11 lutego 2016

Jak zjeść ciastko i mieć ciastko? Kupić dwa.

podkład

— Lawrence, w którym roku zmarł Nicholas Flammel?
Abigail otworzyła powoli jedno oko, jeszcze nie do końca pewna, w jakiej sali oraz na jakim przedmiocie się znajduje, a jej wzrok od razu padł na uśmiechniętą twarz profesora. Spuściła powoli głowę, mamrocząc pod nosem coś o Wieży Astronomicznej, a potem wzięła głęboki oddech i skierowała spojrzenie na nauczyciela.
— W dziewięćdziesiątym piątym, panie profesorze — oświadczyła, dumnie unosząc brodę. Bardziej grała, niż była pewna swojej odpowiedzi, ale to nie miało znaczenia. Mężczyzna znał datę.
— Brawo, Abigail — klasnął w dłonie — właśnie zarobiłaś dla swojego domu dodatkowe punkty! Minus piętnaście dla Puchonów za spanie na lekcji i brak pamięci! A teraz zbierajcie książki.
Poniedziałek zdecydowanie nie należał do ulubionych dni Lawrence, choć prawdę mówiąc, gdyby nie to, że przysnęła dokładnie na pięć minut przed końcem ostatniej lekcji, przeżyłaby to popołudnie bez najmniejszych problemów. Udało jej się dzisiaj wstać o odpowiedniej godzinie, zjeść śniadanie przy stoliku Hufflepuffu, a potem razem ze swoją grupą iść na pierwsze zajęcia, w dodatku kompletnie przygotowana do lekcji. Normalnie zrywała się z łóżka i ubierając szatę, leciała do kuchni hogwarckiej po jakąkolwiek kanapkę, by potem dzikim biegiem przemierzać korytarze i w końcu trafić do klasy, gdzie już trwały zajęcia.
Pech chciał, że profesor wybrał dość osobliwy temat na dzisiejszą lekcję. Omawiali przez półtorej godziny sławne magiczne małżeństwa, które wpisały się w historię czarodziejów osiągnięciami z dziedziny eliksirów. Nie mógł wybrać nudniejszego tematu — już przy Melisie i Henryku Krótkozębnych Abigail poczuła, że chce jej się spać.
Przy drzwiach dogonił ją Daniel, jej bliski przyjaciel.
— W dziewięćdziesiątym drugim! Pięknie, Abi. Przez ostatnie pięć minut zjadłaś tyle punktów, ile ja zarobiłem w ciągu dzisiejszego dnia. Wiesz, ile czasu poświęciłem na naukę w ten weekend? Oczywiście, że nie wiesz, jak mogłab...
— Cicho, Danny. — Dziewczyna uniosła rękę. Odwróciła się do swojego przyjaciela, delikatnie mrużąc oczy, a lekki uśmiech rozkwitł na jej twarzy, gdy pociągnęła go za rękaw i ruszyła korytarzem w kierunku najbliższej kotary. Jednym sprawnym ruchem zawinęła ich oboje w czerwony materiał portiery, a potem przyparła wolną ręką Danny'ego do ściany.
— Mamy misję. — Chłopak jęknął. — Cicho bądź, to naprawdę fajne. Słuchaj, mam zły humor przez tego grubego durnia, któremu brak cynkowego kociołka, więc chcę tę energię jakoś spożytkować, a ty mi w tym pomożesz. Bo pomożesz, prawda?
— A-a co mielibyśmy robić?
Ciemne oczy Abigail rozbłysły na krótką chwilę, gdy nachylała się nad swoim przyjacielem.
— Popsujemy ludziom walentynki.
*** 

