćdziesiąt punktów — wymamrotał ze źle skrywaną irytacją. Żeby nie było, że nikt nie ostrzegał: niewiele trzeba było w jego przypadku, by irytacja zamieniła się w złość. A zły Emlyn oznaczał najbardziej upierdliwego prefekta, jaki kiedykolwiek stąpał po tym świecie. Ta Puchonka albo żyła we własnym świecie, gdzie nie dotarły do niej wieści o okrytym złą sławą prefekcie Westmore’u, albo za bardzo lubiła ryzyko. A ryzyko nie zawsze musiało się opłacać. — Złaź ze mnie natychmiast! — oburzył się, kiedy zdał sobie sprawę, że nie bardzo wiedział, jak miał się spod niej uwolnić. Miała tę przewagę, że go zaskoczyła. Tarzać po ziemi się przecież nie będą…

    Niewiele brakowało, by zaczął grozić dziewczynie szlabanem stulecia, ale póki co postanowił dać jej szansę na odkupienie swoich win, wypuszczenie go z ucisku i grzeczne przeprosiny za naganne zachowanie. Dla własnego dobra powinna właśnie tak postąpić, choć niekoniecznie musiała być tego świadoma.

    Westmore

    OdpowiedzUsuń
  35. [Witaj, pomysł dobry na tyle, że nie mam co dodawać, więc na dniach zacznę.]

    CR

    OdpowiedzUsuń
  36. [ To zacznę nam wątek zgodnie z obietnicą, ale to jutro :* ]

    Arthur Fawcett

    OdpowiedzUsuń
  37. Biblioteka była tym niezwykłym miejscem, w którym Arthur mógł przesiadywać godzinami. Wydawało mu się, że lada moment pochłonie wszystkie książki, które się tam znajdowały łącznie z tymi na dziale Ksiąg Zakazanych. Tam odnajdywał się najlepiej i opanował sztukę wyłudzania pozwolenia na przesiadywanie tam do perfekcji. Tym razem nie było inaczej.
    Stał przy parapecie przeglądając chyba swój ulubiony egzemplarz opisujący drugą wojnę czarodziejów. Zaznaczał fragmenty i strony, które szczególnie go interesowały i nie należały one zdecydowanie do tych, które winien był czytać. Bibliotekarka specjalnie czekała na niego, aż skończy to, co teoretycznie zrobić powinien. Tak więc ta biedna kobieta już drugą godzinę siedziała ewidentnie przysypiając. Arthur ostatecznie zatrzasnął z hukiem opasłe tomisko i wyszedł z Działu Ksiąg Zakazanych podchodząc do bibliotekarki.
    - Dziękuję bardzo i przepraszam za problem. Jest pani niezastąpiona- powiedział niskim głosem muskając ustami wierch dłoni kobiety. Bibliotekarka odparła coś, że to żaden problem, a na ziemistych policzkach pojawiły się rumieńce. Uśmiechnął się do niej uroczo i wyszedł z biblioteki po drodze wyjmując podręcznik do OPCM. Właśnie wspinał się po ruchomych schodach, jak zwykle zaczytany i wsiąknięty przez lekturę, kiedy usłyszał czyjś głos. Rozejrzał się mrużąc oczy lecz nic nie zwróciło jego uwagi toteż dalej wspinał się w górę. Było bardzo późno i uczniowie zdecydowanie nie powinni przesiadywać na korytarzach. Wtem, nagle zatrzymał się zauważając siedzącą na schodach rudowłosą dziewczynę, której noga ewidentnie utknęła w dziurze. To był jeden z nielicznych schodków, na które trzeba było uważać. Najwyraźniej musiała się zagapić, a cała sytuacja nie wyglądała dobrze. Noga niefortunnie się przekręciła, drzazgi kuły w nogę i aż tknęło coś jego zimne serce na ten widok.
    Zatrzasnął książkę i oparł się nonszalancko o poręcz schodów przypatrując się rudowłosej piękności.
    - To nieodpowiednia pora, by tak drobna i niewinna kobieta chodziła sama nocą po szkolnych korytarzach- powiedział powoli uśmiechając się przy tym łobuzersko. Lustrował wzrokiem jest długie, rude włosy opadające na zgrabne ramiona i pełne usta, które teraz wygięte były w grymasie niezadowolenia. - Pomóc ci?- zapytał od niechcenia.

    Arthur :*

    OdpowiedzUsuń
  38. [Słońce Ty moje, możemy machnąć wątek od nowa? Bo zmieniłam Rose o 180 stopni, nie byłam w stanie jej takie prowadzić ^^]

    Rose Weasley

    OdpowiedzUsuń
  39. [Mam taki pomysł, który nie przeszedł z inną postacią, cytuję: Marzy mi się taki test praktyczny w formie III zadania z Turnieju Trójmagicznego. Już wyjaśniam. Postacie nasze już w VII są klasie, na horyzoncie ostatnie testy a oni ciągle w lesie z nauką. Idą sobie pewnego razu na zajęcia, licząc na przespaną godzinę a tu nagle taka niespodzianka. Zajęcia praktyczne w Zakazanym Lesie. Profesor OPCM podzielił klasę VII na osiem zespołów, każdemu dał magiczną mapę, która pokazuje drogę i zostawił na brzegu Zakazanego Lasu ze słowami, że pierwszy zespół nie musi pisać eseju dotyczącego trytonów długiego na cztery stopy. Oczywiście Abigail trafiła do drużyny Arvela, który został rozdzielony z resztą Ślizgonów i cierpi (znaczy, próbuje przekupić pewnego Krukona, żeby się zamienić). Puchonka (choć nie lubi Ślizgonów) musi interweniować (taka sugestia), bo wie, że Avery to szczwana bestia i z nim to zwolnienie z eseju mają niemal w kieszeni

    OdpowiedzUsuń
  40. Wynagrodzi? Jasne? Avery rozejrzał się z odrazą po otaczającej grupce. Nie licząc Lawrence reszta ekipy to były niemal chodzące zombie. No, gdyby miał obstawiać komu pierwszemu podwinie się noga musiałby rzucać kośćmi, bo wszyscy wyglądali jakby zaraz zamierzali podnieść ręce w geście rezygnacji. Nie ma tak. Na Salazara, Ślizgoni nigdy się nie podają. No i oczywiście, Phil, z którym planował się zamienić tak po prostu go wysmiał. Dupek jeden. Jeszcze mu pokaże, kto się będzie śmiał ostatni.
    - Lawrence – chłopak skierował wskazujący palec na dziewczynę, marszcząc brwi w geście głębokiego zamyślenia. – Jesteś moim zastępcą. Jeśli mamy skopać reszcie tyłki musisz myśleć jak ja i kopać mnie w tyłek za każdym razem, gdy zwątpię, że jesteśmy dream team, międzydomową drużyną marzeń, rozumiesz?
    Nie poczekał nawet na to, żeby dziewczyna choć mrugnęła na znak zgody, ponieważ zaraz przeniósł wzrok na Betty, która ciągle walczyła z oddechem.
    - Betty, jeżeli zaraz się nie uspokoisz to rzucę na cienie klątwę Imperius i rozkażę iść w pierwszej linii. – Dziewczyna zamrugała z przerażeniem, a później skinęła głową, chwytając stojąc obok Elizę (Elizabeth? Emmę?) za rękę. Atak paniki powoli ustępował, co wróżyło pozytywnie na przyszłość wspólnego zadania.
    - A ty chłopaku – Avery zwrócił się do drugiego przedstawiciela brzydszej płci. – Ty będziesz chronił nasze piękne panie przed wszelkim złem! Jak im choćby włos z głowy spadnie to potraktuję cię cruciatus, oczywiście – chłopak uśmiechnął się – żartuję.
    - To jak drużyno? – Avery wyciągnął rękę, zupełnie tak, jak zwykle zagrzewają się do walki drużyny quidditcha – na następnych kilka minut jesteśmy chol..erną rodziną. Płaczemy razem, walczymy razem i wygrywamy razem! A Lawrence trzyma mapę, bo tylko kobiety potrafią pytać o drogę.

    OdpowiedzUsuń
  41. Zaśmiał się kręcąc lekko głową po czym schował książkę do skórzanej torby, którą miał na ramieniu i którą zaraz potem rzucił na bok, gdy dziewczyna poprosiła go o pomoc.
    - Zdechniesz mówisz, kusząca propozycja - powiedział unosząc jeden kącik ust do góry i kucnął tuż przy jej noce. Jedną ręką chwyciła jej kostkę, by przyjrzeć się lepiej sytuacji. Nie wyglądało to dobrze, dziewczyna musiała bardzo się śpieszyć. Każdy przecież wiedział, że na poszczególne stopnie w ruchomych schodach trzeba szczególnie uważać.
    - Gdzie się tak śpieszyłaś, sama, w środku nocy?- zapytał od niechcenia wzrok mając cały czas utkwiony w pechowym schodku. Wyjął z kieszeni różdżkę i wyszeptał jakieś zaklęcie, które powiększyło dziurę dwukrotnie nie raniąc przy tym i tak już poszkodowanej Puchonki. Dzięki temu bezpretensjonalnie objął dziewczynę w pasie i wstał razem z nią uwalniając nogę z objęć schodowej pułapki. Spojrzał w jej oczy i odgarnął powoli niesforny kosmyk włosów z twarzy hacząc przy tym opuszkami palców o jej jasną skórę.
    - Mówisz, masz- powiedział uśmiechając się kącikiem ust i wciąż trzymając ją silnym ramieniem wokół jej tali. Spojrzał w dół jakby chciał obejrzeć kostkę. Postawił ją kilka schodków niżej po czym włożył jedną dłoń pod jej kolana, drugą wciąż obejmując talię i podniósł ją na moment, by zaraz potem ją bezpiecznie posadzić. Kucnął ponownie przy jej kostce delikatnie chwytając ja dłonią i przyglądając jej się uważnie.
    - Nie wygląda to zbyt dobrze. Zaprowadzę cię do Skrzydła Szpitalnego - bardziej stwierdził niż zapytał patrząc na dziewczynę. Nie interesował go fakt czy jej się to podoba czy też nie, ani to czy ma coś przeciwko. Ona się na tym znał i wiedział lepiej, bo Arthur Fawcett zawsze wie lepiej i nie warto podważać jego zdania jeśli komuś życie miłe.
    Ponownie tego dnia, nie pytając o pozwolenie, naruszył strefę osobistą dziewczyny zarzucając jej rękę wokół własnej szyi i wziął ją na ręce kierując się do Skrzydła Szpitalnego. Nie była ciężka, za to była nieprzeciętnie ładna. Mogła się wkurzać, oburzać, mieć coś przeciwko lecz nie zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. Ma być tak jak on tego chce.

    Arthur

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie rozumiał niektórych Puchonów. Tych, którzy bali się własnego cienia a łamanie regulaminu szkolnego uznawali za największy grzech. Co złego jest w wychodzeniu z dormitorium po zmroku czy ostrej wymianie zdań? Zawsze zastanawiało go, dlaczego został przydzielony do Hufflepuffu, skoro był tak inny. Śmiał się często, że Tiara się pomyliła, bo każdy popełnia błędy. Na pewno chciała krzyknąć Slytherin, albo Gryffindor, ale jakimś cudem wszystko jej się poplątało i jak było po wszystkim, nie mogła cofnąć swoich słów. Kilka razy rozważał wkradnięcie się do gabinetu dyrektora, w celu zapytania Tiary o prawdę, ale wciąż nie udało mu się zdobyć hasła do gargulców stojących przed przejściem. Czuł się Puchonem tylko po części. Wiedział, że stworzony został do wielkich rzeczy, ale będąc w Hufflepuffie, bał się, że nic nigdy nie osiągnie. I to cholernie się bał.

    Strach wzbudzało w nim wiele rzeczy, jak to, że ci przemądrzy mugole postanowili ingerować w to, co kochał. Kosmos. Astronomię. Ogółem wszechświat, który był dla niego jedną wielką zagadką. Niemagiczni zaczęli wysyłać swoje statki kosmiczne, sondy i inne dziwactwa, które zaczęły odkrywać jego tajemnice. Chyba właśnie, dlatego unikał ichnich książek o astronomii. Nie chciał wiedzieć tyle. Kiedy mugole o wszechświecie wiedzieli praktycznie wszystko, on wciąż patrzył przez teleskop, nieświadomy jego ogromu, wagi Słońca dla ludzkości. O Czarnej Dziurze nawet nigdy nie słyszał. Cieszyło go to, bo mógł przynajmniej czerpać swego rodzaju szczęście, ze zwykłego deszczu meteorów.

    Zmierzał w stronę małego pomostu nad jeziorem, który ukryty był przez drzewa. Dzięki temu z pewnością nikt by go nie zobaczył z zamku. Co jakiś czas patrzył w górę, upajając się tą piękną chwilą. Wedle jego obliczeń, właśnie dzisiaj będzie miał okazję zobaczyć kometę. Nieważne było jaką. Zobaczenie jej i tak napawało go niebywałą energią i podekscytowaniem. Nieświadomy, że ktoś za nim idzie zmierzał do celu, mając nadzieję, że tym razem nie rąbnął się w obliczeniach.

    Nagle usłyszał jak coś biegnie prosto na niego. Odwrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. W jego stronę pędziła pantera. Serce zaczęło mu szybciej bić, bo w ciągu sekundy zwierzę powaliło go na ziemię i przygwoździło do niej. Gorączkowo zaczął szukać różdżki, jednak kiedy ją znalazł, stała nad nim dziewczyna. Nie pantera. Abigail. Która był animagiem. Kiedy usłyszał zarzut dziewczyny, zdenerwował się. Nie chodziło mu nawet o to, że przeraziła go na śmierć. Zabrała Hufflepuffowi pięćdziesiąt punktów. Dzisiaj ledwo co dał radę zarobić dla swojego domu dziesięć. Nie był jak reszta Puchonów, która jak co roku odpuszczała sobie wyścig po Puchar Domów. On był spragniony zwycięstwa, a ona właśnie wszystko zaprzepaściła, bo wątpił, by udało mu się aż tyle nadrobić. Samemu.

    - Nienawidzę cię ze szczerego serca, Abby – powiedział, uśmiechając się z zaciśniętymi zębami. – Zobaczysz kiedyś odpłacę ci się, za te wszystkie punkty! – zaśmiał się, chociaż nie było mu do śmiechu. – Z resztą… Czy przypadkiem przemiana w postać animagiczną na patrolu nie jest jakimś wykroczeniem? – zapytał, unosząc brwi do góry.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  43. Abigail nadawała się na zastępcę jak mało kto. Konkretny, rzeczowy ton i całkowite skupienie na zadaniu to były cechy, którymi dziewczyna znacząco zapunktowała w oczach Ślizgona. Pozostałe drużyny miały w swoich szeregach znajomych, dobrych kumpli, wpółdomowników, a oni stanowili mieszaninę odrzutków a mimo to, Avery musiał przyznać w duchu, wciąż mieli szansę.
    - Dobra Abigail idziemy prosto, mamy czas na skrót, a być może na trasie po lewej też czeka nas coś niespodziewanego. Widzieliście Profesora szczerzył się jakby Gwiazdka przyszła w tym roku wcześniej! Trzeba zachować podwójną czujność! Betty, Elizabeth – tym razem Ślizgon spojrzał na dwie dziewczyny trzymające się za ręce tak mocno, że niemal stanowiły już jeden ogranizm – organizujecie światło i patrzycie czy zagrożenie nie nadciąga z tyłu. Piękniś pilnuje tyłów, Abi idzie koło mnie a ja postaram się, żebyśmy poszli dokładnie tam, gdzie mamy. W drogę!
    Avery przed zrobieniem pierwszego kroku ostatni raz uważnie rozejrzał się po lesie. Tam, gdzie zniknęły drużyny z ziemi podnosiła się mgła, która prawdopodobnie miała uniemożliwić śledzenie zawodników między sobą. To była bardzo, bardzo przydatna wiedza.
    - Pokaż mi północ!
    Różdżka pod wpływem zaklęcia od razu skierowała czubek w kierunku środka lasu, co oznaczało, żeby nie zabłądzić nigdy nie mogli wybrać kierunku południowego. To w parze ze znaczeniem mgły i zorganizowaniem musiało zapunktować.
    Grupka uczniów ruszyła za Averym, który pewnym krokiem skierował się w stronę, którą wskazywał cisowy trzonek. Betty i jej koleżanka na zwołanie rzuciły delikatne zaklęcia Lumos, które oświetlało drogę, ale było na tyle słabe, aby inne zespoły nie zobaczyły go w ciemności i mgle. Początkowo droga wybrana przez Abigail była bardzo stroma, pełna spękanych pniaków, krzaków paproci oraz niewidocznych zapadlisk, ale po kilku minutach marszu dotarli do żwirkowego rozwidlenia nad którym unosiła się srebrzystoszara mgła. Po obu stronach drogi pośród krzaków paproci coś się delikatnie poruszało. Trzeba było być ślepym, żeby nie zauważyć, że rzeczywiście coś się szykowało, ale mimo wyraźnych sygnałów ostrzegawczych Betty wpadła na Arvela, zupełnie nie dostrzegając, że chłopak przystanął. W efekcie tego nieplanowanego zderzenia Avery chcąc uniknąć upadku skoczył na żwirkową ścieżkę, do której momentalnie się przykleił. Energia magicznego zaklęcia wiążącego sprawiła, że zaswędziały go palce w nóg. Zanim Ślizgon zdążył zawołać, że grupa ma się nie ruszać na Ścieszce wylądowała także Betty i przywiązana do niej Elizabeth. Tylko Abi i Piękniś stali w bezpiecznej strefie, co Avery skomentował głośnych przekleństwem. To jednak zostało zagłuszone przez głośny krzyk, a później wyraźny czerwony snop iskier, który rozjaśnił korony drzew daleko, daleko na wschód od miejsca, w którym byli.
    - Piękniś, Abi - Avery zignorował wołanie o pomoc i od razu zwrócił się do sprawnych członków drużyny. – Musicie odwrócić zaklęcie wiążące dziewczyn ja poradzę sobie ze swoim, pamiętajcie też, że…
    Nie dokończył, bo spomiędzy krzaków paproci pomknęła w jego stronę wąska, zielona macka, która owinęła się w wokół jego stopy, później kolana, tułowia i tak aż do szyi. Wszystko stało się tak niebywale szybko, że Avery nawet nie zauważył, kiedy podobne wijące się macki zaczęły oplatać także dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  44. Zaklęcie lepiące, dusząca roślina, mgła, nierówny teren i do tego jeszcze bogin. Może rzeczywiście nie powinni wybierać skrótu? Ślizgon skinął na Betty, pokazując jej wyraźnym gestem dłoni, żeby obeszła ścieżkę, kierując się na prawo i zabrała Elizabeth na bok, daleko od upiora, pannicy czy czymkolwiek bogin teraz był. Dziewczyna stojąca na ścieżce sama przypominała teraz upiora, cała blada, drżąca i nieruchoma, jakby trafiło ją zaklęcie petryfikujące. No i jeszcze Robert. Bohater od siedmiu boleśni. Jeszcze tego brakowało, żeby dać się tak omotać boginowi. On sam strzepał z szaty niewidzialny pyłek, a następnie skoczył w stronę Pięknisia, pociągając go za siebie, gdy tylko się zrównali. Bogin znów stracił orientację, przyjmując postać Averyego. Chłopak przez moment mierzył się spojrzeniem ze swoim sobowtórem, zdenerwowany, że coś tak prywatnego, jak jego bogin, stanie się teraz przedmiotem plotek, ale było już za późno, żeby wysłać do Roberta Abigail. Ślizgon wyobraził sobie ciężkie, zimowe futro, które babcia kazała mu nosić, kiedy był mały. Wystarczyło mgnienie oka, żeby futro, niby owłosiony wąż, owinęło bogina, uniemożliwiając mu poruszenie którąkolwiek z części ciała. To wyglądało naprawdę komicznie, zwłaszcza, że futro było stylizowane na futro kociaka i w miejscu kaptura doszyto parę słodkich, kocich uszu. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że Betty i Elisabeth wywichnęły śmiechem.
    - Ridiculous – zaintonował Ślizgon, wysyłając bogina do bogarciego raju, w akompaniamencie dziewczęcego śmiechu. – Chyba na ten moment skończyły się zagro…
    Znów nie dokończył, ponieważ gdy tylko bogin zniknął, rozpłynęła się także srebrna mgiełka, a wijące macki duszącej rośliny wycofały między paprocie. Zamiast nich z koron drzew w ich stronę pomknęły kryjące się do tej pory wysoko w górze hordy małych, papierowych ptaszków, które zaatakowały trzymającą mapę Abigail. Magicznych podobizn było tak wiele, że bez problemy zaczęły one wyrywać Puchonce mapę z rąk. Na Salazara! Musieli szybko uciekać z tego miejsca!
    - Biegniemy! Bo stracimy mapę!

    OdpowiedzUsuń
  45. Spoglądają na podekscytowaną Abigail, która to raz po raz odmachiwała wchodzącym lub wychodzącym osobą, mimowolnie uśmiechnęła się. Z dziewczyną zawsze były podobne, oczywiście pod względem charakterów, wyglądam różniły się niczym ogień i woda, chociaż teraz Sunshine i w tym aspekcie zaczęła dostrzegać spore różnice. Może poczucie humoru i miłość do kotów ich łączyła, ale spojrzenie na świat miały kompletnie całkiem inne. Nie chcąc jednak teraz zaprzątać sobie takimi przyziemnymi sprawami głowy, upiła łyk piwa i mimowolnie się skrzywiła. No cóż chęci na alkohol miała zawsze tylko do pierwszego łyka, nawet jeśli chodziło tylko o piwo kremowe, które to nazwą bardzo ją zachęcało, smakiem niestety odrzucało. - Mam pecha do facetów - westchnęła, gdy dziewczyna w końcu pozwoliła dojść jej do słowa - Zresztą wiesz jak u mnie z tą miłością. Jak się już nawet w kimś zakochałam, to zazwyczaj mnie wyśmiewali, a jak już znalazłam chyba tego jedynego to...- przestała mówić, a w oczach pojawiły się jej łzy, którym to na początku chciała nawet pozwolić wypłynąć, jednak ta myśl szybko uciekła - To jest trudniej niż myślałam - szepnęła, spoglądając na przyjaciółkę, od której to nawet nie oczekiwała, a raczej nie chciała usłyszeć słów pocieszenia, zrozumienia, czy czegoś tego pokroju. - Dość już o mnie - ponownie napiła się piwa tym razem jednak nie zwracając uwagi na jego smak - O co chodzi z tym wilkołakiem i kiedy chcesz iść na jego poszukiwania? - uśmiechnęła się do dziewczyny, a cała ta historia z magiczną istotą tak naprawdę bardzo ją zainteresowała.

    Sunshine

    OdpowiedzUsuń
  46. Oczywiście, że on by się wytłumaczył. Cieszył się szczególnymi przywilejami, a poza tym był wzorem idealnego ucznia, któż śmiałby go karać za tak heroiczny czyn jak pomoc koleżance w potrzebie. Dlatego nie bardzo przejmował się jej argumentami. Dla niego znaczyły mniej niż wczorajsza whiskey, chociaż z niej czerpał chociaż trochę przyjemności.
    - Tak, właśnie tak powiesz. Dostaniesz szlaban, odejmą punkty Puchonom, a ty będziesz przez jakiś czas wytykana palcami, że Hufflepuff stracił punkty- mówił jakby od niechcenia. Nagle spojrzał na nią, a na jego twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. - Nie przejmuj się i tak macie ich niewiele- dodał puszczając do niej oczko. Wiadome było, że nie mają najmniejszych szans na puchar domów i odejmowanie im punktów to jak zabranie dziecku zabawki. Nie sprawiało to takiej przyjemności jak wrabianie ślizgonów. Z nimi można było rywalizować na pewnym, nawet wysokim poziomie co zdecydowanie dawało więcej satysfakcji.
    - Tak, jestem Krukonem i tak znam takie zaklęcie, ale dużo ciekawiej będzie patrzeć jak tłumaczysz się pielęgniarce- powiedział uśmiechając się półgębkiem. Jakby go ta sytuacja nawet bawiła, by narobić komuś kłopotów lub wprowadzić do niezręcznej sytuacji i patrzeć jak człowiek miota się nie potrafiąc się odnaleźć w tych okolicznościach. Pójdzie, odniesie dziewczynę do Skrzydła Szitalnego, zbajeruje pielęgniarkę i grzecznie wróci do dormitorium patrząc jak z klepsydry puchonów ubywa kilka diamentów.
    - Spojrzał na nią przysłuchując się tym sprzeciwom i jękom nalegających, by ją puścił, kiedy niemalże stali naprzeciwko Skrzydła Szpitalnego.
    - Skoro tak bardzo ci na tym zależy…Mówisz masz- powiedział nagle stawiając się ją na ziemi jak gdyby nigdy nic. - Arthur, mów mi Arthur. Masz kawał drogi do swojego dormitorium. I bym omal zapomniał, trzeba zejść po schodach- powiedział uśmiechając się półgębkiem i przypatrywał się dziewczynie jakby czekając, aż sama poprosi go o pomoc. Już miał wobec niej jako takie plany….

    Arthur

    OdpowiedzUsuń
  47. [Przepraszam, ale mam już tyle wątków, że nie wyrabiam ze szkołą ;_;]

    Albus

    OdpowiedzUsuń
  48. [Cześć! Przyznam szczerze, że pomysłu za bardzo nie mam (poza takim, że Byron mógłby współczuć temu kotu, że go tak ostrzygli) i chyba wolałabym zacząć...]

    Byron

    OdpowiedzUsuń
  49. [O, to jest dobre. Wprawdzie Selwyn będzie potrzebował dobrego powodu, aby wyjść nocą na takie zimno, jakie serwuje brytyjski październik, ale coś wymyślę. :D
    Zacznę jutro, dostaniesz pewnie razem z odpisem u Lee, dziś kompletnie nie mam już siły.]

    Byron

    OdpowiedzUsuń
  50. [Witam ciepło. Powiązanie bardzo mi się podoba, choć też mam problem z wątkiem. Nie wiem, może w związku, że Abi podzieliła się takim sekretem z Vlado, dalej chciałaby się widywać z profesorem w celu doskonalenia. ALBO NIE! Może teraz przyszedł czas, by Vlado pokazał przed nią swoje drugie oblicze? :D Mógłby ufać jej na tyle, że zechciałby się podzielić swoją zdolnością :) On miał wyjść nie tyle mroczny, co zamknięty w sobie haha :D]

    OdpowiedzUsuń
  51. [A więc jestem i proponuję Angusa. Z racji, że są w tym samym domu i na tym samym roku nie ma opcji aby się nie znali. W dodatku oboje uwielbiają koty więc mamy kolejny wspólny punkt. Więc jeżeli chodzi o zażyłość relacji to bym stawiała na dobre koleżeństwo lub przyjaźń. Z tym, że pomyślałabym aby dodać im tam trochę przygód co by nie było nudno. Ale jak już dobrze wiesz ja wymyślać nie umiem, ale mimo wszystko zaproponuję to co mi przyszło do głowy. Może coś Ci się spodoba, dodasz coś od siebie i nam wyjdzie coś fajnego ;)

    1) mogliby się bardzo przyjaźnić w pierwszych latach Hogwartu. Na III albo IV roku mogliby chcieć spędzić wspólnie wakacje i Abi zaprosiłaby Angusa. Oczywiście jego rodzice w życiu by się nie zgodzili i chłopak uciekłby do niej. Oczywiście gdy się tylko Armstrongowie dowiedzieli zrobili ogromną awanturę i obwiniali Abigail, że zmusiła ich syna do takich głupstw. Tutaj można by dorobić jakąś historyjkę w związku z całością, ale... W końcu udałoby im się spędzić wspólne wakacje - właśnie te poprzedzające obecny rok szkolny. Uciekli by razem (a przynajmniej Angus zniknąłby od tak z domu) na jakąś wycieczkę i wpakowali się w jakieś ciekawe problemy, albo spotkałaby ich przygoda życia i co dalej nie wiem (nawet nie wiem jaka to miałaby być ta przygoda życia... -,-) Boże nie myślę dzisiaj ;)

    2) Mogliby się wzajemnie ratować, służyć sobie zawsze dobrą radą i takie tam. Chociaż Angus nie jest wylewny lubi słuchać innych, więc mógłby być jej taką myślodsiewnią wysłuchując wszystkiego, co w danej chwili dziewczyna ma do powiedzenia, na każdy temat. Czasem tylko dodając swoje pięć groszy, albo zwracając na coś tam uwagę.

    3) Ewentualnie mogłoby jej być go odrobinę żal, widząc jak się stara odgryźć jakiemuś wrednemu człowiekowi i broniłaby go w takich sytuacjach, albo chociaż po fakcie podsuwała jakieś zachowania, nakierowywałaby go jak następnym razem ma się zachować albo coś.

    Dobra, więcej nie wymyślę. Szczególnie o tej godzinie... Więc no. To tyle z mojej strony jak na razie ;)]

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  52. [Bardzo dobrze, Pottera się nie omija, bo jeszcze by przegapił taką świetną osóbkę, jaką jest Abigail! Myślę właśnie, że James by za nią przepadał. W sensie, ona jest taka pozytywna - a nawet Jamesa czasami coś rozbawi :D Możemy pomyśleć nad czymś konkretnym, jestem na tak!]
    James

    OdpowiedzUsuń
  53. Quidditch pochłaniał większość jego wolnego czasu, ale Byron nie wiązał z tym sportem swej przyszłości ─ traktował go raczej jako sposób na utrzymanie kondycji oraz wymówkę dla wyrównywania rachunków przy pomocy tłuczków. Wprawdzie słyszał, że jako pałkarz jest całkiem niezły i powinien chociażby spróbować dostać się do jakiejś brytyjskiej drużyny, ale, szczerze mówiąc, nie widział siebie na miotle przez całe życie. Kariera sportowca kończyła się szybko, wraz z wiekiem czy kontuzją, a on od dziecka czuł, że stworzono go do czegoś większego.

    Tak się złożyło, że po jednym treningu zostawił w szatni zegarek. Przypomniał sobie o tym dopiero po zmroku, gdy machinalnie sprawdzał godzinę i z przerażeniem odkrył, że bezcenna dla niego pamiątka po dziadku zniknęła z jego nadgarstka. Po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich miejsc, w których był i gdzie zegarek miał przy sobie, szybko wydedukował, że istnieją dwie możliwości ─ Wielka Sala albo szatnia. A że Wielka Sala była o tej porze zamknięta, pozostało mu pobalansować na granicy prawa, ubrać się ciepło i opuścić mury zamku.

    Nie miał na to żadnej ochoty, bo to, co leciało z nieba, nie było nawet deszczem, a mżawką, która osiadała na twarzy oraz ubraniu, co w zestawieniu z wiatrem tworzyło naprawdę nieprzyjemne coś. Naciągnął kaptur kurtki najmocniej, jak mógł i z zapaloną różdżką szedł w stronę stadionu quidditcha. Dla rozgrzania mruczał pod nosem piosenkę o tym, co widzi w świetle różdżki i tak oto wyszedł przebój wszechczasów:

    ─ Wielki kamień, mały głaz, ludzkie ciało, a tam płaz!

