INNE PUBLIKACJE:
COUP D'ÉTAT, o ile widzieliście gdzieś ten nick, tak, to ja. I wbrew pozorom nie wymawia się tego jako "
kup detat", tylko "
kudeta", o czym sama wiecznie zapominam, bo gdy tylko ktoś zwraca się do mnie "
coup", automatycznie w głowie wypowiadam "
kup". Słowo oznacza "zamach stanu" i pochodzi oczywiście z języka francuskiego, ale nie martwcie się, nie palę się do obalania rządu, a samo hasło spodobało mi się, kiedy usłyszałam
tę piosenkę — ot, tajemnica rozwiązana!
Wiecie, lubię
kroniki. Siedzę na grupowcach od roku 2008, jeśli dobrze pamiętam, a dopiero tu zadomowiłam się na tyle, by stworzyć ten osobliwy panel autora. Dlaczego? Bo mam ochotę Was poznać. Trochę to słabe, może nawet głupie, ale faktycznie spotkałam się tu już z kilkoma osobami, z którymi dobrze mi się rozmawia — i nie tylko przez wątki, ale też na shoucie czy prywatnie. Jesteście no... Całkiem, całkiem.
Ale hej, to nie portal randkowy! Zapamiętajcie sobie dobrze, że mam już męża, nawet dwudziestu, i naprawdę nie obchodzi mnie, że żaden z nich nie ma pojęcia, iż jesteśmy razem.
Od czego zacząć? W końcu to nie pamiętnik. Mam na imię Adrianna i rok temu przekroczyłam ten magiczny wiek lat dwudziestu, kiedy masz wrażenie, że jesteś stary, brzydki, a cudowne życie przelatuje Ci przez palce, robiąc miejsce okropnej dorosłości. Mam ciemne oczy, ciemne włosy i lubię rysować. No dobra, okej, przyznaję się, nie lubię rysować, ale to zdanie skojarzyło mi się z typowym przedstawieniem w stylu przedszkola —
będziesz moją przyjaciółką? Mogę być. Jestem całkiem dobra w ludzi, szczególnie jeżeli chodzi o internet, bo w prawdziwym życiu często ucieka mi pewność siebie. I lubię postrzelać do Niemców w Call of Duty albo Medal of Honor, tak swoją drogą (chociaż w jednej części palenie Japończyków z miotacza ognia i załatwianie Rosjan ze snajperki było naprawdę — uwaga, żart — bombowe).
Bardzo przypominam moje blogowe postacie, ale byłoby w sumie dziwne, gdyby tak nie było, prawda? Jak
Jihoon, zdarza mi się przekładać pieniądze nad wszystko inne, bo też w całym swoim życiu nigdy nie miałam ich mnóstwo, a wiadomo, że gdy czegoś się nie posiada, cholernie się tego chce. Potrafię też zadzierać nosa i patrzeć na innych z góry, choć codziennie z tym walczę. I bywam wredna, sarkastyczna oraz złośliwa (ale, hej, tylko czasem!). Z
Abigail dogadujemy się świetnie, bo dzielimy najwięcej cech charakteru — po pierwsze, mamy mentalność czterolatki. Trudno nam się skupić na jednej rzeczy, ale jeśli już to zrobimy, nie idzie nas od tego oderwać przez najbliższe... Trzydzieści minut. Może do godziny, ale to przy najlepszych wiatrach. Jesteśmy pozytywnie nastawione do życia, lubimy ludzi i nieustannie ich męczymy, a poza tym mamy zbyt miękkie serce, jeśli chodzi o piosenkarzy.
Profesor Lee jest moją swego rodzaju fascynacją i tak naprawdę mamy głównie jedną wspólną cechę charakteru — nie przywiązujemy się do miejsca, czasu czy ludzi, płyniemy z prądem. Za to
Alexander to uosobienie ideału chłopaka z czasów, kiedy nie miałam jeszcze chłopaka, i twierdziłam, że to ten typ, którego będę kochać... Ale nie będę, a Stratford jest tą z moich postaci, z którą muszę żyć tylko dlatego, że ją stworzyłam (tak naprawdę z chęcią kopnęłabym go w tyłek i wysłała na Marsa). Największy sentyment póki co mam do
Mei, bo jej charakter jest tą częścią mnie, o której większość z moich znajomych nie ma pojęcia. Mieliście kiedyś tak, że słuchając muzyki, wyobrażaliście sobie Wasze
cudowne życie? Występowaliście w szkolnym przedstawieniu, byliście gwiazdą, sławnym autorem albo aktorem? Jeśli teraz się nie zorientowaliście, pewnie nie znacie tego uczucia, ale nie jestem do końca pewna, czy Wam zazdroszczę — tak jak u Mei, i u mnie marzenia napędzają wyobraźnie. Bywamy jednak czasem chytrusami, bo jeżeli już coś wymyślimy, strzeżemy tego jak najcenniejszego skarbu. Ekscentryczki, czasem zakochane w sobie, choć trudno się do tego przyznać (zresztą, mówi o tym ta karta, bo kto by tyle blablał o sobie).
