Roxanne Weasley
Gryffindor ◦ IV rok ◦ 15 lat, 12 kwietnia ◦ czysta krew ◦ 11 ¼ cala, drzewo różane, pióro hipogryfa, bardzo giętka ◦ zbyt młoda na patronusa ◦ boginem ogień ◦ pałkarz w drużynie Quidditcha ◦ koło wróżbiarskie
transmutacja ◦ wróżbiarstwo ◦ ONMS ◦ zaklęcia ◦ mugoloznawstwo
transmutacja ◦ wróżbiarstwo ◦ ONMS ◦ zaklęcia ◦ mugoloznawstwo
więzi ◦ spod pióra
Wiek piętnastu lat to poważny czas dla każdej dziewczyny. Najwyższa pora znaleźć sobie pierwszego chłopaka, pomalować się, założyć piękną sukienkę i zatańczyć ze swoim ukochanym, sprawiając, że wszystkie inne będą zazdrościć...
... chyba że nazywasz się Roxanne Weasley.
Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa każdego dnia przemykają przez twoją głowę. Pamiętasz, jak dziadek Arthur pokazywał ci niesamowite wynalazki mugoli. Pogodziłaś się z faktem, że nie zostaniesz kierowcą Monster Trucka, zamiast tego więc wsiadłaś na miotłę, na której ścigałaś się z bratem. Jeszcze wtedy nie zdawałaś sobie sprawy, że dawał ci fory, ale gdy tylko się dowiedziałaś, to przecież on wylądował twarzą w błocie, więc w sumie nie wyszłaś na tym najgorzej. Czasami masz wrażenie, że coś jest z tobą nie tak, szczególnie wtedy, gdy koleżanki z dormitorium przygotowują amortencję, aby rozkochać w sobie jednego z Potterów. Ty zamiast tego idziesz na koło wróżbiarskie, mając nadzieję, że fusy ułożą się w kształt pobitej twarzy tego głupiego Ślizgona, co zwyzywał cię w drodze na transmutację. Uśmiechasz się chytrze, gdy zabierasz ostatnią czekoladową żabę przyjaciółce, ale potem i tak przepraszasz i odkupujesz jej paczkę, bo masz wyrzuty sumienia. Biegasz szybko, jakbyś chciała odlecieć o własnych siłach, mimo że wiesz, że to niemożliwe. Czasami ci tylko trochę smutno...
... w końcu naprawdę chciałaś pokierować tym Monster Truckiem!
Taka sobie wyszła Roxanne, jeszcze dziecinna i niedoświadczona.
Szukamy kogoś, kto pokaże jej świat z nieco innej perspektywy, może sprawi, że kochana Weasleyówna dojrzeje.
Cytat - link.
Mistrz Gry mile widziany!
Wątki (5): Silas Mulciber, Molly Weasley, Avalon Moore, Oh Hyuk, Albert Blythe.
Cytat - link.
Mistrz Gry mile widziany!
Wątki (5): Silas Mulciber, Molly Weasley, Avalon Moore, Oh Hyuk, Albert Blythe.
[Okej, teraz zachwycam się nie tylko zdjęciem, ale i całą kartą. Jesteś genialna, Vee. :D]
OdpowiedzUsuń[ O matko, pierwsza mulatka Weasley! Cud się stał :D Tego mi zawsze brakowało wśród nowego pokolenia. ]
OdpowiedzUsuńCaelan
[Jaka ona świetna! <3 Przecież taka kuzynka to skarbek! Widziałam, że na temat zdjęcia usłyszałaś już wiele opinii pełnych zachwytu, dlatego powiem tylko, że się do nich dołączam, chociaż to drugie też ma w sobie coś magicznego. A teraz pozwól, że sobie jeszcze na całokształt tej karty popatrzę, bo nie mogę wyjść z podziwu.]
OdpowiedzUsuńJemma Simmons/Molly Weasley
[witam, witam! zdjęcie przepiękne! widzę tutaj koleżaneczkę z klasy i nawet dobrą towarzyszkę dla wygłupów Faith! problem w tym, że już jeden wątek mamy... braciszku. :>]
OdpowiedzUsuńFaith
[Ojej, ale Ci słodziak wyszedł. Nie dość, że przekochany piegusek, to po przeczytaniu karty mam wrażenie, że ona nawet pająka nie będzie w stanie zranić :D. Zapraszam do siebie i życzę miłego blogowania.]
OdpowiedzUsuńAnija i w przyszłości Billy
[Myślę, że miałyby dobre stosunki, zważając na to, że Molly całą rodzinkę stara się kochać i jej pomagać, no chyba że irytowałoby to Roxanne. Mam ochotę na wątek jakoś powiązany z quidditchem, jeśli mam być szczera. Obie dziewczyny należą do drużyny, a w jednym wątku miałam sytuację, w której członkowie poszczególnych zespołów oskarżali się wzajemnie, głównie przez stres związany z przeszłymi i nadchodzącymi rozgrywkami. Jeśli Roxanne jest trochę taką chłopczycą, jak wywnioskowałam z karty, to mogłaby się wtedy wdać z resztą osób w bójkę. Zastanawiam się tylko czy akcję w wątku ulokować tam czy już po tej sytuacji.]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
[Cześć czołem i kolanem, pięknej pani! Chodź do któregoś z moich pięknych panów na wątek! :D]
OdpowiedzUsuńAiden/Scorpius/Bellamy
[Nie spodziewałabym się! XD Ale tak serio, serio - to się nie spodziewałam, że ktokolwiek mógłby się czaić na wątek z Bellkiem XD Okay! W takim wypadku - jakiś pomysł na relacje? :D Wątek? Coś? W tej chwili proszę nie wymagaj ode mnie za wiele, bo praktycznie spływam ze zmęczenia, ale postaram się poruszyć troszkę szarymi komórkami :D]
OdpowiedzUsuńSangster
[ Karta świetna bardzo bardzo, ale tak jak przejrzałam twoje karty - to o każdej można to powiedzieć. Świetnie wyszła Ci mała i na swój sposób bardzo urocza Roxanne :)]
OdpowiedzUsuńAmanda
[Urocza dziewuszka :> Powodzenia z kolejną postacią!]
OdpowiedzUsuń[Jaka przebiegła dziewuszka :D Do tego jeszcze bardzo ładna i włosy ma genialne. Fajnie, że ktoś już zapisał się na koło wróżbiarskie, Zoella tam niedługo wpadnie. Samych ciekawych powiązań, dużo weny, no i zapraszam na watek, jak tylko opublikuje katę Zoe, no, chyba że już teraz pomyślimy nad czymś z którąś z dziewczyn, oczywiście, jeśli masz ochotę :)]
OdpowiedzUsuńMelissa//Primrose
[Hah Roxanne to chyba jakiś bliźniak astralny Lysandra prócz tych fusów haha Ale wyobrażam sobie jak Rox sobie hasa po szkolnych korytarzach. Wgl muszę napisać i to pewnie nie pierwsza, że zdjęcia są świetne! :D]
OdpowiedzUsuńM. Harrison/L. Scamander
[No właśnie. c: To czy mogę liczyć z twojej strony na rozpoczęcie? Co do czasu nie ma sprawy, poczekam, ile będzie trzeba!]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
Och Roxanne zawsze była moim ukochanym dzieckiem nowego pokolenia. Świetna karta, życzę miłego blogowania, a w razie chęci na wątek zapraszam do Iwana. Jemu fani zawsze są potrzebni. ;D
OdpowiedzUsuńIwan Krum
[ Piszę tutaj, chociaż najchętniej wątkowałbym z obiema Twoimi postaciami. Nie wiem, którą wybrać, więc sama zdecyduj.
OdpowiedzUsuńKtoś musi styl jakiś wprowadzać tutaj, więc jestem, ale rzeczywiście wszystkie moje karty są podobne xD ]
Silas Mulciber
[ Dwa słowa.
OdpowiedzUsuńKOCHAM. CIĘ. ]
Najwspanialszy braciszek na świecie
[ Hah, no wiem, że to nie Clemence, no ale cóż...
OdpowiedzUsuńMam pomysł. Co Ty na to, żeby mój pan dawał Roxanne korepetycje z Zaklęć? Oczywiście jak to w moim przypadku wątek nie opierałby się na tym tylko zmieni się w coś innego, a w co to już niespodzianka. ]
Silas Mulciber
[ Hejka :) Zgłaszam się po wątek, jednak kompletnie nie mam pomysłu ;_; Możemy pomyśleć nad czymś razem, chyba, że ty masz pomysł :]
OdpowiedzUsuńAmycus C.
Molly bardzo dobrze wiedziała o tym, że jej ojciec gdzieś tam po cichu miał nadzieję, że tak jak on w przeszłości, jego córka zdobędzie tytuł prefekta, ale ostatecznie dziewczyna poszła w zupełnie inną stronę, dostając się do drużyny Quidditcha, co od początku było jej cichym marzeniem. Kiedy posłała rodzicom list z wiadomością, że została ścigającą, oczekiwała nieco innej wiadomości, którą w rzeczywistości dostała. Była prawie pewna, że Percy nieco pokręci nosem, bo według opowiadań jej wujków, mężczyzna nigdy nie przepadał za lataniem na miotle. Ku jej zdziwieniu, otrzymała list, w którym tata wychwalał ją jak jeszcze nigdy wcześniej, gratulował i zapowiadał, że kiedy tylko Molly pojawi się w domu, będą to musieli w jakiś sposób uczcić. Bardzo pozytywnie ją to zaskoczyło i miała nadzieję, że mama nie maczała palców w napisaniu tej wiadomości. Kiedy jednak pojawiła się w domu na wakacje, entuzjazm mężczyzny nie okazał się wymuszony, co jeszcze bardziej ucieszyło Molly. Dzięki temu zyskała także motywację do tego, aby polepszać swoje indywidualne umiejętności. Dlatego tamtego dnia powzięła postanowienie o tym, że będzie przykładać się na treningach tak, jak nikt inny i zawsze dawać z siebie całe sto procent.
OdpowiedzUsuńGranie w zespole nigdy nie było dla niej przykrym obowiązkiem. Quidditch był czymś, dzięki czemu mogła rozładować negatywne emocje, wykrzyczeć się na swój sposób i przekuć swoje problemy w lepszy poziom gry. Była naprawdę dobrą zawodniczką, z czego oczywiście była dumna i zadowolona, ponieważ wiedziała, jak wiele pracy włożyła w to, aby stać się lepszą ścigającą. Na miotle czuła się wspaniale, a przede wszystkim pewnie. Latając w powietrzu, czując wiatr we włosach i ten przyjemny rodzaj zmęczenia, miała wrażenie, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Przede wszystkim była wtedy cholernie wolna, pozbawiona wszystkich tych kajdan i zobowiązań, jakie na siebie narzuciła. Dlatego na wszystkie treningi przychodziła z ochotą i oczekiwała na nie z wytęsknieniem, bo tylko wtedy mogła być prawdziwą sobą, zrzucić maskę i po prostu oddać się tej przyjemności.
Drużyna była dla niej jak rodzina, zresztą trudno było nie wysunąć takiego stwierdzenia, jeśli brało się pod uwagę fakt, iż połowa drużyny składała się z wesołych rudzielców, którzy byli jej rodziną. Roxanne Weasley była jej bliższa niż jej własna siostra Lucy, z którą ostatnio nie dogadywała się zbyt dobrze i pewnie właśnie dlatego Molly aż zasłoniła dłonią usta, kiedy zobaczyła, jak dziewczyna zostaje trafiona kaflem. Od razu poczuła w sobie chęć na porządnie przywalenie tamtemu rezerwowemu, ale powstrzymała się, bo wiedziała, że tak właściwie nic by przez to nie zdziałała. Drużyna musiała trzymać się razem. Gryfonka podobnie jak pozostali, wróciła na ziemię.
– Wszystko w porządku? – ruda zwróciła się do kuzynki, spoglądając na nią z niepokojem. – Nie kłóćcie się, przecież jesteśmy zespołem, tak? Wypadki się zdarzają – powiedziała, chcąc załagodzić sytuację.
– Myślisz, że będę ignorował to, jak twoja kuzyneczka się do mnie odzywa, Weasley? – chłopak posłał jej zezłoszczone spojrzenie, jakby zaraz miał ją potraktować jakimś paskudnym zaklęciem. – Myślicie, że jak macie rozpoznawalne nazwisko, to możecie pluć na wszystkich, którzy wam podpadną?
Zaskoczyły ją te słowa, dlatego nieco głupkowato otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak jej gardła nie opuścił żaden dźwięk. Za kogo on się uważał?
