Silas nie pamiętał, kiedy ostatnio w sali od eliksirów tak bardzo śmierdziało. Mógłby przysiąc, że poprzednim razem pachniało o wiele, wiele lepiej niż teraz. Nie miał pojęcia, co takiego zrobił, że wywołał tak paskudną reakcję. Całą salę oprócz nieprzyjemnego zapachu wypełniała również mgła, która skutecznie ograniczała pole widzenia, a także powodowała kłopoty z oddychaniem. Dławiący dym, który wydobywał się z kociołka, sprawiał że Silasowi chciało się wymiotować. Kilka razy powstrzymał się, przed zniszczeniem innego, stojącego obok kociołka. Nie miał pojęcia, co go nakłoniło do eksperymentów z eliksirami. Prawdopodobnie nie był tak dobry, jak mu się wydawało, przez co jego samoocena troszkę spadła. Czekało go jeszcze sporo nauki, ale był ambitny i wiedział, że w przyszłości warzenie wywarów nie będzie miało przed nim tajemnic.
Zakaszlał, gdy kolejny raz z rzędu obłok śmierdzącej pary trafił go prosto w twarz, a z oczu pociekły łzy. Przebywanie w sali było gorsze niż krojenie stu cebul. Silas zapewne wyglądał teraz tak, jakby wkropił sobie w oczy dziewięćdziesięcioprocentowy roztwór chloru. Nie to było jednak najgorsze. Chłopak nie wiedział, w jaki sposób miał pozbyć się dymu i smrodu. W sali od eliksirów był nielegalnie. Nikt nie wiedział, że chłopak postanowił spędzić walentynki w taki, a nie inny sposób. Najstarszy z Mulciberów nie uważał, że święto zakochanych jest potrzebne i że trzeba je jakoś szczególnie świętować. Logicznym dla niego wydawało się, że zakochani okazują sobie uczucie kiedy tylko chcą i nie ograniczają się do czternastego lutego. Niestety Silas nie znał się na ludziach tak dobrze, jakby chciał. Nie było mu to zresztą potrzebne, bo nawet lubił, gdy niektórzy go czymś zaskakiwali. Jasne że istniało ryzyko tego, iż ktoś może zrobić mu przykrość, ale w życiu tak bywa. W końcu nie może być zbyt przyjemnie przez cały czas.
Po kilkudziesięciu minutach mieszania w kociołku, ciecz zaczęła przybierać coraz ciemniejszą barwę, aż w końcu stała się zupełnie czarna. Najciekawsze było jednak to, że zaczynała gęstnieć, a według przewidywań Silasa powinna mieć wodnistą konsystencję. Chłopak poddał się, gdy ogromna drewniana łyżka nagle stanęła w miejscu. Białowłosy podświadomie wiedział, już w momencie w którym z kociołka zaczęły unosić się śmierdzące opary, że próba uratowania tego eliksiru jest niczym walka z wiatrakami. Westchnął, co było ogromnym błędem, bo momentalnie smród wypełnił całe jego ciało. Skrzywił się tak, jakby wypił pół litra soku z cytryny naraz, chociaż wolałby taki napój aniżeli ten zapach. Musiał się pozbyć tego bałaganu. Bez wahania wziął z blatu swoją różdżkę i machnął nią wypowiadając odpowiednie zaklęcie. Nie spodziewał się jednak, że strumień jasnego światła odbije się od kociołka.
– Aaaaa! – Krzyknął głosem tak wysokim, że aż sam się zdziwił, że potrafi wbić się w taki rejestr. Wiązka światła przeleciała mu tuż nad ramieniem. W porę się odsunął, dlatego odbite zaklęcie nie trafiło w niego, tylko w stojącą obok półkę i strąciło jeden ze stojących tam słoików. Krukon spojrzał gniewnie na czarną ciecz. – Ty kanalio, zaraz się ciebie pozbędę – mruknął i znów wymierzył różdżkę w kierunku kociołka. Wstrzymał się jednak z wypowiadaniem zaklęcia. Co jeśli znów się odbije i tym razem uderzy w niego? Nie chciał trafić do Skrzydła szpitalnego, bo nie dość że zapewne wszystko by go bolało, to jeszcze dostałby minusowe punkty, a jego nienaganna opinia porządnego ex-Prefekta porządnie by ucierpiała. Westchnął ponownie robiąc tym samym kolejny błąd. Musiał pozbyć się dymu, to było najważniejsze. Mulciber zrobił w powietrzu kilka kółek. Wszystkie opary momentalnie uniosły się pod sam sufit. Chłopak mógł odetchnąć pełną piersią, bo chociaż powietrze nadal było śmierdzące, to dało się nim oddychać bez dławienia się i krztuszenia.