Dobry plan wymagał dobrego przygotowanie, aczkolwiek Lawrence nie wpadła na pomysł, by choć raz sprawdzić, czy wszystko na pewno będzie działać wedle wcześniejszych ustaleń. Po prostu zrobiła to, w czym była najlepsza — rzuciła się na głęboką wodę, zapominając o butli tlenowej, i liczyła, że w międzyczasie nauczy się pływać.
Danny został wysłany do Hogsmeade, by tam narobić największych szkód. Miał za zadanie przyprawić nadziewane ciastkeczka z herbaciarni pani Puddifoot eliksirem miłosnym, jak i zwykłym mugolskim lekiem na przeczyszczenie, którego Abigail miała pod dostatkiem (mimo że żadne gastronomiczne problemy jej nie doskwierały). Dziewczyna postanowiła sabotować dzień zakochanych w Hogwarcie poprzez żarciki najgorszego sortu.
— Hej, Lawrence, gdzie tak pędzisz?!
Abigail powoli się odwróciła. Właśnie wracała z biblioteki, gdzie potraktowała kilka par zaklęciem plątającym sznurówki, a zmierzała prosto do kuchni, by przyprawić różowe, słodkie babeczki kilkoma specjalnymi dodatkami. Swoją drogą, sam pomysł na to przyszedł jej do głowy po ostatniej wycieczce do Hogsmeade — w Świńskim Łbie grupa czarodziejów grała w odpowiednik rosyjskiej ruletki, gdzie w puli znajdowały się napoje różnorako ulepszone, od felicis po wywar żywej śmierci.
Przed nią stanął prefekt Slytherinu, Marcus, o ciemnych, modnie ułożonych włosach i błękitnych tęczówkach. Wyglądał cudownie, przynajmniej w oczach dziewczyny, a jego uśmiech spowodował, że od razu zrobiło jej się gorąco.
— Nie twoja sprawa — mruknęła cicho. Rany, jak on ładnie pachnie, przemknęło jej przez myśl, gdy Ślizgon podszedł bliżej.
— Tak sobie pomyślałem. Może chciałabyś dzisiaj gdzieś wyjść?
Tego nie było w planie. Co więcej, spotkanie z Marcusem stanowiło kompletne przeciwieństwo jej założeń sabotowania walentynek. Abigail podniosła powoli głowę i uśmiechnęła się uroczo do chłopaka, który przez ostatnie lata zwracał na nią uwagę tylko wtedy, gdy odejmował Puchonom punkty. Chyba właśnie nauczyła się pływać.
— W sumie możemy.
— Świetnie — powiedział od razu, zawracając z powrotem w kierunku Pokoju Wspólnego Slytherinu, i posłał jej kolejny markowy uśmiech. — Spotkamy się za godzinę w Wielkiej Sali, na obiedzie? Siedzę tuż przy końcu stolika. Potem możemy iść do Hogsmeade?
— Jasne. — Ja już ci pokażę walentynki.
*** 

Dziewczyna z uśmiechem niewiniątka wsunęła się do Wielkiej Sali, poprawiając biały golf, który raz po raz zsuwał jej się na bok i ukazywał tym samym gołe ramię. Większość osób dzisiejszego dnia postanowiła tuż po zajęciach nie zostawać w szatach, tylko przebrać się w normalny stój codzienny, prawdopodobnie z okazji święta — Krukoni, Puchoni, Ślizgoni i Gryfoni tym razem nie byli podzieleni stołami, ale zajmowali różne miejsca w sali, w większości dobierając się parami. Abigail roześmiała się, gdy przyuważyła z oddali, że Danny rozmawia z dziewczyną z Gryffindoru. Jakoś nie miała serca, by się na niego złościć.
— Tutaj! — Usłyszała krzyk Marcusa. Siedział w otoczeniu znajomych z domu, ale pozostawił obok siebie miejsce specjalnie dla niej.
Zawahała się, ale w końcu ruszyła w stronę chłopaka, przygryzając delikatnie wargę ze zdenerwowania; wstrętny nawyk, po którym od razu można było poznać, że Lawrence kombinuje coś, co nie będzie zbyt przyjemne w skutkach. Gdy tylko usiadła obok bruneta i poczuła zapach jego perfum, stwierdziła, że może da mu szansę. W końcu nie miała niczego do stracenia.
To nie było tak, że Abigail nie lubiła walentynek — wręcz przeciwnie, jej romantyczne serduszko aż rwało się do tego, by dołączyć do wszystkich świętujących par. Jej plan miał być tylko wisienką na torcie, złośliwym akcentem tego dnia, czymś wesołym i głupim, co będzie miło wspominać. Dopiero, kiedy spojrzała na Marcusa i wyczytała z jego spojrzenia, iż naprawdę się cieszy, że przyszła, dopadły ją poważne wątpliwości.
— Mam coś dla ciebie, poczekaj — wymruczał chłopak, by potem schylić się pod stół i wyciągnąć stamtąd różowe pudełko z wydrukowaną nazwą "Herbaciarnia Pani Puddifoot, Hogsmeade". — Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
Brunetka niepewnie rozejrzała się po twarzach znajomych Marcusa, ale wszyscy, włącznie z nim, uśmiechali się do niej tak ciepło, że wszystkie wątpliwości uciekły od niej tak szybko, jak się pojawiły. Wyciągnęła ręce po słodki smakołyk, mrucząc ciche "dziękuje", po czym odstawiła pudełko na bok, by zaraz złapać do rąk łyżkę. Gdy tylko zauważyła, jak przyjaciółka Marcusa sięga po czekoladową babeczkę, wytrzeszczyła oczy.
— Nie jedz ich! — krzyknęła z pełnymi ustami puddingu. — Znaczy... Widziałam, jak w kuchni pastwiły się na nimi jacyś pierwszoklasiści, naprawdę nie polecam.
— To może zjemy ciasto? Otwieraj je! — Całe towarzystwo, wraz z Abigail, roześmiało się głośno. Chcąc nie chcąc dziewczyna musiała w końcu sięgnąć po paczkę, mimo że nie miała szczególnie na to ochoty. Rozsunęła powoli wieko i zajrzała do środka.
Po sali rozniósł się huk, gdy śmietankowa papka wręcz wyleciała z opakowania, barwiąc na biało wszystko to, co znajdowało się w obrębie kilku metrów, oczywiście nie omijając twarzy Abigail. Towarzystwo już nie chichotało, a raczej ryczało ze śmiechu, skupiając uwagę większości hogwarckiej młodzieży. Dziewczyna powoli otworzyła oczy, wpatrując się tępo w przestrzeń.
To nie mogło dziać się naprawdę.
— Za twoją akcję walentynkową — zaczął Marcus z zadowolonym uśmiechem, przekręcając głowę w bok. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się wyraz konsternacji, gdy zbliżył się do niej odrobinę. — Panno Lawrence?
— Co chcesz?
— Panno Lawrence, śpi pani?

