2 września 2017

Ponad śnieg bielsza się stanę

Kobiety są inne. Mają większe serca.  — Stephen King
Chloe Violet Greyback
Zawsze była delikatna, krucha i słaba. Niczym piękna porcelanowa lalka, stojąca na szafce, którą tak łatwo stłuc. Tylko, że Chloe nigdy nie była piękna i nie miała w sobie niczego wyjątkowego na czym można było skupić uwagę. Od zawsze brakowało jej pewności siebie, jak i pewności do czegokolwiek. Żyła w wszczepionym przekonaniu, że nic jej się nie należy i na nic nie zasługuje. Nie miała niczego, nawet magii i właśnie to uważa za swoją największą skazę. Była to skaza przez którą straciła wartość w oczach ojcach, zaś matka nie zwracała na niej uwagi. Wstyd. To przyniosła rodzinie czystokrwistych od pokoleń czarodziei, rodząc się bez jakiejkolwiek mocy. Miała być potężną czarownicą, silną i pewną własnych umiejętności. Taki plan mieli jej rodzice, zamiast tego jednak stała się nikim. Małym chucherkiem, nie potrafiącym wykonać choć najprostszego zaklęcia. Nie miała żadnych umiejętności magicznych. Chociaż po jej głowie chodziły przeróżne myśli i chciała w siebie wierzyć, już jako mała dziewczynka, to każde z jej starań, każdy jej trud poszedł na marne. Odeszła z rodzinnego domu i z początku miała trudności by sobie poradzić, ale w końcu znalazła pracę i... mężczyznę, którego pokochała - mimo i nade wszystko.
Czasami czuje się przezroczysta. Zupełnie jakby była zrobiona ze szkła. Niezauważona. Niepewna. Strachliwa. W tym wątłym, drobnym ciele kryje się jednak wypełnione dobrocią i czystością serce. Nie wierzy w zło, nie rozumie zła. Jest dobra, troskliwa i kochająca. Wyrozumiała i zdolna do wybaczenia najgorszych błędów.  Wierząca, że w każdym człowieku kryje się dobro i trzeba je po prostu odkryć. Za miłość gotowa zapłacić życiem a wizja pojawienia się dziecka w jej życiu rozpiera ją ogromną radością, ale także strachem. Poddaje w wielką wątpliwość to czy będzie dobrą matką i czy sprosta wyzwaniu, które postawiło jej życie. Uwielbia jednak dzieci i ma nadzieje, że jej potomek nie będzie charłakiem, lecz nawet jeśli - to zawsze będzie z niego dumna.

BLISCY – ZWIERCIADEŁKODZIENNIK
6 VI 1997, Oxford ––– dwudziestosiedmioletnia charłaczka zd. Waters ––– kelnerka w Gospodzie Pod Świńskim Łbem – żona i matka półrocznego Williama ––– nieco naiwna marzycielka, której wydaje się, że zło nie istnieje ––– chorowita i słabiutka, a przez to mająca skłonności do hipochondryzmu –––  jasnowłosa i niebieskooka mieszkanka Hogsmeade o raczej przeciętnej urodzie 


kącik autorski:

25 komentarzy:

  1. [Ojacię! Czeeeść, jak super, że jesteś! ♥ Zacznę od początku: wspaniały cytat Kinga, pięknie zdjęcie (gdzie jej tam do przeciętności – jest prześliczna!) i genialna karta. Bardzo podoba mi się, jak ładnie oddałaś dramat większości charłaków – fakt, że są zepchnięci na margines, niejako wykluczeni ze społeczeństwa i widzą w tym swoją winę. Niemniej, wyszła Ci Chloe idealne – jestem zachwycona. Koniecznie więc musimy coś razem napisać – jakby nie patrzeć, nasze panie będą się ścierać o jednego pana! Także zapraszam do siebie, a tymczasem: życzę Ci dużo weny, wytrwałości super-pomysłów i wielu ciekawych wątków. ;]

    pielęgniarka VERA THORNE & hotelarz OLGIERD ERETEIN

    OdpowiedzUsuń
  2. [Kogo moje oczy widzą, cześć! :3 Super, że już jesteś – zwłaszcza, że pojawiłaś się z tak piękną kartą i świetną kreacją postaci. Już Ci wspominałam przy pierwszej recenzji, że bardzo mi się podoba to, w jaki sposób wlałaś życie w Chloe, ale powtórzyć nie zaszkodzi, bo naprawdę doceniam, że właśnie tak wykorzystałaś jej charłactwo. Jestem też pod wrażeniem tego, jak ładnie udało Ci się ująć jej historię i charakter w jeden, zgrabny i stosunkowo krótki tekst, co mi się nigdy nie udaje, dlatego wielkie brawa ode mnie i wyrazy uznania od Connora. Po wątek wpadnę się zgadać na mejlu, a tymczasem: bawcie się dobrze na blogu i niech Ci się pisze dobrze panią Greyback!]

    szanowny mąż

    OdpowiedzUsuń
  3. [O! Dzięki wielkie! <3 No i jakże mogłabym nie przyjść – w końcu tutaj dramy nam się szykują! XD W sumie mam pomysł, ale jest dość długi i skomplikowany – w mojej karcie jest mejl, więc jakbyś mogła, to skrobnij do mnie i coś ogarniemy szalonego. (:]

    VERA

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ależ ona jest cudowna. Część, witaj, baw się z nami długo i niesamowicie przyjemnie <3]