    Zatrzymał się tak gwałtownie, że o mało co nie poślizgnął się na trawie. Pędem zawrócił i cofnął się do miejsca, w którym jego oczy zarejestrowały leżącego na ziemi człowieka. Gdy podszedł bliżej, dostrzegł, że ta, jak się okazało, dziewczyna nie tylko jest nieprzytomna, ale jej ubranie w niektórych miejscach poplamione jest krwią.

    Zaklął pod nosem, po czym uklęknął przy niej i lekkimi uderzeniami w policzek próbował ocucić. Na nic się to nie zdało, więc naprawdę się przestraszył, że jest za późno i dziewczyna nie żyje. Szczęściem przyszło mu do głowy sprawdzić puls, był wyczuwalny, ale ledwie, przez co nie myślał ani chwili dłużej ─ podniósł ją ostrożnie i tak szybko, na ile pozwalało mu śliskie podłoże, pognał do skrzydła szpitalnego.

    Na miejscu został natychmiast wygoniony przez pielęgniarkę, która nie pozwoliła mu zostać i jeszcze nakrzyczała na niego, że przebywa poza pokojem wspólnym. Nie mając wyboru, wrócił do lochów, po zegarek zamierzając udać się zaraz po śniadaniu.

    Nazajutrz, gdy zguba powróciła na miejsce na jego nadgarstku, poszedł sprawdzić, co z tą dziewczyną. Gdyby nie to, że ją znalazł, zupełnie by się nie przejął jej losem, ale w tym wypadku po prostu czuł, że wypada zobaczyć, czy przeżyła.

    Cóż, wyglądała całkiem nieźle, w każdym razie lepiej niż wczoraj. Z początku chciał zerknąć tylko i sobie iść, ale przecież miał swoją dumę! Poza tym pielęgniarka go zobaczyła.

    ─ O, nasz bohater! Poinformowałam dyrekcję o całym zajściu, tylko ze względu na okoliczności nie zostaniesz ukarany za łamanie regulaminu ─ powiedziała karcącym tonem, ale ostatecznie uśmiechnęła się uprzejmie.

    ─ Niezmiernie mnie to cieszy ─ odparł, nawet nie czując ulgi, bo, szczerze mówiąc, nie myślał o konsekwencjach wymykania się nocą z zamku. ─ Jak ona się czuje?

    ─ Sam ją zapytaj, obudziła się pół godziny temu. Chodź, kochasiu. ─ Po tych słowach ponagliła go gestem i zaprowadziła go do łóżka tamtej dziewczyny. ─ Panno Lawrence, ma pani gościa. To ten młody człowiek panią wczoraj znalazł.

    ─ Ale ja naprawdę... ─ zaczął, chcąc powstrzymać kobietę od wyjawiania, że to on przyniósł tu tę Lawrence. Wywrócił oczami, kiedy pielęgniarka sobie poszła, czując irytację. Wcale nie widziało mu się zyskiwać łatki wybawiciela, ot co. ─ Jak się czujesz? ─ spytał, krzyżując ramiona na piersi.

    Nie powinien był w ogóle tu przychodzić.


    Byron Selwyn

    OdpowiedzUsuń
  54. [Super zaczęcie, dzięki :D]

    Vlado to dość cichy, zamknięty w sobie i unikający rozgłosu człowiek. W świetle swej przeszłości, starał nie wychylać się z nazwiskiem jakie odziedziczył po ojcu, który był bratem ciotecznym tego, znanego wszystkim dobrze Igora. Lata nauki dały mu trochę popalić z tego powodu. Nie żeby się go jakoś brzydził - po prostu za czasów ucznia, miewał z nim nieciekawe sytuacje, natomiast inni ludzie zadawali mu masę dziwnych, dotyczących jego pochodzenia pytań. Co poniektórzy Ślizgoni porządnie się na niego obrazili, za to że nie wybrał drogi, jaką usłała mu już sama nazwa domu. Pomimo, że nie żałuje żadnego ze swych wyborów i wszystkie, nawet te niekiedy niemądre i głupie uważa za ważne.
    Tak też, nie było wiele osób którym Karkarow chciałby jakoś specjalnie pomagać. Szczerze, nie obchodziły go problemy uczniów, bo i tak wystarczająco nasłuchał się o nich, niańcząc tych, ukaranych za nocne szwendanie się, czy też inne wybryki. Nawet nie interesowało go to, czy był lubiany. Może faktycznie, momentami przesadzał zadając długie wypracowania czy eseje, ale uważał swój przedmiot za tak samo ważny, jak OPCM czy Transmutacja. Tak czy siak, jest w tym zamku pewna osoba - Puchonka, o pięknym imieniu Abigail, którą o dziwo bardzo polubił. Odkąd ich relacje zmieniły się ze stanu uczeń-nauczyciel, na można by powiedzieć przyjaciel, Vlado z każdym mijanym rokiem zasmuca się faktem, że dziewczyna już niebawem opuści mury zamku. Może to dziwne, ale w jakiś sposób się przywiązał. Zawsze oczekiwał jej wizyty, dobrze wiedział, że przemknie niezauważona i zdawał sobie sprawę, że nikt się o tym nie dowie. Chociaż nigdy nie zapomni pierwszego dnia, kiedy do niego przybiegła ze swą bardzo ważną zdolnością, często uśmiecha się sam do siebie, wspominając tę nadzwyczajną i ciekawą chwilę.
    Dziś też się jej spodziewał. Mimo, że nie było jej już około tygodnia, coś w głowie dawało mu sygnał, że wcale o nim nie zapomniała. Zastanawiał się od dłuższego czasu czy to przypadkiem nie jest dobry moment by powiedzieć jej teraz coś o sobie. Przecież też nie jest zwykłym człowiekiem... Urodził się z poważną zdolnością, jaką jest metamorfomagia. Abi tyle razy pytała, skąd Vlado jest tak bardzo obeznany w temacie przemian. Logicznie rzecz biorąc, na pewno nie z lekcji transmutacji, które odbywały się dekadę temu. A może coś podejrzewała?
    - O, witaj, Abi. Dawno Cię tu nie było. - Uniósł kąciki ust w górę, zauważając znajomą mu dobrze twarz. Zmierzył ją wzrokiem z góry do dołu i pokiwał głową, ściągając z siebie ciemny, puchowy płaszcz, po czym wcisnął jej do rąk.
    - Trzymaj... Pogoda nie jest za ciekawa, jeszcze się przeziębisz - Może i zabrzmiało to troszeczkę nadopiekuńczo, ale w jakiś sposób zależało mu na tym by nikt nie chorował. Nie chciałby prowadzić lekcji sam dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  55. Na jego twarzy malowało się zaciekawienie. Nawet tutaj przechadzania się z fiolkami wypełnionymi tajemniczymi eliksirami nie należało do codzienności. W momencie, kiedy ktoś podkreślał, że są one powiązane z jakąś ciekawą przygodą oczywiste było to, że szykuje się coś ciekawego, interesującego. I chociaż Angus należał do tych spokojniejszych uczniów, którzy z reguły unikali tarapatów lubił czasem zrobić coś niezgodnego z regulaminem. Czasami podobały mu się przygody, których nikt by się po nim nie spodziewał, a kiedy kilka dni później opowiadał o nich, w jego oczach jawiły się radosne iskierki. Cały on był podekscytowany co było widać na pierwszy rzut oka.
    – Co tam masz Lawrence? – uniósł wysoko brwi w pytającym geście, uważnie przyglądając się dziewczynie, a raczej jej dłoni, w której ściskała te małe cudo. Znali się kilka dobrych lat. Do dzisiaj pamiętał jej żal, że trafiła do puchonów. Jednak równie dobrze pamiętał swój strach, kiedy tiara wykrzyczała tę przeklętą nazwę. Do dnia dzisiejszego pamiętał dokładnie wszystkie uczucia, jakie nawiedziły do w tamtym momencie. Nie było mu żal, nie był smutny, nie było mu przykro. Panicznie się bał. Obawiał się tego, co powiedzą rodzice, co mu zrobią gdy wróci w trakcie przerwy świątecznej do domu… To była jego pierwsza i ostatnia podróż do domu na święta. Nigdy nie zapomni tych jakże radosnych chwil spędzonych w domu, tych spojrzeń i słów…
    Kiedy w końcu powiedziała na jaki to genialny pomysł wpadła, uśmiechnął się mimowolnie uważnie jej się przyglądając. Przechylił lekko głowę na bok i cicho się zaśmiał.
    – Zapomniałaś, że mam tam siostrę? ¬– nie krył swojego rozbawienia, jednak jego pytanie nie było w ogóle złośliwe. W sumie, pomysł dziewczyny był mimo wszystko interesujący. Miał okazję do całkowicie anonimowego wejścia do lochów, mógł zerknąć co takiego wyrabia jego ukochana siostrzyczka, gdy nie ma go wystarczająco blisko – wiesz co. W sumie mała wycieczka nikomu nie zaszkodzi – podchwycił jej pomysł i wstał prędko z fotela na którym siedział, w tym samym momencie kotka, która leżała na jego kolanach zeskoczyła i pobiegła do jego dormitorium – powiedz mi lepiej czy masz już kogoś konkretnego na oku. Nie możemy tam wjeść od tak, licząc na to, że szczęście nam dopisze i nie spotkamy ich-nas – to była ciekawa przygoda, jednak wymagała odpowiedniego przygotowania. Gdyby tylko zostali przyłapani przez nauczycieli na spożywaniu eliksiru wielosokowego, z pewnością nie skończyłoby się na lekkim szlabanie.

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  56. [A może być, niech się ten James też trochę pobawi :D Kto zaczyna? <3]

    OdpowiedzUsuń
  57. [Weasley w tej kwestii zawsze do usług! :D]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  58. [Spontaniczność czasem może być zbawienna. Zaczniesz nam? :D ]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  59. [Poczekam. Cierpliwy ze mnie człowiek :D]

    Louis W.

    OdpowiedzUsuń
  60. [Urzekł mnie stan umysłu - cztery lata xD Coś czuję, że dogada się z moim Piotrusiem Panem. Wgl półkrwi, więc pasuje jak ulał! Otwieramy więc paczkę Zagubionych Chłopców? Eee... Z domieszką dziewczyn. Wiesz, najpierw to musiałam się odnaleźć w tych wszystkich imionach, ale się odnalazłam!]

    Max Cavendish Jr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wykorzystuj. Tylko nie wiem dokładnie kiedy dam to zaczęcie. Ej. I jak zaczynamy? xD Zwyczajny chill na błoniach z gitarką, trawą i Zagubionymi Chłopcami?]

      Usuń
  61. [No, dobra. Wyszło gorzej niż chciałam, ale może dlatego że początki zawsze takie są xD Dont kill me]

    Max roztrzepał włosy. Tak. Profesor znowu się doczepił, że wygląda jak dziewczyna. Jednak nie takie rzeczy się słyszało, więc Cavendish tylko skinął głową i bujał się do skomponowanej wewnętrznej muzyki dalej. Chyba jednak nie wszyscy przyzwyczaili się do tej oryginalności młodszego z braci. Max już nie pierwszy raz zastanawiał się, czemu zwyczajnie nie uciec do Amazonii i zamieszkać z tamtejszymi Indianami. Byłby oderwany od tej ograniczającej go rzeczywistości, tańczyłby całe noce bez konsekwencji i palił różne ciekawe zioła z wodzami plemion. Albo polecieć w kosmos. Gdy Max odkrył świat poza tym magicznym, doznał olśnienia. Było tyle wspaniałych rzeczy, o których nigdy by nie usłyszał, gdyby nie znajomi Mugole. I nagle zrozumiał, że tak naprawdę nie chce żyć wśród czarodziejów. Bo po co? Prosty przykład - czemu czarodzieje nie mogli być naukowcami? Zwolennicy magii uważali się za bardziej rozwiniętych, a tak naprawdę tkwili w brudnym średniowieczu. Gdyby każdy dzieciak w Hogwarcie miał komputer, nie musieliby marnować takiej ilości papieru. Czysta ekologia oraz ekonomia! Albo zamiast tych głupich świec, których wosk zawsze brudził mu włosy, mogliby zamontować lampy. No, bo w toaletach mają kanalizację, ale już elektryczności mówią ‘nie’? Dziwne. Zalatywało to hipokryzją.
    Max dostał w tył głowy z książki i wrócił na ziemię.
    - Rób zadanie – warknął profesor, wskazując mu wykrzywionym palcem stronę w podręczniku. Chłopak spojrzał na starego czarodzieja i ze zmarszczonym nosem masował bolące miejsce. Kurde. Gdyby tak nauczyciel używał jakiegoś kremu nawilżającego, może nie wyglądałby jak wysuszona pomarańcza. Albo Cornelia. Jej też by się to w sumie przydało… Nie żeby Max nie lubił naturalnego wyglądu, ale bez przesady. Dbać o siebie trzeba. Przeniósł spojrzenie za okna. Błonie… Już za chwilę powinien tam być. Dokładnie w tym samym czasie lekcja dobiegła końca i zamiast przeczytania wykładu, Max zastanawiał się nad tym, co zje na obiad. Kuchnia proponowała obszerne menu, ale Krukon wolał coś bardziej bajtowego. Chyba Abbie mówiła coś o ciasteczkach od swojej babci. Mieli się spotkać na granicy lasu, tam gdzie zwykle, więc istniała duża szansa, że jednak zje coś normalnego. I bez przygotowywania z magią w tle. Cavendish szybko zrzucił tę przedpotopową szatę, schował ją do torby i został w samej koszuli i spodniach w prążki. Nienawidził tej dziwacznej mody. Wyglądali jak mnisi! Dlatego tak często łamał zasady dotyczące ubrań i lądował przez to u opiekuna domu. Dzisiaj koszulę miał w śmieszne kolorowe wzroki, więc gdy mijał prefektów czy nauczycieli ci rzucali mu mściwe spojrzenie. Max zastanawiał się, co by było gdyby w statucie napisali, że wszyscy powinni ubierać różowe sukienki. Pewnie teraz chodziłby do szkoły dla baletnic.
    Przepchnął się przez tłum uczniów i pobiegł w stronę ulubionego miejsca. Okazało się, że jeszcze nikogo tam nie było, więc padł na trawę, gapiąc w niebo. Po chwili jednak usiadł i wyciągnął z torby gitarę. Nie mógł zaprzeczyć, że niektóre z zaklęć były praktycznych. Jak chociażby to zmniejszająco-zwiększające. Poprawił opadające na czoło kosmyki włosów i zaczął myśleć nad melodią.

    Max Cavendish Jr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniósł głowę na dźwięk jej głosu. W sumie to nawet nie patrzył na dziewczynę, a na torbę na jej ramieniu, przeczuwając, że w środku jest coś czego potrzebował. Nie musiał nic mówić, bo Abbie wyjęła opakowanie i jak gdyby nigdy nic rzuciła mu nimi w brzuch. Odpakował je jednym ruchem, po czym wyjął jedno z nich i włożył do ust, przekazując resztę dziewczynie. Miał natchnienie i chętnie śpiewałby nawet o ciastkach, których wyjątkowy smak przypominał o wakacjach u rodziny Lawrence’ów. Pierwszy raz spróbował wtedy tego boskiego smakołyku. Ale żeby dostać się do Abbie na wakacje musiał nieźle nakręcić ojcu. No, bo wiesz, że jest festiwal pod Londynem w lipcu. Jedzie na niego mój kumpel Simon. Mówiłem ci o nim. Zabiorę nawet ze sobą książki o Slytherinie. Gadał cokolwiek, wciskając gdzieś Salazara, bo ojciec i tak miał go gdzieś. W sumie to nie było to takie złe jak myślał, mając jedenaście lat. Teraz mógł robić co chciał, a Cavendish Senior jeszcze za to płacił.
      Zauważył, że Abbie okryła się szczelniej swetrem, więc mruknął:
      - Jak chcesz to mam tą naszą głupią kieckę.
      I nie czekając na odpowiedź, wyjął z torby szatę z kolorami Ravenclaw i rzucił nią w dziewczynę.
      - A w ogóle gdzie reszta? – spytał, ale Lawrence żyła w swoim świecie, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Machnął ręką, nie rozumiejąc ani jednego słowa i skupił się na gitarze. Z małą pomocą zamówił ją przez Internet. Idealna, opływowa. Jednym słowem doskonała. Była jego całym światem. Praktycznie jak dziewczyna, której nie akceptują rodzice. Na słowa Abbie mruknął ciche ‘O’. – Jasne, że idziemy. Może zrobię z nimi małe jam session. Co myślisz? W ogóle o której to? – spytał, odprowadzając spojrzeniem jakąś grupę dziewczyn, które patrzyły w ich kierunku. Zabawne, bo już dawno powinien mieć jakąś narzeczoną. Może jednak ojciec wstydził się go tak bardzo, że sobie odpuścił swatanie. Chociaż w jednym Junior przyznawał mu rację. – Tylko mam nadzieję, że nie będą rzępolić jak ten zespół, na który mnie wyciągnęłaś miesiąc temu.
      Posłał wymowne spojrzenie do Abbie.
      - W ogóle mam twój hajs – dodał, grzebiąc w kieszeni spodni. – Wiesz za te płyty Pink Floyd i Deep Purple, które mi kupiłaś. I proszę cię – naucz się piec te ciasteczka, a zostanę z tobą do końca świata. – Wcisnął pieniądze w dłoń przyjaciółki i położył się z powrotem na trawie. Na dziś miał koniec zajęć i zamierzał wykorzystać chwilę oddechu na lenistwo. – To kiedy jest ten koncert? – mruknął, zamykając oczy i łapiąc ostatnie ciepłe powietrze tego roku.

      Usuń
  62. [To ja wybiorę tą pannę- Bo przyda się taka osóbka, radosna i żywiołowa, która wyrwie ją z dormitorium czy też biblioteki i wrzuci ją w wir szaleństwa. Może Abi mogłaby testować wynalazki Bo, być takim jej króliczkiem doświadczalnym w pewnym sensie, oczywiście wszystko zgodnie z zasadami bhp i tak dalej (no chyba, że nagle coś wybuchnie albo proporcje nagle nie będą się zgadzać...) ]

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  63. Tafla jeziora połyskiwała delikatnie w świetle gwiazd. Niebo dziś zapraszało swoim nieskazitelnym sklepieniem, by spędzić pod nim jakąś część nocy, wpatrując się w poszukiwaniu czegoś niezrozumiałego. Vlado rozpalił pierwszy płomyk - drugi należał tak jak zawsze do Abi.
    Często siedzieli rozmawiając na przeróżne tematy. Panienka Lawrence zdążyła mu już o sobie nieco powiedzieć; Karkarow jednak nadal był tym, który nie rozwodził się na swój temat. Mimo, że dużo mówił, często tłumaczył jej przeróżne zagadnienia i słuchał faktów które mówiła o sobie, to nigdy nie wszedł na temat swego nazwiska.
    O wilkołakach w szkole trochę słyszał i się dowiedział. Nauczyciele miedzy sobą rozmawiali na te tematy tym bardziej, że to rzadki dar i umiejętność. W murach Hogawrtu można było ich wymienić na palcach połowy jednej dłoni. Jednak zaintrygowało go zachowanie które mu opisała, najwyraźniej ktoś nie chce się ujawnić. Ciekawe dlaczego.
    - Domyślasz się, któż to może być? Ta zdolność jest niezwykle rzadka, wilkołakiem można się stać przez ugryzienie, bądź odziedziczyć zdolność po kimś z przodków - Karkarow zerknął na uczennicę i skrzywił głowę nieco w bok.
    - Gdyby to był ktoś ze Ślizgonów, zapewne furczała by o tym cała szkoła. Oni nigdy nie potrafią trzymać języka za zębami - Uśmiechnął się. W końcu jest absolwentem tego domu, znał dobrze ślizgońskie charaktery.
    - Ale możliwe, że ktoś w jakiś konkretnym celu unika wyjawienia tej zdolności - Dodał ciszej i podparłszy się ręką o podbródek, zaczął dłubać patyczkiem w wilgotnej ziemi.
    Chciałby czytać w myślach. Chociaż z pewnością byłby wtedy zupełnie innym człowiekiem i zupełnie innym charakterem... Ale to by mu zdecydowanie pomogło w kilku aspektach życia. Z drugiej strony - czy to nie przesada zawalać sobie głowę cudzymi problemami?

    OdpowiedzUsuń
  64. [Wybacz przejęzyczenie- przyzwyczajenie :)
    Możesz ty? Ładnie roszę :) ]

    Bo

    OdpowiedzUsuń
  65. Chęć spaceru została zrodzona przez impuls, choć Lou nie był ani nadmiernym fanem ciszy, która zadominowała na błoniach, ani tym bardziej chłodu, który, wślizgując się pod szkolny mundurek, dostarczał prezent w postaci gęsiej skóry na ramionach. Zadygotał, wciskając dłonie do kieszeni, ale dzielnie szedł na przód, ignorując przemożne pragnienie powrotu do oddalonego o kilkanaście kroków majaczącego za jego plecami kusiciela w postaci zamku. Nogi poprowadziły go tu same, a on chyba kierowany chęcią zabicia nudy, która pojawiła się gdzieś pomiędzy eliksirami a transmutacją i nie mogła zostać zaspokojona w żaden sposób, a wiatr, mimo że traktowany przez niego jak wróg numer jeden przez nieustanne psucie misternie ułożonej fryzury, dział również otrzeźwiająco, podświadomie poszukiwał też wyciszenia i może chwilowej, zbawiennej separacji od otaczających go rozmów, śmiechów, gwałtowności.
    Na czole pojawiła się mało atrakcyjna zmarszczka, gdy został dogoniony i obarczony przyjemnym ciężarem ciepłych, drobnych rąk zaciskających się na szyj, choć zlustrowanie — jak zagadywał — właścicielki ciepła, które rozlało się przyjemnie po jego ciele, po zarejestrowaniu zaledwie ładnych, długich włosów było działem niemożliwym do zrealizowania. Objął ją delikatnie, może trochę też nieporadnie ramieniem, mając w duchu nadzieje, że nie zapomniał o randce. Wertując w myślach potencjalne daty spotkań, skrzywił się na dźwięk nie swojego imienia, które przerwało produkcje myśli.
    Wygiął usta w pobłażliwy uśmiech, zaraz zastąpionym rozbawieniem, kiedy dziewczyna zrozumiała swoje niedopatrzenie, a jej policzkami zajęły się obfite rumieńce koloru dorodnego pomidora. Przyjrzał się uważnie filigranowej osóbce, od razu dopasowując ją do właściwego domu, a potem imienia i kamień spadł mu z serca, gdy uświadomił sobie, że Abigail nie została jeszcze nigdy przez niego zaproszona. W pierwszej chwili chciał udać obrażonego dziewczęcą ignorancją i pomyleniem go z kimś innym, ale ostatecznie zrezygnował, widząc zmieszanie na jej twarzy. Obrócenie sytuacji w żart wydawało się najlepszym z możliwych rozwiązań.
    — Nie jestem zwolennikiem bezproduktywnego wylegiwania się w łóżku, ale jeśli mi potowarzysz, możemy negocjować dzień wegetacji — podsunął, puszczając do niej oczko, ale zamilkł wyczuwając jej niepewność.
    Cierpliwie czekał, aż w końcu odważy się podnieść głowę i wznowi rozmowę. Będąc wierny zasadzie „nic na siłę” nie popędzał ją w żaden znany sposób. Ciekawość jak potoczy się ta niespodziewana konfrontacja była bowiem silniejsza od jakichkolwiek podyktowanych przez rozdrażnienie odruchów, a na szczęście natura podarowała go powściągliwość, którą wyćwiczył przez lata.
    — Nie chyba, ale na pewno — podjął, gdy Abi odważyła się odezwać, choć wzrok Weasleya ani na chwilę nie został spuszczony z jej drobnej sylwetki. Louis obserwował ją z zainteresowaniem, by ewentualnie móc zainterweniować. — Przyjmę rekompensatę w postaci dobrej, mocnej kawy — podsunął. — I nazywam się Louis.

    [Ależ wybaczam, a teraz i ty musisz to uczynić! :D]

    Lou

    OdpowiedzUsuń
  66. [Nie mam nic sensownego na swoje usprawiedliwienie, ale przepraszam Cię z całego serduszka i mówię szczerze, tak jak jest, że po prostu nie wiem, co mogę odpisać. Brak mi pomysłu, a opisywanie rozmowy to jednak ciekawe nie będzie na dłuższą metę, więc wysiliłam się i pytam: Idą szukać wilkołaka i tracą zmysły w Zakazanym Lesie? Planują, a później realizują niezwykle śmieszny kawał, który to ma uprzykrzyć życie jakiemuś człowieczkowi, który zalazł im za skórę? Czy może taki pomysł trochę abstrakcyjny, chociaż niezbyt: niech wspólnie robią jakiś projekt, przeprowadzają ankietę, cokolwiek xD Sama nie wiem, więc pytam o zdanie, opinie, a może i jakiś pomysł od ciebie? Mam nadzieję, że się nie gniewasz i wiedz, że planowałam napisać to już wcześniej, niestety jestem tak strasznie roztrzepana, że nie dałam rady wcześniej.]

    Sun

    OdpowiedzUsuń
  67. - Hm? - wymruczał, otwierając jedno oko i patrząc na dziewczynę. W sumie to nie słuchał jej zbytnio. Nie żeby nie chciał. Po prostu zwyczajnie odpłynął. Jak to on. Urwał źdźbło trawy i włożył do ust. Jakoś nie chciało mu się myśleć o tym, że znowu dostanie od jakiegoś agenta ojca za to że zadaje się z Mugolami. Co za krótkowzroczny ignorant był z tego jego ojca. Brat pewnie też. Nie żeby coś specjalnie do niego miał. Nic z tych rzeczy. Ale w jego obecności... No, wolał tego unikać. W końcu Greg prezentował wszystko to, czym on sam nie był. – No to spoko. Jak chcesz – odpowiedział po chwili. – Nie wiem czemu, ale chyba Beth mnie jakoś specjalnie nie lubi. Zrobiłem jej coś? – spytał, przesuwając się bliżej dziewczyny. Ułożył głowę blisko jej nóg. Idealnie. Jej cień zasłaniał słońce. Akurat w tym momencie ktoś podszedł i trącił Maxa w nogę. Powoli otworzył jedno oko, a porem drugie lustrując spojrzeniem przybysza. Jakaś nieznana mu dziewczyna gapiła się na ich dwójkę z wyraźnym zniecierpliwieniem. – Czym mogę służyć? – mruknął, trąc nos.
    - To twoja gitara, nie? – rzuciła bez wstępu.
    - Zapewne…
    - Dajesz gdzieś koncert?
    - Co środę i piątek na dachu wschodniej wieży. Około drugiej rano.
    - Serio? – Chyba jakoś mu nie uwierzyła. – Bo w sumie nikt inny tu nie gra, więc… Może bym mogła kiedyś posłuchać?
    Max uśmiechnął się pod nosem, nie otwierając oczu.
    - A no.
    I dziewczyna sobie poszła. Dopiero wtedy Cavendish zerknął na Abbie.
    - Mówiłaś, że…? – Ale widząc jej spojrzenie, roześmiał się. – Dobra. Noc Duchów. Zrozumiałem. Zawsze chciałem cię zobaczyć w stroju Voldemorta. Myślisz, że wywalili by nas ze szkoły, gdybyśmy wpadli jako Voldi i śmierciożerca? – Zachichotał, wyobrażając sobie miny ludzi. Szczególnie wspomnianych już Potterów. – Mój strój jest już gotowy. Ale nie powiem ci, co wyszykowałem.
    Domyślał się, że Abigail nie da już za wygraną i dojdzie do tego, kim zostanie na Noc Duchów. Max lubił ją tylko z jednego względu. Można było się ubrać jak totalny kloszard i nikt nic nie mówił. Wszyscy wyglądali jak debile – dziewczyny w skąpych ubraniach króliczków czy odwaleni na desperado kolesie. Raz przebrał się za Lorda Vadera i tylko Mugole wiedzieli, co jest grane. Cała reszta mierzyła go jak ułomnego. Nie wiedzieli, co tracili.
    - Idziesz z kimś? – spytał. Niby nie chodziło się parami, ale słyszał gdzieś na korytarzu, że w tym roku to jakaś nowa tradycja. A przynajmniej według grupy dziewczyn mijanej w przejściu do Sali transmutacji. – Ja tylko w sumie czekam na słodycze. A szczególnie te czekoladki z miętą. Rozmarzyłem się…

    Max Cavendish Jr.
    [Jak masz jakieś obiekcje co do mojego pisania, to mów! :D]

    OdpowiedzUsuń
  68. – Jednego jestem pewien. To nie może być nikt, z kim rozmawia moja siostra. Od razu by się zorientowała, że to ja. Tym bardziej, że raczej słabo idzie mi jej okłamywanie – powiedział, posyłając dziewczyna lekki uśmiech. Zastanawiał się, kto mógłby być jego idealnym kandydatem. Znał paru wychowanków Domu Węża, dzięki czemu na pewno łatwiej będzie mu ich udawać. Jednak głównym problemem było to, że większość z nich kolegowała się z młodszą córką Armstrongów, a w tym wyjątkowym przypadku nie było to nic pozytywnego dla Angusa – wydaje mi się Abi, że powinniśmy zacząć od wyznaczenia terminu i zorientowania się jakie ślizgoni mają plany na ten konkretny dzień. Wiem, że już to mówiłem ale nie możemy ich spotkać na swojej drodze bo będziemy mieli naprawdę wielkie kłopoty – denerwował się odrobinę. Zazwyczaj nie podejmował, aż tak wysokiego ryzyka. Poza tym, trochę się bał, że i tak ktoś się zorientuje, że to mistyfikacja. Przecież on był zbyt grzeczny, zbyt dobrze poukładany i zdecydowanie za mało wygadany, aby przetrwać jako ten konkretny wychowanek Slytherinu. Nie miał jednak zamiaru rezygnować. Był ciekaw zachowania swojej siostry, gdy nie ma go blisko no i nie mógł zawieść Lawrence, skoro już się zgodził. Rozejrzał się dookoła i upatrzywszy zwój pergaminu podszedł do niego i chwycił w swoje ręce, szukając pióra.
    - Ustalmy jakiś plan! – zażądał z uśmiechem na ustach, rozwijając pergamin. Lubił mieć wszystko poukładane.