Usiadł na podłodze wpatrując się w swoją porażkę. Żałował, że nie było już przy nim Colette, bo mógłby ją posłać po pomoc. Nie mógł też zostawić tego wszystkiego w takim stanie. W pewnym momencie go olśniło. Nadal siedząc na ziemi wyczarował patronusa. Magicznie powstały kot na początku zaczął łasić się i ocierać o nogi Krukona, ale po chwili odpuścił i wybiegł przez uchylone drzwi. Sztuczki tej nauczyła Silasa jego matka i przez to chłopak wiedział, że dzięki temu zaklęciu może przekazywać komuś informacje. W jego przypadku pojawiał się problem związany z kocią naturą swojego patronusa, bo ten jak na kota przystało, często robił, co chciał.
Upłynęło kilkanaście minut zanim Silas usłyszał pukanie do drzwi. Teoretycznie mógł to być każdy, kogo zaciekawił biegnący patronus. Chłopak ostrożnie uchylił drzwi i zerknął przez szparę. Nie zdążył nawet zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie, gdyż usłyszał znajomy głos.
– Co znowu zrobiłeś? – zapytał ciemnowłosy chłopak. Silas westchnął z wyraźną ulgą i otworzył drzwi, pozwalając przyjacielowi wejść do środka. Następnie podszedł do nieszczęsnego kociołka. Po chwili usłyszał śmiech. – I co to ma być? – zapytał Gryfon, gdy już trochę się uspokoił. Nadal bacznie przyglądał się czarnej cieczy, na której zaczęły pojawiać się bąble wypełnione powietrzem. Gdy jeden z nich pękł obaj zrobili krok do tyłu.
– Gdybym wiedział co to, to raczej bym ciebie tutaj nie ściągał – mruknął w odpowiedzi Mulciber. Skrzyżował ręce na piersi. Zastanawiał się, co zrobić. Nie był w stanie jednak wymyślić niczego mądrego, ponieważ Travers machnął swoją różdżką, z której wystrzelił strumień niebieskiego światła. Zaklęcie jednak i tym razem odbiło się od cieczy i trafiło prosto w kociego patronusa, który nagle rozpłynął się w powietrzu. – Stworzyłem potwora.
– Każde zaklęcie tak odbija? – zapytał Marcus.
– Odbiło twoje, odbiło moje – wskazał lekkim skinięciem głowy stłuczony słoik – możemy więc założyć, że dzieje się tak z każdym zaklęciem. Nie chcę tego testować.
– Możemy wynieść gdzieś ten kocioł – zaproponował ciemnowłosy. Mulciber spojrzał na Gryffona spode łba. Jeśli Silas miał dźwigać taki ciężar, to już wolał zgłosić się do nauczyciela, żeby wlepił mu punkty ujemne i jakiś szlaban. Przynajmniej sprzątanie miałby z głowy.
– Ani mi się śni nieść taki ciężar o tej godzinie. Myślisz, że nikt się nami nie zainteresuje, gdy wyniesiemy z zamku kocioł z bulgoczącą, czarną cieczą? – prychnął. Wiedział, ze nie ułatwia sprawy i marudzi, ale prawda była taka, że całą sytuację trzeba było rozwiązać w taki sposób, żeby nikt się o tym nie dowiedział.
– No dobrze – westchnął Travers – zaczekaj tu, a ja zaraz wrócę – powiedział, po czym wyszedł z sali zostawiając Krukona samego.
Mulciber przez chwilę wpatrywał się w drzwi, ale gdy zrozumiał, że Marcus nie wróci tak szybko, jakby białowłosy sobie tego życzył, postanowił więc zrobić coś z dymem, który nadal był uwieszony pod sufitem. Na szczęście na ten twór zaklęcia działały, więc chłopak machnął kilka razy różdżką, po czym obłok zawirował i zbił się w małą chmurkę, którą później wpakował do słoika. Jeden problem z głowy, teraz wystarczy to tylko zakopać gdzieś, gdzie nikt tego nie znajdzie i nie uwolni.
