konkurs, akcja walentynkowa
1192 słowa
dom w
Londynie, zdrada, randka, późne popołudnie
~♥~
Steven
Cornell, na przekór wszystkim obietnicom i zaproszeniom złożonym w kartkach walentynkowych
rozesłanych do kilkunastu dziewcząt, niedzielnym popołudniem postanowił udać
się do swego domu rodzinnego. Mieszkania znaczy się. Cholernej klitki położonej
w dość parszywej dzielnicy Londynu, ale przecież liczy się fakt, że ojciec ma
stosunkowo blisko do Ministerstwa, a Steve na dworzec King’s Cross.
Ślizgon,
znalazłszy się na obrzeżach Hogsmeade, mało wdzięcznie zakręcił się wokół
własnej osi i nicość wessała go do korytarza teleportacyjnego. Nie pytajcie,
jak Steven zdał egzamin. On sam jeszcze nie do końca w to wierzył i przy każdym
skoku w odległe miejsce drżał o swoje pośladki.
Chwiejnie
wylądował tuż obok zawalonego po brzegi śmietnika. Dobrze, że nie wylądowałem w
nim, pomyślał kwaśno Steve i przezornie sprawdził, czy wszystkie istotne części
jego ciała są na swoim miejscu. Potem ruszył niemrawo przed siebie i po chwili,
kopniakiem racząc smętnie niedomkniętą bramkę, przekroczył ogrodzenie posesji,
na której stała, wciśnięta między kilka podobnych jej, szara, brudnawa
kamieniczka. W jednym z okien na ostatnim piętrze jarzyło się ciepłe światło.
Wnętrze
budynku nie było ani o krztynę bardziej gościnne od jego najbliższego otoczenia.
Podłoga w korytarzu skrzypiała przy każdym kroku, a beżowa farba na ścianach
już dawno temu powinna zostać odświeżona, by kolor ten rzeczywiście można było
określać mianem beżowego. Królował tutaj zapach tytoniu i bliżej nieokreślony
aromat niezachęcającego do jedzenia obiadu.
Steven
wspiął się po wypaczonych schodach na ostatnie piętro i zastukał do drzwi
położonych w głębi korytarza. Dobrze mu znany szurający krok i chwilowe
mocowanie się z kilkoma starymi zamkami zdążyły wprawić siedemnastolatka w
niemałe poirytowanie. Ojciec mógłby w końcu wymienić te zamki i nauczyć się
prosto stawiać stopy…
Zdziwienie
wpełzło na kanciastą twarz pana Edmunda Cornella, gdy po otwarciu drzwi jego
oczom ukazał się Steven, ukochany syn, z którym jednak coraz trudniej było mężczyźnie
odnaleźć wspólny język.
-
Steve… co ty tutaj robisz? – Edmund wyglądał na mocno zmieszanego. Jakby
spodziewał się zobaczyć u progu kogoś zupełnie innego.
-
A co…? Nie mogę już wpaść w odwiedziny? – zapytał Steve dość impertynenckim tonem
i z powątpiewaniem uniósł lewą brew.
-
Oczywiście, że możesz! – odparł pan Cornell. – Ale dlaczego akurat dzisiaj…?
Szczerze powiedziawszy, trochę nie w porę się pojawiasz…
-
Jak to? – Steve tym razem szczerze się zdziwił, zaraz jednak jego twarz wygięła
się w podejrzliwym grymasie. – Nie wpuścisz mnie? Umówiłeś się na randkę, czy
jak? – Ostatnie pytanie zadał, uśmiechając się złośliwie, jednak ku jego zdumieniu
policzki ojca pokryły się obfitym rumieńcem.
-
Oczywiście, że cię wpuszczę, przecież to twój dom. Proszę, wejdź. – Edmund wyglądał
na nieco zrezygnowanego, kiedy przepuszczał syna w drzwiach.
Steven
rozejrzał się po dużym pokoju, połączonym z aneksem kuchennym. Taki porządek
panował tutaj, kiedy jeszcze kobieca ręka roztaczała swoją pieczę nad
wszystkim. Teraz jednak Ślizgon wątpił, by miała w tym udział jakaś białogłowa,
ale za to obstawiał, że dla jakiejś białogłowej zostało to uczynione. Dowodem
mógł być stolik z zastawą dla dwojga, butelką wina i płonącą radośnie świecą.
-
Ty się naprawdę z kimś umówiłeś! – zawołał oburzony Steven, zwracając wściekłe
spojrzenie w stronę ojca. Pan Cornell jedynie wzruszył ramionami na swoją
obronę.