    Artair

    OdpowiedzUsuń
  5. Praca w Hogwarcie tak właściwie uratowała mu życie. Nie tylko bowiem dała mu jakiś cel w życiu w momencie, w którym naprawdę było z nim beznadziejnie, ale i ochronił go przed ojcem – na terenie zamku, w którym szkoliły się pokolenia młodych czarodziejów, Fenrir Greyback nie miał bowiem szans się do niego dostać. Istniało zaś spore prawdopodobieństwo, że gdzieś indziej bez wahania spróbowałby – w końcu Connor stanowił dorobek jego życia; jego niemal idealnego sługę i udany eksperyment, od którego oczekiwał bezwzględnej lojalności.
    Cóż, odrobinę się przeliczył.
    Pewnie więc gdyby nie fakt, że obecny nauczyciel ONMS w Hogwarcie miał niemały talent do pakowania się w kłopoty i rujnowania sobie życia – czego dowodem wydawały się być ostatnie lata jego życia spędzone na ciągłym uciekaniu od rodziny, później od odpowiedzialności, a wreszcie od samego siebie po tym, jak spieprzył dokumentnie wszystko, co było i jest dla niego ważne – bycie panem psorem od zwierzątek naprawdę cieszyłoby go każdego dnia. Rzecz w tym, że jak się okazało, w jego przypadku fizyczną niemożliwością było trzymanie się z daleka od problemów – te wydawał się wręcz przyciągać, tak jak to miało miejsce w ubiegłe wakacje, kiedy pijany i nieszczęśliwy diametralnie zmienił życie pewnej dziewczyny, która na to nie zasłużyła.
    Ze względu jednak na to, że od Fenrira Greybacka odróżniało go najmocniej to, że nie był skurwysynem bez serca, który myśli wyłącznie o sobie i nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny, Connor nie zostawił jej samej z problemem rozwijającym się pod jej sercem. Jak na kogoś przyzwoitego przystało, poniósł konsekwencje swoich czynów i wykazując się szacunkiem do niej, poprosił ją o rękę, kiedy okazało się, że w efekcie pijackiej nocy spędzonej z nią, mieli zostać rodzicami. W sierpniu zaś ożenił się i choć układ ten nie był idealny ani pełen uczuć, mimo swoich obowiązków w Hogwarcie, wracał do niej w weekendy albo otaczał opieką, kiedy coś się działo.
    Dokładnie tak, jak to zrobił teraz, na początku marca dwa tysiące dwudziestego czwartego roku, kiedy wyciągnięto go z jego zajęć i poinformowano o tym, że jego żona nie czuje się dobrze. Nie mając innego wyjścia jako dobry mąż i ojciec, opuścił więc zamek, aby sprawdzić, czy plotki o rozpoczynającym się porodzie są prawdziwe – chociaż z obliczeń wynikało mu, że nie – i pojawił się w Hogsmeade, bo tak należało zrobić. Nie było jej winą, że wykazał się przed niemal dziewięcioma miesiącami bezmyślnością i nie zasługiwała na to, aby przechodzić przez to sama.
    — Chloe? – Zawołał, przestępując przez próg ich domu, który wydawał się dziwnie obcy: jego długie nieobecności w nim w ciągu tygodnia sprawiały bowiem, że ani w Hogwarcie, ani tutaj nie czuł się tak naprawdę u siebie. – Chloe, to ja. Connor! – Dopowiedział, bo jedynym, czego mu brakowało, była panika charłaczki, że ktoś ją napada, po czym westchnąwszy odwiesił swój płaszcz w przedpokoju i ruszył na piętro, mijając ozdoby, których, mógłby przysiąc, przybyło od czasu, kiedy szedł tędy po raz ostatni. Tuż przed drzwiami do sypialni przystanął i wziął głęboki oddech, zanim zapukał i wszedł do środka. – Chloe? – Zaczął łagodnie, starając się od razu zorientować w sytuacji, kiedy jego wzrok padł na faktycznie nie wyglądającą najlepiej kobietę siedzącą na łóżku i obejmującą mocno swój brzuch. – Słyszałem, że dzieje się coś złego – dodał zaraz potem, podchodząc bliżej. Znalazłszy się naprzeciwko niej, kucnął. – Coś cię boli? – Zapytał, patrząc na nią uważnie, bo choć słyszał, że dziewczyna rodzi, wrodzony sceptycyzm nie pozwolił mu ponieść się emocjom. – Mogę ci jakoś pomóc? – Dociekał zamiast tego, starając się tonem swojego głosu wlewać w nią spokój i opanowanie, chociaż biorąc pod uwagę to, jak różni od siebie byli i jak silny charakter potrafiła przejawiać podczas tej ciąży, była to walka z wiatrakami.

    Connor Greyback

    OdpowiedzUsuń
  6. [Tylko ja umiem z tak ogromnym opóźnieniem wpaść z powitaniem, ale co ja na to poradzę? ;) My już się na innym blogu widziałyśmy, a właściwie widzimy. Mniejsza. Baw się tutaj dobrze, a jak się ogarnę po urlopie zapraszam na wątek :)]

    Alaric Graves

    OdpowiedzUsuń
  7. [Witam na blogu, również z opóźnieniem, lecz jednak! ;)
    Przeczytałam kartę kilka razy i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Chloe jest postacią o niezdrowo niskim poczuciu własnej wartości... To poniekąd naprawdę smutne, że nie ma w siebie za grosz wiary i uważa się za słabą, przeciętną , przynoszącą wstyd... Tym bardziej, że zaprezentowałaś przecież jej wartości; sztuka wybaczania wcale nie jest łatwa, a dobre serce czymś złym. Fakt, że kwestionuje to jakim będzie/już jest rodzicem, też dobrze o niej świadczy, bo tym się jeszcze nikt nie urodził. Nie rozumiem tylko, dlaczego ujęłaś w karcie, że zło dla niej nie istnieje; z tego co zrozumiałam, zaznała go sporo w swoim życiu i to trochę, hmm, sprzeczne z całą resztą.
    No nic, mam nadzieję, że Chloe nabierze wiary w siebie, a ty dasz jej rozwinąć skrzydła, jako autor :) Życzę Ci ciekawych wątków oraz udanej zabawy na Kronikach! Gdybyś miała ochotę, zapraszam do siebie...]

    Ed Bones || Teddy Lupin

    OdpowiedzUsuń
  8. Sytuacja była przynajmniej skomplikowana – żeby nie powiedzieć: całkowicie absurdalna – i Vereena nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Cóż, nigdy też nie łudziła się, że będzie łatwo, bowiem całe jej życie było pasmem wielkich, mocno pogmatwanych sytuacji – kolejna tylko bardziej od poprzedniej – które ostatecznie doprowadziły ją do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, gdzie po trzech latach rozłąki – czy też konkretniej: odejścia ukochanego, które zakończyło się rozoraniem jej lewego ramienia jego wilczymi pazurami – trafiła na Connora Greybacka. T e g o Connora Greybacka – jej pierwsze wszystko, towarzyszące jej niezmiennie, nawet jeśli nie w sposób fizyczny, od piętnastego roku życia. Ewidentnie świat raczył sobie z niej kpić, w czym tylko utwierdziły ją następujące po owym „przypadkowym wpadnięciu na siebie” na zamkowych błoniach, wydarzenia, mające swój finał połamaniem hotelowego łóżka w zajeździe „Lusterko” na obrzeżach Hogsmeade. Tym sposobem młodziutka pielęgniarka, dopiero co zatrudniona na tymże stanowisku w Skrzydle Szpitalnym, straciła resztki godności, przynajmniej w swoim pokrętnym toku rozumowania. Co gorsza – placówka edukacyjna, która miała być jej wybawieniem od wspomnień, stała się więzieniem.
    Więzieniem, w którym tkwiła, mijając się notorycznie na korytarzach z wielkim – i niezmiennie ją zachwycającym – profesorem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, który mącił jej w głowie tak, jakby wciąż była beznadziejne niepewnym siebie podlotkiem z kornwalijskiej wsi, a nie wykwalifikowaną sanitariuszką, po zakończonym z wyróżnieniem stażu w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga, oraz rocznej podróży po świecie – co prawda zakończonej fiaskiem, bowiem jej matka wsiąkła niczym kamfora. Co gorsza, nie pomagało ani przypominanie sobie, w jaki sposób została porzucona – tego nieszczęsnego, sierpniowego wieczora dwa tysiące dwudziestego roku, kiedy go potrzebowała: wtedy, kiedy po dwóch miesiącach od dnia, w którym odnalazła swego ojca klęczącego z nożem nad zimnym, zakrwawionym ciałem jej macochy, dowiedziała się, że da mu dziecko – co niosło ze sobą tragiczne konsekwencje – w tym jedną, niepotrzebną śmierć niewinnej istotki – ani katowanie się myślą o tym, że ma żonę. Notabene żonę, która była pracownicą ulubionego lokalu panny Thorne, a mianowicie „Gospody pod Świńskim Łbem”, gdzie przebywała często nawet za czasów szkolnych. Co prawda, od początku roku akademickiego nie bywała tam zbyt często – z wiadomych powodów.
    ― Zaraza… Zaraza. Zaraza. Zaraza. – Pojawiwszy się jednak w pubie szybko zorientowała się, jak bardzo głupi był to pomysł i ledwie przycupnęła w rogu, a już się zerwała na równe nogi: panicznie bała się, że będzie musiała się skonfrontować z Connorem na gruncie innym, niż szkolny, a więc znacznie mniej bezpiecznym; tam, gdzie wcale nie musieli nad sobą panować dla dobra uczniów i reszty personelu. Dlatego też gwałtownie podniosła się z miejsca, zarzuciła torebkę na ramię i pod luźnym płaszczem schowała okrągły brzuszek, kierując się do wyjścia, zbyt rozkojarzona, aby na cokolwiek zwracać uwagę, przez co ostatecznie zderzyła się z kimś dość mocno. Chloe Greyback. Vera przełknęła głośno ślinę i spłoszona rozejrzała się p pomieszczeniu. – P-prze-przepraszam… – wybąkała, uciekając fiołkowym, smutnym wzrokiem ku swoim kozakom. – J-ja… ja chciałam wyjść – szepnęła; jakkolwiek zazdrościła dziewczynie, że ma wilkołaka na stałe, tak bardzo nie miała ochoty z nią rozmawiać: w końcu to z jej powodu, nakazała się literalnie pierdolić profesorowi ONMS z Hogwartu, gdy ten odkrył, że de facto zostanie podwójnym tatusiem. – Co? – Zaskoczona jednak stężała. – O czym ty mówisz? – Ściągnęła brwi. – Nic nie zrobiłam. Przeprosiłaś, a… a twój mąż interesuje mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg – skłamała lekko i z wprawą.