– Jestem – usłyszał i od razu poczuł się lepiej. Miał nadzieję, że Gryffon wymyślił coś co uratuje mu tyłek. – Masz – powiedział, wręczając Silasowi kwadratowy pakunek – Chciałem dać ci to na urodziny, ale teraz akurat może się przydać – powiedział. Nie musiał mówić nic więcej. Krukon bez słowa chwycił prezent i zaczął go rozpakowywać. Był strasznie ciekawy, co też mógłby dostać. Niestety po rozpakowaniu jego mina zrzedła.
– Cebula?! – mruknął nieco zawiedziony – Ja na twoje urodziny dałem ci trzy kilogramy słodyczy z Miodowego Królestwa, a ty dajesz mi cebulę w szklanym sześcianie? – nie wiedział czy miał się śmiać, płakać czy nawet kręcić w kółko jak głupi, bo cała sytuacja wydała mu się tak groteskowa, że mógłby zrobić wszystko. – I jak to ma mi się przydać, co? – zaczął wymachiwać prezentem na wszystkie strony, a cebula obijała się o każdą ścianę pudełka. Marcus wydawał się być rozbawiony cała sytuacją, co dodatkowo denerwowało Silasa. Czuł, jak jego twarz robi się czerwona, co w porównaniu z jego włosami dawało komiczny efekt.
– To świstoklik – odpowiedział Marcus, gdy sytuacja przestała go bawić – dotykasz i puff, jesteś w innym miejscu.
– Wiem jak działa świstoklik – powiedział nieco naburmuszony, ale wydawał się być wyraźnie spokojniejszy. – Dziękuję – odparł po chwili.
– Wystarczy że to wszystko weźmiemy, dotkniemy cebuli a reszta pójdzie już z górki.
Silas kiwnął potakująco głową i bez chwili wahania włożył słoik z dymem do torby i dotknął kociołka. Wziął Traversa za rękę a on, gdy już byli pewni, że o niczym nie zapomnieli, dotknął cebuli. Uczniowie w mgnieniu oka znaleźli się w dziwnym miejscu. Początkowo Silas nie widział nic, ale gdy Marcus rozświetlił pomieszczenie okazało się, że stali pośrodku starej szopy. Widać było, że od dawna nikt tutaj nie zaglądał, ale pomimo tego pomieszczenie nie było w strasznie złym stanie. Gdyby tylko usunąć pajęczyny, to byłoby całkiem, całkiem. Mulciber rozglądał się dookoła. Przy każdej ścianie stało kilka pustych regałów. Pomieszczenie nie posiadało drzwi, a jedynym źródłem światła było okno ulokowane na suficie. Niestety noc była bezgwiezdna, więc na nic się to nie przydało.
– Chciałeś składzik, to masz. Ta cebula zawsze przeniesie cię do tego samego miejsca. Sam zrobiłem. Jednokierunkowy świstoklik. – przerwał ciszę ciemnowłosy. Travers znał Silasa od samego początku nauki w Hogwarcie. Obaj poznali się na pierwszych zajęciach z latania na miotle i od tamtego czasu zawsze, gdy mieli okazję, to razem spędzali czas. Ich relacja przechodziła wzloty i upadki. Nie zawsze było kolorowo i radośnie, ale zawsze kończyli razem. Mulciber nie narzekał, Travers raczej też nie. Obojgu pasował taki układ i nie odczuwali potrzeby zmiany. Obaj nie potrafili również powiedzieć co czują, ale nie było to uciążliwe. Silas czuł, że tego nie trzeba mówić, bo takie rzeczy po prostu się wie. – Ta twoja odporna na magię maź, będzie idealnym pierwszym okazem w składziku.
– Jestem geniuszem – białowłosy uśmiechnął się bardziej do siebie niż do towarzysza, ale chłopak odwzajemnił uśmiech. Położyli kociołek na zakurzonej ziemi – Cieszę się, że nie dałeś mi słodyczy – mruknął. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie zadowolony z tego, że ktoś podarował mu cebulę. Kto by pomyślał, że spodobają mu się Walentynki.
– A przepis na to cudo pamiętasz? – z przemyśleń wyrwał Silasa głos jego przyjaciela. – Bo bez tego, to raczej fortuny w magicznym świecie nie zrobisz.
– Wesołych walentynek – powiedział Mulciber.