-
Powiedziałbym raczej, że się z kimś umawiam – odparł po chwili mężczyzna.
Wzburzenie syna nie dodawało mu odwagi w przyznaniu się do pewnej znajomości,
która rozkwitała już od dłuższego czasu i prawdę powiedziawszy, zmierzała w
bardzo dobrym kierunku. – Rozumiesz, w sensie… cyklicznie, synu – dodał
niepewnie Edmund.
-
Zdradzasz mamę! – warknął Steven. Momentalnie fala złości zawładnęła jego
ciałem. Zacisnął pięści i pobladł, a w jego ciemnych oczach zapłonęły chłodne
ogniki.
-
Steve… dobrze wiesz, że matka nie wróci – powiedział cicho i poważnie Edmund, z
zatroskaniem przypatrując się synowi. Spodziewał się, że sprawy mogą potoczyć
się w tym kierunku, dlatego odkładał rozmowę ze Stevenem, mimo próśb Anne, z
którą spotykał się od kilku miesięcy. To naprawdę była złota kobieta i
ostatnim, czego pragnęła, było wchodzenie między ojca i syna. Edmund jednak nie
chciał podporządkowywać swojego życia pod dorosłego, choć wciąż nieszczególnie
dojrzałego młodzieniaszka. Miał cholerne prawo ułożyć sobie wszystko na nowo. I
miał cholerne prawo spędzić Walentynki z ukochaną osobą, bez spięć i pretensji
ze strony urażonego siedemnastolatka.
-
Spotykasz się z jakimś babsztylem, kiedy ona tkwi tam sama, nieszczęśliwa! –
Steve przestał panować nad natężeniem swojego głosu i otwarcie krzyczał. Postawił
dwa kroki w stronę ojca, patrząc na niego, jak na swojego arcywroga.
Edmund
nie był wstanie utrzymać w ryzach rosnącego gniewu. Doskoczył do swojego syna i
zacisnął pięść na jego płaszczu. Choć był pół głowy niższy od chłopaka, w tej
chwili czuł, że ma nad nim przewagę, ponieważ na twarzy Stevena rozgościł się
strach.
-
Nic, ale to nic nie upoważnia cię do oceniania ludzi, o których nic nie wiesz,
ba, których na oczy nie widziałeś! – warknął mężczyzna. – Nie tak cię
wychowywałem, Steve! Nie poznaję cię! Jesteś nieprzyjemny, złośliwy i brak ci
krztyny zrozumienia. Nie widzisz nic, poza czubkiem swojego nosa! Gdybyś
jeszcze tylko coś sobą reprezentował, ale ty się ani nie uczysz, ani tym
bardziej nie należysz do osób, z którymi ktokolwiek chciałby mieć cokolwiek
wspólnego!
Edmund
odepchnął nieznacznie Stevena, a ten zatoczył się lekko. Był szczerze zdumiony
wybuchem ojca, bo nigdy się z czymś takim z jego strony nie spotkał. Ślizgon
poruszył kilkukrotnie ustami, chcąc najwyraźniej wydusić z siebie jakąś
odpowiedź na ten jawny atak, ale ojciec nie dał mu dojść do głosu:
-
Myślę, że powinieneś już iść. Mam zaraz gościa i nie chcę niepotrzebnych
awantur w jej obecności.
-
Wyrzucasz mnie?! – wykrztusił Steve, szeroko otwierając oczy.
-
Tak – potwierdził dobitnie Edmund.
-
Świetnie! Nie licz na to, że moja noga przekroczy próg tego domu w ciągu
najbliższego stulecia! – wykrzyknął Steven i ruszył do drzwi.
Jak
to bywa w takich sytuacjach, ten niewłaściwy moment wybrała sobie na przybycie
drobna, jasnowłosa kobieta, dzierżąca pod pachą pakunek, z którego wydzielał się
przyjemny aromat pieczonych jabłek. Krzyki zza dobrze znanych kobiecie drzwi były
nadto słyszalne, jednak blondynka pomyślała, że raz kozie śmierć, przecież nie
będzie gorzej, niż jest.
Gdy
uniosła dłoń, by zapukać, drzwi rozwarły się szeroko i z mieszkania wypadł
chłopak, trochę starszy niż na zdjęciach rozmieszczonych tu i ówdzie w
mieszkaniu. Anne Berkeley uśmiechnęła się niepewnie, a w odpowiedzi otrzymała
wyjątkowo chłodne spojrzenie.
-
Ty musisz być Steven. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać – powiedziała łagodnie
kobieta.
-
A ja się nie cieszę i żywię szczerą nadzieję, że to ostatni raz, jak się
spotykamy. Do zobaczenia nigdy. I tobie też, tatulku! – burknął Steven. Po
chwili jedyną oznaką jego ciągłej obecności w budynku pozostało dudnienie na
schodach, jednak cisza w końcu na powrót zawładnęła kamienicą. Przerwało ją
jeszcze tylko zrezygnowane westchnienie Edmunda Cornella.
~♥~
Wpadł
do zamku z impetem rozdrażnionego dzika i sadząc długie kroki, skierował się do
lochów. Przy samym wejściu tłoczyło się kilka dziewcząt, które na jego widok zaczęły
wykrzykiwać różne obelgi. Steven sapnął wściekle.
-
Tak, umówiłem się za wami wszystkimi! Tak, nie zamierzałem umówić się po raz
drugi z którąkolwiek z was. Zobaczcie, mam nawet spisany harmonogram! – wysyczał
Ślizgon, wyciągając z kieszeni płaszcza dość długi zwój pergaminu. – Dajcie mi
spokój i idźcie już płakać w toalecie! – to powiedziawszy, Cornell przepchał
się przez wzburzony tłumek, zarabiając przy okazji kilka ciosów w różne części
ciała. Potem puścił się biegiem w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów, gdyż istniało
duże prawdopodobieństwo, że rozjuszone niewiasty rozpoczną mściwy pościg.
~♥~
Trochę z przymrużeniem oka, trochę na serio. Steven to jednak wredny, niedojrzały bubek. Niestety nie udało mi się znaleźć pasującego w mojej opinii podkładu. :c Dziękuję za przeczytanie i będę wdzięczna za korektę, jeśli jakieś błędy znalazły się w mojej pisaninie.
O mamusiu, jak mi się smutno zrobiło! Zarówno bubek, jak i bubka tata mają trochę pod górkę z tego co widzę i Lucy, która tu obok mnie siedzi też jest smutna, chociaż oficjalnie o niczym nie wie, oczywiście. Pogłaskałaby Steve'a po głowie, ale się boi. W każdym razie błędów nie wyłapałam, pewnie dlatego, że tak szybko mi się czytało. I powiem Ci, że nawet przez chwilę poczułam zapach bliżej nieokreślonego obiadu! Bardzo mi się przyjemnie czytało, wszystko ładnie i zgrabnie <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za opinię, cieszę się, że się podobało. <3
UsuńBardzo niedojrzały z niego bubek. I jak widać, prawdopodobnie odziedziczył tę niedojrzałość po swoim ojcu!
OdpowiedzUsuń"Drżał o swoje pośladki" - ten fragment wywołał u mnie uśmiech od ucha do ucha :D
W moich oczach kłótnia pomiędzy Steven a Edmundem wypadła trochę nienaturalnie, od fragmentu, w którym ojciec podbiega do Ślizgona i zaczyna wykrzykiwać mu z prędkością karabinu maszynowego wszystkie rzeczy, jakie tylko przychodzą mu do głowy.
A ta lista dziewczyn, z którymi Steven się umówił... No ja na ich miejscu byłabym wkurzona potężnie! Uważaj, żeby Ci go nie zamknęły w jakimś składziku na miotły woźnego!
W każdym razie podobało mi się. Historia do lekkich może nie należy, ale to z pewnością walentynki, których nie da się zapomnieć :)
Sama mam takie wrażenie odnośnie tej kłótni, jak to tak czytam już któryś raz z kolei. Może powinnam wpleść jakiś opis odczuć ojca między te wszystkiego pretensje do Steve'a i zmniejszyć ilość wykrzykników w jego wypowiedzi, wszak moją intencją było stanowcze pouczenie, a nie przekrzykiwanie się.
UsuńZa opinię serdecznie dziękuję! Będę mieć na oku wszystkie składziki. ;)
Tragiczna ─ dla Steve'a ─ sytuacja przedstawiona w komiczny sposób. Lubię takie połączenia, bo osobiście nie zawsze mam ochotę na czytanie długich i smutnych wywodów o tym, jak danemu bohaterowi jest źle w danej chwili... A tobie wszystko wyszło wręcz idealnie ─ rozbawił mnie Cornell z początku notki, ale też poniekąd zmartwił, bo chociaż rozumiem jego niechęć do nowej partnerki ojca, powinien wykazać się nieco większym zrozumieniem. Niby ciężko go lubić, ale jednak ma w sobie coś, co przyciąga.