    zawstydzona i nieco przestraszona VERA THORNE, która wie, że dawno temu źle zrobiła

    OdpowiedzUsuń
  9. Sztuka całkowitego panowania nad swoimi emocjami – oznaczająca w jego przypadku trzymanie ich na wodzy, jak również ich nieokazywanie – była nauczycielowi Opieki nad Magicznymi Stworzeniami z Hogwartu absolutnie niezbędna do życia. Nie chodziło jednak tylko o to, że kiedy się obcuje ze fantastycznymi kreaturami – nierzadko przecież naprawdę groźnymi – trzeba umieć zachować zimną krew, aby je okiełznać i nad nimi zapanować, robiąc niejako za przywódcę stada; nie była to też wyłącznie kwestia wcielania się przez niego w rolę nauczyciela, co wymagało sporej dozy cierpliwości i sprawiedliwego podchodzenia do różnych kwestii, chociaż to wszystko było niewątpliwie ważne, ale przede wszystkim wynikało to z wpływu Fenrira Greybacka na jego syna. Dawny oddany sługa Czarnego Pana wyznawał bowiem w życiu zasadę, według której emocje były okazywaniem słabości – bijąc więc i znęcając się nad swoim dzieckiem, oczekiwał od niego tego, że będzie twardy i nie do ruszenia: że nie podda się ani na moment.
    Nie od dziś zaś wiadomo, że czym się nasiąknie za młodu, tym na starość się charakteryzuje, dlatego też reakcja Connora na to, w jakim stanie zastał Chloe w ich domku w Hogsmeade, wcale nie powinno dziwić. W momentach kryzysowych starał się bowiem zawsze myśleć trzeźwo i nie poddawać się niczemu, łącznie ze złymi myślami. Stanowił też w pewnym sensie przeciwwagę dla podejścia, które przedstawiała sobą jego żona, bo w czasie kiedy ona wychodziła z siebie z nerwów – całkowicie, skądinąd, niepotrzebnych – on stawiał na racjonalizm i zastanawiał się nad tym, co faktycznie może dla niej zrobić.
    — Medyka – dokończył więc za nią, kiedy usiłowała mu wytłumaczyć, czego potrzebuje; zignorował, choć z trudem, fakt, że wcześniej dość mocno wbiła mu paznokcie w ciało, bo rozumiał, że nie do końca panowała nad swoimi reakcjami. – W porządku – zapewnił ją łagodnie zaraz potem – zaraz sprowadzę medyka, ale najpierw… najpierw, Chloe – zwrócił się do niej wprost, próbując skupić na sobie jej uwagę – musisz się uspokoić. Musisz oddychać. Powoli i spokojnie, jeśli nie chcesz wam zaszkodzić – wykładał jej z opanowaniem – dobrze? Oddychaj. Wezwę medyka – powtórzył. – Musisz mi jednak powiedzieć, co się stało. Robiłaś coś? Jakoś się przeciążyłaś? – Rozejrzał się wokół, tak jakby pokój miał mu powiedzieć prawdę. – Posłuchaj, Chloe, chcę wam pomóc – szepnął, wpatrując się w nią z uwagą, mimo wszystko czując odrobinę podenerwowania, bo jej atak paniki w niczym mu nie pomagał. – Odeszły ci wody? Mierzyłaś, co ile minut masz skurcze? – Dopytywał, musząc przecież operować jakąkolwiek wiedzą, aby na jej podstawie wezwać kogoś odpowiedniego. – Chloe, oddychaj – przypomniał jej stanowczo, bo jeszcze tego, aby zemdlała z braku odpowiedniej ilości powietrza, mu w tym momencie brakowało.

    Connor Greyback

    OdpowiedzUsuń
  10. Ostatnim czego Vereena chciała były dyskusje z Chloe – zorientowała się jednak o tym zdecydowanie poniewczasie, podobnie, jak o fakcie, że rozmowy z nią plasują się mniej więcej na tej samej pozycji, co spotkanie z Connorem; na dodatek jej mężem, co w tamtej chwili składało się w jednej wielki abstrakt, z którym w żaden sposób nie mogła sobie poradzić, bo też jak, skoro musiała przełknąć gorycz porażki. Nieważne bowiem, jak pół-wila usilnie starałaby się udawać, że wszystko jest w porządku i naprawdę nie łączy jej z wilkołakiem nic – to jej naiwne, wielkie i zwyczajnie dobre serce wciąż, każdego dnia biło dla niego; to też myśl o nim przez ostatnie trzy lata sprawiała, że w ogóle była w stanie wstać z łóżka i ruszyć do przodu; to obraz jego przystojnej, uśmiechniętej twarzy, ale tak naprawdę uśmiechniętej, a nie wykrzywionej w grymasie przypominającym skurcz mięśni, jaki sobą ostatnio prezentował, był jej opoką. Wiedziała, rzecz jasna, że nie miała do tego najmniejszych praw, ale jakoś nie umiała przestać – niezależnie od okropieństw, jakie jej uczynił, ona wciąż istniała, bo istniał i on, co uważała za całkowitą ironię okrutnego losu. Równie wielką, jak właśnie zderzenie się z panią Greyback – tą w zasadzie całkowicie niewinną i najpewniej nieświadomą wszystkiego dziewczyną, która pod żadnym pozorem nie zasłużyła sobie na najmniejsze cierpienie, bo też z jakiej racji? Profesora ONMS z Hogwartu nietrudno było pokochać, pomimo jego z reguły burkliwego i niemiłego usposobienia, bo nosił w sobie chłopięcy blask księżycowych tęczówek, ale i męskość oraz mądrość, nabytą z latami – trudniej było z nim żyć. W pewnym sensie pielęgniarce było więc szkoda charłaczki; nawet jeśli ta próbowała wszcząć awanturę po środku „Gospody pod Świńskim Łbem”.
    — Naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie – powtórzyła więc całkowicie poważnie, patrząc intensywnie na dziewczynę. – To nie jest kłamstwo, przysięgam – cóż, przynajmniej w pewnym sensie nie było, bo ten jeden incydent nie zaważył na niczym, oprócz na fakcie, że miała spełnić swoje marzenie o zostaniu matką; oczywistym, że usłyszała wszystko, bo jako spadkobierczyni genów wilii, miała całkiem niezły słuch. – Proszę… uważaj – jęknęła jeszcze, ale kelnerka już raniła swoje palce. – Chloe? – Zaniepokoiła się zaś moment później nie na żarty, gdy dziewczyna się osunęła. – Na Merlina, Chloe! – Sama padła na kolana i chwyciła ją za ramiona. – Chloe, oddychaj, proszę – nakazała rzeczowym, donośnym tonem, gdy w jej sercu bitwę wygrała pielęgniarka nad zranioną kobietą. – Halo!, panowie, ruszcie dupy i mi pomóżcie! – Krzyknęła do kilku mężczyzn siedzących w rogu pomieszczenia. – Nie denerwuj się i… och, zaraza – sapnęła, widząc krew, która zbierała się wokół dłoni pani Greyback. Cudem udało się ją przesunąć delikatnie z dala od pobitego szkła. – Coś cię boli? Masz mroczki przed oczami? Zawroty głowy? Chce ci się wymiotować? – Zasypywała ją standardowym zestawem pytań, które wyniosła ze Świętego Munga. – Hej… mamy dialog? Nie pomogę ci, jeśli ty nie pomożesz mi – uśmiechnęła się nawet delikatnie.