Kilkakrotnie zdarzyło się, że ktoś wspomniał coś o tym, że gratuluje mi weny na opowiadania i postacie. Nie, nie chwalę się —
chociaż, może? — a przynajmniej nie do tego zmierzam. Jestem absolutnie pewna, że każdy z Was ma w sobie takie same pokłady pomysłów! Popatrzcie, u mnie proces wymyślania notek działa w ten sam sposób, co kryminał: rozwiązanie zawsze jest klarowne i proste, choć to my błądzimy gdzieś w szczegółach, które nie mają najmniejszego sensu. Weźmy pod uwagę konkurs Miss Hogwartu. Po co kombinować, jeśli to życie czarodziejów? Niech wypuści nas ściana, skoro nie ma drzwi. Pomysł jest? No jest! I chociaż moja rada może wydawać się całkiem sensowna, tak powiem Wam, że za każdym razem popełniam ten sam błąd — liczę butelki z piwem na komodzie adwokata, zamiast zauważyć, że w pokoju sprzątaczki na ścianie wisi strzelba.
Rozpisałam się nieco. Wiecie dlaczego?
Bo mogę. Od całkiem niedawna to moja życiowa dewiza i staram się ją sprzedać wszystkim wokół, bo powiem Wam, że całkiem przyjemnie mi się z niej korzysta. Dlaczego idę sama na imprezę?
Bo mogę. Dlaczego nie zdałam kolokwium z angielskiego i będę je poprawiać w marcu, modląc się, żeby tym razem zdać?
Bo mogę. Dlaczego wciąż jestem na diecie, a i tak wpieprzam ciasto u babci?
Bo mogę (chociaż tego z chęcią bym
nie mogła). Czy Was nudzę? Jeśli tak, wyłączcie kartę (
bo możecie), a jeżeli nie, czytajcie dalej.
Nie znam filmów, które oglądali wszyscy, bo większość mnie nie kręci, to samo dzieje się w przypadku książek. Słucham dziwnej i hałaśliwej koreańskiej muzyki, która nauczyła mnie, żeby nie patrzeć z góry na zainteresowania innych ludzi, a od
nie widziałaś/nie słyszałaś/nie znasz tego bolą mnie uszy. Nie znam. Nie oglądałam
Zielonej Mili, nie wymienię z nazwy piosenek
The Rolling Stones i tak naprawdę gówno mnie obchodzi, kto w tym roku dostanie Oscara. Nie lubię polityki, bo się na niej kompletnie nie znam, a z lektur szkolnych najbardziej kojarzę
Dzieci z Bullerbyn — w sianie się bawili chyba —
Małego Księcia,
Hobbita i
Lalkę (naprawdę lubiłam Łęcką). Byłam na przedstawieniu
Mistrza i Małgorzaty, ale zasnęłam w połowie. Lubię obrazy. Dobry obraz dla mnie jednak to taki, który pięknie odzwierciedla rzeczywistość, jak portret czy pejzaż, kiedy nie masz pewności, czy to nie jest przypadkiem zdjęcie. Tłumaczę sobie to tak, że jestem człowiekiem prostym. Nie cierpię poezji — zamiast "czy gwiazdy mają oczy" powiedziałabym "kto podkablował, że wyszłam wieczorem z domu".
Lubię Azję, nie wiem dlaczego. Zaczęło się w szóstej klasie podstawówki, kiedy wypożyczyłam
Wyznania Gejszy, w których jestem zakochana do dzisiejszego dnia. Oglądałam jedno anime do połowy (
Soul Eater) i podobało mi się całkiem, choć nie powiem, by mnie jakoś szczególnie porwało, ale manga
Alicja w Krainie Serc była przeurocza. Jedyna, jaką tknęłam. Potem nadszedł koreański pop i zmienił mi się podgląd na Wschodnią Azję. Chciałabym kiedyś polecieć na Jeju i zjeść typowe, koreańskie
Tteokbokki z budki na końcu ulicy, przejść się po górach w Chinach, zobaczyć kwitnące wiśnie w
Gion Kōbu, w Kioto, i wypić ciepłą sake w herbaciarni Ichiriki. Myślę, że mogłabym dużo podróżować, bo nie przeszkadza mi życie na walizkach — tak, jak pisałam, nie przywiązuje się do miejsc, a samą jazdę uwielbiam.
Nie ma wielu, wielu rzeczy, w których jestem dobra. Studiuję finanse i rachunkowość, czego nie lubię, ale tak naprawdę nie znalazłam urzekającego mnie kierunku studiów, choć szukałam bardzo dokładnie. Całą energię, jaką mam, poświęcam na pisanie, bo to jest to jedyna — obok tańca — część mojego życia, którą kocham całym sercem. Chcę być w tym dobra, chcę się rozwijać, a wydaje mi się, że blogi grupowe to właśnie coś, co nam w tym pomaga. Lubię jeszcze gotować i błędy gramatyczne. To taka mała ironia, bo zbyt poważnie się zrobiło, nie?
Wydaje mi się, że jestem tym typem człowieka, którego albo się lubi, albo się nie znosi. Potrafię zamęczyć gadaniem (mówię, jakby nikt nie zauważył), poprawić humor, zirytować, powymądrzać się i sypnąć tak marnym żartem, że trudno się nie uśmiechnąć, chociażby z politowaniem. Czasami wychodzi ze mnie ogień rywalizacji, a już szczególnie wtedy, jeśli chodzi o pojedynki Ślizgoni-Kruczki (oczywiście mówię o punktach, nie o postaciach), ale to raczej ten dobry rodzaj konkurentowania (wymyśliłam to słowo,
bo mogę).
No i na koniec zachęcam Was do stworzenia podobnych paneli! Nie mam pojęcia, czy ktoś go w ogóle przeczyta, ale powiem Wam, że ja się przy jego robieniu bawiłam wyśmienicie, toteż nie żałuję ani minuty spędzonej na pisaniu. A na koniec prześlę jeszcze buziaka, bo... No wiecie.
(początek 2016 roku)