OdpowiedzUsuńPodobał mi się też opis okolicy, w której Steve mieszka, był bardzo plastyczny, ale nie nachalny i łatwo był sobie wszystko po swojemu wyobrazić. :D Ogólnie, że tak kolokwialnie powiem, odwaliłaś kawał dobrej roboty!
Dziękuję i cieszę się, że moje wypociny były, zdaje się, satysfakcjonującą lekturą. :) A co do Steve'a... być może, pewnym usprawiedliwieniem dla jego braku zrozumienia byłoby wyjaśnienie, jak to się wszystko ma do jego matki, ale postanowiłam zachować ten element na przyszłe notki. ;)
UsuńŚwietna notka, bardzo lekko i przyjemnie mi się ją czytało. Nie wiem dlaczego, ale kiedy Edmund mówił o tym, że spotyka się z jakąś kobietą cyklicznie, aż się zaśmiałam, bo sobie go wyobraziłam jako takiego biedulka, prawie nastolatka, który tłumaczy rodzicom, że ma dziewczynę. Niby Steven zachował się mało dojrzale w tej sytuacji, a jednak w tym momencie wyglądał mi na dorosłego człowieka.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie co tak właściwie dzieje się z mamą chłopaka, mam nadzieję, że z czasem zostanie to wyjaśnione. Za to końcówka mnie po prostu urzekła i tu znowu się zaśmiałam! Notkę oceniam jak najbardziej na plus, trochę taka komiczna, chociaż mówi przecież o sprawach poważny. Więcej takich! ;)
Lubię ojca Stevena i w sumie chętniej w przyszłości poczytałabym coś o nim, a nie o Stevenie. Który, oczywiście, pewnie też ma jakieś zalety (albo i ciekawe literacko wady; w każdym razie – interesujące cechy), ale tutaj poznać się dał bardziej jako straszliwy, roszczeniowy dzieciak. A Edmund jest fajny, nie wiem czemu, ale kojarzy mi się trochę z nerdem, wycofanym społecznie, który jednak, jak widać, czasem potrafi być stanowczy. Chociaż... rychło w czas, może gdyby wcześniej więcej wychowywał, syn nie próbowałby teraz kierować jego życiem? :D (Btw. czy on będzie pod pantoflem Anne? Edmund oczywiście, nie Steven.)
OdpowiedzUsuńTłum rozjuszonych panien to sytuacja ocierająca się niemal o groteskę albo nawet jakiś slapstick i gdyby to było poważne opowiadanie, mocno by zgrzytało. Ale że konwencja taka, a nie inna, żart i lekkość czuć nawet w sposobie narracji, to nie przeszkadza.
Ogólnie – przyjemnie, fajnie. :D
Zgodzę się z tym, że Steven to wredny i niedojrzały bubek. Wszystkich bohaterów opowiadania, oczywiście oprócz głównego, jest mi strasznie szkoda, a jego ojca to chyba najbardziej, bo jeśli musi znosić podobne zachowania synalka, to życzę mu i Anne zresztą też, powodzenia! :') Opowiadanie czytało się szybko i naprawdę mi się podoba, a niektóre fragmenty bardzo mnie rozbawiły. Mam też nadzieję, że niewiasty urządziły mściwy pościg, i szybko dopadły Cornella :D
OdpowiedzUsuńJaki niedobry łojciec! O rany. :D
OdpowiedzUsuńSyna jestem w stanie zrozumieć. Młodość się musi wyszumieć. Ale ten ojciec... Widzę cechy psychopaty ;D
Ogólnie notka mi się bardzo podobała, błędów nie widziałam (poza "białogłowej" - wydaje mi się, że powinno być "białogłowy", ale pewności nie mam).
Troszkę nie pasuje mi to wtrącenie na początku: Nie pytajcie, jak Steven zdał egzamin. Później już podobne nie występują i troszkę mi coś z tym nie gra.
Czekam na kolejne notki, bo bardzo podoba mi sie Twój styl! :)
Ahaha co za akcja! xD A ja tam nie mam nic do jego Papcia,chociaż przynajmniej mógłby się zainteresować, gdzie jego żonka. A ta kobita, żeby z żonatym facetem w domu.... No, weźcie! A teleportacji nie cierpię xd Najgorsze chyba prócz dementorów. Ładnie wszystko napisane. Ubawiłam się w niektórych momentach. Było dramatycznie, było chamsko, ale wszystko w dobrym tonie. Ładnie :) Oby więcej takich.
OdpowiedzUsuń