    szczerze przejęta VERA THORNE, która przełknęła swoją dumę i swoje cierpienie

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jakie ładne zdjęcie! Cześć, dziękuję za powitanie! Na wątek zawsze jestem jak najbardziej chętna, zatem... Myślmy nad czymś ciekawym i dramowym! W razie czego zostawiam maila, na którym łatwiej mnie złapać: shameless.little.vixen@gmail.com i gg, na którym bywam nieco rzadziej: 55354049. C:]

    Sassie Shakesheave

    OdpowiedzUsuń
  12. [Wszystko wybaczam, bo ja sama czasem mam opóźnienia z różnych dziwnych powodów. Aż szkoda słów :D Rzuciłabym pomysłem, gdyby nie to że wszystko umarły, albo jeszcze się nie obudziły po powrocie z blogowego urlopu, albo to wina majóweczki. :D]

    Alaric Graves

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie do końca chciał, aby jego pytania i próby ustalenia, co się właściwie działo – jego zdaniem coś bowiem musiało sprawić, że pani Greyback tak źle się czuła – doprowadziły jego żonę do tak beznadziejnego stanu. Nie czerpał bowiem żadnej satysfakcji z tego, że płakała, piszczała i denerwowała się coraz mocniej, bo przecież jego jedynym celem było uspokojenie jej i zapewnienie jej bezpieczeństwa, jeśli faktycznie zaczęła rodzić. Na wiadomość o tym, że nie liczyła czasu, spojrzał więc na zegarek na swoim nadgarstku, żeby zorientować się w jakichś konkretach i następny skurcz móc już podać w miarę dokładnie. Któreś z nich musiało zachować zdrowy rozsądek i padło na niego, nawet jeśli nie była to szczególnie wdzięczna robota, biorąc pod uwagę to, ile niedowierzania, a wręcz momentami żalu pojawiało się w oczach jego ciężarnej towarzyszki.
    — W porządku, nic nie szkodzi – zapewnił ją więc, usłyszawszy, że kwestia czasu, który mijał między skurczami, była przez nią niezbadana. Trochę go to dziwiło, bo przecież wiedziała, co jest ważne w takich chwilach i przeszła niezbędne szkolenia, ale postanowił nie poruszać obecnie tego tematu. – Zaraz to wszystko zmierzymy i będziemy mieć jasność – zapewnił ją, nie bardzo się spodziewając, że w tej samej chwili ona zapragnie wbić mu ponownie paznokcie w skórę. Udało mu się jednak nie zareagować, bo jeszcze jej paniki i podenerwowania mu brakowało. Niestety, jego brak jakiegokolwiek jęku czy złości, też nie był najlepszym wyborem w tej sytuacji. – Krzywdy? – Powtórzył po niej, marszcząc brwi i nie do końca wiedząc, o czym ona mówi, dopóki nie podążył za jej wzrokiem i nie ujrzał owych śladów, które mu tak hojnie sprezentowała. – Ach – westchnął wówczas, bo to nie miało większego znaczenia. – Zagoi się na mnie, jak na psie – odparł, a kąciki jego ust zadrżały, jak zawsze, gdy żartował ze swojego comiesięcznego futerkowego problemu, kompletnie sobie z tym emocjonalnie nie radząc. – Daj spokój, Chloe – machnął więc ręką w dalszej kolejności i pokręcił głową. – Nie ma o czym mówić. To zwykłe zadrapanie – zapewnił ją szczerze i gorliwie. – Póki ma cię to uspokoić, to proszę, szalej dalej – dodał nawet, bo nie chciał, nawet jeśli ich relacja była niezwykle trudna, aby cokolwiek jej się stało, a te nerwy nie miały jej się w żaden sposób przysłużyć. Musiał coś z nimi zrobić, jeśli nie chciał tragedii. – Jak je nazwiemy? – Zagaił nagle, bo tak się dziwnie złożyło, że tego typu rozmowy im dotychczas umykały, a temat ten wydawał się zajmujący i przede wszystkim ważny; płeć trudno było zaś przewidzieć, więc pytał po prostu o dziecko. Connor poczuł zaś, że musi jakoś oderwać jej myśli od tego, co się dzieje. Odnosił bowiem wrażenie, że Chloe sama siebie nakręcała i wpędzała w coraz to gorszy stan.

    mąż

    OdpowiedzUsuń
  14. [Też mam do niej ogromną słabość. <3 Dziękuję za tyle miłych słów; też żałuję, że na zdjęciu uchowała się tylko połowa twarzyczki, ale ta fotografia naprawdę mocno mnie urzekła. c:
    Oczywiście, że mam chęć na wątek! Uderzamy w relację pozytywną, jak mniemam?]

    Sava Rosenberger

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jakie śliczne nowe zdjęcie! <3]

    Kiedy podjęła decyzję o tym, że chce zostać pielęgniarką, była jeszcze śmiesznym gówniarzem – ot, młodą dziewczyną z zabitej dechami wsi, gdzie śmierdziało rybą, bowiem znakomita większość mieszkańców parała się właśnie rybołówstwem, a psy dupami szczekały, wciśniętej pomiędzy potężne i niebezpieczne klify Kornwalii, o której rozbijał się szalejący, zimny Ocean Atlantycki. Wtedy jeszcze działała latarnia morska, połączona wraz z małym, białym domkiem, który zamieszkiwała wraz z ojcem-latarnikiem i jego wspaniałą matką: babcią Roselyn, i to tam przesiadywała większość dnia – opuszczała ją jedynie w chwilach, kiedy stary pan Thornton wdrapywał się po stu schodkach na szczyt i pilnował, aby mężczyźni pochodzący z Boscastle bezpiecznie wrócili na swoich kutrach do domu. W zasadzie, nie mogła być nawet pewna, w którym momencie swojego życia skonkretyzowała myśli, pojawiające się w jej srebrnej głowie, ale musiało być to naprawdę wcześniej, skoro marzenie o tym, aby ratować ludzi – niezależnie od ich pochodzenia, rasy przynależności do świata magicznego, czy mugolskiego – towarzyszyło jej, zdaje się, od zawsze. Najpewniej wpływ na to miało również poznanie Connora i przyglądanie się, jak on ratuje z wprawą i delikatnością zwierzątka. Może także działały w niej geny matki-wilii, które z zasady pchały ją ku poszerzania tajników wiedzy medycznej – dobrze, że nie przypadły jej w spadku po niej skłonności do gwałtowności i wybuchów. Niezależnie jednak, jakie były jej pobudki – Vereena niewątpliwie nie potrafiła przejść obojętnie wobec krzywdy innych, a w tamtej konkretnej chwili rozchodziło się o dobro i zdrowie ciężarnej, zmęczonej dziewczyny, więc w grę wchodziło również niewinne maleństwo, które nie zasługiwało na nic złego.
    — Nie kłam, Chloe – upomniała więc łagodnie kelnerkę z „Gospody pod Świńskim Łbem” w Hogsmeade, spoglądając na nią z troską, ale także nieco karcąco: nie musiała przy niej przecież uważać kogoś silnego i niezniszczalnego; nigdy nie powinna czuć takiej potrzeby, bo panna Thorne znała swoje miejsce: to charłaczka była panią Greyback, nie hogwarcka pielęgniarka, co przecież świadczyło jasno o wyborze profesora Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i jeden incydent w zajeździe „Lusterko” z początku lipca dwa tysiące dwudziestego trzeciego, nie miał tego nigdy zmienić. – Skurcze? – Zmarszczyła z niepokojem brwi, w końcu doczekawszy się konkretnej odpowiedni. – Chloe… jesteś pewna – nacisnęła z emfazą – że to skurcze, czy zwykły ucisk? – Wzrokiem dosłownie błagała ją o skupienie się, aby następnie pomóc ją posadzić na pobliskim krześle, wraz z dwoma mężczyznami przebywającymi w pubie. Vera wciąż klęczała przed poszkodowaną. – Pozwól… pozwól mi, dobrze? – Wysunęła drobne dłonie, które następnie przyłożyła do okrągłego brzucha kelnerki. – Cholera… no jest napięty… posłuchaj – spojrzała jej głęboko w oczy, całkowicie pojmując jej strach; pewnie na jej miejscu byłaby jeszcze bardziej rozhisteryzowana – poradzimy sobie – mimowolnie chwyciła jej rękę i ścisnęła pokrzepiająco. – Obiecuję ci: poradzimy sobie i nic się wam nie stanie – dodała jeszcze pewniej, wyjątkowo zawzięta – ale musisz mi pomóc, dobrze? – Uśmiechnęła się lekko i podała jej szklankę wody. – Oddychaj spokojnie, skup się na czymś miłym i powiedz, czy mam iść po… p-p… p-po twojego męża – z trudem to wydukała – czy sama dasz radę dojść do domu, bo w pracy nie zostaniesz – zapewniła przekonana, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