*** 

Krótkie tyrpnięcie w ramię przez Danny'ego wystarczyło, żeby Abigail uniosła głowę znad biurka. Napotkała spojrzenie profesora od eliksirów, który z uśmiechem jej się przyglądał, a potem oparła się czołem o biurko, wzdychając ze szczęścia.
— Lawrence, w którym roku zmarł Nicholas Flammel?
Dziewczyna podniosła się, by potem mrugnąć wesoło do swojego przyjaciela.
— W dziewięćdziesiątym drugim, panie profesorze.




Konkurs walentynkowy, liczba słów: 1308 
♥ MIEJSCE DO WYBORU: herbaciarnia pani Puddifoot (wspomniane), sala od eliksirów.
♥ CZAS AKCJI: 14 lutego, około 120 minut.
♥ HASŁA: kompromitacja, spisek
♥ ZAKOŃCZENIE: happy end.
♥ FORMA: sen/relacja na żywo.

Punkciki poproszę dla Ślizgonów (wybaczcie mi, ale Puchoni już szans nie mają) :D
Buziaki!

9 komentarzy:

  1. Na samym wstępie powiem, że czytało mi się tak lekko i dobrze, że aż nie zauważyłam, kiedy dotarłam do samego końca, a szczerze mówiąc, takiego się nie spodziewałam! Byłam pewna, że Marcus rzeczywiście ją zaprosił, a potem potraktował w taki niemiły sposób, chociaż lepiej dla Abigail, że okazało się to być tylko snem. W ogóle to ciekawy zbieg okoliczności, bo Jemma też zna takiego jednego Marcusa, który nie dość, że jest Ślizgonem, to jeszcze jest dla niej niemiły, więc trochę się czułam, jakbym o nim czytała. Bardzo podobało mi się to, że Abigail znała odpowiedź na pytanie profesora właśnie dzięki temu, co jej się przyśniło. Nie ma to jak szczęście! Więcej takich notek, bo sprawiają tylko przyjemność!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi się buzia uśmiechnęła szeroko czytając to opowiadanie. Wyszło Ci naprawdę super, jest świetne. O tym, że lubię czytać Twoje opowiadania nie będę się rozwodzić bo bez sensu, doskonale to wiesz. To co, Abi chyba jednak troszkę się opamięta po tym śnie, hm?