Molly Weasley
[Sam wątek z gonieniem Roxanne po lesie w postaci wilka może przejść :) I ja przepraszam za olanie i nieodpisywanie, ale jestem poza domem i odpisuje tylko na dwa wątki w sumie, i nie chciałam zaczynać póki co kolejnych, przynajmniej do jutra. W poniedziałek wracam i będziemy mogły wszystko obgadać. :)]
OdpowiedzUsuńBellamy
[Aczkolwiek kwestia z odkryciem, że wilkołakiem jest Bells raczej odpada, bo nie chciałabym powiększać grona osób, które są tego świadome. :)]
UsuńSilas nigdy nie czuł się dobrym nauczycielem, ale czasem pomagał innym w rozwiązywaniu problemów albo uczeniu czegoś nowego. Jego ego rosło, gdy okazywało się, że potrafił coś czego nie potrafił ktoś inny. Zazwyczaj udawało mu się w przystępny sposób przekazywać swoją wiedzę. Rzadko tracił cierpliwość, jednak zdarzały się takie dni pod koniec których stawał się chodzącym kłębkiem nerwów. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się na taki.
OdpowiedzUsuńChłopak przyszedł do biblioteki wcześniej, niż było mówione. Wolał być wcześniej niż spóźnić się. Dzisiejszego dnia towarzyszył mu jego kotka, z którą ostatnimi czasy się nie rozstawał. Lubił towarzystwo zwierzaka, bo chociaż nie dało się z nią porozmawiać, to Mulciber i tak miał wrażenie, że czworonóg go rozumie. To mu wystarczało, a że białowłosy uważał, że Colette jest mądrzejsza od większości uczniów w Hogwarcie cenił jej towarzystwo jeszcze bardziej.
Nie przepadał za spóźnialskimi i prawdopodobnie, gdyby nie to, że to profesor kazał mu udzielać korepetycji pannie Weasley, to Krukon nie traciłby na nią swojego czasu. Znacznie przyjemniej doszkalało mu się równolatków niż czwartoklasistów, których poziom wiedzy był niewielki. Silas doskonale pamiętał, jak sam był na czwartym roku. Oczywiście uważał, że potrafił znacznie więcej niż wymaga tego program, co mogło, ale nie musiało, być prawdą. Mulciber zawsze chłonął wiedzę jak gąbkę. Nie miał problemów z przyswajaniem sobie różnych informacji, zwłaszcza z Eliksirów, które były jego ulubionymi zajęciami. Wiedział, że nie każdy ma tak dobrą pamięć, więc wszelką krytykę zostawiał dla siebie.
Zajęcia z Roxanne, wbrew wszelkim pozorom, mu się podobały. Nie przyznałby się do tego, ale polubił dziewczynę i to wcale nie dlatego, że dawała mu czekoladowe żaby gdy tylko zaczął się denerwować. Mulciber nie był trudnym w obyciu człowiekiem. Owszem, bywał złośliwy, niemiły, często zbyt bezpośredni a niektórzy uważali że to jego, a nie Sullivana, Tiara Przydziału powinna skierować do Slytherinu. Co prawda znoszona czapka nad tym dumała, ale na szczęście skierowała go do Domu Kruka, za co był jej wdzięczny. Krukona bardzo łatwo było jednak przekupić, co Roxanne się udawało.
Chłopak spojrzał na zegarek w tym samym momencie, w którym do biblioteki wbiegła Roxanne. Domyślił się, że coś musiało się stać, bo jeszcze nigdy nie widział dziewczyny w niespiętych włosach.
– No zdarza się – powiedział spokojnie, głaszcząc kotkę śpiącą mu na kolanach. – To co dzisiaj robimy? – zapytał, bo tak naprawdę nie miał pojęcia co go czeka.
Silas Mulciber
Ciemność w dormitorium zdawała się go osaczać. Muskała powierzchnię jego skóry, pochłaniała koniuszki palców, pożerała przeciwległą ścianę pomieszczenia. Przerażała go. Było mu duszno. Miał wrażenie, że cały czas ktoś go obserwuje. Jakby w kurtynie czerni czaiło się dwadzieścia, może trzydzieści osób. Jakby pokazywali go sobie palcami, śmiali się, naśladowali głosy osób poległych w bitwie. Jakby uciekali się do torturowania go słowem na odległość, chcąc dobić go, wyręczyć brata jego najlepszej przyjaciółki, który miał zrobić to własnoręcznie.
OdpowiedzUsuńSięgnął po różdżkę. Ruchem nadgarstka przywołał iskrę światła, która osiadła na koniuszku magicznego przedmiotu, rozjaśniając okolice jego łóżka i na krótki czas go oślepiła. Westchnął, zmęczonym ruchem pocierając twarz i przeczesując rozczochrane włosy palcami. Był wykończony. Mimo że od bitwy o Hogwart minęło już tak wiele dni, nocne lęki go nie opuszczały. Bał się być sam. Dormitorium pogrążone w mroku, cisza przecinana jedynie chrapliwymi oddechami jego współlokatorów, żaden z tych czynników nie wpływał korzystnie na jego regenerację. Musiał wyjść z pokoju. I to natychmiast.
Pospiesznie wygrzebał się z pościeli i odłożył różdżkę na szafkę nocną, szukając pod nią porzuconych gdzieś wieczorem skarpet. Gdy tylko je znalazł, prędko wsunął je na zmarznięte stopy i zabierając ze sobą ukryty zapas czekoladowych żab, po cichu wymknął się z dormitorium do pogrążonego w przyjemnym, ciepłym blasku pokoju wspólnego. Momentalnie poczuł jak z jego ciała odpływa całe napięcie i ruszył w kierunku swojego ulubionego fotela. Rozsiadł się na nim wygodnie, rzucił słodycze na stojący nieopodal stolik i zapadł się w miękkich poduchach, wyciągając nogi w stronę przyjemnie trzaskającego ognia. Przymknął powieki, wsłuchując się w odgłos kojarzący mu się zarówno z rodzinnym ciepłem, jak i z tragedią ostatnich miesięcy. Coś zakuło go w okolicy serca, kiedy tęsknym spojrzeniem powędrował w kierunku okna, próbując dostrzec zarys nowo wyremontowanych trybun na stadionie do gry w Quidditcha. Zacisnął dłonie na podłokietnikach i wziął głęboki oddech, uspokajając walące serce. Jego mała siostrzyczka mogła wtedy zginąć.
Podskoczył w miejscu, akurat w tym momencie słysząc cichy szept Roxanne. Wypuścił głośno powietrze z płuc i zerknął na nią niby to karcącym spojrzeniem.
— Na Merlina, czy ty musisz mnie tak straszyć?
Pokręcił głową, prostując się w fotelu, zaraz posyłając dziewczynie nieco złośliwy uśmiech. Sięgnął po jedną z czekoladowych żab i po krótkim namyśle rzucił nią w stronę Roxanne, umyślnie celując prosto w głowę i wyszczerzył się z rozbawieniem, widząc jak ta trafia do celu, by zaraz z cichym pacnięciem opaść na kolana jego siostry.
— Jedz, bo schudniesz.
Wytknął jej język i przeciągnął się, ziewając głośno. Ponownie zwrócił wzrok w stronę kominka i powoli pokręcił głową, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią, która brzmiałaby najbardziej naturalnie. Westchnął.
— Zwyczajnie nie mogę spać. Pomyślałem, że jeśli się przespaceruję, to może mi przejdzie. A ty, paskudo? Jak się czujesz?
Zerknął w jej stronę, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Mimo wszystko, nadal się o nią martwił.
Ukochany braciszek
Nienawidziła rodzinnych zlotów.
OdpowiedzUsuńWydawało jej się, że - dzięki swojemu trzeciemu oku, jak ironicznie była skłonna zauważyć - widzi sztuczność bijącą z każdego kąta, każdego rudego - bądź mniej - członka rodziny. Te fałszywe uśmieszki, maskujące prawdę, te czułe gesty, mające na celu uspokoić, uśpić czujność. Te wymieniane między sobą, poważne spojrzenia, kiedy wydawało im się, że nikt nie patrzy.
Martwimy się o ciebie.
Nie chciała, żeby się martwili. Miała dość nadmiernej troski, dość jakiekolwiek troski; złościły ją nawet najbardziej niewinne pytania, o samopoczucie, o pogodę czy o szkołę. Nie znosiła, kiedy ktoś w nawet najmniejszy sposób ingerował w jej życie, burzył skrupulatnie ustaloną rzeczywistość. Każdą sugestię traktowała jako zamach na swoją wolność osobistą. Członkom rodziny trudno było się z nią porozumieć, bo nie próbowała nikomu ułatwić tej czynności. Odnosiła się do większości z nich wrogo bądź z dystansem - była po prostu nieprzyjemna. Jako-taki szacunek miała do tych, którzy nigdy nie próbowali jej zmieniać, a przy tym reprezentowali sobą coś więcej, niż bycie zwykłą, rudą ciapą, jak niektórzy z kuzynów. Niemniej jednak Lucy z pewnością nie należała do najprostszych w obsłudze nastolatek, co odbijało się negatywnie na jej relacjach z rodziną.
Usiadła sobie w kąciku, jak najdalej od rodziców i siostry i zaczęła bawić się jedzeniem na talerzu. Nie była głodna, na wszystkich tych rodzinnych spotkankach dramatycznie traciła apetyt. Rozgrzebała danie widelcem, zamieniając je w nieapetyczną papkę, złożoną z wielobarwnych składników i przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu. Westchnęła ciężko, odsunęła od siebie talerz, robiąc sobie miejsce, by podeprzeć brodę na rękach i zaczęła świdrować wzrokiem kolejnych członków rodziny. Jej oczy były jak rentgen.
- Lucy, łokcie ze stołu - upomniał ją ojciec, na chwilę odrywając się od rozmowy z dziadkiem.
- I zjedz obiad - dodała matka, bacznie obserwując swoją młodszą córkę i jej skwaszoną minę. - Prawie nic nie ruszyłaś.
- Nie jestem głodna - odparła opryskliwie, teatralnie ściągając ręce z blatu i kładąc brodę na stole.
- Ale w domu też nic nie zjadłaś - przypomniała jej Audrey, wpatrując się w Lucy troskliwym spojrzeniem. Martwiło ją zachowanie dziewczynki, która kiedyś kilkanaście razy dziennie przychodziła się przytulić, a która pewnego razu, nieomal z dnia na dzień, zmieniła się w nieczułą, różowowłosą i pyskatą nastolatkę. Bolała ją ta zmiana, ale rozumiała, że każdy musi swoje przejść w trudnym wieku dojrzewania - pocieszała ją tylko myśl, że całe szczęście, z Molly nie mieli takich problemów. Percy nieco trudniej to znosił, przyzwyczajony do swojej małej, ciepłej córeczki i zderzenie z zimną obojętnością zachwiało jego poczucie, że jest dobrym ojcem.
Lucy spojrzała na nią ze złością.
- Mówiłam już, że nie jestem głodna - powtórzyła z naciskiem, demonstracyjnie odsuwając talerz jeszcze dalej. Spojrzała przy tym ojcu prosto w oczy, na co mężczyzna zerwał się zza stołu z wyrazem wściekłości na twarzy.
- W takim razie pójdziesz do salonu i tam sobie grzecznie posiedzisz, póki nie skończymy! - Warknął. - Zrozumiano?
Lucy zmierzyła go obojętnym spojrzeniem, wstała, przemaszerowała przez całą kuchnię i wyszła, trzaskając drzwiami. Każdym ruchem wyrażała ogromną złość.
Nie zamierzała tutaj zostać. Kiedy tylko znalazła się w salonie, przeszła dalej, do przedpokoju, złapała wiszącą na wieszaku, czarną kurtkę, wciągnęła ją na plecy i wyszła cicho, uważając, by nikt jej nie usłyszał.
kuzyneczka. <3
Zaskoczenie i lekka konsternacja dziewczyny, bardzo szybko przemieniły się w złość, która jednak tylko przez chwilę była widoczna na jej twarzy. Przychodziło jej to z trudem, bo sama miała ochotę na powiedzenie czegoś niemiłego temu zadufanemu w sobie idiocie, ale wiedziała, że jeżeli włączy się do tej potyczki, sytuacja tylko się pogorszy, a tego przecież nie chciała. Najchętniej pomogłaby swojej kuzynce, szczególnie po tym, co powiedział ten gnojek, ale musiała pozostać spokojna i niewzruszona. Nie wszyscy w drużynie musieli się ze sobą zgadzać, ale bez względu na wszystko, musieli stanowić jedność, nieważne jak bardzo się od siebie różnili. Jak mieli dobrze grać, jeśli nie umieli się dogadać? A przecież kolejne rozgrywki były już za rogiem! Iwanowi mogły się stać różne rzeczy, ktoś mógł go chociażby zepchnąć ze schodów albo sam mógłby spaść, a wtedy już było wysokie prawdopodobieństwo, że nie będzie grał w następnym meczu. W tym wypadku bardzo możliwe było, że to właśnie Jack go zastąpi, a wtedy jak mieli grać, jeśli będą ze sobą skłóceni? Roxanne miała trudny do okiełznania temperament i Molly bała się, że w meczu mogą wydarzyć się różne rzeczy, chociaż nie wątpiła w to, iż dla jej kuzynki dobro drużyny także było ważne.