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  69. Vlado tak właściwie, jeżeli chodzi o prywatną stronę jego życia, był nieco inny niż jako profesor. Nie można absolutnie powiedzieć, że posiadał dwie twarze - zwyczajnie potrafił się wtedy otworzyć. Choć, jeśli mowa o Abigail, to zupełnie inna sprawa... Z nią potrafił rozmawiać tak, jak z najlepszą koleżanką z tamtych lat. Nie była to typowa relacja, jakie pozostają miedzy uczniem a nauczycielem, taka mała osóbka w jakiś sposób zaznaczyła sobą kawałek jego życia. Choć byłby stary i schorowany, o niej z pewnością nie zapomni.
    - Wiesz... Mógłbym Ci pomóc, ale musisz wiedzieć, że w razie, gdy ktoś nas zobaczy, wtedy oberwiesz podwójny szlaban - Uniósł kąciki ust dużo bardziej w górę niż zwykle - Ale plusem jest to, jeśli mnie nie wydalą oczywiście, że to ja przygarnę sobie Ciebie do odsiadki - Dodał, spoglądając na Puchonkę rozbawiony. Taka sytuacja byłaby rzeczywiście zabawna, choć mało realna.
    Karkarow rozpalił kolejny płomyk, który po sekundzie rozświetlił się niebieskim kolorem. Chciałby jej dużo powiedzieć, pokazać, ale zajęłoby mu to wiele czasu. Z drugiej strony coś w środku go blokowało, sam nie wiedział co. Może to była kwestia jego charakteru, może zwyczajnie nie był gotów.
    Spojrzał na nią po raz kolejny.
    - Może chciałabyś mnie jeszcze o coś zapytać? Robi się późno, dobrze by było gdybyś pojawiła się na pierwszych zajęciach - Odparł trochę wymijająco. Znał to jej spojrzenie z delikatnym pochyleniem głowy w ten nieszczęsny prawy bok. Ale w duchu miał nadzieję, że nie wstanie i nie wróci jeszcze do zamku. W końcu Karkarow zbierał się by powiedzieć jej to, o czym jeszcze nie wiedziała - że jego życie nie kończy się na dwóch nogach, bo bywa tak, że niekiedy ma ich więcej. Po za tym, nie było jeszcze jakoś super późno.

    OdpowiedzUsuń
  70. - Nie powiem, kochanie. Dowiesz się jak znajdziemy się w polu – odpowiedział, wypuszczając głośno powietrze z płuc. – Ciekawe czy mnie rozpoznasz…
    Nie odpowiedział na następne pytanie. Nie chciało mu się. Zresztą myślał już o czymś zupełnie innym. Gdy usłyszał, że dziewczyna, która do niego podeszła ciągle się patrzy, otworzył jedno oko. – Nie śmiej się. Chciałabyś, żeby z ciebie się tak nabijali?
    Nagle dopadł ich ponownie jakiś niezidentyfikowany obiekt. A mianowicie Owen we własnej osobie. Chłopak był przyjacielem Abbie, a Max znał go tylko z imienia. Byli na paru wypadach, ale nic więcej. Zresztą jak się bliżej przyjrzeć to Cavendish Jr. był wolnym duchem. Miał paru znajomych, ale prócz panny siedzącej obok raczej nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać przyjacielem.
    - Kogo znowu obgadujecie, łajzy? – zagaił orzybyły, praktycznie zgniatając Lawrence swoim uściskiem.
    - Ej, Chris. Czemu Beth jest na mnie zła? – spytał wprost młody Cavendish. Skoro nie wiedział, o czym mówi Abigail to może Owen zaprzeczy jej słowom.
    - Nie pamiętasz? – zdziwił się chłopak, otwierając szeroko oczy. – Pamiętasz tę akcję z Hogsmade?
    - Więc... Poszliśmy tam, a potem...
    Chris spojrzał na niego i pokręcił głową. Po sekundzie wymienił spojrzenia z dziewczyną i mruknął:
    - Nie pamięta. Nazwałeś ją bazyliszkiem, stary.
    - Nie powiedziałem nic takiego – zaprzeczył Max, nie mogąc jakoś powstrzymać śmiechu.
    - Ależ tak - spokojnie odparł Chris, śmiejąc się pod nosem z nieogarnięcia kumpla.
    - Nie - dodał już poważniejszy Max. Nigdy nie powiedziałby czegoś takiego do nikogo. Jeszcze do dziewczyny. To było śmieszne.
    - Tak, nie zaprzeczaj – nie dawał za wygraną chłopak.
    - Nie powiedziałem...
    - Powiedziałeś.
    - Dlaczego tak mówisz? – spytał Cavendish, nie rozumiejąc już czegokolwiek.
    - Bo mówiłeś. – Owen był niesamowicie pewny swojej racji.
    - Dlaczego? Byłem pijany?
    Owen wybuchnął śmiechem i pożegnał się, tłumacząc kolejną lekcją. Tak. Przy ich dwójce zawsze kręciło się dużo osób. Głównie ludzi z paczki Abigail. Maxi mian westchnął. To było dziwne.
    Jednak nie chciał długo nad tym myśleć, więc mruknął do Abbie:
    - A ty masz jakiegoś typka na oku?
    Mówili sobie wszystko. I w sumie to Max często o to pytał. I nie dlatego że był ciekawy. Po prostu wiedział, że Abigail lubi te pytania. W końcu oboje lubili się tak przekomarzać. Niektórzy sądzili, że w ogóle coś między nimi jest. Nawet Greg kiedyś o to spytał. Odezwał się do swojego brata po pół roku milczenia, żeby spytać czy głupie plotki są prawdziwe. Razem z Abbie przeprowadzili, więc niecny plan ukazania swojej niezależności wobec głupiego gadulstwa. Poprzebierali się za choroby weneryczne i krzyczeli, że każde stworzenie ma prawo do życia. Propaganda podziałała. Już nikt nie mówił o nich, a tylko o tym że jacyś debile przebrali się za wenery.
    - Abbie… - zaczął, przypominając sobie tę akcję. – W Hogwarcie chyba dziewczyny nie mają zajęć odnośnie okresu, nie?

    Max Cavendish Jr.
    [Jeśli tak to oczekuj więcej dziwnych rzeczach XD]

    OdpowiedzUsuń
  71. - Każdemu się zdarza – mruknął, wzdychając ciężko. Trzeba będzie się dziewczynie zrekompensować. Max nie lubił mieć wrogów. Niektórzy aż obnosili się z tym jak z tytułem samego Ministra Magii. Gdyby istniały za to medale, pewnie spora grupa by je nosiła przypięte do szat. – Ale faktem jest, że fajnie byłoby znowu coś wypić, a nie to nudne piwo na wiosce… Jestem ciekaw jak smakuje normalny browar…- zamyślił się. Nigdy nie próbował, bo nie mógł. Jak się ma uczulenie na gluten, a co za tym idzie większość produktów to nie można poszaleć. Albo nabiał. Największa zmora. Jeszcze doliczyć do tego wysypkę po pomidorach czy ogórkach. Kiedyś zjadł kurczaka w zalewie pomidorowej i przez następny tydzień miał głos jak piła łańcuchowa. Dlatego jeśli już coś pił to wino albo czystą. Zabawne. Nigdy nie pił wódki, zanim nie poznał mugolskiej części studentów Hogwartu. Pił tylko wino i gdy zobaczył jak jego znajomi wlewają wodę do szklanek i mówią, że po pięciu już będzie wesoło trochę nie wiedział, co powiedzieć. Potem przyszła jego kolej i tak to się skończyło. Czasem tak bywa. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. – Może i bym chciał. Ale dobrze, że moja miłość nie ma wkurwa przez pięć dni każdego miesiąca. W sumie to nawet mogę powiedzieć, kiedy ty dostajesz okres, bo jak go masz to to widać z kilometra.
    Posłuchał i wstał, zbierając się dobrą chwilę z ziemi. Abigail już ruszyła w stronę zamku nawet na niego nie czekając. Jednak Max miał czas. Spokojnie szedł za nią z torbą na ramieniu i rękoma wbitymi w kieszenie spodni. Patrzył za dziewczyną, która opatulona jeszcze jego szatą prezentowała się niczym Eskimos. Próbował się nie roześmiać, gdy zrównał z nią kroku, a właściwie to ona czekała na niego nieźle zirytowana tymi wolnymi ruchami.
    - Hm… Kiedyś spotkasz swój ideał albo ja ci go zrobię z kartonu w skali jeden do jeden. Co ty na to? – spytał, patrząc na nią z uniesionymi brwiami. Chwilę szli w milczeniu zanim poczuł burczenie w brzuchu. No, tak. Abbie znowu zjadła wszystkie ciastka, a on załapał się tylko na początku. Zmarszczył nos. Przydałaby mu się prywatna kucharka. Podniósł głowę i zauważył jedną Krukonkę. Właśnie jadła drożdżówkę. Westchnął. – To powinno być zakazane. Ktoś je, gdy ty jesteś głodny. Potworność.
    Abigail powiedziała coś jeszcze o swoim ideale, a Max rzucił ni z tego ni z owego:
    - Widzisz… Bo mi się nawet taka jedna podoba.
    Podciągnął nosem. Doszli już do zamku, ale zaczęło padać, więc musieli ostatni kawałek nieco się pospieszyć.
    - W ogóle nigdy nie byłem tu w pralni. Gdzie to jest?
    Znowu zamilkł zbyt zajęty własnymi myślami, żeby zwracać na cokolwiek uwagę. Nie teraz. Abbie złapała go za rękę i pociągnęła w prawą stronę, bo okazało się, że mieli tam wejść, a on zwyczajnie z roztargnienia nie zauważył skrętu. Jak to dobrze było mieć takiego prywatnego przewodnika. Kiedyś nawet zapomniał swojego klucza do Gringota i nie mógł wypłacić pieniędzy. Lawrence musiała wyłożyć za niego sporą sumę na nowe książki i szaty. Jakie te mundurki były głupie! Nie mógł normalnie chodzić w swoich koszulach, katanie i fajnych spodniach?
    Weszli do tej pralni. Jak oni tu się dostali? No jak zwykle nie uważał. Gapił się tylko z rękoma w kieszeniach na Abigail zajętą swoim praniem. Nawet nie czekał, aż wszyscy z niej wyjdą, tylko gapiąc się w dziewczynę, mruknął:
    - Chyba się zakochałem.

    Max Cavendish Jr.

    OdpowiedzUsuń
  72. [Łap bonusa!]

    - Nie lubię pralek – wypalił. – Nie ufam im.
    Lawrence wzięła swoje rzeczy i popchnęła go do wyjścia. Gdy skomentowała jego wypowiedź, Max spojrzał na dziewczynę zdziwioną miną wypisaną na twarzy.
    - A czemu niby ma być blondynką? Tak nisko mnie cenisz, że sądzisz, że wszyscy faceci lecą na blondynki? – spytał, roztrzepując lekko włosy. Znowu wchodziły mu do oczu, ale lubił to. Gdyby nie widział swoich loczków gdzieś w okolicach twarzy, czułby się łyso. Zresztą nie rozumiał chłopaków, którzy nosili się ścięci na jeża. Gdyby nie jego klajstry straciłby część dziecięcego uroku, który wciąż miał. – I dlaczego dziwna? Czemu głośna? Skąd ty bierzesz te wszystkie przypuszczenia? Nigdy nie wypowiadałbym się tak o kimś, kto by ci się spodobał. O ile w ogóle ktoś ci się podoba… - zakończył i umilkł. Fajnie było mieć Abbie tylko dla siebie, gdy tego potrzebował i był pewny, że ona też może liczyć na to z jego strony. Nigdy nic nie było ważniejsze od Puchonki w potrzebie. Gdyby musiał, rzuciłby wszystko, żeby jakoś jej pomóc. Jednak czasami nie rozumiał, o co jej chodziło. Może zachowywała się tak, bo widziała te wszystkie zakochane pary i mimo że zaprzeczała Bo przecież jej to w ogóle nie interesuje i nie dotyka, domyślał się, że tak naprawdę gdzieś tam w głębi chciałaby być jedną z nich. Połówką całości. Parę razy zdarzyło się, że wyszła z jakimś chłopakiem, ale po jakimś czasie zawsze kończyła u niego w dormitorium, gdzie miała wstęp wolny. Nie przejmował się jakimiś śmiesznymi zasadami, dotyczącymi przebywania w oddzielnych pomieszczeniach. To nie zakon, mówił, gdy koledzy krzywo się na niego patrzyli. Nie uprawiali seksu, nie całowali się, nawet nie flirtowali. Siedzieli i rozmawiali. Albo czasem oglądali telenowele na jedynym kanale, który odbierał jego stary telewizor. Którego przemycił nielegalnie.
    - Dzięki, singielko – odwdzięczył się za jedzenie. – Mam w torbie inną koszulę, bo w tej wyglądam jak pacjent w psychiatryku – mruknął, łapiąc się za ubranie. Zdjął głupią koszulę i wyjął inną z torby. Zarzucił ją na T-shirt i od razu poczuł się lepiej. – Nie pogrubia mnie? – spytał, naśladując dziewczęcy ton. . – Beth… - wymruczał, słysząc imię owej nieszczęsnej dziewoi, która padła ofiarą podczas jego stanu upojenia. Wyszli z zamku i skierowali się w odpowiednim kierunku. Błonie były już całkowicie puste, ale zważając na zajęcia trwające do późna nie spodziewał się tłumów. W dodatku duża grupa uczniów była… Mało aktywna jeśli chodziło o ciekawe rozrywki.
    - Czy to jakiś wywiad policyjny? – spytał, patrząc na Abbie. W dodatku była podejrzanie miła. Te wszystkie pączki, którymi go obdarowała brzmiały dość dziwnie w jej ustach. Ale domyślał się, że jest to spowodowane jej nienasyconym pragnieniem wiedzy o wszystkich dziedzinach jego życia społecznego. Zresztą Max był mało wylewny i większość rzeczy Lawrence musiała z niego wyciągać na siłę. Jak teraz. ale sam zaczął… A myślał, że powie coś w stylu To fajnie. Cieszę się i sprawa się zakończy, ale gdyby tak było zdziwiłby się jeszcze bardziej. – Powiem ci, że pomyliłaś się, co do tego że nie zwraca na mnie uwagi. Parę razy rozmawialiśmy i jest naprawdę bardzo miła. Mało kto w Hogwarcie jest dla mnie miły, pomijając ciebie. W sumie to nawet nie wiem, jakiego koloru ma włosy, bo spotykamy się na kółku astronomicznym, gdy jest zupełnie ciemno. Zawsze tak ładnie pachnie… Nie wiem czemu, ale przypomina mi to zapach drewna mojej gitary…
    Zamyślił się. Poprawił skórzaną kurtkę, którą wytrzasnął ze swojej pojemnej torby. Czekał ich kawałek spacerku do Trzech Mioteł. Ale nie przeszkadzało mu to. W porównaniu z większością ludzi lubił spacery i to nawet bardzo. Gdy tylko mógł, wszędzie chodził pieszo. Po piętnastu minutach zauważył, że Abigail zaczęła utykać. Zatrzymał się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Boli cię coś czy to tylko ta poważna choroba, którą zwą kamieniem w bucie?
      I zanim odpowiedziała, podszedł i wziął ją na plecy. Ta drobinka ważyła pewnie z jakieś pięćdziesiąt kilo. Kiedyś krzyczała, że załamie się po jej ciężarem, ale ignorował to. Bez przesady. Nie był jakimś tam słabeuszem. Koksem też nie – dzięki Bogu.
      - Wiesz… - kontynuował przerwany wcześniej wątek. – Zastanawiam się czy jej nie zaprosić po Nocy Duchów gdzieś. Co myślisz? Jesteś dziewczyną. Może byś mi pomogła?

      Max Cavendish Jr.

      Usuń
  73. Wyczuł, że chciała go zapytać właśnie o to, ale tak na prawdę wcale się nie dziwił. Skoro tyle jej tłumaczył w tym temacie, był obeznany tak jakby sam miał takie zdolności, to dość logiczne, że można było się tego domyślić.
    Stwierdził, że nie ma sensu trzymać jej dalej w niewiedzy. Po części, Puchonka była już pewna jakie słowa padną z ust profesora, wystarczyło by tylko to potwierdził.
    - Historia magii jest bardzo ważnym przedmiotem - Odparł żartobliwie, wiedząc że wcale do takich nie należała. Byli uczniowie, którzy strasznie się przykładali, byli też tacy, którzy cenili ją sobie najbardziej. Jednak w magii praktyka była troszeczkę ważniejsza. Co komu po tym, że zna nazwę zaklęcia, skoro nie potrafi go rzucić? On sam też nie bardzo przykładał się w tej dziedzinie. Zawsze fascynowały go zaklęcia i eliksiry - to, że został nauczycielem ONMS to zupełnie inna bajka.
    Wodził wzrokiem gdzieś w oddali, nawet zamyślił się przez chwilkę. Często układał sobie w głowie dobrane odpowiedzi. W niektórych sytuacjach było to nawet przydatne, czasami warto się zastanowić za nim palnie się coś na wiatr.
    - Wiesz... - Zaczął krótko, zakładając kilka kosmyków włosów za ucho. Szturchnąwszy bladoniebieski płomyk, uśmiechnął się sam do siebie - To całkiem proste, choć pewnie się domyślasz. Znam to z własnego doświadczenia - Zerknął na nią, by odczytać co nieco z jej delikatnej twarzy. Nie ukazywała ogromnego zdziwienia, a raczej zainteresowanie - tak jakby nie było to nic nadzwyczajnego. Zresztą dla niej i dla niego nie było, trochę czasu minęło w obcowaniu ze zdolnością.
    Vlado tak długo się na to zbierał, a wystarczyło to po prostu z siebie wydusić. Świat się nie zawalił, wszystko dookoła stało na swym miejscu. Czasami brakowało mu pewności siebie, szczególnie w momentach, które dotyczyły jego osoby. Tu zawsze pojawiał się znak zapytania - mówić, czy nie? A co jak zaraz napisze o tym, Prorok Kronik? Przecież wiedział, że tak się stanie. Nie jeśli chodzi o Abigail.

    OdpowiedzUsuń
  74. - Nie dla mądrych, tylko dla rozsądnych – poprawił ją, i szybkim ruchem ręki zaczął zapisywać wszystkie możliwości jakie mieli. Notował nazwiska i daty, którymi mogliby się zainteresować. Abi miała odrobinę racji, nie musieli czekać specjalnie na jakieś wydarzenie tylko zająć się odpowiednio śliz gonami i po prostu zrobić swoje. Nie zapomniał tego zanotować – jeszcze musielibyśmy mieć pewność, że nikt akurat do tego konkretnego składziku nie wejdzie – zauważył, chociaż brał pod uwagę jej propozycję, jednak traktował ją raczej jako ostateczność, gdy już nic innego nie wymyślą.
    - Idę, idę – przytaknął, przenosząc spojrzenie z pergaminu na dziewczynę. Uśmiechnął się do niej radośnie, po czym delikatnie sunął piórem po ziemi, drażniąc w ten sposób kotkę, która na nie naskakiwała.
    - Wiesz… Szczerze mówiąc to nie bardzo się orientuję kto z kim, ale jeżeli uważasz, że się trzymają to jak najbardziej mogą być. Podoba mi się Twój pomysł. Sam pewnie bym o tym szybko nie pomyślał – uśmiechnął się, i zapisał kolejne zdania na pożółkłym papierze. Nagle odłożył wszystko na bok i wstał gwałtownie z podłogi, szeroko się uśmiechając. Nim Lawrence zdążyła cokolwiek powiedzieć, ruszył biegiem w stronę swojego dormitorium, a już po chwili zniknął za jego drzwiami.
    Kiedy wrócił do salonu, oczy miał przepełnione radosnymi iskierkami, szedł wyprostowany i dumny z siebie. Chociaż ciężko było mu wytrzymać, aby nie wrzasnąć głośno do dziewczyny pewnej nowiny…
    - Przypomniało mi się, jak rozmawiałem z … - było widać po nim ekscytację, uśmiech nie schodził mu z ust, a oczy miał szeroko otwarte i utkwione w dziewczynie – Z pewnych źródeł wiem, że spora część Ślizgonów planuje pomimo zakazu udać się do Hogsmeade w kolejny weekend. Musimy tylko się dowiedzieć, czy Marie i Hagenie również idą. To byłby idealny moment – uciszył się odrobinę – jeżeli sporo ich pójdzie, będą mniejsze szanse na to, aby ktokolwiek się zorientował co jest grane! – powiedział, powstrzymując się przed radosnym okrzykiem. Zamiast tego, chwycił Khaleesi i mocno ją przytulił.

    Angus

    OdpowiedzUsuń
  75. Skrzywił się na sam dźwięk znienawidzonego nazwiska, ale za tę reakcję mógł z powodzeniem obwiniać wiatr, który zmógł się na sile, burząc na ułamek sekundy maskę, która w postaci subtelnego uśmiechu dostarczała Lou pewności siebie. Zaraz jednak znów wykrzywił usta w swój markowy uśmiech, by dla zabawy złapać kontakt wzrokowy ze swoją niespodziewaną rozmówczynią.
    — Lou w zupełności wystarczy — zapewnił w ramach odpowiedzi, rezygnując z roztrząsania tematu swojego pochodzenia, choć „Weasley” nadal brzęczało mu w uchu, wywołując nieprzyjemne dreszcze wędrujące wzdłuż kręgosłupa i kończące się na opuszkach lodowatych placów.
    Najmłodsza latorośli Billa i Fleur nie lubiła zobowiązań, a przynależność do tej rodziny do czegoś jednak zmuszała, bo kto nie znał TYCH Weasleyów? Kto nie słyszał o ich poświęceniu i zażyłości z TYM „chłopcem, który przeżył”, a także z jednym z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów, Dumbledorem? Sama wzmianka o tym sprawiała, że Krukon z ledwością powstrzymywał odruchy wymiotne, bo ileż można słuchać jedno i to samo? Nie był niewdzięcznikiem, był prostu znudzony opowieściami o heroicznych czynach familii i milionie różnych scenariuszy, gdzie jeden płonął większym absurdem od poprzednika. To był tylko początek góry lodowej. Louis najbardziej na świecie nie lubił porównań jego osoby do utartego stereotypu prawdziwego Weasleya, którego powinna cechować burza rudych włosów najlepiej w towarzystwie piegów i obowiązkowo talent do latania na miotle, stąd też nasłuchał się wielu zarzutów od osób trzecich, które nie padały bezpośrednio w jego stronę, a w stronę rodziców, że Lou nie pasuje do wykreowanego obrazka. Wśród nich było też narzekanie, że nie wdał się w ojca, który pewnie z utęsknieniem wyczekiwał idealnego syna. I choć Krukon nigdy nie nabył kompleksu niższości, miał dość traktowania jak piąte koło u wozu, żyjące w ciągłym cieniu dwóch sióstr i ojca, i chyba dlatego podjął drastyczną decyzję spędzenia większości czasu we Francji, choć walki z głową rodzinny nie wygrał i został zmuszony do edukowania się w Hogwarcie. Teraz jednak na to nie narzekał. Śladowa ilość krwi wili krążąca w żyłach i akcent skutecznie rekompensował pobyt w zamku, w Beauxbatons nie miałby takiego luksusu.
    Słowa, który padły, sprawiły, że usta Louisa wygięły się w łobuzerskim uśmiechu, a chęć chichotu została z ledwością powstrzymana.
    — Zasady nie powinny stać na drodze prawdziwej przyjemności — zauważył, niemalże szepcząc te słowa do malutkiego ucha, by doczekać się pożądanej reakcji, choć też śmiał wątpić, czy ona w ogóle nastąpi. Po swoich słowach spodziewał się co najwyższej jeszcze większego zakłopotania, a nie odważnej odpowiedzi, która sprawiła, że Lou miał ochotę specjalnie dla tej dziewczyny zmienić trochę przebieg swojej gierki.
    — Delektowanie się kawą w miłym towarzystwie jest prawdziwą ucztą dla podniebienia. Nie odmówiłbym sobie takiej przyjemności — powiedział, gdy ogarnęła go nieodparta ochota na towarzystwo uroczej Puchonki, choć ostatnio targany przez chęć odpoczynku od miłosnych podbojów, unikał kontaktów z płcią piękną jak ognia, nie licząc paru wyjątków. Czyżby urocza Abigail miała się do nich zaliczać?
    Przejechał opuszkiem języka po dolnej wardze, by ją nawilżyć.
    — Jesteśmy zatem umówieni — zawyrokował.
    Louis

    OdpowiedzUsuń
  76. [Jasne, na odpis poczekam, a co do porwania chętnie się zgodzę - tylko bądźcie dla mnie trochę wyrozumiali, bo choć długo istnieje w blogosferze (pomijając dwuletnią przerwę) nie było mi dane wziąć udziału w grupowych wątkach/opowieściach :D Ale bardzo chcę spróbować, także chętnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CZYTANIE ZE ZROZUMIENIEM! :D Jasne, wątek z nauczycielem chętnie bardzo :D

      Usuń
  77. Stając przed drzwiami prowadzącymi do herbaciarni, biła się z własnymi myślami, próbując jednocześnie zapanować na emocjami, które powodowały nadmierne czerwienienie się jej policzków. Wiedziała, że całe to spotkanie, a tak naprawdę, jak przed chwilą zdążyła się dowiedzieć — ta randka, nie miała najmniejszych szans się udać. Po pierwsze jej serce było już zajęte i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić, a po drugie takie usilne swatanie w jej przypadku raczej nie mogło się udać, bo miłość jest czymś niesamowitym, nie do przewidzenia i koniec kropka. Gdy w końcu przekroczyła próg lokalu, który jak wskazywały dekoracje, muzyka i niezwykle mdła atmosfera w nim panująca, ewidentnie przeznaczony był dla par, westchnęła tylko i zaczęła wypatrywać niezwykle przystojnym blondynem, w którego oczach można zakochać się po jednym wejrzeniu. Jednak zanim zdążyła porządnie się rozejrzeć, tuż przed jej twarzą znikąd pojawiła się róża, a zaraz za nią wyższy o głowę i z tego, co zdążyła się dowiedzieć starszy o cztery lata Nate, który to rzeczywiście był niezwykle przystojnym facetem. Dziękując jedynie za kwiatka i uśmiechając się, ruszyła za nim do stolika. Mimo że powinna się cieszyć, z tego, że chłopak wygląda tak jak mówiła Chloe i nie jest jakimś starym oblechem to jednak bała się i to porządnie. Bo jeśli go polubi, ba, a jeśli się w nim zadurzy? No co Ona wtedy zrobi? Przecież nie będzie umiała tego ukryć i wszystko, o co tak długo walczyła, ponownie runęłoby w gruzach?
    Wszystkie jej obawy odeszły jednak w dal po kilku zdaniach zamienionych z chłopakiem, a myśli o tym, że mogłaby go pokochać, zastąpiły obawy o to, czy potrafiłaby go chociaż polubić. Był On jedną z tych osób, z którymi Sunshine nie potrafiła, a i nie chciała się dogadać. Zarozumiały, zakochany w sobie, nudny i w dodatku zwyczajnie nieśmieszny. Mimo to, że nawet nie udawała zbytnio zainteresowanej rozmową, a wręcz walczyła z opadającymi powiekami, gdy ten opowiadał o tym, jaką gwiazdą był za czasów szkoły i jedynym gestem z jej strony od czasu do czasu było kiwnięcie głową, Nate najwidoczniej był nią zaciekawiony i oczarowany jednocześnie, co powodowało, że pozwalał sobie na coraz więcej. Gdy w końcu zaczął próbować ją pocałować, odsunęła się gwałtownie i wstała, oznajmiając, że musi do łazienki, do której popędziła w zawrotnym tempie, nie wysłuchując nawet kolejnego prymitywnego żartu ze strony chłopaka. Nie miała pojęcia co robić, a pewne było tylko to, że nie mogła zostać z nim sam na sam ani chwili dłużej. Wprawdzie mogła wyjść, nie mówiąc nic nikomu, ale była przekonana, że wtedy Chloe z pewnością będzie się na niej mściła za to, jak potraktowała jej brata. - Hej Meissy wracasz do zamku? - spytała niewysokiej ciemnowłosej dziewczyny, która przed sekundą wyszła z kabiny. Słysząc twierdzącą odpowiedź, serce zaczęło bić jej szybciej, a do głowy przyszedł świetny plan, który miał wprawdzie małą szansę powodzenia, ale był ostatnią szansą na bezproblemowe zakończenie tej nieszczęsnej randki. - Proszę Cię przekaż Abi, że mam ogromnie wielką kryzysową sytuację i natychmiast potrzebuje jej pomocy — słysząc krótkie „Nie ma sprawy” i widząc zaciekawiony wzrok rówieśniczki swojej przyjaciółki, która to znała Abigail i na szczęście należała do osób służących pomocą, uśmiechnęła się i już nawet odetchnęła w duchu. - Tylko proszę Cię jak najszybciej — powiedziała jeszcze do wychodzącej Puchonki i sama po kilku minutach opuściła łazienkę, wracając do stolika, gdzie z szerokim uśmiechem czekał na nią Nate.

    Jest w końcu po wielu próbach! :D Mam nadzieję, że się podoba, no i cóż lecimy dalej!

    OdpowiedzUsuń
  78. James często się nudził. To znaczy, w większości przypadków miał coś do roboty, na przykład musiał napisać wypracowanie na Eliksiry czy coś w tym stylu, ale niezbyt mu się chciało. Dlatego zdarzało mu się robić głupie rzeczy, za które później płacił weekendami, spędzając je w małych gabinetach profesorów, czyszcząc jakieś puchary albo ramki z dyplomami. Różnych miał w tych wybrykach towarzyszów, ale jednym z najczęstszych i najlepszych była Abigail Lawrence. W życiu by jej tego nie powiedział, ale wprowadzała do jego życia trochę zabawy i zupełnie bezsensownych szlabanów.
    Ten konkretny szlaban, który musieli odbębnić w zeszły weekend, był jednak wyjątkowo bezsensowny. Nie czyścili pucharów w Izbie Pamięci, ani nic takiego. Profesor kazał im sprzątać swój gabinet, który wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Obrzydliwe tornado, bo termin ważności jedzenia, które znaleźli nawet pod biurkiem, dawno minął. Nawet dla faceta okazało się to być zbyt ohydnym doświadczeniem.
    Uniósł brwi, i zajrzał do pudła, które trzymała Abigail. Łajnobomby były jego ulubionym wynalazkiem ze sklepu Weasleyów. Potrafiły narobić niezłego bałaganu.
    - Wchodzę w to - oświadczył natychmiast James; nie było opcji, żeby zrezygnował z małej zemsty. - Ale musimy uważać. Nie mam ochoty znowu sprzątać jego gabinetu.
    Rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś ich nie podsłuchuje.
    - Dobra, to jaki jest plan, panno Lawrence? - spojrzał na nią z błyskiem w oku.

