23 lutego 2016

Czerwień i złoto




Osiemnasta piętnaście, jedna z wąskich, urokliwych uliczek Londynu. Lampy oświetlają bladym światłem ulice mokre od deszczu. Jackson Collins i Grace Rivney spotykają się pod małym sklepem z zegarami: on ubrany w szarą koszulę i czarne, eleganckie spodnie, ona w granatowej sukni do kolan i kamelowym, grubym płaszczu. Jackson chwali jej wygląd, ona uśmiecha się radośnie. Obejmują się na powitanie, lekko onieśmieleni, i wśród wesołych rozmów idą w stronę restauracji na King Street. Mówią o pogodzie, o testach, o nadchodzącym balu wiosennym, o cenach spinek (Grace o tych do włosów, Jackson o tych do mankietów), w końcu przechodzą do planów na przyszłość. Grace opowiada o wakacyjnym wolontariacie w szpitalu Świętego Munga. Jackson mówi, że nie widzi siebie w biurze dezinformacji, gdzie od wielu pokoleń pracuje jego rodzina, po czym zapatrzony w różowe, wieczorne niebo, potyka się o próg restauracji i upada na błyszczące kafelki. Grace pyta z troską w głosie, czy nic mu się nie stało, a kiedy widzi rozciętą skórę dłoni chłopaka, wyciąga z torebki różdżkę i mruczy pod nosem jakieś zaklęcie, po czym obwiązuje ranę jasnoniebieską chusteczką higieniczną.
– Innej nie miałam. – Uśmiecha się przepraszająco. – Wiesz, że błękit to kolor nieskończoności?
Wchodzą do środka. Kelner wita ich przy drzwiach i pyta o rezerwację. Podchodzą do stolika, Jackson odsuwa Grace krzesło, czeka, aż usiądzie i zajmuje miejsce naprzeciwko. Jackson pyta, czy podoba jej się wystrój. Grace przytakuje i zaczyna bawić się brzegiem obrusa. Zaglądają do menu. Ona szybko wybiera wegetariańskie danie – papardelle. On po chwili namysłu mówi, że weźmie to samo. Kelner nalewa wino. Jackson posyła Grace nieśmiały uśmiech.
– Byłabyś wspaniałym lekarzem.
Grace potrząsa głową. Na jej twarz wychodzi lekki rumieniec.
– Och, nie mów tak. Aż się zarumieniłam. To miłe, że tak uważasz. Ale nie wiem, czy byłabym dobra. Praca lekarza i pierwsza pomoc to dwie różne rzeczy. Naprawdę, chciałabym zostać dobrym lekarzem. Niekoniecznie sławnym i podziwianym. To znaczy, chciałabym, żeby jakoś mnie zapamiętano, chciałabym zostawić coś po sobie, kiedy umrę. Często myślę o tym, co będzie po życiu. O tym, że fajnie byłoby się jakoś wyróżnić na tle milionów ludzkich jednostek, zostawić jakiś ślad... w historii. Chociaż, wiesz, to nie jest aż takie ważne. W sumie to dość dziecinne, bo przecież i tak Słońce kiedyś pochłonie ziemię i wszystkie gatunki wyginą. Nie będzie nikogo, kto mógłby mnie pamiętać. Wybacz, że o tym teraz mówię. Trochę nie na miejscu, prawda? Przepraszam.
Grace głaszcze swoje lewe przedramię.
– Chciałabym być dobrym lekarzem. Ale to nie takie proste. Musiałabym ukończyć szkołę z bardzo wysokimi stopniami. Nie idzie mi najgorzej, ale jest wielu dobrych uczniów. Sporo Krukonów marzy o szkole medycznej. Sporo uczniów ma rodziców magomedyków. Albo pracujących w ministerstwie. Rodzice pomogą im dostać się i utrzymać na studiach. Ja musiałabym poświęcić cały czas, jaki pozostał mi w Hogwarcie, na naukę. Nie wiem, kto zająłby się moimi siostrami. Jeśli udałoby mi się dostać na studia, musiałabym sama się utrzymać. Mogę pracować. Mogę dużo pracować. Ale nie cały czas. Praca, szkoła i opieka nad rodzeństwem to trochę dużo. Nie wiem, czy dałabym radę. Kiedyś, później... chciałabym kogoś sobie znaleźć. Może mieć dzieci. Jedno. Córeczkę. Albo syna, to bez znaczenia. Mogę adoptować. Chociaż, może lepiej nie. Tylko mieć kogoś, żeby nie oszalec z samotności. Samotność robi z ludźmi straszne rzeczy. Wiesz, gdybym znalazła bogatego męża, mógłby mnie utrzymywać. Dziewięćdziesiąt procent moich problemów zniknęłoby jak za machnięciem różdżki... przepraszam. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło.
Jackson przesuwa widelec o dwa cale.