OdpowiedzUsuńGryfonka czuła, że atmosfera jest coraz bardziej napięta i nieprzyjemna. Do ostatniej chwili miała nadzieję, że jednak ta dwójka się na siebie nie rzuci, ale jednak nadzieje te zostały bezpowrotnie pogrzebane, kiedy chłopak rzucił w nią kaflem. Ścigająca wiedziała, że to koniec słownej potyczki. Westchnęła ciężko, z niepokojem obserwując, jak jej kuzynka i Jack są gotowi wydrzeć sobie oczy, byleby tylko udowodnić swoje racje. Spojrzała na resztę drużyny, która najwyraźniej wolała obserwować bijatykę niż jej zapobiec. Weasley przewróciła oczami, wzdychając po raz kolejny. No tak. Faceci. Oni uwielbiali patrzeć na tego typu zdarzenia. Dlatego to ona musiała działać. Gdy zobaczyła, jak Roxanne siada na chłopaku, jak najszybciej znalazła się przy nich i złapała kuzynkę, odciągając ją od Jacka.
– Wiem, Roxanne, wiem! Ale nie zniżaj się do poziomu tego durnia – powiedziała, odsuwając się razem dziewczyną na bezpieczną odległość. – On nie jest wart twoich nerwów, naprawdę! A teraz przestań się wierzgać, strasznie silna jesteś!
– I tak zachowuje się ktoś, kto w przyszłości chciałby zostać kapitanem? – Jack najwyraźniej nie chciał odpuścić.
– Jeszcze jedno słowo i zobaczysz, jak zachowuje się ktoś taki. Nie życzę sobie, abyś rzucał takimi słowami w moją stronę oraz swojej koleżanki z drużyny, bo dopilnuję, abyś przestał być jej członkiem. Zrozumiałeś? – powiedziała chłodno, patrząc na niego.
Molly Weasley
[Młodziutka ta Roxanne :) Trudno mi się wymyśla wątki z postaciami w takim wieku, ale może wspólnie coś wykombinujemy :D To jak, coś ci przychodzi do głowy? :)]
OdpowiedzUsuńMax
[Czekam więc! :D]
OdpowiedzUsuńBell
Uśmiechnął się nieznacznie, prawie niezauważenie. Przypomniały mu się chwile, kiedy on sam po raz pierwszy usiadł do podręczników do Zaklęć czy Eliksirów, przekonany o tym, że nie zdoła się tego wszystkiego nauczyć. Pierwszy rok był dla niego straszny, zwłaszcza pierwszy semestr. Załamał się, gdy Tiara Przydziału nie skierowała go do Slytherinu, czyli domu w którym uczyli się jego rodzice, dziadkowi i wielu innych członków rodziny. Był nieco przygnębiony, że trafił do Ravenclawu. Nie wierzył, że będzie w stanie nauczyć się podstawowych zaklęć i eliksirów. Przez kilkanaście tygodni uważał się za personifikacje głupoty. Na szczęście jakoś udało mu się później nadrobić. Z zaklęciami medycznymi nie miał problemu, to właśnie to umocniło go w przekonaniu, że jego przeznaczeniem jest zostanie uzdrowicielem. Gdy już zrozumiał, że naprawdę chce zostać uzdrowicielem, to zaczął coraz bardziej przykładać się do nauki i po pewnym czasie stał się jednym z lepszych uczniów w Hogwarcie, co dodatkowo pozwoliło mu czuć się lepszym od innych.
OdpowiedzUsuń– Gdy ja uczę się nowych zaklęć, to nie myślę i nie zastanawiam się, nad takimi szczegółami – powiedział. Zazwyczaj, gdy wymawiał jakieś zaklęcie, po prostu robił tylko to co musiał. Skupiał się na wypowiadanym słowie, wyciszał i odpowiednio ruszał nadgarstkiem. Robił wszystko podręcznikowo, a na ich stronach nigdy nie było napisane, o czym ma myśleć. Nie chciał utrudniać sobie życia. Nie wiedział, co miał powiedzieć Gryfonce, gdy ta powiedziała mu o swoich problemach. Wlepił w nią swój wzrok, co zapewne wyglądało, jakby chciał ją zjeść. Przypomniał sobie, jak sam uczył się z podręczników swojej mamy, żeby tylko polepszyć znajomość zaklęć uzdrawiających i gdy one mu nie wychodziły. Za którymś razem jego mama powiedziała mu, żeby nie myślał o tych zaklęciach tak bardzo, bo nic mu nie wyjdzie. Na początku wydawało mu się to niedorzeczne ale później zrozumiał, że przecież doświadczeni czarodzieje, którym zaklęcia wychodzą niemal idealnie robią wszystko instynktownie. Przyjął zatem radę swojej matki i żył z nią po dziś dzień.
– Jeśli chcesz coś zrobić, to skupiasz się tylko na tym, o co proszą w podręcznikach – powiedział i wstał z ziemi. – Pokażę ci – powiedział pewnie, wyciągając przed siebie rękę z różdżką i z lekkim uśmiecham na ustach wypowiedział zaklęcie, które miało podnieść kilka książek i wszystko poszłoby świetnie, gdyby nie to, że kurz dostał się do nosa Krukona, na co ten zareagował głośnym kichnięciem. Zaklęcie, jak można się domyślać, nie wyszło i zamiast unieść kilka książek uniosło cały regał ale nie odstawiło go, tylko przewróciło tak, że regał oparł się o ścianę, a wszystkie książki pospadały na podłogę. Uśmiech znikł z twarzy Mulcibera.
– O cholercia, tak lepiej nie rób – powiedział do Roxanne, krzyżując ręce na piersi. Oczami wyobraźni widział, jak bibliotekarka swoim wyczulonym słuchem zbliża się do nieszczęśników niczym predator do swojej ofiary. Spojrzał na Roxanne, która przyglądała się przechylonemu regałowi.
Silas
Uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc jak Roxanne wyciąga stopę z mięciutkiego kapcia w kształcie pufka pigmejskiego i przygląda się bezradnie niebieskim wzorkom wyszytym na prawej skarpetce.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, zawsze jak chcesz możesz przyjść do mnie, powinienem gdzieś mieć jeszcze niepodziurawioną parę. Chociaż nie zapewniam cię, że będzie ona w stanie gotowym do użytku.
Wyszczerzył się, lekko zginając i rozprostowując palce swoich nóg, by zaprezentować stopy w pełnej okazałości.
— Widzisz, wszystko zależy od tego, ile czasu zalegały pod moim łóżkiem, zanim zdecydowałem się oddać je skrzatom domowym do prania… niektórych zabrudzeń nie da się ot tak po prostu pozbyć.
Wzruszył ramionami, wyciągając się na fotelu. Przeciągnął się i ziewając, założył ręce za głowę. Przymknął powieki, wsłuchując się w cichy, wesoły trzask ognia w kominku. Ten odgłos od zawsze działał na niego kojąco, choć ostatnimi czasy wprowadzał go również w stan niepokoju. Prawdą był fakt, że od pamiętnego dnia bitwy stał się nieco bardziej posępny. Przez pierwszych kilka tygodni snuł się po korytarzach zamku niczym duch. W jego uśmiechu nie było już dawnej, stuprocentowo szczerej wesołości. Był znacznie bardziej czujny. Podczas gry w Quidditcha dokładnie lustrował całe otoczenie wzrokiem, większą uwagę poświęcając tłuczkom, a niżeli kaflowi. Kątem oka zawsze przyglądał się Roxanne. Niezależnie od tego czy trenowali sami, czy odbywali mecz towarzyski z drużyną innego domu, zawsze skupiał się bardziej na tym, co robią inni, niż na tym, co powinien zrobić on sam. Był rozkojarzony. Nie mógł spać. Miał ogromne wyrzuty sumienia przez to, co stało się z ich mamą. Winił się za to, że w trakcie ataku nie było go przy młodszej siostrzyczce. Kiedy wszystko zaczęło wracać do normy, Fred zaczął zachowywać się tak, jakby wszystkim dookoła zagrażało wieczne niebezpieczeństwo, a on był jedyną osobą, która była w stanie ich ochronić. Bawił się w bohatera.
A potem kapitan drużyny po raz pierwszy zagroził mu, że go wywali. Fred musiał wziąć się w garść. Musiał zacząć normalnie trenować, normalnie jeść, uczyć się i rozmawiać. Wracał do formy. Zdobywał punkty. Tracił punkty. Bawił się. Powoli znów stawał się sobą.
Uśmiechnął się, słysząc propozycję swojej siostry i uchylił jedno oko, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Momentalnie wyprostował się i usiadł, opierając dłonie na kolanach. Nachylił się w jej stronę, upewniając się, że dobrze wszystko zrozumiał.
— Czy moja mała siostrzyczka zaproponowała mi właśnie nocną wycieczkę po zamku?
Przeczesał włosy palcami i zagryzł wargę w geście konsternacji. Roxanne miała rację. Tak dawno przestał widnieć na liście dziesięciu uczniów z największą ilością szlabanów na koncie, że aż niemalże zaczęło go to smucić. Ludzie skupiali się teraz głównie na tragedii, jaka spotkała cały zamek, wszyscy potrzebowali czegoś, co pozwoliłoby im oderwać się od codzienności. A do tego służyła właśnie albo afera na całą szkołę, albo robienie czegoś kompletnie nielegalnego. Gdyby połączyć jedno z drugim…
— Roxanne, pamiętasz jak tata opowiadał nam o tajnych spotkaniach Gwardii Dumbledore’a?
Uśmiechnął się, wstając z fotela. Momentalnie zaczął chodzić w tę i z powrotem wzdłuż ściany. Następnie zatrzymał się, spojrzał na siostrę i pstryknął palcami, kiwając głową z entuzjazmem. W jego oczach błyszczało podekscytowanie.
— Lunatycy. Mamy swój Komitet Zgłębiania Wiedzy, ale jego spotkania są tak nieregularne… — westchnął, zaciskając dłonie w pięści — jak nie, to przynajmniej pozwiedzamy troszkę zamek.
Obrócił się, sięgając po leżącą na podłodze torbę i zgarniając do niej pozostałe na stole czekoladowe żaby.
— Trzeba ogarnąć jakieś miejsce. Pokój Życzeń dawno mi się przejadł — wygładził wygniecioną koszulę i uniósł brew, lustrując Roxie wyzywającym wzrokiem. — To jak, młoda? Wchodzisz w to? A może za bardzo się boisz…?
Mruknął, szczerząc się prowokująco.
Kochał być przykładnym bratem.
Nie wiem dokąd zmierza ten wątek, ale się stęskniłam! <3
Twój Freddie, najlepszy brat na świecie, yay
— JAK TO nigdy nie byłaś w pokoju życzeń?! Jesteś moją siostrą czy nie? O Boże — jęknął, kręcąc z politowaniem głową i zaraz potem ukrył twarz w dłoniach w geście rezygnacji — będziemy musieli później to nadrobić, jeśli masz zostać współzałożycielką organizacji. Wstyd się do ciebie przyznawać, wiesz?
OdpowiedzUsuńWestchnął, wygrzebując z torby jeszcze jedną czekoladową żabę i pakując ją sobie do buzi. Po chwili wyciągnął jednak kolejną i podał ją Roxanne, ugięty pod wpływem jej łakomego spojrzenia. Z doświadczenia wiedział, że młodsza siostra pragnąca jego słodyczy, to zawsze o jeden problem więcej. W sytuacji, kiedy Rox zerkała na niego tym wzrokiem miał dwie opcje do wyboru. Albo się podzieli, albo zginie, dzielnie broniąc tak dobrze strzeżonych dotąd łakoci.