    OdpowiedzUsuń
  79. Zawsze się nabierał. Do dzisiaj pamięta, że jego kuzynce, co roku na święta udało spłatać się tego samego figla, co w zeszłym. Ciągnęło się to przez prawie sześć lat. Nigdy nie znalazł sensownego wytłumaczenia swojej corocznej sklerozy. Czasem wydawało mu się, że to stres i silne emocje sprawiają, że zapomina o niektórych rzeczach. Kilka lat temu jego rodzice nawet całkiem serio przerazili się tym i postanowili pójść z nim do lekarza, jednak ten również nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Tymczasem Victor rzeczywiście miał rację, chociaż nie do końca. Odpowiedzią była trauma. Oczywiście nie jedna, ale wiele, związanych z różnymi wydarzeniami z jego życia. Mimo że nie lubił jabłek, za każdym razem próbował je kosztować. Nie pamiętał jak babcia wpychała w niego na siłę tarte jabłko, mimo że mu nie smakowało. Zapominał o wszystkim co było związane z takimi wydarzeniami. Dlatego też sytuacja z Abigail powtórzyła się już chyba czwarty raz. Kiedy poznał ją, też była przemieniona w swoją postać animagiczną. Myślał wtedy, że zaraz umrze. Że nie zobaczy kolejnej pełni księżyca. Nie chciał o tym pamiętać. Gdyby tylko o tym wiedział, Victor zapewne dziękowałby swojemu mózgowi, za to, że nie pozwala mu zachowywać w pamięci tych okropnych wspomnień.
    - Miałem zamiar wyczekiwać komety. Jeśli się nie mylę to… - spojrzał na zegarek i spochmurniał – przeleciała dokładnie dwie minuty temu… - dopowiedział zmarkotniałym głosem, ale nie pozwolił pomyśleć dziewczynie, że jest zdenerwowany. – W takim razie jak najbardziej możesz mi potowarzyszyć! – powiedział i uśmiechnął się lekko. W środku kipiał ze złości. Miał nadzieję zobaczyć tą kometę i dokładnie opisać to wydarzenie, żeby następnego dnia dostać dodatkową ocenę… Teraz jednak szansa na kolejny wybitny zniknęła. – No dobra, ale chyba nie będziemy tutaj tak bezczynnie siedzieć? – zapytał i powoli zaczął się podnosić. – Przez ciebie moja kometa już przeleciała, więc masz mi to teraz jakoś wynagrodzić! – zagroził jej palcem i uniósł kąciki ust.
    Victor, którego długo nie było...

    OdpowiedzUsuń
  80. Jak na prawdziwe Puchonki przystało, wejście do kuchni było im bardzo dobrze znane, a nie wszyscy uczniowie Hogwartu mieli ten przywilej. Poza tym, z kuchni do pokoju wspólnego, a co za tym idzie, do dormitoriów, było blisko. Normalnie same plusy należenia do Hufflepuffu!
    - Dobrze, że o kotleta, a nie o pietruszkę – zauważyła wyjątkowo przytomnie, bo... Bycie przytomnym, zachowywanie się w sposób na poziomie i wypowiadanie się bez bełkotu było zawsze na pierwszym miejscu, niezależnie od tego, ile Vinga wypiła.
    Zamiast wziąć się za coś pożytecznego, opadła na krzesełko, bo tak ją nagle rozbolały nogi...
    - Eeee... – no, to na pewno nie było na poziomie.- Właściwie to nie wiem. Nie lubię ich – to co jej strzeliło do głowy, aby mówić, że ma na nie ochotę? Chyba tylko tak dla jaj, aby mówić cokolwiek.
    Skwapliwie sięgnęła po kufel, najpierw pusty, ale szybko się zorientowała, odsunęła go z powrotem, poczekała, aż się napełni, a potem nawet sam się przesunął prosto pod nos Anvelt. No, prawie sam, trochę mu pomogła dłoń Abigail. Zachęcać dwa razy Vingi nie trzeba było, od razu upiła spory łyk, po czym dosyć mocno się zakrztusiła. Nie z powodu samego złotego płynu, tylko z powodu słów, które padły z ust koleżanki.
    - Z kim? – wykrztusiła, próbując doprowadzić oddech do normalnego stanu.- Dziwne plotki. Nie słyszałaś może czasem nic na temat tego, że wolę dziewczyny? To już jest bardziej prawdziwe niż zaręczyny z kimkolwiek – nawet jeśli Abigaile żartowała i Vinga to zrozumiała, to mówiąc to, co powiedziała, żartowała już w trochę mniejszym stopniu. A przynajmniej nie brzmiała tak, jakby żartowała, brzmiała poważnie, jakby to, co powiedziała, było prawdą, a nie plotką.

    OdpowiedzUsuń
  81. Vlado był przygotowany na jej pytanie, dlatego z góry ułożył sobie dłuższą odpowiedź. Nie chciał powiedzieć czegoś w stylu Tak, jestem animagiem i na tym zakończyć temat. Chciał jej o tym choć troszeczkę opowiedzieć, a może nawet stanąć przed nią w zupełnie innej osobie.
    Uśmiechnął się i pokiwał głową.
    W jakiś sposób lubił, gdy zadawała mu pytania, których była pewna. Wiedział wtedy, że zależy jej na tym by profesor pociągnął temat i nie skończył, póki nie wyjawi jakiś ciekawszych sekretów. Tutaj nie miał się za bardzo nad czym rozwodzić - animagia nie miała w sobie wielu tajemnic. Szczęście lub nieszczęście mieli ci, którzy przyswoili sobie tę zdolność w odpowiednim czasie. I ponieważ nie było to proste, wybrańcy mogli być z siebie dumni.
    - Tak - Odparłszy, spojrzał na połyskującą taflę niemalże granatowego jeziora. Oczy w kolorze letniego, czystego nieba przesuwały się, obserwując dokładnie elementy które napotkały. Choć dobrze znał ten widok, mógł na niego patrzeć codziennie.
    - Stało się to na piątym roku nauki w Hogwarcie. Byłem wtedy bardzo podirytowany i zdenerwowany sytuacją, która mnie otaczała. Mój ojciec strasznie podążał śladami swego przyrodniego brata, którym był, jak pewnie się domyślasz, Igor. Fascynowało go to co robił, był niemalże jak zahipnotyzowany. Zerwałem z nim kontakt, w momencie, w którym rodzice się rozstali. To było na pierwszym roku nauki, dlatego wraz z piątym został mi w pamięci najlepiej. Ojciec zaczął interesować się mną, kiedy dobiegła go informacja o moich zdolnościach; o tym, że nauka szła mi dobrze, o tym, że po za nią pojawił się jeszcze ten dar. Bardzo mu wtedy zależało, by spotkać się ze mną w celu wybrania drogi życiowej. Uciekałem od tego jak mogłem, czasami chowałem się w dormitorium i nie wychodziłem z niego, wiedząc, że tam mnie nie znajdzie. - Przerwał i ściągnął nieznacznie brwi, ukrywając tym samym nutę smutku, która urodziła się wraz z napływającym wspomnieniem. Nie chciał jej zaprzątać głowy opowiadaniem o rodzinie, która niestety usłana różami nie była.
    - Dostałem list - Kontynuował, zerkając na swe dłonie, po czym znów powrócił wzrokiem ponad taflę jeziora - List był właściwie telegramem, w który wklepane było jedno zdanie, zawiadamiające mnie o śmierci mojej matki. Ona była ostoją spokoju, bardzo mnie wspierała i broniła ponad wszystko, wiedząc że i ja postąpiłbym tak samo. Niestety nie było mnie tam wtedy... I nie mogłem nic zrobić - Ponownie przerwał. Przeniósł wzrok na Abigail - Wkurzyłem się wtedy. Widziałem wszystko, tak jakby ktoś przesłał mi myśli. Widziałem ten obraz, mimo że nie było mnie wtedy w Tromso. Było już późno, a raczej mógłbym powiedzieć, że była to godzina zakazana. Wybiegłem wtedy z zamku, wpakowałem się jak głupi w zakazany las, chcąc dobiec tak naprawdę nie wiadomo gdzie... W głowie rodziły mi się z sekundy na sekundę nowe myśli, ale szczerze? Nie wiem, czy potem już biegłem czy stałem, ale poczułem silny, rwący ból w mięśniach. Tak jakbym zaraz miał sie rozciągnąć, jak guma. Głowa stała się ciężka, przepełniona nadmiarem dźwięków. Oczy zaczęły zupełnie inaczej reagować na światło, widziałem wtedy nawet pyłki kurzu - Uniósł kącik ust delikatnie w górę - I w ten sposób, wiedziałem, że na pewno nie byłem w skórze człowieka.
    Zamilkł z prawie niezauważalnym westchnięciem. Podkurczył nogi w kolanach i objął je ramionami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wspominał tej sytuacji już bardzo, bardzo długo. Nie miał komu przede wszystkim, sam znał ją zbyt dobrze. Za każdym razem, gdy sobie przypominał, coś kuło go po lewej stronie żeber. Bezsilność? Bezradność? Szkoda, że nie mógł cofnąć czasu na tyle, by móc zmienić bieg wydarzeń sprzed lat. Zresztą teraz, to nie miałoby już sensu; tyle się pozmieniało, tyle w życiu pokonał kilometrów. Na co teraz rozgrzebywać rany i znów przechodzić to wszystko?
      - Zależało mi, byś dowiedziała się o tym, za nim skończysz naukę. Teraz już rozumiesz, dlaczego wiedziałem co czułaś w momencie przemiany - Zatrzymał wzrok, obserwując wyraz jej twarzy.
      W duchu cieszył się, że go wysłuchała. Był jej bardzo wdzięczny.

      [Ucięte, bo za długie :D Pomysł świetny, bardzo chętnie się podejmę. Tylko z zaczęciem będę mieć trochę problemu (chociaż jak trzeba to coś naskrobię :D) ale gdybyś mogła, to uchylę czoła :D]

      Usuń
  82. - Hm… W sumie nie wiem już czy to taki dobry pomysł – mruknął pod nosem i zamilkł. Poprawił uchwyt Abigail i ruszył w dół zbocza. – Animagiem? – powtórzył za nią jak echo, zmieniając temat. – Nie, Abbie. Nie myślałem o tym – zaśmiał się, wyobrażając jak na egzaminie zmienia się w muchę, żeby podejrzeć odpowiedzi innych uczniów. – Nie chciałbym być w sumie muchą. Żreć gówno i te sprawy… Ale nie zastanawiałem się nad tym. A co jeśli by się było za długo w postaci zwierzęcia? To co wtedy? Albo gdy właśnie zjesz innego czarodzieja nawet o tym nie wiedząc? Czy to morderstwo czy po prostu cena wliczona w bycie animagiem? – Im coś go bardziej ciekawiło, tym zadawał więcej pytań. Jakby to było być zwierzęciem? Jednak wolał chodzić na dwóch nogach w swojej postaci. – Pewnie zostałbym jakimś leniwcem czy innym bawołem, sądząc po moim szczęściu.
    Roześmiał się i przez kilkanaście metrów biegł z dziewczyną na plecach, udając samolot.
    Gadali tak o niczym, aż doszli do Trzech Mioteł. Max puścił Abigail, poprawił włosy i weszli do środka. Grała jakaś lokalna, denna kapela na rozruszanie publiki. Pełno ludzi. Rockmeni, skąpo ubrane laski, znowu rockmeni i laski. Tyle tam tego było, aż dostawało się oczopląsu. Max czułby się jak u siebie gdyby nie podejrzane spojrzenia rzucane w ich stronę. Mały zagubiony hipis raczej nie był tu mile widziany, sadząc po ludziach naokoło. Nawet czarodzieje mieli swoje muzyczne subkultury jak widać. Drugi argument - nie widział nikogo, kto przypominałby chociaż w jakimś stopniu jego. Chciał spytać: Przepraszam, czy tu biją? Stał chwilę, rozglądając się po wnętrzu, gdy po chwili usłyszał głośne śmiechy i wołania Lawrence. Ruszył w jej stronę, a raczej w stronę stolika, przy którym siedziała już ona i paru innych uczniów. W tym chyba Beth... Tak, to na pewno była Beth. Skrzywił się lekko, zdając sobie sprawę, że dziewczyna ładnie wygląda, co dobiło go jeszcze bardziej. Jak miał ją przeprosić za to wszystko? Gdy tak stał przy stoliku, Abbie poklepała siedzenie obok siebie na znak, że ma zająć miejsce także posłusznie usiadł. Nie zdjął skóry, wyjmując zapalniczkę z kieszeni spodni i bawiąc się nią w palcach.

    Mac Cavendish Jr.
    [Zróbmy tam jakąś rozróbę.]

    OdpowiedzUsuń
  83. [Hejka. Chciałabym przygarnąć Twojego przyjaciela - Danny'ego O'Briena. Napisz do mnie give.me.my.papaya@gmail.com to ustalimy szczegóły ;)]

    OdpowiedzUsuń
  84. James nie był do końca pewien, czy przy wrodzonym talencie do wpadania w kłopoty, który oboje z Abigail posiadali, mądrym było działać spontanicznie. Jakikolwiek plan pewnie pozwoliłby im uniknąć niektórych nieprzyjemnych sytuacji, które mogły ich spotkać po zapaskudzeniu profesorskiego gabinetu łajnobombami. Jak na Abigail jednak samo ustalenie godzin, w których profesor opuszcza gabinet, było osiągnięciem, bo delikatnie podchodziło pod słowo ,,plan". James stwierdził więc, że po co psuć sobie zabawę?, i grzecznie poszedł za nią.
    Oczywiście po chwili oboje zapomnieli o zalążku planu, który zrodził się w głowie Abigail. Punkt szesnasta, profesor wychodzi, łajnobomby wchodzą. Proste, naprawdę. Ale oni i tak zrobili to po swojemu. Gdy Abigail krzyknęła ,,trzy!", oboje wrzucili łajnobomby do sali, James zatrzasnął drzwi i natychmiast zerwali się do biegu. Coś jednak poszło nie tak, bo z sali dobiegły ich piski i krzyki. Albo profesor z jakiegoś powodu miał zwielokrotniony głos, albo w pomieszczeniu znajdowało się więcej osób...
    - To na pewno ta sala? - James spojrzał na Abigail, i w tym samym momencie drzwi się otworzyły.

    OdpowiedzUsuń
  85. [W głównej mierze to Twoja zasługa. W końcu nie ma w karcie nic czego nie napisałaś w opisie :) Mimo to cieszę się, że Ci odpowiada. Chwilkę mi zabrało szukanie tego fajnego pana, ale udało się! Nie wiem czy mu pokaże, ale co proponujesz :D]

    Danny

    OdpowiedzUsuń
  86. - Och Abi tak bardzo Cię przepraszam, ale jak widzisz, zostałam zaproszona na spotkanie i nie potrafiłam odmówić — powiedziała z uśmiechem i przeniosła wzrok z Neta na przyjaciółkę. Poczuła ogromną ulgę, gdy brunetka niepostrzeżenie weszła do herbaciarni, stanęła przed ich stolikiem i ze sztuczną irytacją w głosie zaczęła cudownie odgrywać rolę, która z pewnością uratuję ją od spędzenia jeszcze kilku godzin w towarzystwie chłopaka. Jak sama zdążyła się przekonać, blondyn nie był nader bystry i uwierzył w kłamstwo, szybciej niż zapewne obydwie myślały. Nie, żeby nie wierzyła w umiejętności aktorskie czy przebiegłość Abigail, po prostu ktokolwiek inny, o wyższym poziomie intelektualnym zorientowałby się, że to wszystko jest choć trochę podejrzane. Gdzieś pomiędzy kolejnym wspomnieniem o tym, jak świetnie grał w Quidditcha a nieśmiesznym żartem o płaszczu Abigail, wstała i chwytając, teraz już delikatnie zwiędłą róże podała mu rękę, po to by, aby nie oczekiwał czegoś więcej — Było naprawdę bardzo miło, ale widzisz, jak przedstawia się sytuacja. Nie mogę jej zostawić z tym samym, byłoby to nie uczciwe, a przecież oboje nie lubimy nie czystej gry, prawda? - powiedziała, bajerując go jeszcze jakimś nawiązaniem do jego ukochanej gry i chociaż najwidoczniej był już delikatnie zirytowany, szarmancko ucałował jej dłoń. - Do następnego razu! - krzyknęła, próbując w pośpiechu włożyć płaszcz i wychodząc z herbaciarni, która teraz stała się miejscem wywołującym mieszane uczucia, zapewne takim, które mimowolnie omijać będzie szerokim łukiem. - Abi... - szepnęła, gdy znalazły się już w większej odległości od lokalu — Jesteś cudowna! Nie mam pojęcia, jak Ci się odwdzięczę — rzuciła jej się na szyje i chociaż nic jej się nie stało, poza straceniem dużej ilości nerwów to teraz czuła się co najmniej tak cudownie, jakby pierwszy raz od kilku miesięcy wyszła na zewnątrz. - Spójrz kochanie, jakie mam mięśnie, czyż nie są cudowne? - śmiała się, przedrzeźniając chłopaka, starając się robić przy tym równie zabawne miny co On. - Nie wiesz nawet, jak dziwnie się czułam w jego towarzystwie — powiedziała, spoglądając na przyjaciółkę, która wyraźnie zmartwiła się czymś — Co jes...o nie, o nie — zmarszczyła brwi, gdy odkręcając głowę, spostrzegła, ostatnią osobę, jaką w tej chwili chciała zobaczyć.

    Sun

    OdpowiedzUsuń
  87. Nie chciał się zbyt długo rozwodzić nad wydarzeniami z przeszłości. Karkarow był z natury realistą - przeszłość zostawiał z tyłu, a do przyszłości jeszcze nie zaglądał. Najbardziej interesowało go to, co działo się teraz i w bliskiej teraźniejszości. A w tym momencie zależało mu na tym, by spędzić czas w przyjemnej atmosferze.
    Bardzo dużą ulgę dało mu "wyżalenie" się Abigail. Rozmowa z nią stawała się coraz prostsza. Kiedy wiedziała już o zdolnościach profesora, spokojnie mógł z nią debatować na milion tematów, podając przy tym swój przykład. Fajnie było od czasu do czasu, zacząć zdanie od A ja..." i móc przy tym opowiedzieć coś ciekawego z własnego doświadczenia.
    Pokiwał głową i uniósł kąciki ust w górę. Pamiętał ta sytuację bardzo dobrze, trudno byłoby mu zapomnieć, skoro Puchonka była pierwszą osobą, która zwróciła się do niego z tak ważnym problemem. Był jej za to bardzo wdzięczny i szczerze jej dziękował, że to z nim postanowiła podzielić się po raz pierwszy.
    Niespodziewanie Vlado podniósł się z ziemi i przeciągnął. Dał kilka kroków w lewą stronę.
    - Raz dwa trzy... - Nim zdążył powiedzieć, stanął przed dziewczyną na czterech łapach. Był rozbudowanym ciemnoszarym wilkiem z niebieskimi ślepiami. Jego łapy były bardzo spore, zakończone ostrymi pazurami. Śnieżnobiałe kły świeciły się z blaskiem księżyca, chociaż profesor starał się ich nie obnażać.
    Przysiadł na przeciwko.
    Ogon zamiatał drobne, jesienne liście. Wyraz jego twarzy był bardzo łagodny, można powiedzieć nawet, że uśmiechnięty. Szturchnął ja delikatnie mosieżną łapą w kolano, na znak powtórzenia jego kroków.
    Jeszcze nigdy nie miał okazji, by stanąć przed uczniem w tej postaci tak ot, swobodnie. Czuł się trochę zmieszany, ale nie okazywał tego po sobie, bo z drugiej strony było to ciekawe i fajne doświadczenie. Mimo, że ich zwierzęce postacie w świecie realnym nie byłyby zaprzyjaźnione, to tutaj scenariusz był pisany tylko i wyłącznie przez nich.

    OdpowiedzUsuń
  88. [To może dajmy spokój na razie i skupmy się na jednym, hm? Bo ja i tak nie wyrabiam tutaj z odpisami :D]


    - No widzisz, jak zwykle rozgadują kłamstwa, a prawdy to nie uświadczysz w tych plotach – że też taki temat wywołał u Vingi powagę, coś zaskakującego. Ale plotkowanie zawsze ją irytowało, może te dlatego, że mało ją obchodziło, co się dzieje u innych ludzi.- A prawa jest czasem o wiele bardziej zaskakująca, tylko że o tym jakoś nie gadają – pokręciła głową z dezaprobatą.
    Jak na kogoś, kto trochę wypił, brzmiała nadzwyczaj logicznie i poważnie, a przecież niemożliwe było, aby wszystkie procenty już z niej wyparowały. Ale trzeba było mieć też na uwadze to, ze człowiek po alkoholu jest bardziej szczery i czasem mówi rzeczy, których normalnie nie odważyłby się nigdy na głos powiedzieć.
    - Chcesz się przekonać, czy naprawdę? – spytała zaczepnie, nie mając bladego pojęcia, co je odbiło. Ale właśnie, poalkoholowa odwaga.
    A przecież miała już swój „obiekt westchnień”, który dziewczyną na pewno nie był, ale o tym przecież nikt nie miał bladego pojęcia, bo Vinga się do takich rzeczy nie przyznawała, zwłaszcza, że ta relacja była pełna trudności, które trzeba było jeszcze pokonać.
    Ale póki co przecież można się było bawić, mimo wszystko.
    O frykadelkach i ogólnie o jedzeniu już dawno zapomniała.

    OdpowiedzUsuń
  89. Przez całą tę szaloną ucieczkę James powstrzymywał się od śmiechu. Wpakowali się w niezłe bagno, ale zabawne bagno. No bo kto to słyszał, żeby chcieć zrobić niewinny kawał profesorowi i niechcący wrzucić łajnobombę do sali pełnej uczniów? To tylko w programie pt. ,,Potter i Lawrence w akcji". Po co trzymać się jakichkolwiek planów, skoro można iść na żywioł, i później - również na żywioł, bo jak inaczej - uciekać przed małą drugoklasistką. Do tego dodajmy, że nie mogli po prostu biec, bo nauczyciel, który pierwotnie miał paść ofiarą kawału, mógł w każdej chwili wyłonić się zza zakrętu. I wlepić im kolejny szlaban, zapewniając sobie darmowe sprzątanie gabinetu.
    James odetchnął głęboko, gdy wreszcie się zatrzymali. Spojrzał na Abigail i parsknął śmiechem, słysząc jej pytanie.
    - Myślę, że raczej na pewno - odparł, opierając się o ścianę. - Nie chcę się chwalić, ale jestem sławny.
    Znowu się roześmiał. Sytuacja była absurdalna. Dlaczego, do licha cięzkiego, żadne z nich nie zapamiętało dokładnej lokalizacji gabinetu profesora?
    - Co teraz? No cóż, to był mały incydent, ale wciąż musimy jakoś zemścić się na naszym kochanym bałaganiarzu.
    Uśmiechnął się konspiracyjnie do Abigail.
    - Wchodzisz w to, czy pękasz, Lawrence?

    OdpowiedzUsuń
  90. Ucieszył się, kiedy dziewczyna chwyciła jego pomysł i tuz po nim zmieniła się w swoje drugie oblicze - panterę.
    Nie miał okazji spędzać czasu z kimś w tej czterołapnej osobie, dlatego mógł zrobić tego wieczoru prawie wszystko. Mimo, że czas gonił ich obojga, a niebawem Abigail będzie musiała wracać do zamku, był gotów pobiegać chociaż chwilę w wilczej formie mając na oku większych rozmiarów panterę.
    Szybko załapał gest dziewczyny i zerwał się do biegu tuż po niej. Będąc kawałek z tyłu, niemalże stawiał kroki na jej krokach i choć nie mógł objąć swoim stępem takich odległości jak ona, to starał się ją nadgonić. Wiedział, że nie ma szans prześcignąć czarnej pantery, dlatego nie spalał się na wielkie triumfy. Zwierze to samo w sobie było silne, sprytne i szybkie, tym bardziej gdy w głębi duszy była panienka Lawrence. Oba połączenia dawały całokształtowi jeszcze większego powera.
    Biegnąc tak wzdłuż zbocza, profesor nadal trzymał się za uczennicą. Czuł, jak mięśnie łap pulsują mu od wysiłku, ale wcale nie był skłonny tego przerwać. Zimny i dość zimowy jak na tę porę wiatr rozpościerał mu na pysku niewielkie kropelki łez, które zdążyły się chwile temu uwolnić. Starannie omijał wszystkie napotykane przed sobą korzenie drzew, małe krzewy, oraz kamienie. Przy okazji nasłuchiwał również las, gdyby przypadkiem coś nagle miało z niego wyskoczyć.
    Szczerze, to był ciekaw dokąd pobiegną, dokąd dziewczyna go zaprowadzi. Znał dobrze okolice Hogwartu, nie spodziewał się krainy z lodu i miodu, ale być może będzie to miejsce, w które uczniowie się zwykle nie zapuszczają. Bo jest za daleko, bo jest nieco przerażające, albo zwyczajnie zbyt piękne.
    Pomyślał przez chwilę, że gdyby dziewczyna miała lekcje wuefu, byłaby dobrą biegaczką. Mając ją przed sobą, dokładnie widział jej zwinne uskoki, przyspieszenia, zwolnienia i uniki, które stosowała by nie zaryć głową w jedną z grubych gałęzi drzew. Albo by nie potknąć się przy jednej z większych, rozkopanych przez tutejsze zwierzęta dziur. Miała silne, ciężkie łapy, a i widać było, że pazury także odgrywają w nich bardzo dużą rolę.
    Z szybkim biegiem słychać było, jak ich łapy uderzają o grubą i twardą ziemie, nadając przy tym głęboki pogłos. Zbliżali się do dobrze znanego mu miejsca.

    Vlado Karkarow

    Kilka zmian konta i karty postaci, gdyby nąstapiła u Ciebie delikatna dezorientacja :D

    OdpowiedzUsuń

  91. Zerkanie w jej oczy było jedną z wielu przyjemności, którą Lou nie mógł sobie odmówić. Demaskowanie skrywanych w źrenicach emocji zapewniało mu rozrywkę, ale też sprawiło, że poznania sensu ludzkiego istnienia było na wyciągnięcie ręki. Oczy Abigail posiadały niesamowitą głębie, w której dało się zatonąć bez opamiętania. Były jak obrazy wybitnych malarzy — piękne, przejrzyste i aż domagały się interpretacji. Czy udało mu się dosięgnąć tego zaszczytu? Tego nie wiedział, wiedział natomiast, że życie składało się z piękna ulotnych chwil, które kolekcjonował niemalże od zawsze, gromadził w wspomnieniach, zamykał je w nich, dokładnie tak jak zamyka się skarby na strychu w drewnianym kufrze.
    — Do zobaczenia — powiedział tylko, choć ukrycie złości z powodu wypowiedzianego przez Puchonkę znienawidzonej nazwiska znów przyszło z trudem i zakodował sobie w głowie, żeby na dalszych etapach ich relacji ukarać ją za to zbyt frywolne wypowiadanie zobowiązującego „Weasley”.
    Odprowadzając ją wzorkiem do szkoły, zastanawiał się jak prędko przeminie jego fascynacją nią i jak szybko dołączy do etykietki „zaliczone”, mimo że nie chodziło tu tylko o zaliczenie w sensie fizycznym, a bardziej emocjonalnym. Niektórzy zbierali karty z czekoladowych żab, a jeszcze inni siniaki, za to Lou zbierał wspomnienia, które potem łatwo było wymienić na niezastąpione emocje, będące świadectwem bogatego wachlarzu doświadczeń.
    Gdy dziewczyna znikła z oczu, on poszedł w jej ślady. Udał się wprost do dormitorium, wyciągnął z torby orle pióro, pergamin, a spod łóżka parę potrzebnych do odrobienia pracy domowej książek i zaszył się w najcichszym koncie Pokoju Wspólnego, ignorując otoczenie. Dopiero, gdy skończył, zerknął na zegarek i wzdrygnął się. Kolejne spóźnienie zostało zapisane na jego koncie.
    Zaniósł swoje rzeczy do sypialni, rzucił je na swoje łóżko, doprowadził się do względnego stanu używalności i wybiegając, prawie nie zwalił z nóg drobnej blondyneczki, którą gorliwie przeprosił i zaaferował pomoc w nauce, wykorzystując fakt, że była młodsza o dwa lata.
    Musiał przyznać, że panna Lawrence prezentowała wiele podmiotów, które go pociągały. Od uroczego uśmiechu, który rozciągał się na jej twarzy, po subtelność w gestach, słowach, aż do otaczającej jej aury niewinności. I chyba dlatego uśmiechnął się mimowolnie, gdy tylko ją ujrzał. Podszedł do niej tanecznym krokiem, by zaraz usłyszeć „oskarżenie”.
    — Szczęśliwi czasu nie liczą — zauważył radośnie, wykrzywiając usta w jeszcze większym uśmiechu. Wymówka. Jedna z wielu. W rzeczywistości przeliczył swoje możliwości i pisanie eseju transmutacji zajęło mu dziesięć minut więcej niż początkowa zakładał.
    Podszedł do dziewczyny i ucałował ją niezobowiązująco w czółko, by skierować jej zainteresowanie na ich randce, a nie louisowej punktualności, a raczej jej braku.
    — Da się panienka porwać na kawę do kuchni? — zaciekawił się zaraz. — Nie da się ukryć, że kuchnia to mało romantyczne miejsce, ale przynajmniej kawę moją wybitną — dodał, kusząc się na uśmiech numer cztery z palety wyćwiczonych przez lustrem uśmiechów. I za darmo, dodał w myślach.
    Złapał ją delikatnie za rękę, splatając ze sobą ich palce. Nie znosił sprzeciwu, a ochota wymknięcie się mimo zakazu do Hogsmeade dziś nie wchodziła w grę, choć pewnie byłaby niezapomnianym przeżyciem zapewniającym odrobinę adrenaliny do względnie poukładanego, wypełnionego rutyną bytowania Krukona. Było jednak zimno, a Louis nie miał zamiaru zostać przygwożdżony do łóżka przez gorączkę, katar i kaszel. Tylko parę miesięcy dzieliło go od zrezygnowania z szkolnych przyjemności i wkroczenie w dorosłe, niekoniecznie potrzebne mu do szczęścia życie, co było równoznaczne z tym, że czas na romanse zostanie ograniczony, a on sam skupi się na studiowaniu magicznej medycyny, by w niedalekiej przyszłości zasilić szeregi Uzdrowicieli. Swoje skrzydła chciał rozwinąć w Świętym Mungu, ale nie miał najmniejszego zamiaru zostać tam na stałe. W końcu marzyło mu się życie wolnego strzelca we Francji.
    — Nie daj się prosić — wyszeptał.