– Nie myśl sobie, że jestem taka obeznana, czy coś takiego. Nie, nie, oczywiście, że nie. W sumie to nigdy z nikim nie byłam. W sensie... nie spotykałam się z nikim. To moja pierwsza randka, o to mi chodzi. Nie mam czasu na takie rzeczy. Jakoś do tej pory z nikim mi nie wyszło. Znałam jednego chłopaka, właściwie mężczyznę. Był dziewięć lat starszy. Miał dziewczynę i dziecko. Tak mówił. Wiesz, ja nigdy nie chciałam się pakować w bliższe relacje z kimś takim. Niepotrzebne ryzyko. Ale kiedy powiedział mi o swojej rodzinie... zaimponował mi, naprawdę. Nie wiem, dlaczego wydawało mi się to takie wspaniałe, ale byłam zachwycona, gdy to usłyszałam. Nigdy nie pokazywał ich zdjęć, ale mówił, że jest do nich bardzo przywiązany. On wyglądał na takiego, co ma śliczną, miłą dziewczynę i kilkuletnie dziecko. Zachowywał się tak... był taki bardzo delikatny. Jakby się bał, że może jednym ruchem coś bardzo kruchego nieodwracalnie zepsuć. Rozmawialiśmy dużo. To były cztery miesiące, może pięć, ale wiesz, czasem jest tak, że znasz kogoś bardzo krótko, a masz wrażenie, że wie o tobie więcej, niż ty sam. Na pewno też tak kiedyś miałeś.
Kelner przynosi potrawy. Pyta, czy ma podać coś jeszcze. Jackson kręci przecząco głową.
– Rozmawialiśmy na różne tematy. Był bardzo mądry. Był mugolem, ale bardzo dużo wiedział o magii – jak ty, jak ja, wiedział wszystko, nie wiem, skąd! Tylko nie umiał czarować. Ale umiał wiele innych rzeczy. I miał piękny uśmiech. I głos jak anioł. Wybacz ten śmiech! Nie zwracaj uwagi. Takie dziewczęce gadanie. Chyba znów się czerwienię... był bardzo łagodny i chyba nigdy nie krzyczał, chyba nawet nie umiał krzyczeć. Oaza spokoju. Zupełnie inny niż większość ludzi. Nie był ani trochę pretensjonalny, mówił i słuchał. Nigdy nie zabraniał wypowiadać swojego zdania i nie ucinał naszych rozmów, nawet kiedy mówiłam totalne bzdury.
Jackson nabija pieczarkę i podnosi widelec do ust.
– Mówiliśmy o wielu sprawach. Pytał, co myślę o tym i owym. On też kiedyś chciał być lekarzem. Mówiliśmy o chorobach. Któregoś dnia... to była sobota. Nie, czekaj. Piątek. Siedzieliśmy w parku na ławce, ubrani w grube kurtki, chociaż była połowa marca. Pytał, co myślę o przedłużaniu życia, kiedy nie ma szans na wyleczenie. Zaskoczył mnie. Wiesz, ludzie rzadko zadają takie pytania. Nawet bardzo inteligentni i pojętni. Wolą omijać takie tematy, mówią o swoich marzeniach, opowiadają, co ich spotkało, rzucają jakieś głupie żarty. On zapytał mnie, czy ratowałabym człowieka za wszelką cenę. Jeśli leczenie nie przyniosłoby żadnego skutku, jeśli pacjent by cierpiał, jeśli błagałby o śmiercionośny zastrzyk czy zaklęcie. Czy nadal chciałabym go ratować. Co miałam mu powiedzieć? Był starszy, więcej widział, więcej wiedział, miał kobietę i dziecko. I pytał mnie, czternastoletnią dziewczynę, czy pozwoliłabym umrzeć komuś, kto nie ma szans na szczęśliwe życie. Co miałam mu powiedzieć?
Jackson patrzy na Grace. Marszczy brwi w skupieniu.
– Poczułam się bardzo dziwnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mijały sekundy, a ja nic nie mówiłam. Z każdą chwilą czułam się coraz bardziej dziwnie i czułam, że muszę być w jego oczach potworną idiotką, albo jakimś tchórzem. Przez chwilę myślałam, że może powinnam odpowiedzieć cokolwiek, choćby najgłupszego, byle tylko coś powiedzieć. Ale przecież mógłby się zezłościć. Może po raz pierwszy w życiu zacząłby krzyczeć. Przeze mnie. Myślałam, że oszaleję. Wiesz, w życiu tak bardzo się nie bałam.
Grace dotyka nóżki kieliszka.
– Zobaczył, że jestem przerażona i powiedział, że nie chciał mnie przestraszyć. Zapytał, dlaczego boję się odpowiedzieć. Zaczęłam się jąkać. Zapytał wtedy, czy miałabym takie wątpliwości, gdyby to był zły człowiek. Gdyby wyrządzał krzywdę innym. Znowu nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po prostu otwierałam usta i zamykałam je, jak ryba. Chciałam powiedzieć, że zadaje mi zbyt trudne pytania, ale był tak smutny, że nie miałam odwagi go zbyć. Postanowiłam, że powiem cokolwiek, choćby nie na temat, po prostu nie mogłam znieść tej ciszy i tego upokorzenia. Chciałam zapytać, czy chodzi o człowieka, który nie chce żyć, ale nie miałam na to odwagi. Próbowałam sobie przypomnieć, co mówili o pojęciu dobra i zła wielcy ludzie. Zaczęłam myśleć o poglądach filozofów, ale nie mogłam znaleźć żadnego, który powiedziałby jasno i jednoznacznie, czym jest dobro. Przypomniał mi się Nietzsche, który uważał, że nasze wartości moralne są względne i subiektywne. Głupio mi teraz się do tego przyznać, ale tak, zaczęłam mu o tym mówić, a on nagle złapał mnie za kolano, tak mocno, że aż mnie zabolało i chyba zrobił mi się siniak, i spojrzał mi w oczy, i zapytał: gdyby twój chłopak... gdyby twoje dziecko mogło żyć w cierpieniu albo umrzeć, pozwoliłabyś mu umrzeć?