Roxanne po prostu ubóstwiała słodycze. Kiedy byli dziećmi, Fred lubił chować je po całym domu, zabawiając się kosztem jeszcze niewiele rozumiejącej wtedy dziewczynki. Wydawał jej wtedy rozmaite polecenia, a ona szukała pysznych przysmaków w pokojach, posłusznie chodząc koło jego nogi, zupełnie jakby była jego pupilkiem. Niestety czas jego dyktatury prędko dobiegł końca, kiedy to Angelina w któreś święta przyłapała jego i Jamesa, ich kuzyna, na tej okropnej zabawie, z miejsca karząc Freda zabraniem wszystkich zgromadzonych słodkich zapasów i przekazując je zadowolonej Roxanne. Od tamtej pory nauczył się grzecznie dzielić każdą czekoladą, którą dostawał, bojąc się konsekwencji.
Angelina zawsze była tym bardziej surowym rodzicem. George nie tyle co troszczył się o wychowanie ich na porządnych ludzi, co o to, by jego potomstwo wyrosło na osoby cieszące się każdą chwilą swojego życia. Pokazywał im piękne obrazki w magicznych książkach dla dzieci. Zabierał na wycieczki do czarodziejskiego lunaparku, a także wykupywał bilety na każdy możliwy mecz Quidditcha odbywający się w ich okolicy, a czasem też poza nią – wtedy, gdy brał w nich udział jakiś członek ich rodziny. Opowiadał im bajki na dobranoc i bardzo często przy tym mówił o zmarłym wujku. Może to właśnie przez to Fred o wiele bardziej wolał, kiedy usypiała ich mama. Nie czuł się wtedy tak przytłoczony ciężarem imienia. Nie bał się presji i tego, że będzie musiał w przyszłości dorównać zmarłemu bliźniakowi. Wiedział, że tata bardzo ich kocha, ale czuł jednocześnie, iż w głębi duszy bardzo wiele od nich oczekuje, mimo że nie mówi i nie okazuje tego otwarcie. Mama bywała groźniejsza. To ona zwracała mu uwagę, kiedy ciągnął Rox za warkoczyki, podczas gdy tata ukradkiem przybijał mu piątkę. To ona dawała szlabany i reprymendy, ciągała ich do sklepów z ciuchami i kazała przymierzać wszystkie te nudne ubrania, kiedy tata odłączał się od nich na moment i biegł kupić całej czwórce lody. Ale to ona również przytulała, całowała zdarte kolana, zalepiała złamane serduszka i troszczyła się o nich z całych sił. A teraz ona tych sił nie miała. I potrzebowała, by ktoś był przy niej. By ktoś troszczył się o nią.
Zdecydowanie w tamtej chwili oboje potrzebowali oderwać się od rzeczywistości. Fred zamrugał kilkukrotnie, słysząc słowa Roxanne, które momentalnie wyrwały go z zamyślenia. Dlaczego on sam wcześniej na to nie wpadł? Uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej siostry i mocno chwytając ją w objęcia. Przytulił ją do siebie, po czym palcami poczochrał jej włosy, ignorując jej piski protestu. Następnie ze śmiechem odsunął się od niej i puścił jej oczko, kiwając głową w stronę wyjścia na znak, że powinni już ruszać.
— Chodź zatem, mój mózgu operacji. Będziesz wyglądała uroczo przemierzając Komnatę Tajemnic w pufkach pigmejskich. Normalnie druga ciotka Ginny.
Wyszczerzył się zawadiacko, przechylając lekko głowę na bok i ruszając prędko w stronę wyjścia z pokoju wspólnego, nie chcąc spotkać się z narzekaniami dotyczącymi jej wieczorowego stroju. Fred wierzył, że kiedyś w końcu przyjdzie dzień, w którym Roxanne Weasley poprosi rodziców o dodatkowe kieszonkowe na ciuchy i kosmetyki. Nie, inaczej. On wiedział, że dzień taki w końcu nadejdzie. Tak samo jak wreszcie Rox przestanie dopytywać się o to czy jakiś jego kolega jest wolny czy zajęty w imieniu swoich koleżanek i w końcu sama zainteresuje się kimś płci przeciwnej. Albo i tej samej. Na razie jednak wolał tego uniknąć.
UsuńPopchnął drzwi wejściowe od wewnętrznej strony i tak cicho jak tylko mógł wyślizgnął się na korytarz. Portret Grubej Damy zamknął się za nimi z cichym echem odbijającym się od kamiennych ścian. Po plecach Weasleya przebiegły ciarki ekscytacji. Odwrócił się i zerknął na siostrę, uśmiechając się szeroko.
— Nie będzie ci za zimno? — szepnął, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że jego siostra ma na sobie jedynie piżamę.
Widząc, że nie trzęsie się zanadto, a na jej twarzy maluje się dumny wyraz zaciętości i pewności siebie, wyprostował się z satysfakcją i zatarł delikatnie ręce.
— W porządku, Roxanne. Idziemy obudzić Albusa. Kierunek lochy! Tylko uważaj. Ostatni schodek po lewej odrobinę skrzypi.
Braciiiiszeeek <3
To działo się tak szybko, że Molly nawet nie zdążyła się zorientować, co tak właściwie się wydarzyło. Na samym początku sądziła, że Roxanne w końcu się uspokoiła i konflikt został zażegnany, ale kiedy usłyszała jej słowa, wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Chciała coś powiedzieć, krzyknąć, żeby przestali, uznając za szaleństwo wykorzystanie różdżek w tej sytuacji, co było przesadą, ale nic nie zdążyła zrobić. Słysząc zaklęcie, była pewna, że to jej kuzynce się oberwie, ale już po chwili zrozumiała, co tak naprawdę miało tu miejsce. To nie Roxanne dostała, tylko ona, zupełnie nie spodziewając się, że w ogóle istnieje taka możliwość. Poczuła się dziwnie, ale dopóki nie przeniosła wzroku na swoje ciało, nie wiedziała o co chodzi. Jej ciało zaczęło się zmieniać, skóra przybrała dziwny kolor, nawet włosy wydawały jej się nie takie, jak powinny, chociaż nie mogła ich zobaczyć. Była przerażona, więc nic dziwnego, że krzyknęła, potraktowana jakimś wyjątkowo okropnym zaklęciem.
OdpowiedzUsuńOpanowała ją wściekłość i o ile wcześniej chciała rozwiązać ten konflikt po dobroci, to teraz już nie zamierzała tak tego załatwić. Co więcej, postanowiła stanąć po stronie swojej kuzynki, dochodząc do wniosku, że miała zupełną słuszność we wszystkich swoich słowach. Pomimo przerażenia całą tą sytuacją, Molly zdążyła posłać chłopakowi mordercze spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że nie ujdzie mu to na sucho. Gryfonka nie zamierzała tego tolerować, a chociaż wiedziała, że na pewno dostanie mu się za to od nauczycieli, to nie nazywałaby się Weasley, gdyby sama nie sprawiła, że sprawiedliwości stanie się za dość. Nie zamierzała go wykopać z drużyny, przynajmniej nie na razie, ale w drodze do Skrzydła Szpitalnego obmyślała plan zemsty, aby Jack przekonał się na własnej skórze, że z tymi rudzielcami lepiej nie zadzierać, bo źle się to skończy.
Była wdzięczna za to, że Roxanne postanowiła jej towarzyszyć. Czuła się naprawdę okropnie. Nie wiedziała co to zaklęcie dokładnie robiło, ale poza zmianą wyglądu, było jej po prostu niedobrze. Zasłaniała usta dłonią, modląc się, aby w końcu dotarły do odpowiedniego miejsca. Na szczęście w końcu się tam znalazły, a pielęgniarka złapała się za głowę, kiedy ją zobaczyła, pytając kto ją tak urządził. Molly nie miała nawet sił na to, aby odpowiedzieć kobiecie, chociaż miała ochotę na ułożenie przyjemnej wiązanki miłych słów na temat swojego kolegi z drużyny. Pielęgniarka wskazała na łóżko, na którym kazała jej się położyć, a po kilku minutach przyszła z eliksirem, który kazała jej wypić, mówiąc, że po tym powinno jej przejść. Napój okazał się wyjątkowo ohydny w smaku, a twarz Molly wykrzywiła się w grymasie, gdy upiła pierwszy łyk, ale nie była już małą dziewczynką i dopiła go do końca, po czym położyła się, marząc o odpoczynku.
– Zamorduję go. Mówię ci, Roxanne, będzie cierpiał – mruknęła. – Jeszcze nie wiem jak, ale będzie.
Molly Weasley
Szedł przodem, co kilka kroków odwracając się, by sprawdzić czy Roxanne nadal podąża za nim. Był świadom tego, iż siostra nie często opuszczała dormitorium nocą, a jeśli nawet to robiła, to z pewnością potrafiła czynić to niezwykle dyskretnie, jeżeli do tej pory nikt z jego znajomych się o tym nie dowiedział – wszyscy zaraz przyszliby do niego na skargę. Cóż, Fred bywał czasami odrobinę nadopiekuńczy.
OdpowiedzUsuńOstrożnie przeszedł nad wspomnianym wcześniej skrzypiącym schodkiem i skręcił za rogiem, opuszkami palców przesuwając po kamiennej ścianie. Gdzieś między wgłębieniami na nierównej powierzchni znajdowało się trójkątne zgrubienie, które pod wpływem odpowiedniego nacisku otwierało tajemne przejście prowadzące do lochów najszybszą i najłatwiej dostępną dla nich drogą. Stanowiło ono jedno z najbezpieczniejszych tajemnych korytarzy. Fred nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się spamiętać rozkład każdego „znalezionego” przez niego ukrytego w zamku tunelu. O wielu z nich jeszcze w dzieciństwie opowiadał im ojciec, wielokrotnie narzekając na to, ile więcej zdołałby odkryć, gdyby razem z wujkiem Fredem nie postanowił porzucić szkoły. W założeniu miała to być aluzja do tego, iż nigdy nie powinni brać przykładu z ich dziecinnego postępowania i porządnie brać się do nauki jak na normalnych ludzi przystało. Bardzo często jednak w ramach bajek ich tata na dobranoc snuł historie o wielkich eskapadach dwójki braci bliźniaków, co kompletnie kłóciło się z wcześniej wspomnianą techniką metody wychowawczej. Opowiadał o nierozwikłanych zamkowych zagadkach, rozpalał w nich zapał do przeżywania przygód, do zgłębiania wszystkich napotkanych na drodze tajemnic. I zarówno Fred, jak i z pewnością Roxanne, zazdrościli ojcu jego przeżyć. Weasley doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wiele czasu tata wraz z bratem poświęcili na wszystkie swoje odkrycia, ilu rzeczy wyrzekli się w imię sprawiania radości innym ludziom. I mimo wszystko nigdy do końca nie był pewien, czy on byłby w stanie zrobić aż tyle, zaryzykować tak wiele tylko po to, by spróbować spełnić jedno ze swych marzeń. Jego wujek tak zrobił. Jego ojciec tak zrobił. On w takiej sytuacji powinien zrobić tak samo. Nie wiedział tylko czy na pewno starczyłoby mu odwagi.
Stanął przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów i uważnie przyjrzał się otoczeniu. Przewrócił oczami, słysząc przemądrzały komentarz siostry i skrzyżował ręce na torsie, sycząc cicho w geście irytacji.
— Przymknij się, próbuję coś sobie przypomnieć.
Skrzywił się, pocierając skroń, starając się ignorować ciągłe paplanie młodszej siostry. Przez chwilę nawet zaczął zastanawiać się jak mógłby ją skutecznie uciszyć, zanim ściągnie na siebie uwagę krążących po lochach duchów, woźnego albo co gorsza…
Nie zdołał jednak dokończyć myśli, gdy drzwi do pokoju wspólnego drgnęły delikatnie i z cichym zgrzytem otworzyły się na oścież, ukazując im ciemnozielone wnętrze pomieszczenia.
— Jak tyś to zrobiła? — szepnął zaskoczony, zerkając na siostrę z nieskrywaną aprobatą.
Klepnął ją delikatnie po plecach w geście uznania i przytykając palec do ust, prześlizgnął się do środka, starając się niczego po drodze nie potrącić, ani o nic się nie potknąć. Rozejrzał się uważnie dookoła, mrużąc oczy pod wpływem blasku bijącego z wbudowanego w kąt pomieszczenia kominka. Bywał w tym miejscu już tyle razy, że zdawało mu się, iż zna rozkład mebli prawie tak samo dobrze, jak rozmieszczenie przedmiotów w ich własnej wieży. Niestety nocą, kiedy wszystkie światła były pogaszone, a przestronna komnata (na ich szczęście) pusta, każdy fragment podwiniętego dywanu wydawał się być zdradliwy.
Momentalnie temperatura w całym pokoju jakby spadła. Fred miał wrażenie, że oddech zamienia mu się w parę. Po jego plecach przebiegły ciarki, kiedy drzwi na powrót zamknęły się z donośnym skrzypnięciem, które w normalnych okolicznościach z pewnością zdołałoby obudzić zmarłego. Te okoliczności jednak w żadnym stopniu nie wydawały się być normalne. Każdy jeden dźwięk zdawał się być o wiele głośniejszy niż powinien.
. Najdrobniejszy szept stawał się krzykiem, a zwykle trzaskanie ognia w kominku było niczym złowieszcze i zdradliwe okrzyki: Intruzi, intruzi!
UsuńWeasley odchrząknął, próbując zmniejszyć napięcie panujące w pokoju i odwrócił się w stronę Roxanne, uśmiechając się pociesznie.
— Okej — zaczął szeptem, przysuwając się bliżej niej i obejmując się ramionami. W środku było naprawdę chłodno — pokój Albusa znajduje się zaraz po lewej za tymi schodami — obrócił się, wskazując niknące w mroku pokryte ciemnym dywanem stopnie — zostaniesz tutaj i będziesz pilnowała czy nikt nie idzie, a ja skoczę na górę i przywlokę tu tego śpiocha, jasne?
Zagryzł wargę, widząc bunt, który momentalnie pojawił się w jej oczach. Wyciągnął dłonie przed siebie w ramach protestu, uciszając ją, zanim zdołała choćby wydobyć z siebie słowo.
— Uspokój się. Al nie będzie chciał nam tak od razu pomóc. Będę musiał go czymś przekupić… jeśli nie wyciągnąć go stamtąd siłą.
Przeczesał włosy palcami, widząc, że ta nadal nie ma zamiaru go słuchać i zdając sobie sprawę z tego, że jeśli sam teraz tam pójdzie, ona odczeka chwilę i bez namysłu ruszy za nim. Wcale jej się nie dziwił. Pusty pokój wspólny Ślizgonów nawet jego napawał strachem. Zielonkawa poświata z jeziora, pod którym ukryte zostało pomieszczenie, nadawała wystrojowi odrobiny grozy i tajemniczości. Fred westchnął, załamując ręce.
— No dobra. Ale jeśli piśniesz chociaż słowo…
Nie skończył, widząc jak Roxanne już sama rusza w kierunku schodów, ignorując jakiekolwiek jego uwagi czy protesty. Zachowywała się tak zuchwale, że Gryfon miał wrażenie, iż wcale mogłoby go tu nie być, a jej nie robiłoby to wielkiej różnicy. Zrezygnowany westchnął, ruszając za siostrą, w duchu modląc się tylko, żeby nic ich już teraz nie zdołało zaskoczyć.
Nie był pewien co zrobi i powie, jeśli zdarzy mu się wpaść na kogoś niepożądanego.
Przepraszam. Ja tu tylko przyszedłem porwać kuzyna.
Wybacz, że tak późno i marnie.
Ale jest! Low ja, braciszek <3
Przystanęła przed pomnikiem, oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Kiedy ojciec wspinał się na wyżyny swojej moralności, działał jej na nerwy jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, co na ogół musiała długo odchorowywać, a co powtarzało się średnio przynajmniej raz w tygodniu. Wciągnęła mroźne powietrze przez nos, rozkoszując się wyczuwalną w powietrzu zapowiedzią ocieplenia. Zapach zimy nieodmiennie przypominał jej dzieciństwo i czasy, gdy jako szczeniaki bawiły się we trójkę w śniegu - ona, Roxanne i Lily, budując igloo, lepiąc pomniki wybitnych czarodziei, czy planując głupie kawały na swoim starszym rodzeństwie. Zazdrościła i jednej i drugiej, że mają braci, zamiast sióstr; a gdyby jeszcze jej siostra nie była tak do bólu poprawną córeczką tatusia...
OdpowiedzUsuńZ zamyślenia wyrwało ją pytanie, zadane przez znajomy głos. Odwróciła się szybko, czujnie mierząc intruza spojrzeniem, ale rozpoznawszy w nim kuzynkę, jej szare oczy złagodniały.
- Wybacz - mruknęła niewyraźnie, pod nosem. Nie lubiła przepraszać. To było jak słabość. Przyznanie się do błędu. - Właściwie to nigdzie - wzruszyła ramionami, niepewnie kopiąc czubkiem buta niewielki dołek w śniegowym puchu. - Tak tylko chciałam od nich... odpocząć.
Na końcu języka czaiło się zdradliwe uciec, ale Lucy udało się w porę opanować. Niekoniecznie miała ochotę przedstawiać komukolwiek swoje plany, dotyczące rodziców i idealnej siostry. Nie, żeby nie ufała Roxanne bardziej, niż komuś innemu - zwyczajowo była po prostu nieufna względem ludzkości - aczkolwiek bała się, że kuzynka mogłaby pod wpływem ciążącej na niej presji wygadać się, gdzie Lucy przebywa. Albo że uciekła i nie ma zamiaru wracać. Różowowłosa nie dziwiła się poniekąd, bo pewnie w takiej sytuacji, gdyby nie jej upór, sama również w końcu pękłaby jak zgnieciony balon i powiedziała wszystko, co wie. Choć przecież nie mogła przewidzieć, jak Roxanne postąpi. Ale na wszelki wypadek nakazała sobie grobowe milczenie.
Na wszelki wypadek.
- Hm, a ty co tutaj robisz? - spytała, przestępując z jednej nogi na drugą. Czuła, jak mróz atakuje jej palce u stóp i rąk, które wsunęła do kieszeni. Od środka czarny płaszcz miał miękką, cieplutką tkaninę, ale Lucy wcale nie poczuła się lepiej. Niespodziewanie zamarzyła o gorącej czekoladzie na mleku. Przymknęła oczy, oczekując na odpowiedź i zastanawiając się, co tu robić dalej, żeby nie zdradzić swojej tajemnicy. Nie miała pojęcia, jak rozegrać tą sprawę teraz, kiedy miała towarzystwo. Wcześniej najlogiczniejsze wydawało jej się po prostu "Idź, wyjdź za ogrodzenie i maszeruj prosto przed siebie, aż trafisz gdzieś, gdzie będziesz mogła przystanąć", ale teraz nie wydawało jej się to możliwe. Chociaż... Lucy otworzyła oczy i bez śladu emocji na bladej twarzyczce zlustrowała kuzynkę uważnym spojrzeniem.
Lucy.
Avalon była przyzwyczajona do tego, że żyła tylko ze swoim ojcem. Z resztą, ciężko było cokolwiek zrobić, aby to się zmieniło. W końcu nie dało się wskrzesić umarłych, nie za pomocą czystej, białej magii, a przygody z tą czarną zazwyczaj kończyły się niedobrze. Poza tym, ojciec Avalon świetnie sobie radził jako samotny ojciec… Dziewczyna zawsze mogła na nim polegać, zwierzyć się z problemów i liczyć na poradę. Mimo wszystko, to nie było to samo, to nie była ta sama więź jaka zazwyczaj łączy matkę i córkę. Avalon szczerze zazdrościła wszystkim dziewczynom i chłopakom, którzy mieli pełne rodziny, którzy mogli iść po słowo otuchy, lub po prostu iść się przytulić do jednego z rodziców, albo najlepiej do obojga.
OdpowiedzUsuńGdy państwo Weasley zaproponowali jej, aby za zgodą swojego taty pojechała wraz z nimi na wakacyjną wycieczkę, Avie nie musiała zastanawiać się długo nad podjęciem decyzji. W końcu mogła spędzić mnóstwo czasu ze swoim chłopakiem, a w dodatku poczuć namiastkę prawdziwej rodziny. Srebrnowłosa Azjatka z ogromną chęcią pomagała mamie, swojego chłopaka i jego młodszej siostry, we wszystkich domowych obowiązkach. Dobrze wiedziała, że to nie było to samo, jednak w tych momentach z przyjemnością wyobrażała sobie, że robi to wszystko ze swoją mamą. Poza tym, w ten sposób dawała rodzeństwu możliwość na spędzenie odrobiny czasu razem. Wiedziała, że Roxanne i Fred są w dobrych relacjach, i w żaden sposób nie chciała tego psuć. Logicznym jednak było, że Freddie w te wakacje najwięcej czasu spędzał z Avalon. Korzystali z każdej, wspólnej chwili. Pewnie, gdyby tylko wiedzieli jaki zacznie się dla nich koszmar po wakacjach, może by spędzali ten czas inaczej, może by planowali wspólną ucieczkę, ale pozostanie w Dziurze już na zawsze. Jednak wtedy jeszcze nie wiedzieli co ich czeka. Bawili się razem świetnie, beztrosko. Mając nadzieję, że taki stan rzeczy nigdy się nie zmieni.
Wspólne posiłki były chyba tym, co – poza możliwością spędzenia ogromnej ilości czasu ze swoim chłopakiem – podobało się Avalon najbardziej w tym wyjeździe. Czas, w którym wszyscy siadali wspólnie do stołu, próbując przepysznych dań, rozmawiając o wszystkim i o niczym, po prostu jej się podobał, bo był czymś tak innym od tego, do czego była przyzwyczajona w swoim domu.
— To jest naprawdę pyszne! — Pan Wesley zwrócił się raz przy obiedzie do swojej żony, a ta tylko uśmiechnęła się i skinęła głową lekko na srebrnowłosą dziewczynę.
— Wszystko dzięki, Avalon. Nawet nie wiedziałam, że takie przyprawy pasują do kurczaka. — Ciemnowłosa kobieta zaśmiała się lekko, a serce Avalon w tym momencie urosło do wielkich rozmiarów, a na jej twarzy pojawił się delikatny, czerwony rumieniec. Policzki Krukonki często były zdobione czerwonymi plamami, co tylko dodawało jej dziewczęcego, momentami jeszcze dziecinnego wyglądu. Tylko, że ona zdecydowanie nie była już małą dziewczynką, wyrosła z tego dokładnie w momencie śmierci, najbliższej sobie osoby. Musiała stawić wtedy czoła wszystkim, wielkim i małym wyzwaniom, jakie los podkładał pod jej nogi.
Chyba, żadne z ich trójki nie spodziewało się takiego rozwoju sytuacji. Fred, zapewniał ją, że są całkowicie sami, że nikogo oprócz ich dwójki nie ma w drewnianym domku. Szeptał do jej uszu słodkie słówka, wciąż zapewniając, że nikt ich nie nakryje, że ma teraz o tym nie myśleć. Uległa mu i była szczęśliwa, a później… Później ujrzała stojącą w drzwiach Roxanne i jej zniesmaczoną minę.
— Freddie… — szepnęła cicho, lekko odpychając chłopaka, aby jak najszybciej przykryć się kocem. Rumieńce na jej policzkach po raz pierwszy przybrały tak mocnego i intensywnego koloru. Pewnie, gdyby tylko mogła, spłonęłaby ze wstydu i zażenowania. W tym samym momencie, młodsza siostra Weasley’a przeklęła głośno i wybiegła.
— Idź z nią porozmawiaj — srebrnowłosa spojrzała na chłopaka, narzucając szybko na siebie top, który wylądował gdzieś na środku pokoju.
Usuń— Ja? Ty z nią porozmawiaj jesteś dziewczyną.
— Ale to jest twoja siostra, idź — mruknęła, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, dotykając dłońmi swoich czerwonych, rozgrzanych do granic możliwości policzków. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, z drugiej strony cieszyła się jednak, że to tylko Roxanne, a nie któreś z rodziców chłopaka. Wówczas nie umiałaby spojrzeć już więcej na ich twarze.
Bardzo denerwowała się tym jak ta sytuacja potoczy się dalej. Fred zapewniał ją i uspokajał, że Roxanne nic nie powie rodzicom, jednak Avalon nie przejmowała się tylko tym. Jak miała teraz spojrzeć w oczy nastoletniej dziewczyny? Jak miała siedzieć przy jednym stole, zjadając śniadanie, doskonale wiedząc, że Roxanne przyłapała ich na gorącym uczynku? Jak miała w spokoju spędzić pozostały czas wakacyjnego wyjazdu, czując tak ogromny wstyd?
Poranek następnego dnia był chyba jednym z gorszych, jakie Avie miała przyjemność doświadczyć. Siedziała naprzeciwko czternastolatki, jednak głowę cały czas miała spuszczoną, a wzrok uparcie utkwiony w misce wypełnionej mlekiem i płatkami śniadaniowymi. W gardle miała istną pustynię, wciąż szkarłatne policzki i wrażenie, że jeszcze chwila, a państwo Weasley zaczną wypytywać dlaczego dziś panuje taka cisza, co jak do tej pory było po prostu niemożliwe.
Naczynia, które trzymała w swoich rękach, powoli wkładając je do zlewu, wypadły jej z nich, gdy tylko usłyszała słowa Angeliny. Dobrze, że kobieta nie odezwała się wcześniej, kiedy Av była w połowie drogi.
— Ojej przepraszam — szepnęła cicho, przekładając talerze i odkręcając kurek z wodą — oczywiście, że pójdziemy — odpowiedziała odrobinę głośniej na pytanie pani Weasley. W tym momencie dziękowała bogu, że stoi do wszystkich plecami przy zlewozmywaku. Jej twarz była cała czerwona, a jej samej zrobiło się przerażająco gorąco.
— No to… w drogę — odezwała się, delikatnie zachrypniętym głosem gdy wyszła z domku do czekającej już za nią Roxanne. Lubiła tę dziewczynkę, jednak niezręczność jaka się pomiędzy nimi wytworzyła była niesamowicie mocno wyczuwalna, co wcale nie było dziwne. Avie spoglądała wszędzie, tylko nie na swoją towarzyszkę. Niby chciała coś powiedzieć, jednak nie miała pojęcia co. Udawać, że nic się nie stało i mówić o wszystkim i o niczym, czy może lepiej spróbować porozmawiać o wczoraj? Końcem końców, Roxanne nie wpuściła wczoraj do siebie Freddiego i nie mieli okazji porozmawiać. Z drugiej strony, co niby miała jej powiedzieć? Proszę nie mów nikomu i najlepiej zapomnij o tym co wczoraj widziałaś? To było bez sensu, poza tym rudowłosa z pewnością nie poszłaby do rodziców opowiadać o tym co zobaczyła. Była równie speszona co główni winowajcy.
— Wczoraj…Wczoraj widziałam tam sporo suchych gałęzi — odezwała się w końcu, przerywając tę niezręczną ciszę i wskazała dłonią miejsce, które miała na myśli. Odrobinę w głąb lasu, bliżej zachodniej części.
Zestresowana Avalon
[Myślałam, myślałam i myślałam, ale na chwilę obecną nie mam żadnego innego pomysłu. ;_;]
OdpowiedzUsuńMolly Weasley
[Uff, ratujesz nam skórę! Molly oczywiście użyczy swojego ramienia, coś ostatnio w rodzinie same tragedie, bo mąż siostry Audrey okazał się wampirem! To ja nam zacznę. A co do tamtego wątku, nie przejmuj się! Nic nie szkodzi, rozumiem. ;)]
OdpowiedzUsuńMOLLY
Molly uwielbiała wiosnę. Wszystko budziło się wtedy do życia, łącznie z nią. Podczas zimy prawie przysypiała nad książkami, drżąc pod kocem w Pokoju Wspólnym, nawet jeśli czuła obok siebie ciepło kominka. Niektóre dni były aż niemożliwe do przeżycia, ze względu na senną i wręcz depresyjną atmosferę. Kiedy wiosna zastępowała zimę, wszystko stawało się inne. Nauka przychodziła z dziwną lekkością, a jej samej po prostu chciało się żyć. Nie musiała kulić się pod kocem i schować swój szalik do kufra, gdyż przez następne kilkanaście miesięcy miał być niezbyt użyteczną rzeczą w jej pobliżu. Nareszcie mogła poczuć ciepło słońca na swojej skórze, przebywając na błoniach. Wiatr nie był chłodny, tylko przyjemny i lekko muskał jej skórę. Przyroda wokół niej stawała się bardziej ożywiona, sprawiała, że Molly miała ochotę się uśmiechać.
OdpowiedzUsuńPoza tym wiosna oznaczała większe natężenie, jeśli chodziło o treningi i mecze Quidditcha. Dla tej dziewczyny nie było nic lepszego niż słodki ból ud, kiedy schodziła z miotły po ciężkim treningu, by później przybić piątkę z każdym z członków drużyny i udać się do szatni. Odkąd stała się kapitanem, spadło na nią wiele obowiązków, o których nie pomyślała, kiedy Kai zaproponował jej to stanowisko. Wtedy… no cóż, nie mogła ukryć faktu, iż wtedy uważała, że jest to tylko i wyłącznie wyróżnienie. Zgodziła się, ale bardzo szybko zorientowała się też, że bycie kapitanem niesie ze sobą naprawdę ogromną odpowiedzialność. Oczywiście wiedziała, że to nie przelewki, Kai przecież często zarywał całe noce, żeby wymyślić dla nich odpowiednią taktykę na najbliższy mecz, ale kiedy zmierzyła się z tym na własnej skórze, dopiero wtedy zrozumiała, co to znaczy bycie prawdziwym kapitanem. Starała się jednak nie narzekać. Rodzina była z niej dumna, a sama Molly czuła, że jest w miejscu, w jakim powinna być.
Jednak musiała przyznać, że coś zakłócało jej wiosenne przebudzenie. Właśnie dzisiaj, kiedy zobaczyła, jak jej kuzyn, Fred Weasley, wcale nie uśmiecha się, siedząc przy stole podczas śniadania. To było dziwne, bo Fred należał przecież do tych osób, które ciągle mają banana na twarzy, czego Molly nigdy nie umiała pojąć. W każdym razie zaczęła martwić się o kuzyna, zastanawiając się, co takiego mogło się wydarzyć. Sądziła, że to może jakaś sprawa prywatna, wcale nie chciała w to jakoś szczególnie wnikać. Gdy jednak zobaczyła swoją kuzynkę, Roxanne Weasley, zaczynała wątpić w swoje początkowe przypuszczenia. Dziewczyna, tak samo jak jej brat, zazwyczaj się uśmiechała, a teraz wyglądała jak siedem nieszczęść. Molly mogła uchodzić za osobę wręcz bezduszną, ale jeśli chodziło o jej rodzinę, była gotowa zrobić wszystko, aby tylko jakoś poskładać ich w całość. Szczególnie martwiła się o Roxanne, która na zewnątrz była twardą osobą, a jednak Molly wiedziała, że w środku bywa różnie. Każdy miał swoje kompleksy.
Dzisiejszego dnia, o ile dobrze pamiętała, kończyła zajęcia nieco wcześniej niż jej kuzynka, która chyba właśnie męczyła się na lekcji Transmutacji. Ścigająca nie miała pewności co do tego, ale postanowiła spróbować. Z torbą na ramieniu, ruszyła do odpowiedniej klasy. Kiedy znalazła się przed drzwiami, zapukała i otworzyła je.
– Przepraszam, że przeszkadzam, profesor Welsh. Czy mogłabym prosić Roxanne? Muszę… Musimy porozmawiać o… sprawach dotyczących przyszłego meczu. Dopilnuję, aby Roxanne uzupełniła wszystkie notatki – powiedziała, patrząc błagająco na kobietę, która spojrzała na swoją uczennicę.
– No dobrze, ale jeśli na następnej lekcji nie zobaczę uzupełnionych notatek, to będzie to ostatni raz, kiedy puszczam Was na tego typu spotkania – odpowiedziała nauczycielka, sprawiając tym samym, że Molly kamień spadł z serca. Chyba tylko ona wiedziała o tym, że sprawa dotycząca następnego meczu wcale nie miała się odbyć. Na pewno nie teraz.
Molly Weasley
[Z Neliusem byłby pewnie mały problem, żeby coś wymyślić, Albus ma wzięcie, więc przychodzę tutaj(po czym spotyka mnie bardzo miłe zaskoczenie; strzał w dziesiątkę).
OdpowiedzUsuńDostanę w ucho, jak spytam, czy posada, o której wspomniałaś na samym dole KP nadal jest wolna? Jeśli bycie łysym i małomównym nie wyklucza z możliwości jej przejęcia, to nieśmiało sądzę, że Hyuk mógłby być nią zainteresowany.
Jeśli nie, zawsze można wykorzystać fakt, iż wspólnie chodzą na koło wróżbiarskie.]
Oh Hyuk
[W kwestii relacji, to jak dla mnie, mogliby się poznać nawet na ulicy Pokątnej albo w pociągu do Hogwartu, jak Roxanne pierwszy raz wybierała się pobierać tam nauki.
OdpowiedzUsuńOdnośnie teraźniejszości i pomysłu na wątek... Czy będę okrutnym człowiekiem, jeśli zaproponuję zrzucenie na nich niedoli w postaci jakiejś dużej imprezy szkolnej, na której wypada mieć osobę towarzyszącą?]
Oh Hyuk
Hyuk nie popierał optymizmu dyrektora oraz większości uczniów, kiedy usłyszał o balu. Wydawało mu się, że jedynie nauczyciele (prawdopodobnie muszący ich nadzorować) oraz ich woźny, mieli równie niezadowolone miny co on sam i chyba jedynie to go pocieszyło. Spora część osób już po usłyszeniu tej wiadomości, patrzyła na siebie znacząco, tym samym mając osobę towarzyszącą bez potrzeby szukania jej. Niestety, Hyuk nie przyjaźnił się z dużą ilością osób, nie należał do ludzi popularnych w Hogwarcie ani szczególnie urodziwych, więc spodziewał się już wtedy problemów ze znalezieniem sobie pary.
OdpowiedzUsuńKiedy wychodził z Wielkiej Sali, usłyszał kilka kpiących komentarzy ze strony Ślizgonów, którzy twierdzili, że pewnie uda chorego, by nie uczestniczyć w balu, a paru zakładało się, z którą dziewczyną mogą się go spodziewać, o ile wyraziłby jednak taką chęć. Postanowił nie interweniować i zignorował szyderstwa, idąc do biblioteki. Niestety, książki nie pozwoliły mu się na długo wyciszyć, ponieważ nawet tam panowało niemałe poruszenie przez wieść o imprezie. Takie przyjęcia, zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem przez to, jak dbano o dekoracje, muzykę, wszyscy spodziewali się także dobrego jedzenia oraz widoku koleżanek i kolegów w specjalnych strojach.
Hyuk kolejnego dnia pokłócił się z jednym z nauczycieli na temat tego, jaki strój obowiązuje na balu. Czarodziej upierał się przy szacie specjalnej, którą Hyuk uważał za jedną z paskudniejszych rzeczy, jakie można byłoby ubrać na tę okazję, dlatego obstawał również przy możliwości ubrania garnituru, skoro dziewczyny tak żywo dyskutowały na temat sukienek.
Kiedy trzeciego dnia po ogłoszeniu balu, gdy wczesnym wieczorem wszedł do pokoju wspólnego Puchonów, dowiedział się, że niemal wszyscy znaleźli sobie osoby towarzyszące. Wielu chłopców umówiło się z dziewczętami z Ravenclawu, ale on był przekonany o tym, iż u żadnej z nich nie ma szans, a potem stwierdził, że z żadną z nich nie wytrzymałby zbyt dużo czasu, więc szybko skreślił możliwość poproszenia którejkolwiek z Krukonek o towarzystwo.
Ostatecznie postanowił spytać o to Roxanne. Była dwa lata młodszą Gryfonką, ale wydawała mu się rozsądniejsza, niż jego rówieśniczki, które coraz mocniej skupiały uwagę na ciuchach, makijażu. Ona taka nie była. Lubił ją w spodniach i bluzie, bez błyszczyku, pudru, fluidu, cieni oraz całej reszty startera młodego murarza, jak zwykł to nazywać. Niestety, z wiekiem nastolatki nakładały na siebie coraz więcej kosmetyków, przez co efekt końcowy był o wiele gorszy, niż ten przed ich zastosowaniem. Cieszył się, że Roxanne nie traciła własnego rozumu i nie sugerowała się wyglądem koleżanek, ich radami.
Odetchnął z ulgą, gdy zgodziła się pójść na bal razem z nim.
W końcu, udało mu się dowiedzieć, iż chłopcy mogą ubrać na imprezę garnitur. To również nieco podtrzymało go na duchu. Pół godziny przed uroczystością, nadal siedział jednak w dormitorium chłopców, w samych bokserkach, patrząc krytycznie na trzy krawaty, bo żadnego z nich nie umiał dopasować do koszuli. Nie spodziewał się widoku Roxanne w tamtym momencie, więc zrobił dość zabawną, zbitą z tropu minę.
- Zaraz wyjdę, mamy jeszcze czas, jedzenia nie zabraknie, a sama wszystkiego i tak nie zjesz - burknął, szybko wstając z łóżka. Puchoni patrzyli z zainteresowaniem na dziewczynę. Rzadko zdarzało się, by którakolwiek zaglądała do męskiego dormitorium, ale Hyuka to nie dziwiło, bo był świadom tego, że miała braci, więc dla niej taki widok nie był czymś niezwykłym.