    Louis

    OdpowiedzUsuń
  92. [Na odpis poczekam cierpliwie :) Mam nadzieję, że nie opuścisz bloga wraz z odejściem postaci! Bo tego zwyczajnie nie zniese! :D A co do Logana, to bardzo chętnie powątkuje. Nawet mozna by im coś ciekawego wymyślec. Szczerze zastanawiam się też nad postacią-uczniem, który mógłby trochę więcej powątkować. Bo mam jakiś taki głód wątkowy :) Ale nie wiem czy trzej bohaterowie to już nie przesada :D]

    Vlado/Logan

    OdpowiedzUsuń
  93. Praktyczne sprawdziany z zaklęć zawsze wydawały mu się banalnie proste - kilka obrotów nadgarstka, odpowiednia intonacja formułki, wystarczające skupienie i już. Po kłopocie. Zadanie wykonane z niezwykłą dokładnością, wyniki egzaminu bardziej niż pozytywne. Mistrzostwo, powyżej oczekiwań bez niemalże żadnego wysiłku. Z teorią było u niego jednak odrobinkę gorzej.
    Może właśnie dlatego tak bardzo się ucieszył, kiedy czerwonawa iskierka mignęła mu przed nosem, prowadząc jego spojrzenie ku sylwetce przyjaciółki. Szykowało się coś niesamowitego. Jej uśmiech wyrażał dokładnie to, co Fred sam miał w tamtej chwili ochotę zaproponować. Magiczne iskierki błyszczące w oczach Abigail sprawiły, że na twarz Gryfona niespodziewanie wcisnął się ten kombinatorski, cwaniaczkowaty grymas, który pojawiał się tylko pod wpływem jej bliskiej obecności. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, by odwrócić świat i nastrój Freda kompletnie do góry nogami. Bowiem wszystko, co robiła Lawrence było zaraźliwe. Dosłownie. A podobno mówią, że głupotą nie można się zarazić…
    Freddie wślizgnął się za kotarę tuż obok niej, na powitanie szturchając ją lekko ramieniem. Zaśmiał się cicho, przeciskając za Puchonką nieco bardziej w głąb klasy, by jak najszybciej zniknąć z prawdopodobnego pola widzenia nauczyciela. Ciemne włosy dziewczyny podskakiwały rytmicznie, w miarę jak nerwowo rozglądała się na boki, penetrując wzrokiem okolicę niczym James Bond w damskiej wersji. Szukając najdogodniejszej dla ich dwójki drogi ucieczki, wyglądała tak nieprawdopodobnie profesjonalnie, że Fredowi aż niemalże zachciało się śmiać. Niemalże.
    Ostrożnie wyciągnął dłoń i pociągnął za kosmyk kołyszących się przed nim włosów. Zerknął na Abigail, przechylając pytająco głowę. Profesor kończył właśnie tłumaczenie zasad pisania egzaminu. 60 minut, wszystko czytelnie, jeśli ktoś nie umie wyraźnie pisać, to drukowanymi literami…
    — Abs… — szepnął, szczerząc się pogodnie i nachylając się do ucha Puchonki — …a tak właściwie, to jak chcesz się stąd wydostać, głuptasie, co?
    Bezradnie rozejrzał się na boki. Klasa była pełna. Zamknięte drzwi znajdowały się dosłownie naprzeciwko katedry profesora. Nauczyciel mierzył klasę podejrzliwym spojrzeniem, przyglądając się uważnie czy aby na pewno nikt nie postanowił ściągać, ani nie próbuje go oszukiwać. Znudziłby się tym prawdopodobnie dopiero za 15 minut, a oni zdecydowanie nie mieli tyle czasu. Trybiki w jego mózgu pracowały na najwyższych obrotach. Weasley westchnął, niepewnie przeczesując włosy palcami i marszcząc w konsternacji brwi. Po długiej chwili milczenia pstryknął cicho opuszkami i odwrócił twarz w stronę Puchonki z nieco przebiegłym, promiennym uśmieszkiem.
    — Najwyższy czas narobić trochę bałaganu.
    Bezgłośnie zsunął torbę z ramienia jakby w odpowiedzi na niezadane przez nią pytanie i pochylił się nad jej zawartością, uważając, by omyłkowo nie poruszyć kotarą, ani nie wydać jakiegoś głośniejszego dźwięku. Powoli, by nie zepsuć ich genialnego planu, wyciągnął z dna teczki malutką kuleczkę i tryumfalnie uniósł ją nad głowę, z podekscytowaniem oblizując wargi.
    — Teraz patrz, kochanie, na to.
    I niewiele myśląc, łagodnie wysunął dłoń zza zasłony, zamachnął się nią, i w ciągu ułamku sekund wyrzucił niewielkich rozmiarów pocisk w powietrze. Przez chwilę nic się nie działo. W klasie panowała niemalże grobowa cisza, słychać było tylko odgłos skrobania piór po nieskazitelnym pergaminie. A potem nagle pomieszczenie wypełniło się różowym gazem, znikąd rozległ się pisk tysiąca trąbek, a oszołomieni uczniowie zaczęli krzyczeć, mocno zatykając uszy.
    Freddie parsknął śmiechem, popychając Abigail przed siebie i zmuszając ją nagle do szybkiego biegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. — Prędko! Zanim zorientują się, że to nasza sprawka!
      Rozbawieni dopadli klamki i nim tumany malinowego pyłu zdążyły opaść, ujawniając tożsamość żartownisiów, wylecieli na korytarz, pozostawiając ze sobą tylko odgłos szybkich kroków i wydawanych raz po raz urywanych parsknięć.
      — Jeszcze nam za to podziękują. Zobaczysz — uśmiechnął się, przelotnie spoglądając na biegnącą obok dziewczynę i zaraz skręcając w najbliższy korytarz, oddalający ich możliwie najbardziej od miejsca „zbrodni”.
      Oj tak. Zapowiadało się ciekawie.

      [Mogło być lepiej, wybacz, ale nie chciałam, byś tyle czekała ;-;
      KTO JEST 100 KOMENTARZEM, NO KTO? <3]

      Freddie Weasley

      Usuń
  94. Louis nie należały do osób, które się dąsały, bo chociaż miewał fanaberie i napady histerii, nigdy ich nie upubliczniał. Wszystko zostawało w jego głowie, ewentualnie w dormitorium, obowiązkowo pustym, bo przecież nikt nie mógł zobaczyć, jak najmłodsza latorośl Williama Weasleya wyrywa sobie drżącymi rękoma włosy z głowy i lamentuje, że cały świat jest przeciwko niemu. A robił to. Sporadycznie. Dopadała go chandra i chciał ją leczyć paczką papierosów, którą od roku nosił ze sobą, chociaż jeszcze nigdy nie skorzystał z dobrodziejstwa używek, bojąc się o włosy, paznokcie, płuca i cerę.
    — Nie jakąś tam zwykłą mieszkankę, a Ciebie Abigail, to zasadnicza różnica — rzekł, choć wiedział, że propozycja była banalna i nie zwierała w swojej ofercie niezapomnianych przeżyć, które lubił serwować swoim wybranką serca, jednak zdrowy rozsądek podpowiadał trzymanie się z dala od niestabilnej pogody Wysp Brytyjskich, toteż nie zamierzał się mu sprzeciwiać, darząc go za ufaniem ponad miarę. — Uchyliłbym ci nieba, ale wizja przykucia do łóżka przez choróbsko nie tak atrakcyjna, jak zalewająca mnie świadomość, że te godziny mógłbym spędzić z tobą na wyłączność, żeby móc wpatrywać się bezkarnie w twój zniewalający uśmiech. — oświadczył, niejednoznacznie przyznając się do swojej słabości w postaci niskiej temperatury, która była w stanie rozłożyć go w mgnieniu oka na łopatki, sprawiając, że czerwony nos i bolące gardło było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Niejednokrotnie obejmowała jego ciała wysoka, trudna do zbicia temperatura i nie zdiagnozowany krwotok z nosa, dlatego wolał unikać stanu podgorączkowego i troszczyć się o to, by zima go nie pokonała, bo mimo iż urodził się podczas trwania tej pory roku, był rasowym zimorodkiem, kochającym wszystko co dostarczało do ciała ciepło. Nawet staroświeckie swetry babki Molly, w który wstyd było się pokazywać.
    — I emocje też trzeba dawkować, piękna — dodał, by nie zostać zaszufladkowany słowem „niekreatywny”, a zaraz krzyknął „jest!” w myślach, choć bladnący na jego twarzy uśmiech wcale nie demonstrował zadowolenia, gdy dziewczyna wyraźnie zadrżała pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru. Objął ją delikatnie jednym ramieniem. — Sama widzisz. Nie mogę pozwolić byś przez moje kaprysy załapała przeziębienie — zauważył, zakładając za jej ucho zabłąkany kosmyk włosów, który utrudniał podtrzymanie kontaktu wzrokowego, lecz jednak zaraz pozbierał się emocjonalnie, by nadal trzymając ją za rękę, poprowadzić w stronę starych murów zamku.
    — Kuchnia też ma swój ukryty urok.
    Posłał jej czarujący uśmiech.

    Louis

    [Na pocieszenie powiem, że moim zdaniem piszesz ode mnie o wiele lepiej, więc nie ma się tu nad czym zastanawiać. Cieszę się, że Lou posiada choć trochę uroku osobistego :D]

    OdpowiedzUsuń
  95. [ Zgadzam się że do najurodziwszych to On nie należy, ale w jakiś przedziwny sposób jest tak charakterystyczny, że nie mogłam przejść tak po prostu obok i nie wybrać akurat Jego ;_
    Napisałam pod tę postać, gdyż sama nie do końca wiem, na którą mogłabym się zdecydować (masz ich cztery- dla mnie za trudno, gdyż każda coś w sobie fajnego ma, a Abigail to takie urocze imię :3).
    Co do wątków- zawsze jestem otwarta na propozycje, dlatego też nie za bardzo przeszkadza mi np. duża różnica w charakterze, gdyż to przecież on jest najważniejszy]

    Valentine

    OdpowiedzUsuń
  96. [Myślałam, że już zdążyłaś znienawidzić mnie i Bellamy'ego, ale jeśli nadal masz ochotę kontynuować, to jutro, jak tylko wrócę ze szkoły podeślę odpis! :)]

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  97. Głośne westchnienie opuściło usta chłopaka wraz z dymem papierosa, którego zaledwie po chwili wyrzucił za barierkę. Z całych sił próbował powstrzymać ochotę na wyciągnięcie kolejnego z paczki, to już był kolejny stopień uzależnienia! Spojrzał na dziewczynę z wyraźnym zrezygnowaniem. Nie było mowy, aby odpuściła, na gacie Merlina, nie mógł nic z tym zrobić i teraz pewnie przez kilka następnych dni, aż do samej pełni będzie zachodził w głowę, co by tu zrobić, aby zatrzymać Abigail na noc w zamku.
    - Jesteś potwornym uparciuchem, Abigail – mruknął, a imię dziewczyny w jego ustach zabrzmiało jak krótki jęk, gdy tylko jabłko uderzyło go w brzuch. – W dodatku brutal! – dodał już bardziej entuzjastycznie, unosząc owoc do ust i wgryzając się w niego. Miąższ wlał się do jego ust, wraz z przyjemnym, kwaskawym smakiem.
    Odchylił głowę i oparł ją o zimne cegły. Z każdą chwilą tej rozmowy uświadamiał sobie, jak bardzo by chciał zrobić coś w kierunku jego i Scorpa, ale był na to zbyt tchórzliwy.
    - Gah, pomyślę o tym – obiecał bez przekonania, pakując do buzi kolejny gryz jabłka, sygnalizując, że jednak nie ma ochoty rozmawiać o Malfoyu.
    Uniósł dłoń i zerknął na zegarek, który uświadomił mu, że do pierwszej lekcji zostało naprawdę niewiele czasu. Jednakże był na tyle zniechęcony myślą, że za chwilę będzie zmuszony usiąść w ławce z Scorpiusem i co gorsza – będzie musiał z nim współpracować na cholernych eliksirach.
    - Hej, Abi – zagadnął cichutko, spoglądając na nią spod rzęs. – Może by tak urządzić sobie maleńkie wagary? – poruszył zabawnie brwiami. – Tu nikt nas nie znajdzie, z resztą, nie sądzę aby ktokolwiek mnie szukał – wzruszył ramionami. – No chyba, że ciebie… - zastanowił się przez moment. – Może masz jakiegoś adoratora, który przez następne kilka godzin będzie uganiał się po zamku w poszukiwaniu swojej miłości? – w czasie swej wypowiedzi nie spuszczał wzroku z twarzy dziewczyny. – To jak? Idziesz na to?

    sangster

    [Padam do stóp i przepraszam za moje niegodziwe zachowanie! :c]

    OdpowiedzUsuń
  98. [Przejrzałam zajęte wizerunki i nie znalazłam Bena więc... ale mogę zmienić. nie jestem konfliktowa. ]

    Dorian

    OdpowiedzUsuń
  99. [Wątek zawsze i chętnie. Zwłaszcza, że nasi bohaterowie są w jednym domu, więc na pewno nie będzie trudno czegoś wymodzić... Jakiś konkretny pomysł, czy mam główkować? ]

    Dorian

    OdpowiedzUsuń
  100. - Abi ja Cię proszę, wymyśl coś, on mnie zabije i ciebie też. Albo nie lepiej nic nie rób, ja to załatwię — szepnęła jeszcze i odwróciła się na pięcie. Chłopak był wściekły, co raczej dziwne nie było i swoją złość, jeśli dobrze przypuszczała miał zamiar wylać na nią i w mniejszym stopniu również na Puchonkę. - Nate to nie tak, ja mówiłam o kimś innym. Przecież ciebie bym nie kłamała prawda? Randka była cudowna, dawno się tak świetnie nie bawiłam — uśmiechała się nerwowo, próbując zwiększyć dystans ich dzielący, który chłopak wciąż zmniejszał, przysuwając się do niej.
    - Gówno obchodzi mnie wasze zadanie, miałem całkiem inne plany w stosunku do ciebie. Doskonale o tym wiesz, prawda? - powiedział, gdy zatrzymała się na ścianie budynku, a ten stanął tuż przed nią, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch — Więc teraz grzecznie się pożegnamy, a niedługo dostaniesz informacje, kiedy spotkamy się ponownie. Nie będziesz ze mną grała, rozumiesz? Jeśli nie przyjdziesz, to pożałujesz — pocałował ją i chociaż Krukonka chciała go odepchnąć, była sparaliżowana ze strachu, a i chłopak był stanowczo zbyt silny — Koleżankę też przyprowadź. Do zobaczenia kochanie! - obdarzył przerażoną dziewczynę spojrzeniem i jak, gdyby nigdy nic odszedł.
    - Abi wracajmy szybko — powiedziała dopiero po chwili, chwytając dziewczynę za rękę.

    Lexi

    OdpowiedzUsuń
  101. Karkarow był świadom, co może spotkać go za ciąganie uczennicy po Zakazanym Lesie. Oczywiście, gdyby przyszło co do czego, wziąłby całą winę na siebie, ewentualnie starając się udobruchać dyrektora na tyle, by nie zostać zdegradowanym ze stanowiska. Ale mało prawdopodobne było to, że ktoś mógł ich zobaczyć o tej porze w takim miejscu, w jakie przyprowadziła go dziewczyna. Mało kto z uczniów w ogóle zapuszczał się w dalsze tereny lasu. Wszystkim dobrze znane były dosłownie tylko obrzeża, podczas gdy las najpiękniejszy był właśnie w swej głębi.
    Znał tę polankę. I chociaż nie bywał tu często - bo zwykle nie miał z kim - zdarzyło mu się na nią trafić. Szeroki dąb rozpościerający się na jej środku był bardzo starym drzewem, którego sok z kory można było wykorzystać do eliksiru czyszczącego rany.
    Jezioro oblane było światłem jasnych gwiazd, wysoka za kostki trawa była niczym miękki dywan na środku ciepłego pokoju. Vlado opadł na nią tuż za Abigail, po czym odetchnął głęboko i uśmiechnął się.
    - Zgadzam się. Miejsce jest jednym z ładniejszych jeśli o Zakazany Las chodzi. Skąd o nim wiesz? - Powróciwszy wzrokiem na uczennicę, powrócił do pozycji siedzącej.
    Był ciekaw jej odpowiedzi. Choć nie trudno było domyślić się, że mogła tak po prostu przemierzać las pod postacią pantery i trafić tu przez przypadek. Ale może jednak ktoś ją tu przyprowadził, być może ktoś inny także znał to miejsce po za ich dwójką.

    OdpowiedzUsuń
  102. Każde słowo, które padało z ust Abi sprawiało, że na ustach Lou pojawił się szczerszy uśmiech, który być może zaraz doprowadzi Weasleya do szczękościsku. I faktycznie zachichotał, gdy panna Lawrance poruszyła niezgrabnie temat magicznej gry, paplała co ślina na język przynosiła i przerwała nieprzemyślany potok, zdając sobie sprawy ze swojej gafy.
    Latorośli Weasleyów nie była sympatykiem. Bliżej było mu do hejtera niż wielbiciela magicznego sportu, co wcale nie znaczyło, że parał się w krytyce Qudditcha, raczej omijał rozgrywki i ten temat szerokim łukiem, nie rozumiejąc ekscytacji, która towarzyszyła uczniom w dniu meczu. Osobiście wolał zaszczyć się w Pokoju Wspólnym z ciekawą lekturą w dłoni, niż marznąć, głuchnąć w akompaniamencie krzyków i zaprzątać sobie głowę magiczną rywalizacją, która rozgrywała się na stadionie. Jedyny zysk, jaki z tego czerpał, to ewentualne impreza, sprawiająca, że mógł obserwować z wyraźnym rozbawieniem tych, którzy po skosztowaniu wysokoprocentowych trunków dostawali małpiego rozumu, a one zawsze pojawiły się po rozegranym przez Krukonów meczu, nawet jeśli był przegrany, wszak każdy pretekst był dobry by nazajutrz obudzić się z kacem, czy to w ramach wyrzucenia z pamięci niechcianych wspomnień, czy nieopisanego szczęścia.
    — Zapraszasz mnie na mecz?— zapytał trochę, wbijając zainteresowane spojrzenie w speszoną dziewczynę. — Przyjdę — zreflektował się jednak zaraz, bo cisza, która zapadła była niewygodna, a napięcie, mimo że ledwo wyczuwalne, ciężyło, sprawiając, że Louisa dopadły delikatne wyrzuty sumienia. — Ale nigdy bym nie przypuszczał, że ktoś — tu pozwolił sobie na krótką pauzę i wygięcie usta w subtelnym uśmiechu — mając tak delikatnie dłonie — złapał pewnie jej rękę — może grać w Qudditcha — dokończył. — Życie jest pełne niespodzianek.
    Temat jednak uznał za zamknięty, gdy dziewczyna wykrzyczała nazwę deseru, a jej twarz natychmiast się ożywiła. Blondyn z reguły nie przepadał za słodkościami, ale nie chciał Puchonce psuć nastroju i sprawić, by znów pojawiła się niezręczność, więc przytknął, wykrzesując z siebie entuzjazm.
    — Jeśli smak potraw faktycznie jest zależny od towarzystwa, to to będzie najsmaczniejszy pudding jaki jadłem w życiu.
    Podszedł do pożądanego wejścia do kuchni i połaskotał namalowaną na płótnie gruszkę, by zaraz móc wejść do ukrytego za obrazem przejścia.

    Louis

    OdpowiedzUsuń
  103. [Muszę się zastanowić... Być może za późno na wycofanie się z organizacji porywającej ludzi, za późno na przeproszenie przyjaciela i uratowanie mu życia, nieotwieranie drzwi, które powinny zostać zamknięte i wiele innych "być może".
    Na razie nie mam pomysłu, ale jak tylko mi jakiś wpadnie, dam znać :]

    OdpowiedzUsuń
  104. Zdarzało mu się spotykać uczniów, którzy błąkali się po lesie najprawdopodobniej w poszukiwaniu przygód. Ale nie robił tak, jak przystało na nauczyciela - najzwyczajniej w świecie ich ostrzegał, że przyjdzie czas, w którym mogą z tego gąszczu nie wrócić. Nie zależało mu na tym, by brać takiego odważniaka za ucho i wyprowadzać z lasu. Czasami uważał, że lepiej zwrócić komuś uwagę w ten sposób, bo więcej daje to do myślenia. Albo jeszcze lepiej, jak ktoś się na własnej skórze przekona, choć nie życzył tego nikomu, bo dobrze wiedział, jak to jest uciekać w panice. Szczególnie z tego lasu.
    Abigail mogła czuć się przy profesorze bezpieczna. Nawet gdyby zaraz miało coś wyskoczyć, to Karkarow stanąłby twardo i ochronił ją własnym ciałem, by mogła uciec. Jedną rzeczą, której by jej nie pozwolił, to stanąć do walki z zupełnie obcym przeciwnikiem. Owszem, znał jej możliwości, wiedział, że ma w sobie pazur i dobrze zna zaklęcia. Ale niestety, to mogłoby nie wystarczyć. W świecie magii i czarodziejstwa żyje wiele stworzeń o niepoznanych dotychczas umiejętnościach, nawet w Zakazanym od lat Lesie.
    Vlado pokiwał ze zrozumieniem głową i zaraz po chwili odchylił ją do tyłu, przeczesując wzrokiem gwieździste sklepienie. Tej nocy niebo było naprawdę czyste. Można było znaleźć prawie wszystkie, sięgające ludzkich oczu gwiazdozbiory. A może spadnie któraś gwiazda?
    - Mógłbym Cię o coś zapytać, Abigail? - Zwrócił na nią swe spojrzenie. Było nieco inne niż zwykle. Cały czas łagodne i ciepłe, ale z wyczuwalną nutą powagi. Vlado przy dziewczynie nie czuł się profesorem, tym dumnym mrocznym nauczycielem. Choć na chwilę mógł stać się zwykłym człowiekiem, normalnym mężczyzną. Mógł wyrzucić swe uczucia, porozmawiać na wszystkie tematy, bo wiedział że Abi nie spojrzy na niego z krzywą miną, tak jak reszta. Owszem, na zajęciach musiał trzymać dystans, choć tak czy siak wysyłał co niektórym swoje porozumiewawcze uśmieszki. Ale teraz, gdy siedzieli we dwójkę gdzieś w zakamarkach lasu, na środku wysepki, tuż obok ogromnego dębu, mógł pozostać sobą.
    Źrenice jego jasnoniebieskich tęczówek bacznie poruszały się po jej twarzy. Nawet nie miał zamiary ukrywać tego, że właśnie przygląda się jej nie jako uczennicy, a jako dziewczynie. Miała bardzo delikatne rysy twarzy, które okalały ciemne włosy sięgające za ramiona. Lubił gdy się uśmiechała, bo najzwyczajniej w świecie lubił patrzeć na skromne dołeczki, które pojawiały się przy najmniejszym ruchu warg. Było w niej coś bardzo atrakcyjnego i porywającego. Spokojnie mógłby dać jej kilka lat więcej.
    Gdy zorientował się, że Abigail wyczuła jego lustrowanie, skwitował to kurtuazyjnym, krótkim śmiechem.
    - Chciałem zapytać, czy przyszłabyś do mnie pewnego razu na kolację. Do domku na obrzeżach Hogsmeade - Dokończył z delikatnie uniesionym kącikiem ust.
    - Ale nie w stosunku uczeń nauczyciel. Chciałbym spędzić z kimś trochę czasu w swobodnych relacjach. Tak jak teraz - Odparłszy, przeniósł wzrok z powrotem na taflę jeziora. Zastanawiał się w duchu czy to nie przegięcie. Czy w ogóle wypadało mu pytać o coś takiego swoją uczennicę... Pewnie mógłby dostać za to porządnego bana u dyrekcji. Ale coś w pewnym momencie ukuło go po lewej stronie, może to brak kogoś bliskiego? Może rzeczywiście tęsknił za czasami, w których miał wielu znajomych, z którymi mógł łazić do Hogsmeade, przesiadywać w Pokoju Wspólnym. Jego wieczory były nudne. Dobrze, że mógł od czasu do czasu pobrzdąkać na gitarze, inaczej umarłby od momentami panującej w chatce ciszy.
    I choć w środku cały drżał, był gotów na odmowę.

    [Mam nadzieje, że się nie zdenerwujesz na taki zwrocik akcji :D]

    OdpowiedzUsuń
  105. [Możemy faktycznie przejść od razu do pełni! :3 I znowu przepraszam, że odpisuję dopiero teraz, szkoła mnie niszczy!]

    Bellamy z całych sil musiał wykręcać się przed spędzeniem tego dnia z Abigail. Wymigiwanie się od rozmów z nią było niesamowicie trudnym zadaniem. Od zeszłej pełni wiele rzeczy zmieniło się w jego życiu, na dobre podarowali sobie próby stworzenia związku, co sprawiło, że Sangster podłamał się nieco, więc przynajmniej miał pewną wymówkę. Za wszelką cenę próbował wkręcić swoją przyjaciółkę do jakiejś roboty na wieczór, ale nic mu nie wychodziło. Miał nawet pomysł aby namówić któregoś z kolegów aby zaprosili ją na randkę, ale uznał, że to nie należy do zbyt dobrych pomysłów.
    Późno popołudniową godziną, zaraz po zjedzeniu obiadu, wraz z jednym z profesorów, ukradkiem przekradli się do Wierzby Bijącej. W jego głowie bezustannie krążyły myśli, czy aby na pewno dyrektor dokładnie zabezpieczył przed ucieczką Wrzeszczącą Chatę. Bell był w stu procentach pewien, że Abigail pojawi się w nocy w Zakazanym Lesie, i wiedział doskonale, że nie będzie w stanie się kontrolować, nawet jeśli dziewczyna pozostanie w zwierzęcej postaci.
    - Myśli profesor, że będzie tu bezpiecznie tej nocy? – zagadnął, spoglądając na wysokiego mężczyznę.
    - Nie martw się Bellamy, spróbuj przespać, może nie będzie tak źle? – odpowiedział pytaniem na pytanie, co było najgorszą metodą wykręcania się od odpowiedzi. Bell zmarszczył czoło, a w jego piersi zawibrowało głośne westchnienie.
    - Nie ma pan pojęcia jak to jest, nie móc panować nad własnym ciałem. – Odparł chłopak, wchodząc do starego, skrzypiącego budynku i kierując się do pokoju, w którym zawsze przebywał. Pomieszczenie to było praktycznie puste, ciemne, z stojącym samotnie pod ścianą łóżkiem.
    Nie lubił tego miejsca, zapewne dlatego, że właśnie tutaj uświadamiał sobie jak bardzo jest samotny, jak bardzo musi kłamać, żeby normalnie funkcjonować i nie zostać zlinczowanym. Profesor zostawił go już po chwili, życząc mu powodzenia i klepiąc go po ramieniu w dosyć ojcowskim geście, który niesamowicie zdziwił chłopaka.
    Położył się na łóżku, zakładając ręce pod głowę, a spojrzenie wbił w okno, częściowo zabite deskami. Miał nadzieję, że ta noc nie przyniesie żadnych ofiar.

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  106. Roześmiał się głośno, opierając plecami o chłodną ścianę i kręcąc z niedowierzaniem głową.
    To nie był pierwszy raz, kiedy razem z Abi postanowili spontanicznie uciec z lekcji, ale chyba jeszcze nigdy nie zrobili tego w aż tak efektowny sposób. Resztki różowawego proszku powłaziły mu do oczu, uszu i nosa, przez co, zanim uspokoił się już do reszty, zdążył jeszcze kichnąć parę razy, zataczając się w bok i korzystając z możliwości podparcia się Puchonki.
    — To była najbardziej spektakularna akcja potajemnego wymykania się z klasy, w jakiej uczestniczyłem. Należy nam się za to złoty medal — wyszczerzył się radośnie, przechylając głowę, przyglądając się dziewczynie z głupkowatym wyrazem twarzy i próbując uspokoić oddech.
    Wyciągnął dłoń przed siebie, opuszkami palców ściągając kolorowy pył z kosmyków jej ciemnych włosów i zastanawiając się, cóż takiego mogliby tego dnia zrobić.
    Każde ich wspólne wyjście kończyło się szlabanem lub wizytą któregoś z nich w skrzydle szpitalnym. Mimo wszystko uwielbiał czuć ten dreszczyk emocji towarzyszący wszystkim ich eskapadom. Freddie po prostu kochał łamać regulamin. Jeśli dodatkowo towarzyszką jego niedoli (w momencie gdy spadały na niego konsekwencje) była urocza i niezastąpiona Abigail, potrafił zgodzić się niemalże dosłownie na wszystko.
    A jeżeli Lawrence mówiła, że coś jest bardzo złe, bardzo ryzykowne i godne wyrzucenia ze szkoły, zwyczajnie nie potrafił odrzucić takowej oferty.
    — Prowadź, Maluszku. Niech świat o nas usłyszy.
    * * *
    Droga po krętych schodach dłużyła mu się niemiłosiernie. W każdej chwili mogli zostać przyłapani przez patrolującego nauczyciela, naturalnie uwielbianego przez wszystkich woźnego bądź, co gorsza, Irytka. Reszta duchów była niegroźna, podobnie jak rozgadane obrazy, pochłonięte swoimi codziennymi sprawami.
    Fred zachichotał, kiedy w końcu dotarli na odpowiednie piętro, a on poczuł drobną dłoń na swoim nadgarstku, ciągnącą go w kierunku wejścia do kuchni. Nie skojarzył faktu, iż nieopodal tego miejsca znajduje się pokój wspólny Puchonów, więc nie potrafił ukryć zawiedzenia w chwili , gdy skradali się niedaleko obrazu przedstawiającego wielką miskę z owocami, a Abigail mimo wszystko zaczęła ciągnąć go dalej, dalej i jeszcze dalej, jak najdalej od kuchni.
    Zirytowany przystanął, ciągnąc ją za szatę i robiąc przy tym minę naburmuszonego dziecka.
    — Nie zrobisz mi tego. Idziemy na babeczkę! — zadecydował i dziarskim krokiem ruszył w stronę malowidła.
    Słysząc kolejną falę protestów, nie zastanawiając się za długo, obrócił się energicznie w jej kierunku, pochwycił ją na ręce niczym pan młody przenoszący pannę młodą przez próg domu, ignorując jej nawoływania i radośnie powrócił na poprzednie miejsce, wyciągając dłoń, nadal trzymając Abigail w objęciach i łaskocząc palcami pulchną gruszkę na obrazie. W jednej chwili wejście do kuchni stanęło przed nimi otworem. Freddie wparował do pomieszczenia powitany salwą radosnych, skrzacich okrzyków i ze śmiechem postawił Puchonkę na ziemi.
    — Przeniosłem Cię przez drzwi. Od teraz jesteś moją kuchenną królową — zawyrokował, szczerząc się promiennie. — To co… babeczki czekoladowe? — przechylił potulnie głowę, próbując ją w ten sposób udobruchać. — No chyba, że wolisz z owocami. Zgodzę się na wszystko! Dzisiaj Ty tu rządzisz.
    I pogodnie oparł się o blat, mijając jednego ze skrzatów, w drodze podbierając mu kawałek ciasta. Spojrzał na Abi wyczekująco, wzruszając ramionami. Zapowiadał się bardzo ciekawy dzień.

    Pomieszanie z poplątaniem, ale jak tu wesoło! Fredziaczek

    OdpowiedzUsuń
  107. Kiedy do jego uszu dotarł dźwięk kroków, zdziwił się co nie miara. W końcu profesor nie powinien wracać, chyba, że o czymś zapomniał mu o czymś powiedzieć, ale jakby nie patrzeć, co tu było dużo do mówienia? Niedługo miała nastąpić przemiana, więc nie sądził, aby ten był na tyle głupi, aby wracać. Zacisnął palce na krawędzi łóżka, siadając na nim.
    Włosy na jego ciele zjeżyły się, gdy do uszu dotarł znajomy głos.
    Kurwa mać!
    Abigail!
    Niech to szlag, na Merlina!