Grace upija łyk wina. Patrzy na Jacksona. Długo nic nie mówi, znów pije, uśmiecha się, po czym znowu się odzywa.
– Wtedy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zadawał mi takie pytania. Przecież był zbyt mądry, żeby bawić się moim kosztem. Przecież żył, gdzieś pracował. Miał jakichś znajomych. Był zwyczajnym człowiekiem. Nie był żadnym prorokiem, kaznodzieją, kosmitą... zresztą, ciężko być bardziej nienormalnym niż ty i ja. Sam rozumiesz. Dlaczego obcy człowiek zadawał mi takie pytania? Teraz myślę sobie, że nie powinien był mnie o to pytać. Miałam wtedy czternaście lat i myślałam o koncertach i lakierach do paznokci. Rozumiesz? Nie powinien był mnie o to pytać. Tam, na tamtej ławce, było mi zimno, bolało mnie kolano i potwornie się bałam. Ale nie jego, bo on nie mógł mi nic zrobić. Dookoła było pełno ludzi. Nic by mi nie zrobił. Ale ja się bałam.
Jackson wyciera usta serwetką i odchyla się na oparcie.
– On nagle podniósł się i odszedł. Nie zatrzymywałam go, ani nic takiego. Nic nie powiedziałam. Cały czas byłam przerażona i kiedy zniknął z mojego pola widzenia, wcale nie poczułam się lepiej. Prawie zwymiotowałam na ulicy, tak bardzo było mi niedobrze. Wróciłam do domu i próbowałam zająć się sobą. Więcej go nie zobaczyłam. Nie wiedziałam, gdzie mieszka, i na jakiś czas wyrzuciłam go z głowy. Ale pamięć jest strasznie uporczywa, wiesz, kilka tygodni później zaczęłam sobie o tym wszystkim myśleć, i zaczęłam go szukać. Przyszłam kilka razy w miejsce, gdzie się spotykaliśmy. On nie przychodził. Przypomniałam sobie nazwę sklepu, w którym często bywał. Zapytałam o niego przy kasie. Powiedzieli mi, że od lat mieszka w okolicy, jest zaprzyjaźniony z synem sprzedawcy i jeśli chwilę poczekam, dostanę jego adres. Poszłam tam następnego dnia. Zadzwoniłam do drzwi pięć razy. W końcu otworzył mi jakiś facet z maleńkim dzieckiem na rękach. Śliczna brunetka o dużych oczach, jak z obrazka. Tak się we mnie wpatrywała i pokazywała paluszkiem... Facet powiedział, że człowiek, o którego pytam, nie mieszka w tym domu. Ktoś w głębi się odezwał, chyba to była kobieta. Powiedziała, że obiad jest gotowy. Facet przeprosił mnie i zamknął drzwi.
Grace przerzuca włosy na jedną stronę. Podchodzi kelner, Jackson mówi, że chce zapłacić.  
– Parę dni później przyszłam jeszcze do tego sklepu, akurat przechodziłam ulicą. Sprzedawca mnie rozpoznał i zawołał do siebie. Pokazał mi nekrolog. Mój znajomy nie żył od ponad miesiąca. Podobno był ciężko chory i odmawiał leczenia. Wiesz, ja chyba wiedziałam to już wtedy, w parku. Strasznie cierpiał przed śmiercią. Zrobiło mi się przykro. To znaczy, wiesz, wpadłam w okropnego doła. Ciągle o nim myślałam i chciało mi się płakać. Zaczęłam mówić do siebie, tak jakbym z nim rozmawiała. Nie mogłam odwiedzić jego grobu, bo nie wiedziałam, gdzie jest pochowany. W końcu przyszło mi do głowy, że jedyne, co mogę dla niego zrobić, to znaleźć odpowiedź na jego pytanie.
Jackson przechyla głowę na bok. Wyciąga rękę przed siebie i dotyka jej dłoni.
– Wiesz, gdybyś mnie teraz zapytał o to, czy leczyłabym za wszelką cenę cierpiącego kelnera... chyba bym ci nie odpowiedziała. Bałabym się, że staniesz mi na drodze w robieniu tego, co uważam za słuszne. Tak właściwie, chyba nie ma sensu o tym więcej mówić.
Grace spogląda przed siebie, zajęta swoimi myślami.
– To kwestia sumienia. Czasami mam wyrzuty sumienia. Ty pewnie też. Nie znam nikogo, kto by ich czasem nie miał.
Jackson cofa rękę i odchrząka. Przez kilka minut żadne z nich nie mówi ani słowa. Jackson kołysze się na krześle, upija łyk wina i uśmiecha się zachęcająco.
– Chciałabym zostać dobrym medykiem. Mogłabym być kimkolwiek: fizykiem, nauczycielką, treserem smoków. Nie wiem, dlaczego chcę być lekarzem. Chyba nie mogę zostać nikim innym.
Grace uśmiecha się do Jacksona.
– Wiesz, wydaje mi się, że niektóre decyzje zapadły na długo przed dniem, w którym zaczniemy w ogóle o nich myśleć.
Grace patrzy na makaron, który wystygł kilkanaście minut temu i krzywi się lekko. Jackson pochyla się nad stołem.
– Jest zimny. Jeśli chcesz, mogę go zjeść za ciebie. 