Szybko założył śnieżnobiałą koszulę, czarną marynarkę, spodnie oraz buty i czarny krawat we wzór nierzucający się w oczy. Zajęło mu to około pięciu minut, więc Roxanne nie musiała na niego zbyt długo czekać.
- Do tej pory myślałem, że to facet powinien przychodzić po kobietę, kiedy gdzieś wspólnie wychodzą - mruknął, gdy przedostali się już do pokoju wspólnego.
[Tak, tak, tak! Roxanne ogromnie mi się podoba, ale od samego początku tak strasznie chciałam pochwalić ten wizerunek. <3 Jest cudna!
OdpowiedzUsuńMasz jakieś marzenia co do tego wątku?]
Albert
[O, to brzmi fajnie! W sumie to też dobry moment, po którym Roxanne zaczęłaby patrzeć na Alberta trochę inaczej.
OdpowiedzUsuńA co do wątku - może Albert obecnie tłuczkiem w czasie meczu? Nic poważnego mu się nie stanie, ale Roxanne przybiegnie zaniepokojona do Skrzydła Szpitalnego, a Albert będzie majaczył i kleił się do niej, a ona biedna nie będzie wiedziała, co z tym zrobić.]
Albert
W Quidditchu Albert zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jako chłopiec namiętnie grywał w piłkę nożną, jednak to ten magiczny, brutalny sport uprawiany na miotłach skradł jego serce w chwili, gdy o nim przeczytał w wieku jedenastu lat jeszcze przed pierwszym września. Kolejne wrażenia, które uderzyły go na ulicy Pokątnej i wreszcie zajęcia w samej szkole. W momencie, gdy wziął miotłę do ręki, gdy ta posłusznie przyleciała na komendę do mnie!, gdy uniosła go, dając się prowadzić w powietrzu – Albert wiedział, że musi zrobić wszystko, by być jak najlepszym. Przykładał się do zajęć z latania, jedne z ostatnich pieniędzy wydał na własną miotłę, latał w każdej wolnej chwili, zawracając głowę nauczycielom latania, znajomym ze starszych lat czy tym, którzy Quidditcha znali jeszcze przed rozpoczęciem edukacji w Hogwarcie. Do dziś dzień, w którym przyjęli go do drużyny, był chyba najpiękniejszym dniem w jego życiu. A od tamtej chwili robił wszystko, by na to miejsce zasługiwać.
OdpowiedzUsuń- Tym razem nie oberwij tłuczkiem – rzucił do kolegi z drużyny, który po ostatnim meczu trafił do Skrzydła Szpitalnego po bliskim spotkaniu z tą złośliwą piłką. Albert nie miał pojęcia, jak ironicznie zamierzał potraktować go los i jak te słowa zostaną wykorzystane przeciwko jego osobie.
Zajął swoją pozycję, poprawiając się jeszcze na miotle. Pomachał jeszcze Roxanne, którą dostrzegł po przeciwnej stronie, a z którą na owym stadionie jakiś czas temu natknął się w zupełnie innych okolicznościach. Aż przeszedł go dreszcz, kiedy pomyślał, ile brakowało, by Gryfonki nie było już w jego życiu. Nie uważał się za bohatera; zrobił to, co musiał zrobić; to, co zrobiłoby bardzo wielu uczniów na jego miejscu. Mógł pomóc to pomógł. Był większy, silniejszy od butnej, jednak drobnej i na pewno bardziej kruchej Weasleyówny. Nie mógł jej tam przecież zostawić.
Ale nie był to czas ani miejsce na tego typu myśli. Odgonił je od siebie; w końcu Roxanne była z nimi i to było najważniejsze. Skupił się na grze, nasłuchując gwizdka pana Madeya. Gra się rozpoczęła.
Kiedy grał, czuł się wolny i szczęśliwy. Może brzmiało to banalnie, prawda jednak była taka, że na miotle Albert faktycznie czuł się czasami pewniej niż stojąc na ziemi na własnych nogach. Wiatr we włosach, wiwaty uczniów przebywających na trybunach. Swoją uwagę skupiał całkowicie na kaflach, ufając pałkarzom Hufflepuffu. I to właśnie podczas brawurowej akcji przejęcia kafla od ściągającego Gryfonów, jeden z kolegów nie dopilnował Alberta, a tłuczek, odbity przez pałkarza Gryfonów, poszybował w stronę Alberta, trzaskając mu ramię i odbijając się od skroni.
Pamiętał tylko, że zsunął się z miotły, wciąż kurczowo trzymając złapany kafel. A kiedy się obudził, zobaczył sufit. Sufit na stadionie?
[Mała poprawka – Albert jest ścigającym. Początkowo miał być Krukonem, wpisałam go jako obrońcę, bo pozycja była wolna, zmienił się w Puchona i nie zmieniłam, a obrońca Hufflepuffu zajęty. :D]
Albert
Albert po raz pierwszy w życiu stracił przytomność. Miał raczej twardą głowę. Niejednokrotnie spadał z różnych wysokości, choćby z miotły podczas treningów (był to jednak jego pierwszy raz podczas meczu), dostawał w głowę piłką czy innym przedmiotami, czy to w szkole, czy w domu - ciężkie było życie z czworgiem nadpobudliwego rodzeństwa. Bywał zamroczony, ale nigdy nie odpłynął zupełnie. Nic więc dziwnego, że był tak zdezorientowany, skoro ostatnim, co pamiętał, był mecz quidditcha, i on sam, trzymający kafel pod pachą, a w następnej chwili otworzył oczy, czując, że leży na czymś miękkim, i zobaczył sufit.
OdpowiedzUsuńZrobił wielkie oczy, rozglądając się wystraszony wzrokiem, jakby spodziewał się śmierciożerców albo nauczycielki od matematyki ze szkoły podstawowej. Przez chwilę nie wiedział, co byłoby gorsze.
- Co to… Gdzie… - mruczał, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu i próbując je jakkolwiek określić. Fakt, że dawno nie odwiedzał Skrzydła Szpitalnego w tym konkretnym momencie nie pomagał, bo sala wydawała mu się zupełnie obca. – Chciałabym… - mruknął, ale sam nie wiedział, czego właściwie chciał. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, ale nijak mu się nie udawało. Dlaczego tak piekło go w gardle? – Mecz… Chciałem wygrać mecz… - dodał nagle niezadowolonym tonem, marszcząc się jak sześciolatek, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę. – I bardzo chce mi się pić… I mam w głowie ćmy. – wyrzucał z siebie kolejne słowa, które nie miały większego sensu, ale głowa bolała go niemiłosiernie, na dodatek mógłby przysiąc, że faktycznie coś mu lata pod czaszką. Nie było to przyjemne uczucie. – Chyba mi niedobrze… - mruknął, odwracając się i wtedy spostrzegł, kto siedzi obok jego łóżka. Roxanne poznał od razu, a jego twarzy rozjaśnił szeroki, choć nieco zbolały uśmiech. – Roxanne… Roxy… Rox… Anne… Annie…? Ładnie wyglądasz… - Uśmiechnął się szerzej, opadając w końcu bezwładnie na poduszki. Poddał się, jeśli chodziło o określanie sytuacji, przestał się wiercić i nagle uświadomił sobie, że jest w Skrzydle Szpitalnym.
Brawo, Bercik.
- Naprawdę, ładna jesteś… Pasuje ci ten kolor – dodał, jakby po raz pierwszy w życiu widział ją w złocie szkarłacie Gryffindoru. A przecież nosiła te barwy na co dzień. Wyciągnął rękę i znalazł po omacku jej dłoń, po czym zamknął oczy. – A ja naprawdę mam w głowie ćmy… Nie lubię ciem, Roxy.
Albert
Chłodna dłoń, która niespodziewanie zacisnęła się na jego przedramieniu, sprawiła, że Fred podskoczył w miejscu i zmierzył swoją siostrę karcącym spojrzeniem. Nie bał się. Spacerowanie po ciemnych, hogwarckich korytarzach było jednym z jego ulubionych zajęć. Noc nie była dla niego godnym przeciwnikiem, mroczne zakamarki przyprawiały go o szybsze bicie serca, ale jedynie poprzez napędzanie jego ciekawości. Weasley wielbił nieprzeniknioną czerń pochłaniającą tajemnicze pomieszczenia, uwielbiał wytężać wzrok, próbując rozróżnić powoli wyłaniające się z otchłani kształty. Poza tym nie pierwszy raz przebywał o tej porze poza swoim dormitorium. Siedem lat włóczenia się po zamku doskonale nauczyło go jak panować nad sobą w kryzysowych sytuacjach. Pokazało jak się skradać, by nie zostać złapanym, jak kontrolować spanikowany oddech - wyszkoliło go na doskonałego szpiega.
OdpowiedzUsuńMimo to przez gwałtowny ruch jego siostry omal nie wydał z siebie okrzyku zaskoczenia. Ciężko wypuścił powietrze z płuc, czując coraz mocniej wbijające się w jego skórę palce. Roxanne szarpnęła go za kołnierzyk i przyciągnęła do siebie ze zdenerwowaniem. Jej gorący oddech łaskotał policzek Freda, jeszcze bardziej go dekoncentrując. Weasley prawie zapomniał o skrywanym przed wszystkimi lęku swojej siostry, do którego nawet ona przed samą sobą nie lubiła się przyznawać.
Kiedy byli jeszcze małymi brzdącami i często zostawiali u dziadków na noc, chłopak uwielbiał wieczorami wyciągać berbeciowatą Rox z domu i prowadzić ją na skraj lasu, by urządzić sobie wraz z nią profesjonalny camping rodem prosto z mugolskich horrorów. Pakował wtedy do torby dwie latarki, trochę jedzenia i wodę, kradł z garażu Arthura potężny namiot z nieudolnie załataną dziurą w jednym rogu i ciągnął Gryfonkę przez ogród krętą ścieżką w stronę prowizorycznego obozowiska, uciszając na każdym kroku jej rozentuzjazmowane piski. Leżąc na gołej ziemi i wpatrując się w cienki materiał dachu, celował stróżką światła przed siebie, tworząc palcami różnorakie kształty na ścianach. Nie przejmował się tym, że Roxanne od czasu do czasu miewała skłonności do panikowania w zapadającej powoli ciemności. Przy nim zdawała się nie odczuwać lęku. Leżała tuż obok, śmiejąc się z królików pojawiających się dookoła nich, dopóki babcia Molly nie pojawiała się w zasięgu ich słuchu, krzycząc na Freda za to, że po raz kolejny nakłonił to biedne dziecko do ucieczki z domu. Jesteś taki sam jak ojciec! Albo wujek.
Roześmiał się cicho, delikatnie opierając dłoń na jej ręce. Pokręcił głową, kładąc palec na ustach i jednym ruchem sięgając do tylnej kieszeni spodni po różdżkę.
— Spokojnie, Paskudo. Ty ich nie widzisz, ale jeśli nie będziesz ciszej, oni nie będą mieli problemu z zauważeniem ciebie.
Przewrócił teatralnie oczami, mrucząc pod nosem zaklęcie i mrużąc powieki pod wpływem nagłego pojawienia się światła. Zamrugał kilkukrotnie, opuszczając różdżkę w dół w taki sposób, by jasna poświata nikogo nie zbudziła. Rozejrzał się dookoła, uśmiechając się pod nosem. Bałagan panujący w pomieszczeniu niespecjalnie go zdziwił. Walające się po podłodze książki i skarpetki stanowiły nieodłączny element każdego męskiego dormitorium. Wyszczerzył się radośnie, odwracając się w stronę siostry i z trudem powstrzymując śmiech. Nie był pewien czy kiedykolwiek wcześniej odwiedzała chłopięce sypialnie – a miał szczerą nadzieję, że nie – ale widok jej twarzy sprawił, że całe napięcie trzymające do tej pory ciało Freda w jednej sekundzie nagle z niego uleciało.
— Witaj w pokoju samców alfa.
Nie przejmując się już zbytnio tym, co ma się stać, zupełnie tak jakby był u siebie, przespacerował się po pomieszczeniu dla efektu co jakiś czas przeskakując jakąś porzuconą na środku dywanu, samotną część czyjejś garderoby i okręcił się w miejscu, wykonując zachęcający gest w stronę Roxanne. Starał się przy tym wszystkim zachowywać cicho i z gracją, jak na mieszkańca domu lwa przystało.
Przez kilka krótkich chwil łaził jeszcze w tę i z powrotem, co jakiś czas wskazując siostrze jakąś zabawną zgubę, chowającą się pod czyimś łóżkiem, aż wreszcie przemierzył cały pokój, by znaleźć się przy łóżku swojego ulubionego kuzyna. Spojrzał na Gryfonkę z dzikim błyskiem w oku.
UsuńAlbus wyglądał tak niewinnie, kiedy spał. Zupełnie nie przypominał tego „niedającego się lubić oschłego Ślizgona”, którego próbował zgrywać przed wszystkimi na co dzień. Uniósł różdżkę, by Roxanne również mogła przyjrzeć się Potterowi, a następnie oblizał z podekscytowaniem wargi, zerkając kątem oka na młodszą siostrę. Podobała mu się ta eskapada. Podobał mu się ten plan. I nawet podobało mu się to, że to właśnie ona z nim się na nią wybrała. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni wymknęli się gdzieś razem – w czasach szkolnych prawdopodobnie nigdy – a wizja stworzenia z Rox duetu nieznośnego rodzeństwa Weasley bardzo mu odpowiadała. Szkoda, że za bardzo się o nią martwił, by codziennie pakować ją w kłopoty.
— Mam ochotę na niego wskoczyć — wyznał szeptem, wpatrując się pytająco w Roxanne i niespokojnie machając różdżką — boję się tylko, że swoim babskim piskiem mógłby zbudzić pół zamku, a tego raczej byśmy nie chcieli.
Westchnął, niepewnie siadając na brzegu łóżka Albusa i pocierając w zamyśleniu policzek dłonią. W końcu wzruszył ramionami i wychylił się, odkładając źródło światła na stolik nocny.
— Masz jakiś pomysł, młoda?
Beznadziejnie i ogólnie to nie wiem, ale się stęskniłam i no <3
Ukochany Braciszek
Nie wiedział, jakim cudem do tej pory tego uniknął. Gdzieś tam go tłuczek kilka razy musnął, nabił parę siniaków i guzów, ale po raz pierwszy oberwał nim bezpośrednio, i to do tego stopnia, że stracił przytomność. Początkowo słowa dochodziły do niego jak z oddali i nawet nie potrafił rozróżnić poszczególnych, by wyłapać jakąś treść. Z każdą kolejną chwilą było nieco lepiej, choć nadal czuł się, jak po tych śmiesznych tabletkach, o których czytał w mugolskich książkach o gwiazdach muzyki rockowej. Wszystko wirowało, kolory były jakieś żywsze, światło jaśniejsze, a wszelkie odgłosy dochodziły jakby ze środka jego głowy, nie z zewnątrz.
OdpowiedzUsuńI te natrętne ćmy. Czuł, jakby miał ich całe stado pod czaszko. Nieprzyjemne mrowienie i świadomość czyjejś obecności we własnej głowie.
- Zmasakrował? – zapytał nieprzytomnie. – Za co?
Nie miał pojęcia, dlaczego ktoś miałby go masakrować. Chyba że jakiś Ślizgon za bycie mugolakiem, ale nie przypominał sobie niczego.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że tłuczek jest przecież tą niebezpieczną, morderczą piłką, która goni go przez cały mecz, gdy on przerzuca przez obręcze bardziej pokorne piłki.
Wszystko jasne.
- Wygraliśmy? To wspaniale. – Uśmiechnął się wesoło, przyglądając się Roxanne, ale coś mu nadal nie pasowało. Może jej mina? Ale dlaczego wyglądała, jakby było jej głupio? W końcu wygrali. Wciąż najprostsze fakty kojarzył z opóźnieniem. – Ach… Wy wygraliście. No tak. – mruknął nieco bardziej posępnie, marszcząc nos niezadowolony.
Jej szkarłatno-złota szata, jego zółto-czarna. To zdecydowanie nie były szaty jednej i tej samej drużyny. Więc skoro ona wygrała, to on nie. Logiczne. Dlaczego miał z tym problem? Czy tak mu już zostanie?
- Ale trudno… Mogłem nie rzucać się z miotły. Może byśmy nie przegrali. – Pokręciła głową z dezaprobatą, jakby naprawdę ganiąc samego siebie za ten upadek i porażkę swojej drużyny. Po chwili jednak ścisnął mocniej dłoń Roxanne, wciąż nie wypuszczając jej z uścisku swojej dłoni. – Ale to nieistotne. To tylko mecz. Teraz jestem tutaj, i ty tutaj jesteś… Tobie bardziej do twarzy z wygraną. – Uśmiechnął się wesoło, próbując położyć się na boku, żeby lepiej ją widzieć, ale momentalnie zbladł i zemdliło ją, więc pozostał w poprzedniej pozycji, co by nie zwymiotować. Odetchnął dopiero po kilkunastu sekundach, kiedy był pewien, że żołądek wrócił na swoje miejsce.
- Cholerne ćmy – skomentował. – Nie, nie są jadowite. Tylko cholernie irytujące. Nie zabiją cię same, ale doprowadzą do szału. Jak Boga kocham. – wymruczał niezadowolony. – Usiądź bliżej, Roxie. Na brzegu łóżka. Proszę. – Posłał jej proszące spojrzenie, a kiedy usiadła, uśmiechnął się zadowolony, wciąż nie wypuszczając jej dłoni z uścisku. – Teraz lepiej cię widzę. Szybciej wyzdrowieję. Może ćmy uciekną, jeśli skupię na tobie uwagę.
Albert
[No to cześć! ^^ Przychodzę po wątek, bo u mnie cicho, smutno, pusto i mam nadzieję, że Rox jakoś pomoże mi mojego zimnego drania rozruszać. Masz może pomysł, jaki tu naszym pałkarzom skombinować wateczek? :D]
OdpowiedzUsuńZabini
Albert nigdy nie zastanawiał się nad swoimi uczuciami do Roxanne. On w ogóle rzadko zastanawiał się nad swoimi uczuciami. Albo kogoś lubił, albo nie – tak dzielił ludzi wokół siebie. A tych drugich było zdecydowanie mniej. Ktoś musiał mu naprawdę podpaść, by Albert się do niego uprzedził; jak Ślizgon, który zgubił przez swoje komentarze zęba. Nie myślał o tym jak bardzo kogoś lubi, czy może to coś więcej, a może zwyczajna sympatia. Takie dylematy, o dziwo, nie istniały w głowie Puchona. O dziwo, bo matka często powtarzała, że bycie nastolatkiem to okropny wiek, a chłopcy myślą wtedy tylko o jednym. Nie mówiła tego w kontekście samego Alberta, a mówiąc raczej do jego sióstr o ich podejrzanie miłych kolegach. Cóż, ale jeśli tym jednym były czekoladowe ciastka, to Albert też był typowym nastolatkiem. Ale coś czuł, że pani Blythe nie o to chodziło w jej wszystkich kazaniach.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak, mimo tych wszystkich ciem pod czaszką, naprawdę widział, i czuł, że Roxie wygląda ładnie. Do tej pory był pewien, że nie można poczuć, jak ktoś wygląda, ale Albert miał wrażenie, że jej czerwone policzki i roztrzepane włosy trafiają do każdego nerwu jego ciała. Nie odczuwał nawet większego bólu. Tylko te ćmy.
- Ty sknociłaś? Niemożliwe, nie wierzę ci! – obruszył się, niemal przytomniejąc, bo przecież, według Alberta, mało kto podczas gry był tak skoncentrowany na tym, co robi, jak Roxanne. Zawsze ją za to podziwiał, bo choć sam był chyba cennym nabytkiem swojej drużyny, bywały chwilę, gdy jego uwagę przyciągnęły trybuny, latające ptaki czy zachowanie innych zawodników. Przypuszczał, że wielu zawodników tak miało. Ale nie Roxie.
Pokręcił głową stanowczo na jej kolejne słowa. Tylko na chwilę utkwił zniesmaczone spojrzenie w pomarańczowym napoju, który wskazała mu dziewczyna. Może i miała rację, ale Albert, przez to jak się teraz przy niej czuł, uważał, że nie potrzebuje żadnego lekarstwa.
- Jak na ciebie patrzę, to ćmy jakby się uspokajają. – zapewnił ją z beztroskim uśmiechem; tak beztroskim, że gdyby nie nędzny wygląd jego twarzy, mogłaby zwątpić, że cokolwiek mu dolega. Nie puszczał jej dłoni. – Przyznaj się, ty mnie potraktowałaś tym tłuczkiem. – Szturchnął ją delikatnie, zaśmiał się jednak, by wiedziała, że żartuje; oczywiście, mogło tak być, ale Albert absolutnie nie miał prawa mieć do niej żalu. Może najwyżej do pałkarzy własnej drużyny, którzy do tego dopuścili.
- Młodzieńcze, jeśli tego nie wypijesz, skończą się pogaduchy! – dobiegł ich surowy głos pielęgniarki, a Albertowi oczy aż się rozszerzyły.
- Cóż, skoro grozi, że cię wyrzuci, chyba muszę to wypić… - Zacisnął usta zrezygnowany, przyglądając się napojowi z obrzydzeniem. Zacisnął powieki, rozchylił usta i wypił wszystko na raz. Prawie go cofnęło; udało mu się opanować chyba tylko z powodu obecności Roxie. Zbladł jednak jeszcze bardziej. – Uch, wyobrażam sobie, że tak smakuje napar ze skarpetek moich współlokatorów…
Albert
Tak naprawdę to Molly jeszcze nie wiedziała, co powiedzieć. Uwielbiała Roxanne i wydawało jej się, że zna ją dobrze, dlatego tym samym miała świadomość tego, że ta rozmowa wcale nie musi potoczyć się tak, jak powinna i że starsza Weasley może jeszcze wszystko pogorszyć, jeśli powie coś nieodpowiedniego. Niekiedy zdarzało się tak, że im bardziej się starała, tym bardziej wszystko psuła, dlatego musiała rozsądnie podejść do całej sprawy. Niejednokrotnie bywało tak, że potrafiła palnąć jakieś głupstwo bez zastanowienia, co miało katastrofalne skutki, a przecież nie chciała, aby dziewczyna jeszcze bardziej się w sobie zamknęła. Niewiele było takich osób, które lubiły mówić o tym, co je trapi. Molly sama nie lubiła okazywania swoich słabości, chociaż zdarzały się takie sytuacje, w których odpuszczała, ukazując tą stronę swojego charakteru, która była o wiele bardziej mroczna niż ta, którą pokazywała innym na co dzień. A nawet ta codzienna nie była zbyt idealna, chociaż Weasley przez całe życie dążyła do tego, aby tak właśnie było. Jednak głęboko w sobie dobrze wiedziała, że nigdy nie będzie tak perfekcyjna, jak sobie tego życzyła.
OdpowiedzUsuńW żaden sposób nie zareagowała na pytające spojrzenie swojej kuzynki. Po prostu nie mogła, bo wtedy coś by się mogło wydać. Profesor Welsh na pewno nie była głupia i gdyby tylko zauważyła coś niepokojącego, od razu byłaby gotowa zareagować. Dlatego Molly pozostawała niewzruszona, pokornie czekając, aż Roxanne spakuje się i będą mogły wyjść. Wydawało jej się, że te kilkanaście sekund ciągnie się w nieskończoność. Wszyscy w klasie patrzyli na nią, a ona bała się, że umieją czytać jej w myślach i wiedzą, że kłamie. To było okropnie stresujące, chociaż Molly wiedziała, że przesadza i posuwa się za daleko w swoich rozmyślaniach. Musiała wziąć głęboki wdech i wrócić na ziemię, bo póki co panikowała, jakby ukradła mamie ciastko i chowała się za kanapą, chcąc je zjeść. Jednak miała tak za każdym razem, kiedy robiła coś nie do końca zgodnego z zasadami, bo przecież chciała być idealną córką swoich rodziców. Chciała się jednak usprawiedliwić, bo przecież robiła to dla dobra członka rodziny.
Odetchnęła, kiedy wraz z Roxanne opuściły salę. Zanim jednak to się stało, Molly jeszcze raz podziękowała nauczycielce i posłała jej pełen wdzięczności uśmiech. Teraz musiała mieć tylko nadzieję, że nie spotkają na korytarzach jakiegoś nadgorliwego prefekta, który zacznie je wypytywać, co one tu robią, dlaczego to robią i czy nie mają teraz przypadkiem jakiś zajęć, na których powinny być obecne. Pociągnęła kuzynkę do łazienki, mając nadzieję, że Jęcząca Marta nie będzie im przeszkadzać.
– Pewnie domyślasz się, że to nie o mecze chodzi – powiedziała, kiedy drzwi się za nimi zamknęły. Molly postawiła swoją torbę na ziemi. – Chciałabym po prostu wiedzieć czy wszystko u ciebie w porządku. Wybacz, ale dzisiaj podczas śniadania wyglądałaś koszmarnie, nie dało się tego nie zauważyć. Dlatego jeśli chciałabyś pogadać, jestem tutaj dla ciebie.
Molly Weasley