    Gorączkowe myśli przepływały przez umysł blondyna, jednak na tą chwilę nie był w stanie kompletnie nic zrobić. Ucieczka nie była możliwa, był tu zamknięty jak w psychiatryku. Abi miała być bezpieczna! A właśnie w tej chwili wpakowała się w sam środek pola minowego. Zerknął ukradkiem za okno. Do pełni zostało jeszcze prawie półtorej godziny, musiał pozbyć się dziewczyny. Podniósł się i powędrował do drzwi.
    Jej zdziwiona twarz była ostatnią rzeczą, jaką pragnął zobaczyć w tym miejscu. Nie wiedział co robić, co mówić, co myśleć! Cholera jasna. Wsunął dłonie w kieszenie dresowych spodni, wiedząc doskonale, że po tej nocy nic z nich nie zostanie.
    - Abigail, do jasnej cholery, to ja powinienem zadać ci to pytanie! Mówiłem ci, prosiłem cię abyś się w to nie wplątywała! Może ci się stać krzywda! – Niemalże wrzasnął, czując bezradność większą, niż wtedy, gdy Scorp oznajmiał mu, że to już koniec. – Jak możesz tak bardzo się narażać!?
    Nie miał sił na kłamstwo, teraz, kiedy został przyłapany na niemalże gorącym uczynku nie było mowy o wykręcaniu się słabym samopoczuciem, albo czymkolwiek innym. Ona w podświadomości musiała widzieć o tym, że on jest potworem bez serca.
    - Nie wierzę, że tu przyszłaś – warknął, nie potrafiąc się pohamować. – Nie mogę znieść myśli, że coś może ci się stać, więc proszę, wyjdź stąd najszybciej jak to możliwe!

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  108. – Nie, Abigail – mruknął. – Nie mamy czasu, proszę cię idź stąd, wyjaśnię ci wszystko później, jutro, pojutrze, jak będę w stanie się ruszyć, tylko teraz sobie stąd idź! – ostatnie słowa zabrzmiały niczym błagalna modlitwa, jednak Bellamy, ,widząc twarz przyjaciółki, wiedział, że nie ma siły przebicia, że chcąc nie chcąc będzie musiał powiedzieć jej prawdę.
    Był wściekły. Na siebie, na swoje kłamstwa, na jej cholerny talent do pakowania się w kłopoty i sprowadzania na siebie ogromnego niebezpieczeństwa. Spacerując po pomieszczeniu nerwowo zaciskał palce na końcówkach przydługich już włosów. Nie mógł uwierzyć, w to, w jakie bagno się wpakował.
    – Nie wyjdziesz, co nie? Będziesz narażała własne życie dla cholernego potwora! – niemalże krzyknął, wpatrując się oskarżycielsko w jej twarz. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś faktycznie tak lekkomyślna, Abigail!
    Jego nogi nie mogły się zatrzymać, jego dłonie nie mogły przestać gestykulować. Nie potrafił nad sobą zapanować. I to nie dlatego, że jego tajemnica wyszła na jaw, ale dlatego, że był jawnym zagrożeniem wobec ważnej dla siebie osoby.
    Kiedy wstała, kiedy oparła się o jego pierś zdziwiło go, że w ogóle ma ochotę go dotykać. Jednak nie dał nic po sobie poznać, nadal wpatrywał się w nią tym swoim oskarżycielskim spojrzeniem. Nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo pewna siebie jest.
    – Nie masz pojęcia jak to jest! – wrzasnął, nie potrafiąc się kontrolować. – Nie wiesz jak to jest żyć ze świadomością, że raz w miesiącu zmieniasz się w bestię, że ona siedzi gdzieś głęboko w tobie, uśpiona. Kłamstwo jest jedynym wyjściem z tej sytuacji, ale ty tego nie zrozumiesz, bo nie potrafisz sobie nawet wyobrazić w jakim gównie siedzę! Nie ma znaczenia to, czy znasz kogoś rok, czy dziesięć, nie ma znaczenia to, jak bardzo komuś ufasz, jedyne wyjście to trwanie w cholernym egoizmie przez resztę życia, bo nie wiesz jak ktoś zareaguje! Abi nie zdajesz sobie nawet sprawy przez co przechodzę! – ostatnie słowa były szeptem, pewnie dlatego, że Bellamy pierwszy raz przyznał się, że likantropia jest najgorszym, co mu się w życiu przytrafiło.

    Bells

    OdpowiedzUsuń
  109. Uśmiechnął się i szczerze, choć niezauważalnie rozluźnił mięśnie, gdy z ust dziewczyny padła odpowiedź. Co prawda, nie wyczuł by była tą propozycją zadowolona tak jak on, ale mimo wszystko cieszył się w duchu, że zgodziłaby się go odwiedzić. I nie miał żadnych niecnych planów wobec uczennicy. Ale owszem - od czasu, w którym pierwszy raz się spotkali, Vlado bardzo polubił dziewczynę. Można by powiedzieć, że Abigail wzbudziła w nim uczucie, jakiego długo już nie doświadczył.
    Odkąd skończył naukę w Hogwarcie, jego relacje z ludźmi stały na granicy przepaści. Zafascynowany posadą w Ministerstwie Magii, założył sobie, że to całe jego życie. Że nie ma nikogo, ani nic, co byłoby kiedyś ważniejsze. I to dzięki powrotowi do zamku dostrzegł, jak wielki błąd popełnił niemalże zupełnie odcinając się od ludzi. Bywały momenty przejściowe, kiedy spotykał osoby, z którymi musiał współpracować, ale na tym się kończyło. Byli to ludzie na chwilę, nie przywiązywał do nich żadnych uczuć, ani jakichkolwiek sentymentów. Po za tym, był to okres, który spowodował w jego charakterze wiele zmian, który nauczył go szerokiego dystansu.
    - Cieszę się - Odparł po chwili, po czym chcąc zorientować się w czasie, zerknął na księżyc. Ten iskrzył się nieco nad horyzontem po prawej stronie czarnego sklepienia. Zwiastowało to czas powrotu. Abi musiała zdążyć, nim zacznie świtać, tym bardziej, że nazajutrz miała kilka zajęć.
    Karkarow po raz kolejny obrzucił spojrzeniem rozświetloną srebrzystym blaskiem taflę jeziora. Miało w sobie wiele nieodkrytych tajemnic. I pewnie nigdy nikt ich nie odkryje - dlatego, że nikt tu nie zaglądał. Zresztą było to jezioro jedne z wielu na terenie Zakazanego Lasu.
    Przeniósł wzrok na dziewczynę i posławszy jej ciepły uśmiech westchnął cicho.
    - Niestety, musimy wracać - Powiedział, wskazując palcem srebrną kulę na niebie.
    - On twierdzi, że niebawem wzejdzie dzień, co oznacza, że zaczną się Twoje zajęcia - Urwał na chwilę i splótł dłonie w jedną pięść - A chciałbym, żebyś była wyspana. Oczywiście odprowadzę Cie pod same kraty zamku - Dodał z uśmiechem, po czym podnosząc się z wilgotnej trawy, podał jej dłoń.
    Czas leciał nieubłaganie szybko. Ale wcale nie był z tego powodu smutny, bo wiedział, że to nie ostatni dzień, w którym będzie miał okazję posiedzieć dłuższą chwilę z Abigail; a jutrzejszego dnia, pewnie minie ją gdzieś na korytarzu z uśmiechem. Vladimir był naprawdę szczęśliwy, że wrócił w ciepłe mury zamku, a los podsunął mu właśnie taką osobę, jaką była panienka Lawrence.

    [No to się cieszę. :) A drugi psorek poleciał na urlop na Wyspy Kanaryjskie :D A tak naprawdę, to stwierdziłam, że nie jest jeszcze na niego czas. W każdym razie, jestem pewna, że powróci z większym rozmachem - w odpowiednim czasie :)]

    OdpowiedzUsuń
  110. Po odprowadzeniu Abigail, profesor udał się w stronę Hogsmeade. Szybko przebył ten kawałek drogi, po czym zadomowił się w ciepłych objęciach drewnianej chatki. Dwa, średniej wielkości psy czekając przywitały go radośnie już przy samym wejściu, nie spuszczając z oczu aż do rana.
    Karkarow - oczywiście, tak jak dyscyplina mu nakazywała - pojawił się w klasie jeszcze na dwadzieścia minut przed uczniami, by przygotować sobie wszystkie potrzebne materiały do zajęć. Wskazówki zegara tępo tykały, robiąc coraz wolniejsze okrążenia. Czas dłużył mu się aż do południa, potem było już z górki.
    Kolejnego dnia było podobnie. Mijając ulubienicę na jednym z korytarzy, puścił do niej perskie oko i skinąwszy głową oddalił się do swych obowiązków, których w czwartkowy dzień mu przybyło. Z góry odmówił prowadzenia szlabanu dla jednego z uczniów Slytherinu i oddał go w ręce profesora OPCM, by ten mógł się nim lepiej zając. Po za tym, Vlado unikał niańczenia, zwyczajnie tego nie lubił. Było sto ciekawszych zajęć, które mógłby robić w tym czasie.
    Karkarow rzadko z kim rozmawiał na temat spędzania czasu w piątkowy wieczór, w ogóle w jakikolwiek wieczór - dlatego nie musiał przejmować się pytaniami i ciekawskimi ludźmi. Po za tym, nie napomknąłby o tajemniczych spotkaniach wiedząc, że mogłoby przysporzyć to Abigail bezsensownych plotek i problemów. Z całego serca nie chciałby, aby po zamku błądziły naciągnięte plotki o jakiś wieczornych romansach.
    W umówione miejsce dotarł na kilkanaście sekund przed wyznaczoną godziną. Dziewczyna czekała już na niego. Mając nadzieję, że nie zmarzła i nie czekała Bóg wie ile, szybko podszedł witając ją radośnie.
    - Bardzo miło Cię widzieć, Abigail - Na jego twarzy namalował się szeroki, promienny uśmiech. Był bardzo zadowolony, że nie spędzał kolejnego wieczoru w Trzech Miotłach, albo w księgach - a tych miał aż nadto.
    Dziewczyna wyglądała troszeczkę inaczej, niż w wydaniu codziennym, co jeszcze bardziej umiliło mu widok. Oczywiście zauważył to od razu, dlatego mierząc ją wzrokiem pokiwał głową, co wystarczyło by zrozumiała, że wyjściowy ciuch bardzo przypadł mu do gustu. Nie wątpił, że Abigail brakuje zmysłu estetycznego. Po za tym była dziewczyną, a te jak wiadomo, kiedy chciały to potrafiły wyglądać perfekcyjnie.
    - Mieszkam tuż za rogiem, na końcu alejki - Wskazując drogę ruszył wolnym krokiem w kierunku domku.
    Droga minęła bardzo szybko. Idąc prosto kamienną uliczką, a następnie na końcu, skręcając w lewo, pojawiła się leśna alejka prowadząca wprost w jego cztery ściany. Dom nie był przesadnie duży, można powiedzieć, że idealny swą wielkością. Z zewnątrz obudowany był szarym kamieniem z drewnianymi wstawkami, a przyglądając mu się wyrazić, można było zauważyć jego niecodzienny kształt. Wyglądał jak dziwna bryła geometryczna.
    Wskoczywszy zwinnie po schodkach, otworzył przed nią drzwi i zaprosił do środka.
    Pierwsze co przywitało ich dwójkę, to przyjemne ciepło buchające z kominka, zaś drugie były dwa, rozweselone pieski. Lubiły, gdy ktoś ich odwiedzał, z natury były bardzo przyjaźnie nastawione. Od razu obleciały dookoła Abigail, skacząc i obiegając jej nogi. Vlado nie chcąc by ją obśliniły, machnął ręką, a te w mgnieniu oka pobiegły do środka poszczekując i obijając się radośnie o siebie.
    - Szary to Faust, a biała to Runa - Zwrócił się do niej - Polubiły Cię - Dodając radośnie, puścił ją przodem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dom był w środku wykończony od dołu aż po sam sufit drewnem. Krótki przedsionek był wprowadzeniem do salonu, do którego schodziło się po dwóch schodkach. Zaraz obok były kręte schody prowadzące na piętro, pod nimi znajdowały się drzwi toalety, a kawałek dalej wyłaniały się blaty kuchni. Za rogiem, po dwóch schodkach w górę stał fortepian i szafa grająca z niewielkimi ozdobami.
      Vlado zdjął kurtkę, pomagając także Abigail. Odwiesił je na dwa wieszaki i przeskoczył zwinnie dwa schodki.
      - Tak mieszkam, podoba Ci się? - Rozprostował ręce wzdłuż, czekając na jej reakcję. W salonie były dwie kanapy, stolik i fotel w kolorze mahoniu. Najbardziej w oczy rzucał się duży parapet, na którym spoczywały trzy poduszki. Zza okna wyłaniał się widok na małą dolinę. Stojąca obok kanapy lampka świeciła jasnym światłem, ukazując tym samym ścienne obrazy, które przedstawiały jego najlepsze chwile z dzieciństwa. Pod drugiej stronie ściany wisiał długi srebrny miecz, zaś środek podłogi okalał miękki czerwony dywan.
      Vlado przez długi czas starał się uzyskać dom, do którego będzie wracał z myślą, że zobaczy przytulne i ciepłe pomieszczenie. Tworzył go w większości sam. Wszystkie rzeźbienia i ozdobniki na kantach robił spory szmat czasu. Ale opłacało się. Nie zamieniłby go na nic innego.

      Usuń
  111. [No cześć! Abigail wydaje mi się podobnym magnesem na kłopoty, więc - działajmy!]

    Yilian

    OdpowiedzUsuń
  112. I tutaj Karkarow szczerze się zdziwił. Butelka wina? No tego się nie spodziewał. Spędzenie wieczoru z Abigail i butelką wina - to będzie najciekawszy wieczór Vladimira w ostatnich czasach. Tylko, że w jego zakamarkach chowało się jeszcze kremowe piwo, które profesor także trzymał na tę okazję. Cóż, albo wypije się dziś, albo innym razem.
    - Wybacz za te małe wredoty, one nieraz po prostu musza kogoś wylizać i padło na Ciebie, bo mną się dawno znudziły - Zaśmiał się radośnie, wskazując jej miejsce obok, na wygodnej kanapie tuż przy rozpalonym kominku.
    - Ale nie przejmuj się, nadal wyglądasz tak dobrze, jak wcześniej - Zauważył z uśmiechem, po czym obejrzał wyciągniętą przez dziewczynę butelkę wina. Wyglądało bardzo apetycznie, choć nigdy wcześniej o nim nie słyszał, stwierdził, że bardzo dobrze skomponuje się z kolacją, którą własnie przyrządzał.
    Właśnie, Karkarow, won do garów za nim coś się przypali i zwęgli na popiół!. I w mgnieniu oka, profesor pognał do kuchni, aby przemieszać kolacyjną potrawę. Na dziś postanowił przygotować pieczone kurczęta i kiełbaski, a na deser owocowe ciastka polane syropem z jagód, paszteciki dyniowe oraz kremowe bryłki nugatu. Bardzo dobrze, że zahaczył o Miodowe Królestwo, bo co to za wieczór bez zamkowych słodkości? Zresztą wiedział, że Abigail także lubi umilać sobie czas słodkościami. Zresztą, kto by nie lubił tego, co Miodowe Królestwo podawało na swej tacy. Vlado, na szczęście, nie miał daleko do cukierni, także w razie gdyby zabrakło, zawsze może szybko podskoczyć i uzupełnić zapasy.
    Wróciwszy z korkociągiem i dwiema lampkami do wina, zasiadł ponownie na swym miejscu i chwycił butelkę w celu wyciągnięcia korka.
    - Oczywiście, że lubimy się napić - Roześmiał się wesoło, pociągając silniej. Z butelki wydobył się charakterystyczny dźwięk, a korek wraz z korkociągiem wylądował na stole. Karkarow starannie napełnił winne kieliszki identyczną ilością i podniósł swój w celu skromnego toastu. Jednakże zaciął się nim jeszcze zdążył coś wypowiedzieć - zapomniał to, co układał przez czwartkowe popołudnie, myśląc o obecnym wieczorze.
    A niech to szlag - przeszło mu przez myśl. Przecież nie cierpiał jeszcze na aż tak wielką sklerozę. Czyżby wzbudziła się w nim nuta stresu?

    OdpowiedzUsuń
  113. [Nick możesz kojarzyć, bo kręcę się tu od dawna, z małymi przerwami i zmianami postaci c: Cześć i dzięki za powitanie, ochota oczywiście jest, gorzej z pomysłem, ale jak wybierzesz którą postacią wolisz pisać to pomyślimy, bo każda z tej czwórki jest równie ciekawa. Zależy, która możliwa relacja byłaby najlepsza]
    Lynch

    OdpowiedzUsuń
  114. Przytaknął i stuknął kieliszek dziewczyny - właśnie coś w tym rodzaju chciał z siebie wydusić. Łyk profesora był równie subtelny co Abigail i z tych samych powodów. Choć wino, które przyniosła, miało świetny smak, to nie wypadało mu wypić całego kieliszka. Przynajmniej ten pierwszy miał być oficjalnym toastem, wiec należało utrzymać trochę winne pożądanie na wodzy.
    Vlado w przeciwieństwie do dziewczyny miał dobrą głowę do alkoholu, może dlatego, że pijąc go nie nastawiał się na sponiewieranie. Zwykle degustował się tym, co miały okazję próbować jego wargi, a czasami szkoda było ot tak wypić wszystko, jak spragniony wielbłąd. Znał umiar na tyle, by pić i wyglądać dobrze.
    Ale oczywiście było zbyt pięknie, cicho i spokojnie, by nic się nie wydarzyło. Wredne psisko, sterowane swoim zauroczeniem do uczennicy po prostu musiało narobić bałaganu. Faust był niestety dużo bardziej żywiołowy niż Runa, bo ona chcć zachować swą dumę i klasę zwyczajnie leżała z boku. Dopiero gdy Faust postanowił naskoczyć na Abigail, podniosła się i podbiegła merdając ogonem, który najzwyczajniej dopingował całej sytuacji. Vladimir złapawszy się ręką za głowę, przeprosił dziewczynę, a gdy ta oddaliła się aby zmyć plamę, profesor pokazał psu dość charakterystyczny znak obcinania gardła. Ten ukazawszy skruchę i tak pozostał z siebie zadowolony, jakby miał dostać nagrodę za najbardziej towarzyskiego psa roku.
    Karkarow skoczył do kuchni, zajmując się potrawą, która nabierała już idealnego smaku i zapachu. Jeszcze kilka chwil i będzie gotowa, by podać ją do stołu - ale wtedy, Faust z pewnością wybierze się na przechadzkę po werandzie, żeby niczego nie napsocić.
    Odwróciwszy się na pięcie, by odpowiedzieć jej o ewentualnej pomocy, w mgnieniu oka został porwany do jednej ze znanych, tutejszych piosenek. I nawet bardzo dobrze się wkleił, a mając swój ukryty talent, mógł spokojnie wirować w nutach muzyki nawet do wieczora. Taki był plus całej sytuacji - profesor miał naprawdę dobre ucho do muzyki, zresztą ona towarzyszyła mu prawie zawsze. Nawet gdy siedział w książkach, to w tle rozchodziły się delikatne nuty klasycznej muzyki, albo kiedy sprzątał, coś majsterkował, czy też gotował.
    - Całkiem dobrze nam idzie - Zaśmiał się, okręcając dziewczynę kilka razy dookoła, ale na tyle spokojnie, aby nie zakręciło się jej w głowie. Jeszcze by tego brakowało, żeby upadła - na pewno pies miałby radochę, bo jej twarz była by w zasięgu jego mokrego jęzora. Na szczęście Karkarow trzymał ją bardzo stabilnie.
    Dawno nie miał okazji z nikim tańczyć. A to dobre ćwiczenie przed nadchodzącym balem w Hogwarcie - oczywiście dla Abigail. Profesor pojawi się na nim tylko zawodowo, w celu wspólnego toastu z nauczycielami, a potem zapewne uda się tutaj. Lub do Trzech Mioteł, jeśli w ogóle ktokolwiek się tam pojawi.
    W takich momentach żałował, że minęło te dziesięć lat więcej.

    OdpowiedzUsuń
  115. Kiedy skończyli wirować, jak płatki śniegu w zimowej wichurze, nadszedł czas na kolację. Vlado nigdy nie uważał się za dobrego kucharza i zawsze miał jakieś ale odnośnie swych umiejętności kucharskich, jednak cieszył go widok Abigail której najzwyczajniej wszystko smakowało tak jak powinno. Karkarow najczęściej przyrządzał dania na ostro, bo jedząc sam, nie musiał stosować się do żadnych wytycznych; tym razem kolacja była na tyle odpowiednia, by nie wypalić nikomu gardła.
    Gdy oboje napełnili swe żołądki sporym kawałkiem ciepłego obiadu, profesor rozstawiwszy na stole słodkości Miodowego Królestwa, nalał do kieliszków po kolejnej porcji smakowitego, czerwonego wina. Tak jak dla Abigail, tak i dla Karkarowa wieczór był odświeżeniem domostwa, a obecność drugiej osoby w jego domku, wzbudziła w nim ciepły i radosny nastrój. Przywykł do mieszkania tutaj w samotności, dlatego odwiedziny uczennicy były czymś w rodzaju renowacji, której brakowało mu ostatnimi czasy. Będąc z natury osobą gościnną, Vladimir chętnie przyjmował w swe progi osoby, które wzbudzały w nim uczucie szczęścia i z drugiej strony także nostalgii. Bo tęsknił za domem niesamowicie, ale zdawał sobie sprawę, że powrót tam nigdy nie będzie miał racji bytu. Przynajmniej nie teraz.
    Upiwszy łyk słodkiego wina, oparł się wygodnie na kanapie i wyprostował nogi.
    - Teraz? Teraz, panuję nad tym całym chaosem w biurze wyszukiwania i oswajania smoków. Jeśli mowa o kwestiach zawodowych - Uśmiechnął się, zerkając w stronę Abigail - A jeśli nie, to można powiedzieć, że czekam na wszystko, co dążył zgotować mi los. Choć na razie, z tego co zauważyłem, postanowił zrobić sporą przerwę, bo po za szkoła i Ministerstwem nie dzieje się nic - Wzruszył ramionami na znak zdezorientowania. Ostatnimi czasy, jakoś nic nie działo się w jego życiu, tak jak kilka lat temu. Miał tylko nadzieję, że nie będzie żadnego bum i nie spadnie mu na głowę jakiś ciężki kociołek.
    - Powinienem chyba pomyśleć o ułożeniu sobie życia prywatnego... Ale na razie nic nie wskazuje na to, by miało tak się stać. No chyba, że przyszło mi być samotnikiem do końca moich dni - Ponownie uniósł kąciki ust w górę.
    Vladimir czasami zastanawiał się nad sobą; nad tym, co dawno powinien już zrobić. Powinien znaleźć kogoś, kogo jego serce trzymałoby jak najsilniejszy magnez świata - osobę do wspólnego życia, do siedzenia wspólnie wieczorami, kogoś komu mógłby z uśmiechem robić śniadanie każdego ranka. I osobę, która umiliłaby mu starość tak bardzo, że zapomniałby ile wiosen wybił mu licznik. Mógł tylko chcieć i przynajmniej na razie na tym się kończyło.

    OdpowiedzUsuń
  116. Uśmiechał się w duchu, co nawet było widoczne także na jego twarzy. O smokach mógłby opowiadać godzinami: o stoczonych bitwach, poniesionych szkodach i chwilach szczęścia, które wbrew pozorom, także miały miejsce. Było to jego życie i pasja, która zawładnęła nauczycielskim sercem i umysłem niczym hipnotyzująca spirala. Ciężko zdefiniować jakie smoki są naprawdę - każdy z nich był inny, a wszystkie różniły się nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim charakterem. Jedne zacięcie walczą o byt na wolności, inne są wystraszone natłokiem większych drapieżców, z kolei jeszcze inne dają się złapać w zadziwiająco prosty sposób. I choć z natury są wredne i uparte, bywa tak, że idą pod łańcuch, jak skulone psy.
    - Owszem, są niebezpieczne i tak wyglądają - Pokiwał głową, także wsuwając do ust niewielką żelkę. - Ale w żadnym wypadku nie radziłbym wrzucać ich do jednego wora. Są takie, które na sam Twój widok, w mgnieniu oka, wciągnęłyby Cię jak rzeczny wir. Ale są też takie, które mimo ukazywanej dumy i wyższości, wiedzą, że nie jesteś po to, by je zabić - Wytłumaczył, upijając łyk słodkiego wina, które ulatywało z butelki niczym para wodna.
    Cieszył się, ze wybrała sobie zarys dalszej drogi życiowej i był niemalże pewien, że udałoby się jej zdobyć ten staż. Oczywiście, wszystko zależałoby od końcowych egzaminów, ale jeśli mowa o transmutacji - z tym problemów u Abigail nie było.
    - Uważam to za idealny wybór i nawet chciałbym Ci za niego podziękować... Nie zostawisz mnie tak szybko - Roześmiał się wesoło, choć ten fakt naprawdę bardzo go rozweselił. Już za chwilę jej nauka dobiegnie końca i rzeczywiście będzie musiała podjąć ważne i zarazem trudne decyzje. Ale racja - nie miała niczego do stracenia, a życie stało przed nią otworem. A Vlado dałby sobie rękę uciąć, że wszystko ułoży się tak, jak będzie tego chciała. Byłby nawet skłonny tą rękę do tego przyłożyć.

    [I z wzajemnością! Abigail to naprawdę jedna z najlepszych postaci, z jakimi w całej dobie blogowej się zetknęłam :D]

    OdpowiedzUsuń
  117. Choć smoki były tematem górującym, jeśli chodzi o spędzanie czasu - Karkarow jakoś rzadko miał okazję coś więcej o nim opowiedzieć, tym bardziej opisać komukolwiek przebieg takiej walki. Na jego ciele bez problemu można by doszukać się kilku blizn, które zdobiły skórę niemalże srebrną poświatą; na szczęście były w takich miejscach, gdzie ludzkie oko na ogół nie zaglądało.
    - Smoki są bardzo wredne, dlatego są z nimi problemy. Prawie każdy staje do walki na rzecz odebrania wolności, nie ma zmiłuj. Dlatego po za magią przydaje się broń biała, która w razie ewentualnej utraty różdżki, jest jak trzecia ręka - Wyjaśnił, dopijając czerwone wino ze swego kieliszka.
    Nie raz, czy dwa, zdarzyło mu się po prostu uciekać z pola bitwy, kiedy jego jedyna magiczna broń pofrunęła kilka metrów dalej. Silny podmuch wiatru przy otwartej, ognistej gębie smoka był niekiedy tak mocny, że potrafił nawet wytrącić z równowagi. Coś jak potężna wichura, wyrywająca drzewa z korzeniami. Po za tym, niektóre smoki starały się za wszelką cenę zabić, mimo że ludzie z Ministerstwa - w tym Vlado - nie przychodzili z takim zamiarem.
    - Masz na coś ochotę? Mam kilka ciekawych gier, fajnych rzeczy... No i uzupełniony barek - Uśmiechnął się, prostując na kanapie i właściwie będąc gotów do robienia czegoś fajnego. Mogliby nawet pójść na spacer, ale z drugiej strony, ciepło wypełniające chatkę było w stu procentach przyjemniejsze, aniżeli temperatura na zewnątrz.
    Właściwie to Vladimir chciał ją jeszcze o coś zapytać, ale stwierdził, że byłoby to przesadą - nie wsadza się nosa w nie swoje sprawy, a ta związana z pewnym uczniem Hogwartu, z którym Karkarow ostatnio zauważył Abigail, z pewnością do jego spraw nie należała. Ostatecznie puścił ten temat mimo uszu. Nie powinien generować w swojej głowie takich myśli, bo zaczynało powiewać to jakąś zazdrością. Tylko o co? Przecież Abi nie robi niczego, co mogłoby wpłynąć na wywołanie własnie takiej reakcji w jego krętym, jak górski szlak umyśle. Długo nie było u niego takich efektów ubocznych związanych z przyjaźnią - tak samo jak długo nie było przyjaźni.
    Zerknąwszy na stary fortepian, zwrócił się do dziewczyny - A może chciałabyś zagrać na klawiszach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A co do drugiej postaci - cieszę się, że się podoba. Może za jakiś czas wkroczę z jakimś uczniem, ale nie mam pomysłu jakoś. Może z przypływem weny coś się ulepi :)
      I wątki zawsze i chętnie, choć ja czekam jeszcze od panienki Wang na co nieco! :D Ogólnie znów Cię mało tutaj, mam nadzieję, że wszystko w porządku :)]

      Usuń
  118. I własnie to Karkarow bardzo lubił u Abigail - nie bała się próbować, jak miała na coś ochotę, to robiła to, a jak nie, to nie. Bardzo dobrze, że nie należała do osób, które w gościnie na nic nie mają ochoty. Miedzy innymi dlatego, że Karkarow wolał swój wolny czas spędzać rozmawiając, a nie milcząc i siedząc wciśnięty w kanapę. Czas na milczenie mógł znaleźć prawie codziennie, będąc samemu w tutejszych czterech ścianach i ślęcząc nad stertą esejów.
    Uzupełniwszy kieliszki czerwonym winem, zasiadł przed stary, mahoniowy fortepian. Grał na nim kilka dni temu, ale odkąd zadał trochę wypracowań swym uczniom, nie miał na to czasu - musiał je sprawdzać i analizować, co zajmowało mu praktycznie cały wieczór. Cóż, taka rola nauczyciela. Fortepian, mimo że był stary, to wciąż wyglądał na bardzo zadbany instrument - to za sprawą Karkarowa, który regularnie polerował go i czyścił z nalotów kurzu.
    Poklepał miejsce obok siebie i zaczął subtelnie wciskać biało-czarne klawisze, które wydobyły miłą dla ucha muzykę. Wskazawszy dziewczynie kilka prostych, układających się w całość dźwięków, upił łyk wina i odsunął dłonie by mogła sama spróbować. Możliwe, że całkiem dużo pamiętała.
    - Pewnie Twój ojciec nie był zadowolony? Bo ja bym chyba nie był - Zaśmiał się, kiwając rozbawiony głową. Nie mówiła mu jeszcze o tym, a wydawało się, że to całkiem zabawna i ciekawa historia. Kiedy nagle rodzi się dziewczynka i rzuca w prawo i lewo zaklęciami, rozsypując w drobny mak połowę domu. Karkarow sądził, że Abigail musiała być podobna. A raczej na pewno!
    - Ja gram od jakiś piętnastu lat, miej więcej. Rodzina mnie zaraziła, zresztą nie tylko fortepianem, ale i całą muzyką - Odpowiedział, obserwując jej poczynania z uśmiechem. Postanowił, że wtrąci swoje dwa grosze i będzie dogrywał jakiś dźwięk po drugiej stronie instrumentu. Może ułoży im się całkiem ciekawa nuta, godna pozycji Zniczy z Powyginanymi Skrzydełkami.
    To byłoby zabawne.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  119. Fredowi ciężko było ująć w słowa jak bardzo uwielbiał tę drobną istotkę.
    Noszenie Abi na rękach po kuchni w tę i z powrotem, o dziwo sprawiało mu nieopisaną przyjemność. Nie czekając, aż dokładnie powie mu, co powinien zrobić, raz jeszcze porwał ją na ręce i przetransportował we wskazanym wcześniej kierunku, obracając się po drodze dookoła własnej osi i ostentacyjnie opuszczając ją na ziemię nieopodal niewłączonych jeszcze piekarników. Wyszczerzył się, wielce zadowolony ze swoich poczynań i poprawił kucharską czapkę, zsuwającą się niesfornie z czubka jego głowy. Naprężył się jakby z dumy i wydął policzki, sugerując swoją postawą, iż zadane przez Puchonkę pytanie powinno mieć wydźwięk jedynie retoryczny.
    — Pytasz boga gotowania o to czy umie przyrządzić spaghetti? Moja Królowo, zrób miejsce dla mistrza!
    Teatralnym, przesadzonym gestem wyciągnął przed siebie rękę, odsuwając przyjaciółkę na bok i tanecznym krokiem przemieścił się po kuchni, by zabrać wszystkie potrzebne im składniki. Zgarnął je szybkim ruchem, układając w nierówny stosik na swoich ramionach i równie skocznie ruszył ponownie w jej stronę, zwinnie manewrując między krzątającymi się wokół skrzatami. Z hukiem odstawił wszystko na blat, kłaniając się przed Abigail i podnosząc się ponownie do góry z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Tryskał radością.
    — Moja Pani, czas najwyższy rozpocząć przyrządzanie uczty!
    Roześmiał się, sięgając do wiszącej nad nimi szafki i wyciągając z niej przestronny garnek przeznaczony tym razem do gotowania makaronu. Sprawnie napełnił go wodą i podpalił gaz na stojącej tuż obok kuchence.
    — Kluski wyrabiamy ręcznie, madame? — Zagaił zaczepnie, nachylając się w jej stronę.
    Następnie w ogóle nie czekając na odpowiedź, energicznie rozerwał opakowanie mąki, posyłając na nich deszcz białego, trudno usuwalnego z ubrań proszku. Momentalnie parsknął śmiechem, próbując zasłonić się jakoś przed falą pyłu i kucając za przystawionym do blatu krzesłem. Z rozbawieniem zarejestrował jednak, że w związku z powyższym najgorszy cios przypadł w udziale panience Lawrence. Nie czekając na jej reakcję, ruszył zatem biegiem do przeciwległego krańca kuchni, chcąc uniknąć gniewu upapranej w mące dziewczyny, która z pewnością postanowiłaby wyładować swoją złość na jego – o dziwo – czystej koszulce.
    — Nie zabijaj! — krzyknął jeszcze, śmiejąc się i gnając przed siebie, patrząc jak wszystkie skrzaty ustępują mu z drogi.
    Albo raczej nie jemu, a wkurzonej nastolatce, torującej sobie drogę przez obsypaną proszkiem kuchnię. Freddie był już martwy.

    [ Wiem, że późno, ale i urlop i wszystko… ale już wróciłam! <3 Yay! <3 ]

    Kochający Król Fredziak

    OdpowiedzUsuń
  120. [ Hejka zgłaszam się do Ciebie z pomysłem na wątek/powiązanie. Co ty na to żeby Abi chciała trochę rozjaśnić życie Lou? Przydałaby się jej taka wesoła osóbka :D Albo może wyniknąć całkiem zabawna sytuacja z kotami skoro się tak samo nazywają ]
    Louise

    OdpowiedzUsuń
  121. Parsknął śmiechem, kiedy kolejne jajeczne pociski chybiły celu i rozweselił się jeszcze bardziej, gdy nareszcie Puchonce udało się jakimś cudem ubrudzić mu ubranie i zafundować mu niesamowity, oślizgły prysznic. Z trudem wyhamował, potykając się o rzędy ławek i obracając się rozradowany w jej stronę, gdy zdał sobie sprawę z tego, iż Abigail skończyła się amunicja. Miał przed sobą perspektywę konfrontacji z wysmarowaną mąką dziewczyną bądź też dalsze bezpodstawne uciekanie i wyjście na tchórza. A tchórzostwo przecież nie leżało w gryfońskich zwyczajach.
    Przystanął, wyciągając ręce do przyjaciółki. Pacnięcie w ramię było delikatne, bezbolesne i przepełnione urokiem, ale dla zasady wydał z siebie ciche syknięcie i złapał się za rękę, mrucząc ‘auć’. Jej śmiech potraktował jako znak rozejmu, przeczesał więc włosy palcami i przytulił prędko drobną dziewczynę, wsmarowując w jej plecy resztki jajka, które osiadły uprzednio na kosmykach jego czupryny. Przycisnął ją mocniej, zdając sobie sprawę z tego, że wyglądają teraz oboje jak dość niesmaczna mieszanka ciasta na naleśniki – brakowało im w zasadzie jedynie mleka, by dopełnić krajobrazu nędzy i ciapowatej rozpaczy.
    — Jeśli śmierć miałaby smakować jak jajecznica, to mogę umierać codziennie! — wykrzyknął uradowany, z rozbawieniem trącając dziewczynę w bok i odsuwając się od niej na kilka kroczków.
    Byli cali wysmarowani niepokojąco wyglądającą jajeczno-mączną mazią i stali bezradnie pośrodku kuchni, z której rogów z zaniepokojeniem przyglądały im się skrzaty domowe. Uśmiechy nie schodziły im z ust.
    Weasley wyciągnął dłoń i ujął dziewczynę za rękę. Ruszył przed siebie, w biegu przepraszając stworzonka w fartuchach za zrobienie takiego bałaganu i posadził dziewczynę ponownie na bufecie, gdzie uprzednio siedziała. Zgarnął ze stojącego obok stolika tacę pełną ciastek i podał ją Abigail, chwytając w locie dwa przysmaki posypane czekoladą.
    — Też Cię czasami lubię, Pączuszku — wyszczerzył ząbki w uśmiechu i przechylił lekko głowę, otrzepując swoją kucharską czapkę z mącznego pyłu i wciskając ją na głowę. — Czy po zjedzeniu ruszamy dalej na zaplanowaną przez Ciebie supertajną misję z eliksirem wieloskokowym i czy postanowisz wtajemniczyć mnie w jej szczegóły, czy powracamy do nicnierobienia i włóczenia się bez celu po zamku?
    Przegryzł kruche ciasteczko na pół, z zainteresowaniem wpatrując się w oczy Puchonki. W jego tęczówkach płonęła niezaspokojona ciekawość.

    [ Wybacz za opóźnienia – święta, rozumiesz ;-; ]
    Jajeczny Król

    OdpowiedzUsuń
  122. ( Jaka ona urocza :3 Idealny kontrast z Corneliusem, hehe. Jest on dość skomplikowany wewnętrznie, ale to można zauważyć dopiero jak się go bardzo dobrze pozna xdd Może ktoś tego kiedyś dokona... Przychodzę po wątek. Tak. Myślałam nad Abigail, ale może to być oczywiście inna postać, jeżeli wolisz.]

    Cornelius

    OdpowiedzUsuń
  123. [Napiszę ci to, co napisałam Czekoladce, ja nawaliłam, więc tobie przysługuje przywilej wyboru, co robimy dalej :D I rzecz jasna piszemy :D]

    Louis Weasley

    OdpowiedzUsuń
  124. [To akurat proste. Abi usłyszy plotki, że Weasley z kimś tam kręci i pewnie nie uwierzy zanim nie zobaczy, i zobaczy, ba, Lou z premedytacją jej to pokaże. Mam dwa powody – Abi tak bardzo się w tej blond paskudzie zauroczyła, że wyznała mu miłość, co Lou trochę przeraziło, bo on zawsze ładował się w związki bez zobowiązań i mu to pasowało, bo nie umiał stale lokować swoich uczuć, albo po prostu nie trafiła go jeszcze strzała Amora, wszystko obracało się wokół zauroczenia, które jednak szybko znikało. Dobra, w sumie mam jeden. Drugi to taki, że Lou zrobił to specjalnie, by patrzeć jak dziewczyna popada w czarną rozpacz, ale powiedzmy sobie szczerze – Abi nie zalazła mu za skórę, polubił ją, więc nie miał powodu, by być aż takim skończonym dupkiem, co nie zmienia faktu, że dupkiem jest. Może być? :D]

    Louis

    OdpowiedzUsuń
  125. [Hej, strasznie długo mnie nie było, ale wróciłam! I mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie :D Nie lubie takich przerw. Kontynuuję :)]

    Karkarow roześmiał się rozbawiony krótką, aczkolwiek ciekawą opowieścią. Rzeczywiście, źle dobrana sukienka to niezwykły powód do zamiany starego fortepianu w pył. Wspominać o smokach mógł długo, ale fakt - co za dużo to niezdrowo... Nie tylko dla innych ale i dla niego.
    Dźwięki muzyki sprawiły, że czas płynął bardzo szybko. Vlado był wielce uradowany tą sytuacją, bo nie miał okazji dzielić z nikim pianina. Tym bardziej w swoim własnym domu. Towarzystwo dziewczyny wprawiało go w idealny nastrój - jedyną rzeczą, jaka mu przeszkadzała to fakt, że zegar tyka, a co miłe szybko się kończy.
    Podążył za nią, gdy Abigail rzuciła sie do swojej eleganckiej torebki. Nie miał zielonego pojęcia, co planuje z niej wyciągnąć i na samą tą myśl przeszedł go dreszcz. Wszyscy, którzy choć trochę ją znali, dobrze wiedzieli, że Puchonka nieraz ma naprawdę szalone pomysły.
    Kiedy wysunęła do niego szkatułkę, ślina stanęła mu w gardle, głos zamarł, a oczy błądziły raz po jej twarzy, raz po pudełeczku. Nie wiedział co powinien powiedzieć. Ten przemiły gest onieśmielił go na tyle, że zabrakło mu odpowiednich słów do opisania tego wszystkiego. Oczywiście przyjął podarunek i ostrożnie go otworzył. To, co zobaczył, wywołało w jego duszy ogromną burzę emocji - zdziwienie, przerażenie, zawstydzenie, szczęście i radość. Niemalże mieszanka wybuchowa. Tak rzadko dostawał prezenty, że właściwie zapomniał jakie to uczucie.
    - Smoczy kamień - Wyszeptał i obejrzawszy go w opuszkach palców spojrzał na dziewczynę - Znam jego znaczenie... Abigail i nie wiem co powiedzieć - Odparł wydobywając z siebie najmilszy uśmiech, jaki kiedykolwiek pojawił się na jego twarzy - Ale... - Urwał po czym wstał i wyskoczył do kuchni jak z procy.
    Sięgnąwszy po maleńki kluczyk, otworzył porcelanowe wieczko i wyciągnął z niego niewielki flakonik, po czym powędrował do dziewczyny.
    - Felix Felicis. Wesołych świat, Abi.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  126. [Oki, fajny pomysł, zatem zaczynam z nim :)]

    Tego dnia Karkarow postanowił spędzić wolny dzień tylko i wyłącznie na obijaniu się. Skoro cały ostatni tydzień harował, jak wół chcąc dobrze przygotować uczniów do egzaminów, stwierdził, że należy mu się chwilka odetchnienia. Po za tym nie był aż takim pracoholikiem, by dni wolne przeznaczać na siedzenie w tonie papierów.
    Postanowił wybrać się dziś do Trzech Mioteł, tym bardziej, że pogoda za oknem nie była tak tragiczna, jak parę dni wcześniej - to oczywiście miało znaczenie związane z ilością znajomych, którzy także postanowili wybrać się do pubu. Godziny popołudniowe zawsze sprzyjały wielkiemu oblężeniu, dlatego Karkarow nie spodziewał się, że znajdzie choć jeden wolny stolik, który ewentualnie mógłby zająć.
    Założywszy gruby, czarny płaszcz, ruszył żwawo w stronę Trzech Mioteł. To miłe miejsce wypoczynkowe pękało w szwach, ludzie śmiali się, rozmawiali, pogrywali w karty. Vladimir zauważywszy wolne miejsce tuż przy ladzie baru, pognał do niego niczym samolot, przy okazji witając wszystkie znajome twarze, kiwające mu z tłumu. Nie zdążył zamówić Ognistej, a lada chwila stary znajomy poklepał go po plecach i wciągnął w wir gier karcianych.
    Stolik był pięcioosobowy, miejsca przy nim zajmowali wyłącznie znajomi, którzy grę w karty uważały za sposób relaksu. Vlado uznał, że to całkiem dobry pomysł na ten wieczór.
    Zamówiwszy szklankę złotej whisky, rozsiadł się wygodnie i jeszcze raz rozejrzał po wypełnionej po brzegi sali. Jego oczy napotkały wielu uczniów Hogwartu, a w tym Abigail. Karkarow skinął w jej stronę głową i posłał ciepły uśmiech. Dobrze pamiętał te ówczesne czasy - on także był stałym bywalcem Trzech Mioteł i wcale się nie dziwił, że uczniowie uwielbiają to miejsce. Jego uwagę zwrócił pewien typek siedzący kilka stolików dalej; nie kojarzył go, albo siedział na tyle daleko, że Vlado nie mógł rozpoznać jego twarzy. Ostatnio często widywał tego pana w towarzystwie Abi - jeśli można to tak określić, bo tak naprawdę pojawiał się prawie wszędzie tam gdzie ona, tylko nie w Hogwarcie. Czyżby to jakiś wielbiciel? Wszystko możliwe.
    Wyrwawszy się z głębi przemyśleć, wrócił zainteresowaniem do kolejki gry. Była jego kolej.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  127. Nie miał pojęcia co się działo tamtejszego dnia, jednak całe Hogsmeade była po prostu obsypana młodymi hogwartczykami, którzy wyrastali na ulicach miasteczka niczym grzyby po deszczu. Ruch spowodowany uczniami od razu dało się wyczuć w sklepie, w którym pracował Joseph. Magiczne Gadżety Zonka zdecydowanie cieszyły się największą popularnością wśród trzecioklasistów, którzy to po raz pierwszy na tym roku nauki mogli opuszczać zamek. Oczywiście w sklepie nie brakowało też starszych roczników, którzy doskonale znali już owe gadżety i doskonale wiedzieli w jaki sposób ich używać i w jakich sytuacjach sprawdzą się najlepiej.
    Chodził pomiędzy regałami podając przedmioty, o które go proszono. Starał się robić wszystko jak najsprawniej zdając sobie sprawę z tego, że wciąż jest na okresie próbnym i wystarczy jeden błąd z jego strony aby stracił pracę i chwilowe miejsce zamieszkania. Dlatego właśnie był taki dokładny, zawsze uśmiechnięty i pogodny. Co w ogóle do niego nie pasowało. Nigdy nie był tego typu człowiekiem. Na szczęście przez lata nauczył się sztuki kłamania perfekcyjnie.
    — Nic się nie stało — powiedział, posyłając dziewczynie lekki uśmiech. W myślach ją przeklinał i jednocześnie dziękował, że to tylko cukierki, które przez upadek w żaden sposób się nie uszkodziły. Gdyby musiał zapłacić za nie wszystkie… Kupienie kilku sztuk nie było wyczynem, ale zapłacenie za cały karton… Zbierała się już ładna sumka. Przykucnął, aby jak najszybciej pozbierać rozsypane produkty i móc ponownie wrócić do pracy.
    — Wszystko jest w porządku, nie martw się. I wcale nie jesteś niezdarą. Dziś po prostu jest nadzwyczaj tłoczno, wszyscy się o siebie ocieramy — powiedział, chwytając dłonią kilka cukierków. Uniósł głowę i spojrzał w końcu prosto w oczy stojącej, a raczej kucającej przed nim dziewczyny — mogę ci w czymś pomóc?

    Joseph

    OdpowiedzUsuń
  128. [Oj, lubię niespodzianki, ale nie lubię na nie czekać :D Mam nadzieję, że nie planujesz zwiać znam z bloga za jakiś czas!:D]

    Czas upływał zdecydowanie szybko. Wszyscy dookoła bawili się w swoim towarzystwie, nie zwracając uwagi na tykające wskazówki zegara. Nawet Karkarow przez chwilę stracił rachubę i dopiero, gdy rozejrzał się po sali zdał sobie sprawę, że robi się co raz później. Co niektórzy zdążyli udać się do domów, uczniowie powoli zbierali się do Hogwartu, a pracownicy ścierali puste stoliki.
    Wróciwszy wzrokiem to zakapturzonego gościa, zaintrygowało go tylko puste, dosunięte do stolika krzesło. Jego oczy automatycznie przesunęły się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu widział Abigial i niemalże jak oparzony wstał z krzesła. Zaledwie kilka sekund zajęło mu zebranie się, by wybiec z Trzech Mioteł i udać się w stronę zamku - był pewien, że dziewczyna zmierzała właśnie ku niemu. Choć równie dobrze mogła wybrać się gdziekolwiek indziej.
    Przeczuwał, że coś będzie nie tak. Już mniejsza o to, że ktoś tak po prostu wlepiał swe gały w jego ulubienicę - Vlado był prawie pewien, że grozi jej w jakimś stopniu niebezpieczeństwo i to był główny powód jego zachowania. Gdyby jednak się mylił, będzie przynajmniej pewien, że wróci do Hogwartu cała i zdrowa.
    Za ścianą Trzech Mioteł przybrał postać czworonożnego wilka. Poruszał się na tyle szybko, że był w stanie złapać ją w ciągu kilku minut. To była naprawdę wielka zaleta tejże zdolności.
    Przemknąwszy kilkaset metrów, jego wzrok wyłapał kontury kobiecej postaci. Zapach stał się na tyle silny, że rozpoznanie w nich Abigail przyszło mu z wielką łatwością. Zaraz, tylko gdzie ten zakapturzony osobnik?

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  129. [Cześć! Zaprzyjaźnijmy się!]

    Wendy White

    OdpowiedzUsuń
  130. [Cudownie! Ja mogę coś wymyślić, ale daj mi chwilę.]

    W. White

    OdpowiedzUsuń
  131. [Oczywiście, że pamiętam! Co tam było, łajnobomby w klasie pełnej ludzi? :D]
    James

    OdpowiedzUsuń
  132. [Jak mogłabym zapomnieć?! :D Chodź do Sangstera i niech Abi skopie mu dupę za brak odzewu przez osiem miesięcy! <3]

    Bell

    OdpowiedzUsuń
  133. W jego życiu, które uległo całkowitej zmianie, do utrzymania równowagi przyczyniła się hogwarcka jednostajność. To miejsce pozostawało takie same od pierwszego dnia, w którym przekroczył progi zamku. To nadal był jego dom, nawet jeśli nie widział go od ośmiu miesięcy. Pragnął aby jego funkcjonowanie wróciło do starej, dobrej rutyny, w którą popadł przed zniknięciem. Śniadanie, zajęcia, obiad, nauka, przyjaciele. Choć ostatnie definitywnie powinien wykreślić ze swojego życia. Nie wydawało mu się, aby ktokolwiek mu tutaj został. Nie oczekiwał łez szczęścia, miał wrażenie, że każdy o nim zapomniał, bo nigdy nie wyróżniał się specjalnie w hogwarckim społeczeństwie. Nie liczył nawet na to, że Cavendish ucieszy się na jego widok, a raczej spodziewał się, że oberwie od niego w twarz. Cóż, okaże się.
    Na widok Lawrence mijanej w korytarzu, odwrócił wzrok. Mimo całej zmiany jaka w nim zaszła nie potrafił spojrzeć prosto w oczy dziewczynie, która była dla niego czymś więcej niż tylko przyjaciółką i którą zostawił bez jakiejkolwiek informacji. Był w pełni świadom, że ją zranił, ale w tej chwili nie miał ochoty się z tym mierzyć. Z resztą co miałby jej powiedzieć? „Hej Lawrence, żyję!”? Nie, nie mógł tego zrobić. W tej chwili potrzebował śniadania, nawet jeśli podczas niego poniektórzy uczniowie nie spuszczaliby z niego wzroku.
    Wrócił zeszłego wieczoru, więc niewiele osób zdążyło zauważyć, że coś się zmieniło w liczebności uczniów. Pół nocy spędził w dyrektorskim gabinecie, tłumacząc się ze swojej nieobecności. Longbottom był pierwszą osobą, której powiedział prawdę, uprzednio prosząc, aby ten zatrzymał tę historię dla siebie. Bellamy nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się, co spotkało go w ciągu jego nieobecności, ale zagrożenie wyrzuceniem ze szkoły było wystarczającym powodem, aby puścił farbę. Spowodowane trwającą długie godziny rozmową zmęczenie, osiągnęło taki poziom, że gdy tylko usiadł przy stole Gryfonów, jego głowa o mało nie osunęła się na drewniany blat.
    Z ociąganiem sięgnął po swoją miseczkę i nałożył do niej owsianki, która miała dostarczyć mu siły na przetrwanie kilku kolejnych godzin. Jego ręka prowadziła powolną wędrówkę między naczyniem, a jego twarzą, a on sam myślami odpłynął zdecydowanie gdzieś dalej niż Hogwarckie błonia.


    Bellek-kartofelek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [I odpowiadając na Twoje pytanie, co do akcji z pełnią. Bellamy zniknął podczas pełni. Więc w sumie - Lawrence mogła go tam zobaczyć, mogła go rozpoznać, ale nie mogła być świadkiem samej ucieczki Bellamy'ego. :3]

      Usuń
  134. [No ja się stęskniłam, ale śledzę i widzę, że jesteś tu z nami, co mnie cieszy :D Smutno na myśl o przerwie z Abi, ale skoro w zamian będzie coś od Mei, to super :) I dzięki za słowa, co do karty, a domek zaraz naprawię! :D]

    Karkarow naprawdę się zdziwił, że typ postanowił szybko odpuścić, ale cały czas nurtowało go pytanie, kim on u licha był? Miał oczywiście nadzieje, że to jakiś znajomy chciał ją zwyczajnie nastraszyć, ale z drugiej strony, musiałby być naprawdę szurnięty, by siedzieć sam przy stoliku, non stop ją obserwując. Jeśli tak się w dwudziestym pierwszym wieku podrywa dziewczyny, to był to dla niego spory szok.
    Siedząc za wysokimi krzakami, szedł równomiernie z krokami Abigail, by mieć ją chwilę na oku. Niestety pech chciał, że potknął się o jakiś wielki korzeń, przez co narobił suchymi jak pieprz liśćmi sporego szumu w okół siebie. Jako, że zdążył się wydać, szybko wyprostował plecy i powitał ją z miłym uśmiechem, zakładając ręce do tyłu - jak gdyby nigdy nic. Wbrew pozorom, sytuacja była niejednoznaczna, ale przecież to dla jej dobra!
    - Cześć, Abigail - Powiedział krótko, stojąc i przyglądając się jej - Ja właściwie... Nie pomyśl sobie nic głupiego - Próbując wyjaśnić, machnął rękoma i wylazł zza wysokiego gąszczu. Rozejrzał się przy tym uważnie dookoła, ale nic nie zobaczywszy, westchnął cicho i przeniósł wzrok na dziewczynę. Zaprosiwszy ją na spacer, ruszył wolnym krokiem w stronę zamku, tłumacząc Abigail co takiego przykuło jego uwagę. Przynajmniej będzie miał spokój psychiczny.
    - Nie umawiałaś się z nikim? Albo może ostatnio zrobiłaś komuś psikusa? - Zapytał, rozumiejąc jak głupio musiało to wszystko brzmieć. Vlado, weź się ogarnij.
    Nie był właściwie nikim innym, aniżeli obrońcą jej duszy, ale w tym momencie faktycznie brzmiał jak stary dziad.
    - Po prostu, nie spodobał mi się facet, który się obserwował w Trzech Miotłach. Pomyślałem z jednej strony, że może to ktoś z Twoich znajomych, ale z drugiej, nie wydaje mi się, aby ktoś normalny siedział obserwując Cię tak długo - Wyjaśnił zerkając na nią pytająco. Może podpadła komuś ostatnio, albo błąkała się w nie zbyt przyjaznych miejscach? Instynkt kazał mu ją śledzić, więc coś musiało być na rzeczy.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [No to mogła mu dać znać! Ach te babyy :D Spoko, pasuje mi :D]

      Usuń
    2. [No kurde... Domyślił sie przecież. Ale głupi! :D]

      Usuń
  135. Zastanawiał się, czy coś takiego znów będzie miało miejsce. I jak tu normalnie funkcjonować, kiedy dzieją się takie rzeczy? Przecież za każdym razem, kiedy Abigail wyjdzie gdzieś sama, będzie narażona na niebezpieczeństwo. A tego już Karkarow znieść by nie mógł; wiedza o tym, że coś może się jej stać, powodowała, że buzowało się w nim jak w garnku. Uczucie strachu i bezradności to dwa najgorsze uczucia z możliwych, na które niestety nie było rady. Mógł mieć tylko nadzieje, że będzie rozsądnie wybierała wszystkie drogi prowadzące z Hogsmeade do zamku.
    - Wielbiciel, czy nie, ma szczęście, że znikł mi z oczu - Powiedziawszy zgorzkniałym tonem. Nawet to, że mógłby być to wielbiciel, wcale nie dodawało mu otuchy.
    Właściwie nie miał jej do opowiedzenia nic szczególnego. Miał dużo pracy w szkole przede wszystkim; po przerwie świątecznej, trzeba było ponownie przysiąść do setek wypracowań i esejów, po za tym, sporo czasu zajmowały mu także zajęcia główne i te dodatkowe, na które o dziwo uczniowie przychodzili dość gęstymi grupkami. Zauważył, że zaczynali otwierać się na naukę o zwierzętach, co oczywiście go bardzo satysfakcjonowało jako profesora - mógł iść do Neville'a i powiedzieć mu z dumą, że uczniowie Hogwartu co raz częściej sięgają po księgi związane z nauką ONMS; w ówczesnych latach powiewały tylko kurzem.
    - Niestety muszę powiedzieć standardową regułkę, czyli że u mnie po staremu - Uśmiechnął się szeroko, zerkając na dziewczynę. - Niebawem szykuje mi się kolejny wyjazd w stronę Chin, bo Ogniomioty zaczęły się prężnie rozsiewać w tamtejszych stronach. I właściwie oprócz nauczycielskich obowiązków, o których nie muszę Ci wspominać, nic ciekawego się nie wydarzyło - Wzruszył ramionami i schował ręce w kieszenie spodni.
    Nie był na czasie, odnośnie sfer uczniowskich, zatem nie wiedział nic na temat wilkołaka, o którym wcześniej rozmawiali przy ognisku. W Hogwarcie bywał tylko w tedy, kiedy miał zajęcia i nawet raz zdążyło mu się to podczas audycji, za którą najchętniej utopiłby Harrisona. Ale mniejsza o to, plotki zazwyczaj były nieco przekombinowane i nadinterpretowane, ale taka właśnie ich rola. Więcej czasu przesiadywał w Hogsmeade, albo w Ministerstwie Magii, gdzie pod obserwacją znajdowało się stworzenie o nazwie Lunaballa. Jakimś trafem, jedyną osobą, której udało się przekonać to zwierze był właśnie Vladimir.
    Ni stąd ni zowąd, zapaliła mu się malutka żaróweczka, która cofnęła go do poprzedniego tematu. Abigail nie wspominała mu nic o wielbicielach, więc wychodzi na to, że trochę musiało się pozmieniać.
    - Wracając do tematu sprzed chwili, masz wielbicieli? - Zapytał, wbijając w nią złowieszczo-śmieszne spojrzenie z uniesioną brwią.
    A co, mógł czuć się trochę zazdrosny o swoją ulubienicę.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  136. Myśli w jego głowie wirowały w spowolnionym tempie, przewijając przez umysł kolejne obrazy i plany na dzisiejszy dzień. Musiał stawić się na zajęciach, inaczej dyrektor obiecał, że nie pozwoli mu kontynuować nauki. Co zrobiłby bez skończenia szkoły? Pracowałby w Gospodzie pod Świńskim Łbem, albo u Zonka? Nie takie były jego priorytety.
    Mimo powolnego działania, pojawienie się Abigail zebrało wszystkie jego myśli i przyspieszyło je. Huk jaki nastąpił, kiedy miska upadła na blat nie przeraził go, tak jak stałoby się kiedyś. Zamiast tego spojrzał na dziewczynę z obojętnością. Jego wzrok nie wyrażał kompletnie nic.
    – Właśnie wyrzuciłaś moje śniadanie, Abi – odezwał się, wzdychając i sięgnął po przewróconą miseczkę, przez chwilę zupełnie ignorując dziewczynę. Do resztki owsianki, jaka w niej została dołożył jeszcze trochę i wpakował do buzi łyżkę z paćką. – Co u Ciebie? – zapytał, a na jego usta wypłynął dziwny półuśmiech, zupełnie niepodobny do tego, którym darzył ją jeszcze jakiś czas temu.
    Lawrence uwielbiała niegdyś wyjadać jego śniadanie, nie miała żadnych oporów przed zarzuceniem mu ramion na szyję i spędzaniem z nim dni wolnych, lub urządzaniem wagarów. Patrzenie na nią w tym stanie powinno go boleć, powinien paść na kolana i przepraszać, ale poza uściskiem w klatce piersiowej nie czuł nic. Nie był w stanie wykrztusić zwykłego przepraszam.
    – To byłaś ty? – zapytał, unosząc jedną brew i pakując kolejną łyżkę owsianki do buzi. – Nie poznałem cię, zmieniłaś się – rzucił, owiewając jej śliczną twarz spojrzeniem.
    Zawsze widział w niej uroczą istotkę, ale faktycznie przez te osiem miesięcy jego postrzeganie zmieniło się zupełnie. Teraz była dla niego śliczną dziewczyną, w której pewnie mógłby się zakochać, gdyby nie to, że przez kilka lat traktował ją jak siostrę. Patrzył na jej twarz ze skrywanym zaciekawieniem. Chciał wyłapać każdą zmianę mimiczną, znaleźć każdą zmarszczkę i drgnięcie mięśnia jej policzków. Był pewien, że wpadnie w złość, o wiele gorszą niż w tej chwili i chciał znaleźć idealny moment, aby chwycić jej ręce zanim zacznie go okładać pięściami. Musiał zrobić coś, co uchroniłoby ich oboje przed szopką, którą mogłaby mu odstawić na środku Wielkiej Sali. Był gotowy wyprowadzić ją stąd, by na osobności wydarła się na niego i wygarnęła wszystkie jego winy.
    – Owsianki? – zagadnął, unosząc miskę.

    Bell

    [Nie szkodzi, ja przepraszam za to, że Bell jest dupkiem :D]

    OdpowiedzUsuń
  137. Wyczuł w jej głosie nutę żalu, tęsknoty i rozgoryczenia, dlatego od razu pomyślał, że musiało zdarzyć się w jej życiu coś, co zdecydowanie pozostawiło pasmo uczuciowych blizn. Może faktycznie powinien poruszać aż tak głębokich tematów, bo niosły one ze sobą nieprzyjemne skutki dla humoru. Nawet jemu zrobiło się przez chwilę smutno, a nastrój został owiany przygnębionym klimatem, którego Karkarow wolałby jednak unikać. Rzeczywiście nigdy nie wiedział Abigail smutnej - co akurat bardzo go cieszyło. Czasami zastanawiał się, czy ta dziewczyna w ogóle potrafi uronić łzy inne od tych szczęśliwych; teraz mógł odpowiedzieć sobie, że jakiś pusty koleś właśnie zdążył do tego doprowadzić. Vladimir mógł mieć tylko nadzieję, że Puchonka po mimo tak wielkiego zawodu, postanowi obdarować kogoś w przyszłości tym prawdziwym uczuciem prosto z serca - na pewno znajdzie się osoba godna takiego poświęcenia, a ona stanie się dzięki temu szczęśliwa.
    Zerknąwszy na nią, zauważył jej wykrzywione usta w standardowym, zabawnym uśmiechu; taki obraz Abigail polubił najbardziej.
    - Zobaczymy co przepowie Głuchomon, poproszę Cię wtedy o komentarz do najnowszej audycji - Zażartował, sprzedając jej delikatnego kuksańca pod żeberka. Oczywiście, bez przesady - nie ma zamiaru postawić jasnych świetlówek, krzesła i czarnych zasłon, by zrobić przesłuchanie w tak absurdalnej sprawie. Nie chciał też przeginać i zostać starym dziadem, który miesza się w sprawy młodych uczniów; to zupełnie nie jego robota, ale nie chciał aby ktokolwiek sprawił, że Abigail uroni łzy. Naprawdę mógłby zrobić komuś z tego powodu krzywdę.
    Co do obserwatora, puścił jej uwagę w sumie mimo uszu - nie miał pewności, że typ zniknie ot tak i przestanie śledzić dziewczynę, którą obrał za jako taką ofiarę. No może faktycznie to słowo nie pasowało do tejże sytuacji, bo nikt nie miał pewności, po jaką cholerę koleś ją śledził, ale ze strony Vlado, nie wyglądało to za ciekawie. Uspokoił go fakt, że Abi postanowi trzymać się blisko tłumów i pozostanie w zamku na jakiś czas; dzięki temu, Karkarow stopniowo zacznie przyzwyczajać się do tego, że nic się nie dzieje, a jej młoda duszyczka jest bezpieczna.
    - Właśnie słowo przygłup działa na mnie bardzo nerwowo, bo słyszałem o wielu przygłupach, którzy zmarli w Azkabanie za najgorsze przestępstwa - Powiedziawszy westchnął cicho, jednak szybko przywołał na usta ciepły uśmiech. Ciężko było mu bagatelizować tę sytuację, bo wydawała mu się poważna, ale był świadom, że chyba trochę za bardzo się przejął - Ale wierze Ci i myślę, że to mógł być żart - Dodał, spoglądając na każdy zakamarek zamku, do którego oboje zbliżali się w miarowym tempie. O nocnych porach mury Hogwartu były rozświetlone nawet całkiem artystycznie. Ciekawe, czy byłoby go widać z kosmosu, gdyby nie był zatajony przed mugolami?

    [Myśle, że w tym momencie Abi może zapytać go, jak on odniesie się do ostatniej audycji na temat miłości. A Vlado się wypowie :D]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  138. Jakby nie patrzeć, oboje byli ludźmi, którzy w prawie życia mogli pałać przeróżnymi uczuciami. Mogli zakochiwać się, nienawidzić, uwielbiać bądź nie znosić - każde to uczucie przychodziło nieoczekiwanie, było jedynie zesłane ludziom przez los. Vladimir miał na pewno do wypełnienia jakąś misję, skoro powróciwszy do Hogwartu zaczął nauczać. Możliwe, że wrócił tu aby się zakochać.
    Kiedy dziewczyna zapytała go nieoczekiwanie o audycję, Karkarow uśmiechnął się delikatnie, dobierając w głowie odpowiednie słowa. Za każdym razem, kiedy tematy kierowały się ku jego uczuciom, nie czuł się pewien nawet własnych słów; bał się o nich mówić, wiedząc, że mógłby kogoś zranić. Ale z drugiej strony nie chciał i nie mógł nikogo oszukiwać, a w tym siebie - im dłużej ciągnąłby coś niejasnego, tym gorsze byłoby zakończenie.
    Zmrużył oczy nieznacznie i zerknąwszy na nią, pokiwał głową w zaprzeczeniu - Przynajmniej od dziesięciu lat nie byłem zakochany, Abigail - Zaczął, patrząc się przed siebie i wyraźnie szukając odpowiednich słów - Jeśli chodzi Ci o pannę Covel, musisz wiedzieć, że to właśnie była ta miłość z dekady temu - Zerknął na dziewczynę, unosząc kącik ust w górę, by zarysować choć ułamek uśmiechu - Ale nieodwzajemnione uczucie gaśnie, przytłacza i męczy. I nie chce się do niego wracać - Powiedziawszy ciszej, wzruszył ramionami i pokręcił głową, myśląc o ostatniej audycji, której plotki były za każdym razem przerysowane na potęgę. - Dawno się nie widzieliśmy, chcemy wyjaśnić pewne sprawy, a do Australii jadę nie na podróż miłosną, tylko po to, by pomóc pannie Covel znaleźć roślinę. I to tyle - Zamilkł. Chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie uznał, że nie ma to sensu.
    Uważał, że Puchonka zrozumie w czym rzecz i to, że kiedy widzi się kogoś po wielu latach, euforia przysłania nam oczy. Wtedy nagle chce się nadrobić te dziesięć lat w ciągu jednego dnia; chce się spacerować, rozmawiać, jeść razem, napić się Ognistej czy kremowego piwa. Ale jest to możliwe tylko wtedy, kiedy przekonujesz się w duszy, że nie jest to miłość, a przyjaźń - inaczej znów polegniesz, a historia zatoczy koło.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  139. Bellamy nie do końca kontrolował swoje odruchy. Na słowa Abigail przewrócił oczami. Nie miał ochoty się kłócić, nie chciał się z niczego tłumaczyć. Chociaż wiedział, że powinien, że właśnie na to Abigail zasługiwała. Dodatkowo – to, że wiedziała o jego przypadłości umożliwiało mu powiedzenie jej o wszystkim, ale w tej chwili nie chciał tego robić. Było zbyt wcześnie, a on musiał chronić Benevoles Lupus.
    Rozumiał jej złość, ale właśnie z powodu jej reakcji miał ochotę zachowywać się jeszcze gorzej niż w tej chwili. Przynajmniej do chwili, w której Abigail nie uspokoiłaby się zupełnie. Westchnął, widząc w jej spojrzeniu żarzące się ogniki furii i dziwny cień, jakby smutek. Wpakował kolejną łyżkę owsianki do ust, w ostatniej chwili, bo zaraz po tym wylądowała na posadzce z głośnym trzaskiem. Wraz z nią spadło jeszcze sporo naczyń, zwracając tym samym uwagę większości uczniów będących w Wielkiej Sali.
    – Abigail – mruknął pouczająco, wyciągając różdżkę. – Chłoszczyć. – wymruczał, a bałagan, jaki powstał, na powrót wylądował na stole, w nienaruszonym stanie, po dorzuceniu szybkiego reparo.
    Słowa dziewczyny nie zrobiły na nim większego wrażenia. Uniósł tylko prawą brew w ironicznym geście, nieco prześmiewczym i z anielskim spokojem schował różdżkę do kieszeni szaty. Spojrzenie przeniósł na twarz dziewczyny. Zrezygnowanie i smutek wyraźnie biły od jej drobnego ciała. Nie zrobiło mu się ani troszeczkę przykro. A przecież powinno!
    Pochylił się nad nią.
    – Ostatnim razem, kiedy go widziałaś, Bellamy był bezradnym ciamajdą bez perspektyw. – Mruknął. – W tej chwili jest po prostu człowiekiem, który wie, czego chce od życia.
    Mówiąc to, podniósł się z ławki i przekroczył ją. Krzywo zawiązany krawat zwisał pod dziwnym kątem z jego szyi, ale zupełnie się tym nie przejmował. Dłoń wsunął do kieszeni, aby upewnić się, czy wziął ze sobą papierosy.
    – Nie wiem jak ty, ale ja przejdę się na fajkę. W razie chęci, zapraszam. – Dodał i nie czekając na odpowiedź dziewczyny obrócił się na pięcie, by spokojnym krokiem ruszyć w kierunku wielkich drzwi.
    Inni uczniowie wykręcali szyje, aby dojrzeć jego osobę. Miał dosyć bycia na językach całej szkoły, ale cóż miał poradzić? Walczenie z tym wzbudziłoby jeszcze większe zainteresowanie. Hej, patrzcie, to ten kretyn, co zniknął na osiem miesięcy! Jakiś krukon nieco zbyt głośno rzucił komentarzem. Bell spojrzał na niego kątem oka i jedną reakcją z jego strony była uniesiona dłoń z wszystkimi zgiętymi palcami, no, poza środkowym.

    Sangster

    OdpowiedzUsuń
  140. [Faktycznie, jeszcze chwila i zaryją w drzwi :D Ale oczywiście, że robimy, ja nie widzę innej możliwości! :D
    Możemy zrobić akcję po, tylko muszę pomyśleć w co by tę dwójkę znów wplątać...]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Hmm...
      A co powiesz na to, aby Vladimir obchodził na przykład 5-lecie swojej pracy w Hogwarcie i Abigail by dobrze o tym wiedziała? Wpadłaby do niego z butelką Ognistej, abo zaciągnęłaby go do Hogsmeade, żeby poświętować te piękne pięć lat :D Chyba, że to już przekracza granice moralności :D]

      Usuń
    2. [Okej, czekam na zaczęcie :D]

      Usuń
  141. Nie liczył czasu spędzonego w Hogwarcie. Nawet nie miał pojęcia, że to właśnie tego dnia mija już pięciolecie jego pracy. Dzień, jak co dzień - musiał uporać się z papierkową robotą w Ministerstwie Magii, a resztę dnia mógł wykorzystać na własne widzi mi się. Dlatego umówił się z Abigail, która zaznaczyła,że chce mu pokazać coś naprawdę ważnego, jednak mając niewiele czasu prosiła, by się nie spóźnił. Profesor wziął to oczywiście do siebie i kończąc papierkową robotę w sowim biurze, niczym hologram pojawił się w Hogsmeade.
    Dotarłszy do drewnianej furtki, opętało go zdziwienie, spowodowane ciemnością w oknach. Nawet zewnętrzna żarówka, którą Karkarow zawsze zostawiał włączoną, tym razem oblała się czernią nocy. Ani Faust, ani Runa nie przywitały go tak, jak miały w zwyczaju.
    Była piąta trzydzieści - może Abigail musiała ostatecznie wrócić do zamku? Tak czy siak, przez głowę przebrnęła mu myśl, by obejść chatkę dookoła i sprawdzić, czy przypadkiem nie odwiedził go nieproszony gość. Zdając sobie sprawę, że instynkt znów płata mu figle, rozejrzał się tylko i udał prosto pod swoje drzwi.
    To co za nimi ujrzał go zadziwiło, przeraziło i zdezorientowało. W pewnym momencie, kiedy wszyscy wykrzyknęli głośno "niespodzianka", stracił delikatnie równowagę. Nie spodziewał się imprezy - ani balonów, ani tortu, ani serpentyn, ani nikogo, kto właśnie klaskał, dmuchał w trąbki i witał go serdecznie. Do urodzin został mu jeszcze niecały rok, ale pięciolecie? Jakie pięciolecie?
    Objął dziewczynę, ściskając ją niepewnie i dopiero kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie teraz zaczyna się piąty rok jego pracy w Hogwarcie, zrozumiał czym była ta ważna rzecz.
    - Jesteś nieokiełzaną osobą, Abi - sprzedał jej delikatnego kuksańca pod żebra i pokiwał głową z uśmiechem. Naprawdę nie spodziewał się, że do jej głowy wpadnie coś takiego.
    - Dziękuję.

    [Fajnie, możesz gmerać :D]

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  142. [Cześć i czołem, chcę wziąć Danny'ego. Napisałam na maila. :)]

    OdpowiedzUsuń
  143. Czuł swojego rodzaju poczucie winy, kiedy jego najlepsza przyjaciółka praktycznie za nim biegła, a on zupełnie ją ignorował. Zadawała kolejne pytanie, z nadzieją, że Bellamy weźmie się w garść i na którekolwiek z nich odpowie. Jednak był zbyt zajęty stawianiem długich kroków i bawieniem się paczką papierosów, którą po przekroczeniu wrót Wielkiej Sali, wyciągnął z kieszeni szaty.
    To nie do końca było tak, że nie chciał znajdować się w jej towarzystwie. W gruncie rzeczy – to było jedyne czego potrzebował, aczkolwiek warunkiem było to, że Abigail najprościej w świecie przemilczy całą sprawę jego zniknięcia. Prędkość z jaką wyrzucała z siebie pytanie przytłaczała go, choć nie dał tego po sobie poznać. Jego spojrzenie nadal było tak samo beznamiętne, a twarz bez wyrazu.
    Prośbę o posłanie jej spojrzenia również zignorował. Chciał zaczerpnąć świeżego powietrza, nie chciał zwalniać tempa, iść tyłem i tłumaczyć się Abi. Nie chciał w ogóle się tłumaczyć. Dlatego, kiedy dziewczynie udało się go wyminąć i zagrodzić drogę w przejściu na schody prowadzące na ich balkon, westchnął z irytacją. Jej włosy poruszyły się pod wpływem wypuszczonego z jego ust powietrza.
    – Od razu odrażający – mruknął, przewracając oczyma.
    Niespecjalnie podobało mu się określanie go „odrażającym”. Nie był chyba, aż tak zły. Przecież, no, cholera!
    – Idę, Abigail, idę – rzucił tylko, pochylając się i przeskakując schody, wyszedł na zewnątrz.
    Pierwsze co zrobił, to przymknął powieki i zaczerpnął głęboko powietrza. To tutaj było zupełnie inne niż to Irlandzkie, gorsze, aczkolwiek nie miał zamiaru narzekać. Wyjął paczkę papierosów z kieszeni i wsunął jednego między wargi. Przyjemne uczucie przebiegło po jego plecach, kiedy koniuszkiem języka dotknął cierpkiej końcówki filtra.
    Odpalił papierosa swoją nową zapalniczką, gdyż stara najpewniej przepadła gdzieś w jego ubraniach, we Wrzeszczącej Chacie, kiedy był tam po raz ostatni. Zaciągnął się miętowym dymem, a jego pierwszą reakcją na jego smak, był leniwy uśmiech wypływający na jego twarz.
    – Więc, Abigail? – zapytał, spoglądając na nią po raz pierwszy, od kiedy wyszedł na balkon.


    Scorp


    [Wcisnęłam Cię na przodek kolejki, żebyś nie marudziła! :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam miało być Bell! XD Zapędziłam się pisząc :D

      Usuń
  144. [Zaraz dam Ci odpis, ale przybyłam powiadomić że gg już nie posiadam, ale wal na maila, bo tam zaglądam równie regularnie :D
    v.karkarow@gmail.com]

    OdpowiedzUsuń
  145. Nie wiedział jak jej podziękować za tak wspaniałe przyjęcie. Przez naprawdę długi czas nie miał okazji bawić się na własnym święcie, którego nie zorganizował sam. Kiedy Abigail oprowadzała go po zupełnie innym niż dotychczas mieszkaniu, Karkarow z szerokim uśmiechem przyglądał się wszystkim dekoracjom. Chciał nawet zapytać, kto nadmuchał kołyszące się pod sufitem, wielkie balony - było ich naprawdę sporo, ale nie zdążył policzyć wszystkich. Wiszący na środku transparent z napisem "5-cio lecie najlepszego pana Karkarowa", złożony był chyba ze wszystkich, dostępnych kolorów świata, musiał z pewnością zając jej sporo czasu wolnego. Nawet Faust i Runa zamiast skórzanych obroży, nosiły dziś kolorowe, duże kokardy.
    Nie możliwe, że udało się jej zrobić to wszystko w przeciągu połowy jednego dnia! A ten, kto grzebał w jego ulubionych płytach, ma ogromnego plusa - leciały same najlepsze.
    Kiedy przebrnęli przez witających go gości, znajomych i przyjaciół, oboje udali się do kuchni - właściwie Puchonka zaciągnęła go tam w jakimś celu, o którym najpewniej dowie się za sekundę. Pomieszczenie to, w przeciwieństwie do salonu, było puste. Wszyscy przybyli na imprezę zadomowili się w przytulnym salonie, gdzie rozbrzmiewały rockowe nuty, grzał ciepły kominek, a stół przyozdobiony był rozmaitymi potrawami i słodyczami.
    Karkarow zamienił się w słuch, kiedy tylko Abigail zaczęła mówić.
    Owszem, oglądał smoczy kamień przez prawie pół wieczoru po tym, kiedy dostał go od Puchonki z okazji świąt. Jednakże ciężko było znaleźć mu konkretne informacje - co nieco wiedział, ale prawda była taka, że nie miał jeszcze okazji zbadać go w terenie. Możliwe, że rzeczywiście posiadał moce, które po opanowaniu mogły być bardzo przydatne.
    Wyprostował się, kiedy do kuchni wpadła kobieta o długich, pokręconych włosach. Przyjrzał się dokładnie temu, co miała na głowie, ostatecznie kwitując jej strój uśmiechem kryjącym delikatne rozbawienie.
    Nawet goście postanowili ubrać się dość efektownie - może i on powinien się przebrać?
    - Ciekawe - potwierdził, słuchając jej uważnie, kiedy opisywała mu prawdopodobne działanie kamienia. Jednak zobaczywszy w jej oczach nutę szaleństwa, od razu zrozumiał o co może chodzić. I nawet nie musiała mu owej propozycji przedstawiać.
    - Nie, nie - pokiwał głową - To za bardzo niebezpieczne, Abigail - powiedział dość stanowczym tonem.
    Naprawdę nie mógł sobie wyobrazić sytuacji, w której coś mogłoby się jej stać. Zdążył być naprawdę przestraszony, kiedy ktoś w kapturze śledził ją z Trzech Mioteł, a co dopiero smoki.
    Musiałby to naprawdę dobrze przemyśleć.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  146. Oczywiście był pewien, że Abigail jest w stanie przekonać dyrektora, by zezwolił jej na taki wyjazd - nie wątpił, że dar przekonywania miała w małym paluszku. Nawet chętnie by się z nią wybrał z czystej ciekawości - co by było gdyby. Ale taka wyprawa nie należała do przyjemnych, szczególnie kiedy trafi się zawzięte smoczysko.
    Zauważając jej minę, wywrócił oczyma z cichym śmiechem. Spodziewał się właśnie czegoś w tym stylu i nawet byłby wstanie przytaknąć tej propozycji na tak zwane piękne oczy. Abigail miała naprawdę intrygujący charakter; tak wiele życiowej energii zamkniętej w niewielkiej, filigranowej posturze - od tej strony znał ją dość dobrze. Wiedział też, że potrafi milczeć jak grób i być szczera do bólu; przy wspólnych ówczesnych wieczorach, opowiadała mu o sobie naprawdę dużo. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się w piątej klasie, kiedy Abigail spotkała się z bardzo ważną umiejętnością jaką jest bycie animagiem, zasięgając przy tym porad Karkarowa.
    Nie wiedział natomiast, jak wygląda kiedy jest zła - wpada w szał, czy należy do osób opanowanych? A może do oczu cisną jej się łzy? Tego mu w ich układance brakowało - nie znał Abi z tej drugiej, smutnej strony.
    - Porozmawiamy o tym w wolnej chwili - podsumował z uśmiechem podążając za dziewczyną. Nie wiedział, czy czytała w jego myślach czy nie, ale poważnie miał ochotę na pasztecika.
    Salon powitał ich głośnymi rozmowami, śmiechem i żartami. Ekipa zaczynała się naprawdę dobrze bawić, jeden z sąsiadów Vladimira próbował nawet odegrać całkiem ciekawy taniec z Runą, która stojąc na dwóch łapkach, merdała ogonem z radości. Najwidoczniej Ognista dała mu porządnie popalić, ale ciekawe skąd Abi wiedziała, że Vlado naprawdę dobrze się z nim dogaduje.
    Muzyka grała rzeczywiście głośno, mimo wszystko każdy bez problemu się dogadywał - profesor nigdy nie miał w domu dwudziestu czterech osób na raz! Niesamowite,że dla wszystkich znalazło się miejsce.
    - Jesteś szalona - rzucił, kiedy oboje dołączyli do towarzystwa.

    Vladimir Karkarow

    OdpowiedzUsuń
  147. Słuchał wywodu wydostającego się z jej ust w zupełnym milczeniu. Pochylając się nad balustradą i opierając na niej łokcie wydychał z płuc kłęby nagromadzonego w nich siwego dymu. Nie reagował na żadne z jej słów w konkretny sposób, jakby przepływały obok niego, jakby nie trafiały do celu. Chociaż trafiały. Każde z nich, pojedynczo i komplecie brał do siebie i konsumował, próbując ułożyć dobrą odpowiedź, która zadowoli jego przyjaciółkę, która udobrucha ją na tyle, by przestała być na niego zła, by zakończyć całą sprawę, zamknąć ją na dobre i wrócić do czegoś, co chociaż w niewielkiej części przypominałoby ich dawną relację.
    Zaciągnął się mocno papierosem i wraz z dymem wypuścił z siebie westchnienie, zbierając się, do powiedzenia najważniejszej rzeczy, bez której był pewien, że Abigail mu nie wybaczy.
    – Przepraszam – powiedział w pełni szczerze, spoglądając na jej twarz, łapiąc jej spojrzenie. Nie kłamał. To nie był odpowiedni moment na kolejne kłamstwa. – Przepraszam, Abigail za to, że byłem dupkiem, że nie odzywałem się do Ciebie przez osiem miesięcy, że zniknąłem i nie dałem znaku życia. – Wyrecytował, nie spuszczając z niej wzroku.
    Poczuł się nieco lżej. Jakby jakiś ciężar z jego wątroby nagle wyparował. A kącik jego ust drgnął, jednak tylko na tym się skończyło. Żadnego uśmiechu.
    – Przepraszam też za to, że traktowałem Cię jak powietrze, Abi. Miałem wrażenie, że i tak nie będziesz chciała ze mną rozmawiać, po tym jak zniknąłem. Poza tym, sam w sobie zauważam ogromną różnicę, nie chciałem, abyś musiała zderzać się z tym… z tym czym… kim jestem w tej chwili. – Wyjaśniał, mając niewielkie problemy z doborem odpowiednich słów. – W końcu odrażający ze mnie palant – stwierdził i dopiero w tym momencie uśmiechnął się, nieco ironicznie, prześmiewczo, inaczej.
    Uniósł jedną z dłoni i jednym szybkim ruchem rozwiązał krawat i rozpiął kilka pierwszych guzików koszuli, tak, że skrawek tatuażu stał się widoczny. Nie zrobił tego specjalnie, nie zrobił tego z myślą o chwaleniu się. Po prostu czuł się uwięziony w ciasno zapiętej koszuli i choć na chwilę potrzebował się uwolnić.

    Bells

    OdpowiedzUsuń
  148. Lance przeczuwał, że coś kryje się w powietrzu w lochach. Jakaś tajemnica, którą ktoś uporczywie starał się ukryć, a Griffin wiedział co potrafi roztaczać taką smakowitą, acz wciąż tajemniczą aurę – słodycze. Już raz słodki zapach przyciągnął go do kuchni pełnej skrzatów. Przeczucie go nie zawiodło, a więc i tym razem nie mogłoby być inaczej. W innym razie byłby rozczarowany i potrzebowałby pocieszenia od tych milusich skrzatów, które wyjątkowo go lubiły. Bardziej niż innych uczniów – tak sobie przynajmniej wmawiał, kiedy wpychał do ust kolejnego ptysia czy eklerka, ale nie miał żadnych wyrzutów sumienia, ależ skąd! Takie pyszne jedzenie trafiło na właściwie cudownego czarodzieja, jak on. Tego typu zrządzenie losu nazywa się po prostu przeznaczeniem, albowiem Lance i wszelkie pyszności tego świata – bez względu na to czy magicznego czy mugolskiego – należały się Ślizgonowi. Kochał je miłością prawdziwą i szczerą, a jak się domyślał była ona odwzajemniona.
    To było właśnie coś czego mieszkańcy wież nigdy nie mogli doświadczyć – zapachu, który wydobywał się z kuchni. Wbrew wszelkim pozorom nie było tam zimno i wilgotno. Potrafiło być… całkiem przytulnie. Szczególnie teraz, kiedy Lance przywarł plecami do zimnej ściany, idąc śladem tych wszystkich mugolskich filmów o agentach, które oglądał w wakacje z ojcem podczas różnych seansów. Wyciągnął ostrożnie rękę w stronę obrazu i połaskotał gruszkę. Oj, tak źle mu się to kojarzyło. Cóż poradzić, kiedy ma się tak jak Griffin głowę pełną brudnych myśli? Taki los tego biedaczka. Po pojawieniu się klamki. Nie zawahał się – czym prędzej otworzył drzwi. Wskakując do środka i wyciągając z kieszeni swoją różdżkę. Panna Abigail Lawrence wyciągała właśnie z pieca duże i pachnące cudownie – czekoladowe babeczki. I wszystko byłoby w porządku, gdyby jego była rywalka z boiska nie raczyła chwycić jednej z nich! Bezczelność… Natychmiast wszedł głębiej do kuchni. Skrzaty krzątały się po dużym pomieszczeniu. Zdarzało się, że czasem Lance po sporym spożyciu ślizgońskiego bimbru kończył tutaj, liżąc rany i objadając się w tej pomniejszej wersji nieba, ale co najważniejsze – uczył skrzaty irlandzkich piosenek. Z przekleństwami!
    – Ani się waż ugryźć tę babeczkę, Lawrence! – warknął od progu, mrużąc oczy niczym rasowy wąż, tkwiący w jego herbie. Oczywiście, jego różdżka wykonana z głogu, niezwykle do niego przywiązana. Kiedyś matka chciała mu ją skonfiskować, kiedy wrócił po pierwszym roku, bo biegał z nią po całym domu, ale różdżka nauczyła ją porządku, eksplodując jakąś żółtą mazią przypominającą konsystencją budyń. „Ja ją wezmę, mamo, nie przejmuj się” – tyle powiedział, kiedy skubnął różdżkę i po wzruszeniu ramionami pobiegł dalej. – Odłóż ją! Dobrze radzę… Od tej chwili ja przejmuję ten teren. Konfiskuję wszystkie te babeczki, zrozumiano? – szeroki, wesoły uśmiech od ucha do ucha zagościł na twarzy Lance’a.


    [Czy tylko mnie to rozpoczęcie tak bawi? Lance jest postacią stworzoną do dark comedy XD]

    Lance Griffin

    OdpowiedzUsuń
  149. Po ciele Freda przebiegły dreszcze. Początkowo nie był pewien czy prawidłowo odczytał rzuconą przez przyjaciółkę propozycję. Zmarszczył brwi i wyciągnął przed siebie dłoń, bez pytania łagodnie chwytając opuszkami palców za rąbek damskiej spódniczki i strzepując z niej pozostałości po ciasteczkach. W normalnych okolicznościach Abigail zdążyłaby już pięć razy zdzielić go po głowie, wepchnąć mu twarz w masę czekoladową stojącą w białej miseczce na parapecie, albo rzucić się na niego, okładając pięściami i piszcząc coś ze śmiechem na temat przestrzeni osobistej, przekraczania pewnych granic i naruszania prywatności. Ale w tamtej chwili milczała, a to był najlepszy dowód na to, że wcale się nie przesłyszał.
    Ostrożnie podniósł głowę i zerknął głęboko w jej oczy, starając się wyczytać z nich, czy dziewczyna nie próbuje go wkręcić w jakąś zabawną intrygę, z której tylko ona mogłaby wyjść zwycięsko, a cała odpowiedzialność za wszystkie wyrządzone szkody spadłaby na niego. Ale jej tęczówki były tak samo ciepłe, a jej spojrzenie tak samo stanowcze jak zawsze, kiedy planowała zrobić coś, co znacznie wykraczało poza wszelakie regulaminy – nawet te, które każdy tworzył sobie sam w głowie, zdając sobie sprawę z własnej moralności i predyspozycji do czynienia złego. Po plecach ponownie przebiegły mu ciarki, a dłonie zacisnęły się na biodrach dziewczyny, zwiastując, że za moment zapadnie decyzja, której z pewnością oboje będą żałować – nieważne jak będzie ona brzmiała.
    — Jesteś szalona, moja królowo — mruknął, przesuwając dłońmi wzdłuż jej boków i zagryzając policzek od wewnętrznej strony w zastanowieniu.
    Abigail wbijała w niego to samo wyzywające spojrzenie, nic w jej wyrazie twarzy nie uległo zmianie, tylko kącik ust uniesiony w słodkim uśmieszku zadrżał niepewnie, jakby nie wiedziała, czy już zacząć go błagać i przekupywać, czy dopiero za moment.
    I w tamtej chwili Fred wziął głęboki oddech, spuścił głowę i pokręcił głową.
    — Ale jeśli cokolwiek nam się stanie…
    Nie był w stanie dokończyć, bo ciszę, która zapadła w pomieszczeniu momentalnie przeciął radosny pisk dziewczyny, która zaraz chwyciła go za ręce i zaczęła obracać się z nim w miejscu. Weasley nie mógł powstrzymać uśmiechu. Eliksir wieloskokowy od dawna spoczywał gotowy pod jego łóżkiem, czekając na odpowiedni moment, by go wykorzystać. Gryfon przytrzymał jeszcze Puchonkę w miejscu, szczerząc się już radośnie i potrząsając z niedowierzaniem głową.
    — A w czyją skórę tym razem planujemy wskoczyć?
    Popełniali samobójstwo, pakując się prosto do paszczy lwa. Albo raczej węża. Ale Fred wiedział, że jeśli decyzja już zapadła, nic nie stanie im na przeszkodzie, by postąpić w określony sposób. To właśnie cechowało ich przyjaźń. I za to tak bardzo kochał tę wariatkę Lawrence.

    Wybacz mi, że tak mega późno, ale sytuacja rodzinna nie pozwalała mi odpisać wcześniej.
    Enjooooy, niezastąpiony Freddie Weasley

    OdpowiedzUsuń