    pewnie całkowicie szalona, ale mocno przejęta VERA THORNE, która myśli ponad podziałami

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć, dziękuję za miłe słowa :)
    Ja lubię tylko i wyłącznie Kendall, ale niestety ma mało ładnych zdjęć, a to było chyba jedyne normalne :D
    Co do wątku, niestety pomysłów na tę chwilę nie mam, niestety.]

    ISLA JACKSON

    OdpowiedzUsuń
  17. [O, Chloe to diametralne przeciwieństwo Ursuli :D No, może nie do końca, ale jednak różni się od niej w znacznym stopniu i spotkał ją bardzo smutny los :< Gdybyś życzyła sobie wątek także tą panią to wiesz, gdzie mnie znaleźć ;)]


    TORI WEASLEY & NORA VANCE & CLAUDE LACROIX

    OdpowiedzUsuń
  18. — Nie ma o czym mówić – uciął temat, absolutnie nie chcąc już dłużej słuchać o tym, czy chciała, czy nie chciała zrobić mu krzywdy. Było i minęło, a na nim miało się zagoić jak na psie. O wiele bardziej wolał rozmowy, które nie koncentrowały się na jego osobie: między innymi dlatego też jego wybór tematu padł na imię dziecka. To wydawało się neutralne. – William mi się podoba – oznajmił cicho, lecz szczerze, bo taka była prawda: niekoniecznie widział ich potomka jako Marcela, czy Connora juniora, od czego dosłownie wzięły go dreszcze. Nie chciał bowiem tworzyć malucha na swój obraz: nikomu nie życzył takiego popapranego życia. Dopiero jednak po paru sekundach uświadomił sobie, że omawiają tę kwestię tak, jakby płeć dziecka była już pewna, w związku z czym rzucił pani Greyback pełne zdziwienia spojrzenie. Nie przypuszczał bowiem, że jej odpowiedzi towarzyszyć będą czułe gesty…
    W takich chwilach jak ta, czyli wtedy, gdy Chloe przyglądała mu się z tą dziwną intensywnością w oczach, nienawiść, którą Connor odczuwał sam do siebie, tylko przybierała na sile. Uświadamiał sobie bowiem wówczas z wielką mocą, że zrujnował tej dziewczynie życie: że nie tylko nie dał jej innego wyboru, jak tylko zostać matką w naprawdę młodym wieku, ale i sprawił, że oddała swoje serce komuś, kto od lat własnego nie posiada. Owszem, lubił ją; owszem, szanował ją; owszem, troszczył się o dobro jej i ich dziecka, ale wiedział, że jego ciało nie drży tak, jakby sobie tego pewnie życzyła, w związku z jej dotykiem. Nie był też takim mężem, na jakiego wydawała się liczyć, bo zwyczajnie nie umiał: życie dało mu za mocno w kość, aby zdołał się z tego pozbierać. Przez to zaś, kiedy dotykała go, a on marzył, aby sytuacja ta wyglądała zupełnie inaczej, zaczynał sobie wyrzucać bycie skurwysynem – to natomiast nieuchronnie prowadziło do poczucia, że jest nic niewartą kupą gówna, jak lubił sobie powtarzać każdego ranka. Bo przecież nie miał żadnego prawa narzekać ani marudzić, skoro sam sobie zgotował taki los. Nie mógł też biadolić, bo to jego żona tak naprawdę padła w jego oczach jego ofiarą, a nie on jej.
    Jak zawsze więc w takich momentach, Connor wziął głęboki oddech i zmusił się do skupienia na tu i teraz, a nie na snach na jawie, żeby nie pogorszyć stanu Chloe.
    — Skąd ta pewność? – Zapytał, referując do płci ich dziecka i mimowolnie błądząc myślami do tego innego, które rozwijało się w zupełnie innym ciele. Szybko się jednak za to skarcił. – I jakie byś chciała? – Ciągnął, widząc że to, co robił, a więc zachęcanie jej do myślenia i mówienia o dziecku, działa. Rozmawiali więc o kolorze oczu, a potem o wszystkim innym, co tylko zechciała, aż w końcu uznał, że przestała się nakręcać i uspokoiła na tyle, aby móc ją o to zagaić. – Jak się teraz czujesz, Chloe? – Zainteresował się wówczas, patrząc na nią z uwagą. – Już lepiej? Choć trochę? – Dociekał. – Czy skurcze nadal trwają? – Miał nadzieję, że nie, bo to nie oznaczałoby dla nich niczego dobrego. I tak jednak pewnie powinni wezwać medyka. Ot, na wszelki wypadek.

    Connor Greyback

    OdpowiedzUsuń
  19. [Aww, dziękuję bardzo! <3
    Mam nadzieję, że moje małe dzieciątko się godnie przyjmie na blogu, chociaż z Neb nigdy problemów nie było, to jednak... W ostatnim czasie tendencyjnie rośnie liczba kółek różańcowych. :D No, ale zawsze mamy siostrę, od czego jest rodzeństwo! Na maila już odpisałam, także możemy ustalać na spokojnie, i dziękuję jeszcze raz za miłe słowa uznania!]