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Zacznę od tego : hahahahahahahaha <3 Uwielbiam! Ubawiłam się czytając to opowiadanie zaczynając od pomysłowego sabotażu święta zakochanych po sam wybuch ciasta wprost na biedną Abi. Chociaż powiem ci, że samo zaproszenie na swego rodzaju randkę przez prefekta Slytherinu, było już podejrzane. Spodziewałam się, że wykręci jej jakiś numer, ale nie spodziewałam się że to będzie sen. Świetna robota :* ]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Świetnie się czytało i chyba przez cały czas się uśmiechałam, a pod koniec to już realnie wybuchłam śmiechem :D Kocham takie zwroty akcji, więc opowiadanie baaardzo mi się podoba. Ja tam w ogóle nie przypuszczałam, że Marcus będzie chciał jej wywinąć jakiś numer (w końcu walentynki, miłość rośnie wokół nas tralala), a bardziej myślałam, że Abi zje te ciasteczka z tabletkami na przeczyszczenie xD Super!]

    OdpowiedzUsuń
  5. Prawdopodobnie jesteś najgorszą autorką Puchonów w historii – nie dość, że wszystkie punkty oddajesz Ślizgonom, to jeszcze w swoich notkach już na starcie odejmujesz punkty Hufflepuffowi. I mało mnie interesuje, że tak naprawdę to nie była prawda, piętnaście punktów jak było, tak jest, gdyż odjęcie było tylko częścią snu Abigail. Cóż za sen, może snu w śnie nie było, ale to prawie że metasen, w dodatku profetyczny – jesteś pewna, że spośród twoich postaci to Alexander jest wróżką? To Abigail przewidziała, że ją profesor zapyta o Flamela.
    Już myślałam, że to będzie pierwsza walentynkowa notka, która skupiłaby się na namiętności i tak dalej – to przypieranie się do ściany w czerwonych kotarach! Ale nie, w sumie logiczne, Abigail przecież ma pięć lat i jest bardzo zabawna, bo dolewa eliksiry do babeczek i pewnie chętnie wybuchałaby ciasta. Godna następczyni Freda i George'a! :D (Ale serio, poczucia humoru hogwartczyków było dziwaczna, zaśmiewali się z łajnobomb, no rzeczywiście, superzabawne.)

    Ogólnie bardzo dobra robota, tzn. może być, ujdzie-w-tłoku-się-przeciśnie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZAPOMNIAŁAM.
      "ubierając szatę" – w co ona, przepraszam bardzo, ubrała tę szatę, w bombki? Szatę to mogła włożyć albo ubrać się w nią.
      Chyba że rzeczywiście ubierała ją niczym choinkę.

      Usuń
  6. Bardzo fajne i ciekawe opowiadanko! Koniec przyszedł mi bardzo szybciutko. W sumie dobrze, że to tylko sen - Ślizgon musiałby się chować przed Kakrarowem do końca życia haha :D A tak na poważnie, bardzo miło mi się czytało, a chcę pochwalić jeszcze zakończenie, bo świetnie wyszło! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy pomysł z tym psuciem walentynek. Nie mogę zaczaić, kim jest gruby dureń, któremu brak cynkowego kociołka, i w jaki sposób zepsuł on jej humor (czy chodzi o nauczyciela? :D)
    Błędów w sumie jakoś nie widziałam - poza: — Mamy misję. — Chłopak jęknął. — Cicho bądź, to naprawdę fajne. - 'chłopak' chyba można było dać od nowej linijki, i potem 'cicho' od następnej (ale nie mam pewności);
    Dobry plan wymagał dobrego przygotowanie - 'przygotowania'; Znaczy... Widziałam, jak w kuchni pastwiły się na nimi jacyś pierwszoklasiści, naprawdę nie polecam. - 'widziałam' chyba powinno tu być z małej, 'pastwiły pierwszoklasistki' lub 'pastwili pierwszokolasiści'; mrucząc ciche "dziękuje" - 'ę'! :D; z pełnymi ustami puddingu - chyba 'z ustami pełnymi puddingu' brzmiałoby lepiej. Ale to takie bardziej kosmetyczne już.
    Ogólnie bardzo fajne, wciągnęło mnie :D Chciałabym mieć takie prorocze sny... chociaż, może lepiej nie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hah nieźle się uśmiałam xd Wszystko działo się tak zgrabnie, że nie ogarnęłam chwili, w której dojechałam do końca i takie... Ale, ale to już koniec? I może jestem jakaś dziwna, ale musiałam przeczytać drugi raz, żeby się ogarnąć xd Zakończenie jest świetne! Takie niby zwyczajne, ale wyobraziłam je sobie idealnie. Bardzo mi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń