Czternastego lutego dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku o godzinie siedemnastej trzydzieści pięć William Stanford usiadł na sofie stojącej pod oknem w salone i spojrzał na tlący się w kominku ogień. W jedną dłoń wziął kieliszek z białym winem, drugą dłonią pogładził miękką skórę ciepłego, jasnoróżowego ciała, które leżało przy jego boku. Za oknem powoli robiło się ciemno. William zamknął oczy i wsłuchał się w cichy oddech towarzyszki. Zaczął myśleć o wszystkich tych, które do tej pory miał.
Pierwsza była Diana. Była kilka lat starsza. Pojawiła się w jego życiu wtedy, gdy żadnej nie potrzebował i kiedy nie był wystarczająco dojrzały, aby znaleźć dla niej czas i miejsce. Nie umiał dać jej tego, czego potrzebowała. Przychodziła do niego późnym wieczorem i wymagała czułości, której człowiek uczy się przez lata. Nie wiedział, jak reagować na jej zmienne stany emocjonalne, na jej ogromną potrzebę bliskości, która nazbyt szybko przeradzała się w pragnienie samotności. Był przy niej tak zagubiony, że jej zniknięcie nie sprawiło mu wiele bólu; przyjął je nadzwyczaj spokojnie, z rzadko w jego wieku spotykaną mądrością, która pozwoliła mu uznać, że im obojgu będzie teraz lepiej.
Anastasię zobaczył po raz pierwszy podczas jednego z rodzinnych spotkań. Wyglądała jak prawdziwa dama i emanowała niesamowitą wyniosłością. Siedziała na fotelu obok mężczyzny, który nie opuszczał jej na krok. Kilka tygodni później zostawił ją. Oddał w ramiona Willa. Początkowo William bał się, że nie pozwoli mu się do niej zbliżyć. Gdy mu się to udało, okazało się, że jest zupełnie inna, niż wydawała się z początku: znacznie bardziej żywiołowa, odważniejsza i niezrównoważona. Przestał lękać się o nią, zaczął lękać się jej. Była jak narkotyk. Próbował ją zostawić, ale zaraz ogarniał go strach, że sobie bez niego nie poradzi. Czasem ona odchodziła na kilka dni, szukała szczęścia u innych, a on przez chwilę czuł ulgę, że już jej nie ma. Potem jednak zaczynał się martwić, że coś jej się stało, i gotów był poruszyć niebo i ziemię, by ją odnaleźć. Wracała obdarta i zalękniona, łasiła się i dawała z siebie znacznie więcej, niż wcześniej. Umarła na skutek jakiejś choroby, którą złapała podczas jednej z wycieczek. William pierwszy raz poczuł, że nie chce dalej żyć.
Najsilniejszą więź stworzył z Cornelią. Widział ją bardzo rzadko, ale to mu wystarczało. Każde miało swój świat, swoje ulubione miejsca i swoje przyzwyczajenia. On spędzał dużo czasu w centrum miasta. Ona lubiła spacerować po wyludnionych przestrzeniach i przynosić mu w prezencie to, co udało jej się znaeźć podczas spaceru. Któregoś dnia dowiedział się, że jego Cornie jest w ciąży. Przyjął tę wiadomość z uśmiechem. Zapewnił jej doskonałe warunki i pomagał dzieciom, gdy były maleńkie. W którymś momencie Cornelia zaczęła chudnąć i łysieć. Przestała jeść. Nikt nie potrafił powiedzieć, co tak naprawdę się z nią dzieje i jaka jest tego przyczyna: podejrzewano zatrucie. William postanowił śledzić ją, gdy wychodziła rano z domu. Idąc po jej śladach trafił pod dom człowieka, u którego spędzała całe dnie. Obok śmietnika znalazł opakowania po tanim żarciu i warfarynie. Właściciel domu do niczego się nie przyznał. Po kilku tygodniach ciężkiej choroby, podczas których William wytrwale przy niej czuwał, przywrócono Cornie do zdrowia. Jej dzieci nie przeżyły. Rozstali się jakiś czas później: jeden z kuzynów Williama bardzo chciał mieć Cornelię przy swoim boku. William się nie opierał.
Niemal w tym samym czasie pojawiła się w jego życiu Sasha. Sasha przyjechała z Rosji razem z siostrami, które szybko rozjechały się po całej Anglii. Nie znosili się z Willem od samego początku i wytrzymali ze sobą niecałe dwa miesiące; dwa koszmarne, ciemne miesiące, pełne niechęci, walk, bólu i gonitw. Sasha niszczyła wszystko, co znalazło się w zasięgu jej wzroku. Czasem zachowywała się jak małe dziecko, osoba niespełna rozumu lub wymagająca powtórnej nauki życia wśród ludzi. Z piskiem zrzucała naczynia z szafek, darła najdroższe materiały, rysowała szkło, załatwiała się na podłogę. Po wszystkim rozkładała się na kanapie i śmiertelnie zmęczona zasypiała. Wyrzucił ją bez cienia żalu. Choć była najtwardszą, jaką znał, wydawało mu się, że widzi jej łzy, gdy siłą wciskano ją w samochód zabierający ją z powrotem do Rosji.
Z Lillian mieli – jak to lubił mówić – wolny związek. Przychodziła raz na jakiś czas, bawiła się, po czym odchodziła; gdzie? Nie wiedział. Podobała się jego znajomym. Też chcieli się z nią zabawiać. William nie miał nic przeciwko. Lillian miała. Lubiła jego kolana, jego dłonie, jego szyję; inne ręce budziły w niej obrzydzenie. Milczała, ale był pewien, że cierpiała, gdy ktoś inny jej dotykał. Któregoś wieczoru wpadli do niego kumple. Pili przez całą noc. Nad ranem znalazł ją przywiązaną do jednego z krzeseł w jadalni, zmaltretowaną, obszarpaną i ledwie przytomną z przerażenia. Wszystkim było bardzo przykro i próbowali się jakoś zrehabilitować. Stali się łagodni jak anioły. Ona jednak nigdy nie była już taka, jak przedtem. Ojciec Williama uznał, że jego syn nie powinien mieć z nią więcej do czynienia i parę dni później Lillian zniknęła na dobre.
Gdy pogodził się już z myślą, że będzie spędzał popołudnia całkiem samotnie, los zesłał mu brytyjską piękność: bardzo wrażliwą, spokojną i wierną. Will z miejsca podporządkował jej całe swoje życie. Była słabsza i bardziej kapryśna niż inne, a William był na tyle dorosły, by ten fakt po prostu zaakceptować. Nauczył się przy niej zarządzania swoim czasem, cierpliwości, a także zdobył umiejętności, które może nie były mu niezbędne, a dzięki którym sporo zyskał w oczach znajomych dziewcząt: w przeciągu kilku dni dowiedział się, jak przyrządzać mięso odpowiednie dla jej delikatnego żołądka, jak czesać ją tak, by nie sprawiać jej bólu, na jakich tkaninach najbardziej lubi przesiadywać.
– Wygodnie ci, Księżno? – zapytał, drapiąc leżącą obok niego damę po szyi. Gdy rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, odsunął się od niej i niespiesznie podniósł z kanapy. Z salonu przeszedł do korytarza, stamtąd do kuchni. Odłożył kieliszek na stół. Z jednej z ocienionych szafek wyjął grube szkło z odpowiednio schłodzonym płynem i ruszył z powrotem do salonu. Z uśmiechem na ustach wlał zawartość butelki do płytkiego naczynia, wolną dłonią głaszcząc ją po brzuchu. Gdy pochyliła się nad napojem i zanurzyła w nim język, przez głowę Williama dość niespodziewanie przebiegła myśl: "jaka będzie następna?"
Miłych Walentynek życzę wszystkim singlom! T_T
liczba słów: 1005
miejsce: dom
czas akcji: 14 lutego; 15 minut
hasła: zdrada, prezent
zakończenie: względny happy end
forma: wspomnienie, relacja na żywo
inne: popołudnie
O raany, ależ to było cudowne! Siedzę i się cieszę jak głupek, bo z początku naprawdę myślałam, że z Williama taki kobieciarz, a tu proszę. :D Hahaha, chyba poprawiłaś mi humor na resztę dnia!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, oby dobry nastrój za szybko nie zniknął! :)
UsuńNo, no! William jak na swój wiek miał już wiele kobiet w życiu, chociaż w sumie się nie dziwię. Tacy jak on przyciągają do siebie płeć piękną. Ogólnie to podobało mi się. Nie znalazłam żadnych błędów, czytało mi się lekko i przyjemnie, a sam koniec bardzo mnie rozbawił, bo do końca miałam wrażenie, że to jednak jakaś śliczna dziewczyna przy nim leży, a nie kotka!
OdpowiedzUsuńHahaha. Jeju. Jaka ja głupia. Przebiegłam po tekście jeszcze raz i dopiero teraz zrozumiałam, że to ciągle chodzi o te koty. xD
Usuń:3 Dziękuję za opinię! <3
UsuńPrzezabawnie się to skończyło! Tak jak wyżej - też myślałam, że będzie to ostatecznie dziewczyna obok. A tu proszę, kici kici.
OdpowiedzUsuńCzytało się gładko, super!
Super, że się podobało! :))) Dziękuję!
UsuńSiedzę i płaczę ze śmiechu. Doprawdy, you made my day. Już od początku miałam wrażenie, że w tym opowiadanku tkwi coś, co na samym końcu mnie zagnie. Nie pomyliłam się! Po ostatnim zdaniu aż musiałam przeczytać jeszcze raz i sprawdzić, czy aby nie przeoczyłam jakichś małych aluzji co do tego, że partnerkami Williama są w rzeczywistości koty! :D
OdpowiedzUsuńGratki za pomysł, za wykonanie i ogólnie wszystko!
I cichutko dodam, że William i jego koteczki, to mój faworyt! :D
Lexiak
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :D
UsuńBOŻE TO BYŁO WSPANIAŁE. No i piosenka tak idealnie dobrana. Soap, przede wszystkim gratuluję pomysłu, bo jest naprawdę dobry, a Twoje wczorajsze stękanie... No wiesz? Napisane jest po prostu świetnie. Tak jęczałaś na tym cboxie, w ogóle nie rozumiem dlaczego. Twoja notka jest po prostu... świetna (tak wiem, że mam powtórzenia), ale nie umiem znaleźć innego, odpowiedniego słowa. Takie mam biedne słownictwo ;<
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D :D
UsuńChociaż jak teraz popatrzyłam jeszcze raz, to widzę przynajmniej jeden błąd - w słowie "mężczyzny". Poprawiam i mam nadzieję, że nikt mnie za to nie udusi :>
Dziękuję za miłe słowa raz jeszcze :)
Już chciałam krzyczeć, że William to jakiś kobieciarz i to w dodatku taki, który dość młodo zaczął swoje przygody. Moje oburzenie zmieniłaś w sekundę w szeroki uśmiech - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuń:D
UsuńA ja Ci powiem, że William nie jest taki znowu ładny, żeby tak babeczki bajerować, więc wiadomka musiało chodzić o cos innego. Z racji tego, że jesteś bardzo poważną osobą, wzięłam pod uwagę jakiś haczyk xd I proszę! Ale wcale nie zepsuło notki, a tylko jeszcze bardziej podniosło jej poziom... Humoru? ;D Tak. Bo to jest naprawdę świetnie rozegrane. Więcej takich dawaj, łobuzie :D
OdpowiedzUsuńEj, tylko bez takich! William jest megaseksowny. Może po prostu patrzysz pod złym kątem ;D
UsuńPoważna jestem? Serio? :O
Haha, nie wiem, czy jeszcze mi się uda coś mało tragicznego, a bardziej śmiesznego napisać, ale postaram się. Będzie z dedykacją special for U :D
Ktoś mi powiedział, że nie ma kąta oka. Może to przez to, ale dalej mnie nie zachwyca xD Soł sory!
UsuńNie w tym kontekście, ale tak. Jesteś :D
Oooo. To ja czekam i będę Cię cisnąć, żebyś napisała!
♥ Wszystko pięknie i ślicznie, podeszło mi bardzo, bo przypomina mi jedną z ulubionych książek, ale tak się zastanawiam, skoro William spędza już siódmy rok w Hogwarcie, a ma dwa miesiące wakacji, to kiedy on te laski w takiej ilości wyrwał?:D
OdpowiedzUsuńTWÓJ UKOCHANY KOŃ
IHHHA
BEZ ODBJORUU