    Lola Waters

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeśli istnieje coś, co każdy facet wiedzieć powinien o swojej towarzyszce, to na pewno czymś takim są imiona jej przyjaciółek. To elementarna wiedza, bez której ani rusz i materia, w której jakiekolwiek braki mogą skutkować tragedią na skalę kolejnej wojny światowej. W chwili więc, w której pani Greyback wspomniała o swojej przyjaciółce w rozmowie z mężem, ten nie powinien mieć żadnych wątpliwości co do tematu ich rozmowy i z miejsca przytoczyć jakąś opowiastkę bądź opis kobiety, o której było mowa, żeby udowodnić, że ogarnia. Cóż, rzecz w tym, że ten konkretny idiota wykładający w Hogwarcie wiedzę z zakresu Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, zupełnie nie miał pojęcia, co się dzieje. I wiedział, że to bardzo, ale to bardzo źle, bo nie wynikało to absolutnie z jego złych intencji czy tego, że miał Chloe gdzieś, bo wcale tak nie było – roztaczał nad nią opiekę i przejmował się nią. Miał jednak za dużo na głowie, aby nad wszystkim panować.
    — Oczywiście, że pamiętam – przytaknął na wszelki wypadek, jednocześnie zaczynając gorączkowo rozmyślać nad tym, o kim może mówić jego żona. Przypominał więc sobie wszystkie pracownice „Gospody Pod Świńskim Łbem” i w końcu doszedł do odpowiednich wniosków. Niemniej, był to dla niego kolejny dowód na to, jak mocno w gruncie rzeczy krzywdzi Chloe, która przecież nie zrobiła niczego złego: zasłużyła na to, aby ktoś, z kim dzieli życie, mógł jej poświęcić pełnię swojego czasu i nie miał podobnych wątpliwości co on. Szczęśliwie, w tym konkretnym momencie mówiła już dalej, więc miał nadzieję, że niczego nie zauważyła. – Syn… – szepnął natomiast po chwili i wziął głęboki oddech na myśl o małym chłopcu, który niebawem przyjdzie z jego powodu na świat, a wobec którego również był niesprawiedliwy. Od początku bowiem mały William miał być zdany wyłącznie na matkę: on, jako nauczyciel ONMS w Hogwarcie nie mógł sobie pozwolić na pozostanie z nimi. Wszystko to było więc cholernie skomplikowane. – Cieszę się – powiedział w związku z tym szczerze, gdy Chloe zapewniła go, że czuje się lepiej, bo nie chciał, aby coś się jej jeszcze w tym wszystkim stało. Niestety, dobre chwile nie trwały zbyt długo: nagle bowiem, kiedy starał się jej podać wodę, ona pisnęła i wykonała ruch, przez który wszystko wylał, a szklanka spadła na ziemię i rozbiła się z nieprzyjemnym hukiem. – Cholera jasna – rzucił podenerwowany, ale bardziej z przestrachu, bo znów działo się coś złego, niż z faktycznej złości. Nie miał przecież ku niej powodów: pani Greyback ewidentnie cierpiała, więc rozlanie wody stanowiło akurat najmniejszy z ich problemów. – Co się dzieje?! – Zapytał, szybko wyjmując różdżkę i mamrocząc zaklęcie, aby osuszyć zarówno Chloe, jak i siebie z mokrych plam, a potem posprzątać rozbitą szklankę. – Hej? – Położył dłoń na jej przedramieniu, drugą sięgając, aby sprawdzić, czy miała temperaturę. – Co się dzieje, Chloe? – Ponowił już łagodniej, mocno zaniepokojony. – Co cię zdenerwowało? – Wnikał, nie przypuszczając, że to on był powodem jej stanowczo zbyt silnych jak dla kobiety w ciąży emocji i ich nieprzyjemnych konsekwencji. – Już dobrze – dodał cicho. – Już dobrze, Chloe. Oddychaj i wszystko zaraz się uspokoi. Oddychaj, dobrze? – Prosił. – Oddychaj dla Williama, bo jemu jest to potrzebne – postanowił sięgnąć po argument, który przemawiał chyba do każdej matki, niezależnie od okoliczności.

    mąż

    OdpowiedzUsuń
  21. [Dzięki bardzo i przepraszam za opóźnienia! ♥]

    Nigdy nie była kimś, kto oceniał ludzi i wydawał sądy na podstawie pobieżnych informacji, czy krótkotrwałych obserwacji, ba!, Vereena w rzeczywistości była ostatnią osobą, która byłaby do tego zdolna i niewątpliwie olbrzymi wpływ na ten fakt miało jej dobre serce. Ot, klisza, tak doskonale znana z mugolskich i magicznych bajek oraz baśni, prawiących o tym, że krystaliczne serce jest potrzebne do godnego życia, bo tylko wówczas dobro może zwyciężyć nad złem – do tego schematu pasowała słynna historia o Harrym Potterze; najpewniej setki tysięcy razy przeredagowana tak, aby pasowała do danego okresu w historii, bo przecież pamięć i przekaz słowny, chociaż nierzadko również ten pisemny, miały to do siebie, że były giętkie i ulegały zakrzywieniom. Jedno trzeba było jednak tej opowieści zawsze, niezależnie od okoliczności jej przytaczania, oddać: punktem odniesienia w nich było to, że główny antagonista został w początku swej hogwarckiej kariery mocno niesłusznie oceniony – albo nienawistnie, albo poprzez pryzmat ojca. Młoda pielęgniarka więc wystrzegała się tego, jak tylko mogła i także w przypadku Chloe nie wygłaszała żadnych uwag – zazdrościła jej w głębi swej duszy, a jednocześnie było jej szkoda charłaczki, ale nigdy nie powiedziałaby tego na głos; chyba że dziewczyna sama by zapytała. Wątpliwym było, aby kiedykolwiek do takiej sytuacji doszło, biorąc pod uwagę, jak wiele je dzieliło. Niemniej, Vera bardzo chciałaby się znaleźć na jej miejscu – jakkolwiek beznadziejnie żałośnie by to nie brzmiało, bo przecież w ostatecznym rozrachunku jej życie nie było znowu aż takie złe, a tła istnienia kelnerki z „Gospody pod Świńskim Łbem” również w pełni nie znała. Chodziło bowiem o to, że pani Greyback miała Connora, miała urodzić mu dziecko i miała mieć możliwość posiadania przynajmniej względnie normalnie rodziny, o czym panna Thorne mogła jedynie pomarzyć – za wszystko to zaś oddałaby swe geny wilii, zdolności magiczne, a nawet praktyki w Świętym Mungu. Tak de facto więc: obie panie więcej łączyło niż dzieliło, ale mocno wątpliwym było, aby kiedykolwiek się o tym dowiedziały. Zresztą, goniły je – a szczególnie medyczkę – znacznie bardziej palące kwestie.
    — Proszę cię, Chloe – namawiała więc łagodnie i spokojnie – pomyśl, zastanów się i oddychaj głęboko, razem ze mną, dobrze? – Mocniej ścisnęła jej spracowaną dłoń, ciągle patrząc jej w oczy i nadając rytm wciąganiu i wypuszczaniu powietrza z płuc. Oczywiście, odpowiedź dziewczyny w ogóle jej nie usatysfakcjonowała, bo wprowadzała tylko większy mętlik w całą sytuację, ale nie dała tego po sobie poznać. Tak samo jak bezdennego zaskoczenia, kiedy usłyszała, iż charłaczka nie życzy sobie pomocy swojego, zalanego w trupa co prawda, małżonka. – Dobrze, jak tylko chcesz – postanowiła działać zgodnie z pragnieniami pani Greyback, bo to jednak ona była najważniejsza. Na moment zamilkła, po czym podniosła się z lekkim trudem. – Odprowadzę cię do domu, dobrze? – Bardziej stwierdzała, niźli pytała, bowiem mówiła tonem naprawdę nieznoszącym sprzeciwu. – Chloe, proszę: skończyłaś na dzisiaj pracę i mówię to, jako wykwalifikowana pielęgniarka. Błagam, uwierz mi, że chcę ci pomóc – zapewniła całkowicie szczerze i wystawiła do niej rękę. – Zaufaj mi, dobrze? Zaufaj mi, bo my matki, kobiety musimy trzymać się razem – uśmiechnęła się przyjacielsko, pomogła się jej podnieść i ubrała ciepło. Milczały aż do momentu, w którym wyszły na słabo oświetloną uliczkę Hogsmeade. Wtedy pierwsza odezwała się Vereena: – Chcesz się na mnie oprzeć? – Służalczo, ale z ochotą, zaproponowała swoje ramię, a następnie moment zbierała się w sobie, toteż ponownie chwilę jedynym dźwiękiem wokół był skrzyp śniegu pod ich butami. – O-on… on często tak robi? – Wydukała w końcu cichutko, referując rzecz jasna do ledwo trzymającego się na wysokim stołu przy kontuarze, profesora Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, wlewającego w siebie morze alkoholu.

    zagubiona i nieco zażenowana sama sobą VERA

    OdpowiedzUsuń
  22. Cała ta sytuacja naprawdę nie sprzyjała czemukolwiek: ani ich dogadaniu się, ani jego spokojowi, ani nawet poprawieniu się jej stanu zdrowia, co zresztą było wyraźnie widać: z każdą chwilą Chloe bowiem coraz mniej ogarniała i w końcu nie mógł nie dojść do wniosku, że wcale go nie słyszy. Nie była to jednak jej zła wola, o czym był przekonany, tylko fakt zwyczajnego złego samopoczucia, więc w końcu i on zaczął się zastanawiać, gdzie się podziewa wezwany przez niego Uzdrowiciel, bo czasu wydawali się mieć coraz mniej.
    — Mhm – kiwnął głową, słysząc zapewnienia Chloe, że czuje się świetnie, kiedy nagle odzyskała na chwile przytomność umysłu. – Tak, wiem – stwierdził, doskonale wiedząc, że jest dokładnie na odwrót i niestety: nie pomylił się, bo lada moment ona znów straciła świadomość, tym jednak razem jednocześnie z przytomnością.
    W pierwszej chwili go zmroziło – dobrze więc, że zaraz potem ktoś zapukał do drzwi.
    — Rorian Davies – przedstawił się medyk, który stanął u progu domu. – Wzywano mnie… – Nie dokończył, tylko spojrzał pytająco na Connora, który skwapliwie przytaknął.
    Potem zaś poprowadził mężczyznę w głąb budynku, zabierając go do wciąż nieprzytomnej Chloe i pokrótce mówiąc mu wszystko, co o niej wiedział. Odpowiadał na pytania mężczyzny, w czasie kiedy ten badał charłaczkę i próbował sprecyzować, jak długo to wszystko trwa, ale musiał przyznać, że niewiele de facto wiedział: mieszkał przecież przez większość czasu w Hogwarcie, bo to tam wzywały go liczne obowiązki. Tak naprawdę więc nie mógł z całkowitą pewnością stwierdzić, że jego żonie nic nie dolegało wcześniej. Opierał się tylko na tym, co mu powiedziała i czuł w głębi serca, że nawalał po raz kolejny – wydawało się, że już nigdy nic nie zrobi od początku do końca dobrze, bo ciągle było coś nie tak.
    Uzdrowicielowi to chyba jednak wystarczyło, bo zakończywszy badania, nie wydawał się mieć złudzeń co do tego, co dolega kobiecie. Oznajmił, że jest wycieńczona ciążą i faktycznie bardzo słaba, ale że jednocześnie dziecku nic nie zagraża, a ponadto: że to na pewno jeszcze nie jest jego pora. Wbrew więc temu, co rankiem przekazano wilkołakowi, Chloe Greyback póki co nie rodziła – on zaś już sam nie wiedział, czy to dobra, czy zła wiadomość, patrząc na jej stan.
    Podziękował mężczyźnie, a potem długo krążył po domu, ogarniając go zaklęciami, w czasie kiedy ona dochodziła do siebie po miksturze, którą jej podano.
    — Cześć. – Dopiero po blisko dwóch godzinach Connor usłyszał, że charłaczka się rusza i podszedł do pokoju, w którym odpoczywała. – Jak się czujesz? – Zapytał, nalewając do szklanki wodę, aby ją jej podać; nie powinna się teraz odwadniać. – Trochę sobie pobujałaś w obłokach – przyznał następnie – ale powinno być już lepiej. Tak przynajmniej mówił Uzdrowiciel – rzucił, po czym spojrzał na nią bystro. – Jest lepiej?

    Connor

    OdpowiedzUsuń
  23. Od zawsze, dla drobnej Vereeny, jej niespotykana uroda – będąca kwestią gustu – była przekleństwem, z którym nie do końca sobie radziła. Ludzie się przecież na nią gapili i to gapili się tak dotkliwe, że nie mogła tego znieść – czuła bowiem wtedy, że jest oceniana na każdej płaszczyźnie, ale na pewno nie na tej, która dotyczy jej wiedzy i intelektu, co wyjątkowo mocno uwłaczało jej nie tylko, jako osobie, ale także jako kobiecie. Reprezentowała jdnak coś więcej, niż pełne, malinowe usta, jasną, gładką cerę oraz duże, fiołkowe oczy – była czymś więcej, niż odurzającym zapachem słodkiego bzu i cierpkiego agrestu; do zaoferowania również miała więcej, niźli uroczy uśmiech, perlisty głos i zgrabne dłonie. Była pielęgniarką, która wspaniale i dokładnie oraz z niespotykaną wręcz delikatnością zajmowała się swoimi pacjentami, a jednocześnie wieczorami potrafiła grać na wiolonczeli – geny matki-wilii były zaś ledwie dodatkiem, a nie czymś, co ją definiowało, jako istotę żywą. Szkoda, że nie wszyscy to w niej dostrzegali – szkoda, że dla wielu napotkanych na drodze osób była tylko powłoką, pod którą nic się nie kryło: ani dobre serce, ani piękny umysł, ani też wrażliwa dusza. Co znacznie zabawniejsze – dla samej siebie, panna Thorne była tylko przeciętna, chociaż tak właściwie: całe swoje życie próbowała odkryć tajnik znaczenia słowa „przeciętna” i taką się stać, żeby unikać gapienia się innych, czy to względu na jej pochodzenie, czy to z względu na jej wygląd właśnie, czy to ze względu na ojca-mordercę, na którym postawiono krzyżyk w zaściankowym, ksenofobicznym miasteczku w Kornwalii. Niestety, pomimo upływu lat – ani nie stała się transparentna, ani nie nauczyła się wyłączać bólu, gdy wracała do wspomnień morderstwa wspaniałej macochy.
    — No ja ten… no… – słowem jednak nie skomentowała swoich rozmyślań, tylko skupiła się w pełni na Chloe. – Mówię o… o Con… – urwała: zacisnęła szczęki tak, że jej zęby aż zgrzytnęły. – Mówię o twoim mężu – uściśliła, wyjątkowo mocno zirytowana na charłaczkę, że ta nie pojęła w pierwszej chwili, o co jej chodziło. Tak jednak naprawdę nie była zła na kelnerkę z „Gospody pod Świńskim Łbem”, ale bardziej na siebie: na to, że nawet po tylu latach nie umie swobodnie rozmawiać o profesorze Opieki nad Magicznymi Stworzeniami z Hogwartu. Odetchnęła ciężko. – Mówię o twoim mężu, który siedzi zalany w trupa przy kontuarze – powiedziała w końcu, z olbrzymią wściekłością, tym razem na mężczyznę, że tak traktował swoją ciężarną partnerkę. Zerknęła wówczas na swoją towarzyszkę i pojęła: dziewczyna kłamała. – Chloe – jęknęła i pokręciła z niedowierzaniem głową. – Nie broń go, proszę. Wiem, że nie jestem odpowiednią osobą, która powinna ci to mówić, ale… ale nie broń go swoim kosztem – nakazała, cały czas, sukcesywnie i powoli, prowadząc ją do jej domu. – Nie zasługujesz na to – szepnęła i zamilkła gwałtownie: liczyła, że nie zostanie źle zrozumiana, czyli jako ktoś, kto chce zniszczyć małżeństwo Greybacków. – Mam z nim pogadać? – Zaoferowała nagle. To także nie była zbyt subtelna sugestia.