odautorsko

6 komentarzy:

  1. Bardzo gadatliwa ta Grace. Szkoda tylko, że ta jej historia taka smutna. A może to i dobrze? Lubię w sumie czasami coś takiego poczytać :) Także mi się opowiadanie strasznie podobało i liczę na więcej twoich tworów!
    A na koniec dodam, że wkradło ci się kilka niepotrzebnych przecinków przed i, kilku chyba gdzieś zabrakło, a w słowie eleganckie na początku opowiadania zniknęło ci gdzieś literka k :D I to chyba tyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za komentarz. Za poprawienie błędów także. Żałuję, że nie wiem, o jakich zdaniach z przecinkami mówisz, sprawdziłabym sobie, czy się faktycznie pomyliłam :(
    Nie wiem, czy to nie było moje ostatnie opowiadanie, może się okazać, że tak. Fajnie, że Ci się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co się tyczy notek, w ramach akcji opublikowałam jeszcze opowiadania od Williama, Sorchy i Amelie (jeśli chcesz poczytać moje potwory :D)

      Usuń
    2. Jestem za leniwa, aby wyszukać te przecinki i je powypisywać, chociaż dużo ich nie było :D
      A inne twoje opowiadanie chętnie przeczytam jak znajdę dłuższą chwilę czasu ;)

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo ładne. Muszę zgodzić się z tym, że niektóre decyzje albo podejmują się same, albo podejmujemy je nawet o tym nie myśląc. I dobrze jest wiedzieć, mieć świadomość tego kim musimy być, a właściwie, że jesteśmy tu gdzie powinniśmy być i dążymy do tego wszystkiego w zgodzie z samym sobą. Choć bardzo smutna to była historia to jednak nie mogłam się na końcu nie uśmiechnąć. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Cieszę się, że się podobało :))

      Usuń