Konkurs: walentynki, liczba słów - 1657
Sala do eliksirów, czas około 120 minut, prezent, sukces, happy end, relacja na żywo, wieczór
Pierwsza notka, nie zlinczujcie, bądźcie wyrozumiali i wskażcie błędy, jeśli gdzieś coś wyłapiecie. Nie wiem czy podkład pasuje, ale pisałem tę notkę słuchając tego, więc uznałem że głupio będzie nie wstawić. Jeśli zwabił Was tytuł, to przepraszam, że nie dostaliście tego, czego chcieliście. Może następnym razem.
Przyznam się szczerze, że na tytuł spojrzałam dopiero po przeczytaniu notki od autora, zwabiła mnie zatem reklama na boxie. Przyjemna notka, czasem aż miło poczytać o zupełnie zwyczajnych, aczkolwiek ciekawych perypetiach uczniów, gdzie nikt nie przeżywa dramatów i życiowych tragedii (choć te czytam również chętnie, żeby nie było). Miłe walentynki, ale wolałabym sobie nie wyobrażać mojej Lucy w tej samej sytuacji, bo znając ją pewnie strzelałaby zaklęciami w kociołek tak długo, aż sama dostałaby rykoszetem i zmieniła się w miskę na owoce.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się również, czy kiedyś w innej notce nie rozwinąć by wątku doboru świstoklika do osoby, ponieważ nijak nie mogę dojść do przyczyny wyboru cebuli na tenże przyrząd, chyba, że Silas jest jak cebula i ogry - ma warstwy :D
Co do czepialstwa to w tytule warto by skasować literkę H tak, żeby zostało fifty, bo fifthy to nie po angielskiemu. A tak to chyba nic więcej mi się w oczy nie rzuciło. Na koniec mojego gadulstwa pochwalę Cię raz jeszcze i powiem: pisz nam więcej, bo nam przyjemnie!
W którejś notce Silas na pewno będzie drążyć temat cebuli, bo jego samego bardzo to ciekawi, a samą historię pociągnę dalej, bo mam kilka pomysłów. By może chodzi właśnie o warstwy? Sądzę też, że cebula jest bardziej poręczna niż znoszony but i estetyczniejsza niż brudna skarpetka. Silas ma na parapecie w dormitorium kolekcję kaktusów, więc może wmówić współlokatorom, że jest to cebulka jakiejś roślinki.
UsuńNie wiem co ja mam z tym H. Chociaż wiem, że nie powinno go tam być, to i tak piszę, no ale dobrze że zwróciłaś mi uwagę, bo w innym wypadku bym tego nie poprawił :)
Drogi braciszku!
OdpowiedzUsuńA tak już serio - wszystkie błędy, które wyłapałam znasz. Mam nadzieję, że poprawiłeś wszystkie. Jak nie, to będziesz miał karę :P
Notka nie jest za słodka, jest naprawdę przyjemna w czytaniu, aczkolwiek przyznam Ci się, że nie wiem, o co chodzi na końcu. Wyjaśnij mi i innym, albo lepiej!
NAPISZ KOLEJNĄ NOTKĘ!
Czy jest to świetny pomysł? Tak, jest! Także pisz braciszku, bo warto, a Ty jeszcze ładnych słów używasz, ładnie je składasz w zdania. No nic, gratuluję notki!
♥
UsuńOczywiście, że będzie kolejna część. Może nawet kilka. Głupio by było, gdybym skończył w takim miejscu, bez ciągnięcia historii dalej. Dobrze, że nie jest za słodko i cieszę się, że Ci się podobało. Chyba wszystkie błędy wyłapałem i poprawiłem, a jeśli nie to zrobię to pewnie jutro :)
Bardzo ładnie napisane. Z błędów: często brakuje gdzieś przecinka, a w zdaniu Ta twoja odporna na magię maź, będzie idealnym pierwszym okazem w składziku. przecinek pojawił się (tak mi się wydaje) niepotrzebnie.
OdpowiedzUsuńCzy Marcus jest jakąś miłością Silasa?
Ogólnie bardzo fajnie, tym bardziej, jeśli to pierwsza notka! Czekam na kolejne :D
Przecinki to moja zmora. Nie lubię ich, bo zapominam o nich tam, gdzie powinny być, a daję tam, gdzie są niepotrzebne.
UsuńNajwiększą miłością, każdy musi jakąś mieć, a miłość Silasa czeka w powiązaniach aż wstawię ją do wolnych i jakiś porządny autor ją przejmie xD
Cieszę się, że Ci się podobało. Będzie więcej notek, bo chcę rozwinąć tę historię :)