    szczerze przejęta i zaniepokojona oraz chcąca dobrze VERA THORNE i jej autorka, która przeprasza za opóźnienia

    OdpowiedzUsuń
  24. Wydawało mu się, że potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach, ale ta konkretna nieco go przerosła. Od pytań, które ni stąd, ni zowąd zadała mu Chloe, zaczęła go bowiem ćmić głowa, a umysł, nawet jeśli bardzo chciał, nie umiał im wszystkim sprostać. Informacji i bodźców było po prostu zbyt wiele – na tyle dużo, że już przy trzecim z nich naprawdę był skołowany do tego stopnia, że miał ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie, byleby zacząć panować nad tym, co się działo. Wiedział jednak, że jest winny pani Greyback informacje, o które prosiła, więc zebrał się w sobie, aby jej opowiedzieć najpierw o okresie nieprzytomności, który dopiero co przeszła, potem o wizycie Uzdrowiciela i o jego słowach – chociaż to akurat skończyło się tak, że odtwarzał wydarzenia dosłownie krok po kroku – aż w końcu zapewnił ją, że nie przyszła jeszcze pora na poród, choć wcale nie był pewien, czy to było ostatnie z jej pytań i czy niczego nie pominął. W tym momencie jednak nie bardzo go to obchodziło – jego zdaniem przekazał jej to, co było najważniejsze i udało mu się ją chyba uspokoić, co również w tym wszystkim miało duże znaczenie.
    Po opanowaniu jednej fali paniki ze strony charłaczki, przyszła jednak pora na kolejną.
    — Tak, Chloe? – Domyślając się, że nie jest jej wcale łatwo, Connor zmobilizował się do tego, aby jej spokojnie wysłuchać i choćby podjąć próbę uspokojenia jej w całej tej trudnej sytuacji. W żadnym wypadku się jednak nie spodziewał, że poprosi go o coś takiego. – Co ty wygadujesz – mruknął jednak z niezadowoleniem, czując się zapędzony w róg; wcale nie chciał składać tego typu obietnic. – Nic ci nie dolega, Chloe, więc dlaczego mielibyśmy w ogóle ustalać, kogo powinienem ratować i dlaczego? – Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, mając nadzieję, że ona da mu spokój, ale tak się nie stało. Zapewniała go za to, że nie może postąpić inaczej, co sprawiało, że tym bardziej przypominał zwierzę w potrzasku. Odnosił bowiem wrażenie, że na coś takiego nie ma dobrej odpowiedzi: z jednej strony brzmi to jak stawianie krzyżyka na ciężarnej, a z drugiej na dziecku. On zaś szczerze nie miał siły na dramaty i histerie, jakie mogły się z tego wywiązać i podejrzewał, że nie wpłynęłyby one dobrze na samą charłaczkę. – Cholera jasna – warknął w końcu, odwracając wzrok, bo nie mógł znieść jej spojrzenia. Potem wstał, pochodził przez chwilę po pokoju, żeby się uspokoaić, czując w głowie mętlik, bo przez myśl mu przeszło, że skoro ona się tego obawia, to być może jest jeszcze ktoś, kogo naraził na taki strach. Wcale mu się to nie podobało. W końcu spojrzał na nią. – Dobrze – skwitował ostatecznie. – Dobrze, Chloe – poddał się. – Jeśli przyjdzie mi wybierać, postąpię zgodnie z twoją wolą – zapewnił – ale od tej pory nie chcę o tym słyszeć, jasne? – Uniósł brwi, patrząc na nią znacząco. – Dla własnego dobra powinnaś przestać chodzić do pracy – zmienił temat – i trochę bardziej o siebie zadbać, bo doszły mnie słuchy, że nie przykładasz do tego wagi, a jesteś odpowiedzialna za was dwoje. Te mikstury na wzmocnienie i inne takie, to nie jest dobry pomysł, Chloe. Nie w twoim przypadku. Medyk mówił wyraźnie, że potrzebujesz się skupić na samej sobie, a wiesz, że ja nie mogę tego dopilnować. – Mówił, rzecz jasna, o swoich obowiązkach w Hogwarcie.

    Connor, który nie lubi, jak mu każą wybierać między życiem a życiem

    OdpowiedzUsuń
  25. Najmniejszym wątpliwościom nie ulegał fakt, że Vereena absolutnie nie była najmniejszym specem od relacji damsko-męskich, ba!, w tym obszarze życia była bardziej niż beznadziejna, nie potrafiąc stworzyć nic stałego – jasne, duży wpływ miało uczucie, jakim darzyła Connora i przeświadczenie, że przecież był miłością jej życia, a co za tym szło: nie miała prawa kochać innego. Rzecz jasna, swego czasu próbowała rozpaczliwie, cholera, nawet przyjęła zaręczyny mężczyzny, do którego nie czuła n i c więcej ponad szacunek ze względu na świetnie wykonywaną pracę w Świętym Mungu, ale ostatecznie – wszystko to nawet nie było żałosną namiastką więzi, jaką kiedyś odczuwała między sobą, a Greybackiem. Tym sposobem najpewniej w ostatecznym rozrachunku miała skończyć samotnie – niechciana i niekochana, z dzieckiem, które nigdy nie miało poznać swojego biologicznego ojca; miało uznawać, że na świat powołał go egocentryczny Hiszpan. Jednocześnie – nie byłaby zdolna do tego, aby jakkolwiek skrzywdzić Chloe oraz jej potomka, pomimo potężnej zazdrości, jaką czuła; nie mogłaby odebrać im profesora Opieki nad Magicznymi Stworzeniami z Hogwartu, bo to jakoś nie mieściło się w jej ramach pojmowania świata oraz dobroci, jaka kryła się w jej wciąż mocno naiwnym i niewinnym sercu. Co jednak gorsze – ona naprawdę była gotowa bronić charłaczki i pomóc jej uporać się z jej mężem, skoro ten nie poczuwał się do odpowiedzialności większej, niż wsunięcie na palec obrączki. Kochała go, ale była też kobietą – kobietą, która doskonale zdawała sobie sprawę, jak olbrzymi ból sprawia samotność, odrzucenie i bezradność. Problem w tym, że t a k i e j reakcji ze strony kelnerki z „Gospody pod Świńskim Łbem” się nie spodziewała.
    — A-ale… ale ja nie chcę nic złego, t-tylko… – próbowała wybąkać, ale dziewczyna skutecznie ją uciszyła; szlag, nie spodziewała się takiego ognia w tym wątłym ciałku. Trochę więc z zaskoczenia, ale i podziwu, Vera zamilkła i skierowala się do domu państwa Greyback, pod którego drzwiami ponownie została wprawiona w osłupienie. Zamrugała gwałtownie i na moment rozdziawiła buzię, aby nagle wypalić, z niewiadomych powodów: – Jasne, chętnie – weszła do domku na drżących nogach. – Nie, Chloe, usiądź, proszę – rzuciła szybko, powstrzymując charłaczkę od pójścia do kuchni. – Usiądź, proszę, bo zaszkodzisz sobie i dziecku. Powiedz mi, gdzie znajdę rzeczy i zaparzę herbatę – również nieśmiało się uśmiechnęła, pomagając swojej „pacjentce” zsunąć z ramion płaszcz. – Niedługo będziesz rodzić, prawda? – Zaśmiała się ciepło, dotykając jej brzucha mimowolnie.

    troszkę oszołomiona sytuacją i przytłoczona wydarzeniami, ale w sumie szczęśliwa VERA THORNE, która bardzo chciałaby, aby dla nich wszystkich los był łaskawszy

    OdpowiedzUsuń